Jeśli ktoś zostanie w
tyle, nie wracamy po niego.
Gohan
zgrzytnął zębami, przypominając sobie jedną z kluczowych zasad jego po trzykroć
przeklętej współpracy z Ttuce. Saiyanka nie miała zamiaru ułatwić mu procesu
polubienia jej i chłopak godził się już z faktem, że ich stosunki do końca
będzie można określać mianem tylko i wyłącznie wymuszonej tolerancji.
-
Przestańcie nas atakować! Chcemy wam pomóc! – krzyknął któryś już raz,
odpychając od siebie grupkę uzbrojonych w nożyczki dzieci.
Godzinę
wcześniej w płomieniach stanął największy sierociniec zlokalizowany w East
City. Członkowie Satan Force od razu udali się na miejsce, pozostawiając jednak
w tyle Ttuce, która tłumaczyła, że ratowanie niewiniątek to strata jej cennego
czasu. Teraz Gohan był otoczony przez grupę istot o szkarłatnych oczach, które
syczały i kurczyły się w sobie, gotowe do zadania ciosu. Napierający na nie ze
wszystkich stron czarny dym sprawiał, że wyglądały już jak pomiot iście
piekielny, a nie ludzki.
Gohan
na przemian kaszlał, krztusząc się przepełnionym sadzą powietrzem, i opędzał od
rzucających się na niego ze zwierzęcą precyzją dzieci. Unikając zrobienia im
krzywdy, usiłował nakłonić je do wyjścia z budynku, ale to wcale nie było takie
proste. Konstrukcja sierocińca zaczynała kruszyć się i pękać w obliczu
toczącego ją ognia, a gorące języki przemalowywały niegdyś kolorowe ściany na heban.
W końcu tuż przy chłopaku pojawił się Siedemnastka, którego zjeżone włosy i
poszarpane ubrania świadczyły o tym, że jego sieroty również nie oszczędziły.
-
Dość tego – wycedził Android i uniósł obie dłonie na wysokość twarzy. Prawą
wysunął przed lewą, kciuki i małe palce zadarł do góry, a pozostałe podkurczył.
Gohan się przeraził.
-
Chyba nie chcesz…!
-
Nie teraz. – Siedemnastka zmrużył oczy, wpatrując się intensywnie w krążącą w
dymie bandę dzieci. Te obserwowały go przez chwilę wrogo, po czym równocześnie
wydały z siebie skowyt, przez który Gohan niemalże zwinął się z bólu. W
następnej sekundzie opętane istoty rzuciły się na Androida. Ten tylko na to
czekał. – BINDING BUBBLE!
Łuna
ki rozbłysła wśród dymu. Energia Siedemnastki podzieliła się na kilkanaście
osobnych promieni i przybrała postać baniek. Następnie każda z nich rozrosła
się i uwięziła w swym wnętrzu po jednym młodocianym delikwencie. Siedemnastka
na powrót poderwał ręce do góry i płynnym ruchem przemieścił je na lewo, a wszystkie
energetyczne bańki wyleciały z impetem przez okno, zabierając swoich więźniów
ze sobą. Gohan zakaszlał znów z wrażenia, po czym podbiegł tam i wyjrzał na dwór
sprawdzając, czy dzieciom nic się nie stało.
-
Binding Bubble? – Spojrzał na Siedemnastkę, gdy stwierdził już, że bańki
osiadły bezpiecznie na ziemi. – Serio?
-
Nie miałem lepszego pomysłu – burknął, tupnął i oparł ręce na biodrach. –
Zresztą, co za różnica. Ważne, że technika jest skuteee–!
Podłoga
zarwała się w miejscu, w którym stał (i tupał) niespodziewający się niczego Android
i ten runął w dół, wprost w szalejące piętro niżej płomienie. Gohan schwycił go
jednak błyskawicznie za rękę i wciągnął na górę, zanim stało się najgorsze. Siedemnastka
wyrwał mu się i zaczął sobie na przemian przydeptywać tlące się nogawki spodni.
-
Niech to wszystko szlag trafi! Nowe jeansy!
-
Budynek zaraz się zawali. Chodźmy stąd – zarządził Gohan i jako pierwszy wyleciał
przez rozbite okno na zewnątrz. Wylądowali na ulicy, w otoczeniu wypełnionych wierzgającymi
dziećmi baniek. Przezroczyste kule energii drżały, atakowane od środa, ale
żadna z nich nie zamierzała pęknąć. Tymczasem bryła sierocińca zdawała się
oddychać, pęczniejąc od oparów dymu i wydając przeraźliwie trzeszczące odgłosy,
kiedy pękały kolejne żebra jej konstrukcji.
-
Długo zamierzacie tu jeszcze stać?! – Yamcha dobiegł do nich zdyszany i umazany
na twarzy sadzą.
-
Gdzie są pozostali?! – Gohan próbował przekrzyczeć panujący wokoło hałas. Centrum
miasta pogrążyło się w absolutnym chaosie. Wojownicy rozdzielili się od razu po
przybyciu na miejsce. Część miała przeprowadzić ewakuację sierocińca, a reszta
nadzorować okolicę. Jednak kolejne niespodziewane eksplozje, ataki paniki i
skąpane w magicznym mroku niebo pokrzyżowały ich plany.
-
Nie mam pojęcia! Ale to martwi mnie
bardziej! – Yamcha wskazał przed siebie. Wyczuł nadciągającą istotę, zanim ta
jeszcze pojawiła się w polu widzenia i jako jedyny nie był zaskoczony, gdy w
końcu na horyzoncie ukazał się dziwny, stopniowo rosnący w oczach kształt.
-
Co do…? – Siedemnastce na chwilę odebrało mowę.
-
Dzieci Ameonny – szepnął Gohan i przybrał gotową do ataku pozę.
Chwilę
później, w akompaniamencie przeszywającego krzyku, na miasto spadł monstrualny,
przypominający czaplę ptak o dziewięciu głowach*. Jego turkusowe skrzydła
wywołały podmuch wiatru wystarczający do zburzenia okolicznych budynków, a imitujący
płomienie ogon zdawał się być zapowiedzią tych prawdziwych, które sekundy
później niczym lawa wylały się z dziewięciu rozdziawionych dziobów. Gohan
skurczył się na ziemi, osłaniając twarz ramionami i czując, jak pot spływa mu
ciurkiem po kręgosłupie.
-
Ten jest mój! – ryknął Yamcha i nim ktokolwiek zdążył wyrzucić z siebie choć
słowo protestu, przemienił się w swoją zwierzęcą formę. Dzieci krzyczały za ich
plecami, wciąż uwięzione w bańkach, aż w końcu Siedemnastka ze
zniecierpliwieniem skrzyżował ręce na wysokości twarzy, po czym rozsunął je
zdecydowanie na boki. Jego energia wyparowała w powietrze, a sieroty zostały
uwolnione.
-
Wiejcie stąd, albo przestanę być taki uprzejmy! – wrzasnął Android w swoim
najgroźniejszym, noszącym żałobę po nowych spodniach tonie. Dzieci, mimo że ich
oczy pozostawały tak samo czerwone jak wcześniej, odwróciły się jak na komendę
i w popłochu ruszyły w przeciwnym kierunku.
-
Wciąż są opętane – zauważył Gohan, zwracając się znów przodem do miejsca, w
którym Yamcha miał zaraz zmierzyć się z potworem. Wielki wilk przeskoczył już
przez zrujnowane budynki i teraz krążył wokół ptaszyska, stopniowo zmniejszając
dzielącą ich odległość. Uszy położył po sobie, a skóra na jego pysku
zmarszczyła się, ukazując ociekające śliną kły. Z gardła Yamchy wydobywał się
głęboki, jeżący włosy na karku warkot.
-
Ta. – Siedemnastka sarknął i odgarnął włosy z twarzy. – To bardzo wygodne.
Ludzie atakują nas bez opamiętania, ale w obliczu tych potworów są bezbronni.
Musimy walczyć i z nimi i w ich obronie. My ich ocalimy, a oni wbiją nam nóż w
plecy!
-
Chce, żebyśmy się w tym zamotali. – Gohan przeniósł wzrok na czarne niebo,
którego chmury kłębiły się niczym spienione fale. – Chce, żebyśmy postradali
zmysły. Jeśli nie da rady fizycznie, Czarny Wojownik zniszczy nas psychicznie.
W błysku pierwszej błyskawicy wilk ruszył do
ataku. Błysnęły szpony i rozległ się chrapliwy odgłos czapli. Yamcha pozbawił
ją części piór i odskoczył zwinnie nim dosięgły go wystrzelone przez nią języki
ognia. Zaraz potem starli się ponownie w ruinach miasta, a wilk pochwycił dwie
z szyi ptaka w żelazny uścisk szczęk. Monstrum zaskrzeczało, wokoło znów
buchnęły płomienie, a nadzorujący walkę Gohan wyprostował się i nacisnął
przycisk scoutera, który miał na uchu.
-
Przydałabyś się tu.
-
W drodze.
-
Hej! – Raditz spojrzał na Ttuce z wyrzutem.
W
przeciwieństwie do reszty zespołu, oboje Saiyanie przebywali w Pałacu
Wszechmogącego, oddając się kolejnej z rzędu partii pokera. O ile Raditz i
Piccolo mieli z góry przykazane, by nie opuszczać terenu świątyni i całą uwagę
skupić na chronieniu Dendego, o tyle Ttuce po prostu zdezerterowała. Teraz
jednak w przypływie obowiązku rzuciła karty na stół, poprawiła swój scouter i
wstała bez słowa.
-
Jesteś taka chętna do pomocy tylko dlatego, że znowu przegrywasz!
