Ttuce miała doskonały
humor. Planeta, na którą wysłał ją Freezer była niewielka, a ludność zbyt
słaba, by choćby przez chwilę rozważać stawienie oporu najeźdźcom. Elastyczny
pancerz zbroi skutecznie krył brzuch Saiyanki. Mimo że ciąża znajdowała się
wciąż we wczesnym stadium, Ttuce obawiała się, że ktoś niepowołany mógłby
zacząć coś podejrzewać i donieść o tym Freezerowi. Nie miała złudzeń co do
tego, co by spotkało ją i jej nienarodzone dziecko, gdyby lord rzeczywiście
poznał prawdę. Kolejna misja stanowiła więc dla niej niespodziewane i zarazem
okrutne w swej ironii wybawienie.
O dziwo, zamiast
poddawać się szalejącym hormonom i przez to stać się jeszcze bardziej
nieprzewidywalna niż zwykle, Ttuce doświadczała ogromnego spokoju wewnętrznego.
Wykrywała słabą jeszcze ki, gromadzącą się w brzuchu i miała wrażenie, że z
biegiem czasu jej własna energia wiąże się z nią nierozerwalną nicią,
przeplatając i scalając w jedno.
Ttuce czuła, że nie jest
sama.
Kosmiczni Piraci
wypędzali mieszkańców z ceglastych domów i ustawiali ich wzdłuż głównej ulicy
miasta. Pomarańczowe niebo spoglądało w milczeniu na niedolę swoich dzieci i na
kajdany, które zwisały z ich nadgarstków. Planeta Bōeki, niegdyś słynąca z
bogactw i stanowiąca mekkę kupców, teraz miała zostać naocznym świadkiem
własnego upadku. Zdemolowane stragany straszyły w tle, drogie materiały
nasiąkały wodą na zroszonej deszczem ziemi, a rozrzucone i pozgniatane owoce
przyklejały się do obuwia maszerujących agresorów. Ttuce nadzorowała wszystko z
boku, z rękami skrzyżowanymi na piersi i z uśmiechem plączącym się po twarzy.
Zastanawiała się, gdzie jest teraz Raditz i czy udało mu się odszukać
Kakarotto. Kontakt przez scoutery był zbyt ryzykowny i Ttuce nie miała jeszcze
nawet okazji powiedzieć mu, że zostanie ojcem.
Nagle saiyańskie uszy
wychwyciły odgłos stóp na wyściełanych kocimi łbami uliczkach. Ogon poruszył
się czujnie w powietrzu i Ttuce obejrzała się przez ramię, spoglądając w
zaciemnione zaułki. Zmrużone oczy wychwyciły ruch i zarys sylwetek,
przemieszczających się boso i w pośpiechu, próbując uciec przed niewolniczym
losem. Wzrok jednej z postaci skrzyżował się z wzrokiem Ttuce. Dziecko zamarło
w półmroku, z błagalną prośbą wypisaną na twarzy. Saiyanka nie widziała go zbyt
dokładnie, ale wyczuwała jego strach, silny i przesiąkający powietrze. Uniosła
kącik ust w uśmiechu i odwróciła się do uciekinierów plecami.
W oddziale to ona
odpowiadała za stanie na czatach, ze względu na wyostrzone zmysły obserwacji.
Nie było więc możliwości, by kosmitów zauważył ktoś inny. Ttuce usłyszała tupot
oddalających się stóp i mruknęła z aprobatą sama do siebie. Ocalali z czystki
mieszkańcy planety na szczęście nie marnowali czasu. Kolejne minuty płynęły
leniwie i pozostawiały ją w błogim stanie. Przeciągnęła się, wystawiając twarz
ku zielonemu słońcu i energetyzującym promieniom. Jej myśli ponownie porzuciły
temat niewolników i ustawiającej się przed nią kolejki. Chciała wracać do bazy
i, przede wszystkim, chciała coś wreszcie zjeść.
Wtedy poczuła jakby
ktoś uderzył ją pięścią w żołądek. Wytrzeszczyła oczy i w nagłym odruchu objęła
się ramionami, aż do bólu zaciskając palce na skórze. Mózg zareagował z
opóźnieniem i wysyłał mylne sygnały, zaburzając orientację. Ttuce ze
zdziwieniem stwierdziła, że osuwa się na kolana, a do jej oczu napływają łzy. Ogon
oklapł i znieruchomiał w kałuży, a ręce opadły bezwładnie na boki. Saiyanka miała
wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok. Mgliście zarejestrowała, że
Piraci zauważyli to dziwne zachowanie i podnieśli alarm. Z ich perspektywy na
pewno wyglądało to tak, jakby ktoś ją zaatakował. Oczy nie mogły pomieścić
kolejnych łez i pozwoliły, by te zaczęły spływać po policzkach. Ttuce wbiła
zęby w dolną wargę i wreszcie dopuściła do siebie informację, która od dłuższej
chwili natarczywie dobijała się do jej serca i umysłu.
Raditz.
Ttuce załkała, kuląc
się na ziemi. W piersi Saiyanki szybko zabrakło powietrza, a niewidzialne
ostrza wbiły się w płuca i ściany gardła. Łzy jak grochy opadały na kamienistą
drogę, a ona nie mogła już nawet myśleć. Teraz tylko czuła.
Ból był nieporównywalny
z fizycznym, a żal przeradzał się w rozpacz. Ttuce straciła grunt pod stopami, a
ściany otaczającego ją świata zaczęły drżeć i się walić. Nie obchodzili jej
jeńcy uciekający w popłochu przed emanującą od niej energią, ani krzyczący
członkowie oddziału. Zamknęła się w bańce nieszczęścia i rozpętała piekło,
które wybuchło wokoło czerwonym płomieniem. W odpowiedzi szyby wypadły z okien
domostw, pękając w drobny mak, a stopniowo przybierający na sile wrzask
Saiyanki obiegł całą planetę. Energia Super Saiyanina drugiego poziomu siała
spustoszenie, a włosy Ttuce falowały w pożarze mocy.
Nie potrafiła nad sobą
zapanować i nawet nie chciała. Teraz było jej już wszystko jedno. Śmierć
Raditza wbiła się w serce niczym szpikulec lodu, zamrażając ją od środka i
pozwalając, by krzyk i płacz trwały w nieskończoność. Usta pozostawały otwarte,
a dłonie zaciskały się na powietrzu, próbując pochwycić coś ulotnego. Energia
spętała ciało i torturowała je wysoką temperaturą, wysyłając do niebios sygnał
o limicie niesprawiedliwości, jaka może spaść na jedną osobę.
Ttuce podświadomie
zdołała odczuć jeszcze jedną rzecz – dziwną pustkę, która w międzyczasie zapanowała
w jej brzuchu. Z rezygnacją spojrzała na skurczone na ziemi nogi i zgodnie ze
swoim przeczuciem odkryła, że uda pokryte są ciepłą krwią. Przesiąkała ona spodnie
i aż parzyła, rozgrzana szalejącą ki. Krzyk Ttuce wreszcie ustał, ale łzy nadal
płynęły po nieruchomej i zmęczonej życiem twarzy. Place zatopiły się w
materiale kombinezonu i tym, co zwiastowało śmierć dziecka. Słońce błyszczało
wyzywająco na niebie, a powiew wiatru smagał policzki w kpiącej pieszczocie.
Jeśli
musisz umrzeć, kochanie, umieraj wiedząc, że twoje życie było najlepszą częścią
mojego.*
Kiedy Ttuce ponownie
powstała, śmierć zarzuciła swój welon na planetę Bōeki, zmieniając jej oblicze
raz na zawsze. Do bazy Saiyanka wróciła sama, pozostawiwszy po sobie stosy
połamanych kości i szalejące płomienie, gotowa na chłostę, która czekała ją za
bezpardonowe zamordowanie jeńców i członków oddziału.
