sobota, 7 listopada 2015

22. Lonely road to absolution


      Pół roku później

Dwuosobowy samolocik osiadł miękko na płycie Boskiego Pałacu. Kiedy silniki przestały już pracować, Yamcha wyszedł z budynku z uśmiechem na ustach i dłońmi schowanymi w kieszeniach haremek. Obserwował jak z białej maszyny wyłania się jej oryginalny konstruktor – Bulma Briefs, a wiatr rozwiewa pofarbowane na turkusowo włosy kobiety. Pomachała mu entuzjastycznie na powitanie, a następnie wypięła Brę z dziecięcego fotelika i wzięła ją na ręce. Spadkobierczyni Capsule Corporation mogła być zwykłą śmiertelniczką, ale Yamcha musiał przyznać, że w tej sukience w czerwoną kratę i butach na koturnie wygląda równie młodo i atrakcyjnie, co przed laty, w dniu ich pierwszego spotkania.
- Jak miło cię znowu zobaczyć! – Ucałowała Yamchę w oba policzki, a następnie postawiła Brę na posadzce i pozwoliła, by uczesana w dwie identyczne kitki dziewczynka ostrożnym krokiem zaczęła się od nich oddalać. Biorąc pod uwagę to, że Pałac zawieszony był w powietrzu i że dziecku w każdej chwili groził upadek z dużej wysokości, Yamcha nie wiedział czy to aby na pewno taki dobry pomysł. Nim jednak zdążył skomentować postępowanie kobiety, Bulma ujęła przyjaciela za ramiona i odsunęła się od niego trochę, lustrując go od stóp do głów spojrzeniem znawcy gatunku. – Nie martw się, potrafi już latać – powiedziała, widząc jego niepewną minę.
Yamcha nie był tym samym człowiekiem, co kiedyś. Ba, Bulma zdążyła się nawet pogodzić z myślą, że Yamcha w ogóle nie jest już człowiekiem. Pobyt w Komnacie Ducha i Czasu sprawił, że znów miał długie, opadające na plecy włosy, a jego twarz zdobiła teraz kozia bródka, ale to nie to stanowiło oznakę zmiany, jaka w nim zaszła. Głębokie spojrzenie ciemniejszych niż normalnie oczu zdawało się przewiercać każdego na wylot, a końcówki kłów i siekaczy nawet przy zwykłym uśmiechu wydawały się być ostre niczym u dzikiego zwierzęcia. I właśnie taka aura towarzyszyła Yamchy – aura dzikości i czegoś pierwotnego, zarazem niebezpiecznego, jak i pociągającego. Bulma nie miała pojęcia co tak właściwie go spotkało i czym dokładnie stał się jej przyjaciel. Wiedziała tylko, że nie może się na niego napatrzeć. Jego oczy były bardziej skośne, a kości policzkowe lepiej zarysowane. Z jakiegoś powodu Bulma odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z wilkiem.
- Pięknie wyglądasz – oznajmił z zalotnym uśmiechem i znienacka musnął wargami jej dłoń. Bulma roześmiała się, zaskoczona tym zupełnie niepodobnym do niego gestem i pokiwała głową. Yamcha zmienił się nie tylko powierzchownie.
- Właśnie wracam z randki w ciemno. – Poprawiła włosy niedbałym ruchem ręki i podążyła za wskazującym drogę Yamchą do miejsca, w którym pod kolorowym parasolem ustawiono biały stolik i dwa krzesła. Mężczyzna odsunął jej jedno i sam usiadł naprzeciwko. Nawierzchnia Pałacu odbijała promienie słoneczne i emanowała ciepłem, od którego Bulmie momentalnie zachciało się pić.
- I jak wrażenia? – Yamcha nalał herbaty z imbryka przygotowanego wcześniej przez Dendego i podał jej filiżankę, a następnie podsunął talerzyk z herbatnikami.
