Wróciły.
Szpecące i czarne, lgnące do skóry niczym spragnione krwi pijawki. Przez chwilę
Ttuce łudziła się, że wraz ze śmiercią w kosmosie i rezurekcją na Namek przepadły
na zawsze. Tymczasem jednak przeklęte wężowe łuski z innego wymiaru znów
zaczęły wykwitać na jej szyi, przypominając o ciążącym na niej przekleństwie i
przeznaczeniu, przed którym najwyraźniej nie sposób było uciec.
Przesunęła
palcem po odcinającym się na bladej skórze szlaczku i zmarszczyła nos. Chropowaty
dotyk wzbudzał w niej nie tylko obrzydzenie, ale i lęk. Wspomnienia bólu
przemiany wracały falami, zalewając ją i prowadząc do pytania o to, co się
stanie, gdy któregoś dnia transformacja dobiegnie końca. Zostanie bezmyślnym
gadem? Czy może już na zawsze połączy się z Czarnym Wojownikiem i stanie się
pożywką dla jego mocy?
-
A co ty taka zamyślona? Czyżby trening w końcu cię zmęczył? – Bulma wyrosła
przed nią jak spod ziemi. Ttuce otrząsnęła się i niechętnie uniosła wzrok na
stojącą za szklaną ścianą kobietę. – Ten dzień trzeba zapisać w kalendarzu!
-
Czego chcesz? – warknęła i zamknęła książkę, którą do tej pory trzymała
bezmyślnie w dłoni. Rzuciła ją na stertę innych i sprężystym ruchem poderwała
się z materaca, który służył jej za legowisko. – Znowu przyszłaś się nad sobą
poużalać?
-
Przyniosłam ci obiad, księżniczko! Okaż choć trochę wdzięczności – odparła
Bulma z wyraźnym przekąsem i uchyliwszy metalową klapkę w przedniej ścianie
klatki, wsunęła do jej wnętrza tacę z jedzeniem – stosem naleśników. Wiedziała,
że Ttuce je uwielbia.
-
Po moim trupie – odpowiedziała twardo Saiyanka, ale zaraz złapała za talerz i
usiadła, gotowa do posiłku. – Gdzie są sztućce?
-
Ostatnio ich nie potrzebowałaś. – Bulma wepchnęła do kabiny również woreczek ze
wspominanymi sztućcami. – Zwierzak! – Ttuce posłała jej kolejne złe spojrzenie
i już bez słowa zabrała się do jedzenia. Najwyraźniej uznała przytyczki kobiety
za niegodne uwagi. W końcu słodziły tak sobie już od ponad sześciu miesięcy.
Kabina
supresji nie była zbyt przestronna. W kształcie idealnego sześcianu, nie
pozwalała Ttuce na zbyt długie spacery ani na rozwinięcie prędkości, która
mogłaby umożliwić przebicie ścian. Saiyanka została wyposażona w materac i
mikroskopijną łazienkę, która jako jedyna pozostawała osłonięta przed
ciekawskim okiem odwiedzających. Poza tym podłogę pokrywał dywan śmieci,
resztek z posiłków i książek, które znikały stamtąd tylko wtedy, gdy Bulma
kłótnią wymuszała sprzątanie. Na tym etapie kobieta podejrzewała już, że Ttuce zwyczajnie
robi jej to wszystko na złość.
-
Masz jakieś wieści od Vegety? – spytała i od razu tego pożałowała. Drwiący
uśmiech, który otrzymała w odpowiedzi, mówił więcej niż tysiąc słów. – Zresztą
nieważne. Nie obchodzi mnie to – dodała oschle.
-
Och, boisz się, że historia wielkiej miłości Vegety i Bulmy jednak nie będzie
mieć szczęśliwego zakończenia? – Ttuce podniosła się znów z materaca, na którym
skotłowana pościel tworzyła swoisty barłóg. Podeszła do Bulmy leniwym krokiem i
zatrzymała się przed samą ścianą. Kobieta mimowolnie przełknęła ślinę,
obserwując złe ogniki tańczące w oczach Saiyanki.
-
Niczego się nie boję! – syknęła wyzywającym tonem, marszcząc czoło. Ttuce
roześmiała się bez cienia wesołości i koniuszkiem języka zwilżyła usta. Pokiwała
głową, jakby potwierdziwszy swoje przypuszczenia.