>*<
Przenikliwy
dźwięk dobiegający z maszyny zasygnalizował koniec procesu leczenia. Rury
odprowadziły mętną wodę ze zbiornika, a Ttuce otworzyła oczy. Rzęsy były
jeszcze ciężkie i zlepiały się ze sobą, więc otarła je wierzchem dłoni. Szklana
pokrywa uniosła się, a Ttuce wstała i naga wyszła na chłodną posadzkę
pomieszczenia. Przypominająca żółtą jaszczurkę istota podała jej ręcznik, a
Ttuce osuszyła nim twarz i bez słowa podeszła do zaparowanego lustra. Przetarła
taflę nadgarstkiem, a wilgotny ogon owinął się ciasno wokół talii Saiyanki.
Albo
obrażenia uzyskane w walce z Kakarotto były zbyt rozległe, by jedna Senzu mogła
zaradzić wszystkim, albo Ttuce miała pecha. Jej twarz właśnie wzbogaciła się o
trzy bladoróżowe blizny – pierwsza z nich biegła w poprzek grzbietu nosa. Druga
przecinała wargę przy lewym kąciku ust, a trzecia szpeciła na wskroś kość
szczęki po tej samej stronie twarzy. Ttuce przesunęła palcem po ostatniej i
zarazem najdłuższej – sięgała ona niemal szyi i tylko kilka centymetrów
dzieliło ją od łusek, które zostały po starciu z Czarnym Wojownikiem.
-
Jeśli pani kapitan sobie życzy, to zaraz przyniosę jakąś maść na blizny –
zaproponowała jaszczurka, a Ttuce potrząsnęła głową.
-
Obejdzie się. Nie robi mi to żadnej różnicy.
Odkleiła
od pleców dłuższe pasma włosów i uniosła je w dłoni, spoglądając na nie w
zamyśleniu. Jaszczurka cofnęła się o krok, gdy w dłoni Saiyanki pojawił się
energetyczny pocisk w kształcie trójkąta. Zamachnęła się i włosy opadły z
szelestem na ziemię. Zaraz potem Ttuce przesunęła opuszkami palców po krótkim
tyle swojej nowej fryzury i uśmiechnęła się z chłodnym zadowoleniem.
Kiedy kobieta ścina
włosy, to znak, że zamierza zmienić swoje życie.**
Ttuce
opuściła pokład odziedziczonego po Freezerze statku w nowej zbroi.
Granatowo-czerwona peleryna powiewała za nią, a dumnie wypięta pierś nosiła
logo Vegetasei. Czerń kombinezonu kontrastowała z bielą rękawic i butów, a
szerokie naramienniki dodawały jej postaci wielkości i dostojeństwa. W świetle
słońc Ttuce stanęła na zrekonstruowanym po wizycie Kakarotto balkonie pałacu i
spojrzała na tłum zgromadzony na deptaku.
Saiyanie
byli chaotyczną rasą, u której nic nie przebiegało w ciszy i spokoju. Teraz
również przepychali się i przekrzykiwali siebie nawzajem, a napuszone z
ekscytacji ogony tłukły powietrze. Część z nich nosiła te same kombinezony
bojowe, które przypadły im w udziale za rządów Freezera. Inni przywdziali
tradycyjne saiyańskie tuniki o brązowej barwie, przewiązane sznurami w pasie,
żeby nadać im jakikolwiek kształt. Kosmiczni Wojownicy mieli Freezerowi wiele
do zarzucenia, ale jednocześnie na pewno mogli być mu wdzięczni za wniesienie
odrobiny dobrego smaku do ich barbarzyńskiej mody.
Kombinezony
bitewne Kosmicznych Piratów rozpoznawano we wszystkich zakątkach wszechświata.
Ich pomysłodawca i projektant, choć nigdy nie wymieniany z imienia, bezsprzecznie
zasłużył na tytuł mistrza w swym fachu. Zbroje były na tyle charakterystyczne,
a noszące je postacie na tyle śmiercionośne, że swego czasu każdy drżał na ich
widok. Armia imperium Freezera latami kroczyła przez kosmos, zbierając krwawe
żniwo i zapewniając swemu lordowi tytuł nieprzejednanego władcy, kiedy Beerus
spał lub nie interesował się niczym, poza drugim końcem swojego talerza.
-
Ludu Vegetasei! – Głos Ttuce poniósł się echem nad głowami zebranych. – Wasz
król, a mój brat, postanowił opuścić nas na rzecz innej rasy i innego świata.
Teraz to w moich rękach spoczywa odpowiedzialność za to królestwo. Jako
pełnoprawna władczyni dam wam teraz to, na co czekaliście od dawna – wojnę!
Ogoniaste
istoty wydały wrzask poparcia. Zmiana zwierzchnika tronu nie zrobiła na nich
wrażenia. Mimo że Vegeta z początku bardzo im się spodobał, jego odstąpienie od
sprawowania roli króla przeszło bez echa. Jeśli ktoś miał chęć bliżej przyjrzeć
się tej sprawie, znajdował się pośród członków rady. Zwykłych mieszkańców
planety obchodziło jedynie to, że władza pozostawała wciąż w rękach tej samej
rodziny. Ttuce uśmiechnęła się dziko i przekrzyczała swoich poddanych, chrypnąc
przy tym jeszcze bardziej niż zwykle:
-
W tej galaktyce znajduje się planeta o nazwie Ziemia! Niech ci, którzy są
gotowi, udadzą się do kapsuł i wyruszą w jej kierunku! Ten z was, który jako
pierwszy postawi stopę na powierzchni Ziemi, dostanie sowitą nagrodę! A ten,
który przyniesie mi głowę mojego brata i naszego zdrajcy, wkupi się w łaski
rodziny królewskiej i zdobędzie dla swojej tytuł elity! – W tłumie znów
wybuchło zamieszanie, podczas gdy kobiety, mężczyźni, a także starcy i dzieci
zaczęli przepychać się w stronę płyty lotniska. – Zapomnijcie o litości i
porzućcie zahamowania! Życie ma zniknąć z Ziemi, a każdy, kto stawi wam opór,
ma pożałować, że ośmielił się podnieść rękę na Kosmicznych Wojowników! Jesteśmy
niezwyciężeni i jesteśmy narzędziem przeznaczenia! To my ustalamy bieg historii!
Chóralny,
wyprany z uczuć śmiech wypełnił stolicę. Podekscytowani wizją wojny Saiyanie
brzmieli i zachowywali się jak stado hien, szykujących się do rozszarpania
padliny. Czerwone niebo przecięło kilkanaście białych smug, gdy pierwsze
kapsuły kosmiczne wyruszyły w drogę na Ziemię.
-
Wasza królewska mość! – Doradca pojawił się u boku Ttuce i wskazał jej czterech
rosłych mężczyzn i jedną kobietę, stojących w głębi sali tronowej. – Tak jak
rozkazałaś. Pięciu najlepszych i najokrutniejszych wojowników, którzy w chwili
obecnej stąpają po tej planecie.
Ttuce
zmrużyła oczy i leniwie zatarła ręce.
-
Doskonale. Niech będą gotowi. Niedługo będę potrzebować ich asysty.
>*<
Cały
świat mógł stanąć na głowie, ale Boski Pałac pozostawał niewzruszony.
Roślinność wciąż się zieleniła, złote obramowania wież odbijały światło
słoneczne, a kopuła budynku zapewniała schronienie tym, którzy potrafili do
niego trafić. Dende zbliżył się do Gohana i uniósł dłoń do okaleczonej twarzy
chłopaka, ale ten odepchnął ją i uśmiechnął się przepraszająco. Młody
Nameczanin spoglądał na niego ze smutkiem, zakorzenionym dużo głębiej niż w
naturalnym współczuciu. Odczuwał żałobę Gohana tak, jakby ta była jego własną.
