Teraźniejszość
Odrzucone
siłą wybuchu ciało Vegety wirowało w przestrzeni, raz po raz przerzucając mu
nogi nad głową i sprawiając, że posiłek jaki spożył przed walką z Kakarotto
domagał się powrotu na wolność. Nawet z pomocą boskiej energii Vegeta nie
potrafił przejąć kontroli nad kierunkiem lotu. Kręcił się dalej, wciąż to pod
innym kątem, nie zwalniając i tracąc orientację w terenie. Mgławice planetarne
połykały go, chroniąc przed nadciągającym z naprzeciwka niszczycielskim
światłem i racząc niezapomnianymi widokami. Gdy przebijał się przez ich
warstwy, wyczulony saiyański wzrok rejestrował fioletowy gaz i granatowy pył w
miejscach, gdzie ludzkie oczy nie zobaczyłyby już nic. I mimo że gama kolorów
wszechświata i jej rozmach zapierały dech w piersiach, Vegeta nie miał czasu na
zachwyt. Resztką sił trzymał się transformacji i czuł gorzej niż podczas
przejażdżki jedną z tych idiotycznych karuzel, na które dawał się czasem
zaciągnąć Trunksowi.
Cisza
wepchnęła mu palce w uszy. Dźwięk nie rozchodził się w próżni i mimo że Vegeta
był właśnie naocznym świadkiem zagłady niezliczonych gwiazd i planet, wszystko
rozgrywało się jak na niemym filmie, pozostawiając tragedię tysięcy bez komentarza.
Przez chwilę Vegeta odczuwał potrzebę wrócenia do punktu wyjścia i odszukania
ciała Ttuce. Rozsądek i doświadczenie podpowiedziały mu jednak, że nic z niego
nie zostało. Przy takiej sile eksplozji i dawce ki skierowanej do wnętrza
organizmu, Ttuce była w strzępach – jeśli choć i one się uchowały.
W
końcu zaczął odzyskiwać panowanie nad ciałem. Obracał się wokół własnej osi,
łapiąc równowagę i grację stąpającego w przestrzeni astronauty. Każdy ruch
mięśni był teraz na wagę złota, a najmniejszy nawet błąd mógł wprowadzić
Saiyanina w serię turbulencji i posłać w deszcz asteroidów lub śmiercionośne
objęcia któregoś ze słońc. I wtedy nagle poczuł to – obcą ki, która pojawiła się znikąd i niespodziewanie
wymieszała z jego własną.
- Chodzi o twoją
siostrzyczkę. Jesteście bliźniętami, a przy takich ciążach często dochodzi do
obumarcia jednego z płodów i wchłonięcia go przez drugi. I właśnie tak powinna
wyglądać wasza historia. Ttuce miała się nigdy nie urodzić, a ty miałeś ją
wchłonąć i przejąć jej moc. Nie doszło do tego jednak i zostałeś tylko z połową
tego, co ci się należało. Kiedy zrozumiesz już, że nie warto ze mną walczyć,
zabiję Ttuce, a ty w pełni rozwiniesz swój potencjał. Wtedy wrócisz na Vegetasei jako pełnoprawny król, a ja… – Kakarotto sięgnął za siebie. Dało się słyszeć
dźwięk dartego materiału. Zaraz potem na wolność wydostał się złoty małpi ogon.
– Ja zostanę bogiem.
Vegeta
spojrzał na swoje iskrzące się od pozyskanej energii dłonie. Drań miał rację.
Moc, która wypełniała teraz każdą komórkę jego ciała była mu znajoma. Odrzut
wybuchu zelżał wreszcie na tyle, by Vegeta zdołał wyhamować i zatrzymać się.
Podniósł oczy na sukcesywnie doganiające go światło. Czerń kosmosu kurczyła
się, a gwiazdy wybuchały w zetknięciu z bielą, która zdawała się posiadać rezerwy
wystarczające do zniszczenia całego układu słonecznego. Nawet z ki, którą
dostał w spadku po Ttuce i z wciąż trwającą boską transformacją, nie dałby rady
przed nią umknąć. Zatkane niczym korkami uszy ogłupiały go, a on przebierał
nogami, bardziej niż nadciągającą śmiercią wystraszony faktem, że przyjdzie mu
umrzeć bez stałego gruntu pod stopami. Brak jakiegokolwiek oparcia zachwiał
pozostałościami spokoju, a lęk przed próżnią wypełnił serce Saiyanina. Czuł się
jak rozbitek na oceanie, który tłucze toń kończynami, rozpaczliwie szukając
czegokolwiek, co mogłoby ocalić mu życie.