-
Może jednak powinnaś – powiedziała nieco łagodniej i przyłożyła do ściany okładkę
książki, którą wcześniej czytała. – Zgiełk
jest heroldem, który biegnie przed nim. Po nim zostaje tylko gorzki płacz. W
jego ramieniu duch zagłady drzemie. Dość mu je wznieść – wróg wali się na
ziemię…*
Zaczął
padać deszcz.
>*<
Ttuce
nie miała oczywiście możliwości bezpośredniego kontaktu z Vegetą, ale doskonale
wyczuwała jego emocje, nieważne w jak głębokich odmętach wszechświata przebywał. Mordercze zapędy brata nie umknęły jej uwadze, a nawet
ją zaalarmowały. Żywiła przy tym wszystkim szczerą nadzieję, że Vegeta działa z
własnej, nieprzymuszonej woli i że kierują nim wyłącznie tłumione od lat
instynkty. Nie chciała po raz kolejny stanąć oko w oko z opętanym przez Boga
Śmierci wojownikiem. Przygoda z Kakarotto nauczyła ją, żeby nie lekceważyć
przeciwnika – a przynajmniej nie tak bardzo, jak to zwykle miewała w zwyczaju.
Vegeta
pchnął grodzące mu drogę drzwi i wszedł do kosmicznego klubu, w którym huk
dziwacznej muzyki mieszał się ze zgiełkiem wywołanym przez setki istot,
zgromadzonych w jego zakamarkach. W rozbitej zbroi i z cudzą krwią rozpryskaną
na twarzy, Saiyanin przemierzył drogę do baru, bez mrugnięcia okiem przechodząc
obok obserwujących go kosmitów i najmniejszym nawet gestem nie uznając
obecności tych, którzy rozstępowali się przed nim w przypływie zdrowego
rozsądku.
Wyposażony
w macki barman skinął mu głową, rozpoznając go z daleka. Vegeta mógł zniknąć z
tych rejonów na długie lata, ale pamięć o nim pozostała. Nikt nie zapomniał
wilka, który siał terror, nawet jeśli ten na jakiś czas postanowił się skryć i
warować przyczajony w swojej pieczarze. Kosmita wyciągnął z oblepionego pajęczyną
słoja fioletowego pająka o sześciu ślepiach i ostrych jak brzytwa kłach.
Pajęczak poruszał kudłatymi odnóżami w koszmarnym tańcu, dopóki barman nie
zgniótł go w mackach jak jajka i nie wycisnął jego jadu prosto do czekającej na
blacie szklanki. Lepki, gęsty płyn koloru ropy osiadł na jej dnie, a kosmita
wymieszał go z inną przezroczystą substancją i podał Vegecie, gdy tylko ten
uderzył pozbawioną rękawicy pięścią w obdrapany kontuar.
-
Dla księcia – wyseplenił barman, a jego macki poruszyły się niczym nozdrza
niespokojnego zwierzęcia. – Tak jak zwykle, Szczypta
ryzyka.
-
Musisz wymyślić inną nazwę, Tako. Skoro pajęczy jad nie zabił mnie do tej pory,
to nie ma w tym żadnego ryzyka. – Vegeta przystawił szklankę do ust i za jednym
zamachem wychylił jej zawartość. Trucizna sprawiła, że na chwilę ścierpł mu
język, a zaraz potem wywołała mrowienie w ustach i gardle, buzując niczym
ziemski napój gazowany. Saiyanin przymknął oczy czując, jak momentalnie się
relaksuje, a ciepło wypełnia całe jego ciało. Jad Arassidy był najsilniejszy w Siódmym Wszechświecie, zarówno jako trutka, jak i alkohol.
Vegeta
nie zdążył jeszcze nawet odstawić opróżnionej szklanicy na kontuar, gdy ktoś
złapał go za ramię i odwrócił gwałtownie przodem do siebie. Saiyanin stanął
twarzą w twarz z istotą o wielkich wyłupiastych oczach i burzą czarnych dredów
na głowie.
-
Ish. – Uśmiechnął się kpiąco na powitanie i cisnął szklankę za siebie, tylko
przypadkiem nie trafiając barmana w głowę.
-
Gdzie jest Ttuce, palancie? – wycedziła kosmitka, piorunując go spojrzeniem i
teraz trzymając za fragment kombinezonu na piersi. Tuż za nią pojawił się Greip,
jak zwykle z nieprzeniknioną miną modela prosto z wybiegu. Jego podobieństwo do
Zarbona wywoływało w Vegecie mdłości.