-
Wmawiaj sobie co chcesz. – Odbiła się solidnie od nawierzchni, wystrzeliwując w
powietrze, po czym poszybowała w dół. Gohan nie wzywałby jej z byle powodu. Ten
gówniarz też miał swoją – nikłą bo nikłą, ale jednak – dumę. Zlokalizowawszy
jego energię, teleportowała się do East City.
-
Następnym razem gramy w rozbieranego! – krzyknął Raditz w eter, ale usłyszał go
już tylko Piccolo, który właśnie po raz kolejny tego dnia przemierzał teren
świątyni, usiłując znaleźć odpowiednie miejsce do medytacji. Nameczanin posłał
Saiyaninowi cierpkie spojrzenie duszy udręczonej. Ten uśmiechnął się zaraz
drwiąco i machnął ogonem, podpierając pod boki. – Masz coś przeciwko? Czyżby
coś między wami było?
-
Tak, powietrze. Nie prowokuj. – Piccolo ostentacyjnie zatrzasnął za sobą wrota
Pałacu.
Ttuce
źle wymierzyła odległość dzielącą ją od Gohana i zmaterializowała się w
powietrzu nad miastem. Runęła z niego tak samo jak wcześniej dziewięciogłowy
ptak i wbiła się w nawierzchnię ulicy, tworząc niebotycznych rozmiarów krater. Ludzie przebiegali
obok, krzycząc i w amoku szukając schronienia. Saiyanka trwała nadal na jednym
kolanie na ziemi i obserwowała to zamieszanie. Widziała czerwone oczy
uciekających. Widziała, że wszystkie one rejestrują jej obecność i że
rozszerzają się w jawnym przypływie furii. Ludzie byli teraz rozerwani pomiędzy
naturalnym instynktem, a obietnicą złożoną Czarnemu Wojownikowi. Na razie
instynkt brał w nich górę i uciekali. Na razie.
Ttuce
podźwignęła się i ruszyła pod prąd, przeciskając przez śpieszące jak najdalej
od centrum tłumy. Tuż przed sobą widziała jak budynki walą się pod ciężarem
dwóch gigantycznych zwierząt, splecionych ze sobą w ferworze walki. Yamcha
prezentował skąpane we krwi kły, a jego pazury zdzierały z ptaszyska kolejne
warstwy piór. Dziewięć głów poruszało się nieustannie, dziobiąc każdy fragment
pokrytego sierścią ciała, a z potężnych szczęk wilka raz po raz wyrywało się
bolesne skomlenie. W powietrze buchały niezliczone języki płomieni, zupełnie
jakby pod walczącymi otworzyło się przejście do piekieł.
Saiyanka
uznała w końcu, że nie zdzierży dalszego brnięcia w tłumie Ziemian i wzbiła się
znów w powietrze. Nie uniosła się jednak zbyt wysoko. Chciała z bliska
nadzorować to, co działo się na powierzchni, a poza tym transformacja Yamchy w Raijū
jak zwykle sprowadziła ze sobą burzę i błyskawice, które przeszywały teraz
niebo na całej jego powierzchni i rozświetlały pole walki. Ttuce rozglądała się
na boki, w gęstym niczym mgła dymie próbując wypatrzeć pozostałych wojowników.
Niestety w takim natężeniu różnorodnych energii jej zmysły odmawiały
posłuszeństwa. Nie potrafiła się skupić.
Warknęła
gniewnie i znieruchomiała. Zacisnęła powieki i pociągnęła nosem, jakby chcąc
zwęszyć zapach ki Gohana. Niewiele przebijało się przez mur, który tworzyły
zderzające się energie ptaszyska i Yamchy, ale Ttuce wychwyciła wreszcie pojedynczą
nić, która mogła zaprowadzić ją wprost do chłopaka. Wtem usłyszała głośny świst
i otworzyła oczy w porę, by zobaczyć nadlatującą w swoją stronę głowę czapli.
Rzeczona głowa była od niej trzy razy większa i w dodatku uzbrojona w ostry jak
katana dziób, który niechybnie rozpłatałby ją na pół, gdyby w porę nie zwinęła
się w kłębek i nie przycisnęła twarzy do kolan. Ptasi łeb wbił się w ścianę
budynku tuż za nią i zasypał ją deszczem kawałków betonu, które w końcu zmusiły
ją do ponownego lądowania.
-
CO DO DIABŁA?! – Poobijana i obsypana
tynkiem, posłała rozdrażnione spojrzenie Yamchy, który wciąż miał w zębach
pozostałości szyi ptaszyska. – UWAŻAJ, GDZIE ROZRZUCASZ RESZTKI!
Wilk
zareagował na to pół szczeknięciem – pół warknięciem, które Ttuce uznała za
oczywistą próbę parsknięcia śmiechem na jej koszt. W tym momencie pozostałe
osiem łbów czapli przystąpiło do kontrataku i Yamcha zaskomlał przeraźliwie,
gdy jeden z dziobów trafił go prosto w oko. Ttuce zaklęła i poderwała się na nogi,
ale wilk zniknął już pod ciężarem opierzonego potwora. Znów buchnęły płomienie,
a ptak wydał z siebie tak donośny i przeszywający dźwięk, że Saiyanka
pożałowała, że w ogóle podniosła się z ziemi. Zatkała uszy rękami i jęknęła,
oszołomiona. Wyczulony słuch ucierpiał tak bardzo, że zaczęło jej się kręcić w
głowie.
Kiedy
zobaczyła jak ptasie łby raz za razem unoszą się i opadają, bezlitośnie
atakując ciało wilka, teleportowała się tam. Znalazła się tuż przed nieruchomym
Yamchą, a nad sobą ujrzała rozdziawiony dziób, który zbliżał się do niej z
impetem. Walcząc z nudnościami, wystosowała szybką salwę Shadow Blast i posłała ją wprost do gardła potwora. Ten wytrzeszczył oczy, a jego głowa eksplodowała,
pozostawiając siedem wciąż nietkniętych. Ttuce osłoniła twarz przed fontanną
krwistych flaków, a ptak pod wpływem jej ataku runął w tył.
-
Kami, żeby tylko nie regenerował się jak hydra – mruknęła sama do siebie.
Po
przeciwnej stronie pobojowiska zobaczyła błękitną kopułę ki, która utworzyła
się nim ptak zdążył upaść na te z niezniszczonych jeszcze budynków. Saiyanka od
razu wyczuła obecność Gohana i Siedemnastki, którzy najwyraźniej próbowali
chronić uciekających mieszkańców. Czapla odbiła się od ich bariery i wylądowała
na plecach, machając niezgrabnie skrzydłami i wydając z siebie skrzekliwe
odgłosy. Siedem głów poruszało się wciąż w amoku, ale dwie naderwane szyje
zwisały smętnie, pozbawione życia. Ttuce uznała to za dobry omen.
Kiedy
za swoimi plecami usłyszała jęk, przypomniała sobie o Yamchy. Po wilku nie pozostał nawet ślad, a mężczyzna leżał
zakrwawiony na przykrytej popiołem ziemi i usiłował unieść się na drżących z
wycieczenia rękach. Nie był w stanie otworzyć jednego oka, a rany na jego ciele
świadczyły o tym, że ptak dał radę uszkodzić kilka z organów wewnętrznych. Yamcha
poddał się w końcu i upadł znów na twarz, tym razem tracąc przytomność. Ttuce
nie ruszyła się, żeby mu pomóc, ale z spomiędzy ruin budynków z odsieczą przybył Krillan, a za nim Pūar.
-
Yamcha! – Kotek dopadł do swojego kompana jako pierwszy i zaczął go klepać po
policzku, piszcząc w panice. – Yamcha, powiedz, że nic ci nie jest!
-
Nie mamy już żadnych fasolek, trzeba zabrać go do Dendego – wyszeptał Krillan,
a kotek pokiwał głową z zaciętą miną, choć w jego oczach widać już było łzy.
-
Hej, łysy. Gdzie są pozostali? – Ttuce skrzyżowała ręce na piersi, a buddysta
spojrzał na nią z dołu, wciąż klęcząc przy ciele przyjaciela.
-
W pobliżu. Rozdzieliliśmy się.
-
Jasne. A potem mówią, że to ja nie potrafię działać w zespole. – Splunęła na
ziemię i obejrzała się przez ramię. Siedemnastka i Gohan wciąż utrzymywali
kopułę energii nad pozostałościami miasta, a ptak atakował ją wściekle,
dziobiąc na oślep. Łuna ki drżała i powoli kurczyła się pod naporem potwora.
Ttuce obróciła przekleństwo na języku. Jak najszybciej odciągnąć jego uwagę?
Nagle
tuż przy niej wylądował Tien.
-
Mamy plan – powiedział, po czym kucnął przy Yamchy i przerzucił sobie jego rękę
przez kark, dźwigając go z ziemi. Mężczyzna zawisł na nim niczym szmaciana
lalka, ale Tien przytrzymał go pewnie w pasie. – Lepiej się stąd zbierajcie.
Wzbił
się w powietrze, a Krillan i Pūar podążyli za nim bez słowa sprzeciwu. Ttuce
wymamrotała coś z niezadowoleniem pod nosem, ale poszła w ich ślady. W locie
zauważyła, że niespodziewanie wśród ruin miasta pojawił się drugi ptak. Mimo
imponujących rozmiarów, ten potwór zdawał się być jednak karykaturą oryginalnej
czapli. Jego pióra były dziwnie nastroszone, szyje powykrzywiane, a zamiast
kłębów ognia z gardeł wydobywały się jedynie żałosne obłoczki dymu.
-
To Oolong! – zapiszczał Pūar. – Oolong się zmienił!