A jednak nie mógł mu teraz pomóc. Uzdrowicielskie moce potrafiły zaleczyć jedynie
cielesny ból.
-
Nie trzeba – powiedział Gohan i odwrócił wzrok.
Rana
piekła go przy każdym mrugnięciu i napięciu mięśni twarzy. A mimo to nie chciał
się z nią rozstawać. Rozumiał ten rodzaj cierpienia. Tylko on trzymał go
jeszcze przy zdrowych zmysłach. On i trwająca za jego plecami kłótnia.
-
Czy kabina supresji ocalała?
-
Mój dom i rodzinna firma zostały wysadzone w powietrze, a ciebie obchodzi
wyłącznie ta pieprzona kabina?!
-
Kobieto, Ttuce wypowiedziała nam wojnę! Jeśli do niej dojdzie, ten wynalazek
może być naszą jedyną szansą na zwycięstwo!
-
Nie wiem czy przetrwała – sparowała krótko Bulma i skrzyżowała ręce na piersi.
– Byłam za bardzo zajęta walką o przetrwanie i uważanie, żeby nie pokopał mnie
prąd albo nie przywaliła ściana. Dziękuję za troskę!
-
Będziesz musiała tam wrócić – oznajmił Vegeta grobowym tonem, a Bulma prychnęła
z irytacją i machnęła dłońmi w powietrzu.
-
Wiem! Żeby upewnić się, czy kabina działa i posprzątać ten bałagan, który
powstał z twojej winy! – Zaczynała krzyczeć coraz głośniej, a jej gestykulacja
przybierała na intensywności i teatralności. – Serio, Vegeta, jak mogłeś
pozwolić, żeby ktoś przejął kontrolę nad Goku?! Do reszty oszalałeś?!
Z
gardła Saiyanina wydobył się ostrzegawczy warkot, a jego brwi spotkały się na czubku
nosa. Bulma zacisnęła obie pięści i pochyliła się do niego.
-
To na mnie nie działa. Nie boję się ciebie, wasza książęca mość! Przyszło ci
może do głowy, żeby dowiedzieć się jak się miewa twoja córka, czy całkiem już o
niej zapomniałeś?! – Uparte milczenie Vegety wzięła za odpowiedź. – Po co w
ogóle pytałam?! Oświadczam ci, że zanim udam się do CC, jako odpowiedzialny
rodzic najpierw ją odwiedzę! Czy ci się to podoba, czy nie!
-
Jest jeszcze coś. – Prawie wypluł te słowa, obrażony na cały świat, że potrzebuje
jej asysty. – Musisz skontaktować się z Tarblem albo Mirai Trunksem.
-
Vegeta, moje laboratorium jest w ruinie! – wrzasnęła. Nie wiedziała już czy
bardziej z frustracji, czy niedowierzania. – Nawet jeśli byłoby dalej na
chodzie, to i tak nie potrafiłabym nawiązać kontaktu z przyszłością! A co do
Tarble’a, to nawet nie wiem gdzie miałabym go szukać. O ile dobrze cię znam, to
nie wpadłeś na to, żeby w międzyczasie poprosić Ttuce o jego adres
zamieszkania. Historia z Beerusem niczego cię nie nauczyła!
Vegeta
miał wrażenie, że zaraz eksploduje mu głowa. Twarz Saiyanina była czerwona, a
wyrzuty Bulmy testowały i tak nikłą z natury cierpliwość. Na usta cisnęły mu
się słowa, co do których wiedział, że będzie ich później żałować. Całą energię
włożył w to, żeby przemilczeć drażliwy temat, policzyć do dziesięciu i wziąć
głęboki oddech. Finalnie zwalczył furię kpiącym uśmiechem.
-
Skoro jesteś taka mądra jak zwykle twierdzisz, to na pewno znajdziesz jakiś
sposób – powiedział, zbijając Bulmę z tropu opanowaniem i tradycyjną
bezczelnością.
-
Tak w ogóle to po co ci Trunks i Tarble? – warknęła, wciąż wytrącona z
równowagi.
-
Do przemiany w Saiyańskiego Boga.
-
Co? Zamierzasz się zmienić do walki z Ttuce?
-
Ona zrobi to samo. – Vegeta z wszystkowiedzącą miną skrzyżował ręce na torsie.
Zamknął oczy. – Znam ją jak zły szeląg. Kiedyś wypytała mnie jak doprowadzić do
transformacji i na pewno teraz to wykorzysta. Moment jest odpowiedni.
-
Przecież do tego trzeba mieć czyste i dobre serce. Doskonale pamiętam tę
śpiewkę! – Bulma wydobyła z kieszeni umorusanych ogrodniczek paczkę papierosów
i wsadziła jednego do ust. Zaczęła szukać zapalniczki, mamrocząc pod nosem: –
Cholera jasna, musiała mi wypaść… Ktoś taki jak Ttuce nie da rady sprostać
wszystkim wymogom!
-
O Super Saiyaninie też tak mówiono. – Vegeta uśmiechnął się sardonicznie, na
powrót rozchylając powieki. Uniósł palec do wystającego spomiędzy jej zębów
papierosa i odpalił go pojedynczą iskrą energii. – Jak pewnie pamiętasz, mi
wystarczyło zło w najczystszej postaci i odrobina wytrwałości. Tych dwóch
rzeczy Ttuce nie brakuje.
Bulma
mruknęła coś niewyraźnie i zaciągnęła się papierosem. Chcąc nie chcąc, musiała
wziąć teorię Vegety pod uwagę. Nie była wcale taka nieprawdopodobna.
Zmarszczyła brwi i wypuściwszy spomiędzy warg strużkę siwego dymu, w zamyśleniu
zaczęła gładzić się po brodzie. Trybiki jej mózgu pracowały już nad
znalezieniem najlepszego wyjścia z sytuacji. Z każdą chwilą znikało też
zdenerwowanie, a zastępowała je ekscytacja na myśl o kolejnym wyzwaniu.
-
Zamierzasz walczyć z nią na Ziemi? – Gohan podszedł bliżej małżeństwa,
odzywając się do Vegety po raz pierwszy od czasu konfrontacji na terenie
Capsule Corporation. – Nie wiem czy ta planeta przetrwa pojawienie się
kolejnych bogów.
-
Nie, nie na Ziemi. Chcę lecieć na Vegetasei. Ale do tego będzie mi potrzebny
statek. – Wzrok Saiyanina znów spoczął
na Bulmie, a ta z trudem powstrzymała chęć zgaszenia papierosa na jego czole.
-
I co jeszcze?! Mam się rozerwać?! I niech policzę! – Spojrzała na palce wolnej
dłoni. – Gohan, Gine, Goten i Trunks! Chcesz zabrać dzieci do tego piekła?!
-
Ale ja muszę lecieć – wtrącił się Trunks, który od dłuższej chwili krążył wokół
swoich rodziców, niepocieszony tym, że oboje go ignorują. – Przecież jestem
potrzebny…
-
Nie udzielaj się, młody człowieku! – Bulma podeszła do Vegety i szturchnęła go
palcem w pozostałości zbroi na torsie. – Może lepiej rusz tyłek i odszukaj
Goku, zamiast porywać się z motyką na słońce! Albo jeszcze lepiej, weź ze sobą
Brę i Videl, na pewno im się ta wycieczka spodoba!
-
Przestań kłapać ozorem po próżnicy! – sarknął Vegeta, górując nad nią z
niewielką przewagą. – Jak zaraz czegoś nie zrobimy, to Ttuce zniszczy Ziemię!