I
wtedy czyjeś silne ramię schwyciło go w pasie. Vegeta miał ułamek sekundy na
reakcję pomiędzy momentem, w którym dostrzegł zbliżające się ciało i momentem
kulminacyjnym, w którym się z nim zderzył. Nie wiedział jak Goku udało się go
odnaleźć. Może to połączona z Ttuce ki krzyczała do niego o ratunek, a może
wyparowująca z niego boska moc poruszyła wrażliwą strunę w umyśle młodszego
Saiyanina. Impet, z jakim Goku na niego wpadł, posłał obu Saiyanów rykoszetem
na wskroś galaktyki. W wirującym świecie Vegeta wypatrzył, że Goku wstrzymuje
oddech, a jego wypukłe od przetrzymywanego powietrza policzki czerwienieją z
wysiłku.
Wraz
z uciekającą szkarłatną ki, do ciała Saiyanina zaczynało docierać zimno.
Wyczuwał, że Goku kostnieje, zmagając się z temperaturą mocno poniżej stu stopni.
Jego wytrzeszczone i skupione oczy nieustannie szukały Vegety. Gdyby mógł,
książę zapytałby go, dlaczego znowu zaryzykował dla niego życie. Zamiast tego
po raz ostatni zaczerpnął oddechu, zanim boska energia opuściła go na dobre, porzucając
na łaskę i niełaskę próżni. Palce pozostawały kurczowo przyciśnięte do czoła
Goku, a on sam stopniowo poddawał się spowodowanej niedotlenieniem senności. W
takim chaosie i pośpiechu namierzenie jakiejkolwiek zamieszkałej planety
graniczyło z cudem. Ki Ttuce drżała w Vegecie jak zmagający się z wiatrem
płomień świecy, zachęcając do walki o przetrwanie. Ale w miejscu, którego nie
nakreśliły żadne mapy i gdzie Goku był o krok do przegrania z kretesem, Vegeta
również składał broń. Rozerwany na kawałki i płonący niczym łzy słońca – nie
tak chciał odejść. Kiedy jego umysł zalewała już ciemność, światło nagle
zaczęło zwalniać, a czas wracać do poprawnego rytmu. Ich ciała wreszcie otoczył
błysk charakterystyczny dla teleportacji, a powieki Vegety opadły same, gdy płuca
skurczyły się z braku tlenu. Już teraz rozumiał jak czuje się usychający kwiat.
Bulma wypuściła z ust
strużkę pachnącego wanilią dymu i oparła łokcie na barierce balkonu. Koszula
Vegety, którą miała na sobie, podwinęła się, ukazując więcej zgrabnych ud niż
potrzeba było, by Saiyanin nie mógł się skupić na dalszym robieniu pompek.
Bulma westchnęła i pochyliła się, wpatrując w nocne niebo, a on podłożył ręce
pod głowę, leżąc na dywanie sypialni i delektując się chwilą ciszy, która w
towarzystwie jego żony nigdy nie trwała zbyt długo. Brzoskwiniowy sufit
majaczył nad nim, a on uśmiechał się pod nosem, ciesząc z rzeczy, obok których
kiedyś przeszedłby obojętnie.
- Ach! Vegeta, spójrz!
– Pełen entuzjazmu głos wyrwał go ze stanu błogości. Zmarszczył nos i uniósł
się niechętnie do siadu, z nutą sceptyczności obserwując stojącą na palcach i
wskazującą na niebo Bulmę. – Spadająca gwiazda! Szybko, pomyśl jakieś życzenie!
- Że co? – prychnął,
unosząc jedną brew.
- Życzenie, ciołku! –
Obejrzała się na niego przez ramię. Oparła dłoń na biodrze i pomachała
papierosem w powietrzu, jak za każdym razem, gdy przymierzała się do udzielenia
mu wykładu. – Na Ziemi wierzymy w to, że gdy ktoś zaobserwuje spadającą
gwiazdę, ta może spełnić jedno…
- Przecież to
idiotyczne! – Mieszkał na tej planecie już kilka dobrych lat, a jednak co i
rusz trafiał mu się jakiś strzęp informacji, który wprawiał go w osłupienie
swoją niedorzecznością. – To tylko pierdolony meteoroid i jego gazy. Wpadnij na
takiego w kosmosie, to zrobi z ciebie miazgę, a nie spełni twoje życzenie!