-
Tam gdzie być powinna. W więzieniu. – Saiyanin zdecydowanym gestem schwycił Ish
za nadgarstki i odczepił ją od swojej zbroi. Nie puszczał, tylko jeszcze
powiększył drapieżny uśmiech i wpatrywał się w nią intensywnie. – A co? Chcesz
ruszyć jej na ratunek? – zadrwił. – Na pewno to doceni.
-
Jesteście siebie warci, naprawdę – warknęła Ish i wyszarpnęła mu się, bo
alkohol poprawił Vegecie humor na tyle, że nie używał na niej całej swojej
siły. – To twoja siostra, do kurwy nędzy!
Vegeta
tylko wzruszył ramionami i nie oglądając się za siebie, machnął dłonią na
barmana, a ten zaserwował mu kolejną
Szczyptę ryzyka. Saiyanin wypił ją na
raz, a światła klubu zawirowały przed jego oczami, całkiem przesłaniając twarz
znudzonego tym przedstawieniem Greipa. Ogon zwisał luźno na biodrach Vegety, a
dudnienie przyprawiającej o dreszcze muzyki całkiem wypełniało mu uszy. Przez
chwilę wściekła Ish była jedynym stałym punktem w otaczającej go przestrzeni
kolorów, a on czuł wzbierający w piersiach śmiech, który wstrząsał organami i wywoływał
drżenie rąk.
Schwycił
Ish ogonem w pasie i przyciągnął ją z powrotem do siebie, miażdżąc jej usta w
zaborczym pocałunku. Przełknął zdumiony protest kosmitki i pozwolił sobie dalej zapominać o tym wszystkim, co zostawił na Ziemi.
>*<
Obserwowała
ich długo, stojąc w sączącym się z nieba deszczu. Był ciepły i spływał po jej
skórze, wcale się nie spiesząc. Nikt niczego nie podejrzewał. Tylko ten
człowiek-wilk sprawiał wrażenie jakby wyczuwał, że coś jest nie tak. On mógł stanowić
problem. Nie zamierzała jednak dać mu wystarczająco dużo czasu, żeby odkrył
gdzie leży źródło jego niepokoju.
Zaczęła
się zbliżać.
Od
samego rana Yamcha był wybitnie nerwowy i nie potrafił usiedzieć na miejscu.
Bulma fukała na niego niecierpliwie, a Siedemnastka tylko wywracał oczami i
rzucał jakieś uwagi na temat szamponu na pchły.
-
Jeszcze jedno słowo i przegryzę ci wszystkie przewody! – sarknął Yamcha, a
Android roześmiał się i niedbałym gestem poprawił chustę na szyi. Siedzieli na balkonie
zastępczego Capsule Corporation i spod zadaszenia obserwowali skąpane w deszczu
miasto.
Yamchy
nie podobał się ten deszcz. Od czasu, gdy połączył się z Raijū, był wyczulony na wszelkie anomalie
pogodowe, które nie miały nic wspólnego z jego nowymi umiejętnościami. Złapał
na dłoń kilka zabłąkanych kropel i powąchał je. Pachniały zgnilizną i chorobą.
Z gardła mężczyzny wyrwał się głęboki warkot, a Bulma niemalże obalała się
kawą.
-
Na litość Kaito! Zacznij się zachowywać bardziej po ludzku!
-
Coś jest nie tak – powtórzył po raz setny tego dnia, wywołując tym pełne
znudzenia westchnienie Siedemnastki.
-
Tak, nasza pizza nadal nie dotarła. Za chwilę przelecę się do tej knajpy i
powiem im co o tym myślę. – Android skrzyżował ręce na torsie i wykrzywił usta.
Przydługie włosy zaczęły mu się puszyć od wszędobylskiej wilgoci, co tylko dołożyło
do jego bagażu niezadowolenia. – Nienawidzę czekać.
-
Przestańcie bagatelizować moje przypuszczenia! – Yamcha uderzył pięścią w blat
stołu i obnażył kły. – Nie wymyślam sobie tego i…
I
wtedy ją zobaczył. Samotną postać w czerni wśród strug deszczu. O twarzy, która
przypominała białą maskę i włosach, długich i cienkich, które sprawiały
wrażenie puszczonej na wiatr pajęczyny. Postać, która uważnie ich obserwowała i
której towarzyszyła aura niepodobna do żadnej żywej istoty.