- Trochę lepiej niż zwykle. – Założyła nogę na nogę i rozwiązała apaszkę, którą do tej pory miała na szyi. – To był dobry pomysł, żeby przestać zapraszać tych facetów do domu. Wtedy zawsze działy się jakieś dziwne rzeczy… – Yamcha uniósł pytająco brwi, a Bulma prychnęła. – No wiesz, nagle coś gdzieś wybuchało, garnki zaczynały latać, Scratch dostawał świra i rzucał się gościom na twarz…
- Robota Trunksa i Gotena? – spytał z uśmiechem i rozparł się wygodnie na swoim krześle, po czym wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów.
- Podejrzewam i Ttuce. – Bulma wydęła wargi w naburmuszonym grymasie i poczęstowała się zaproponowaną jej fajką. – Pewnie uznała, że musi bronić honoru swojego po trzykroć przeklętego brata, gdziekolwiek ten się teraz podziewa.
- Nie dziw jej się, pewnie tak samo jak ja wie, że Vegeta w końcu wróci. – Yamcha podał Bulmie zapalniczkę, a ta potrząsnęła głową tak, że na chwilę krótkie włosy utworzyły wokół niej aureolę.
- Oczywiście, że wróci. Pytanie czy ja go jeszcze wpuszczę! – oznajmiła bojowym tonem, a Yamcha tylko się roześmiał i zaciągnął dymem z papierosa. Oparł się łokciami o blat stołu i spojrzał na nią cwanie, z pewnością siebie, którą ostatnio aż emanował. Rękawy koszuli miał podwinięte, przez co widoczne były jego różnokolorowe bransolety i świeże czarno-białe tatuaże o orientalnych kształtach.
- A co u naszej drogiej Ttuce?
- Wykazuje nieprzeciętnie duże zainteresowanie post-punkowym rockiem islandzkim z lat osiemdziesiątych. – Bulma machnęła dłonią z papierosem w powietrzu i poprawiła się na krześle. – Poza tym trenuje, niech ją szlag! Zamieniłam Vegetę na Vegetę w spódnicy. Ta kobieta nic innego nie robi i o niczym innym nie mówi! Równie dobrze mogłabym ją zamknąć w komorze grawitacyjnej, bo i tak nigdy by z niej nie wychodziła.
- W końcu to zupełnie inny gatunek. Nie oczekuj od niej ziemskich zachowań. Dogadujecie się w ogóle? – mruknął Yamcha, mrużąc swoje wilcze oczy, a Bulma westchnęła i pochyliła się do niego, również opierając łokcie na blacie stołu.
- Powiem ci, że przebywanie z kimś tak toksycznym jak Ttuce ma swoje zalety – powiedziała konspiracyjnym tonem, trochę zaskoczona własnymi wnioskami. – To dzięki niej tak szybko się pozbierałam po odejściu Vegety. Wystarczyło, że odwiedziłam ją dwa razy i usłyszałam, że jej brat był ze mną tylko i wyłącznie dla tego, że jako książę nawykł do luksusu, a ja mam dużo pieniędzy. I jeszcze może dlatego, że mam duże cycki – powiedziała z przekąsem i napiła się herbaty, a Yamcha ryknął zbliżonym do szczeknięcia śmiechem. – W każdym razie nie cackała się ze mną. I to w sumie mi pomogło.
- Kto by pomyślał, że Ttuce to taka dobra terapeutka. – Dmuchnął dymem w powietrze i wyprostował się na krześle, spoglądając w błękitne niebo. Blizny na jego twarzy nieco się naciągnęły. Wtem rozległ się donośny łoskot, a powierzchnia Pałacu zatrzęsła się. Yamcha poderwał się na równe nogi i oboje z Bulmą zwrócili głowy w stronę wejścia do budynku, w którym właśnie pojawił się nieco spanikowany Dende.
- Dzień dobry, Bulmo! – wykrzyknął piskliwie i załamał ręce. – Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale…
- Chodzi o Brę, prawda? – spytała, nawet nie podnosząc się z miejsca, a młody Nameczanin podbiegł do niej, prawie się potykając o krawędź swojej białej szaty. Pokiwał gorliwie głową, a Bulma z westchnieniem pogrzebała w torebce i wręczyła mu garść cukierków. – Daj jej to, zaraz się uspokoi.