Jeśli masz jakiś naprawdę dobry pomysł, to podziel się nim teraz, a jeśli nie,
to lepiej weź się wreszcie do roboty!
Bulma
poczerwieniała na twarzy i nabrała powietrza w płuca, szykując się do odwetu
stulecia, ale ktoś ją ubiegł:
-
Ja tym razem spasuję.
Wszyscy
jak jeden mąż zwrócili się w stronę Krillana. Buddysta wstał z marmurowych
stopni wiodących do pałacu. Jego wzrok utkwiony był gdzieś na niebie, a krótkie
włosy zdawały się posiwieć w przeciągu kilku ostatnich godzin. Mówił cicho, ale
z zaciekłością, którą wykrzesał cios w samo serce:
-
Bulmo, jeśli chcesz, to mogę cię zabrać do Bry. Wybieram się do Chaty
Genialnego Żółwia. Chcę być teraz z Marron. Ttuce miała rację – do niczego się
wam nie przydam, a moja córka nie może stracić drugiego rodzica.
Bulma
przełknęła ślinę, a jej złość wreszcie została ugaszona. Ze swoim charakterkiem
zapomniała, że są wśród nich inni, dużo bardziej pokrzywdzeni. Ona straciła
przyjaciół i dom, ale w przeciwieństwie do Krillana nie straciła najbliższej
rodziny.
-
Lecę z tobą – odparła równie cicho, po czym spojrzała znów na Vegetę.
Zaciągnęła się po raz ostatni papierosem i nawet nie zwróciła uwagi na resztki
popiołu na ubraniu. – Zobaczę co mogę zrobić. Postaram się nawiązać kontakt z
Tarblem albo Mirai Trunksem i sprawdzę, czy którykolwiek ze statków nadaje się
do użytku. W sejfie miałam ukryte zapasowe kapsułki. Jest szansa, że
przetrwały. Co do kabiny supresji, to na pewno będzie gotowa. Możesz na mnie
liczyć.
Vegeta
zmarszczył brwi i skinął głową, nieco uspokojony faktem, że wreszcie przestała
czyhać na jego krew i życie. Nigdy nie bał się Bulmy tak, jak Goku Chi-Chi. Ich
związek był w równej mierze oparty na partnerstwie i idealnej miksturze
paskudnych osobowości. Ale mimo to nie chciał mieć z nią na pieńku.
-
Może w takim razie my powinniśmy skorzystać z Komnaty Ducha i Czasu? – zwrócił
się do Yamchy Tien Shinhan.
-
Dopiero co udało nam się ją odbudować. Jest gotowa do użycia – zachęcał Dende z
dobrotliwym uśmiechem i rękami splecionymi za plecami.
Yamcha
od czasu zniknięcia Ttuce był dziwnie cichy i przygaszony. Podobnie jak Krillan
wpatrywał się w przestrzeń, siedząc na stopniach pałacu, a na słowa Tiena
zareagował małym entuzjazmem.
-
Tak… To pewnie jest wskazane. Inaczej nadal będziemy bezużyteczni – mamrotał
jakby sam do siebie, przygryzając dolną wargę. Nagle zmarszczył nos i wstał. –
Dobrze. Ale jest jeszcze jedna rzecz, którą powinienem zrobić zanim wejdziemy
do środka. Zaczekaj na mnie – rzucił, nawet nie patrząc w stronę trzyokiego
mężczyzny.
Zaraz
potem rozpędził się, kierując w stronę krawędzi. W ostatniej chwili odbił się
od nawierzchni Pałacu i odleciał w stronę pustyni. Vegeta obnażył zęby, z
trudem tłumiąc warkot dezaprobaty i wziął od Bulmy zaoferowanego papierosa.
Jego wciąż nieposłuszny i nieokiełznany ogon wywijał młynki w powietrzu.
-
A w tego co wstąpiło? Przypomniał sobie, że musi nakarmić kota?
Prawda
była taka, że w pełni zgadzał się z tym, co Ttuce powiedziała o Wojownikach Z.
Yamcha, Krillan i Tien Shinhan od dawna nie przydali im się do niczego innego,
jak do robienia zadymy. Ich rozwój zdawał się stanąć w miejscu od czasu starcia
z Komórczakiem, a obecność na polu bitwy nie stanowiła żadnego pocieszenia.
Kilka lat wstecz sam by im to zakomunikował, gdyby tylko siostra go nie
ubiegła. Właściwie to dziwił się, że cała trójka przetrwała starcie z
Kakarotto, ale mimo drażniącej ochoty, nie powiedział tego na głos. Od jakiegoś
czasu brała w nim górę natura samuraja, która o pięćdziesiąt procent
zmniejszała ilość kąśliwych uwag pod adresem innych osób. Poza tym, Krillan
mógł być słaby w porównaniu z Saiyaninami, ale nie ustępował im pod względem
odwagi. Yamcha mógł być byłym kochankiem Bulmy, ale rozsądnie nie wchodził mu w
drogę. Tien Shinhan natomiast… No tak, Tien Shinhan nadal wkurwiał go bardziej,
niż przewidywały to ziemskie normy społeczne.
Vegeta
czuł się też wielce niepocieszony z faktu, iż stracili Piccolo. Jego
inteligencja, intuicja i chłodny osąd były niezastąpione w każdej sytuacji, a
poza tym Nameczanin współdzielił z Vegetą czarne poczucie humoru, co w
otaczającym ich cyrku stanowiło bardzo dużą i rzadką zaletę.
-
Bez ojca, Piccolo, Osiemnastki i Krillana… Wojownicy Z przestali istnieć –
szepnął Gohan, wyrywając Vegetę z zamyślenia.
Saiyanin
strzepnął popiół na podłoże Pałacu i odkrył, że papieros zdążył się już prawie
całkiem wypalić, a on nie zaciągnął się nim jeszcze ani razu. Z poirytowaniem
cisnął niedopałek do donicy z palmą. Wziął od Bulmy kolejnego peta, ignorując
jej uwagę jakoby ona potrzebowała ich teraz dużo bardziej od niego. Son Gohan
musiał być w depresji, skoro rozważał złożenie broni. A skoro był w depresji,
to oznaczało, że Vegeta będzie miał kolejny powód do wpadnięcia w furię. Utkwił
w plecach chłopaka wzrok jastrzębia.
-
Ale Saiyanie wciąż tu są – warknął. – I dokończą to, co zaczęli. Wchodzisz w
to, dzieciaku, czy tchórzysz?
Gohan
spojrzał na niego cierpko. Formująca się na jego twarzy dwuczęściowa blizna
sprawiała, że wyglądał dojrzalej. Teraz nie miał już wyłącznie oczu chłopca,
który doświadczył zbyt wiele jak na swój wiek. Teraz cała postać zdradzała
usłane cierniami życie i walkę z przeciwnościami losu. Pozostawił pytanie
Vegety bez odpowiedzi, ale mimo to książę uśmiechnął się pod nosem. Wiedział,
że poruszył właściwą strunę, by zmusić go do działania.
Trunks
podszedł do Gotena, który stał przy ciele Chi-Chi. Kobieta leżała zaraz obok
Osiemnastki, a ich sylwetki były przykryte białym materiałem, który oszczędzał
oczom widoku brutalnych obrażeń.
-
Nie martw się. – Trunks zacisnął dłoń na ramieniu przyjaciela. – Osobiście
zbierzemy kryształowe kule i przywrócimy im życie! To nie potrwa długo,
obiecuję ci.
