W
takt tego jak Raditz się do niej zbliżał, Ttuce zaczynała zdawać sobie sprawę z
rzeczy, o których nigdy wcześniej nie myślała. Blizny na twarzy nagle wydały
jej się być dużo bardziej szpecące niż zwykle, strzaskany pancerz zbroi
niepochlebny dla sylwetki, a różnica wieku między nimi równie potężna co
wieczność. Niedotrzymana obietnica wróciła do niej niczym bumerang i na chwilę
Saiyanka zapomniała o oddychaniu. Rzucone na wiatr słowa będę cię chronić bolały, gdy druga osoba umierała. A kiedy niespodziewanie
powracała zza grobu i ponownie spoglądała kłamcy w oczy, rozjątrzały ranę na
nowo, zupełnie jak wbita z premedytacją katana.
Życie
nauczyło ją, że gdy kogoś boli głowa wystarczy, by przygniótł sobie palce
drzwiami, a pierwszy ból od razu zelżeje. Kiedy więc Raditz nachylił się do
niej, ona zrobiła to co podyktował jej instynkt. Odgłos serdecznego trzaśnięcia
poniósł się przez całą polanę, wypłaszając z okolicznych drzew przyczajone
ptactwo, a dłoń Ttuce aż zaswędziała z satysfakcji po wymierzonej karze. Raditz
z syknięciem zatoczył się w bok, po czym pomasował poszkodowaną twarz. W tle Siedemnastka
zagwizdał z uznaniem.
-
Za co to?! – jęknął Saiyanin i, trzymając się za zaczerwieniony policzek,
spojrzał na Ttuce z wyrzutem godnym pokopanego szczeniaka.
-
Za gówno – warknęła i zrobiła zdecydowany krok w jego stronę. Raditz cofnął się
zaraz, wyraźnie spłoszony, a Saiyanka uniosła ramiona i opuściła głowę niczym
byk gotowy do ataku. Jej oczy ciskały pioruny, a włosy tylko to podkreślały,
elektryzując się i falując od nagromadzonej w niej energii bojowej. – Myślisz,
że jestem taka głupia?!
Złość. Wściekłość.
Furia. Nienawiść. Wszystko, byleby zagłuszyć i odłożyć w czasie inne uczucia.
-
Ale… – Wielki jak góra Saiyanin z rozwagą zrobił jeszcze dwa kroki w tył, kuląc
się w sobie, podczas gdy Ttuce przemierzyła dzielącą ich odległość, tupiąc przy
tym donośnie. – Zupełnie nie wiem o co ci chodzi!
-
Hmpf! – Umieściła dłonie na biodrach i uśmiechnęła się złowieszczo, wreszcie
przystając w miejscu. Przy swoim skromnym wzroście do perfekcji opanowała
technikę patrzenia na innych z góry. – Nie nabierzesz mnie! Nie jesteś tym, za
kogo się podajesz. Naprawdę sądzisz, że tak po prostu przyjmę do wiadomości
zmartwychwstanie Raditza w momencie, gdy zagraża mi Bóg Śmierci?
-
Technicznie rzecz biorąc, to nie zmartwychwstałem…
-
Bardzo źle przemyślany podstęp – parsknęła i potrząsnęła grzywą, w ogóle go nie
słuchając. – Gdyby Czarny Wojownik nie miał koneksji tam, gdzie wąchają kwiatki
od spodu, to może udałoby ci się mnie zaskoczyć. Ale w tym wypadku… Cóż. Jeśli sądziłeś, że nie
skręcę ci karku tylko dlatego, że ukradłeś akurat to ciało, to pozwól, że to ja
cię zaskoczę – wycedziła. Z jej oczu na powrót zniknęły iskierki drwiącego
rozbawienia, a zastąpiła je niczym niezmącona chęć mordu.
-
Hej, hola, spokojnie! – Raditz zaśmiał się nerwowo i uniósł obie dłonie w
geście kapitulacji, podczas gdy zaciśnięte pięści Ttuce zbliżały się już do
orbity jego żołądka. – Przysyła mnie sam Enma Daiō!
-
Co tam znowu mamroczesz?!
-
Przysłał go Strażnik Zaświatów. – Gohan wreszcie zdecydował się do nich podejść.
W ogóle nie mrugał, mierząc Raditza wzrokiem z podejrzliwością godną Ttuce. –
Ona ma rację. Lepiej żebyś miał dobre wyjaśnienie. Inaczej sam obedrę cię ze
skóry.
-
Ustaw się w kolejkę, gówniarzu – warknęła Ttuce.
-
Ha. Może i wyrosłeś, ale temperament jaki miałeś, taki nadal masz. – Raditz
uśmiechnął się krzywo, spoglądając na bratanka, który teraz dorównywał mu
wzrostem. – A ty wciąż jesteś piękna jak się złościsz. – Puścił oko do Ttuce, a
gdy ta prawie znowu skoczyła mu do gardła, szybko dodał: – Chętnie wprowadzę
was w szczegóły mojego cudownego powrotu na Ziemię, ale może znajdziemy ku temu
nieco lepsze miejsce? – To powiedziawszy wymownie uniósł palec wskazujący ku
niebu. Saiyanka podążyła za nim spojrzeniem i aż sapnęła z wrażenia.
-
Co do…?
-
Znowu się zaczyna. – Gohan zacisnął szczęki.
Kłębiaste
fioletowe chmury przesłoniły słońce swoją kurtyną i nagle na Ziemi zapanował
półmrok, w którym dał się słyszeć głęboki pomruk grzmotu, budzącego się ze snu.