- Ja naprawdę uwielbiam dzieci, Bulmo, ale…
- Nie masz doświadczenia w opiece nad tymi saiyańskimi, wiem. – Uśmiechnęła się promiennie i zamknęła jego dłoń w swoich. – Dlatego tak bardzo doceniam to, że teraz jej pilnujesz, żebyśmy mogli z Yamchą spokojnie porozmawiać. Jesteś nieoceniony!
- Ależ… Nie ma za co – wybąkał, łykając komplement jak ryba przynętę, po czym z przestrachem spojrzał w kierunku białej bryły budynku, z której właśnie wyłoniła się Bra. Włosy dziewczynki lśniły złotym blaskiem, falując od nagromadzonej w niej energii ki, a jej błękitne oczy ciskały gromy w stronę zdenerwowanego Nameczanina, który bardzo wyraźnie przełknął ślinę, nim znów odważył się do niej podejść.
- Została Super Saiyaninem zanim nauczyła się mówić, tak jak przewidział Vegeta. – Bulma zwróciła się znowu do Yamchy, a ten jeszcze przez chwilę z rozbawieniem obserwował jak Denede ostrożnie zbliża się do ubranej w kwiecistą sukienkę dziewczynki, zupełnie jakby ta była złem wcielonym i czyhała na jego duszę.
- Nadal nie powiedziała ani słowa? – spytał Yamcha, a Bulma potrząsnęła głową, nagle poważniejsza.
- Podejrzewam, że to wina Vegety i jego zniknięcia. Bra zawsze była z nim związana dużo bardziej niż ze mną. O ile z Trunksem to ja miałam najlepszy kontakt, tak Bra… Cóż, jest typową córeczką tatusia. Przeżywa to rozstanie mocniej niż ktokolwiek z nas. I stąd te opóźnienia z nauką mówienia. – Bulma dolała sobie herbaty i wrzuciła do filiżanki dwie kostki cukru. Trzecią natomiast wzięła od razu do ust i possała ją ze zmarszczonym nosem. – Obawiam się, że będę musiała iść z nią do psychologa – stwierdziła niemalże grobowym tonem. Tym samym udało jej się Yamchę wreszcie zmartwić. Położył dłoń na ręce kobiety i ścisnął lekko, siadając znów naprzeciwko.
- Daj małej jeszcze trochę czasu. Wszystkie dzieciaki są inne. Na pewno nadrobi zaległości szybciej, niż sądzisz. – Uśmiechnął się do Bulmy ciepło, a ta odwzajemniła ten grymas z ociąganiem. – Zaufaj mi, wiem co mówię. Nie porównuj jej do Gohana, Trunksa czy Gotena. Jest inna.
- Masz rację. – Podparła głowę na ręce i wpatrzyła się w niego nieco zmęczonym wzrokiem. Uśmiechnęła się, doszukując w tej nowej istocie cech swojego starego przyjaciela. – Naprawdę dobrze cię znowu zobaczyć, Yamcha. Nie wiedziałam tego, ale bardzo mi ciebie w ostatnim czasie brakowało
- Co mi przypomina o powodzie, dla którego cię tu zaprosiłem! – Poderwał się jak rażony prądem i pobiegł w stronę budynku Pałacu, w którym na powrót skrył się Dende wraz z Brą. Wrócił po chwili, dźwigając naręcze ksiąg i starych zwojów. Bulma zmarszczyła brwi i w ostatnim momencie odsunęła imbryk z herbatą i popielniczkę, zanim doszło do jakiejś fatalnej w skutkach dla jej ubioru kolizji. Yamcha ułożył swoje skarby w niezgrabnej kupce, po czym kichnął głośno, tym samym zdmuchując część kurzu prosto w twarz kobiety.
- Lepiej żebyś miał na to jakieś dobre wyjaśnienie – stwierdziła kwaśno i wytarła się chusteczką. Yamcha wyszczerzył do niej radośnie zęby, prawie już wypalonego papierosa trzymając w samym kąciku ust.
- Ostatnio trochę czytałem i…
