Siedemnaście lat wcześniej
Po stracie dziecka i śmierci Raditza,
Ttuce powróciła do bazy już tylko ciałem. Wydrążona i pusta niczym porzucona na
plaży muszla, teraz mogła wypełnić się po brzegi echem rozpaczy, która zdawała
się napływać do niej ze wszystkich kierunków kosmosu. Saiyanka miała ciemno
przed oczami, a w jej uszach rozlegał się donośny gwizd, stopniowo mieszający ze
szmerami wywołanymi przez podwyższone ciśnienie. W apatii wsłuchiwała się w
pulsujące w swojej czaszce odgłosy i odnosiła wrażenie, że w spowolnionym
tempie opada na dno jakieś diabelskiej studni. Czające się tam cienie kryły ją
przed światem zewnętrznym i przynosiły świadomość, że tak oto została całkiem sama.
Kapsuła zaczęła się trząść, wpadłszy w
objęcia turbulencji, ale na tym etapie Ttuce było już wszystko jedno.
Pozwoliła, by siła grawitacji szarpała jej ciałem i uderzała nim o ściany
maszyny, podczas gdy ta niemalże swobodnie spadła na noszącą imię Freezera
planetę. Saiyanka nie wyhamowała pojazdu i wpatrywała się w zbliżającą się w
szybkim tempie powierzchnię lotniska, dopóki kapsuła nie zaryła w nią z impetem.
Dopiero kiedy kilka minut później dym wywołany uderzeniem opadł, a właz statku odskoczył,
Ttuce wydostała się z niego i postawiła pierwsze chwiejne kroki pod czarnym jak
smoła niebem.
Jej oczom ukazali się zaniepokojeni
żołnierze armii Freezera, zbiegający się na lotnisko z różnych zakamarków bazy.
Ttuce niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poczuła zastrzyk złości.
Złość ta szybko przemieniła się w furię, a złota aura rozbłysła wokół niej jak
płomień zapałki. Ciała kosmitów zawirowały w powietrzu, odrzucone przez wybuch,
gdy posłała w ich kierunku salwę energetycznych pocisków. Odgłos eksplozji
wypełnił jej uszy, częściowo ją ogłuszając, a ogień poparzył policzki i spalił
rzęsy. Ttuce szła dalej niewzruszenie, zrównując z ziemią wszystko, co
napotkała na swojej drodze.
Kolejni żołnierze nie mieli z nią szans.
Wybiegali jej naprzeciw, lecz nim którykolwiek zdołał sięgnąć po broń, padał
martwy. Ki wypływała z dłoni Ttuce bez najmniejszego wysiłku. Szare oczy
płonęły, a palce tylko się rozczapierzały, kontynuując zbieranie krwawego
żniwa. Najgorszy był jednak dźwięk, który wydobywał się z ust Saiyanki – zdarte
na planecie Bōeki gardło nie pozwalało krzyczeć, a wewnętrzny ryk, który nieprzerwanie
narastał w piersi, wydostawał się z
niej pod postacią upiornego, zwierzęcego charczenia. Zdawało się, że ze stanu
wstrzymania przeszła w tryb autodestrukcji. Jeśli jej życie miało być ceną za
śmierć tych skurwysynów, to godziła się na taki układ. Nie przemieniła się w
Super Saiyanina, tylko wciąż naciągała granice swoich możliwości, forsując
ciało w coraz to większym wysiłku.
Chciała zobaczyć ile jest w stanie
wytrzymać zanim jej skóra zacznie pękać, a krew wrzeć. Chciała by ci, pod butem
których jeszcze niedawno cierpiała, zobaczyli tę znajomą i niezmienioną transformacją twarz – i zabrali ją ze sobą
jako ostatnie wspomnienie na długą podróż na samo dno piekieł.
Gdyby
tylko spotkała teraz Freezera…
Nienawiść Ttuce przybierała na sile z
każdą upływającą sekundą. Kolejną eksplozją wznieciła pożar w głównym korytarzu
bazy. Pomieszczenia wypełnione elektroniką trawił ogień, z sufitu sypał się
deszcz drobnych odłamków i okruchów szkła, a płytki podłogi pękały w zbyt
wysokiej temperaturze. Szła wciąż naprzód, poszukując następnych ofiar. Jej osmalona
twarz pozostawała niewzruszona i tylko oczy wyrażały całe spektrum emocji,
których reszta ciała nie potrafiła już pomieścić. Alarmy jeden po drugim
wypełniały budynek, razem z dymem i sykiem płonących przewodów. Ramiona Sayianki
drżały, a ciało wyniszczało się stopniowo. Drgawki i skurcze zwiastowały, że
koniec jest już bliski. Zaciągnęła się głęboko parzącym płuca dymem i
pozwoliła, by świat zawirował wokoło.
I wtedy pojawił się on – prawdziwy
rycerz na białym koniu.
Ach,
uważaj czego sobie życzysz…
Powolne oklaski przebiły się przez hałas
wywołany alarmami i Ttuce zamarła. Nagły dreszcz przebiegł po jej karku, gdy na
samym końcu tunelu, wśród kłębów gęstego dymu pojawiła się sylwetka
Freezera. Kosmita klaskał nonszalancko jeszcze przez chwilę, a następnie
pstryknięciem palców wywołał podmuch, który momentalnie ugasił szalejące wokół
nich płomienie. Pokryty sadzą korytarz nie był teraz w żaden sposób oświetlony.
Jarzeniówki wybuchły wcześniej i pozostawiły ich w ciemnościach, w których
Ttuce widziała tylko parę szkarłatnych, nieśpiesznie zbliżających się do niej
oczu.
Podkuliła ogon i pozwoliła swojej ki, by
ta zwinęła się w kłębek gdzieś w głębi żołądka. Była jednak dużo większym
tchórzem, niż kiedykolwiek podejrzewała. Jej wzrok przyzwyczaił się do
ciemności i w końcu dostrzegła Freezera w całej jego okazałości. Kosmita oblizał
się i przystanął o krok przed nią, przekrzywiając uzbrojoną w rogi głowę.
Wreszcie byli równego wzrostu. Ttuce
pamiętała te wszystkie razy, kiedy spoglądała na niego z podłogi. Nigdy więcej.
- Zdradziłam cię – wychrypiała,
przerywając ciszę. Jej głos zadrżał, więc uniosła brodę, podkreślając swoją
determinację.
- Widzę. – Freezer skinął głową. Był
całkiem rozluźniony. – Ale nie o tym chcę porozmawiać. Gdzie twój ukochany?
Ttuce poczuła jakby ją spoliczkował. Jej
oczy rozszerzyły się.
- Wiedziałeś?
- Oczywiście, że wiedziałem. Za kogo ty
mnie uważasz? – Rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu i założył ręce za plecami.
– Tak więc, jeszcze raz. Gdzie twój luby?
Zakręciło jej się w głowie. Dym i sadza
drapały ją w gardle, ale świdrujący i zarazem hipnotyzujący wzrok Freezera
ponaglał do odpowiedzi. Nie potrafiła przestać na niego patrzeć.
- Nie żyje – szepnęła.
- Głośniej, bo nie słyszę! – Uderzył
ogonem o podłogę.
- Nie
żyje.
- A twoje dziecko?
Iskra złości wybuchła w brzuchu Saiyanki
i szybko rozprzestrzeniła się na całe ciało, rozpalając je na nowo wolą walki.
Jej oczy zapłonęły wewnętrznym blaskiem, a sylwetkę otoczyła złota łuna.
- Też nie żyje.
- A ty?
- Ja? – Sięgnęła w głąb siebie. Nie
musiała długo szukać odpowiedzi. – Ja sprawię, że do nich dołączysz.
- Wreszcie! – Freezer jakby tylko na to
czekał. Zaśmiał się i zaklaskał po raz kolejny. – Brawa! Oto prawdziwa ty.
Wyzwolona, odarta ze skrupułów i głupich uczuć. Ucieleśnienie potęgi i grozy! Otarłaś
się o nicość i nie masz już nic do stracenia. Czyż nie jesteś teraz piękna?
Ttuce zamrugała ze zdumienia. Jej
energia kotłowała się i wywoływała spięcia wśród rozerwanych i nadpalonych
kabli, które wiły się na podłodze niczym okaleczone węże. Satysfakcja w głosie
kosmity przyprawiała ją o mdłości.
- Wiedziałem o twoim romansie z
Raditzem, a jednak nie zareagowałem. A dlaczego? Bo chciałem dać ci nauczkę. Nie
miałem wątpliwości, że tak to się skończy.
- Więc to twoja robota… – Zabrakło jej
tchu.
- O nie, nie! Cóż za paskudne
oszczerstwa i pomówienia! – Przycisnął dłoń do serca, zupełnie jakby
rzeczywiście go uraziła. – Nie przyłożyłem do tego ręki, bogowie mi świadkiem,
że nie musiałem! Czytałem raport. Raditz zginął w walce na Ziemi. I sama
powinnaś była się tego spodziewać. Czy teraz wreszcie rozumiesz, czego przez te
wszystkie lata próbowałem cię nauczyć? – Ttuce poruszyła bezgłośnie ustami, a
Freezer zacmokał. – Co dokładnie stało się twojemu dziecku?
Zmroziło ją. Znów była daleka od
przemiany w Super Saiyanina. Niczym morze, które walczy z przypływami i
odpływami, Ttuce nie potrafiła zapanować nad przetaczającą się przez jej ciało
energią.
- Ja nie…
- To ty je zabiłaś, prawda?
- Nie.
- Zabiłaś. Bo masz to we krwi.
- NIE! – wrzasnęła, a do jej oczu
napłynęły łzy. Zanim się zorientowała, w swoich dłoniach ściskała już
wyciągniętą rękę Freezera. – To nie moja wina! Nie wiedziałam, że tak się
stanie… Skąd mogłam wiedzieć?!
- Och. Nie ma powodu, by się przede mną
tłumaczyć – wymruczał Freezer protekcjonalnie i pogładził ją wolną dłonią po
policzku. Jego dotyk miał temperaturę lodu.
- Ta energia… Ja naprawdę nie
wiedziałam! – Głos jej się łamał, a źrenice zwężały i rozszerzały naprzemian.
Patrzyła na Freezera, ale nie widziała go już. Oczy Saiyanki zaszły mgłą, a
zwykle gorąca ki w ciele teraz również sprawiała wrażenie zamrożonej. – Moje
dziecko…
- Takie biedne, małe i bezbronne. –
Freezer pokręcił głową ze smutkiem.