Goten
mruknął coś bez ładu i składu, dalej markotny, a Trunks westchnął i zaczął
szukać innego sposobu na rozweselenie przyjaciela. Przecież musiało być coś, co
podniosłoby go na duchu i pozwoliło choć na chwilę zapomnieć o nieszczęściach,
które na niego spadły. Rozpieszczony i uparty Trunks uwielbiał stawiać na
swoim. Tym razem też nie przewidywał odejścia od tej zasady. Przebiegł wzrokiem
wokoło i…
-
Zaraz, gdzie jest Piccolo?
-
Hm? – Goten uniósł głowę i również się rozejrzał, raz po raz mrugając ze
zdumienia. Ciała Nameczanina nie było pośród zabitych. – Może pan Popo gdzieś
go przeniósł?
-
To mnie szukacie? – Rozległ się szelest, a biała peleryna uniosła się w
powietrzu niczym flaga, gdy Piccolo zeskoczył z dachu Pałacu. Kiedy wylądował
pośród zaskoczonych wojowników, nad jego głową widniała aureola.
-
Panie Piccolo! Odzyskałeś ciało! – wykrzyknął Goten, a Trunks doszedł do
wniosku, że przyjaciel całkiem wdał się w swojego ojca, jeśli chodzi o
stwierdzanie faktów oczywistych.
-
Nie miejcie takich zdumionych min. Jakby nie patrzeć, Goku nie jest jedynym z
boską cząstką w sobie. – Piccolo uśmiechnął się niecnie, stając na szeroko
rozstawionych nogach i krzyżując ramiona na torsie.
Vegeta
wypuścił z ust powietrze, które od jakiegoś czasu nieświadomie wstrzymywał.
Powrót i obecność Nameczanina ucieszyły go dużo bardziej, niż kiedykolwiek
zgodziłby się przyznać. Sarknął więc tylko i wywrócił oczami tak, by wszyscy to
widzieli.
-
Jak zwykle ze wszystkiego robi przedstawienie. Nie śpieszyło ci się do nas!
Skoczyłeś do niebiańskiego McDonald’s, czy utknąłeś w kolejce do toalety?
-
Zbierałem informacje, których niedługo będziesz potrzebować, panie mądraliński.
-
Uważaj, bo zaraz kopnę cię tak, że zobaczysz swoje poprzednie wcielenie. –
Vegeta uniósł kącik ust w kpiącym uśmiechu, za którym jednak nie kryła się
prawdziwa złośliwość, a swego rodzaju powitanie.
-
Zawsze możesz spróbować, księciunio. – Piccolo chętnie odwdzięczył mu się tym
samym grymasem. – Nie martwcie się o Goku. Wiem gdzie jest i sprowadzę go z
powrotem. Teraz wszechświat nie ma dla mnie granic.
Nameczanin
zwrócił się do Gohana. Ten wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami, a na
jego twarzy emocje walczyły ze sobą, trzymając go w rozerwaniu pomiędzy
radością i chęcią przelania łez ulgi. Piccolo uśmiechnął się, a Gohan zaraz to
odwzajemnił, chociaż tęczówki chłopaka wciąż błyszczały, zdradzając poruszenie.
-
Jeśli teraz zaczniecie wyznawać sobie miłość i oddanie, to ostrzegam, że mogę
się zrobić brutalny.
- Niech wasza wysokość sprawdzi, czy nie ma go
w innym pokoju. – Piccolo poprawił pelerynę, a Vegeta parsknął w papierosa i
wypuścił dym nosem.
-
Stare. Śmierć wybiła cię z wprawy.
-
Do rzeczy. Nie mamy zbyt wiele czasu, a musicie być przygotowani najlepiej, jak
tylko się da. Niestety Ttuce nie blefowała i Saiyanie już tu lecą. Ich kapsuły
są najnowszej generacji. Został nam więc co najwyżej miesiąc, zanim wejdą w
orbitę okołoziemską. A Ttuce może się teleportować w każdej chwili i jak wiemy,
jest w stanie zabrać ze sobą kilka osób na raz. Dzięki temu może wywieść nas w
pole i przemycić całą armię w dużo krótszym czasie.
-
Najpierw ocaliłeś jej życie, a teraz każesz nam z nią walczyć? – Tien miał bardzo
kwaśny wyraz twarzy. – Może nie trzeba było się rzucać przed szereg.
Piccolo
zamknął oczy i odwrócił się do niego plecami.
-
Każdy popełnia swoje błędy.
Bulma
już ochłonęła i zmięła w dłoniach pustą paczkę po papierosach.
-
Zacznę od pracy nad statkiem. Może uda mi się wymyślić coś, co pozwalałoby na
dotarcie do Vegetasei w mniej niż miesiąc. Mogłabym przejrzeć znowu notatki,
które zostawił mi Mirai Trunks odnośnie wehikułu czasu. Gdyby udało mi się
połączyć dwie takie maszyny w jedną…
-
To chyba nie będzie konieczne.
Obecność
Whisa wytrąciła wszystkich z równowagi – mężczyzna zdawał się pojawić dosłownie
znikąd, bez najmniejszego nawet dźwięku i zapowiedzi. Dende i Bulma krzyknęli
równocześnie, a kobieta złapała Vegetę za rękę. Ten w panice uniósł pięści do
góry i zaczął rozglądać się za Beerusem. Piccolo zjeżył się i wycofał, a Gohan
stanął na baczność. Nawet Buu wystawił głowę z pałacowej spiżarni, żeby
zobaczyć co wywołało takie poruszenie. Whis roześmiał się tylko serdecznie i
pogroził im palcem. Jego białe włosy zafalowały na wietrze.
-
Lorda Beerusa tym razem ze mną nie ma. Właśnie śpi, a ja postanowiłem sprawdzić
co Bulma zaplanowała dzisiaj na obiad! Jakież było moje rozczarowanie, gdy
zobaczyłem, że nie dość, że nie ma jedzenia, to i kuchnia zniknęła! – Westchnął
i pogładził palcami swoje nieodłączne berło. – Dowiedziałem się co się stało i
uznałem, że przyda wam się dodatkowe wsparcie. Przeniosę was na Vegetasei i
odszukam brakującego Saiyanina. Niestety Goku nie może udzielić Vegecie mocy, bo
wtedy sam utraciłby boską transformację, ale na pewno znajdzie się ktoś inny
godzien tego zadania.
-
Może moje pytanie jest głupie, ale dlaczego po prostu nie skorzystacie z pomocy
któregoś z Saiyaninów, którzy już są na Vegetasei? Przecież Ttuce na pewno nie
wysłała wszystkich w kosmos. – Na zblazowanym Tien Shinhanie mało co robiło
wrażenie. W tym również obecność Whisa.
-
To pytanie nie jest głupie, tylko idiotyczne – warknął Vegeta.
-
Zdążyła ich już nastawić przeciwko Vegecie – wyjaśnił Piccolo. – Saiyanie nie
są zbyt sentymentalni jeśli chodzi o swoich przywódców, ale za to bardzo
pamiętliwi i wrażliwi na punkcie zdrady.
-
My tu plotkujemy, a tam dzieje się historia! – Whis stuknął berłem o ziemię. –
Lecimy? Chcę jeszcze zdążyć na kolację! Za tę przysługę, którą wam dzisiaj
wyświadczam, również oczekuję przynajmniej deseru. Nie powinienem się mieszać
do międzyrasowych konfliktów! Ale dla was zrobię wyjątek. – Mrugnął do Bulmy, a
ta pokiwała gorliwie głową.
-
Co tylko sobie zażyczysz! Od tej pory czuj się zaproszony na każdy posiłek!
-
Jeszcze jedno. – Nieco zapomniana Gine wyłoniła się z cienia i zwróciła do
Vegety. – Zanim wyruszymy, muszę pomówić z tobą na osobności, wasza książęca
mość. To ważne.