Wariatka.
- Cicho! – fuknęła i
skrzyżowała ramiona na piersi, tylko podkreślając swój zgrabny dekolt.
Odwróciła się do niego przodem. – Jak zwykle wykazujesz absolutny brak
romantyzmu. Moim zdaniem to piękna tradycja.
- Naprawdę? Tylko po co
wymadlać sobie jedno życzonko u przypadkowych meteoroidów, skoro są kryształowe
kule? – Spojrzał na nią ironicznie i wreszcie wstał z podłogi. – Myślałem, że
jesteś mądrzejsza, kobieto.
- Ach, kiedyś moim
największym marzeniem był dożywotni zapas truskawek. – Niezrażona jego kpiną
Bulma uśmiechnęła się do wspomnień. Vegeta wydawał się zażenowany tym
wyznaniem. Wpatrywał się w nią przez chwilę ze ściągniętymi brwiami i miną,
która sugerowała, że rozważa rozwód.
- Mogłaś prosić o wszystko…
I poprosiłaś o truskawki?
- Oczywiście, że nie! –
żachnęła się i znowu machnęła papierosem, strząsając drobinki popiołu na swoje
bose stopy. – Zanim do tego doszło uznałam, że bardziej przyda mi się idealny
chłopak i kandydat na męża.
- I to o niego poprosiłaś
Shenrona?
- A co? Zdziwiłbyś się,
gdybyś się dowiedział, że to z jego powodu przyleciałeś na Ziemię, mój książę z
bajki?
Uśmiechnęła się psotnie
sprawiając, że Vegeta nie wiedział już, czy powinien brać jej słowa na
poważnie. Wesoły błysk niebieskich oczu i szczerość czająca się pod maską
dowcipu sprawiły, że niespodziewanie poczuł, że od środka wypełnia go słodkie ciepło,
do którego nigdy by się nie przyznał – nawet przed samym sobą. Bulma podeszła i
kucnęła, przesuwając koniuszkami paznokci po jego poznaczonym bliznami torsie.
Dotyk miękkich warg był wszystkim czego potrzebował, by ocknąć się z zamyślenia
i pochwycić ją w żelazny uścisk. Smak tych warg był wszystkim czego
potrzebował, żeby przypomnieć sobie, dlaczego wciąż chciał żyć.
Otworzył
gwałtownie oczy. Czerń wypluła ich z rozmachem i następną rzeczą, jaką
zobaczył, była szybko zbliżająca się powierzchnia Nowej Namek. Runął na nią
głową w przód, a Goku wylądował na klęczkach tuż obok. Powiew świeżego
powietrza uderzył w ich twarze i wdarł się do płuc. Vegeta jęknął, zaciskając
dłonie na niebieskiej trawie i wyrywając jej kępki w próbie utrzymania się na
czworaka. Goku dyszał ciężko i drżał z zimna, z którym musiał
zmierzyć się w przestrzeni. Jego dłonie i ramiona nosiły ślady rozległych
odmrożeń. Vegeta poderwał się na równe nogi – zdecydowanie zbyt szybko, przez
co głowę ścisnęło mu zaraz imadło bólu, a on zatoczył się jak pijany. W całym
ciele odczuwał mrowienie, gdy energia Ttuce mościła się leniwie, pobudzając
wszystkie zmysły i czyniąc go wrażliwym na każdy szelest. Vegeta miał wrażenie,
że ktoś wlał mu do krwioobiegu puszkę napoju gazowanego.
Goku
podźwignął się na kolana i spojrzał na Vegetę najpierw ze zdziwieniem, a potem
ze zrozumieniem. Źródło i powód przyrostu mocy Vegety nie stanowiły dla niego żadnej
tajemnicy. Mógł nie być sobą, gdy Kakarotto rozprawiał się z księciem na Ziemi,
ale jego słowa zapadły mu głęboko w pamięć. Wciąż szczękając zębami z zimna,
zaczął rozmasowywać skostniałe ramiona. Zamrugał, próbując zmusić do pracy
wszystkie mięśnie twarzy.