- Nie wiedziałam… Nie chciałam…
- Cśś. Już dobrze, skarbie. – Przygarnął
ją do siebie, a ona nawet nie zaprotestowała, nagle przyciśnięta do jego zimnej
sylwetki. Usta jej zdrętwiały, a wraz z nimi reszta ciała. Miała wrażenie, że
za chwilę pokryje się szronem. – Jeśli mnie posłuchasz, to będą twoje ostatnie
łzy.
- Nie… Proszę – szepnęła, wpatrując się
w gardziel ciemnego korytarza. Trucizna z jego języka skapywała wprost do jej
ucha. – Już dość. Proszę.
- Proszę?
– Chłodna dłoń pogładziła ją po włosach. – To słowo nie pada z twoich ust zbyt
często. Właściwie to wydaje mi się, że słyszę je po raz pierwszy, a przecież
już trochę się znamy.
Ttuce odetchnęła chrapliwie, a energia
przelała się w niej kolejną falą. Freezer odsunął ją od siebie na długość ramion.
Teraz jego twarz była wykrzywiona zniecierpliwieniem, a palce zaciskały się
boleśnie, zostawiając na jej skórze sine ślady.
- Saiyanie to rasa wojowników –
powiedział z niesmakiem, zupełnie jak nauczyciel, który musi po raz kolejny
powtórzyć to samo wyjątkowo niepojętnemu dziecku. – Zrodzeni dla walki, wykarmieni
dla wojny. Nie kochają, nie zakładają rodzin i nie łączą się w pary. Są urodzonymi
mordercami, maszynami do zabijania i żołnierzami bez skrupułów. Zostali
stworzeni, by ginąć na froncie, miażdżąc opór przeciwnika i kąpiąc się w jego
krwi. A ty niczym nie różnisz się od swoich rodaków. Nie jesteś specjalna, nie
jesteś wyjątkiem od reguły! Jeśli o tym zapomnisz, czeka cię wyłącznie ból i
zgryzota. Czyż nie to czujesz teraz? Próbowałem cię chronić. Przed
rozczarowaniem i przed tym, co tkwi głęboko w twoich genach. Czy teraz
przejrzałaś na oczy? Dla ciebie nie istnieje życie poza wojną. Tylko ją znasz,
kochasz i wyznajesz. Tylko w jej ramionach jesteś bezpieczna.
Nogi ugięły się pod Ttuce, ale jakimś
cudem zachowała równowagę. Freezer zadarł podbródek i kontynuował bezlitośnie:
- Stworzono cię, byś zabijała i została
zabita. Znasz swoją rolę i miejsce w tym świecie. Dlaczego więc się buntujesz?
- Chciałam… – Ttuce przełknęła łzy. –
Chciałam być czymś więcej.
- Błąd! Naucz się, by nie polegać na innych.
Sama siebie nie zdradzisz, ani nie opuścisz. Zaufaj swojej naturze. Twoje ciało
po prostu pozbyło się niechcianego intruza. Raditza spotkało to, co było mu
pisane od dnia narodzin. Im szybciej się z tym pogodzisz, tym więcej zyskasz.
Czy czujesz moc, która płynie w twych żyłach?
Za moją sprawą odkryjesz, że to dopiero początek drogi. Kto wie? Może nawet
rzeczywiście przemienisz się w tego głupiego
Super Saiyanina! Ale beze mnie nie osiągniesz nic.
Ttuce drgnęła i rzeczywiście przejrzała
na oczy. Spojrzała na niego tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu. Więc nie wiesz wszystkiego… Freezer źle
odczytał jej zszokowaną minę i uznał, że właśnie dokonał przed nią wiekopomnego
odkrycia. Znów wyciągnął do niej rękę, triumfując i grzejąc się w blasku
swojego geniuszu.
- Chwyć mą dłoń, a uczynię cię królową
tego wszechświata. Już nikt cię nie skrzywdzi. Od tej pory to ty będziesz
krzywdzić innych. Będziesz spadkobierczynią tego imperium, moje dziecko.
Serce Saiyanki zabiło szybciej, jakby w
ostatnim przejawie sprzeciwu. Bo przecież… Teraz naprawdę nie miała już nic do stracenia. Równie dobrze mogła się
doskonalić, rosnąć siłę i odbierać innym to, co niegdyś odebrano jej. A kiedy będzie
już najpotężniejsza we wszechświecie… Wtedy wszyscy umrą.
Uścisnąwszy dłoń Freezera, Ttuce utraciła
ostatnią cząstkę człowieczeństwa.
>*<
Następne dni były bardzo ciężkie.
Kolejne miesiące niewiele lżejsze.
Minął dokładnie rok zanim wreszcie
nadszedł dzień, w którym Ttuce nie pomyślała o zmarłym Saiyaninie ani razu.
Rok, który zahartował ją jeszcze bardziej, a rany na jej sercu przemienił w
blizny.
W czasie gdy Vegeta i Nappa lądowali już
na Ziemi, Ttuce odbywała rajd na kolejną z planet w kwadrancie Nami. Takara stanowiła
letnią rezydencję Selachiego – kosmicznego inwestora i międzyplanetarnego
rekina biznesu. Legenda o jego bogactwie zdążyła obić się o uszy Generała Colda
i mimo, że planetka sama w sobie była niewielka i niezbyt urodziwa, to Freezer
nakazał natychmiastową jej konfiskatę.
W ciemnościach spowijających górzysty
teren, siedząca w kuckach Ttuce obserwowała zmianę warty na wieży zamczyska,
które obrano im za cel. Kiedy para strażników zniknęła jej z pola widzenia,
Saiyanka zwróciła się do skrytych wśród głazów kosmitów i równocześnie uniosła
kciuk i palec wskazujący. W odpowiedzi ujrzała taniec różnokolorowych światełek
dopiero co uruchomionych scouterów, które rozbłysły na czarnym tle jak gwiazdy
jakiejś dziwacznej konstelacji. Żołnierze zaczęli przemykać obok Ttuce, wciąż
skuleni w miarę możliwości tak, by nie wystawać ponad otaczające ich skały.
Obok Saiyanki kucnął przydzielony jej
przez Freezera zastępca – Greip.
- Mamy niecałą minutę. Kierujcie się na
główne wejście. Wysadźcie je, zróbcie jak największą zadymę – szepnęła Ttuce,
obserwując przemieszczający się oddział. – Musimy uderzyć zanim podniosą alarm.
Zabijcie kogo się da, ale Selachiego wypłoszcie i zostawcie mi. Zaczynacie na
mój sygnał. Czy wszystko jasne?
- Tak jest, pani hetman. – Frutanin niedbałym
gestem odrzucił grzywę na ramię i wyprostował się. Nie kryjąc się już wcale,
ruszył za żołnierzami, a Ttuce odepchnęła się stopami od ziemi i wzbiła w
powietrze. Jak strzała podleciała do wieży i pojedynczą wiązką energii przebiła
dwóch strażników, którzy właśnie wyłaniali się z korytarza w celu objęcia
warty. Zanim ich ciała zdążyły paść na posadzkę, Saiyanka nad ich głowami
wystrzeliła kolejny pocisk, który wywołał eksplozję w głębi budynku. I to był
sygnał.
Odgłos wybuchu gdzieś w oddali
poinformował ją, że Kosmiczni Piraci zgodnie z planem sforsowali wejście do
zamku. Ttuce momentalnie puściła lejce energii i runęła w dół, wprost na
pokryty ostrymi skałami grunt. Zatrzymała się jednak na wysokości witrażowych
okien zamczyska, a następnie przebiła się przez jedno z nich i w deszczu
odłamków szkła wylądowała na czworaka na środku jakiegoś nieoświetlonego pomieszczenia.
Machnęła bojowo ogonem i rozejrzała się wokoło, po czym poderwała na równe
nogi. Ostrze dzikiego uśmiechu przecięło jej twarz, kiedy rozpoznała już swoje
otoczenie.
- Strzał w ciemno, a jednak w
dziesiątkę.
Kilkanaście minut później wrota tego
samego pomieszczenia z hukiem stanęły otworem, a do środka wbiegły dwie postaci
– a dokładnie to jedna wbiegła, siłą ciągnąc za sobą drugą. W całym zamku
rozlegały się odgłosy zażartej walki i wrzaski, które odbijały się echem od
jego kamiennych ścian. Uderzywszy wolną pięścią w wystający z wnęki przy
drzwiach przycisk, Selachi włączył w sali światło. Był on potężnym mężczyzną, o
głowie kształtem zbliżonej do łba rekina. Dłoń zaciskał na ramieniu skąpo
ubranej, czerwonoskórej kobiety, która z wyczuwalnego strachu ledwo trzymała
się na nogach.
Kiedy światło wypełniło już całe
pomieszczenie, odsłoniło nieprzebrane góry złotych monet i innych świecidełek, piętrzących
się w stosach po obu jego stronach. Towarzysząca Selachiemu kobieta sapnęła i
nadgarstkami osłoniła oczy przed bijącym od zgromadzonego majątku blaskiem.
- Ucisz się, podła szmato, albo zaraz
rzucę cię do fosy! – wycedził Selachi, spoglądając na nią nienawistnie.
- A ja z przyjemnością napełnię tę fosę
twoją krwią.
Na dźwięk tego głosu Selachi drgnął,
wystraszony i poderwał głowę do góry. Na samym końcu sali znajdowało się
podwyższenie, a na nim bogato zdobione siedzisko, bezsprzecznie stylizowane na
tron. Na nim to Ttuce, wygodnie rozparta i z nogą założoną na nogę, oczekiwała
pojawienia się właściciela zamku.
- Ty! – Kosmita aż się zapowietrzył i
zacisnął mocniej rękę na przedramieniu więzionej kobiety, która tylko jęknęła
słabo w proteście.
- Ładnie się tu urządziłeś, Selachi. –
Ttuce uderzała rytmicznie opuszkami palców w złocone podłokietniki. Światło
odbijało się od jej wyczyszczonej na błysk zbroi, a nagie ramiona nosiły ślady
dreszczyku emocji. Saiyanka uśmiechnęła się krzywo. – Przecież nie jesteś
królem.
- Czego tu chcesz?! Każę cię zgładzić! –
Kosmita zrobił się czerwony na twarzy, a następnie splunął na podłogę. Jego
ślina zasyczała i pozostawiła po sobie spory ubytek w kamiennej płytce. Ttuce
przekrzywiła głowę z uprzejmym zaciekawieniem.
- A przepraszam. Sądziłam, że wiesz, kim
jestem. – Podniosła się z tronu i zeszła po prowadzących do niego schodkach,
kołysząc biodrami. Zbroja przylegała ciasno do jej skóry, której tym razem nie
chronił materiał kombinezonu. – Skoro jednak twoja pamięć wymaga odświeżenia,
to oczywiście się przedstawię.