Bliżej nieokreślone rozbłyski zaczęły przecinać nieboskłon, a temperatura
podskoczyła, przynosząc ze sobą w prezencie duchotę, od której Ttuce od razu
zakręciło się w głowie.
-
Przecież to… Zupełnie jak Czwarty Wszechświat – szepnęła, obserwując jak na
mroku horyzontu formuje się trąba powietrzna.
-
I właśnie przed tym chciałem cię ostrzec, gdy zaatakowała was Ameonna –
powiedział Raditz, krzyżując ręce na torsie. – Ale oczywiście musiałaś zwiać na
drugi koniec galaktyki.
-
Nie miałam nastroju na spotkanie po latach!
-
Och, jestem ciekaw jak się poznaliście. To musiało być takie urocze! –
zaszczebiotał Siedemnastka, a Ttuce zjeżyła się jeszcze bardziej, zwracając w
jego stronę z prędkością błyskawicy.
-
Coś ty powiedział?!
-
Że to takie urocze.
-
Nienawidzę tego słowa! – Prawie splunęła.
-
Jakie to urocze. – Siedemnastka wzruszył ramionami i niedbałym gestem odgarnął
pasmo włosów z twarzy.
-
Nie chcę wam przerywać tej porywającej dyskusji, ale myślę, że powinniśmy się
stąd zbierać – rzucił Yamcha. Na widok przybierającej na sile trąby, od której
dzieliło ich już tylko kilkanaście metrów, nikt nie odważył się protestować. Walcząc
z wiatrem i temperaturą, która szalała tak jak przed miesiącami, zwiastując
nadejście nieuniknionych kłopotów, wojownicy wzbili się w powietrze.
>*<
-
Ty tutaj? – Bulma wyglądała na szczerze zaskoczoną widokiem Ttuce.
-
A co, myślałaś, że ten szczeniak rzeczywiście da radę mnie zabić? – prychnęła
Saiyanka, wymijając ją szerokim łukiem. – Zdrajczyni – syknęła na dokładkę.
-
Oj tam, oj tam. – Bulma zbyła ją machnięciem ręki. – Tak naprawdę nawet nie
przeszło mi to przez myśl. Uznałam, że jakoś się dogadacie. To twojej wizyty
się nie spodziewałam. – Zwinnie wspięła się na drabinę i wyciągnęła odziane w laboratoryjne
rękawice dłonie, by zatrzasnąć właz w suficie, ale w tej samej chwili na
pierwszy szczebel opuściła się para muskularnych nóg. Raditz wsunął głowę do pomieszczenia.
-
Ja to zrobię.
Bulma
wrzasnęła i zeskoczyła z drabiny, po czym rzuciła się w tył i wpadła na Ttuce
plecami. Saiyanka wywróciła oczami, podczas gdy kobieta złapała ją za ramię i
zaczęła nią intensywnie potrząsać.
-
Co on tu robi?! – wykrztusiła, wskazując na Raditza oskarżycielsko palcem i z
przerażeniem obserwując, jak próbuje przecisnąć swoją bujną grzywę przez
stosunkowo niewielki otwór włazowy.
-
Ciąga się za mną jak smród za dupą – mruknęła Ttuce z irytacją i skrzyżowała
ramiona na piersi. Raditz warknął coś ze złością, ale generalny sens jego
wypowiedzi został zagłuszony przez łomot, kiedy to uczynny Yamcha postanowił mu
pomóc i nogą przecisnął go wreszcie do wnętrza pomieszczenia. Saiyanin
wylądował na czworaka i posłał mu z dołu nienawistne spojrzenie, ale mężczyzna tylko
zeskoczył na podłogę tuż obok niego i zaraz ustąpił miejsca pozostałym
wojownikom.
-
Przecież on nie żyje! – Bulma nadal oprotestowywała pojawienie się Raditza, a
ten z kwaśną miną stał przykurczony w jej niewysokim salonie i rozglądał się na
boki, jednocześnie próbując poprawić swoją wiecznie przekrzywioną aureolę. Jego
ogon tłukł się nerwowo o otaczające go meble.
-
Wszyscy z niecierpliwością czekamy na stosowne wyjaśnienia. – Gohan schwycił
pałętającą się wokoło Ttuce za ramię i jedynym szarpnięciem odwrócił ją przodem
do siebie. – Potem się policzymy. Nie licz, że zapomniałem po co cię tu
ściągnąłem. – Ton jego głosu był chłodny i spokojny, a nienawiść czająca się w
czarnych oczach tak wyważona i pewna, że Ttuce mimowolnie przełknęła ślinę.
Zaraz jednak odzyskała rezon i błyskawicznym ruchem schwyciła go za jądra.
Ścisnąwszy boleśnie obserwowała, jak twarz Gohana nieco zmienia kolor.
-
Dotknij mnie jeszcze raz, to więcej bachorów nie narobisz – warknęła.
Oczy
Gohana zwęziły się, a żarówka w lampie stojącej na biurku Bulmy eksplodowała z
głośnym trzaskiem. Nim drobinki szkła zdążyły opaść na podłogę, Raditz ruszył z
rykiem w stronę chłopaka, pragnąc bronić wątpliwej cnoty Ttuce i przy okazji
wadząc włosami o żyrandol, a Yamcha przeskoczył przez kanapę, chcąc wybiec mu
naprzeciw i przy okazji dramatycznym gestem strącając z niej kilka książek.
-
PRZESTAŃCIE RUJNOWAĆ MÓJ DOM! – wrzasnęła Bulma, rozkładając ręce na boki.