- To ty potrafisz czytać? – Bulma uniosła brwi z teatralnym zainteresowaniem, a Yamcha warknął i usiadł na powrót, w wojowniczym geście odrzucając swą bujną grzywę na plecy.
- Bardzo zabawne. A więc czytałem i Dende zwrócił moją uwagę na…
- To ty czytałeś czy Dende czytał?
- Bulmo! Skup się! – wykrzyknął z wyrzutem, a ona tylko zachichotała i ręką dała mu znak, by kontynuował. Zaczął otwierać i rozkładać w jakiejś mającej dla niego sens kolejności następne papierzyska, a Bulma podebrała mu nowego papierosa. – Jaką barwę ma aura Ttuce?
- Złotą, gdy jest w swojej normalnej formie. Czerwoną po przemianie w Super Saiyanina. Już dawno zaczęło mnie to zastanawiać – mruknęła i zaciągnęła się głęboko dymem. Yamcha pokiwał żywo głową i podsunął jej pożółkły pergamin, po czym postukał palcem w konkretny fragment tekstu.
- Słyszałaś kiedyś przypowieść o Trójce Czystych? – zaczął z wyraźnym podnieceniem. – Uważani byli za tych, którzy dali początek taoizmowi i ładowi świata. Każdy z triady miał przypisany kolor, z którym go utożsamiano. Czerwony, niebieski i…
- Złoty – dokończyła za niego, a Yamcha potrząsnął głową.
- Technicznie rzecz biorąc, to żółty. Ale przymknijmy na to na razie oko. Czerwony to kolor Goku, niebieski zawsze należał do Vegety, a żółty możemy połączyć z Ttuce. Zadaniem Trójki Czystych było zachowanie porządku wszechświata. Jeśli coś weszłoby pomiędzy nich i ich poróżniło, a ich relacje uległy ukróceniu…
- Poczekaj, poczekaj. – Bulma zgasiła papierosa w popielniczce i zdecydowanym gestem przyciągnęła do siebie pergamin. Pomalowanymi na szkarłat paznokciami zaczęła rytmicznie stukać o blat stolika. – Dobrze, przyznaję, te kolory są nie bez znaczenia i to na pewno ogromny zbieg okoliczności. Ale Yamcha, ty tu mówisz o religii. To są tylko stare założenia taoizmu! Jestem przekonana że ani Goku, ani Vegeta, a już tym bardziej Ttuce nie mają nic wspólnego z tymi trzema brodatymi bożkami. Swoją drogą, kto to pisał i rysował, co za fatalny styl… – Zmrużyła oczy, próbując wychwycić w tekście imiona mędrców. Yamcha skrzyżował ręce na torsie.
- Naprawdę tak uważasz? – Zamierzał bronić swojego zdania. – Zastanów się, ile razy Goku ratował wszechświat i przywracał mu ład. Zastanów się, ile razy Vegeta mu w tym pomagał, a jaki zamęt wprowadziło już samo pojawienie się Ttuce. Jeśli dla ciebie to nadal tylko i wyłącznie zbieg okoliczności, to słuchaj dalej – powiedział stanowczo, a Bulma podniosła na niego powoli oczy. – Pewna istota z Czwartego Wszechświata zrobiła wszystko, żeby ich skłócić. Jeśli dobrze pójdzie, to oni już nigdy więcej się do siebie nie odezwą. Ttuce została zdradzona, Vegeta ośmieszony, a Goku wykorzystany. Kimkolwiek jest nasz tajemniczy wróg, dołożył wszelkich starań, żeby ich rozdzielić.
Bulma zamknęła usta i w duchu przyznała mu rację. Zwilżyła wyschnięte wargi koniuszkiem języka i przesunęła palcem po uszku filiżanki, rozmyślając nad jego słowami.
- Vegeta zamknął Ttuce w więzieniu, Kakarotto podeptał dumę Vegety, a Ttuce zabawiła się kosztem Goku – wyliczyła. – Masz rację, ta trójka już nigdy nie będzie ze sobą na dobrej stopie. Tylko dlaczego temu komuś tak bardzo na tym zależało?