- Tak, tak, księżniczko wszystkich
Saiyanów! – zakpił Selachi i szarpnął towarzyszącą mu kosmitką tak, że ta teraz
znalazła się przed nim. Zasłonił się nią i wbił w Ttuce pełne odrazy
spojrzenie. – Jeszcze jeden krok, a mój pluton egzekucyjny zrobi z tobą
porządek! Wasz nędzny gatunek wreszcie ostatecznie wyginie!
- Jestem dowódcą Siódmego Gwiazdozbioru
i międzygalaktycznego szwadronu śmierci. – Saiyanka zbliżała się nieśpiesznie,
stąpając po miękkim materiale czerwonego dywanu, który jak wąska rzeka
przepływał przez całą długość sali. – Przybyłam tu w imię Lorda Freezera. Czy
usłyszawszy to, nadal zamierzasz pytać o cel mojej wizyty albo utrzymywać, że twoje
śmieszne rezerwy wojsk są w stanie mi zagrozić?
Kosmitka od dłuższej chwili dygotała z
przerażenia i w końcu z piskiem wyszarpnęła się Selachiemu na tyle, by uciec
Saiyance z drogi. Nie umknęła jednak zbyt daleko, ponieważ mężczyzna ścisnął
jej wychudzony nadgarstek niczym imadło, ponownie ją unieruchamiając. Sama
Ttuce nie zwracała na nią najmniejszej nawet uwagi. Selachi za to zaczął się
pocić ze stresu.
- Lord Freezer pragnie cię poinformować,
że od tego momentu to on jest właścicielem tej planety i zgromadzonych na niej
bogactw. Czy przyjmujesz to do wiadomości?
- Po moim trupie, ty brudna małpo! –
wrzasnął kosmita, wypluwając w powietrze stróżki śliny.
- Tak właśnie myślałam. – Ttuce
wycelowała w niego palec wskazujący i środkowy, a kciuk odgięła do siebie.
Uśmiechnęła się bezlitośnie. – Bum.
Wiązka ki pomknęła w kierunku
Selachiego, a ten z triumfalnym okrzykiem znowu zasłonił się przerażoną
kosmitką. Jej wyłupiaste oczy nagle stały się jeszcze większe, a światło
zmierzającej na nią energii całkiem ją oślepiło. Mimo to na czerwonej twarzy
oprócz strachu na krótką chwilę odmalował się także podziw. Ttuce w ostatnim
momencie poderwała palce do góry, a ki zmieniła tor lotu i przebiła sufit.
Saiyanka równocześnie skoczyła na Selachiego i jednym silnym uderzeniem oddzieliła
jego łepetynę do masywnej szyi.
Okaleczone cielsko zwaliło się na podłogę,
a głowa potoczyła do kąta sali. Cudem ocalona kosmitka tkwiła wciąż w tym samym
miejscu i trzęsła się, zarówno z zimna, jak i strachu. W jej oczach kotłowały
się łzy. Ttuce otrzepała odziane w rękawice dłonie, a w otwartych drzwiach pojawił
się Greip.
- Już po wszystkim? – spytał, wyraźnie
zawiedziony, a Saiyanka wzruszyła ramionami i ruszyła w jego stronę.
- Trzeba było się pośpieszyć.
- Co z nią? – Greip wskazał brodą na
pozostawioną w sali kosmitkę. Ttuce zmarszczyła brwi i obejrzała się przez
ramię.
- Hnn. Całkiem zapomniałam. – Zawróciła
i obeszła nieznajomą wokoło. – Spójrz na mnie. Jak ci na imię?
- Ish. – Uniosła głowę, a jej skołtunione
włosy odsłoniły mokrą od łez twarz. Ttuce uśmiechnęła się cwanie, kładąc dłonie
na biodrach.
- Spodobało ci się to, co zobaczyłaś? – Ish
zawahała się, a potem bez słowa skinęła głową. Ttuce spojrzała na Greipa. – Ona
nie jest naszym celem. Weź ją na statek, przesłuchaj, przeszkol. Zobacz co wie
i co potrafi. – Uruchomiła swój scouter i sprawdziła nieodebrane połączenia. –
Może będzie naszym nowym kadetem. A przy okazji, nie wiesz czego mógł chcieć
ode mnie Ginyu? Ten bęcwał raczej się ze mną nie kontaktuje.
- Lord Freezer chce z tobą rozmawiać.
Ginyu miał cię tylko poinformować, że oczekuje na linii. – Greip narzucił oniemiałej
Ish swoją pelerynę na ramiona. Ttuce zaklęła szpetnie i bez dalszego gadania
wystrzeliła przez okno zamku z powrotem na zewnątrz.
W mgnieniu oka wróciła na pokład
ukrytego w pobliżu statku i rozgoniwszy zachodzących jej drogę załogantów, od
razu pobiegła do kabiny konferencyjnej. Tam, na płaskim i cichutko szumiącym monitorze
zakrywającym połowę ściany, widać już było Freezera popijającego z
rozleniwieniem wino. Ttuce od progu skłoniła mu się w pas.
- Lordzie Freezerze. Wybacz, że musiałeś
czekać.
- W porządku. – Kosmita machnął ręką i
oblizał usta z czerwonego płynu. – Nie jestem zły, znaj łaskę pana. Jak przebiegła
misja?
- Takara została odbita bez przeszkód, a
Selachi unicestwiony. Jego majątek jest obecnie szacowany na… – Freezer
wstrzymał ją kolejnym ruchem dłoni.
- Dobrze, dobrze, jak zwykle fascynujący
raport. Mam dla ciebie nową misję – oświadczył, a Ttuce skłoniła mu się ponownie
i zdjęła przesłaniający jej oko scouter. – Niedługo sam wybieram się w podróż
na odległą planetę, zwaną Namek. Słyszałaś o niej kiedyś?
- Nie, mój panie. Ta nazwa nic mi nie
mówi.
- Podobno tamtejsza populacja ma w swych
rękach coś, co zwie się Smoczymi Kulami. Jest to ich największy skarb, bowiem kule
te, jak powiadają, posiadają moc spełnienia każdego życzenia. Uznałem, że to
idealny moment, aby zapewnić sobie nieśmiertelność. – Freezer roześmiał się
serdecznie. – To jest, jeśli plotki okażą się być prawdą. Jeśli nie, to
oczywiście obrócę Namek w garstkę popiołu…
- Czy moja misja ma z tym jakiś związek,
panie? – spytała Ttuce obojętnym tonem. Nie pokazała po sobie, że serce aż jej podskoczyło
na wieść o kulach. Freezer odchrząknął i wyprostował się, wyraźnie niezadowolony,
że jego przemowa nie zrobiła na Saiyance wrażenia.
- Nie, wręcz przeciwnie. Ale wyruszając
na Namek muszę porzucić projekt, nad którym pracowałem do tej pory. Jako że
twoje wyniki ostatnimi czasy są niemalże wybitne, a zasługi dla imperium
nieocenione, postanowiłem, że to właśnie tobie przekażę dowództwo w tym
przedsięwzięciu.
Ttuce zamrugała, a na białej twarzy
Freezera wykwitł żądny krwi uśmiech.
- Rozumiem, że jest to misja… wysokiego
ryzyka – powiedziała, sprytnie unikając słowa „samobójcza”. Wybuch śmiechu
Freezera utwierdził ją w przekonaniu, że dobrze go rozgryzła.
- W rzeczy samej. Ale jeśli ci się
powiedzie, to będziesz mi wdzięczna za szansę, którą przed tobą stawiam, moje
dziecko. – Pochylił się w stronę odbiornika, tak że teraz widziała wyłącznie
jego szkarłatne oczy i rozciągnięte w dzikim grymasie usta. – Udasz się na
podbój Czwartego Wszechświata.
- Mój panie. – Ttuce się skłoniła.
>*<
Okazało się, że Freezera na Vegetasei
nie ściągnęła wyłącznie wizja łatwego zbudowania armii. Badania, które przed
laty prowadzili Tsufulianie, były dla niego równie interesujące i cenne, co
rasa, która z czasem przejęła ich planetę. Przez następne dni Ttuce w
przyśpieszonym tempie zapoznawała się z alternatywnymi mapami kosmosu, tabelami
matematycznymi i obliczeniami, które wedle naukowców Freezera miały umożliwić
im przedarcie się do innego wymiaru, i które naprawdę niewiele jej mówiły.
Chociaż oczywiście pod żadnym pozorem nie zamierzała powiedzieć tego na głos i
tylko uparcie przeglądała kolejne strony dokumentacji, wytężając szare komórki
w za dużym jak na Saiyanina wysiłku.
Wieloświat jako koncept naukowy został
ukuty właśnie przez Tsufulian. Według nich, takowe multiwersum dzieliło się na
dwanaście różnych wielkościowo wszechświatów, które nieprzerwanie przesuwały
się po tej samej linii, tworząc tym samym eliptyczny układ. Gdy któreś z nich
znajdowały się dokładnie naprzeciwko siebie, na najbardziej zwężonym obszarze
elipsy i dochodziło do koniunkcji, energie wydzielane przez oba wymiary
ścierały się ze sobą na tyle intensywnie, że tworzyły zewnętrzny tunel czasoprzestrzenny.
Tunel ten miał na krótki czas umożliwić przemieszczanie się pomiędzy obydwoma
światami.
- A co się stanie jeśli, czysto
hipotetycznie, nie trafimy w rzeczony tunel? – spytała Ttuce jednego z naukowców,
kiedy po raz kolejny wgapiała się we wciśnięte jej dokumenty. Kosmita
zachichotał i poprawił okulary, które ledwo trzymały mu się na dziobie.
- Wtedy zostaniecie zmiażdżeni przez
siłę odśrodkową naszego wszechświata.
- To rzeczywiście zabawne – warknęła i
cisnęła papiery na blat stołu. Dziobak wzdrygnął się i wręczył jej szybko tablet,
który po uruchomieniu utworzył trójwymiarową projekcję obu światów. Były one
dwiema idealnymi kulami, różniącymi się jedynie kolorem.
- Tsufulianie twierdzili, że żyjemy w
Siódmym Wszechświecie. Jego symbolizuje ta oto niebieska kula. – Szturchnął
projekcję końcówką długiego wskaźnika. – Czerwona to Czwarty Wszechświat, czyli
ten, do którego postarasz się przedostać.
- Co o nim wiemy?
- Nic. Poza tym, że liczba cztery od
wieków uznawana jest za symbol śmierci. To powinno być wystarczająco
stymulujące.
- Nie wierzę w takie zabobony – wycedziła
i znienacka złapała kosmitę za przód białego kitla. Bez wysiłku uniosła go jedną
ręką na wysokość swoich oczu, a ten zająknął się w panice.