-
Ha. – Ttuce uśmiechnęła się triumfalnie pod nosem. Nieudacznicy i tchórze też się
czasem do czegoś przydają.
Czapla
zainteresowała się nowym przeciwnikiem i oderwała od migoczącej już mocno
kopuły ki, która świadczyła o rosnącym zmęczeniu jej twórców. Oolong wydał z
siebie skrzekliwy odgłos i zaczął się cofać, machając nieudolnie skrzydłami i prowadząc
potwora wprost w sieć linii wysokiego napięcia. Oczy Ttuce rozszerzyły się ze
zdumienia, gdy zrozumiała prostotę i zarazem geniusz tego pomysłu.
Jednakże
czapla przeprowadziła swój atak szybciej i gwałtowniej, niż zakładał to plan. Rzuciła
się na Oolonga i bez najmniejszego wysiłku powaliła go na ziemię, zanim jeszcze
zaplątała się w śmiercionośne przewody.
-
Kurwa! – Ttuce musiała dać upust swojej frustracji. – I co teraz?!
-
Poczekaj – szepnął Tien, mrużąc oczy.
W
następnej chwili wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Wszystkie siedem łbów
ptaszyska opadło, z trzaskiem wbijając się w uziemionego przeciwnika. Ki
Oolonga momentalnie zniknęła z obiegu, a Krillan aż się zapowietrzył. Wtem
słupy, które podtrzymywały linie wysokiego napięcia, zaczęły się przewracać i
zasypywać czaplę.
-
Czy to…? – zaczął buddysta.
-
Roshi. – Tien zacisnął usta w wąską linię.
Przez
całe miasto poniósł się donośny odgłos sprzężenia, a czapla zaskrzeczała
rozdzierająco, rażona ogromną dawką prądu. Iskry i rozbłyski, które momentalnie
ją otoczyły, niemalże oślepiły zgromadzonych wojowników. W powietrzu uniósł się
zapach palonego mięsa, a ptak znalazł się w samym sercu inferno. Wszystkie scoutery
zaczęły dzwonić. Ttuce zignorowała napis BULMA,
który migał jej uparcie przed okiem i teleportowała się w kierunku Gohana. Kiedy
dotarła na miejsce, mogła usłyszeć jak Siedemnastka ryczy w tle:
-
JESTEŚMY W TRAKCIE KOŃCA ŚWIATA, BULMO! NIE MAMY CZASU NA PLOTKI!
-
NIE DZWONIĘ Z PLOTKAMI, TY MARNA PODRÓBO IOSA! CHODZI O KULE! DWIE KULE SIĘ
ZREGENEROWAŁY!
Android
po raz kolejny tego dnia zapomniał języka w gębie. Zamrugał tylko i, wciąż
trzymając palec na przycisku scoutera, spojrzał na Gohana i Ttuce. Ci wyglądali
na równie zdumionych. Nie dane im było bardziej roztrząsnąć tego tematu. Płonąca
żywcem czapla stanęła znów na nogi i ruszyła wprost na nich, ciągnąc za sobą
strzelające prądem przewody.
-
Na trzy! – krzyknął Gohan i cała trójka równocześnie wystrzeliła w potwora
energetyczne pociski. Czapla splunęła na nich płomieniami, a następnie
skrzydłami zmiotła Ttuce i Siedemnastkę z nóg. Porażony prądem Android wbił się
we wrak samochodu kilkanaście metrów dalej, a Saiyanka powaliła pozostałości
konstrukcji banku i zniknęła pod jego gruzami.
Gohan
pozostał sam na polu walki. Kiedy ptak znów się na niego zamierzył, chłopak pozwolił
by otoczyły go płomienie białej ki. Materiał jego zniszczonego gi łopotał na
wietrze, a on krzyknął, wyzwalając z siebie jeszcze więcej mocy. Siedem łbów
utkwiło w nim wzrok bursztynowych oczu.
-
Przegrasz! Kiedy wzejdzie nowy księżyc, wasz świat upadnie! – zaskrzeczał potwór
ze wszystkich gardeł, a jego zmutowany głos wypełnił miasto. Gohan zmrużył oczy
i postanowił nie poświęcać teraz uwagi kolejnym groźbom. Wysunął jedną nogę w
przód i ułożył ręce przy swoim boku.
-
Kame… – Pomiędzy jego dłońmi rozbłysła kula niebieskiej energii. – Hame…
-
Pokłoń się swoim nowym bogom! – Łby ptaka runęły na niego niczym ostrze
gilotyny, a Gohan wypchnął obie ręce z nagromadzoną energią w przód.
-
HA! – Potężny pocisk ki zdawał się zatopić w swoim blasku cały świat.
Wystawiony na pełną moc uderzenia potwór nie miał z nim szans. Zaskrzeczał
jeszcze raz w proteście, a potem jego ciało niemalże rozpłynęło się w naporze
mocy Mistycznego Wojownika.
Kiedy Ttuce odzyskała przytomność, jej
zmysły zaczęły wibrować od skumulowanej w powietrzu ki. Saiyanka wygrzebała się
spod gruzów i z trudem stanęła na wiotkich nogach. W uszach wciąż słyszała
rezonujący huk uderzenia, ale mogła się rozeznać w sytuacji na tyle, by
stwierdzić, że Gohan unicestwił potwora. Odetchnęła i po chwili w pełzającym po
ziemi dymie wypatrzyła Krillana. Buddysta klęczał przed nadpaloną postacią Genialnego
Żółwia, którego przerwanie przewodów kosztowało bolesną śmierć.
Ttuce
zdarła swoje rękawice i potarła czoło wierzchem dłoni.
-
Jestem na to zdecydowanie zbyt trzeźwa – mruknęła ze znużeniem i rozejrzała się
znowu na boki. Poza szumem płomieni w mieście panowała przejmująca cisza, a
Saiyanka nie wyczuwała żadnego zagrożenia. Powolnym krokiem oddaliła się więc
od Krillana i po chwili wypatrzyła szyld jakiegoś na wpół zrujnowanego baru. Uśmiechnęła
się z dużą dozą samozadowolenia i bez wahania weszła do środka.
Kiedy
tylko postawiła stopę na drewnianych panelach knajpy, te ugięły się pod jej
ciężarem, a ona usłyszała ciche kliknięcie. Saiyanka przełknęła ślinę.
-
To po prostu nie jest mój szczęśliwy dzień.
Zaraz
potem rozbłysło śnieżnobiałe światło, a podmuch eksplozji zbił ją z nóg.
Nie wchodź
łagodnie do tej dobrej nocy,
Starość u kresu
dnia niech płonie, krwawi;
Buntuj się,
buntuj, gdy światło się mroczy.**
>*<
Bulma
położyła dwie kryształowe kule na przygotowanym przez Dendego marmurowym
blacie. Wpasowały się one idealnie w przeznaczone na nie wgłębienia i teraz
spoczywały w bezruchu, odbijając w swoich taflach oczy zgromadzonych nad nimi
wojowników.
-
Tę udało nam się odnaleźć zanim jeszcze doszło do regeneracji. – Bulma wskazała
na kulę z jedną gwiazdką. – Ona też reaktywowała się jako pierwsza. Chwilę
później na radarze pojawiła się ta. – Położyła dłoń na trzygwiazdkowej kuli.
-
Nie minął jeszcze rok od ich użycia, a Czarny Wojownik dodatkowo je osłabił –
powiedział Gohan. – Więc jak to możliwe?
Dende
wpatrywał się w znalezisko Bulmy i Gotena w ponurym zamyśleniu. Kiedy podniósł
wzrok na Gohana, tego przeszedł wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. Nameczanin
westchnął ciężko.
-
Kryształowe kule są dziełem bogów. To nie zwykła magia, czy zaawansowana
technologia. To swego rodzaju błogosławieństwo. A z błogosławieństwem wiążą się
przywileje.
-
Kule mają przywileje? – Bulma przekrzywiła głowę.
-
Mój poprzednik zapisał wiele zwojów na ich temat. Kiedy je czytałem, natrafiłem
na wzmiankę o tym, że w obliczu zagrożenia kule mogą powołać swoich strażników.
-
Co chcesz przez to powiedzieć? – Gohan zacisnął dłonie na ramionach milczącego
Gotena. Dende podszedł bliżej kul i przesunął po ich powierzchniach opuszkiem
palca.
-
Pomyślcie. Czarny Wojownik niemalże je unicestwił. Nasz świat stoi na krawędzi
zagłady w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie ma lepszego momentu na
wzmocnienie barier ochronnych… – Dende znów spojrzał Gohanowi w oczy. – Kule
zaczęły się regenerować kosztem ludzkiego życia. Za każdą z tych kul ktoś umarł.
-
Oolong i Roshi… – Bulma przytknęła palce do ust. – To znaczy, że…
-
To znaczy, że jeśli zabiję pięciu z was, to będziemy mieć komplet kul i Shenron
załatwi nasz problem? – Podsłuchujący do tej pory w ukryciu Siedemnastka stanął
w drzwiach sali.
-
Nie! Oczywiście, że nie! – krzyknął Dende i odwrócił się do niego ze złością. –
Jak możesz tak to bagatelizować?! Kule przyjmą jedynie ofiarę tych, którzy
zginą w ich obronie. W obronie tego świata!
-
Dobra, ślimaku, już spokojnie. Spokojnie! – Siedemnastka uniósł obie ręce w
geście kapitulacji i się roześmiał. – Przecież i tak zaraz zwrócimy im życie,
co za różnica!