Wszyscy zamarli, tylko Siedemnastka westchnął teatralnie i klapnął na wolne od
wszelkich przedmiotów obrotowe krzesło. Zaczął się kręcić, wygwizdując uwerturę
do Wilhelma Tella i dyrygując palcami
w powietrzu, a Gohan i Ttuce wreszcie się od siebie odsunęli. Wciąż mierzyli
się spojrzeniami, a ich kotłująca się energia wywoływała pomruk sprzężenia, które
promieniowało na całe pomieszczenie i powodowało niekontrolowane miganie
świateł pozostałych sprzętów.
W
końcu Saiyanka niefortunnym mrugnięciem przerwała pojedynek i od razu odwróciła
głowę, żeby nie widzieć jak Gohan uśmiecha się z satysfakcją.
-
Co to za dziura? – spytała opryskliwie.
-
To nie dziura, tylko bunkier. Moja obecna siedziba – odparła Bulma i odciągnęła
ją na drugi koniec miniaturowego saloniku, jak najdalej od Gohana.
Pomieszczenie
miało kształt kopuły, a jego metaliczne ściany tu i ówdzie nosiły logo Capsule
Corporation. Bulma dała radę całkowicie zagracić je stosami książek, rzędami
regałów i nadmiarem sprzętów elektronicznych, porzucając niegdysiejszą ideę pięknego
i nowoczesnego domu na rzecz laboratorium. Teraz kobieta była nastawiona na survival.
Ttuce dostrzegła kolejny przezroczysty właz, za którym ciągnął się oświetlony
jarzeniówkami korytarz, prowadzący do skrytych pod powierzchnią kwater.
Survival survivalem, ale Bulma nie mogła gnieździć się w jednym pokoju. Musiała
mieć swoje nie takie znowu małe imperium.
-
Do rzeczy. Skąd się tu wziąłeś? – Gohan zwrócił się szorstko do Raditza.
Saiyanin
odetchnął i przysiadł na ramieniu maleńkiej sofy, która zatrzeszczała w
proteście pod jego ciężarem. Przez chwilę wpatrywał się w poplamiony kawą
dywan, przesuwając językiem po zębach i starannie ważąc słowa. Ttuce
obserwowała go kątem oka, chociaż nawet przed samą sobą udawała, że wcale tak
nie jest. Próbowała odgiąć obluzowaną metalową listewkę, która odstawała od
ściany, aż wreszcie Bulma dała jej po łapach. Raditz zaczął mówić:
-
Czarny Wojownik postanowił uczynić ten świat swoim. To dlatego przemienia go
wedle własnego widzimisię i upodobania do swojej rodzinnej planety. I to dlatego
zsyła na was te wszystkie potwory. Jeśli to potrwa dłużej, Ziemia już nigdy nie
odzyska dawnej równowagi. Enma Daiō zrozumiał, na co się zanosi. Wiedział też,
że nie możecie już liczyć na pomoc mojego brata i Vegety. Dlatego przysłał
mnie, ostatniego Saiyanina w ziemskim piekle. – Uśmiechnął się pod nosem z
rozbawieniem. – No, może nie ostatniego, ale jedynego skorego do współpracy.
Nappa nie był tak pokojowo nastawiony. Ja oczywiście miałem swoje powody. –
Spojrzał znacząco na Ttuce.
-
To nie wyjaśnia twojego przyrostu ki. Niby jakim cudem ot tak rozwaliłeś
Ameonnę? Myślisz, że to nie jest podejrzane? – Ttuce wyraźnie nie odwzajemniała
sentymentów.
-
Enma użyczył mi swojej mocy – wyjaśnił spokojnie, chociaż wyraz jego twarzy
sugerował, że jej obojętność w końcu go uraziła. Nie spodziewał się takiego
powitania. Czym sobie na to zasłużył? – Sytuacja jest dużo poważniejsza niż ci
się wydaje. Dopóki tu nie wróciłaś, możliwe jeszcze były przepływy energii
między Ziemią i resztą wszechświata. Mój brat wciąż mógł tu wrócić. Ale teraz Wojownik
ma cię dokładnie tam, gdzie chciał i w związku z tym zostaliśmy odcięci. Nikt i
nic nie opuści powierzchni tej planety bez jego zgody.
-
Chyba żartujesz! – Ttuce natychmiast przystawiła dwa palce do czoła i zacisnęła
powieki, skupiając się na technice błyskawicznej teleportacji. Po kilkunastu
sekundach upartej ciszy, która pozostałym zdawała się ciągnąć w nieskończoność,
Saiyanka opuściła rękę i na powrót otworzyła oczy, w których malowało się
niedowierzanie przemieszane z irytacją. I doprawione szczyptą strachu. – Niech
to szlag! Ziemię otacza jakaś pieprzona bariera!
-
Wcześniej mieliśmy problem w kontakcie z satelitami – mruknęła Bulma i wsunęła
do ust niezapalonego papierosa. – Zakłócenia były na porządku dziennym i w
końcu musieliśmy przestawić się z powrotem na nadajniki radiowe. Na jakiś czas
prawie zupełnie straciliśmy łączność z resztą świata.
-
A te anomalie pogodowe to nie tylko teatrzyk, mający na celu podnieść nam
ciśnienie. – Yamcha spojrzał na Ttuce nieprzychylnie. – On zmienia klimat. Na
Ziemi zaczęły wysychać zbiorniki wodne. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy umrzemy
z pragnienia.
Ttuce
stłumiła przekleństwo i podparła się pod boki. Na jej czole wystąpiła żyła
sugerująca, że Saiyanka bardzo intensywnie myśli. Przygryzała dolną wargę i
walczyła ze sobą dłuższą chwilę, zanim w końcu strzeliła oczami w stronę Raditza.
-
Co z potworami? Mówiłeś o nich w liczbie mnogiej. Ja spotkałam tylko Ameonnę.