- Ten ktoś nazywa siebie Czarnym Wojownikiem – przypomniał jej Yamcha i spod sterty dokumentów wydobył jakąś książkę o nieopisanej okładce. Położył ją przed Bulmą i wskazał znów na tekst. – I chyba wiem kim jest. Wydaje mi się, że wszystkie wszechświaty są ze sobą ciasno powiązane. Cała dwunastka. Czwarty Wszechświat, zgodnie ze swoją numerologiczną symboliką, byłby więc wszechświatem zamieszkanym przez Boga Śmierci. – Bulma wreszcie zaczęła pojmować sens słów przyjaciela i teraz wyrwała mu książkę, przyciągając ją bliżej siebie. Yamcha tymczasem kontynuował: – Xuan Wu, Genbu… Nasze źródła nadają mu różne imiona, ale są zgodne co do jednego. Jego znakiem jest żółw, na którego skorupie spoczywa wąż.
- Dobry Kami – szepnęła Bulma, nie odrywając oczu od tekstu przed swoim nosem. – Ttuce zmieniała się w węża podczas rytuału przepędzenia Wojownika. Planeta Urtle, o której mówiła… Yamcha, to wszystko ma sens! Czarny Wojownik jest Bogiem Śmierci z Czwartego Wszechświata! – Spojrzała na niego, nagle blada jak ściana. – On chce zniszczyć nasz świat. Dlatego ich skłócił. Dlatego zaburzył ład!
- Nie wiem dlaczego Ttuce zabiła tę kapłankę i ściągnęła na siebie gniew Wojownika. Ale coś mi mówi, że jego poczynania znacznie wykraczają poza zwykłą chęć zemsty – stwierdził ponuro i przygryzł opuszek palca wskazującego. Bulmie robiło się na przemian gorąco i zimno.
- Co sugerujesz?
- Że albo robi pewne rzeczy z nudów, tak jak Beerus, albo… Tak jak mówiła Ttuce, jest uzurpatorem. – Spojrzał na Bulmę intensywnie, a jego oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze. – Wcale nie jest Bogiem Śmierci, ale chce ukraść ten tytuł, a Ttuce z jakiegoś powodu stanęła mu na drodze.
Kiedy kilkanaście minut później Bulma szykowała się już do podróży powrotnej do domu, Yamchy udało się znów wprowadzić ją w dobry nastrój. W końcu, jak uznał, jakiekolwiek nie byłyby plany tego całego Czarnego Wojownika, od czasu zniknięcia Goku i Vegety zdawał się zaniechać dalszych poczynań. Może jednak pozbawiona swoich bohaterów Ziemia wydała mu się zbyt mało atrakcyjna.
- I tego się trzymajmy. – Yamcha uściskał ją, a Bulma westchnęła niemalże miłośnie.
- Gdyby nie to, że jesteś już zajęty, miły panie… – Puściła do niego żartobliwie oko, a Yamcha uśmiechnął się bardzo wilczo. – A gdzie to się podziewa Tien Shinhan?
- Poleciał odwiedzić Chiaotzu. Ostatnio nie widują się już tak często, jak dawniej. – Poprawił jej troskliwie apaszkę i palcem uniósł brodę. – Głowa do góry, moja piękna. I nie martw się o Vegetę. Dupek w końcu zrozumie co stracił. Na pewno nie przestał cię kochać.
- Nie, nie przestał – potwierdziła i uśmiechnęła się smuto. – Właśnie o to chodzi. On nadal mnie kocha. Tylko uznał, że to nie jest tego warte.
Yamcha już nabierał powietrza w usta, żeby coś odpowiedzieć, ale wtem wyczuł gwałtownie rosnącą energię ki, która tym razem nie pochodziła od rozsierdzonej brakiem słodkości Bry. Wystrzelił do przodu jak rakieta i zasłonił Bulmę własnym ciałem, a sekundę później tuż przed nim wylądował długowłosy przybysz, którego sam nie widział już od kilku dobrych lat.
- No dobrze, odpuśćmy sobie serdeczne powitania – zaczął rozchełstany długim lotem Siedemnastka, prostując się i świdrując ich spojrzeniem maszyny do zabijania. – Czy ktoś może mi wyjaśnić, co się stało z moją siostrą?