- Chodziło mi o to, że takie skojarzenie
powinno ci uświadomić wszelkie zagrożenia, z jakimi możesz się tam zetknąć! Inny
rodzaj grawitacji, możliwy brak tlenu, obce choroby, pasożyty i drobnoustroje,
a do tego wrogie kultury, które…
- Hmpf! – Z kwaśną miną odstawiła go z
powrotem na posadzkę. – Kiedy mamy wyruszyć?
- Aby dolecieć na kraniec naszego
kwadrantu z zapasem czasu dopuszczającym chociażby mały margines błędu… –
Naukowiec wziął od niej tablet i przełączył kilka projekcji, które w końcu
pokazały Ttuce obraz klepsydry. W jej górnej komorze trójwymiarowy piasek był
już ledwo widoczny. – Jutro.
- Jeszcze jedno. Jak długo tunel
pozostanie otwarty? – Kosmita odchrząknął i wyłączył projekcję, po czym wymownie
wbił wzrok w podłogę. Saiyanka uniosła brwi i prychnęła z niedowierzaniem. – A
więc tu tkwi haczyk. Nie obliczyliście tego?
- Tsufulianie nie zdążyli opracować
ostatecznego wzoru, a nasze równania dawały sprzeczne wyniki… Co oczywiście nie
jest dziwne, biorąc pod uwagę liczbę naukowców, pracujących nad tym
zagadnieniem…
- Postawię to pytanie inaczej. Wierzycie
w to, że mamy szansę na powrót?
- Szczerze mówiąc… Nie.
- No to się zdziwicie. – Wyszła z
pomieszczenia, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.
Podróż nie należała do długich, a mimo
to Ttuce miała wrażenie, że jest jedną z najcięższych jakie kiedykolwiek
odbyła. Statek Freezera mknął przez galaktykę niczym ciśnięty z rozmachem dysk,
omijając burze meteorytów i unoszące się w przestrzeni śmieci.
Saiyanka tkwiła na mostku kapitańskim i z ramionami skrzyżowanymi na piersi
obserwowała różową łunę, która od jakiegoś czasu malowała się na czymś, co
wedle Tsufulian stanowiło horyzont Siódmego Wszechświata. Tuż za nim kryła się
kraina, której nie widział dotąd żaden z jego mieszkańców – może poza bogami, od
zawsze zazdrośnie strzegącymi swych tajemnic.
Dziesięcioosobowa załoga milczała, a
Ttuce wyczuwała ich strach. Wszyscy wiedzieli już, że nawet Freezer nie
dopuszcza do siebie myśli o ich powrocie. Różowa poświata rosła stopniowo w
oczach Saiyanki, a kiedy już wreszcie połknęła statek, oślepił ją jej intensywny
blask. Wszyscy załoganci odwrócili wzrok, a maszyna zaczęła się telepać, gdy
porwał ją nurt energii. Silniki zakrztusiły się i przerwały pracę, a mimo to statek
mknął dalej naprzód, z sekundy na sekundę zwiększając prędkość. Nagrzewał się
do czerwoności i wydawał z siebie niepokojące jęki. Poszycie pruło się i
zgrzytało, a urządzenia wewnątrz odmawiały posłuszeństwa, przegrywając ze zbyt
wysoką temperaturą. System grawitacji został wyłączony, wprowadzając stan
nieważkości, a wszyscy załoganci unieśli się w powietrzu. W następnej chwili
światło poza statkiem zgasło i zalały ich ciemności.
Kiedy Ttuce otworzyła znów oczy,
znajdowali się już w stanie spoczynku. Powstrzymując cisnące się jej na usta
przekleństwo, podźwignęła się z trudem z podłogi i na miękkich nogach podeszła
do jednego z bulajów. Wtedy też zobaczyła, że znaleźli się na jakiejś planecie,
o czarnej ziemi i intensywnie pomarańczowym niebie. Załoganci poszli za
przykładem Saiyanki i pozbierali się z posadzki. Po pobieżnych oględzinach
ewentualnych strat i uszkodzeń, ze zdziwieniem stwierdzili, że wszystkie
sprzęty działają jak należy. Ttuce zaleciła zaraz szybki pomiar i badanie
atmosfery planety, na wypadek gdyby zamiast tlenu wypełniały ją jakieś trujące
gazy.
- Naszej czujniki nie wykryły żadnego
zagrożenia dla zdrowia. Tlen występuje pod nieco gęstszą postacią niż ta, do
której przywykliśmy, przez co na początku trudno nam będzie oddychać, ale z
czasem nasze ciała się dostosują – obwieścił jeden z kosmitów.
- Co z grawitacją? – Saiyanka
odbezpieczyła właz statku, a ten zaczął się podnosić.
- Dwa i pół razu większa od normalnej.
- Poradzimy sobie. Ruchy.
Ttuce jako pierwsza opuściła pokład. Jej
stopy zapadły się w czarnym i zadziwiająco ciepłym piasku, a oczy przesunęły po
otaczającej ją scenerii. Pomarańczowe niebo raz za razem przeszywały
błyskawice, a nad horyzontem niósł się miarowy pomruk grzmotu. Zabudowania i
wzgórza planety były tego samego koloru co grunt, przez co wszystkie kształty
zlewały się w jeden i czyniły rozeznanie w terenie niemalże niemożliwym.
Saiyanka syknęła z dezaprobatą pod nosem i jeszcze bardziej wytężyła ogłupiały
wzrok. Obraz zdawał się falować delikatnie, zupełnie jak fatamorgana lub iluzja.
Reszta
załogi zgromadziła się za plecami Ttuce, posapując i dysząc ciężko przez
otwarte usta. Saiyanka już chciała rzucić pod ich adresem jakąś kąśliwą uwagę,
ale wtem zauważyła, że tuż przed nią znajduje się kilka tajemniczych postaci,
które zdawały się wyrosnąć wprost spod ziemi. Ttuce zrobiła krok w tył zaskoczona,
że nie wyczuła i nie usłyszała zbliżających się osobników. Zadarła głowę do
góry i zacisnęła pięści, przyjmując pozę gotową do ataku.
Komitet powitalny składał się z bladych
i nadnaturalnie wysokich osobników, o długich rękach i nogach. Ich głowy zgolone
były na łyso, a na twarzach brakowało brwi. Na sobie mieli czarne kimona, które
w zetknięciu z równie czarną ziemią sprawiały wrażenie, że istoty te tworzą ze
swoją planetą nierozerwalną jedność. Ttuce nie potrafiła wyczuć ich energii, co
mogło zwiastować jedną z dwóch rzeczy: albo miała do czynienia z bogami, albo dla tutejszych
mieszkańców ki wcale nie stanowiła głównej broni. Czyżby obywatele Czwartego
Wszechświata nie parali się sztukami walki? Saiyanka zwilżyła spierzchnięte
usta koniuszkiem języka, dopiero teraz zaczynając odczuwać, że temperatura
planety również delikatnie wykracza ponad wszelkie normy, do jakich nawykła.
Znów chciała coś powiedzieć i ponownie
została ubiegnięta:
- Witajcie na planecie Urtle –
przemówiła jedna z istot kobiecym głosem. – To dla nas wielki zaszczyt, gościć
przybyszów z tak daleka. Proszę, chodźcie z nami. Pokażemy wam naszą stolicę.
Czekałam
na ciebie, Ttuce.
Saiyanka drgnęła. Te słowa nie zostały
wypowiedziane na głos, a mimo to nie miała najmniejszych wątpliwości, że
rzeczywiście je usłyszała. Łysa kobieta odwróciła się i wraz ze swoimi
towarzyszami ruszyła w stronę miasta. Cała grupka zdawała się płynąć lub
lewitować tuż nad ziemią, a piasek falował pod nimi delikatnie, jakby poruszany
oddechem powietrza.
Ttuce czuła na sobie pytające spojrzenia
załogi. Odchrząknęła, na pozór odzyskawszy rezon i skinęła na nich władczo, po
czym poprowadziła ich krok w krok za gospodarzami. Prawdę powiedziawszy, była
wytrącona z równowagi. Nie spodziewała się takiego przyjęcia. Liczyła na to, że
po rozeznaniu się w terenie tradycyjnie od razu przystąpią do ataku, a nie
udadzą się na wycieczkę krajoznawczą. Ale skoro tutejsze istoty nawet na
pierwszy rzut oka zdawały się posiadać dość niespotykany w Siódmym
Wszechświecie wachlarz umiejętności, może i lepiej się stało, że mogli ich
poznać zanim przeszli do rękoczynów.
O
ile to wszystko nie jest zasadzką i próbą uśpienia naszej czujności. Ttuce
zmrużyła oczy i dalej wpatrywała się w plecy kobiety. Skąd zna moje imię?
Budynki stolicy planety Urtle zdawały
się być z ceramiki. Kiedy Saiyanka nauczyła się już odróżniać kształty i zamiast
czarnej plamy widziała z czym ma do czynienia, mogła podziwiać przepiękne
pawilony, zadbane dziedzińce i charakterystycznie zdobione domostwa, których
fasady skierowane były na północ. Miasto zostało zbudowane na podstawie prostokąta, a w samym jego sercu, otoczona również
prostokątnym murem, znajdowała się potężna pagoda, której szczyt niemalże
muskał nieboskłon. Wzniesiona z wypalonej cegły, na jednej ze ścian posiadała
wyryte godło, które przedstawiało żółwia z owiniętym wokół skorupy wężem. Łuskowaty
gad rozwierał szczęki w groźnym wyrazie, ukazując kły.
Ttuce przystanęła i z zafascynowaniem
przesunęła wzrokiem jeszcze wyżej, po kolejnych zdobieniach, piętrach i
zadaszeniach budowli. Niemalże na samym szczycie pagody znajdował się taras, przy
którego poręczy właśnie ktoś stał. Był to bezsprzecznie wojownik, o czym
świadczyło czarne ō-Yoroi, które miał na sobie. Ciężka zbroja kryła jego ciało
i powiększała je optycznie, niczym lśniący pancerz żuka. Oprócz naramienników, licznych
ochraniaczy, obowiązkowych rękawic i futrzanych butów, nieznajomy posiadał również
hełm zwieńczony dwoma rogami, którego daszek skrywał twarz i sprawiał, że widoczne
pozostawały tylko oczy.
Ttuce przełknęła ślinę, kiedy jej zmysły
natrafiły w przestrzeni na ślady aury wojownika. Zawsze żyła w przekonaniu, że
Saiyanie byli i są najpotężniejszą rasą we wszechświecie. Nawet jeśli
Freezerowi udało się ich przechytrzyć, to nie miała wątpliwości, że jego rządy
nie potrwają wiecznie, a przedstawiciele ludu Vegetasei z czasem obiorą
należyte im panowanie w kosmosie. Teraz jednak, spoglądając na wojownika hen
nad swoją głową zrozumiała, że oto ma przed sobą przedstawiciela rasy, z którą
Saiyanie nie mogliby się mierzyć nawet i za tysiąc lat.