-
Odkąd zniknęłaś, pojawiło się ich dużo więcej – wyjaśniła Bulma. Nagle wydała
się Ttuce bardzo zmęczona. Ciemne worki pod jej oczami nie mogły być rezultatem
kilku zarwanych nocy. – Nie tak potężne jak ich matka, ale wystarczająco
skuteczne, by zmniejszyć populację planety prawie o połowę. Nie potrafiliśmy
ich wszystkich powstrzymać. Dlatego teraz mieszkam tu. Tutaj Bra i moi rodzice
są bezpieczni, a ja mogę kontynuować pracę nad tym, by uratować świat.
-
Więc masz plan? – Ttuce uniosła podbródek, patrząc na kobietę z
zainteresowaniem. Bulma kiwnęła głową.
-
Lepiej żeby był dobry. – Raditz podźwignął się na nogi, a kanapa znów
zatrzeszczała, tym razem z ulgi. – Czarny Wojownik zadbał o to, by Kakarotto i
Vegeta nie mieli tu jak wrócić. Jesteśmy zdani na siebie.
-
A co z kryształowymi kulami? – Ttuce spojrzała po pozostałych. – Nie powinny
być już gotowe do ponownego użycia?
-
Nawet w normalnych warunkach byłyby gotowe dopiero w przeciągu następnych
miesięcy. Ale teraz… – Bulma zawiesiła głos.
-
Słucham? Co teraz, pani profesor? –
Ttuce już wyczuwała nadciągające złe wieści i zaczynała się pieklić. Bulma
spojrzała jej ze złością prosto w oczy.
-
Są martwe. Nie regenerują się. Cokolwiek Czarny Wojownik zrobił z atmosferą Ziemi
sprawiło, że dla wszystkich organizmów i materii czas stanął w miejscu.
Kryształowe kule są do niczego. Nasz ekosystem umiera, my razem z nim, a kule
równie dobrze nadają się do gry w kręgle – podsumowała jadowicie.
-
Ty idioto! – Ttuce eksplodowała i w mgnieniu oka znalazła się przy Gohanie.
Schwyciła go za przód gi i pociągnęła w dół, na wysokość swojej twarzy. – Gdybyś
mnie tu nie ściągnął, to może nie bylibyśmy teraz w potrzasku! – wrzasnęła, a chłopak
wyszarpnął jej się z kamienną twarzą. Ttuce zacisnęła pięści. – Jest dokładnie
tak, jak tego chciał! Wykończy nas wszystkich po kolei, a Ziemię puści z dymem
dla czystej przyjemności! Skoro wyprawa na Namek nie wchodzi w grę, to już
jesteśmy martwi!
-
O tym też próbowałem cię ostatnio uprzedzić – wymamrotał Raditz za jej plecami,
a Ttuce pokazała mu środkowy palec.
-
Spierdalaj, wujku dobra rado! – Zwróciła się z powrotem do Gohana. W jej oczach
płonął żywy ogień. – A tobie gówniarzu gratuluję. Ile czasu zmarnowałeś
próbując się na mnie odegrać?! Teraz Ziemi pozostały tygodnie, jeśli nie dni!
-
Ty się naprawdę boisz – powiedział Gohan spokojnie i przekrzywił głowę z
zaciekawieniem. Ttuce zacisnęła zęby, a on uśmiechnął się zimno. – Fascynujący
widok. Nie martw się, umrzesz zanim ta planeta ujrzy swój kres. Tylko tym razem
to ja cię zabiję, nie Vegeta. Dostaniesz dokładnie to na co zasłużyłaś, za
ściągnięcie Czarnego Wojownika na Ziemię i za tragedię, którą sprowadziłaś na
moją rodzinę. Zniszczyłaś nam życie. To ty to wszystko zapoczątkowałaś. I to twoja
śmierć to wszystko zakończy.
-
Wszystko się zgadza, kochasiu, poza jednym małym szczegółem. – Uniosła się w
powietrzu i teraz znów była z nim oko w oko. – Sama się zabiłam. Umieram tylko
wtedy, kiedy wyrażę na to zgodę. – Ostrze szalonego uśmiechu przecięło jej
twarz i wycelowała w Gohana palec. – Lepiej to sobie zapamiętaj.
Chłopak
złapał ją za rzeczony palec z wyraźnym zamiarem złamania go, a żarówka w
kolejnej lampie wybuchła niczym fajerwerk. W wolnej ręce Ttuce zaraz zaczął
kumulować się czarny pocisk energii, a Bulma skuliła się z piskiem w kącie. W
tym samym momencie rozległ się odgłos odsuwanego włazu i z korytarza do salonu
wszedł Krillan.
-
Poczułem te skoki ki i… – Przebiegł wzrokiem po zgromadzonych, na dłuższą
chwilę zatrzymując się na Raditzu, a następnie na Gohanie i Ttuce, których już
tylko ułamki sekund dzieliły od przelania pierwszego wiadra krwi. – O cholibka…
-
To twój cały wkład w dyskusję, łysa pało?
Ku
zdumieniu Ttuce, Krillan zignorował jej uwagę i podszedł do Gohana. Jakimś
magicznym sposobem zmusił go, by ją puścił, a Saiyanka ze skonfundowaną miną opadła
z powrotem na posadzkę.
-
Co ty wyprawiasz? – spytał buddysta. – Ostatnio w ogóle nie jesteś sobą. Gohan,
opamiętaj się!
-
Ona jest powodem wszystkich naszych problemów – wycedził Gohan przez zaciśnięte
zęby. Zaczął uciekać spojrzeniem na boki. – Mam ludzi, o których muszę zadbać.
Których muszę ochronić… Los tej planety leży w moich rękach.