>*<

- Myślisz, że ona się czasami męczy?
- Nie mam pojęcia…
Trunks i Goten siedzieli na trawie przed kabiną supresji. Po rozbiórce i przebudowie Capsule Corporation, więzienie Ttuce zostało wystawione na świeże powietrze, prosto do odrestaurowanego pod czujnym okiem Bulmy ogrodu. Saiyanka przez dobry miesiąc uparcie walczyła ze swoją klatką, skacząc na ściany, obijając się, trzaskając, waląc, gryząc i znosząc porażenia prądem. Po miesiącu skapitulowała i postanowiła wykorzystać pozornie niekorzystną sytuację… na swoją korzyść.
Rozpoczęła morderczy trening, który przerywała tylko na krótkie posiłki i jeszcze krótsze drzemki – o ile w ogóle takowych zażywała, gdyż ani Trunks ani Goten nigdy nie przyłapali jej na gorącym uczynku. Teraz Ttuce kontynuowała serię pompek. Pot skapywał z nosa Saiyanki wprost na podłogę, a ona systematycznie unosiła się na jednej ręce i opadała, wytężając mięśnie w wyczerpującym ćwiczeniu. Gdy w końcu się zatrzymała to tylko po to, by zaraz się przekręcić i unieść do góry na tej samej ręce, ściągniętymi stopami niemalże muskając sufit kabiny. Pozbawiony zbroi materiał kombinezonu był mocno sfatygowany i poszarpany, ale Ttuce zdawała się tego w ogóle nie dostrzegać. Stopniowo odejmowała kolejne palce, aż w końcu dotykała ziemi tylko jednym i nadal zachowywała idealną równowagę. Chłopcy z podziwem obserwowali jej samokontrolę i panowanie nad ciałem. Mimo tego, że momentami przeczyła ziemskim prawom fizyki, ani razu się nie zachwiała.
Gdy uznała ćwiczenie za skończone, skoczyła na równe nogi, a w jej dłoni od razu pojawiła się jaskrawa kula energii. Ttuce cisnęła ją z impetem w jedną ze ścian, a ta odbiła się od bariery ochronnej kabiny niczym piłeczka kauczukowa i pomknęła z powrotem wprost na nią. Rozpoczął się wyścig z czasem. Na małej przestrzeni Saiyanka uciekała przed śmiercionośnym pociskiem i doskonaliła technikę, przykładając wielką wagę do swojej postawy i dbając o szczegóły każdego ruchu i manewru. Jeśli nie mogła iść na całość z szybkością i ki, to przynajmniej siliła się na pełną precyzję.
Trunks podążał za nią cały czas wzrokiem, a od migającej kuli światła zaczynało mu się kręcić w głowie. Wreszcie złapał się za nią i sapnął cierpiętniczo, a tymczasem pot zalał oczy Ttuce. Tyle wystarczyło, by na ułamek sekundy wybić ją z rytmu. Pocisk ki ugodził ją w splot słoneczny i Saiyanka ze stłumionym krzykiem opadła na kolana.
- Nic ci nie jest?! – Goten zerwał się zaraz na równe nogi i podbiegł do kabiny.
- Dajże spokój, dzieciaku – warknęła skulona na posadzce Ttuce, chociaż ton jej głosu nie był tak hardy jak zwykle.
- Wyglądało to dość boleśnie – szepnął przejęty Goten, a Saiyanka spojrzała na niego krzywo spod grzywki i zbyła go kolejnym prychnięciem. Następnie wstała i wyprostowała się, choć bardzo ostrożnie.
- Teraz wy pokażcie na co was stać. – Machnęła ręką w kierunku chłopców, a Trunks zaraz dołączył do Gotena.
- Doskonale! – wykrzyknął i przybił sobie piątkę z młodszym kolegą.
Ttuce weszła w rolę obserwatora i nadzorowała zażartą wymianę ciosów pomiędzy dwójką przyjaciół. Chłopcy wzbijali się wysoko na niebo wiedząc, że Saiyanka jest w stanie nawet z takiej odległości dostrzec każdy ich ruch. Przemieszczali się wokoło niczym kolorowe tornado, wysuwając uderzenia i kopnięcia, a także powoli zbliżając się do przemiany w Super Saiyanina. Nim do niej jednak doszło, gwizdnięcie autorstwa Ttuce sprowadziło ich z powrotem na ziemię. Stała w kabinie supresji na szeroko rozstawionych nogach i z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej mina była dość surowa.
- Ćwiczyłeś pod okiem Vegety, prawda? – spytała Gotena, a chłopiec zaraz skinął głową. – To da się wyczuć. Pamiętaj, żeby przy wyprowadzaniu ciosu trzymać rękę jak najbliżej klatki piersiowej. Nie zostawiaj luki dla przeciwnika. – Przycisnęła łokieć do boku i wykonała szybki ruch, wysuwając zaciśniętą pięść w przód i w międzyczasie obracając ją o sto osiemdziesiąt stopni. – Im bliżej ciała tym bezpieczniej, ale równocześnie zwiększa to twoją szybkość. Ciebie też się to tyczy, Trunks. Jasne?
- Nie wiesz gdzie jest teraz mój ojciec? – spytał Trunks w odpowiedzi, a Ttuce spojrzała ze zdziwieniem na jego markotną minę. – Co teraz robi?
Saiyanka odgarnęła przedramieniem mokrą grzywkę z czoła i podparła się pod boki. Wbiła wzrok w niebo ponad głowami chłopców.
- Lepiej, żebyś nie wiedział – stwierdziła sucho i owinęła się ogonem w pasie.