-
Nic ci nie jest?
-
Nie twój zasrany interes – warknął Vegeta. Bardziej od idiotycznego pytania
Goku rozwścieczyło go drżenie jego własnego głosu. Był osłabiony jak kocię.
Jeszcze tylko tego teraz brakowało, żeby zemdlał w obecności tego imbecyla. –
Szkoda fatygi. Nie potrzebowałem twojej pomocy!
Goku
zamrugał i podjął jeszcze jedną próbę:
-
Ale…
-
Udław się tymi swoimi teoriami! Nie, nie byłeś mi potrzebny! Zapamiętaj to
sobie i następnym razem nie zgrywaj bohatera dla tych, którzy doskonale
potrafią radzić sobie sami.
Goku
zrobił jeszcze bardziej zdumioną minę. Vegeta był na niego zły, to nie ulegało
najmniejszej nawet wątpliwości. Po tym co stało się na Ziemi, Goku oczywiście
oczekiwał przejawów wrogości i nieufności ze strony swoich przyjaciół, ale
zakładał, że akurat Vegeta będzie tym, który oszczędzi sobie robienia mu
wyrzutów, jako że poniekąd miał z narodzinami Kakarotto dużo wspólnego.
-
Tato!
Vegeta
dopiero teraz otrząsnął się na tyle, by zauważyć, że wylądowali na obrzeżach
nameczańskiej wioski i że właśnie otacza ich grupa ciekawskich, zielonoskórych
istot. Nad ich głowami niebo planety pozostawało czarne jak smoła, bez
wątpienia zdradzając obecność Porungi. Goten, Trunks i reszta uratowanych przez
Goku wojowników przepchnęła się przez zgromadzony wokół nich tłum.
-
Nic ci nie jest? – Son Gohan dopadł do ojca i pomógł mu wstać. Aż syknął w
zetknięciu z lodowatą skórą i na widok nabytych w przestrzeni obrażeń. Goku
pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem i uciekł wzrokiem w bok. Nameczanie
otoczyli go znowu, radośnie witając swojego wybawiciela z dawnych lat. Vegetę
rozważnie pozostawili w spokoju, biorąc jego wściekłą minę za wyznacznik
odległości, w jakiej powinni się trzymać. Jedynie Trunks i Mirai Trunks nie
przejęli się tym tradycyjnym pokazem nienawiści do świata i wszystkich zamieszkujących
go stworzeń.
-
Gdzie jest Ttuce? – Mirai Trunks rozejrzał się wokoło, podczas gdy jego młodszy
odpowiednik skakał wokół Vegety w choreografii, która miała wyrażać absolutne
szczęście z powodu powrotu ojca w jednym kawałku.
-
Nie żyje. Inwazja na Ziemię została powstrzymana. Możecie sobie pogratulować. –
W nerwowym geście Vegeta naciągnął materiał rękawic i zacisnął pięści. Nadal wszędzie odczuwał to niespokojne
mrowienie. Zamieszanie wokół jego osoby nie pozwalało mu skupić się na nowo
nabytej mocy. Jedyne co chciał teraz zrobić, to zamknąć się na nieokreślony
czas w komorze grawitacyjnej i przetestować swoje limity, z dala od natrętnych
gapiów i maminsynków. Ale niestety, czas go gonił, a maminsynki wkurzały.
-
Nie żyje… Tak nie może być! – Mirai Trunks schwycił Vegetę za ramiona i
potrząsnął nim, ostatecznie przekraczając wszystkie granice przestrzeni
osobistej, na jakich przekroczenie Vegeta mógł się zgodzić. Obnażył zaraz zęby,
spoglądając na syna nienawistnie. Czego
od niego oczekiwali? Że będzie w żałobie? – Przywróćcie ją do życia,
proszę! W moim świecie ocaliła Ziemię! Jest bohaterką!
-
Rany, dzieciaku, wyluzuj – mruknęła Mirai Ttuce, siadając po turecku na ziemi,
podczas gdy Vegeta nadal opędzał się od swoich synów niczym od roju much. Mirai
Ttuce wydobyła z kieszeni spodni fajkę i pojemniczek z nameczańskim opium i
zapaliła. – Wiem, co mówiłam, ale wbrew pozorom ona to nie ja. Jesteśmy zupełnie różnymi jednostkami.