W
następnej chwili nieznajoma uśmiechnęła się do niego, a on zrozumiał, że to
jedyne ostrzeżenie, jakie dostanie. Kiedy Capsule Corporation stanęło w
płomieniach, złapał spanikowaną Bulmę na ręce i zeskoczył do ogrodu.
-
Mój dom! – Kobieta wyrwała mu się natychmiast i spojrzała z niedowierzaniem na
ogień, który zaczynał trawić jego konstrukcję. – Znowu to samo!
-
Może to najwyższy czas, żeby zmienić lokalizację – mruknął Siedemnastka, lądując spokojnie obok nich. – Wszyscy wasi wrogowie już wiedzą gdzie mieszkasz…
-
To nie jest moment na udzielanie dobrych rad! – wrzasnęła na niego.
Yamcha
nie włączał się do dyskusji i ze zmrużonymi oczami spoglądał na zbliżającą się
do nich pająkowatą postać. Kobieta miała długie ręce i nogi. Idąc, chybotała
się nieco na boki, a jej groteskowa twarz umacniała go w przekonaniu, że nie
należy ona do świata żywych. Uderzał go coraz nieprzyjemniejszy zapach, którego
była źródłem i który osiadał całym swoim ciężarem na jego żołądku.
W ogóle nie czuję jej
ki…
-
Kami, co za smród! – Siedemnastka w popłochu zasłonił nos chustą. – Co to za
dziwadło?!
-
Bulmo, nie wdychaj tego! – Yamcha odwrócił się do przyjaciółki, ale widząc jej
nagle pobladłą twarz zrozumiał, że już za późno.
-
Zaraz zemdleję – szepnęła i przytknęła dłoń do ust.
Nagle
poczuła takie uderzenie gorąca, że błędnik odmówił jej posłuszeństwa. Zachwiała
się i z trudem ustała na nogach. Deszcz zaczął silniej zacinać, a niebo
przeszyła pierwsza błyskawica. Yamcha krzyknął coś do niej, ale nie zrozumiała
ani słowa. Otoczyło go jaskrawe światło piorunów, a z jego gardła wyrwał się
wilczy skowyt. Siedemnastka odepchnął ją na bok, a ona stanęła znów wprost naprzeciwko
piekła, które żarłocznie trawiło Capsule Corporation. Jak dobrze, że tego dnia
w domu nie było nikogo. Nikogo poza…
-
O nie. Ttuce! – wybełkotała i namacała w kieszeni sukienki pilot do kabiny
supresji. – Spłonie żywcem! – Lekceważąc dobiegające do niej jak spod wody
ostrzeżenia Siedemnastki, niepewnym krokiem ruszyła w stronę płonącego budynku.
Zacisnęła dłoń mocniej na pilocie i powtarzała sobie w myślach, że nie podda
się zaczynającym wstrząsać jej ciałem torsjom.
Za
plecami Bulmy Yamcha zaatakował. Jego Rōga-fū-fū-ken nie był już taki, jak
dawniej. Teraz miał zabić, bez dawania szansy na obronę. Silnym uderzeniem,
wzbogaconym o wyładowania elektryczne, z trzaskiem przepołowił głowę demonicznej
kobiety, nim ta zdążyła go choćby tknąć. Szponiasta dłoń przeszła przez czaszkę
potwora niczym przez masło, ale z jej wnętrza nie wypłynęła ani kropla krwi.
Yamcha zamrugał, zdumiony, a czarne szpary oczu nieznajomej spojrzały na niego
pusto.
-
Głupcze… – Jej włosy poruszyły się nagle, ożywając i wydłużając się, jak
upiorne ramiona, którymi wyraźnie chciała go objąć. Yamcha odepchnął ją od
siebie z obrzydzeniem i błyskawicznie odskoczył, a w tle rozległ się
przeraźliwy wrzask Bulmy, gdy jedno z czarnych pasm przebiło jej ramię na
wylot.
Bulma
runęła na ziemię, a włosy przyszpiliły ją do niej, poruszając się w świeżej ranie
i jątrząc ją niczym kolonia korników. Kobieta zawyła znowu z bólu i z trudem uniosła
wzrok. Pilot do kabiny supresji, który upuściła przy uderzeniu, wpadł prosto w
szalejące tuż przed nią płomienie. Teraz topił się na oczach kobiety i bezlitośnie
przypominał, że za chwilę ten sam los spotka Ttuce. Krztusząc się dymem i
próbując oderwać ranną rękę od podłoża, Bulma zaczęła słać nieme prośby do
Vegety.
