Następne
wydarzenia były niczym sen; zamazane, niewyraźne i zlewające się ze sobą, jak w
dziecięcym kalejdoskopie. Pamiętał śpiewny nameczański głos, wznoszący się do
nieba i widok Beerusa szepczącego coś Porundze konspiracyjnie na ucho. Kocie
ślepia pozostawały niezmiennie utkwione w Vegecie, zupełnie jak w tłustym kanarku, na którego
przychodził właśnie ostateczny kres. Energia ponownie kotłowała się w żyłach
księcia, pozbawiając go równowagi i posyłając z hukiem na kolana. Skóra i kości
bolały, lizane przez niewidzialne płomienie.
Kiedy
świat zatracił już swój kształt, a wszelkie kontury zanikły, Vegeta znalazł się
w jakiejś bezimiennej i wypełnionej półmrokiem przestrzeni, która nadała mu
rolę widza. Pamiętał, że ciało Ttuce zmaterializowało się nagle gdzieś w
powietrzu i Saiyanka runęła na ziemię przed nim, dopiero w ostatniej chwili
odzyskując przytomność i lądując na ugiętych w kolanach nogach. Nie zwracając
na niego najmniejszej nawet uwagi napięła się, jakby przeczuwając zagrożenie i
przybierając gotową do ataku pozę. Jej odzianą w rozbitą zbroję sylwetkę od
razu otoczył czarny płomień ki, ale nim doszło do przemiany, do Ttuce dołączył
Beerus.
Metalowa
bransoleta niewiadomego pochodzenia zatrzasnęła się na nadgarstku Saiyanki, a
demoniczna czarna łuna momentalnie znikła. Rozzłoszczona Ttuce wrzasnęła i
zamachnęła się pięścią na Boga, ale zamiast w jego twarz, uderzyła tylko w
powietrze, gdy ten przemieścił się w mgnieniu oka za jej plecy. Druga bransoleta
zacisnęła się na wolnej ręce Saiyanki, a mroczna aura całkiem znikła z
otoczenia.
-
Co robisz?! – warknęła wściekle Ttuce, odwracając się do niego na pięcie i
walcząc z nowym ciężarem, który w jakiś magiczny sposób znacznie ograniczał jej
wachlarz możliwości. Strumienie czerni wciąż starały się wydostać z oczu i ust
Saiyanki, ale demoniczna natura zdawała się zostać okiełznana przez boskie
kajdany. – Kim jesteś?!
-
Jestem tym, którego powinnaś się bać. Jestem Bogiem Zniszczenia – odparł Beerus
z uśmiechem, który ani przez chwilę nie obejmował oczu. Te pozostawały wciąż
zimne i taksujące, a ich wzrok wbijał się w twarz Ttuce niczym promień rentgena
– prześwietlając ją na wylot. Bransolety jak na zawołanie zacisnęły się jeszcze
bardziej na zakrwawionych rękawicach, wyrywając z jej gardła bolesne syknięcie.
– A to sprawi, że nie będziesz mieć dostępu do nowej transformacji. Ten świat
nie jest na nią jeszcze gotowy. Nie chciałbym żebyś go zniszczyła, bo to
przecież moja rola.
-
Nie wierzę w żadnych bogów! – wycedziła, odzyskując na powrót rezon.
Zacisnąwszy dłonie w pięści, zrobiła pewny krok w jego stronę. Jej włosy
zjeżyły się, a zmarszczony jak u zwierzęcia nos drgał nerwowo. Na częściowo
ukryte pod grzywką czoło wystąpiły pierwsze żyły, a Vegeta nawet w swoim
opłakanym stanie wyczuwał emanującą od niej furię. – To tylko puste tytuły i
moce, które każdy może sobie przywłaszczyć!
Oczy
Beerusa zwęziły się, a uśmiech powiększył, stając jeszcze bardziej krwiożerczy
i przerażający.
-
Sprawię, że uwierzysz.