Vegeta
wzruszył ramionami i rzucił krótkie spojrzenie Bulmie, a ta zaraz wystartowała
w stronę zniecierpliwionego Whisa z paczką truskawkowej gumy do żucia.
Mężczyzna przyjął ofiarę ze ściągniętymi z niezadowolenia ustami, ale gdy tylko
poczuł na języku jej słodki smak, kolejny uśmiech rozjaśnił jego twarz.
-
Cudowne! Jak się nazywa ta niezwykła potrawa?
Dende
wskazał Gine i Vegecie pusty pokój i zostawił ich samych. Biel ścian
pomieszczenia od razu przypomniała Saiyaninowi o czasie spędzonym w Komnacie
Ducha i Czasu. W środku znajdowało się pojedyncze łóżko, przykryte fioletową
kapą i mały stolik, zasłany książkami. Dende wyraźnie lubował się w
minimalistycznym wystroju.
-
O co chodzi? – spytał Vegeta opryskliwie. – Również zamierzasz mi wypomnieć to,
co przytrafiło się twojemu drogiemu synalkowi?
Gine
spojrzała na niego przenikliwie i potrzasnęła głową. Powolnym ruchem odgarnęła
włosy za ucho.
-
Chciałam porozmawiać o Ttuce.
-
O Ttuce – parsknął. – Że niby masz mi do powiedzenia na jej temat coś, czego
jeszcze nie wiem? Bardzo wątpliwe.
-
Znałam twoją matkę, Vegeta.
Ton
głosu Gine pozostawał łagodny w stopniu, który doprowadzał Saiyanina do szału i
nie pozwalał mu na powstrzymanie się od złośliwych pyskówek. Może był zbyt
zmęczony, żeby mieć ochotę na dyskusje, a może gdzieś w głębi odczuwał pełznące
po jego wnętrznościach wyrzuty sumienia z powodu Goku.
-
Królowa to królowa. Gdybyś jej nie znała, byłbym szczerze zdziwiony.
-
Znałam ją jeszcze zanim twój ojciec zdecydował się wziąć ją za żonę. I znałam
ją na tyle dobrze, że zwierzyła mi się, że ciąża jest zagrożona. – Vegeta
wreszcie spojrzał w oczy Saiyanki i zobaczył w nich morze troski niewiadomego
pochodzenia. Gine usiadła na krawędzi łóżka. – To co powiedział Kakarotto… To
prawda. Ttuce miała się nigdy nie urodzić. Medycy powiedzieli Celeri, że przeżyje
tylko jedno dziecko. To, które przyjdzie na świat jako pierwsze. Jako że król
potrzebował dziedzica, miałeś to być ty. Ale Celeri nie potrafiła pogodzić się
z utratą córki. To samo uczucie kierowało nią, gdy po latach zdecydowała się
urodzić Tarble’a. Wtedy jej życie było ceną, którą świadomie zapłaciła.
Vegecie
zaschło w gardle. Nawet nie pamiętał twarzy Celeri, a to imię brzmiało obco w
jego uszach. A mimo to miał wrażenie, że stara rana otwiera się na nowo.
-
Co zrobiłyście? – spytał ochryple.
-
Twoja matka pochodziła z rodu Ichoke, w którego korzeniach zapisana jest
długoletnia tradycja związana z praktykowaniem magii i medycyny alternatywnej.
– Gine objęła się ramionami. – Przeprowadziłyśmy rytuał i… Może dlatego Ttuce
teraz ciągnie do mocy, o których tak naprawdę nie ma pojęcia. Może dlatego
urodziła się z jasnymi włosami i może właśnie to ściągnęło na nią przekleństwo.
Potem moje relacje z Celeri uległy ukróceniu. Przez to zabrakło mnie przy
narodzinach Tarble’a i dlatego nie mogłam pomóc… – Odetchnęła, a Vegeta zdał
sobie sprawę, że jej głos jest ciężki od żalu. Saiyanka podniosła na niego
oczy. – Ale jako nadworna akuszerka byłam tam, gdy ty przychodziłeś na świat.
Byłam tam, gdy pojawiła się Ttuce. I mogę ci powiedzieć jedno, wasza książęca
mość. Twoja siostra nie urodziła się zła.
>*<
Ulice
Vegetasei powitały ich hałasem zbrojenia i przygotowań do wojny. Vegeta, Gohan,
Gine, Trunks i Goten szli ramię w ramię głównym traktatem stolicy, zmierzając
do jej serca, czyli otoczonego tłumem wojowników pałacu. Na ich widok Saiyanie
podnieśli alarm.
-
Pamiętajcie, są od nas dużo słabsi, ale jest ich wystarczająco dużo, by
poważnie utrudnić nam życie – powiedział Gohan. – Nie lekceważcie nikogo.
-
I zabijcie każdego, kto choćby krzywo na was spojrzy – wycedził Vegeta,
zaciskając pięści i mierząc spojrzeniem tych, którzy jeszcze niedawno
przysięgali mu oddanie.
Zatrzymali
się w linii, tuż naprzeciwko uzbrojonego i gotowego do walki tłumu, który
wygrażał im pięściami i rzucał obsceniczne uwagi pod ich adresem. Saiyanie
mnożyli się w oczach. Wszystkie uliczki tętniły życiem, gdy wojownicy napływali
nimi niczym rój mrówek. Gine zmrużyła oczy i owinęła się ciasno ogonem w talii.
Chłopcy przybrali bojowe pozy, zaciskając zęby i szykując się do wymierzenia
sprawiedliwości swoim przeciwnikom. Zgodnie z umową, fuzję mieli zostawić na
wielki finał i spotkanie z Ttuce. Trunks zwilżył wargi koniuszkiem języka. Z
jakiegoś powodu ciągle wierzył w to, że do starcia z ciotką jednak nie dojdzie.
Miał nadzieję, że ta zdąży przejrzeć na oczy, zanim będzie za późno.
-
Na co oni czekają? – Ogon Vegety poruszał się niecierpliwie za jego plecami.
Tłum wciąż nie atakował, chociaż składające się na niego osobniki wyraźnie
rwały się do rozlewu krwi.
-
Na rozkaz. – Gohan pochylił się w przód, równocześnie unosząc ręce w bojowym
geście. – Może Ttuce chce się najpierw zmienić.
-
W takim razie wyjdźmy z inicjatywą. Sama mówiła, że to zwycięzcy atakują jako
pierwsi. A ja nie zamierzam wrócić z tej bitwy na tarczy! – wrzasnął Vegeta i
już miał wybić się do lotu, gdy nagle tuż nad nim pojawił się portal Whisa.
Nie
tylko Wojownicy Z, bo również i Saiyanie poderwali głowy na widok niebieskiego
okręgu malującego się na szykującym się do snu niebie. Wydobywające się z
portalu światło zamigotało, a zaraz potem pojawiła się w nim dwójka postaci.
Mirai Trunks z przytupem wylądował u boku Vegety. Młody mężczyzna odgarnął z
oczu przydługie lawendowe włosy, które wysunęły mu się z kitki, i uśmiechnął
się do niego na powitanie. Nie zmienił się wiele od czasu walki z Komórczakiem,
chociaż w jego twarzy widać było dużo większą dojrzałość i łaskawy upływ lat.
Znów miał na sobie ubrania z logo Capsule Corporation, a na plecach pokrowiec z
mieczem. Ubiór, tak jak i wystawione na widok ciało nosiły oznaki walki. Vegeta
zagapił się na syna na tyle, że na drugą postać zwrócił uwagę dopiero wtedy,
gdy już się odezwała:
-
Niech to wszystko szlag jasny trafi.