-
Nie pomożesz nikomu zabijając ją! – Krillan wydawał się być oburzony samym tym pomysłem
i Ttuce wpatrywała się w niego z coraz większą konsternacją wypisaną na twarzy.
Mężczyzna ścisnął Gohana za ramię. – Nie sprowadziła tu Czarnego Wojownika
celowo. Jest ofiarą tak samo jak reszta z nas, zrozum to wreszcie!
Chłopak
nie miał już tak zaciętej miny jak wcześniej, ale wciąż nie wyglądał na przekonanego.
Krillan westchnął i stanął przed zjeżoną Ttuce. Wskazał na nią.
-
Gohan, przyjrzyj się jej. Przyjrzyj się jej uważnie! Byliśmy już kiedyś w identycznej
sytuacji. Jak myślisz, co byśmy osiągnęli, gdybyśmy zamiast sprzymierzyć się z
Vegetą, odwrócili się przeciwko niemu? Sądzisz, że ktokolwiek wróciłby z Namek
w jednym kawałku?! – Na ten krzyk Gohan wreszcie uniósł wzrok i spojrzał mu w
oczy. Był blady, a na jego czoło wstąpiły krople potu. Ciało chłopaka zdawało
się odchorowywać nienawiść do Ttuce, zupełnie nieprzyzwyczajone do takich
uczuć. Krillan spuścił z tonu i uśmiechnął się do niego łagodnie. – Nie ma z
nami Goku i Vegety. I najprawdopodobniej jeszcze przez długi czas ich nie
będzie. Z Ttuce zdziałamy dużo więcej niż bez niej. Jest nam potrzebna.
-
Myślisz, że się z nami zjednoczy? – spytał Gohan gorzko.
-
Potraktuję to jako pytanie retoryczne. – Ttuce skrzyżowała ramiona na piersi.
-
Jeśli będziesz chciał ją zabić, będziesz musiał zabić i mnie – oznajmił Krillan.
Ttuce i Gohan drgnęli równocześnie. – Nie zamierzam obserwować jak mój
przyjaciel zmienia się w potwora, którym tak naprawdę nie chce być.
-
Ty… – Saiyanka aż się zająknęła.
-
Nic nie mów. – Krillan odwrócił się do niej bokiem. Jego twarz była
nieczytelna. – Nie robię tego dla ciebie, tylko dla niego. Gohan sobie na to
nie zasłużył. To na co ty sobie zasłużyłaś… jest dyskusyjne – powiedział
dyplomatycznie. – A ja nie zamierzam cię osądzać.
Ttuce
wyglądała jak gdyby ktoś wylał jej wiadro zimnej wody na głowę. Wpatrywała się
w Krillana jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. I wyjątkowo chyba nie
miała żadnej złośliwej uwagi do wygłoszenia. Było tak przynajmniej do momentu,
gdy Raditz nie przysunął się do niej ukradkiem.
-
Od kiedy ten łysy jest twoim kumplem? – szepnął konspiracyjnie.
-
Zamknij kastę – warknęła zaraz w odpowiedzi, przyciskając bardziej ramiona do
ciała. Czuła się dziwnie odsłonięta.
-
Dobry Kami, emocje jak na grzybach! – wykrzyknął Siedemnastka, odrywając się od
lektury Cosmopolitana, którego wyciągnął spod dokumentów zaścielających biurko. – A co nas czeka w następnym odcinku?
-
Krillan ma rację! – Bulma postanowiła włączyć się do dyskusji i podeszła do
Gohana. Położyła mu dłoń na ramieniu. – Już dawno o tym myślałam i głównie
dlatego zgodziłam się na twój plan. – Chłopak spojrzał na nią ostro, wyczuwając
cierń zdrady. – Poczekaj, daj mi wyjaśnić! Musimy walczyć do końca. Nawet bez
Vegety i Goku mamy jakieś szanse. A dokładnie – ciebie. Jako naszego lidera. I
wielu oddanych przyjaciół, którzy wspierali nas w najgorszych momentach. Razem
stworzymy armię, która stawi czoła wszystkiemu, co czeluści Czwartego
Wszechświata mają nam do zaoferowania! Potrzebujemy jeszcze tylko kogoś kto
wie, jak taką armią dowodzić… – Tu spojrzała na Ttuce, a ta sapnęła z
niedowierzaniem.
-
Naprawdę? Kami, Bulmo, jakie to tanie – stwierdziła z przekąsem.
-
Wybór należy do ciebie. – Uśmiechnęła się ciepło. – I tak nie możesz się stąd
wydostać. Albo nam pomożesz, albo będziesz stać bezczynnie z boku i patrzeć,
jak wojna toczy się bez twojego udziału.
-
A skąd ta pewność, że nie stanę po drugiej stronie barykady?
-
Nazwę to kobiecą intuicją. – Podparła się pod boki. – Poza tym jesteś taka sama
jak twój brat. A on też nie poparłby kogoś, kto wcześniej wdeptał go w ziemię.
– Bezczelny uśmiech spełzł z twarzy Ttuce i znowu zastąpił go poirytowany
wyraz.
-
Niech ci będzie.
-
Nie ufam jej – oznajmili Yamcha i Gohan unisono.
-
A ja pragnę poinformować wszystkich tu zebranych, że jeśli ktoś jeszcze raz
zechce choćby położyć na niej palec, to ja z przyjemnością wyślę go na drugi
świat. Znam tam kilka przemiłych miejsc. – Oczy Raditza błysnęły
niebezpiecznie.
-
Niech mnie szlag trafi, jeśli przyjdzie dzień, w którym powiem, że potrzebuję
pomocy mężczyzny! – Ttuce machnęła rękami, kiedy poziom jej irytacji prawie
przebił sufit.