Ttuce
rzuciła się na niego ze skowytem godnym armii potępionych, ale jeden pstryczek
w czoło od Boga zbił ją z nóg i posłał wprost w ramiona ciemności. Obraz zaczął
falować niczym wstrząśnięta tafla wody, a Vegeta złapał się za głowę, wplątując
palce we włosy. Klęczał wciąż na ziemi, a świat wokół niego zmieniał się w
tempie, za którym nie potrafił nadążyć. Kiedy uniósł znów powieki, Beerus stał
tuż przed nim z fioletową sakiewką w garści. Na oczach księcia wysypał
magiczne karty na dłoń i zaczął je przeglądać. Z tej znikomej odległości Vegeta
widział doskonale, że są to idealnie białe prostokąty, pozbawione jakichkolwiek
wzorów i ilustracji. Beerus zamruczał pod nosem i pokiwał głową ze zrozumieniem.
-
Pewnie się zastanawiasz, książę, co to oznacza. – Vegeta słyszał głos Boga,
chociaż jego usta pozostawały nieporuszone. Obraz już dawno przestał zgrywać się
z dźwiękiem. – Te karty działają tylko dla tej osoby, której zostaną oficjalnie
podarowane. Nie zmusisz ich do współpracy, jeśli przejmiesz je siłą lub w
wyniku śmierci poprzedniego właściciela. – Wsunął magiczne świstki z powrotem
do sakiewki i rzucił ją w stronę Saiyanina. – Dla nas są całkiem bezużyteczne.
Świat
zawirował po raz kolejny, a czas zaczął przeciekać Vegecie przez palce. Jego
ciało cierpło, powoli wyzbywając się z organizmu energii, którą dopiero co
pokochało. Teraz była mu ona niczym trucizna, która nie pozwalała obudzić się z
nocnego koszmaru. Kiedy ponownie otworzył oczy, miał przed sobą twarz Mirai
Ttuce. Spoglądała na niego z niepokojem i Vegeta zrozumiał, że jej pobyt w tym
świecie dobiega końca.
-
Skąd ta ręka? Co ci się przytrafiło? – spytał, sam nie do końca wiedząc czemu.
Chyba próbował łapać się krawędzi rzeczywistości niczym tonący brzytwy. Mirai
Ttuce uśmiechnęła się.
-
Wypadek przy pracy – odparła spokojnie. – Zaatakowała mnie grupa rebeliantów na
planecie Sands. Zanim się zorientowałam, nie było już czego ratować. Moja kapsuła
rozbiła się po wszystkim na Nowej Namek. To jej mieszkańcy uratowali mi życie.
-
Byłaś w Czwartym Wszechświecie? – zapytał zaraz potem, z trudem przypominając
sobie rzeczy, które wcześniej nie opuszczały jego myśli ani na chwilę.
-
W Czwartym Wszechświecie? – Przechyliła głowę na bok, ulegając tym zachciankom
niczym matka, która obserwuje swoje dziecko w ciężkiej gorączce. – Nie. Freezer
miał takie plany swego czasu, ale nic z nich nie wyszło…
Vegeta
nie wiedział już, czy to wszystko rzeczywiście ma miejsce, czy jest wynikiem
delirium i nadpobudliwej wyobraźni. Nie wiedział też, czy wraz z rezurekcją
Ttuce on sam zapadł w sen, który jak zwykle w jego przypadku przeistaczał się w
koszmar. Miał wrażenie, że siostra wciąż do niego mówi, ale on wyłapywał
jedynie pojedyncze słowa z całego wieńca ostrzeżeń.
-
Freezer żyje? – wychrypiał nagle, czując że usta mu wysychają, a ich skóra
pęka.