-
Nie! – Dende zacisnął pięści, a w jego oczach niemalże pojawiły się w łzy. –
Gdy czyjaś dusza połączy się z kulą, to zostanie tak już na zawsze! Nie ma od
tego odwrotu! Genialny Żółw i Oolong zostali wybrani na Smoczych Strażników, a
ta służba trwa wieczność! Nikt nie przywróci im życia…
Z
gardła Nameczanina wyrwał się szloch, a Gohan poczuł, że oblewa go zimny pot.
Goten spojrzał na niego z dołu z przerażeniem wypisanym na twarzy.
-
Więc… Abyśmy mogli przywołać Shenrona… Jeszcze pięcioro z nas musi zginąć –
podsumował Gohan i napotkał spojrzenie Bulmy. Kobieta była blada jak ściana i
gdyby nie to, że właśnie się o nią oparła, to chyba by upadła. Dende pokręcił
głową z niedowierzaniem.
-
Jak mogłem do tego dopuścić? Jak mogło do tego dojść podczas mojej posługi?
Bogowie rzeczywiście przeklęli tę planetę…
-
Mówiłem, żeby nazwać się Legionem Samobójców, to nikt mnie nie słuchał –
burknął Siedemnastka, który jak zwykle niezależnie od okoliczności sypał
filmowymi odniesieniami jak z rękawa.
>*<
-
BOMBA WYBUCHŁA, ZIEMIA UMARŁA! – Ttuce usiadła gwałtownie, a Raditz upuścił na
podłogę egzemplarz gazetki o szydełkowaniu i zakrztusił się przełykaną właśnie
herbatą.
-
S-słucham?!
Saiyanka
zamrugała szybko z dość ogłupiałą miną, po czym przesunęła dłonią po swoich
naelektryzowanych włosach. Zorientowała się już, że jest w łóżku o podejrzanie
pstrokatej pościeli. Dodatkowo, żeby nie czuła się z tym zbyt swojo, w
powietrzu wychwyciła delikatną woń cynamonu, która niemalże wsiąkała w jej
skórę.
-
Miałam jakiś dziwny sen… – Spojrzała na różowe skarpetki na swoich stopach. – Co
to ma być?!
-
Ej, tylko spokojnie! Dopiero co poskładałem cię do kupy! – Raditz zerwał się z
okupowanego do tej pory taboretu i podskoczył do niej, chcąc zmusić ją do
dalszego leżenia.
-
Łapy precz! – Odepchnęła go i bojowo rozejrzała się na boki. – Gdzie jestem?!
Co się stało?! Dlaczego akurat róż?!
Wreszcie
zdała sobie sprawę z tego, że część twarzy, w tym jedno oko, ma dokładnie
obandażowane. To samo tyczyło się jej klatki piersiowej i łydek.
-
Nastąpił wybuch. Zostałaś ranna. Zabrałem cię do kryjówki. – Raditz
przeprowadził drugą próbę i podszedł do niej ostrożnie, unosząc obie ręce w
uspokajającym geście. Gdyby miał przy sobie białą flagę, to właśnie by nią
machał. – Już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczna.
Ttuce
odetchnęła chrapliwie i opadła z powrotem na plecy, a jej żebra zaprotestowały
nawet przy tym nikłym wysiłku. Raditz poprawił poduszkę pod głową Saiyanki i
przykrył ją kocem, który dotąd leżał skotłowany na podłodze.
-
Strasznie się wiercisz przez sen, wiesz?
-
Gdzie jestem? – powtórzyła pytanie i bez wahania znowu zwaliła rzeczony koc z
łóżka. Raditz zawarczał ze złości, a Ttuce powiodła wzrokiem po jasnych
ścianach schludnego wnętrza. W przydymionym świetle lampy widziała zarysy
regału z książkami, jakieś biurko, kwiaty na parapecie i… zabawki? – Bo na
pewno nie w bunkrze Bulmy…
-
Zabrałem cię do domu Kakarotto. Gohan powiedział mi gdzie to jest. Musieliśmy
się rozdzielić. Ze względów bezpieczeństwa oczywiście. Pozostali są w Pałacu
Wszechmogącego.
-
Wygraliśmy? – spytała i, lekceważąc ból, znów uniosła się na łokciach. Raditz
westchnął nad tym saiyańskim uporem i pomógł jej usiąść tak, by oparła się
plecami o zagłówek łóżka.
-
Bitwę tak, ale wojna wciąż trwa. Dwóch zginęło, część jest ranna. – Usiadł obok
niej, a materac ugiął się pod jego ciężarem. – Jak trochę dojdziesz do siebie,
to zabiorę cię do Dendego. Na razie uleczył Yamchę i też musi zregenerować
swoje siły zanim pomoże tobie, czy komukolwiek innemu.
-
Pff! Nie potrzebuję jego pomocy. Jutro będę jak nowa. – Ttuce z hardą miną wbiła
wzrok w sufit. Śmiertelną powagę sytuacji zburzyło jednie burczenie dobiegające
z jej brzucha. Raditz wyszczerzył zęby.
-
Przyniosę coś do zjedzenia!
Po
chwili Ttuce trzymała już w dłoniach miskę gorącej zupy z imbirem, którą zaraz
też wychłeptała niczym wygłodniałe od tygodnia zwierzę. Saiyanin stał obok
niej, dumny ze swej zaradności i niemalże merdał ogonem.
-
Więcej – burknęła i wręczyła mu opróżnione naczynie.
-
Na szczęście mamy cały zapas! Bulma dobrze mnie wyposażyła.
-
Bulma? – Ttuce spojrzała na niego kątem oka. – Nic jej nie jest?
-
Nic a nic.
Saiyanka
skinęła głową, a kiedy znowu została sama, zaczęła oceniać obrażenia, których
doznała. Przypomniała sobie już o eksplozji, która zaskoczyła ją w barze.
Musiała nadepnąć na jakąś ukrytą minę przeciwpiechotną. Ttuce była więc zarazem
zdziwiona, jak i wdzięczna losowi, że nie straciła przy tym nogi. W kuchni coś
stuknęło, potem trzasnęło, a następnie bez wątpienia się rozwaliło. Raditz
zaczął głośno lamentować nad marnością ludzkiego losu i sprzętów AGD.
Korzystając
z przedłużającej się nieobecności Saiyanina, Ttuce wygramoliła się z łóżka i
pokuśtykała w stronę lustra wiszącego na ścianie. Dłonią starła z niego warstwę
kurzu i przyjrzała się swojej posiniaczonej twarzy. Bandaże skrywały poparzenia,
ale poza nimi i wyraźnie skręconą kostką w lewej nodze, nie dolegało jej nic
poważnego. Była tylko taka strasznie wyczerpana…
Kolejne
minuty wieczoru płynęły powoli, a Raditzowi w końcu udało się Ttuce nakarmić.
Kiedy ta przeszła już ze stanu dosłownego i przenośnego podminowania do
błogiego otumanienia, ułożył się obok niej i podparł głowę na łokciu. Wolną
dłonią pogłaskał ją po ukrytym pod bandażem policzku. Saiyanka posłała mu zaraz
spojrzenie, które w zamyśle miało być ostre, ale wyszło jakieś rozmyte. Raditz
uśmiechnął się niezobowiązująco.
-
Jak jutro poczujesz się lepiej, to oprowadzę cię po tych zacnych włościach. To
bardzo przytulne miejsce. Zakładam, że mój brat niewiele się do niego
przykładał. To pewnie wszystko zasługa jego żony.
-
Mhm. – Powieki ciążyły jej coraz bardziej i Ttuce miała wrażenie, że zapada w
śpiączkę.
-
Wiesz… Nigdy nie zapytałaś mnie, czy ja wciąż cię kocham.
-
Nie oczekuję tego od ciebie – odparła, po czym ziewnęła od serca. – Wiele się
zmieniło. Jestem teraz dużo starsza. Zniszczona. I zła…
-
Ale moja odpowiedź brzmi tak –
szepnął jej na ucho.
To
wyznanie kołatało się w głowie Ttuce, gdy przebudziła się nagle w środku nocy.
Doznane przez nią poparzenia piekły i goiły się równocześnie, a saiyańskie moce
powoli wracały do normalnego stanu. Ki buzowała w jej żyłach, a uszkodzona w
wybuchu kostka zdawała się całkiem zregenerować, bo Saiyanka nie odczuwała już kłującego
bólu. W domu rodziny Son panowała cisza, którą przerywało jedynie miarowe chrapanie
Raditza. Saiyanin leżał nadal obok, ściśnięty na niewielkiej przestrzeni tak,
aby jej nie zgnieść, i obejmował ją opiekuńczo ramieniem.
W
pierwszej chwili Ttuce uznała to za potwarz i już miała Raditza o tym boleśnie poinformować,
ale zamiast tego narzuciła sobie wewnętrzny zen. Korzystając z faktu, że płuca
pozwalały jej już na nieco więcej niż samo oddychanie, ułożyła się na boku,
przodem do Saiyanina.
Muskularna
ręka zsunęła się na jej talię, a on mruknął coś przez sen. Ttuce wpatrywała się w
niego przez dłuższą chwilę. Obserwowała jak jego naga klatka piersiowa unosi
się i opada podczas kolejnych oddechów, i jak aureola migocze delikatnie w
ciemnościach. Przygryzając dolną wargę, wyciągnęła dłoń i musnęła lśniący okrąg
koniuszkiem palca, ale nic nie poczuła. Raditz zaczął się wiercić i przyciągnął
ją bliżej siebie. Ttuce oparła mu obie ręce na torsie. Znała tę skórę lepiej
niż swoją własną. Saiyanka próbowała sobie teraz przypomnieć jak to między nimi
właściwie było, te kilkanaście lat wcześniej.
-
Tak mnie świdrujesz tym spojrzeniem, że aż się rozbudziłem – wymamrotał Raditz
i otworzył sklejone snem powieki.