-
I tym optymistyczno-feministycznym akcentem zakończymy nasze dzisiejsze
zebranie! – Bulma zaczęła spychać Ttuce i Raditza w kierunku korytarza, żeby
oddzielić ich od pozostałych wojowników. Ponad jej ramieniem Saiyanka posłała
Gohanowi ostatnie ostre spojrzenie.
-
Jeśli myślisz, że zapomnę o twojej próbie zamachu na moje życie, to jesteś w
błędzie – syknęła i wymownie przesunęła palcem po szyi.
-
Zdradzi was! – stwierdził wesoło Siedemnastka, kiedy za Ttuce zamknęły się już
drzwi, i znowu zaczął się kręcić na krześle.
-
Możesz mi wyjaśnić dlaczego nie wliczasz się do naszego towarzystwa? – Yamcha
uniósł brwi.
-
Ja tu jestem tylko dla jaj – odparł z właściwą sobie ekstrawagancją.
Tymczasem
Gohan spojrzał na Krillana intensywnie, przystając z nim na uboczu, a ten skinął
mu głową.
-
Co o tym myślisz? Zdradzi nas? – spytał chłopak.
-
Wiem, że istnieje takie ryzyko. Ale musimy jej zaufać. Poza tym nie mamy
pojęcia, jak naprawdę potężna teraz jest. Nie warto zaogniać naszych stosunków.
Czarny Wojownik nie przyszedł tu tylko po nią. Nasz świat spodobał mu się na
tyle, że postanowił zagarnąć go dla siebie. Ttuce chce przeżyć i my też. Mamy
wspólny cel.
-
W ostatnim czasie wiele razy otarła się o śmierć. – Gohan zmarszczył czoło. – Spędziłem
dni w Komnacie Ducha i Czasu, i dzisiaj udało mi się ją zaskoczyć, ale nie wiem
czy w uczciwej walce miałbym jakieś szanse. Bransolety Beerusa nie pozwalają
jej skorzystać z demonicznej transformacji, ale nie zdziwiłbym się, gdyby
znalazła już sposób, aby to obejść. – Westchnął i przesunął palcem po
grzbietach książek ustawionych na regale.
-
Musisz pamiętać, że jesteś wart więcej niż suma twojego cierpienia i żalu –
powiedział cicho buddysta. – Wszyscy straciliśmy kogoś bliskiego odkąd Ttuce
zawitała na Ziemię. Ale to właśnie ona może być kluczem do odwrócenia biegu
spraw. To ona może być naszym wybawieniem.
-
Obyś miał rację – szepnął Gohan i utkwił wzrok w wyblakłym zdjęciu, które Bulma
przykleiła do ściany tuż nad biurkiem. Twarze Vegety i Trunksa były już całkiem
nieczytelne, jakby zmyte przez łzy. – Videl niedługo urodzi. Nie mogę pozwolić,
by Pan przyszła na świat w czasach, w których każdy boi się swojego cienia. –
Wziął głęboki oddech i przeczesał zmierzwione włosy dłońmi. Głowa mu pękała, a
nieznośne swędzenie wypełniało całe gardło. – Jeśli współpraca z Ttuce ma nam
dać choć cień nadziei na zwycięstwo… To jestem gotów zaryzykować.
-
Nie ma nic złego w strachu, Gohan. Jeśli tylko potrafisz przemienić go w siłę,
która cię napędzi i zmotywuje do działania, może okazać się równie cenny co
same kryształowe kule. Ale bój się o właściwie rzeczy. Nie o zmarłych i nie o
to, co minęło. – Krillan zacisnął pięść i uniósł ją na wysokość oczu,
uśmiechając się do Gohana dziarsko. – Martw się o to, czy starczy nam czasu, by
skutecznie uprzykrzyć Czarnemu Wojownikowi życie. Bo właśnie to jest naszym zadaniem.
Musimy odpłacić skurwielowi pięknym za nadobne. Goku i Vegeta w końcu wrócą.
Zawsze wracają. Ale tym razem nie będą już mieli nic do zrobienia, bo my ich
wyręczymy. A teraz żółwik!
Gohan
uśmiechnął się i stuknął z nim pięścią. Podczas gdy Krillan odkrywał w sobie
duszę terapeuty, Bulma odkrywała w sobie duszę najsprytniejszej swatki we wsi.
Gderając o wszystkim i o niczym, wysłała Raditza do łazienki, z biletem
specjalnym na wizytę w kabinie prysznicowej, a naburmuszoną Ttuce usadziła przy
stole w kuchni.
-
Kobieto, spójrz na siebie, zrób coś z sobą! – Złapała ją za pasma włosów i
zaczęła je przekładać tak, żeby utworzyły jakąś sensowną całość. – Pomaluj
paznokcie, nałóż podkład, poczytaj Vouge’a, wyprostuj się, biust do góry,
wciągnij brzuch, odpręż się i przede wszystkim, na skarpety Kaito, przebierz
się ino zaraz!
-
Kobieto, o czym ty do mnie w ogóle mówisz? – mruknęła Ttuce, podpierając głowę
na łokciu i prawie kładąc się na stole. Była wypompowana i kompletnie nie do
życia. Czuła, że za chwilę zaśnie. Oczy same się jej zamykały.
-
Przecież tam się kąpie miłość twojego życia! Trochę śmierdząca, no ale zawsze
coś…
-
Słucham? – Uniosła jedną powiekę, a z jej tonu Bulma od razu wyczytała, że właśnie
przekroczyła nieprzekraczalną granicę.