Odrzuciła
z głowy przytwierdzony do zbroi kaptur, odsłaniając krótkie i
charakterystycznie jasne włosy. Zamiast prawej ręki miała mechaniczną,
składającą się z sieci metalowych elementów i kabelków, ciasno powiązanych ze
sobą w jedną całość. Jej montaż krył się pod pojedynczym naramiennikiem zbroi.
Materiał spodni kobiety był luźny i upchnięty w butach, zwiastując zmiany w
modzie Kosmicznych Piratów. W ubiorze dominowała czerń i złoto, a opancerzenie
w głównej mierze składało się z napierśników, pozostawiając brzuch całkiem
odsłonięty. Na zbroi widniało logo Vegetasei, a wystrzępiony ogon poruszał
się leniwie w powietrzu. Spocona i potargana, Mirai Ttuce również wyglądała
jakby dopiero co zeszła z pola bitwy.
Uśmiechnęła
się do Vegety szelmowsko.
-
Wiesz już co takiego dla nas zaplanowałam, braciszku mój drogi? – Vegeta
zamrugał, nie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa, a Mirai Ttuce westchnęła ze
zniecierpliwieniem i pstryknęła palcami zdrowej ręki, unosząc je w górę. – Oba
słońca zaszły, geniuszu! A to oznacza tylko jedno.
-
Pełnia – wypalił, nagle odzyskując głos.
-
Wciągnęłam nas w pułapkę. – Mirai Ttuce zmarszczyła nos i spojrzała na tłum
zgromadzony przed pałacem. – Walka z tysiącem Saiyanów to jedno. Walka z
tysiącem Ōzaru to drugie. Nie wyjdziemy z tego cało. Niech mnie kule biją,
przebiegła jestem!
Mały
Trunks oderwał wreszcie zszokowany wzrok od swojego odpowiednika z przyszłości
i spojrzał na armię przeciwników. Saiyanie uśmiechali się paskudnie, ukazując
zęby i ściskane w nich ostrza noży. Niebo ciemniało z każdą chwilą, a na
horyzoncie zaczynała malować się srebrzysta łuna. Portal Whisa zniknął z cichym
pyknięciem i niemym pożegnaniem, zostawiając Wojowników Z samym sobie.
-
Dobra, dosyć gadania i gapienia się! – Mirai Ttuce zacisnęła mechaniczną pięść
i uniosła ją na wysokość oczu. Jej przybrudzona czarnymi smugami twarz
wykrzywiła się ze złością, a ogon przeciął powietrze w agresywnym geście. –
Lepiej, żebyś miał jakiś dobry plan w zanadrzu, braciszku. Nie zamierzam tu
dzisiaj ginąć!
Vegeta
wymienił krótkie spojrzenia z Gine, a potem odchylił głowę w tył i krzyknął w
stronę niebios:
-
Północny Kaito! Słyszysz mnie?!
>*<
Doradca
przemierzał kolejne korytarze pałacu i śpieszył do biblioteki, by donieść Ttuce
o rozwoju sytuacji. Saiyanka siedziała zatopiona w półmroku i ciężkim od kurzu
powietrzu. Pochylała się nad jedną z opasłych ksiąg, a słabe światło
żegnającego się dnia, wpadające do sali przez niedomknięte okiennice,
oświetlało skupioną na czytaniu twarz.
-
Królowo! Przybyli.
Ttuce
uniosła głowę i nagrodziła zdyszanego mężczyznę chwilą beznamiętnego milczenia,
poddającą pod wątpliwość powód jego wizyty i zaprzątania jej cennej uwagi.
Doradca zająknął się.
-
Jakie są twoje dalsze rozkazy…?
-
Tak jak mówiłam wcześniej. Poślij po wybranych. Niech czekają na mnie w sali
tronowej.
Mężczyzna
oddalił się w pokłonach i już bez słowa, a Ttuce po raz ostatni rzuciła okiem
na pożółkłą stronnicę z księgi.
Pierwotne podania
skupiają się na dwóch najwyższych w hierarchii energiach. Niebieska i czerwona,
bo takie są ich odwieczne przynależności, prowadzą się nawzajem w niekończącym
się cyklu istnienia świata. Gdzie zmierza jedna, zmierza i druga; mieszają się
one ze sobą, każda zapożycza coś i upodabnia się do drugiej, a równocześnie
obie wciąż podążają swoimi własnymi ścieżkami. Żadna z nich nie występuje
osobno, a gdy coś doprowadza do ich rozdzielenia, z czasem i tak odnajdują się
na powrót. Zniszczenie jednej, prowadzi do unicestwienia drugiej, a w efekcie do
powrotu chaosu i końca wszelkiego istnienia. Taiji nie może istnieć bez
podziału i bez pierwiastków, które je tworzą.***
Ttuce
prychnęła i zatrzasnęła księgę, a w powietrze wzbiło się jeszcze więcej kurzu.
Odepchnęła od siebie ciężkie tomiszcze i wydobyła z sakiewki talię kart. Jak
okazało się przy bliższej inspekcji, wszystkie one były białe, pozbawione
jakichkolwiek symboli. Saiyanka przetasowała je z zamkniętymi oczami i po
chwili rozłożyła część na blacie stołu, w trójkątnym układzie.
-
Pokażcie mi, co mnie czeka – szepnęła i ponownie uniosła powieki.
Zaczęła
kolejno odkrywać karty. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wykwitały
na nich barwy, malując obrazy niezbędne do odczytania wróżby. Ttuce obnażyła
zęby, widząc oblicza wojowników, z którymi miała kontakt na Ziemi. Gine
wcieliła się w postać najwyższej kapłanki, Gohan przybrał postać cesarza, a
Trunks i Goten znaleźli się w towarzystwie koła fortuny. Ta karta leżała
odwrócona do góry nogami, a zaraz po niej pojawiała się kolejna, z symbolem
diabła i lustrzanym odbiciem Ttuce. Saiyanka warknęła i zdecydowanym ruchem
poderwała ze stołu ostatnią. Uniosła ją na wysokość oczu i po raz kolejny
spojrzała na swoje lustrzane odbicie. Tym razem jednak narysowana postać miała
kruczoczarne włosy i srogie spojrzenie, którego nie dało się pomylić z niczym
innym. Vegeta bezlitośnie zwiastował jej przeznaczenie. Śmierć.
Ttuce
skrzywiła się i z trudem pohamowała przed podarciem karty na drobne kawałeczki.
Niepomyślna wróżba wytrącała ją z równowagi. Uderzyła pięścią w blat stołu i
poderwała się na równe nogi, a zaraz potem syknęła i przycisnęła palce do szyi,
na której właśnie wyrosła kolejna czarna łuska do kolekcji. Cienie pod jej
oczami jeszcze się pogłębiły, a ostrze szalonego uśmiechu na nowo rozcięło
twarz.
-
Śmierć? To się dopiero okaże. Nie dam się tak łatwo zabić, mój bracie.
*Fragment
piosenki Keatona Hensona – You.
**Coco
Chanel!
***Relacje
niebieskiej i czerwonej energii w taoizmie związane są jeszcze z założeniami
Dao i prezentują się tak samo jak relacje yin i yang.
Chyba najdłuższy rozdział jak do tej pory. Ale w tym tygodniu nie ma DBS, więc musiałam to sobie jakoś wynagrodzić. W SCM Music Player jest nowy kawałek, Saiyan Pride (Saiyańska duma), dedykowany mojemu ulubionemu rodzeństwu. Informacja o wykonawcy i oryginalny tytuł oczywiście znajdują się w dziale z informacjami o opowiadaniu, ale jak klikniecie na nazwę utworu w odtwarzaczu, to powinno Was wyrzucić bezpośrednio na Youtube'a.