- Kto to? – spytała, nim zdążyła ugryźć
się w język. W jej głowie ponownie rozbrzmiał głos kobiety:
Mój
brat, Saku. Czarny Wojownik.
>*<
Teraźniejszość
- To on, to on! To ten drań! –
wykrzyknął Goku i w poruszeniu aż poderwał się ze swojego miejsca. Whis
westchnął i wstrzymał projekcję, która unosiła się przed nimi pod postacią
bańki. Wiedział, że słowa Saiyanina właśnie uruchomiły lawinę komentarzy tego
drugiego.
- Do licha ciężkiego, siedź cicho, pajacu!
– Vegeta walnął obiema pięściami w blat stołu, a sztućce zabrzęczały na
talerzach. – W przeciwieństwie do ciebie ja nie czuję się jak w kinie i nie
oglądam tego dla przyjemności, tylko próbuję się czegoś dowiedzieć!
- Przecież tylko stwierdzam fakt... –
Goku uniósł dłonie w geście kapitulacji.
- No właśnie! Twoje komentarze są
zupełnie zbędne! – wrzask Vegety, który to również zdążył zerwać się już na nogi,
posłał w kierunku Goku deszcz kropelek śliny. Młodszy Saiyanin skrzywił się
nieco i otarł twarz wierzchem dłoni.
- Jesteś ostatnio dużo bardziej nerwowy
niż zwykle – mruknął z pretensją w głosie.
- Też byś był, gdybyś nasłuchał się ode
mnie tego, czego ja nasłuchałem się od ciebie na Ziemi!
Goku przekrzywił głowę, szczerze
zdumiony i zamrugał, rozpoczynając analizę jego słów. Whis zerknął szybko to na
jednego Saiyanina, to na drugiego, a następnie przeniósł wzrok na Boga
Zniszczenia. Beerus zachrapał w tym momencie donośnie, drzemiąc w najlepsze na
drugim końcu stołu. Opierał się łokciem o blat, a łepetynę podtrzymywał na szponiastej
dłoni. Złote bransolety brzęczały cicho przy kolejnych miarowych oddechach
kocura, który musiał wpaść w objęcia Morfeusza już chyba w połowie projekcji. Whis
podszedł na palcach do swojego podopiecznego i serwetką dyskretnie starł mu
strużkę śliny, spływającą z rozdziawionych szczęk. Zaraz też uśmiechnął się z
aprobatą sam do siebie. Od razu lepiej!
Goku tymczasem nadążył już za tokiem
rozumowania księcia i był coraz bardziej zdesperowany, żeby po raz kolejny spróbować to wszystko
naprostować.
- Vegeta, ciągle chodzi ci o te bzdury, które
plótł Kakarotto? Przecież chyba jesteś już świadomy, że to nie byłem ja! Ja bym
nigdy czegoś takiego o tobie nie powiedział!
- Ale Kakarotto skądś wziął pomysły na
to wszystko! – Vegeta uniósł zaciśnięte pięści na wysokość oczu, a jego
rękawice aż zatrzeszczały. – A skąd? Oczywiście, że z twoich popapranych i
nielogicznych myśli!
- Duma księcia cierpi, musisz to
zrozumieć. – Whis położył dłoń na ramieniu Goku.
- Nie potrzebuję adwokata! – Vegeta
odsunął z impetem krzesło i odszedł od stołu, po czym stanął do nich plecami i
wyraźnie obrażony wpatrzył się w ścianę. Jego ogon uderzał o podłogę, ukazując poziom
irytacji.
- Ale ja naprawdę nie uważam, że jesteś
gorszy ode mnie… – Goku westchnął i zgarbił się nieco. – Jak mam ci to
udowodnić? Jesteś moim przyjacielem i…
- To już od dawna nieaktualne, baranie!
- Vegeta, dlaczego właściwie opuściłeś
Ziemię? – spytał znienacka Whis, a ten spojrzał na niego przez ramię.
- Jak to dlaczego?
- Co cię do tego skłoniło? Podaj mi,
proszę, konkretną przyczynę. – Whis przymrużył oczy, widząc jego wahanie. Vegeta wbił znów wzrok w ścianę i zamyślił
się jeszcze bardziej.
- Ja… Właściwie to nie wiem. Byłem zły
i… Bulma chyba nadepnęła mi na odcisk.
- Mhm. Tak właśnie sądziłem. – Whis zaczął
przesuwać elementy boskiej zastawy, przywracając na stole odrobinę porządku.
- Że niby co?! – szczeknął Vegeta,
robiąc się zaraz czerwony na twarzy i odwracając na pięcie, by znowu być
przodem do Whisa. – Masz coś jeszcze do powiedzenia, durny bożku?!
- Myślę, że Vegeta wyjątkowo ciężko przechodzi
kryzys wieku średniego. Chi-Chi mi kiedyś o tym wspominała. – Goku pokiwał
głową z przekonaniem i skrzyżował ręce na torsie. Vegeta omal nie eksplodował.
– Kobiety chyba też coś takiego mają.
- Czarny Wojownik przejął nad tobą
władzę, tak jak wcześniej nad Goku – powiedział łagodnie Whis, nim Vegeta
zdążył zamordować młodszego Saiyanina w najmniej humanitarny sposób jaki znał.
– Tym razem jednak postanowił zrobić to bardziej subtelnie, w związku z czym
proces rozciągnięty jest w czasie i nie wzbudza aż takich podejrzeń zarówno
osób postronnych, jak i ciebie samego. W końcu słyniesz ze swoich humorków. Kolejny
z kolei wybuch nikogo nie zdziwił, prawda? – Widząc skołowaną minę księcia,
dodał: – Czarny Wojownik chciał wypłoszyć was obu z Ziemi. I poszło mu to jak z
płatka.
Vegeta zgrzytnął zębami i zmusił się do
wzięcia głębokiego oddechu.
- Jeśli masz rację – w co wątpię! – i rzeczywiście
przejął nade mną kontrolę po to, by się mnie pozbyć… To znaczy, że już ze mną
skończył?
- Och, nie. – Whis pokręcił głową i
wyprostował jedną z serwetek. – Wręcz przeciwnie. Jak sam już zauważyłeś,
prawie zapomniałeś o Bulmie. To znak, że Czarny Wojownik igra z twoimi
wspomnieniami. Najpierw odbiera ci te, które w szczególności łączą cię z Ziemią
i sprawiają, że czujesz do niej sentyment. Zapominasz więc o swojej ukochanej żonie.
Niedługo zapomnisz też o dzieciach, przyjaciołach, zawiązanych
sojuszach i zobowiązaniach. A kiedy już utracisz to wszystko, wrócisz do swojej
pierwotnej formy, pełnej nienawiści i jadu.
- Więc chce mnie porobić tak samo, jak
wcześniej jego? – warknął Vegeta i wskazał podbródkiem jak Goku. Whis skinął
głową.
- On też nadal jest pod jego wpływem.
- Słucham?! – Młodszy Saiyanin
wybałuszył oczy i rozejrzał się w panice na boki, zupełnie jakby Bóg Śmierci czaił
się na niego za którymś z krzeseł.
- Dopóki Czarny Wojownik chociażby i w
małym stopniu jest obecny w tym wszechświecie, żaden z was nie pozostaje wolny
od jego wpływów. Zapewne po ostatniej walce na Ziemi osłabł i tylko dlatego książę
nie postradał jeszcze ostatecznie zmysłów. Kiedy jednak Czarny Wojownik dojdzie
już do siebie, wystarczy chwila, by natura Kakarotto znów się uaktywniła, a
Vegeta stracił resztę wspomnień i przemienił się w krwiożerczą bestię, którą
był wcześniej.
- Wypraszam sobie podobne insynuacje!
- Więc obaj jesteśmy zagrożeni? – Goku
wpatrywał się w Whisa, który za pomocą berła wyczarował puchaty koc i narzucił
go na śpiącego Beerusa.
- Obawiam się, że tak. Kiedy Vegeta
straci pamięć, będzie to nieodwracalny proces – wymruczał, troskliwie
opatulając Boga Zniszczenia w purpurowy materiał. – A wtedy Czarny Wojownik
wykorzysta was jako swoich Jeźdźców Apokalipsy i bez przeszkód podbije ten
wszechświat. Gdy wszystko zostanie już zniszczone, a starzy bogowie znajdą
sobie nowe światy do zamieszkania, Saku nastawi was przeciwko sobie i
doprowadzi do tego, że się nawzajem unicestwicie.
- Jeźdźców czego? – Goku podrapał się po
karku, a Vegeta odepchnął go na bok i podszedł do Whisa w bojowym nastroju.
- W takim razie musimy odzyskać moje
wspomnienia! To nie podlega dyskusji! Skoro pamiętam już Bulmę, to nie będzie
to takie wielkie wyzwanie – powiedział, a Whis spojrzał na niego z pobłażaniem.
- Pamiętasz jej twarz? – Milczenie i
zacięta mina Vegety wyrażały więcej niż tysiąc słów. – No więc właśnie.
Odbijanie twoich wspomnień jest tylko pozornym sukcesem. Może odzyskasz coś
kosztem czegoś innego. A może nie. Jedno jest pewne. Wszystko wróci do normy
tylko i wyłącznie wtedy, gdy Czarny Wojownik raz na zawsze opuści ten
wszechświat. W przeciwnym razie, każdy wasz wysiłek pójdzie na marne.
- Wasz?
– Vegeta zmarszczył groźnie brwi.
- Jestem sprzymierzeńcem, ale nie
żołnierzem. – Whis uśmiechnął się i usiadł za stołem. –Tę wojnę będziecie
musieli wygrać bez mojego udziału.
- Hmpf!
- W takim razie nie marnujmy już ani
chwili! – Goku uderzył pięścią w otwartą dłoń. – Zobaczmy resztę wspomnień
Ttuce i dowiedzmy się, jak przepędzić Saku z powrotem do jego świata! Nie damy
za wygraną! Prawda, ‘Geta?
Vegeta burknął coś niewyraźnie w
odpowiedzi i wrócił na swoje miejsce przy stole. Mimowolnie zaczął badać
rozrastającą się sieć czarnych plam, które wykwitały na mapach jego pamięci.