-
Jeszcze nie. – Ttuce pokręciła głową i przeczesała włosy dłonią w znajomym
geście. Jej głos brzmiał coraz bardziej z oddali, niemal z głębi studni, a twarz
rozmazywała się i znikała, pozostawiając Vegecie sam dźwięk. – Ale to kwestia
czasu. Z tego co mi powiedział Trunks wnioskuję, że po jego ostatniej podróży w
czasie wasi przeciwnicy okazali się być dużo potężniejsi od tych, z którymi on
musiał się zmierzyć w swoich czasach. Z Freezerem też tak może być. Uważaj,
braciszku, bo te boskie transformacje mogą wam już nie wystarczyć…
Mirai
Ttuce odeszła, a sekwencja obrazów wreszcie ustała, ustępując miejsca czerni.
Vegeta rozejrzał się w ciemnościach. Czuł, że nie jest tu sam, choć w żaden
sposób nie potrafił zlokalizować swoich towarzyszy. Pocierał uparcie oczy
knykciami, ale wciąż pozostawał ślepy niczym nietoperz.
-
Gohan… Zaopiekuj się Ziemią podczas mojej nieobecności. – Głos Goku był cichy i
przesiąknięty zmęczeniem i mimo, że Vegeta go nie widział, to doskonale wyobrażał sobie teraz
jego twarz. – Nie mogę tam wrócić. Nie kiedy okazało się, że moja moc jest
takim zagrożeniem dla wszystkich i wszystkiego, co kocham. Dopóki istnieją
istoty, które za jej sprawą mogą wam zagrozić… Moja noga tam nie postanie.
Śmiech
Gohana był tak zimny, że przez chwilę Vegeta zapomniał o oddychaniu. To musiał być sen.
-
Oczywiście. Bo czego mógłbym spodziewać się po człowieku, który już wcześniej
porzucił swoją rodzinę na siedem lat? – Vegeta miał pewność, że w tej chwili
Gohan nienawidzi swojego ojca. Ten dzień zdawał się pokazywać wszystkich z ich
najgorszej strony. – Możesz spać spokojnie. Ziemia będzie bezpieczna na mojej
służbie, nawet z Ttuce na pokładzie. Jak zwykle ktoś znajdzie się w pobliżu,
żeby po tobie posprzątać i wziąć odpowiedzialność za twoje decyzje. – Vegeta
czuł, że jad, który skapywał z języka Gohana, wypalał w sercu Goku kolejne
dziury. – Powiedz mi, ojcze, nadal winisz mnie za to fiasko z Komórczakiem? Jakoś
nigdy nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać. – Głos Gohana przybierał na coraz
mroczniejszym tonie. – Jeśli chcesz wiedzieć, to ja obwiniam się każdego dnia.
Po prostu nie mogę zapomnieć, że to przeze mnie umarłeś. Wiesz, że mogłem go
wtedy z łatwością zabić i zakończyć walkę, ale zamiast tego głupio ją
przeciągnąłem, a ty zapłaciłeś za to ostateczną cenę… Nie masz pojęcia co
czułem, kiedy po tym wszystkim odmówiłeś powrotu na Ziemię. Nie mogłem spojrzeć
w oczy ani mamie, ani Gotenowi. To nie była kara, ojcze. To była najgorsza tortura,
jaką mogłeś mi zgotować. Dlatego odejdź teraz spokojnie. Nie ma już nic, co
możesz zrobić, żeby mnie zranić.
>*<
Powitały
go promienie słońca, ślizgające się po jego twarzy i odbijające od
brzoskwiniowych ścian pomieszczenia. Złota kula lśniła już wysoko na niebie,
wkradając się cichaczem przez wszystkie okna do sypialni. Vegeta odetchnął, na
powrót witając się z rzeczywistością i spojrzał na tarczę elektronicznego
zegara, stojącego na stoliku nocnym przy łóżku. Miał wrażenie, że przespał
pełną dobę. Odetchnął chrapliwie i pomasował palcami nasadę nosa, dopiero teraz
zdając sobie sprawę, że coś uparcie leży mu na karku i uniemożliwia
przewrócenie się na plecy.