Zamrugał,
żeby wyostrzyć wzrok, a Ttuce się uśmiechnęła. Nie był to uśmiech, który chwyta
za serce. Nie był to uśmiech, który rozświetla oczy. Ale był to uśmiech, który
szeptał, że być może coś się zmienia. I za ten uśmiech Saiyanin mógł skoczyć w
ogień. Szare tęczówki Ttuce zdawały się lśnić w ciemnościach pokoju niczym hipnotyzująca
tafla księżyca. Raditz uznał, że to chyba wręcz wskazane, by królowa Saiyanów
potrafiła samym spojrzeniem doprowadzić podwładnych do przemiany.
-
Tamtego dnia, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy pomyślałem, że jesteś duchem
– szepnął i przesunął opuszkiem kciuka po jej dolnej wardze. Rozchyliła
zachęcająco usta, a te zaczęły go hipnotyzować jeszcze bardziej niż księżycowe
spojrzenie. – Duch Vegetasei. Widmo naszej rasy. Potęgi, którą utraciliśmy. Mogłaś
być naprawdę wielka. Legendarna…
To
Ttuce go pocałowała, ale on nie pozostał jej dłużny. Strzępy bandaży spadły zaraz
na podłogę, a ona pociągnęła Raditza na siebie, w międzyczasie ani na sekundę
nie odrywając się od jego ust. Wplątała dłonie we włosy Saiyanina i pozwoliła
żeby schwycił ją zaborczo w pasie. Objęła go nogą na wysokości bioder i
przycisnęła się do niego bardziej, paznokciami znacząc mu plecy. Palcami
odnalazła wszystkie znajome blizny i uczepiła się ich w miłosnym powitaniu. To
ona wszystkim kierowała. Chciała go poczuć i chciała mieć pewność, że to nie
sen. Łóżko zaskrzypiało pod intensywnością ich ruchów, a kiedy Raditz ugryzł ją
w szyję, z gardła Ttuce wyrwał się pierwszy jęk.
-
Tęskniłem za tobą – wyszeptał, a ona spojrzała mu w oczy.
-
Ja za tobą też – odpowiedziała bez wahania i pocałowała go znów namiętnie,
zupełnie jakby od tego miał zależeć jej los.
>*<
-
Czy mi się wydaje, czy sceneria się zmienia? – Goku podrapał się po potylicy i
tym samym jeszcze bardziej zmierzwił swoją grzywę.
Od
początku ich wędrówki piekło wyglądało jak labirynt grot, który rozciągał się w
nieskończoność głęboko pod powierzchnią ludzkiego świata. Kolejne stalaktyty,
stalagmity, stalagnaty i nawet okazjonalne korzenie, na które wpadali, tylko
potwierdzały teorię Goku o tym, że są uwięzieni pod skorupą ziemską. Teraz
jednak na drodze Saiyanów stopniowo zaczynała pojawiać się niebieska trawa, a
poziom irytacji Vegety z każdą sekundą rósł wprost proporcjonalnie do tego
zjawiska.
-
Witaj w moim piekle – warknął nagle i zatrzymał się. Niespodziewanie dotarli do
końca korytarza.
-
Och nie, ślepy zaułek?!
-
Spójrz do góry, pajacu.
W
sklepieniu znajdował się sporych rozmiarów otwór o nierównych krawędziach, a z
jego wnętrza wypływały promienie słoneczne. Vegeta pstryknięciem palców
zlikwidował kulkę ki, która do tej pory oświetlała im drogę, a następnie wzbił
się w powietrze. Goku zmarszczył nos, ale poleciał za nim i w końcu przecisnął się
na powierzchnię. Powierzchnię, która okazała się być planetą Namek.
-
To jest twoje piekło?! – Goku aż podskoczył, a potem spojrzał na otwór, którym
weszli. Była nim ta sama odgrywająca rolę grobu dziura, którą zagrzebał osobiście
przed laty, zaraz po tym jak Freezer uśmiercił Vegetę. Saiyanina przeszedł dreszcz,
gdy tak teraz spoglądał na dzieło swoich rąk.
-
Tylko nie zacznij się mazać – wycedził książę, widząc jego reakcję, i ruszył
przodem. Zielone niebo ozdabiały delikatne, pojedyncze chmury. Pogoda była przyjemna
i zachęcająca do spędzania czasu na dworze, a jednak Goku nie miał wątpliwości,
że nie napotkają nikogo z tutejszych mieszkańców.
Namek
z koszmaru Vegety wyglądała dokładnie tak, jak w momencie jego śmierci. Wszyscy
Nameczanie zostali już z niekwestionowaną pomocą księcia unicestwieni, a ich
domostwa zburzone. Planecie nie zagrażała jeszcze eksplozja, ale jej pustka i
ruina wzbudzały nie taki znowu nieuzasadniony niepokój, który zwijał się w
żołądku w oślizgłą kulę i stamtąd emanował na resztę organizmu. Saiyanie znajdowali
się teraz w krainie duchów, a ich nieobecność zdawała się być jeszcze bardziej zatrważająca,
niż gdyby mieli stanąć z nimi oko w oko.
-
Te wzgórza, jeziora, pieprzone wraki… Znam to wszystko na pamięć – mruknął
Vegeta, a Goku spojrzał na niego ze zdziwieniem. Książę przeglądał się w
zielonej tafli wody. – Byłem tu wcześniej dwa razy. I to miejsce nigdy się nie
zmienia. Tylko czasami słyszę jego śmiech…
-
Freezera?
-
Jakaś jego cząstka tu została. – Vegeta zacisnął pięści, a materiał rękawic
zatrzeszczał ostrzegawczo. – A ja wciąż jej szukam. I szukam. I powoli tracę
zmysły…!
-
Hej! – Goku położył dłoń na jego ramieniu, czując jak poziom ki księcia
znacznie się podnosi. Ten odwrócił się do niego błyskawicznie z furią wypisaną
na twarzy, a czarne oczy na krótką chwilę zrobiły się całkiem czerwone. Rysy
twarzy Vegety wyostrzyły się i z jakiegoś powodu nagle wyglądał młodziej,
groźniej i bardziej drapieżnie. Tak jak za czasów wojny z Freezerem.
Goku
sapnął i puścił go, odsuwając się o krok. Wydało mu się, że stoi oko w oko z
chorym na wściekliznę zwierzęciem. Mógł sobie bez trudu wyobrazić, jak oszalały
Vegeta lata po Namek przez całą wieczność, przeżywając od nowa każdą z
doznanych tu porażek i poszukując znienawidzonego tyrana. Śmiech Freezera musiał
rozbrzmiewać coraz głośniej i głośniej z każdą chwilą, która zbliżała Saiyanina
do zniszczenia samego siebie.
Vegeta
odetchnął chrapliwie raz i drugi, zupełnie jakby właśnie sobie przypomniał, że
ma płuca. Szkarłatna mgła zasnuwająca jego tęczówki powoli się ulotniła. Goku
zmarszczył czoło widząc, jak książę wraca do normalności.
-
Tym razem nie jesteś tu, żeby pokutować za grzechy – powiedział, podchodząc
znów bliżej. – Tym razem jesteśmy tu tylko przejazdem. Pamiętasz o tym?
Te
słowa zaskarbiły mu niewyraźny, acz potwierdzający pomruk ze strony księcia.
Jego wzrok wreszcie odzyskał co nieco ze swojej zwykłej stanowczości, a Goku
uśmiechnął się szeroko.
-
Myślisz, że trafimy też do mojego piekła? To pewnie będzie okropne. Założę się,
że nie ma w nim ani odrobiny jedzenia!
Vegeta
zamrugał i rozluźnił zaciśnięte mięśnie szczęki, zdając sobie wreszcie sprawę z
tego, że był bliski ataku.
-
Dla takich jak ty w piekle nie ma miejsca – mruknął i dla zasady odepchnął Goku
od siebie na odległość co najmniej trzech metrów. Młodszy Saiyanin zatoczył się
i zaśmiał, po czym podparł pod boki i rozejrzał z zainteresowaniem wokoło.
-
No dobra, to którędy teraz? Chyba, że wrócimy z powrotem na dół… Swoją drogą,
udało ci się już pogadać z Ttuce?
-
Nie. Ale może gdybyś uciszył się choć na chwilę, to byłoby mi się łatwiej
skupić! Kłapiesz tą jadaczką jak najęty – prychnął. Goku klepnął go
przyjacielsko w plecy i Vegeta prawie upadł na twarz.
-
Zawsze do usług!
>*<
Kiedy
Raditz obudził się nad ranem, Ttuce nie było w łóżku. Spojrzał na pozostawione
na podłodze bandaże i bez ociągania ruszył ich śladem do wyjścia z pokoju. Na
palcach zszedł po schodach do malutkiego salonu. Wolał zachować ostrożność i
czujność na wypadek, gdyby koniec końców Saiyanka uznała tę wspólnie spędzoną
noc za kolejną życiową pomyłkę.
Drzwi
wejściowe były otwarte na oścież, a przez nie do domu wpadał poranny zapach
rosy i mgły. Ttuce stała na brzegu jeziora. Miała już na sobie zbroję i spodnie
od kombinezonu, a rześkie powietrze przywoływało gęsią skórę na jej odsłonięty
kark i nagie ramiona. Saiyanka trwała w bezruchu i obserwowała jelenia, który
chwilę wcześniej pojawił się na drugim brzegu i pochylił smukłą szyję do krystalicznej
tafli, by napić się wody. Wokoło szumiała bambusowa dżungla. Ta znajdująca się
w objęciach Gór Paozu oaza sprawiała wrażenie zupełnie nienaruszonej magią
Czarnego Wojownika.