Zupełnie jakby ktoś przystawiał końcówkę pióra do kartki papieru i pozwalał, by
ta tu i ówdzie nasiąkała atramentem, zakrywając kolejne etapy życia księcia na
Ziemi. Saiyanin utkwił wzrok w migoczącej bańce, która wciąż unosiła się w
powietrzu i sprawiała wrażenie jakby mogła w każdej chwili pęknąć – tak jak ich
nikła nadzieja na zwycięstwo nad potęgą i mocami, których ciągle nie rozumieli.
Ahoj!
Witam wszystkich po przerwie spowodowanej sesją egzaminacyjną… W Wasze zacne rączki
składam najdłuższy jak do tej pory rozdział, który, jak mam nadzieję, nieco Wam
wynagrodzi ten okres oczekiwania. Bardzo dziękuję za cierpliwość i liczę, że ten
przestój nie zniechęcił Was do dalszej lektury. Dziękuję też za komentarze i dyskusje,
które pozwalały mi się oderwać od szarej rzeczywistości!
Co do samego rozdziału: muszę
przyznać, że scena pomiędzy Ttuce i Freezerem okazała się być dla mnie bardzo
wyczerpująca psychicznie. Może to przez tę ogromną huśtawkę nastrojów, którą
Ttuce przechodzi przez kilka pierwszych stron tekstu, a może przez to, że
przecież zależy mi na niej, a koniec końców pozwalam jej na popełnienie największej
życiowej pomyłki. W każdym razie mam wyrzuty sumienia. :P
Jeśli ktoś sądził, że historia
Vegety i Bulmy nie stanie się już bardziej zagmatwana i dramatyczna (a może
tragikomiczna?), to jak widać był w błędzie. Powyższy fragment pojawił
się dzięki interwencji e.k.p.,
która słusznie domagała się rozwinięcia wątku z poprzedniego rozdziału. :D
Planowałam tę scenę na nieco późniejszy etap historii, ale koniec końców lepiej
wyszło tak jak jest, także bardzo dziękuję za sugestię! (I cicho liczę na
kolejne :D)
Co do ogółu dalszych wydarzeń, to
jak na (moje) opowiadanie Dragon Ball przystało, powolutku wracamy już do walk,
rozlewu krwi, śmierci niewiniątek itd. Mam nadzieję, że też stęskniliście się
za porządnym pierdolnięciem, którego seria Dragon Ball Super wyraźnie nie chce
nam zafundować – chociaż hej, zapowiedź odcinka o Mirai Trunksie wygląda
fajnie. Zachęcam do częstszego zaglądania na bloga w najbliższym okresie, ponieważ
ukończyłam już studia i rozdziały powinny znowu zacząć ukazywać się z większą
częstotliwością. ;)
Dobry Kami, ale się rozgadałam.
Pozdrowienia!
EDIT: 47 odcinek DBS mnie poskładał. :D "Czarny" przeciwnik, zły Goku, wszystko w ruinie, Mirai powraca i jeszcze taki nacisk na lettuce! Bardzo przyjemnie mi się to oglądało. :D
EDIT: 47 odcinek DBS mnie poskładał. :D "Czarny" przeciwnik, zły Goku, wszystko w ruinie, Mirai powraca i jeszcze taki nacisk na lettuce! Bardzo przyjemnie mi się to oglądało. :D
Nooo nareszcie :D
OdpowiedzUsuńNo takiego rozwoju sytuacji z Vegetą i Bulmą się nie spodziewałam, pozytywnie mnie zaskoczyłaś :P Z tym że Gogu i Vegeta dalej są pod wpływem Czarnego Wojownika też o i jeszcze o przeszłosci Ttuce :o
Uwielbiam Twój styl pisania i przerwa w pracy szybko minęła :P
Hahaha! No to niezmiernie się cieszę, tylko mam nadzieję, że nie przyczyniłam się do tego, że wystygł Ci obiadek. :D W końcu obiad w pracy to najważniejsza rzecz!
UsuńNoo, koniec końców Vegeta nie jest takim draniem i nie złamał Bulmie serca z własnej nieprzymuszonej woli. Też się cieszę, że wyszło tak, a nie inaczej. ;) W sumie chyba sam był tym zaskoczony. :P
Co do Ttuce, to chyba już ostatecznie zakończyłam tłumaczenie tego co sprawiło, że jest antybohaterką. Prawdopodobnie nie ma nic bardziej obrzydliwego, niż wmawianie kobiecie, że poronienie było jej umyślną winą... Freezer dał radę rozbić ją w drobny mak i poskładać z powrotem wedle własnego uznania. Niestety.
A przygód w Czwartym Wszechświecie ciąg dalszy oczywiście nastąpi. xD
Mój styl pisania się rumieni i bardzo dziękuje za miłe słowa. :D
I to jest Freezer jakiego zapamiętaliśmy i jaki powinien być :]
UsuńTakże nie mogę doczekać się ciągu dalszego, a flashbacki wcale nie pomagają ;)
Freezer jest moim ulubionym "złym", jeśli chodzi o DB. Komórczak już mnie tak nie zachwycił, a Buu był dość irytujący w tym wszystkim, ale Freezer... Mimo, że pierwszy i słabszy od tych dwóch, to zawsze zachwycała mnie wyważona mieszanka jego zwyrodnienia i psychopatii. :D Pewnie gdyby seria zagłębiła się bardziej w przeszłość Vegety, to byłoby to jeszcze lepiej ukazane.
UsuńCieszę się, że mój Freezer nie zawiódł oczekiwań. :)
No no, muszę powiedzieć że naprawdę ciekawie to wszystko wyglądało i to służenie Freezerowi!! Moja postać raczej by tak nie mogła, bowiem wreszcie jesteśmy saiyanami i nikt by się nie uległ przed tyranem. Czyli Saku miał siostrę, ciekawe, przyda się na pewno u mnie, gdyż wszak u mnie też pojawił się nowy rozdział, w roli głównej Sara i TTuce, więc może ci się spodoba. No nic, czekam na więcej i do usłyszenia.
OdpowiedzUsuńP.S - wysłalem ci wiadomość na pocztę, więc jak będziesz mogła, to mi odpisz.
Chodzi o to, co dokładnie Mirai TTuce miała zmechanizowanego.
Freezer obiecał jej, że jej ból przemieni w cudzy. ;) I jakby nie patrzeć, słowa dotrzymał.
UsuńMyślę jednak, że gdyby Ttuce nie była na tym etapie aż tak wyniszczona psychicznie, to po prostu odtrąciłaby jego ofertę i rzuciła mu wyzwanie. Nie sądzę natomiast, że miałaby szansę z nim wygrać. Mimo że potrafiła się już przemienić w SSJ, to jej kondycja psychofizyczna była wtedy tak słaba, że zginęłaby po niezbyt długiej walce. I ona sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tak więc jej ostateczna decyzja była też w dużej mierze uwarunkowana chęcią ocalenia własnego tyłka. :D
Ogólnie wysłałem ci na emaila wiadomość, ale nie wiem czy doszła. Pytanie dotyczyło Mirai TTuce, chciałem wiedzieć które jej części ciała były mechaniczne, albo zcyborgizowane. Jeśli nic nie dostałaś, odpisz mi tutaj, byłbym wdzięczny, ponieważ chciałbym znowu wdrożyć TTuce do dalszych rozdziałów, gdyż teraz nie jest w stanie się nawet poruszyć
UsuńNo hej, no właśnie pisałam Ci na blogu, że nic do mnie nie doszło. :( Pisałam pod tym rozdziałem o Sarze bodajże.
UsuńNo ona miała tylko prawą rękę zmechanizowaną - od samego ramienia aż po koniuszki palców. Jakoś bardziej szczegółowo mam to chyba w rozdziale 19 wyjaśnione. Może pchnij mi jeszcze jednego maila, najlepiej w odpowiedzi na tego, którego wysłałam Ci poprzednim razem. Nie wiem co mogło nawalić. Jak będę wiedzieć o jakie szczegóły konkretnie Ci chodzi, to się bardziej rozpiszę.
Ile musi byc komentarzy zanim dostaniemy nowy roział?? *__* Nie mogę się doczekać!! :D
OdpowiedzUsuńCzooo? xD Ilość komentarzy o tym nie decyduje. Jak tylko mam gotowy rozdział, to dodaję. :)
UsuńSuper!!! No to czekam :D i masz rację z tym odcinkiem, tyle podobieństw i jeszcze ta sałata ahahahaha Akira puszcza do ciebie oko!
UsuńTak właśnie będę sobie wmawiać!
UsuńRozdział jeszcze się pisze, więc nie będę rzucać terminami, ale mam nadzieję już niedługo dodać. x) Miło wiedzieć, że ktoś niecierpliwie wyczekuje! To zawsze daje mi kopa! :D
Odpiszę tutaj i na Twoim blogu. Szczerze mówiąc, nie czytałam Twojego opowiadania, nawet jednego rozdziału. Zwyczajnie brak mi na to czasu. Uważam, że jak już coś czytamy to wypada skomentować, a ja pewnie nie miałabym kiedy. Dlatego nie wiem, do czego odnoszą się Twoje zarzuty i niestety zmusi mnie to do przeczytania przynajmniej ostatniego rozdziału, wtedy się wypowiem. Zaczęłam jednak pisać o wiele wcześniej niż Ty, a pomysły na te rozdziały mam od bardzo dawna, napisane też już jakiś czas temu. Nie wiem, co chciałaś osiągnąć tym komentarzem. Może odniosę się do tego czytając (po raz pierwszy!) Twój rozdział.
OdpowiedzUsuńJa również odpiszę i tutaj. Przeczytaj chociażby rozdział numer siedem. Potem dziewiąty. A potem jedenasty. Nie wmówisz mi, że te podobieństwa są przypadkowe. I mogłabyś się po prostu przyznać do chociażby nieświadomej "inspiracji", zamiast brnąć w kłamstwo. Kiedy ktoś niemalże mnie cytuje, to to nie jest przypadek. Jedyne co chciałam osiągnąć, to dać Ci znać, że nie toleruję plagiatu.