Wróć do mnie!
>*<
Ttuce
spała. Pierwszy raz od dawna spokojnie, pozbawiona towarzystwa gówniarzy,
którzy dla odmiany, zamiast zawracać jej głowę, poszli do lunaparku z teściami
Vegety. Taka chwila spokoju i całkowitego relaksu była dla niej rzadkością,
toteż nie planowała wstawać nawet na kolację.
Jednak
z upływem czasu coś zaczęło grać na wrażliwych strunach jej świadomości i
podszeptywać o nadciągającym zagrożeniu. Ttuce otworzyła w końcu oczy i uniosła
się niechętnie do siadu. Nie wyczuwała żadnej wrogiej energii, ale ki Yamchy
była alarmująco wysoka i z każdą chwilą coraz bardziej przybierała na
intensywności. A poza tym temperatura w kabinie supresji zdawała się podskakiwać
z każdą upływającą sekundą, zupełnie jakby ktoś bawił się termostatem. Otarła
czoło z potu i zmarszczyła nos, spoglądając na jego krople na swoim
przedramieniu. Co do…?
Saiyanka
wstała zdecydowanie i rozejrzała się. Szkło pomieszczenia było zaparowane, a
jej dotąd nieomylny wzrok nie potrafił przebić grubej zasłony szarego dymu,
który zdawał się spowijać cały świat na zewnątrz. Podeszła do jednej ze ścian i
dotknęła ostrożnie umieszczonej w niej klapki. Zaraz też zaklęła szpetnie pod
nosem, bo momentalnie się poparzyła. Odsunęła się na bezpieczną odległość i
wpatrywała w morze dymu tak długo, aż wreszcie zobaczyła to, czego się
spodziewała – pomarańczowe języki ognia.
Ttuce
wzięła głęboki oddech i zadała sobie pytanie, jak wydostać się z klatki, z
której nie dała rady uciec przez ostatnie pół roku. Miała nadzieję, że wizja
skończenia jako danie na parze podwójnie zmotywuje ją do działania.
*William
Shakespeare, Koriolan (w przekładzie
Stanisława Barańczaka).
Wesołych świąt!
No no, zaczyna się robić ciekawie, Vegeta zdradza żonę, jakaś pajęcza kobieta atakuję ziemie i co jeszcze!? A czarny Wojownik sobie czeka i obserwuję jak jego plan działa coraz bardziej :D
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, tyle akcji! :D Jak doszłam do końca to pomyślałam ,,to już?" ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję że Vegeta ją ,,usłyszy" i pokonają tę pajęczą kobietę no i oczywiście uratują Ttuce :D
Świetne opowiadanie :D Mam nadzieję że Vegeta wróci na Ziemię :) Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa! :)
UsuńNo no, jak zwykle potrafisz zaskoczyć. ;) Końcówka rozdziału trochę mnie zaniepokoiła, bo przecież Ttuce zginie! ( choć mam nadzieję, że nie :) ).
OdpowiedzUsuńNo i ten Yamcha - zupełnie inny i to w pozytywnym znaczeniu. ;) Może w końcu przestanie być ofiarą losu i wreszcie kogoś pokona. x)
Mam też nadzieję, że Vegeta prędzej czy później wróci, bo musi wrócić, by pokrzyżować plany Czarnemu Wojownikowi.
Ja tobie również życzę wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku! :*
Najpierw info z pierwszej ręki ;)
OdpowiedzUsuńJest moc, jest nowość :D
Zapraszam na najnowszy rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńWspaniałe! Dużo akcji :)
OdpowiedzUsuńOoo, dziękuję! :) Bardzo się cieszę.
UsuńFaktycznie, Merissa nie należy do najświętszych. :D Ale z każdym kolejnym rozdziałem będę ukazywać jej prawdziwy charakter - czyli coś pomiędzy czernią, a bielą, bo pomimo, że Meri nie jest łatwa do ułożenia, to czasami potrafi być wrażliwa i krucha. :D Ale o tym w późniejszych chapterach. :D
OdpowiedzUsuńJa także nie mogę doczekać się malutkiego Radzia. :D Zdradzę, że pojawi się już niedługo! :)
Również pozdrawiam! :***