-
W ogóle tu nie pasujemy – powiedziała Ttuce, a skradający się do tej pory
Raditz odetchnął z ulgą i stanął u jej boku.
-
Dzięki niech będą Kaito. Już myślałem, że jesteś na mnie wściekła. – Ttuce
spojrzała na niego kwaśno w odpowiedzi. – No rozchmurz się, marudo!
-
Ten świat… Jest tak różny od naszego. Nie potrafię zrozumieć jak Vegeta się tu
odnalazł.
-
Mówisz, że nie chciałabyś takiego przytulnego domku? Mógłbym ci taki wybudować.
Zamieszkalibyśmy w sąsiedztwie. Może nawet uprawiałbym ogródek i wymieniał się
z Chi-Chi nasionami… – Ttuce spojrzała na niego już teraz jak na wariata, a
Raditz parsknął tubalnym śmiechem, który przepłoszył jelenia. Saiyanka obserwowała
bieg zwierzęcia, dopóki to nie zniknęło w osnutych mgłą zaroślach.
-
Niszczymy wszystko na naszej drodze – oświadczyła grobowym tonem. Raditz objął
ją ramieniem, a potem polizał leniwie tuż za uchem.
-
Jesteśmy lwami w świecie owiec. – Oparł czoło na głowie Saiyanki i uśmiechnął
się, a jego ogon owinął wokół jej uda. – Nie porównuj się do nich. Nie trać
swojej prawdziwej natury.
-
Hnn. – Ttuce nagle znowu poczuła się senna. W ogóle nie miała zamiaru tak
wcześnie wstawać. Tylko że w nocy cały czas odnosiła wrażenie, że ktoś ją woła.
Gdzieś w głębi siebie słyszała cichy głos, który w kółko powtarzał jej imię
niczym mantrę. Wcześniej sądziła, że to efekt wylecenia w powietrze po
nadepnięciu na minę, ale po upływie tych wszystkich godzin głos ów, zamiast
osłabnąć, tylko przybrał na sile.
Saiyanka
zamknęła oczy i odetchnęła pełną piersią, wsłuchując się w otaczającą ją
przestrzeń.
Ttuce… Ttuce. Ttuce! Ja
pierdolę!
-
Vegeta?
>*<
Połączenie
zostało nawiązane, a on poczuł się jak drzewo, które ktoś wyrwał wraz z
korzeniami z ziemi i cisnął gdzieś przed siebie. W jednym momencie przemierzał
z Goku kolejne korytarze śmierdzącego piekła, a w następnym znajdował się w
czarnej jak smoła przestrzeni, żeby nie powiedzieć dupie, która ku jego irytacji wcale nie pachniała lepiej. Przed nim
znikąd pojawiła się Ttuce. Zanim padło choć jedno słowo powitania, oboje
zostali zalani falą różnokolorowych obrazów i wspomnień, od których zakręciło
im się w głowach.
-
UGH! Czy to tyłek Raditza?!
-
Czy to były cycki Bulmy?!
-
Moje oczy, moje oczy! Przestań o TYM myśleć!
-
To TY przestań! No ale, do licha, zgrabna jest.
-
A ty zboczona!
-
JA zboczona?! A ty to niby co?!
-
Ja jestem FACETEM!
-
A JA mam swoje potrzeby!
Kiedy
w końcu przestali się wydzierać, dzieląca ich odległość znacznie się
zmniejszyła. Stali teraz dokładnie naprzeciwko siebie i dyszeli ciężko po
gorącej wymianie zdań. Obserwowali się spode łba w identyczny sposób, który
musieli odziedziczyć po którymś z niesławnych rodziców. Mroczna przestrzeń
wokół nich zdawała się wirować, a ich podniesione głosy ciągle jeszcze niosły
się w niej echem.
-
Czego chcesz? – spytała wreszcie Ttuce, tym razem o pół tonu niżej. – Dlaczego
grzebiesz w mojej głowie?!
-
Czy to nie oczywiste, kretynko? Musiałem nawiązać z tobą kontakt! – wycedził
książę, marszcząc groźnie brwi. – To ważne!
-
No skoro tu już jesteśmy, to strzelaj! Zanim nas starość zastanie. – Stanęła na
szeroko rozstawionych nogach, a on skrzyżował ręce na torsie.
-
Miałem ci przekazać, że razem z Kaka – Goku jesteśmy teraz w piekle.
-
W piekle? – Ttuce uniosła brwi tak, że te całkiem zniknęły pod jej grzywką. –
Ktoś was zabił? Zresztą, nieważne. W tej oprawie na pewno bardzo ci do twarzy.
-
Phi! Nie, jesteśmy w pełni żywi i sprawni, dzięki za troskę – parsknął i
podszedł do niej jeszcze bliżej. Byli równego wzrostu, także oboje mieli teraz
spory problem z patrzeniem na siebie ze standardową wyższością. – Trenowaliśmy na
planecie Beerusa, gdy dowiedzieliśmy się, że Czarny Wojownik przeprowadził atak
na Ziemię. Próbowaliśmy wrócić…
-
Ale nie mogliście przebić się przez barierę – uzupełniła. – I to dlatego
idziecie przez piekło?
-
Tak, ale kurewsko błądzimy i jak na razie nie możemy znaleźć ani gospodarza,
ani żadnego przejścia łączącego oba światy. Dlatego potrzebujemy twojej pomocy.
-
A to nowość! – Ttuce uśmiechnęła się cwanie, a Vegeta spiorunował ją
spojrzeniem i zacisnął prawą pięść na wysokości jej twarzy tak, ażeby ją dobrze
widziała. Jego siostra tylko zacmokała teatralnie i poklepała go po tej pieści,
zmuszając do opuszczenia ręki z powrotem do boku.
-
Tak właściwie to waszej pomocy, nie
podniecaj się! Poszukacie Baby Guli.
-
Kogo?
-
Zapytaj pozostałych, mądralo. To siostra Genialnego Żółwia, na pewno ją
kojarzą. Ostatnim razem pomogła mi się wydostać z piekła. Myślę, że teraz też
będzie w stanie to zrobić – wyjaśnił, a Ttuce wzruszyła ramionami.
-
Jak tam sobie chcesz. Znajdziemy ją.
-
Jest jeszcze jedna rzecz, którą musicie wiedzieć. – Wyprostował się. – Zarówno
ja, jak i Goku jesteśmy pod wpływem Czarnego Wojownika. Ten skurczybyk w każdej
chwili może przejąć nad nami kontrolę.
-
Słodko! – Ttuce wywróciła oczami i założyła ręce na piersi. – No to może lepiej
jednak zostańcie tam, gdzie jesteście? Narobicie jeszcze większego syfu niż
ten, który mamy obecnie!
-
Jest tak źle? – spytał z powagą, wymuszając na niej to samo. Westchnęła z
rezygnacją i przez chwilę szukała w sobie odwagi, by powiedzieć mu o śmierci
Trunksa, ale w końcu zrezygnowała z tego pomysłu.
-
Po prostu się pośpieszcie – odparła krótko i odwróciła się do odejścia. – Jakoś
zdejmiemy z was ten czar.
-
Ttuce – odezwał się raz jeszcze, a ona obejrzała się na niego przez ramię. –
Przekaż Bulmie, że wracam do domu.
-
A ty powiedz Goku, że jego brat jest znów na Ziemi. Walczy razem z nami. – Ponownie
przywdziała na twarz swój standardowy cwany wyraz i rozpłynęła się w powietrzu,
pozostawiając Vegetę z mętlikiem w głowie.
-
Raditz?
*Chodziło
mi o tego przyjemniaczka.
**Ponownie
fragment z wiersza Dylana Thomasa (Nie
wchodź łagodnie do tej dobrej nocy).
Dyskusja na temat castingu do DBZ wciąż trwa, a Tomasz dołożył do tego jeszcze wątek muzyki. Jakie więc kawałki i jakie style muzyczne najbardziej Wam pasują do kanonu tej historii? Nie pytam tu oczywiście o oryginalną ścieżkę z anime, ale o typy do ewentualnej ekranizacji, która nie miałaby się okazać klapą. ;) Jeśli macie też jakąś piosenkę czy inny utwór, który kojarzy się Wam konkretnie z moim ff, to też bardzo proszę o informację. Dla mnie jest to niesamowicie ciekawy wgląd w Waszą interpretację tekstu. :D
Cieszę się, że nie przejmujesz się zbytnio tym co się dzieje w oficjalnej kontynuacji. Poza tym Czarny Wojownik jest antagonistą na jakiego (jako czytelnicy ;) ) zasługujemy, nie to co Black z DBS (niby czarny, a różowy). Chociaż śmierć Roshiego... Przecież to za twardy zawodnik, choć domyślam się, że padł przez nikłą rolę fabularną.
OdpowiedzUsuńco do kawałków do ff... wiem, że narażam się na śmieszność, ale Dead or Alive "I'm falling".
Smutna prawda jest właśnie taka, że Roshi bardziej przyda mi się martwy niż żywy. :P Aleee przynajmniej zginął śmiercią bohatera, nawet jeśli w płomieniach.
UsuńBlack z tymi różowymi włosami dopełnił dzieła i teraz DBS może się oficjalnie pochwalić pełnym składem Power Rangers. W następnej sadze wystąpię ja jako Rita Repulsa i zrobię z nimi porządek.
Na szczęście nie ma najmniejszej szansy na to, żebym w jakimkolwiek stopniu odniosła się do wydarzeń z DBS. Jedyne punkty styczne to sytuacje, które miały miejsce w kinówkach BoG i RoF. One tworzą swego rodzaju ramę dla tego opowiadania.