No to widzę, że bardzo ciekawie się dzieję. Wojna, to dopiero, ja nie wiem jak ja to opiszę w swoim opowiadaniu, a co dopiero tutaj ;D. Ciekawe są te pomysły, oczywiście kłótnie małżeńskie, choć mam jeszcze jedno pytanie, czy Mirai Ttuce jest po stronie Wojowników Z czy jednak stoi po stronie Saiyan i dorosłej Ttuce, bo tego najbardziej nie ogarnąłem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały
Kenzuran (Blade) River
Mirai jest dobra (przynajmniej wstępnie). Mówi o współczesnej Ttuce tak, jakby były jedną i tą samą osobą, bo wyraźnie uważa to za zabawne. :D Zamieszanie celowe.
UsuńKochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńJuż sama nie wiem, co mam napisać, bo jak zawsze jest SUPER, a nie chciałabym się powtarzać. ;) Po prostu świetny rozdział!
Wątek ze znajomością Gine i Celery jest bardzo ciekawy. Nie wydawało mi się też żeby Saiyanie znali się na magii, czy jakichś rytułałach.
Mirai Ttuce zdaje się być dobra, ale znając ją trzeba być gotowym na wszystko. Miejmy nadzieję, że pomoże Vegecie i reszcie, zamiast zaszkodzić.
Pozdrawiam,
G.
P.S. Ten gif - <3
No nareszcie :D Codziennie wchodziłam i sprawdzałam czy czegoś nie dodałaś ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, i w końcu się wyjaśniło co sie stało z dzieckiem Ttuce.
Jak widzę następny rozdział będzie bardzo ciekawy :D Już nie mogę się doczekać ^^
A co do DBS niestety tydzień musimy poczekać na następny odcinek ;( ale myślę, że warto będzie czekać ;) i gif na końcu <3 uwielbiam ten moment :D
Haaa! <3 Cieszę się, że tak wyczekiwałaś. Miałam małe opóźnienie tym razem. Tak, niniejszym oficjalnie zakończyłam wstawki ze wspomnieniami Ttuce (pojawi się jeszcze tylko jedno, ale to już na zupełnie inny temat) i w związku z tym opowiadanie popłynie teraz powolutku na nieco "pogodniejsze" wody. :D A przynajmniej taką mam nadzieję!
UsuńOdnośnie DBS to cieszę się, bo wciąż jest na co czekać. Bardzo szybko przechodzą do wydarzeń z BoG i bardzo mnie to cieszy, bo to znaczy, że wkrótce dostaniemy całkiem nową treść. :D
Kochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, za tak późne odwiedziny i szczerze przyznaję się, że czytałam na raty. =(
Niestety praca na nockach, 2 zmianach i pierwszych w połączeniu daje w dupę. Tym samym jak zaczęłam w niedzielę na nocce tak skończyłam w poniedziałek po 2 zm. dziś mam wolne, jakimś CUDEM bo powinnam od 13 minut wracać do domu z pracy a wolne mieć dopiero 2 sierpnia. Ale skoro mam to się zabrałam za przeczytanie!
Pomysłów Ci nie brak, jest wszystko dopracowane i jestem okropnie glad!! Matko, pięknie, rozpłynęłam się... niemal widziałam te sceny jakby sam Akira je stworzył, a jego pracownicy dopracowali resztę w postaci obrazu animowanego!
Akcja się kręci jak karuzela! Szala przeskakuje co chwila na przeciwny team! Lepiej się tego nie dało opisać, powaga!
Mogłabym jebnąć recenzję niemal do każdego wątka ale nie wiem czy bym w końcu nie padła przy tym ;) Ogólnie wszystko jest cacy i jak powinno. Vegeta jest naturalny, Ttuce wróciła do starych uznań, a fabuła toczy się przyzwoicie < nawet to określenie jest słabe.
Zastanawia mnie jedynie Ttuce z przyszłości, przecież wiemy, że nikt jej nie znał. Nikt nie wiedział, że istnieje, Vegeta nie miał pojęcia, że kiedykolwiek przeżyła pod obcasem Freezera, a jednak się pojawia i zabawia ją jej młodzieńcza pomysłowość ;) Sam opis jej pojawienia się ubrałaś w przepiękny płaszcz słów! BRAWO! By na końcu napisać Mirai Ttuce. Musisz kiedyś przybliżyć jej historię i jak straciła rękę! <3 Muszę to wiedzieć :D
Ps. wydaje mi się, że jeśli chodzi o bliźniaczą kartę to bardziej skojarzyło mi się to z samą Ttuce z przyszłości niźli z bratem bliźniakiem, jak pomyślała ;)
Przepraszam, że tak krótko, ale ostatnio mam mętlik w główce ;(
W końcu mogę odpisać, wróciłam z długiego wyjazdu na drugi koniec Polski, muszę się zabrać za bloga.
OdpowiedzUsuńAnglojęzycznych opowiadań nie czytałam nigdy, teraz nie mam nawet czasu na szukanie. Skoro jednak po polsku nikt tego jeszcze nie opisał to można być pierwszą ;). Mimo wszystko u mnie byłaby możliwa przemiana Vegety (tzn. w pewnym sensie dokonała się i to ogromna), więc tytuł nie mówił od razu wszystkiego, a przynajmniej nie tym, którzy nie mieli do czynienia z takim pomysłem.
Miałam zamiar trochę pobawić się z rozdziałem, gdzie właśnie byłoby możliwe takie spróbowanie dominacji, lecz nie wiem, czy zdążę przed kolejnym wyjazdem, bo pomiędzy nimi praca.
Ale tłumaczenia nie dodają nieistniejących słów w co trzecim zdaniu ;p
Skoro coś jest niezbędnego, nie ma sensu tego wymieniać, a mnogość przymiotników nie wszystkich razi, wręcz dawniej Czytelnicy zwracali mi uwagę na chęć większej ilości opisowych wyrazów, bo bez nich tekst był zbyt ubogi. Tak i w tym rozdziale: wyrzucając podkreślone przez Ciebie słówka, może i pewnym osobom czytałoby się lepiej i byłoby przejrzyściej, lecz dla innych za ubogo. Wiem, napisałam ten akapit w sposób niestylistyczny, ale brak snu wpływa niekorzystnie na moje procesy myślowe.
Czasami celowo dodaję kilka przymiotników, chociażby w tym, co wymieniłaś, aby pokazać właśnie, że sytuacja była straszna, dziwna i pokręcona, co miało pomóc wczuć się w nastrój Trunksa. Skoro dla niego to było takie, można odebrać to jako coś naprawdę niewyobrażalnie dziwacznego i nie opisze tego jeden przymiotnik. Ale rozumiem, co miałaś na myśli, postaram się bardziej zwracać na to uwagę, chociaż u każdego można znaleźć w książce/opowiadaniu nadmiar przymiotników, które można z powodzeniem wyrzucić. Tylko wtedy tekst może być już zbyt "przejrzysty". Trzeba znać w tym umiar ;).
Niebieskowłosa powstała dawno temu, a co do blogasowych zamienników, to takich najwięcej chyba na blogach HP, gdzie jest rudowłosa, zielonooka, czarnowłosy, blondwłosy (!) itp. ;p
Nie uważam, aby pisanie co jakiś dłuższy czas "zielonooka" w ramach zamiennika, było czymś złym, lecz nie należy w tym przesadzić i jedno takie określenie na rozdział czy dwa w zupełności wystarczy.
Pozdrawia zaspany
Sylwek
świetne, świetne po prostu...
OdpowiedzUsuńpowrót Piccolo, równie niespodziewany, co wspaniały jak zawsze :D
i pojawienie się Whisa... ten to ma wyczucie!
A Ttuce wiele przeszła, zanim odszukała Vegetę, ale coś mi mówi, że z własnej woli wplątała się w to bagno z kartami i łuskami... czytam dalej :D