UsuńTo ja też sobie tu poodpisuję, bo tutaj się odpierdala jakaś maniana:
UsuńTja, tyle tylko, że jako beta Nocebo, zaniepokojona twoim komentarzem na jej blogu, przyznaję jej rację. Nie jesteś na tyle bezmyślna, żeby kopiować słowo w słowo, ale kopiujesz jej przemyślenia i styl. Upraszczasz niektóre sformułowania i parafrazujesz własnymi słowami. Według ustawy o własności intelektualnej i prawach autorskich, parafrazowanie bez podania źródła również podlega pod uznanie za plagiat, koleżanko. Dla przykładu:
"Vegeta nigdy nie przypuszczałby, że tak mała i krucha istota potrafi wpłynąć na dumnego wojownika jeszcze bardziej niż dorosła kobieta, którą pokochał. Z Bulmą łączyła go głęboka, wieloletnia relacja, lecz jej początki nie były bezinteresowne, bo zależało mu głównie na seksie, miejscu do trenowania i spożywania posiłków." - u ciebie
"Bulma zmartwiła się, gdy Vegeta uciekł w kosmos bez pożegnania. Na początku ich znajomości takie zachowanie było na porządku dziennym. Dumny książę wychodził z siedziby Capsule Corp. bez słowa i wracał po długich tygodniach nieobecności; brudny, poturbowany i ścigany przez demony przeszłości. Nie troszczył się ani o Bulmę, ani o ich dziecko, którego nigdy nawet nie wziął na ręce. Swoją postawą podkreślał, że chodzi mu wyłącznie o miejsce do trenowania i darmowe jedzenie, a Bulma była w stanie to zaakceptować – z nadzieją, że kiedyś się zmieni." - Nocebo
plus
"Jak coś tak słabego i żałosnego mogło sprawić, że czuł się bezpiecznie?"
potem
(u ciebie to ten sam akapit, ułożony tak jak u Nocebo)
"Kiedy pokonali Buu, wszystko uległo zmianie." - twoje
"Podczas starcia z Buu Vegeta po raz pierwszy okazał przywiązanie do swojej rodziny. W czasach pokoju, które nastały wraz ze śmiercią potwora, " - Nocebo
i teraz u ciebie scena z alkoholem (oczywiście piją sake, tak jak u Noceba, ale już pomińmy to milczeniem):
"Trunks był pół-Saiyaninem i wykazywał niebywałą odporność na alkohol." - u ciebie
"- Największą ich zaletą jest to, że Saiyanie tak łatwo się od nich nie uzależniają." - Nocebo
Potem jest o miażdżeniu krtani, o którym Nocebo ma dość obszernie, wiec nie ma sensu tego przytaczać. O uciekaniu przed przeszłością też było, gdzie Nocebo wspominała o demonach.
Jest też scena miedzy Goku i Vegetą na samym początku twojej notki - tu już mi ręce opadły. Interakcje, odzywki, Goku jęczy o byciu przyjacielem, Vegeta go łaja jak burą sukę - lepiej przyznaj się od razu, że się inspirowałaś, koleżanko.
Nieważne, że piszesz to opowiadanie od dawna. Ciągniesz je i ciągniesz, aż nagle zaczęłaś się inspirować blogiem mojej klientki i interakcje pomiędzy Goku i Vegetą uległy u ciebie diametralnej zmianie. Gratuluję perspektywicznego myślenia. Myślałaś, że się nie dowiemy?
PS Pierdoletto o rzekomym splagiatowaniu przez Nocebo twojego wczorajszego rozdziału (w maju zeszłego roku! Śmiech na sali!) rozwiało moje wszelkie wątpliwości, kochanie. Tonący brzytwy się chwyta, ale ty tu nikogo nie oszukasz. Nie ta liga.
Serdecznie pizdrawiam,
O.
Nocebo, muszę przyznać, że czytając rozdział 7 Twojego bloga miałam wrażenie, jakbyś to właśnie Ty kopiowała treści z mojego, niektóre przemyślenia odnośnie Vegety i Bulmy pokrywały się z tym, co pisałam KILKA LAT temu ja, więc nie rozumiem Twoich oskarżeń. Nie chce mi się czytać dalszych rozdziałów, bo jak widzę to nie tylko o Vegecie i Bulmie, więc jeśli masz jakieś KONKRETNE zarzuty, to napisz, a sprawdzę. Jeśli u Ciebie też jest coś o relacjach Trunksa z Vegetą czy Brą, daj znać, bo nie będę teraz czytała wszystkich notek. I może nie rzucaj ogólnikami, a podaj przykłady, to wtedy ja podam Ci swoje.
OdpowiedzUsuńJak mam się przyznać do nieświadomej "inspiracji", skoro pisałam o Vegecie i Bulmie pierwsza? Nie oskarża się kogoś o kłamstwo, samemu kopiując z czyjegoś bloga. Przeczytaj sobie może moje wcześniejsze rozdziały, przyznając do nieświadomej "inspiracji" zamiast bezpodstawnie wypisywać oszczerstwa pod moim adresem.
Przypominam Ci, że Vegeta i Bulma nie są Twoimi autorskimi postaciami. Nie należą do Ciebie. Do Ciebie należy jedynie interpretacja ich postaci. I naprawdę myślisz, że wyskakiwałabym do Ciebie z takim tekstem, gdybym coś od Ciebie zgapiła? Prosz... W Twoim wczorajszym rozdziale są niemalże cytaty z rozdziału, który ja dodałam w maju zeszłego roku. Jak to wyjaśnisz?
UsuńTeraz odwracasz kota ogonem i rzucasz oskarżeniami w jej stronę? Jesteś zwyczajnie bezczelna. To jest klasyczne tuszowanie własnej winy próbą odwrócenia uwagi. Może jeszcze rzuć demagogią o magicznej brzozie czy inną bzdurą? Miej chociaż na tyle klasy, żeby się przyznać, bo to się robi żałosne. Nocebo oskarżałaby cię o plagiat i jednocześnie sama by cię plagiatowała, to chcesz powiedzieć? Chyba raczej gdyby cię plagiatowała, to siedziałaby na ten temat cicho i nic ci tu nie komentowała tak jak..ups! no właśnie - ty.
Usuń"Cóż, tonący brzytwy się chwyta, jak sama napisałam." Nie, to ja to do ciebie napisałam, bo ty tutaj szyjesz jak niedoinformowany studenciak na ustnym.
UsuńAha. Oprócz tego, że twierdzisz, że nie znasz jej bloga, a właśnie sprawdziłyśmy statystyki. Widzisz, pozwól, że wytłumaczę - blogspot to taki fajny wynalazek należący do wyszukiwarki Google, która znana jest z tego, że śledzi swoich użytkowników niczym CIA. Twierdzisz, że nie wiedziałaś o jej opowiadaniu i nic nie czytałaś aż do teraz? No to smuteczek i cóż, bo widniejesz w statystykach jako osoba odwiedzająca. Często. Mało tego, podlinkowanie na blogspocie działa tak, że jak ktoś jest zalogowany na swoją witrynę, to podlinkowuje w statystykach jego stronę jako źródło generujące ruch sieciowy.
Czyli będąc zalogowana na Onecie, wchodziłaś na blogspota Nocebo poprzez kliknięcie w linka jej ksywki. Link prowadzący z punktu A do punktu B, w tym przypadku punkt B to jej blog, wygenerował ruch sieciowy i zagnieździł się w statystyce. Nie masz jej w linkach, twierdzisz, że jej nie znasz i nie masz czasu na czytanie, ale fakty są takie, że nie mógł to być nikt inny, kto przeszedłby z jej witryny na twoją, bo w takim wypadku zarejestrowałby się jako anonimowe wejście. Po co wchodziłabyś na jej bloga aż tyle razy skoro cię nie interesuje?
Ona czasem u ciebie coś napisała i ty czasem jej odpisywałaś, patrzyłam. Jesteś pewna, że chcesz podtrzymywać swoją wersję? W związku z tym, pojedyncze wejście mogłabyć w ten sposób nabić, ALE Google rejestruje wszystko - od typu porno jaki oglądasz, do wyświetlania rozdziałów na blogspocie. Każdego. Pojedynczego. Kliknięcia. Właściciel blogspota może sobie to sprawdzić co do tygodnia. W ostatnim okresie, po kilku twoich wejściach, nastąpiło wyświetlenie większości rozdziałów. Po kolei. Zupełnie jakby ktoś... Ja wiem... Czytał wszystko?
Mogłaś wejść na bloga Nocebo przez kliknięcie w jej ksywkę w komentarzu i zrobiłaś to, a tylko ty wiedziałaś, gdzie ostatnio coś napisała i tylko ty wiedziałaś, gdzie się cofnąć. Także nie, kochanie. Nikt ci nie wierzy. Fakty są dość, że tak powiem, miażdżące.
I przypomnij sobie, błagam, prawo dotyczące plagiatu, bo nic mnie tak nie wkurwia jak cwaniakujące panienki, które myślą, że im wszystko ujdzie na sucho.
O.
Czytając oba blogi od dawna, widać że ~Sylwek inspirowała się Twoim opowiadaniem. Od początku miałaś swój własny styl i świetne opisy jak i walk tak i relacji między bohaterami. Na blogu ViB2 widać że na początku były rozdziały z mniejszą ilościa opisów a jak były to mniej dokładne .
OdpowiedzUsuńDziękuję! :*
UsuńDroga O! Ależ to właśnie Nocebo skopiowała to sformułowanie z mojego bloga, a dokładnie z notki pisanej w 2010 roku - 76 rozdział. Tylko że przerobiła to na swój styl i zamiast dialogu wyszły jej przemyślenia inspirowane moim pomysłem. Oto przykład:
OdpowiedzUsuń" – Należysz do mnie – wyszeptał, posyłając Bulmie drwiący uśmieszek. Pozostała opanowana. Wszelki bunt tylko by go ucieszył. – Wiesz o tym, prawda?
Nie odpowiedziała. Nie próbowała uciekać. Nieruchoma. Bez uczuć.
– Chcesz wiedzieć, po co tu jestem? – zapytał, lecz nie doczekawszy się reakcji, kontynuował. – To wygodne. Mam kapsułę treningową, jedzenie i darmowy seks.
– Więc już nawet nie jestem kobietą? – nie wytrzymała. Nie po tym komentarzu. Odsunął ręce od twarzy Bulmy. – Teraz jestem „darmowym seksem”?
– Prawdopodobnie – uśmiechnął się bezczelnie. – Musisz dodać jeszcze, że moim. "
Jak to łatwo przeczytać mój rozdział i przerobić sobie dialog Vegety i Bulmy na swoje własne zdanie. Pisałam to pięć lat temu i teraz do tego nawiązałam. Dlatego to wypowiedź Nocebo można by uznać za rodzaj plagiatu.
A co do tego:
"potem
(u ciebie to ten sam akapit, ułożony tak jak u Nocebo)
„Kiedy pokonali Buu, wszystko uległo zmianie.” – twoje
„Podczas starcia z Buu Vegeta po raz pierwszy okazał przywiązanie do swojej rodziny. W czasach pokoju, które nastały wraz ze śmiercią potwora, ” – Nocebo "
Nie rozśmieszaj mnie, beto Nocebo! Nie znasz definicji plagiatu? To są dwa różne zdania, to tak jakby oskarżyć o plagiat wszystkich autorów piszących o czasach II wojny, kiedy powtarzają się przemyślenia dotyczące śmierci od kuli.