-
No… Vegeta… coś mi kiedyś wspominał. Że ty i Raditz… Dawno temu…
-
TA PIEPRZONA PLOTKARA! NIC MU NIE MOŻNA POWIEDZIEĆ! ŻEBY MU TE PRZEKLĘTE ZAKOLA
ZA DUPĘ ZASZŁY!
Raditz
wychylił się zmieszany zza rogu, w samym ręczniku przewiązanym na wysokości
bioder. Aureolę miał jeszcze bardziej krzywo niż zazwyczaj.
-
Czy to było o mnie?
Ttuce
zaczęła uderzać czołem o blat stołu, a Bulma przepędziła go z powrotem do
łazienki krzykiem godnym rodowitej mieszkanki ostatniego kręgu piekielnego.
Zaraz potem usiadła naprzeciwko Ttuce i schwyciła ją zdecydowanie za dłonie.
Saiyanka spojrzała na nią nieprzychylnie, a Bulma nachyliła się w jej stronę,
jakby szykując do narady wojennej.
-
Musisz z nim porozmawiać – powiedziała twardo. – Zdajesz sobie z tego sprawę,
prawda? Prędzej czy później… Są między wami sprawy, które powinniście wyjaśnić.
Nie wiemy, czy po wszystkim będzie mu dane zostać na Ziemi. Nie zaprzepaść
swojej szansy szczekając na niego, proszę cię. Drugiej możesz nie dostać.
Jej
palce zacisnęły się mocniej na rękawicach Ttuce. Ta milczała przez chwilę,
świdrując ją spojrzeniem i próbując zrozumieć przyczyny czające się za troską
kobiety. Bulma odetchnęła i wyciągnęła dłoń do twarzy Saiyanki. Pogłaskała ją
kciukiem po policzku, ścierając z niego resztki piachu pozostałe po ataku
Gohana na polanie.
-
Ttuce, mówię to jako twoja przyjaciółka – szepnęła. – Uratowałaś mi życie, nie
myśl, że o tym nie pamiętam. Życzę ci jak najlepiej.
Saiyanka oparła tył głowy o
ścianę, uciekając przed jej dotykiem. Wbiła wzrok w przestrzeń i wyciągnęła nogi na sąsiednim krześle, wciąż nabzdyczona.
Wyraźnie nie nawykła do przejawów cudzej wdzięczności.
-
Trunksa nie uratowałam – mruknęła w końcu, a Bulma uśmiechnęła się smutno.
-
To nie twoja wina. Przywrócimy go do życia. Mimo wszystko mam przeczucie, że
czeka nas szczęśliwe zakończenie. A tymczasem porozmawiaj z Raditzem. Przecież
i tak tego nie unikniesz. On cię kocha. Nie widzisz tego?
-
Wiem. I widzę – powiedziała ochryple i zamknęła oczy. – Ale nie
dzisiaj. Nie spodziewałam się, że go jeszcze kiedykolwiek zobaczę. Muszę to
przemyśleć i… muszę rozmówić się sama ze sobą. Spaliłam zbyt wiele mostów, żeby
teraz tak po prostu zawrócić z obranej drogi. Nawet dla niego.
>*<
Różowe
niebo, równo przystrzyżone trawniki, krystalicznie czyste jezioro, wyłożone
kostką chodniki i ukryte w konarze drzewa zamczysko – nie tak Vegeta wyobrażał
sobie królestwo Boga Zniszczenia. Brakowało tu ciemności, zapachu śmierci i
rozrzuconych wokoło czaszek. Albo Beerus pozwalał Whisowi decydować o wystroju
wnętrz, albo jego prawdziwa natura nie była tak okrutna, jak to usiłował utrzymywać
przed innymi.
-
Myślałem, że już nigdy do nas nie dołączysz, książę.
-
Uznałem, że nie mogę tu wpaść z pustymi rękami. Uzbieranie stosownej daniny
trochę mi zajęło.
-
Lord Beerus na pewno doceni twoje dobre chęci.
Pogodny
jak letni poranek Whis prowadził Vegetę krętymi ścieżkami, jednocześnie
lewitując za nimi spory pakunek żywności, który Saiyanin sprowadził z
najdalszych zakątków Siódmego Wszechświata. Książę podążał krok w krok za
istotą, którą postanowił obrać na swojego mistrza. Przez całe życie unikał
zwierzchnictwa innych i nawet będąc w armii Freezera nie utożsamiał się z
żadnym z przełożonych. Na Ziemi nie było nikogo, kto mógłby go ukierunkować na
osiągnięcie kolejnego pułapu mocy i wszystko zawdzięczał swojej ciężkiej pracy.
Na myśl o pobieraniu nauk u Genialnego Żółwia aż go skręcało i solennie
poprzysiągł, że jego stopa nigdy nie postanie na wysepce należącej do tego
zboczeńca.
Natomiast
Whis… Whis prezentował sobą zupełnie inną ligę. Vegeta nie miał wątpliwości, że
to jego rasa jest tą, która trzyma w garści wszystkie wszechświaty. Nie mogło
być już nikogo potężniejszego od tych, którzy uczyli bogów. Nawet Beerus musiał
zdawać sobie z tego sprawę.
-
Twój przyjaciel trochę cię wyprzedził, ale myślę, że szybko nadrobisz różnice
programowe – rzucił Whis przez ramię i uśmiechnął się do niego serdecznie.
Vegeta zamrugał szybko, wyrwany z ponurego marazmu.
-
Mój przyjaciel…?
-
VEGETA! – Goku właśnie nadlatywał z naprzeciwka, a wiatr smagał jego rozwichrzone
włosy i rozpromienioną ze szczęścia twarz.