Ten kawałek mnie zabił. :D "Dodging undirected bullets in somebody else's wars" podoba mi się.
w ostatnim odcinku miałem dziwne skojarzenia, jak Zamasu stwierdził, że on i Black są "bratnimi duszami" (tak przynajmniej było w tłumaczeniu DBPolska), zupełnie jakby się mieli ku sobie... fuj. (poza tym przy Blacku zachwycającym się własnym, różowym pięknem, to nawet Zarbon był bardziej męski... w ogóle mam wrażenie, że z najlepsze patenty na design i charakter postaci drugoplanowych Toriyama zużył na Namek-Sagę. Albo po prostu patrzę już na DBZ głównie przez pryzmat Abridged).
UsuńA soundtrack do ekranizacji DBZ moim zdaniem ciekawy zrobiłby Devin Townsend (jak nie znasz to ze swojej strony polecam album "Ziltoid the Omniscience" z 2007 roku).
Hahah! Kto wie. Z potęgą miłości Goku i Vegeta jeszcze nie musieli się zmierzyć. ;) Takie starcie może ich nawet zainspirować do fuzji! Musiałabym się poważnie zastanowić z kim by tu sparować Czarnego Wojownika, żeby wywołać taką reakcję. Różowy Frieza? :D Swoją drogą, zawsze się zastanawiałam dlaczego Akira uznał Nameczan za obojnaków, ale Freezera już nie. Pasowałby mu to.
UsuńW każdym razie ten epizod oglądałam po angielsku i nie pamiętam już jak to było przedstawione, ale pewnie bardzo podobnie.
Zarbon był kozacki. Wszystko co związane z Namek było odjechanie kozackie. A Namek w wykonaniu TFS to już coś, co oglądam sobie regularnie co jakieś dwa-trzy miesiące od ostatnich kilku lat. I nadal śmieszy mnie tak samo (Have a biscuit!). Mój dobry przyjaciel ma taki patent na bezsenne noce, że jak już wie, że długo nie będzie mógł zasnąć, to odpala te odcinki na telefonie, podłącza słuchawki i zasypia słuchając bluzgów Vegety. Miód na skołatane nerwy. ;)
Podoba mi się "By Your Command", przesłucham resztę płyty.
Będę mniej oryginalna i powiem, że oczywiście jestem absolutną fanką Hansa Zimmera. Myślę, że też potrafiłby się bez trudu wpasować z kilkoma kawałkami - może niekoniecznie do scen walki, gdzie potrzeba łupnięcia, ale do takich bardziej klimatycznych momentów intrygi.
W różnych fanfikach (np. w Multiverse), ale i chyba w grach tak często robią z Friezera i jego rodziny obojnaków, że już zapominam jak bardzo sprawa jest otwarta. Chyba tylko w AF była jakaś konkretna (i to dziwna) koncepcja matki Friezy. BTW w 1,2 i 3 formie miał kolorystycznie sporo różowych wstawek. Może nie tyle co Dodoria, ale jednak.
UsuńCały czas myślę, kto mógłby być dobrym odtwórcą Friezy. Nikt mi nie przychodzi do głowy.
Tak w ogóle to chyba za bardzo zdominowałem dział komentarzy :/
Ale mi się bardzo przyjemnie z Tobą rozmawia, więc się nie krępuj. ;)
UsuńHm, z tym castingiem zagiąłeś mi ćwieka. Muszę się zastanowić... W każdym razie w necie jest kilka boskich prac z Friezą, więc jeśli chodzi o późniejszą obróbkę komputerową, to znalazłby się ktoś odpowiedni do tego zadania. Mój ulubiony fanart (final form) jest autorstwa Geokeeno. Nie wrzucę linka, bo i tak mam zablokowane kopiowanie treści, ale łatwo go znaleźć. :)
Jeśli Frieza miałby być w CGI (ale najlepiej takim jak Gollum w LOTR, tj. z motion capture) to chciałbym, żeby był grany albo przez Marka Hamilla (choć tutaj pewnie byłoby sporo porównań do jego interpretacji Jokera), albo Willema Dafoe. Myślę, że obaj byliby w stanie oddać psychopatyczny charakter Friezy, kiedy go emocje ponosiły, ale przede wszystkim wykazać, że na co dzień jest to postać charakteryzująca się wysoką kulturą osobistą i wysublimowaniem.
UsuńEwentualnie mógłby się tym zająć gość z TFS, chociaż wtedy postać nabrałaby by za dużo cech komediowych ;)
Fan art o którym mówisz jest fajny, ale moim zdaniem Frieza jest na nim za bardzo odczłowieczony przez czarne oczy bardziej pasujące do Buu.
Mi się ten Frieza wydaje bardzo psychopatyczny. Piękny i przerażający zarazem. :D O ile w odniesieniu do niego w ogóle można użyć słowa "piękny".
UsuńMłodszy Hopkins byłby niezły w takiej roli - spojrzenie Hannibala zrobiłoby swoje. Mads Mikkelsen też mógłby się sprawdzić. Chociaż on sylwetką i rysami twarzy bardziej pasuje mi na Komórczaka.
Ooo, Hopkins byłby świetny! Ale z nim mogłoby być tak, że nie sprawiałby wrażenia psychopaty i tym bardziej byłby niebezpieczny (chociaż to by zakrawało raczej na Frosta z DBS, bo o tym jaki jest Frieza to chyba wszyscy jego poddani dobrze wiedzieli). A do roli Komórczaka to musiałby być naprawdę wielki koks... W tej chwili nie mam w ogóle pomysłu kto mógłby się tego podjąć.
UsuńMoże Alexander Skarsgård? :D
Usuńsądząc po wzroście, oraz po minie jaką ma na zdjęciu na polskiej wikipedii...
Usuńperfect! ;]
Nie no tym razem po prostu nie sposób nie skomentować!
OdpowiedzUsuńNo idealnie Ci się udało uczynić te postacie, które w oryginale już dawno przestały być przydatne użytecznymi. W DBS Roshi czy Ollong mogliby dostać właśnie taką rolę jaką TY im tutaj przypisałaś, która ma sens, a nie całkowicie nielogiczna walka Miszcza z żołnierzami Freezy do których nie powinien mieć podejścia czy kamień- papier - nożyce knura.
No chyba największym plusem tego fanfika jest właśnie fajne poprowadzenie postaci, które udaje Ci się duuużo lepiej niż Akirze w chwili obecnej. Power up Yamschy poysłowy i wpisujący się w klimat serii dużo bardziej niż tęczowe kolory Saiyan, nie wspominająć o Gohanie, którego charakter w twoim opowiadaniu wydaje się być w pełni uzasadniony, tak własnie powinien zachowywać się i myśleć Gohan, i naprawdę boli mnie to że w niedługim czasie zapewne odda pałeczkę ojcu i Vegecie, ale i tak dobrze że miał w miarę znacząćą rolę do odegrania zgodną z jego postacią.
Podsumowując, świetny fanfik autorko i oby tak dalej :D
Dziękujęęę! Tak się cieszę. :D
UsuńTo opowiadanie powstało w dużej mierze dlatego, że chciałam spełnić kilka swoich samolubnych, fandomowych zachcianek. Jedną z nich była oczywiście kobieta-Super Saiyanin, inną "zły" Goku, a kolejną Gohan-lider.
Gohan zawsze miał potencjał, żeby być rozsądnym, sprawiedliwym przywódcą. Jest (kanonicznie był :P) potężny, mądrzejszy od ojca i ma naprawdę dobre serce. Dlatego jest idealnym kandydatem na przewodnika w ciemnościach i na obrońcę ludzkości. Kandydatem na kogoś, kto nigdy nie postawi życia drugiego człowieka na szali i kogoś, kto będzie do końca walczył o to, w co wierzy. Mój Gohan wiele przeszedł – jego opętany ojciec zamordował jego matkę, a jego żona poniekąd oskarża go o śmierć własnego ojca. Blizny, które na podobieństwo Mirai Gohana nosi teraz na twarzy, sięgają dużo głębiej, niż mogłoby się wydawać. I to czyni go twardszym. Nadal nie wróciła mu pełnia mocy i nadal musi poświęcić wiele czasu na to, aby być tak silnym jak dawniej, ale to go nie spowalnia. Per aspera ad astra, przez trud do gwiazd. :)
Yamchę udało mi się odratować, bo naprawdę znudziło mnie robienie z niego ofiary. Przecież kiedyś, dawno temu, Yamcha był całkiem fajną postacią. A potem już tylko albo umierał, albo zawadzał, albo w ogóle był pomijany (jak w przypadku walki z RoF - ale nie ma się co dziwić). Moim zdaniem jeśli ktoś raz staje się wojownikiem, to nigdy nie przestaje nim być. Jeśli inni go wyprzedzają, to i tak nadal szuka sposobów na udoskonalenie się. Skoro Yamcha przez tyle lat nie dał rady podszkolić się w normalny sposób, to musiałam już sięgnąć do regionalnych legend. ;)
Niestety nie mogłam tak postąpić z każdą słabszą postacią - a tych po Zetce jak wiemy zostało od groma. Wszyscy ci, którzy liczyli się w oryginalnym DB odeszli do lamusa. Mój Yamcha dostał drugą szansę, bo uznałam, że nikt się tego nie spodziewa. :P Roshi poświęcił się, ratując mieszkańców East City. Podejrzewam, że doskonale wiedział, że zginie. Tchórzliwy Oolong raz wreszcie wziął się w garść i naprawdę pomógł przyjaciołom. Myślę, że w zestawieniu z bogami, tęczowymi Saiyaninami i innymi dziwadłami, które są teraz wrzucane do kanonu, to dla takich postaci z tła nie jest złe rozwiązanie. Ich śmierć ma naprawdę duży wpływ na to, jak ta historia się skończy.