Dalej, w 2013 "84. Alternatywne rzeczywistości" pisałam tak:
"- Kiedyś wrócę – wymigał się od odpowiedzi. Sam nigdy nie myślał o tym, że mógłby wrócić do dawnego trybu życia. Nie teraz. Już za późno na opuszczenie Ziemi. Czy gdyby pokonał cyborgi i Kakarotto, potrafiłby wrócić do Bulmy? Raczej nie. Moc, jaką wtedy w sobie wyzwolił, przyćmiła to, co łączyło go z tą kobietą. Do dzieciaka nie był ani trochę przywiązany. Pokonując Kakarotto i resztę drużyny odleciałby, pragnąc znaleźć innych przeciwników godnych uwagi. A może oszczędziłby ich, nie uznając za godnych? Wtedy przyjaciele wskrzesiliby Goku. Wiedział jednak, że to całe zamieszanie z cyborgami, Trunksem Future i Cellem całkowicie odmieniło jego stosunek do walki. Poczuł się słaby, beznadziejny, nieprzydatny. W ramionach Bulmy odzyskał chęć do życia."
To właśnie Nocebo splagiatowała mój pomysł odnośnie odporności Saiyan na alkohol! Rozdział 84, pisane przypominam, w 2013 roku !
"- Z tobą nie można niczego pić, bo masz głowę słabszą niż pięciolatek – zadrwił Vegeta. Pamiętał jak pierwszy raz podała mu lampkę wina do kolacji.
- A na ciebie procenty w ogóle nie działają – rzekła oskarżycielskim tonem Niebieskowłosa, jakby to była jego wina, że ta rasa ma tak dużą odporność na związki zawarte w alkoholu."
Dalej opis picia Vegety:
"Wojownik po chwili wypił całe wino, najnormalniej w świecie stojąc na nogach i nawet nie okazując symptomów spożywania alkoholu.
- Niezłe – ocenił, odkładając pusty kieliszek, do którego co pewien czas dolewała alkoholu. Bez pytania wziął jej napełnioną winem karafkę i opróżnił."
O zabijaniu też pisałam w kilku rozdziałach. Podobnie jak o demonach ścigających Vegetę, często wracam do tego motywu. A co do Goku i Vegety, przeczytaj sobie moje rozdziały 69-72, pisane bardzo dawno temu, tam nakreśliłam relacje na linii Vegeta-Bulma, które to są takie same jak w 95 i to Nocebo może sobie zarzucić, że cokolwiek, potocznie mówiąc, odgapiła. Już wtedy relacje tych dwóch Saiyan były podobne do tego, co teraz opisuję. Dlatego to niczym nie poparte oskarżenia.
Beto Nocebo, te bezpodstawne oskarżenia są chyba tylko po to, aby moi fani weszli na bloga Nocebo i zaczęli czytać jej opowiadanie, aby sprawdzić, czy nie jest podobne. Cóż, tonący brzytwy się chwyta, jak sama napisałam.
No właśnie, Vegeta i Bulma nie są postaciami wymyślonymi ani przeze mnie ani przez Nocebo, ale to ja pierwsza (z nas dwóch) opisywałam relacje między nimi, przez co można zobaczyć wiele odniesień Nocebo do mojej twórczości, nie odwrotnie.
OdpowiedzUsuńWasz wspólny atak na moją osobę jest naprawdę poniżej wszelkiej krytyki. To Wy miejcie chociaż trochę honoru i przyznajcie, że po fragmentach, które wrzuciłam, wniosek jest tylko jeden: moje przemyślenia były pierwsze, a to Nocebo świadomie (lub nie) zainspirowała się nimi.
Drogie Nocebo i O! Jak można być tak bezczelnym?
OdpowiedzUsuń„Oprócz tego, że twierdzisz, że nie znasz jej bloga, a właśnie sprawdziłyśmy statystyki.”
„Nie masz jej w linkach, twierdzisz, że jej nie znasz i nie masz czasu na czytanie (…)”. Nigdy nie pisałam, że nie znam Nocebo ani jej bloga, a jedynie, że nie znam jej OPOWIADANIA, to różnica. Beto! Zapamiętaj, że blog i opowiadanie to dwie różne rzeczy, jakbyś nie wiedziała.
Owszem, wchodziłam na jej bloga, aby odpisać na komentarze, co chyba jest oczywiste, bo kilka u niej zostawiłam, podobnie, jak ona u mnie. Dzisiaj też weszłam kilka (naście? bo jeszcze odświeżenia, żeby sprawdzić, czy nie odpisałyście) razy, kiedy sprawdzałam rozdziały, które mi wysłałyście, najpierw na komórce, później przez laptopa. I, nie licząc dzisiaj, nigdy nie czytałam jej bloga, a co do wejść, to chyba oczywiste, że są, bo pisałam komentarze lub - kiedy długo mi nie odpisywała - sprawdzałam, czy nie odpisała mi na komentarz u siebie (niektóre osoby piszą raz u siebie, a raz tu).
Haha, nie rozśmieszaj mnie, możesz sobie sprawdzać statystyki, nie mam nic do ukrycia, zresztą takie rzeczy łatwo sfałszować, a ja się tym nie przejmuję, bo wiem, że nie czytałam jej opowiadania.
Wiesz, najpierw miałam Ci odpisać w podobnym stylu (ach, jak to dobrze rzucić sobie „kurwa” w zdaniu i myśleć, że jest się najmądrzejszym na świecie), ale zrezygnowałam.
Jesteście zabawne i żałosne w swoich zjadliwych, bezpodstawnych komentarzach i nawet nie miałyście odrobiny odwagi, aby przyznać, że to Nocebo kopiowała moje przemyślenia. Nie odpisałyście na nic, co podałam wyżej (relacje V&B po Buu, działanie alkoholu na Saiyan czy też „darmowy seks, trening”).
Nie mając rzetelnych argumentów, piszecie o statystykach. Jak to łatwo niewygodne rzeczy pominąć. Teraz muszę znikać, bo mam jeszcze prywatne życie i pracę, więc zostawiam Was z pozdrowieniami, aby na przyszłość nie być osobami, które "w oku bliźniego drzazgę dostrzegą, a we własnym belki nie zauważą" .
Sylwek
No tak, u Ciebie pojawia się ta sama struktura tekstu i myśli co u mnie, ten sam ciąg przyczynowo-skutkowy w tym samym momencie, ale to oczywiście ja w maju zeszłego roku wiedziałam, jak Ty sobie ułożysz tekst w czerwcu tego roku? xD To jest po prostu śmieszne.
UsuńNo i oczywiście będąc świadomą plagiatorką, wytknęłabym Ci twój plagiat! I niby co chciałabym tym osiągnąć? Czy byłam dla Ciebie kiedykolwiek złośliwa? Wręcz przeciwnie, doradzałam Ci i starałam się rozjaśnić kilka spraw, o co zresztą sama prosiłaś. Generalnie jestem miła i tolerancyjna z natury. Tylko pliz, nie wyskakuj teraz z podkradaniem komentujących, bo te argumenty straciły swoją ważność w momencie, w którym obie wyszłyśmy z gimnazjum. Swoją drogą, to by chyba było dość mocno nielogiczne, zapraszać czytających na bloga z plagiatem opowiadania, które regularnie czytają?
Vegeta i Bulma są postaciami kanonicznymi i niektóre z ich reakcji są odczytywane i opisywane tak samo przez tysiące ludzi na CAŁYM świecie. Ich zachowania są właśnie takie, a nie inne w serii. Wyciągnąć można z nich tylko takie, a nie inne wnioski. I w związku z tym będą podobne w różnych fanfiction. Ty przez 10 lat mogłaś napisać o wszystkim i o niczym i czyniłaś to dzielnie. Ale dobór słów, schemat, styl, opisy, interpretacje i ogólne wykonanie – to jest coś indywidualnego.
Nie wydaje mi się, że mogę mieć w tej kwestii jeszcze coś do dodania i na pewno nie zamierzam się tłumaczyć z rzeczy, których nie zrobiłam i które były dla mnie fizycznie niemożliwe do zrobienia. W końcu odbijanie piłeczki to nie sztuka.
Nie widzę też raczej pokojowego zakończenia tego tematu, więc również się pożegnam.
PS. Generalnie każdy tutaj ma swoje prywatne życie i prawie każdy pracę, nie musisz tego wiecznie podkreślać, załapaliśmy za pierwszym razem. ;)
Kochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńNa wstępie przepraszam szczerze za tak późne przeczytanie Twojego jakże długiego opowiadania! Jestem pod wielkim wrażeniem długości i ani przez chwile nie śmiałam narzekać na treść! ;)
Początek nieziemski. Opowieść sprzed siedemnastu lat, ukazująca zniszczenie, a nawet zepsucie całej struktury Saiyanki przez niegodziwego Freezera. Zabił w niej doszczętnie uczucia, których niedawno się nauczyła. Zlikwidował jej największe marzenie - stać się kimś więcej niż maszyna do zabijania. Oj, pan Changeling po raz kolejny przeszedł samego siebie. Jego pseudo dobre serce w idealnych momentach potrafi zdziałać wiele! Tu trzeba mu bić brawo, bo jest wirtuozem zła, naprawdę, a Ty przedstawiłaś to bardzo poetycko w tej treści! Naprawdę, chylę czoła!
Teraz już wiem czemu Ish jest tak wielce oddana Ttuce. Księżniczka uratowała jej życie, choć nie sądziła, że tak uczyni. Sam podziw Ish w potęgę Kosmicznej Wojowniczki musiał sprawić, że ta znalazła w sobie jakąś cząsteczkę... "dobra", która sprawiła iż ta istota może żyć i na coś się jeszcze przydać. Tylko czemu czerwonoskóra była więziona przez rekinowatego? To wciąż pozostaje zagadką :D
Sama historia Vegety i Goku jest mrocznie owiana złowrogą energią Czarnego Wojownika. Księciuniu nawet nie zauważył jak pełen tupetu władca Czwartego Wszechświata za pomocą gumki kasuje jego wspomnienia o Ziemi, o Bulmie! Aż próbuję sobie wyobrazić jego spotkanie z kobietą i niewytłumaczalne dla niej kompletne zero uczuć z jego strony.
Cóż więcej mogę dodać? Mam nadzieję, że niebawem doczekam się kolejnego odcinka oraz emocjonujących wrażeń jakie tutaj zamieszczasz! Za każdym razem jestem pod wrażeniem Twojego warsztatu!
Pozdrawiam gorąco!
<3 !!!
UsuńGdybym miała gifa z tańczącym Son Gohanem, to na pewno bym go tutaj wkleiła! :D
haha xD
Usuń