-
Wiedziałem, że musi coś ćpać, żeby być taka spokojna – wycedził Vegeta
obserwując, jak Mirai Ttuce wydmuchuje w powietrze zielony dym. Saiyanka
roześmiała się, a chrypa w jej głosie uległa pogłębieniu.
-
Dobrze wyglądasz, bracie. Chociaż te czerwone włosy były bardziej z jajem. –
Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego intensywnie spod grzywki. – Jeśli
chcesz jeszcze zrobić jakiś użytek z tutejszego smoka, to lepiej się pośpiesz.
– Wymownie wskazała palcem na niebo. Vegeta zmarszczył nos, na chwilę
pogrążając się w swoich rozważaniach. Sprawa była prosta. Wóz albo przewóz. W
następnym odruchu schwycił pierwszego z brzegu Nameczanina za ramię i
wystrzelił z nim w powietrze, odlatując w stronę horyzontu, na którym majaczył
Porunga.
-
Nie! – Przez ostatnie lata ich znajomości, Gohan zdążył rozpracować mechanizm
myślenia Vegety na tyle dobrze, by móc odtworzyć go w każdej chwili. Dlatego
jego następny krok nie był dla niego żadnym zaskoczeniem. Zgadzając się bez
słowa i przewidując kłopoty, Gohan wystartował wraz ze swoim dziwnie poważnym
ojcem w pogoń za księciem.
Przypominająca
aligatora istota rosła w oczach w takt tego, jak Vegeta się do niej zbliżał.
Postura Porungi była imponująca – magiczna bestia zdawała się przybierać na
masie z każdym kolejnym zebraniem kryształowych kul. Dobroduszna natura
Nameczan udzielała się jej i ta nawet z daleka uśmiechała się na widok
znajomych twarzy. Po szaleńczym locie poprzez kłęby czarnych chmur, Vegeta
wylądował prawie bez hamowania u stóp smoka i cisnął swojego pasażera brutalnie na ziemię. Porunga
zareagował na to niezadowolonym mruknięciem, ale nic nie powiedział. Nawet on
wiedział już, że z Vegetą nie warto wdawać się w pyskówki.
-
Teraz przetłumaczysz moje życzenia – poinformował Vegeta nieszczęsnego Nameczanina
tonem nieznającym sprzeciwu, a ten pozbierał się w pośpiechu i stanął na
drżących nogach. – Powiesz Porundze, że chcę aby…
-
Nie. – Twarz Gohana była jak skała, gdy po gwałtownym lądowaniu zasłonił
Nameczanina własnym ciałem. – Jest wielu innych ludzi, którzy zasługują na
wskrzeszenie. Wszyscy ci, którzy zginęli z winy Ttuce! Moja matka…
-
Gówno mnie obchodzi twoja rodzina! – Vegeta zadarł głowę do góry, stając tuż
przy nim i sztyletując go rozjuszonym spojrzeniem. – Troszczę się o moją.
Gohan
musiał ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć mu teraz czegoś bardzo przykrego
i bardzo od serca.
-
Zmieniłeś się na gorsze od czasu, gdy pojawiła się Ttuce.
-
Jeśli masz z tym jakiś problem, to możemy rozwiązać go od razu! – Zaciśnięta w
pięść dłoń Vegety wystrzeliła w brzuch Gohana, ale Goku schwycił ją w locie i
przytrzymał stanowczo.
-
Odpuść – poprosił syna, a ten sapnął z niedowierzeniem.
-
Ja mam odpuścić? Czy wy obaj upadliście na głowy? – Gohan tracił cierpliwość, a
na jego twarz wlewał się rumieniec złości. – Ttuce jest ludobójczynią!
Słyszycie? Niezrównoważoną ludobójczynią!
Sprowadziła niebezpieczeństwo na Ziemię, a potem sama postanowiła ją zniszczyć!
Nie możecie poważnie myśleć o tym, by teraz przywrócić ją do życia! Chciała
zabić nas wszystkich! – Na te słowa Vegeta z warknięciem jamnika ponownie wystartował
w stronę chłopaka, ale Goku po raz kolejny wszedł mu w drogę i spojrzał
Gohanowi głęboko w oczy.
-
Odpuść – powtórzył miękko.
-
To moje życzenia, gówniarzu! – krzyknął Vegeta zza pleców Goku i aż tupnął.