Co do przekazania przez Gohana pałeczki Goku i Vegecie... No nie chcę spoilerować, ale mam nadzieję, że jeszcze uda mi się Was trochę zaskoczyć. ;)
Bardzo Ci dziękuję za komentarz!! Od razu mam ochotę pisać dalej. :D Co zresztą chyba widać po powyższym eseju.
Cała przyjemność po mojej stronie :D
UsuńNo no... chwilę mnie nie było a Ty już rozdział dodałaś?! SUper :D
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że...
ten rozdział podobał mi się najbardziej :D Jak zawsze świetnie i jak zawsze czekam na następny rozdział ;)
Mam nadzieje juz wkrótce ;)
Hahaha, to ze względu na zbliżenie Raditza i Ttuce? :D Jak już wspominałam, bardzo nie lubię pisać wątków romantycznych i unikam tego jak mogę, no ale w końcu musiałam im na to pozwolić. Nie ma żadnej historii bez miłości - mniej lub bardziej chorej. :P
UsuńJestem teraz na fali, mam nadzieję, że kolejny rozdział wpadnie w okolicy 18 - 19 września.
Nie nie dlatego:D z powodu ostatniego dialogu miedzy Veget Ttuce :D
UsuńAaa! :D No to jest ich pierwsza wspólna scena od dawna. O ile dobrze pamiętam, to poprzednia miała miejsce w rozdziale 21. Uznałam, że taka rozmowa po długiej przerwie musi mieć w sobie trochę komizmu i pełnego miłości jadu. xD
UsuńNie rozumiem natomiast dlaczego Vegeta nie docenił tyłka Raditza. :P Totalnie się nie zna!
I świetnie Ci to wyszło :D
UsuńNo właśnie też tego nie rozumiem a Ttuce się nie podobały cycki bulmy też mi coś :D Oboje są niczego sobie :D
Myślę, że ona jest po prostu zazdrosna. :P Porównała swój dekolt i... cóż. Ttuce może być twardzielką i babochłopem, ale jednak wciąż jest babą. Czy tego chce czy nie. :D
UsuńNo w sumie coś w tym jest :p
UsuńAle patrząc na to od strony Vegety Raditz wygląda hmm bardziej męsko? nie wiem jak to ująć ma lepszą budowę o i jest wyższy to tyłeczek musi mieć też niczego sobie a Vegeta (uwielbiam Go) ale jest niższy i jak go porównać z bratem Goku to chudzinka :D
Hehe, prawda, prawda.
UsuńNo ale cały urok Vegety w tym, że taki z niego właśnie gniewny kurdupel. Jest przykładem tego, że mali ludzie potrafią być groźni i że lepiej ich nie lekceważyć. Nie podoba mi się, że w Super tak wyraźnie urósł. :P Wszystkich w tej serii "wylaszczyli", zupełnie niepotrzebnie.
PS. Rozdział jeszcze się pisze. Mam nadzieję, że najdalej w poniedziałek dodam. >.>
PS2. Aczkolwiek raczej w niedzielę, bo w poniedziałek jestem na proteście i obalam ten pieprzony rząd.
UsuńFakt od pierwszego odcinka bohaterowie są za bardzo podszlifowani w złym tego słowa znaczeniu, stracili swój urok z początku serii :(
UsuńNo własnie małych ludzi sie nie lekceważy ja coś o tym wiem bo mam 160 w kapeluszu :D
Obalaj obalaj ja nie mam mozliwości bo nie jestem w Polsce ale trzymam kciuki i popieram :)
Ubolewam nad "Super" coraz bardziej, z odcinka na odcinek. :( Wszyscy stają się karykaturami siebie - nie tylko pod względem wizualnym, ale i charakteru.
UsuńNie wiem gdzie jesteś, ale jak tak dalej pójdzie, to się do Ciebie przyłączę na obczyźnie. :D
Co do rozdziału, bo obiecałam, to jest już praktycznie gotowy, ale jeszcze czegoś mi w nim brakuje. Jeszcze coś chcę doszlifować.
Także proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości. :D
No no, kawał dobrego rozdziału widzę, ale jestem ciekaw, o co chodzi z tą końcówką z twojej strony. Jaki znowu Casting DBZ jakiegoś Tomasza, o co z tym chodzi? Piosenki...hmmm, raczej jakieś epic songi, no i rockowe, ale to już twój wkład co ty wybierzesz :). No cóż, Roshi z oolongiem polegli, trochę lipa, a ja szykuję się na kolejną dawkę emocji w 61 rozdziale, Armia Changelingów da w kość frugonianom :)
OdpowiedzUsuńSama idea castingu jest moja, szukałam realistycznych wizerunków do działu z bohaterami. :P Kolega Tomasz podsunął mi dużo fajnych pomysłów.
UsuńNah, nikomu nie jest żal Roshiego i Oolonga. xD
Czyli historia juz sie konczy? :(
OdpowiedzUsuńCo za dużo to niezdrowo. :D
UsuńWiadomo, pomysłów mam jeszcze i na 200 rozdziałów, ale to nie o to w sztuce pisania chodzi, by drążyć jeden temat do uśmiechniętej śmierci. Chodzi o to, żeby przekazać konkretną historię, która tworzy spójną dla autora i czytelnika całość, i nie rozwlekać się z pobocznymi wątkami w nieskończoność - nawet jeśli właśnie tego się najbardziej chce. Wolałabym nie dojść do momentu, w którym opowiadanie mnie znudzi lub wpadnie mi do głowy zupełnie nowy zamysł, wywracający dotychczasowe wydarzenia i ustalenia do góry nogami. Dlatego skończę w momencie, który uznaję za adekwatny dla ogółu historii, i w którym ta wciąż jest dla mnie samej wciągająca.
Jeszcze około 6-7 rozdziałów i umieszczę epilog. Może dodam jakiś bonusowy odcinek specjalny? Kto wie, nie obiecuję. Tak jak mówiłam, pomysły lepsze i gorsze są, ale nie chcę przedobrzyć. :D Poza tym, mam jeszcze trochę pracy na samym blogu.
Gdy wszystkie rozdziały przejdą już korektę, to najprawdopodobniej umieszczę je w pdfach (jeden dla całości i po jednym dla każdej sagi). Wiele osób jest jeszcze w trakcie lektury wcześniejszych części i pewnie łatwiej będzie im korzystać z czytników, niż wiecznie wytrzeszczać oczy na monitor. Chcę sklecić ten wspominany dział bohaterów, ale to mimo wszystko dość trudne zdanie. No i chcę też przygotować oficjalny OST. Wiadomo, dla większości czytelników to zbędne szczegóły, bo przecież liczy się treść, ale mam właśnie taką, a nie inną potrzebę. :D Takie małe guilty pleasure.
Aha, i jeszcze chciałam zrobić podstronę z informacjami o tym wszystkim, co zaczerpnęłam z mitologii chińskiej i japońskiej, a także tamtejszych legend, wierzeń i podań (geneza Czarnego Wojownika, Ameonna, Raijū, "Wędrówka na Zachód" etc.) - praca się nie kończy. :P Nie wiem czy starczy mi na to czasu.
UsuńKochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńŻeś tak szybko wystrzeliła z nowym rozdziałem :D Się nawet nie spodziewałam. Z resztą jak i niektórych wydarzeń, ale to na plus dla Ciebie ;)
Podniosłaś rangę spartolonego Yamchy, co Ci się chwali. Nie stoi na uboczu jak żałosna, zapomniana kukiełka i bardzo dobrze! Nadałaś mu szyk i mocy, za co trzeba powinszować!
Co do samych ludzi, istot obecnie niewdzięcznych, których nade wszystko stara się ocalić nasz biedny Gohan wspomina mi się Gargulec Junior, który kiedyś zainfekował świat z samego pałacu Wszechmogącego. Chyba same czerwone ślepia tak mi i o tym przypomniały, jednak jakby na to nie patrzeć, to właśnie czerwień ślepi wskazuje na opętanie :P
Gohan dzielnie walczy w obronie mieszkańców planety, którzy gdyby byli w stanie rozszarpaliby go na strzępy. To jest cecha, której żaden Saiyan nie posiada w sobie samym (poza Goku, ale on wie, że nie wszystkich da się uratować). Historia jest bardzo dobrze przedstawiona, nie ma co! Sama walka z Ameonna jest ładnie opisana, ale ta śmierć zboczuchów DB jest strasznie krótko i bez specjalnego opisu przedstawiona. A szkoda, bo mogłaś się tu bardziej popisać ;)
Co do samych kul! Jestem pod wrażeniem pomysłu! Jest genialny, po prostu wytworny i powinien znaleźć się w kanonie!!! Poświęcenie w zamian otrzymać wieczny "spokój" w postaci ochroniarza kuli.(Zamiast smoków xD) Tylko, kto ma umrzeć by inni mogli żyć. Czyżby Kuririn był na tej liście??
Nie wiem co jeszcze by napisać... Śmiałam się gdy Vegeta z Ttuce się połączyli i zobrazowali nagości swoich ulubionych ciał xD Komediantka :D haha! I to zdanie Vegety "wracam do domu". Bulmie potrzebny jest ten drapieżny typek. Ich syn w końcu nie żyje, a to księcia powali na kolana. Aż się boję co będzie dalej.
Z niecierpliwością więc czekam na kolejny odcinek i życzę wspaniałej weny ;)
Właśnie wpadł mi do głowy pomysł kto może zostać strażnikiem czterogwiezdnej kuli, i jeśli się nie mylę to to będzie.. hmmm.... mocne :D
OdpowiedzUsuńHihihi :D Nic nie powiem!
Usuń