>*<

Ogień pochłaniał wszystko w polu widzenia. Pomarańczowe języki lizały szkielety zabudowań, a spomiędzy nich wyłaniały się cienie i sylwetki żołnierzy. Vegeta rozruszał mięśnie szyi i karku aż usłyszał zadowalające chrupnięcie i wyprostował się. Jego ogon uderzył o podłoże, a Saiyanin uniósł wzrok na fioletowe niebo bezimiennej planety i srebrzystą taflę księżyca. Dziki uśmiech wykrzywił twarz księcia, a z gardła wyrwał mu się pierwotny ryk, zarezerwowany jedynie dla przedstawicieli gatunku Kosmicznych Wojowników.
Kombinezon bojowy najpierw zrobił mu się dziwnie przyciasny, a potem zaczął rosnąć razem z nim. Jego ciało pokrywało brązowe futro, a szczęka deformowała się i wydłużała w takt tego, jak zmysły księcia dawały się uwieść księżycowemu światłu. Kosztem transformacji był ból, ale ekscytacja towarzysząca procesowi przemiany i dogłębne zezwierzęcenie zagłuszały cierpienie sprawiając, że traciło ono na znaczeniu wobec pragnienia zniszczenia.
Vegeta zaryczał ponownie, teraz już w pełnej formie Ōzaru, a następnie ruszył przed siebie – wprost na wojsko mieszkańców planety, których wybrał na swoje pierwsze ofiary. Gdzie nadepnął, tam miażdżył. Kogo złapał, tego rozrywał na kawałki. Nic nie mogło ustąpić jego furii i przyjemności, jaką z niej czerpał. Pierwsza przemiana od lat całkiem nim zawładnęła, a on pokochał swoje zwierzęce ja bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Po kilkudziesięciu minutach walka dobiegła końca, a planeta, do tej pory tętniąca życiem, mogła zostać oficjalnie uznana za wymarłą. Vegeta ryczał dalej i miotał się w bezmyślnym szale Ōzaru, zalewając cudzą krwią i obracając w proch wszystko, co znalazło się w jego polu rażenia. Dwójka czerwonych ślepi obserwowała go z bezpiecznej odległości, a ich właściciel śmiał się serdecznie w cieniu ruin.
Właśnie tak, Vegetko. Doskonale. Przechodzisz moje najśmielsze oczekiwania.


8 komentarzy:

  1. Uuu lubię to :D zaczyna się robić interesująco czekam niecierpliwie na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas jest interesująco! :D

      Usuń
    2. Wiem wiem ale rozwija się następny interesujący wątek z Vegetą w roli głównej :D Czekam na to z niecierpliwością ;) A tak przy okazji kiedy można spodziewać się następnego rozdziału? :)

      Usuń
    3. Na początku grudnia (mam nadzieję - praca i studia - arrrgh)! :)

      Usuń
  2. No, najciekawsze i tak było to, jak Bulma zażartowała z Yamchy o czytaniu, MEGA xDD. Czarny Wojownik, był strasznie łatwy do pokonania, oczywiscie ten mój z pozoru był silny jak na Boga przystało, ale jestem ciekaw jakie twój ma asy w rękawie :3.
    Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały:
    Kenzuran Blade River

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział na pewno dużo weselszy od poprzedniego. ;) Mi równierz spodobał się żart Bulmy. :)

    Jak widzę Czarny Wojownik nie odpuszcza. Tylko co on dokładnie chce przez to osiągnąć?

    Ściskam,
    G.
    P.S. Przepraszam, że dopiero teraz piszę. Wcześniej nie miałam czasu zostawić komentarza. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na długo wyczekiwany, nowy (!) rozdział! ;)

    OdpowiedzUsuń