Kiedy
jednak już wylądował, a od księcia dzieliło go zaledwie kilka kroków, uśmiech
Saiyanina zastąpiło zwątpienie. Buty i rękawice Vegety były przesiąknięte
krwią, a kombinezon nosił ślady nie jednej, a wielu przebytych bitew. Jego aura
się zmieniła i teraz zawierała w sobie ten pierwiastek zła, który wygasł po
unicestwieniu Buu. Goku wpatrywał się w oczy swojego kompana, ale nie widział w
nich nic poza mrokiem. Ich gwiazda zgasła i pozostawiła po sobie jedynie czarną
dziurę.
-
Vegeta, coś ty zrobił? – spytał drżącym głosem, a książę uśmiechnął się z
okrutnym zadowoleniem.
-
Odnalazłem samego siebie.
Patrzcie co zajączek przytargał w prezencie. ;) Wesołych Świąt!
Kilka ogłoszeń parafialnych: Po pierwsze, skleciłam nowy soundtrack. Pewnie będę go jeszcze modyfikować co jakiś czas, ale na chwilę obecną uznaję go za skończony. Po drugie, jak już pewnie niektórzy się zorientowali, obecność Sorbeta w poprzednim rozdziale, a także początek treningu Goku i Vegety u Whisa oznacza, że opowiadanie zbliża się do wielkiego finału. Nie będę przerabiać wydarzeń z ostatniej kinówki, zostaną one co najwyżej wspomniane w epilogu. Ale spokojnie, jeszcze kilka długich rozdziałów przed nami. :) Po trzecie i ostatnie, udało mi się chyba zdjąć wszelkie blokady dotyczące komentarzy, dlatego myślę, że wszystkie osoby bez konta na Google+ czy na Blogspot mogą je już dodawać. A przynajmniej mam taką nadzieję. Jeśli nie, to pozostaniemy przy starych środkach komunikacji. :D Jeszcze raz Wesołych Świąt!
Kurcze, dopiero teraz zauważyłam, że pojawił się u Ciebie nowy rozdział! :D Ech, chyba powinnam popracować nad timingiem... xD
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to jestem po prostu zachwycona - tak, wiem, pewnie się powtarzam, ale sama już nie mam pomysłu jakich słów użyć, by tego nie robić. xD Najbardziej spodobała mi scena, w której Bulma odgrywa rolę "najsprytniejszej swatki we wsi". <3 A Ttuce jak zwykle pokazuje swój trudny charakterek... :D Ale i tak największym koksem w tym opowiadaniu jest SIEDEMNASTKA! xD Chyba tylko on jako jedyny nie trzęsie portkami ze strachu. xD
No no, powiem ci że nadal się nie spodziewałem tego Raditza "ahh, te jego blond włosy xDD"
OdpowiedzUsuńJestem ciekaw co będzie dalej, czy uda się ich na nowo zeswatać, albo Ttuce jednak wybierze Piccolo i będą bez dzieci razem :D
Jeszcze wszystko może się zdarzyć. ;) Na razie ma inne rzeczy na głowie, ale wbrew pozorom pod tą skorupą obojętności Ttuce skrywa wulkan uczuć. Jakich - to też się dopiero jeszcze okaże.
UsuńRozdział czytał od razu jak dodałaś ale byłam na komórce i jakoś nie mogę wtedy dodać komentarza, wiec pisze teraz... rozdział rewelacja! Jestem ciekawa co to będzie z Ttuce i Raditzem :D Już sie nie mogę doczekać kolejnego rozdziału ;)
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że o mnie zapomniałaś! :D Cieszę się, że się podobało.
UsuńZ Ttuce i Raditzem będzie jeszcze bardzo ciekawie, a przynajmniej mam taką nadzieję. Oboje mają talent do robienia iście celebryckiej afery, więc na pewno sobie tego nie odpuszczą. A jaki to będzie miało efekt końcowy... Jeszcze zobaczymy. Saiyańska miłość rządzi się swoimi prawami. :D
No jakbym mogła zapomnieć o Tobie? Nie ma takiej opcji dziewczyno za świetne opowiadanie piszesz :D No nie wątpie przy charakterku Ttuce na pewno będzie ciekawie ;)
UsuńAch :D No to przesyłam wirtualne uściski.
UsuńZ kolejną częścią powinnam się wyrobić do pierwszych urodzin bloga (14 kwietnia). Hi hi.
No to nie pozostało mi nic innego jak tylko uzbroić się w cierpliwość :D
UsuńKochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim przepraszam za tak długą nieobecność na Twoim blogu, na swoim z resztą też... Przeprowadziłam się i tak jakoś się aklimatyzacja przedłużyła. W sumie to nie mam jeszcze sporo mebli. xD
Do opowiadania wracając wypowiem się o 25 i 26 rozdziale bo w końcu nie wyraziłam swojej opinii chociaż czytałam to jeszcze przed przeprowadzką.
Samo pojawienie się Raditza jest fantastycznym zwrotem akcji. Zwłaszcza kiedy Ziemia chce zabić Ttuce, a w jej życiu pojawia się jedyna osobą za którą tak tęskniła, że nie mogła egzystować. Jedynym rozwiązaniem było znienawidzić go.
Sama nienawiść Gohana jest fascynująca. Potraktował swoją przeciwniczkę - wroga bardzo dyplomatycznie, ale tak samo precyzyjnie jak Komórczaka. Jego gniew był tak samo zbudowany z rozpaczy swojej bezradności, barier etycznych i moralnych. Nasz słodki Son Gohan.
Jestem ciekawa co w planach ma także Bulma, ona nie jest głupia. Mózg operacji!
Z niecierpliwością czekam na chwilę czasu by przeczytać koleją część :)
Pozdrawiam.