Furia w jego głosie została nieco stłumiona faktem, że Gohan w ogóle go nie
widział. – Należą mi się! To ja wpadłem na pomysł użycia nameczańskich kul i to
ja zdecyduję na co użyte zostaną!
Gohan
zacisnął zęby i spojrzał po pozostałych wojownikach, którzy w międzyczasie
zdążyli ich dogonić. Szukał w nich poparcia, odrobiny zdrowego rozsądku i
racjonalnego podejścia do tematu, ale ku swojemu zdumieniu nie znajdywał
żadnego z tych elementów. Jego przyjaciele nie uczyli się na błędach i nadal
hołdowali zasadzie, że każdemu należy się druga szansa. Mirai Trunks uśmiechnął
się do niego z prośbą wypisaną na twarzy, a Mirai Ttuce pyknęła fajką i
westchnęła.
-
Chciałabym się z nią kiedyś zmierzyć – oświadczyła łaskawie.
-
Proszę? – Mały Trunks wytrzeszczył na niego oczy Bulmy – coś, dzięki czemu jego
matce wszystko uchodziło na sucho. Gohan potarł twarz dłońmi, a ramiona opadły
mu w rezygnacji.
-
Moglibyście z tym chociaż trochę zaczekać – szepnął. – To naprawdę nie skończy
się dobrze…
-
Ja mogę jeszcze chwilę poczekać –
przemówił Porunga w ziemskim języku i z nutą rozbawienia, a jego potężne
cielsko, tak różne od postaci Shenrona, poruszyło się na niebie. – Ale śmiem twierdzić, że troszkę marnujecie
mój czas.
-
Mają taką tendencję. – Pretensjonalny głos dobiegł niewiadomo skąd, a zaraz
potem pośród zgromadzonych pojawiły się dwie kolejne postacie. Widok
humanoidalnego kota sfinksa i jego wiernego towarzysza wywołał spore
zamieszanie, zarówno pośród wojowników, jak i spokojnych mieszkańców Namek,
których bolesne doświadczenie nauczyło, że przybysze z kosmosu prawie zawsze
oznaczają kłopoty.
-
Lord Beerus! – wykrzyknął Goku i przywdział na twarz aż nazbyt szeroki uśmiech,
równocześnie drapiąc się po głowie w geście zakłopotania. – Cóż za
niespodzianka!
-
Daruj sobie. – Bóg Zniszczenia ściągnął usta w wąską linię i założył ręce na
plecach. Wyminął Goku powolnym krokiem i zatrzymał się przy Vegecie. Jego
naszyjnik i bransolety, do złudzenia przypominające te, które książę kojarzył z
programów historycznych o faraonach i innych ziemskich dziwadłach, pobrzękiwały
przy każdym ruchu, dodając Beerusowi animuszu i niewymuszonej klasy. Bóg zlustrował
Vegetę spojrzeniem znawcy gatunku i uśmiechnął się drwiąco. – Jesteś pewien, że
tego chcesz? Twoja nowa moc skrywa jeszcze wiele sekretów. Szkoda by było,
gdybyś się z nią tak szybko pożegnał.
-
Ta decyzja należy do mnie – odparł sucho i bez mrugnięcia okiem. Minęły czasy,
kiedy był gotów płaszczyć się przed Beerusem w żałosnej próbie ocalenia rodziny
i wszechświata. Teraz prędzej pociągnąłby go za ten łysy ogon. Bóg roześmiał
się i machnął od niechcenia ręką.
-
Widzę, że nasz książę przybrał na temperamencie. Stałeś się jeszcze bardziej
buńczuczny. Siostra rzeczywiście ma na ciebie zły wpływ. – Przymrużył oczy na
widok coraz bardziej wściekłej miny Vegety. – Widzę, że to nie z żalu chcesz
wrócić jej życie. Twoje uczucia do niej są takie same jak do reszty świata,
czyli znikome. Ale znowuż te prawdziwe pobudki, którymi się kierujesz, wydają
mi się być na tyle zabawne, że jestem gotów wyrazić na ten cyrk zgodę.
-
Naprawdę uważasz, że masz cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii?! – szczeknął
Vegeta i strzepnął z siebie rękę Goku, który od dłuższej chwili z marnym
skutkiem próbował go uspokoić.
-
Owszem, książę. Nie wolno ci w to wątpić. – Beerus z lekkością wzbił się w
powietrze, a Vegeta podążył za nim wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że zwykle
pogodny i przyjaźnie do wszystkich nastawiony Porunga, teraz poszarzał i
skurczył się w sobie na widok Boga Zniszczenia, który uniósł się dokładnie na
wysokość jego twarzy.
-
Kolejny tchórz. – Vegeta obnażył kły ze złości. Oprócz Gohana i Goku nikt nie
odważył się podejść bliżej Beerusa i trwającego w milczeniu Whisa. Nawet Mirai
Ttuce trzymała się na uboczu, obserwując przerośniętego kota czujnie i z widoczną
jak na dłoni ostrożnością. Beerus spojrzał na Vegetę z góry i uśmiechnął się
uśmiechem osoby, która widzi człowieka stojącego na skraju przepaści i chce go
popchnąć.
-
Możesz zaczynać, mój drogi książę.
Vegeta
nie potrzebował więcej zachęt. Zwrócił się do wcześniej upolowanego
Nameczanina:
-
Każ Porundze sprowadzić duszę mojej siostry na Namek. Niech przywróci ją do
życia.
Ten rozdział wyszedł mi tak niemiłosiernie długi, że musiałam rozbić go na dwa. Ten drugi jest już generalnie gotowy, więc zakładam, że pojawi się dużo szybciej od tego.
yaay, wskrzeszona TTuce, ale co potem. No dobra, wskrzesi ją itp, ale przecież co będzie jak będzie chciała znowu coś zniszczyć, albo wrócić do swoich ludzi z federacji handlowej i także coś zniszczyć? Jest wiele sugestii co może zrobić, albo ożeni się z Piccolo i będą mieli wspaniałe dzieci :P. No nic, czekam na tą drugą część, a ta nie była zbyt długa, przesadzasz ;p
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały
Kenzuran Blade River
No to podzielasz obiekcje Gohana. xD Uważam, że to dobry znak.
UsuńDługi? Jak doszłam do końca to powiedziałam ,,To już?" :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa dlaczego Vegeta chce przywrócić Ttuce do życia ale to przekonam się potem :P
A Vegeta co taki drażliwy? ;D
Musiałam wyciąć część treści i przerzucić do następnego rozdziału, bo naprawdę nikt by tego nie utargał na jednym 'poczytaniu'. :D A Vegeta... Cóż, Vegeta ewoluuje i rozpoczyna nowy etap w swoim życiu (wbrew pozorom nie przechodzi menopauzy). Ale o tym również w następnym rozdziale. xD
UsuńNo nareszcie! Już nie mogłam się doczekać tego rozdziału! ;)
OdpowiedzUsuńAch, Vegeta jak zwykle był miły i uprzejmy w stosunku do Goku i reszty xd. I cieszę się, że wskrzesi Ttuce, bo bez niej nie byłoby już tak ciekawie. :)
Pozdrawiam & czekam na nowy, dłuższy rozdział.
G.
Zmień listę na music player bo zwrócę na klawiaturę kolację, obiad i śniadanie
OdpowiedzUsuńZwracaj. ;) I nie zapomnij o przekąskach!
UsuńHaha Vegeta i Beerus.Zdziwiłem się, że Vegeta zdecydowal się na wrócenie Ttuce do życia. Myslałem, że nie odda tej mocy tak łatwo. Ale wychodzi na to, że ma jakieś niecne plany. Ciekawe co knuje.
OdpowiedzUsuńGeneralnie planuję odejście od tego, co Vegeta reprezentuje sobą obecnie w DBS. Więc będzie duuużo knucia w starym stylu. To tylko wierzchołek góry lodowej. ;)
UsuńNowy rozdział plissss :D
OdpowiedzUsuńJuż jutro będzie! <3
UsuńKochana Nocebo.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że znalazłam czas na przeczytanie kolejnego rozdziału!!
Jestem zachwycona barwą opisów jakie tu zamieściłaś! Po prostu bajka!! Cudo, cudo, cudo!
Wszystko pięknie rozegrałaś, a Vegeta jak zwykle nie stracił swojego fasonu. Ha. Oczywiście nie potrafił podziękować przyjacielowi za uratowanie mu życia, to takie typowe.
Bardzo szybko wchłonęłam ten rozdział i szczerze powiem, że nie zauważyłam by był długi ;) Ale to tak na marginesie.
Buziaki