Miarowe
mruczenie wlało się do jego uszu i na nowo przyprawiło go o senność. Drobne
łapki zaczęły ugniatać skórę szyi i skubać ją końcówkami pazurków, a giętkie
wąsy połaskotały go w policzek i Vegeta nie mógł się nie uśmiechnąć. Z
zamkniętymi na powrót oczami wyciągnął rękę i pogłaskał Scratcha, który zaraz
wyprężył się w łuk i nagrodził go jeszcze donośniejszym mruczeniem. Czarna
kulka szczęścia grzała przyjemnie, nie ruszając się z jego karku, a Vegeta
stopniowo rejestrował to, co działo się wokoło i przywoływał do siebie
wspomnienia ostatnich chwil na Namek.
Więc… przeżyli.
Z
przytłumionych odgłosów, które dobiegały go z podwórka wywnioskował, że nadal
trwa rozbiór ruin Capsule Corporation – Bulma ustawiła mniejszy kapsułkowy dom
w rogu zniszczonego ogrodu i osobiście doglądała wszelkich prac, które miały
miejsce na terenie jej rodzinnej posiadłości. Oprócz cennego sprzętu co jakiś
czas spod gruzów wydobywano ciała pracowników, do których rodzin po
nocach musiała pisać listy kondolencyjne. Kryształowe kule po raz kolejny zbyt
długo kazały na siebie czekać. Duża część West City pozostawała w absolutnej
rozsypce, a zrujnowany szałem Kakarotto krajobraz straszył zza okna.
-
Długo zamierzasz tak jeszcze leżeć? Rusz tyłek. – Odporny na wszelkie potrzeby śmiertelników
Piccolo skrzyżował ręce na torsie, patrząc na niego z góry potępiająco,
zupełnie jakby Vegeta popełniał najgorszy grzech, marnując taki piękny dzień na
sen. Saiyanin sarknął i zdjął z siebie głośno protestującego kota, dźwigając
się wreszcie do siadu. Posłał niespodziewanemu gościowi cierpkie spojrzenie. –
Ttuce się obudziła.
-
Idź zgrywać anioła stróża gdzie indziej. – Vegeta ziewnął ostentacyjnie i
przeciągnął się, rozprostowując wszystkie kości.
-
Ttuce się obudziła – powtórzył z naciskiem Piccolo, a Saiyanin zerwał się na
równe nogi.
-
Wiem, czuję! – W istocie każda komórka jego ciała zdawała sobie z tego sprawę.
Dom aż drżał w posadach od wzburzonej energii Ttuce. – Może złóż jej wizytę,
skoro jesteś taki przejęty!
-
To nie jest najlepszy moment – odparł Piccolo ciszej i bardzo wymijająco, a Vegeta
pozwolił sobie na drwiące parsknięcie.
-
Jasne, więc poślij mnie w paszczę bestii, tak jest najwygodniej! – Schwycił
fioletową sakiewkę ze stolika nocnego i wymaszerował z pokoju, pozostawiając
Nameczanina samemu sobie. Szedł boso korytarzem zastępczego domu i zaglądał do
wszystkich pokoi, kolejno lokalizując jego mieszkańców.
Pierwsza
była Bra. Stała w łóżeczku, ubrana w kolejne z serii różowe śpioszki i małymi
piąstkami trzymała się szczebelków, uśmiechając do niego bezzębnym uśmiechem,
pełnym bezgranicznego oddania. Vegeta wykrzywił kąciki ust w grymasie, który
również miał być uśmiechem, ale nie do końca mu to wyszło. Bra zdawała się
jednak nie oczekiwać od niego niczego więcej, bo wreszcie puściła się i
wylądowała na pupie, wydając z siebie zadowolony kwik. Vegeta pochylił się nad
łóżeczkiem i podał jej smoczek, za którym wyraźnie się rozglądała, a potem
przesunął koniuszkami palców po niebieskich włoskach dziewczynki. Spojrzała na
niego zadziornie w odpowiedzi i Vegeta z ulgą uznał, że mimo wszelkich
fizycznych podobieństw nigdy nie będzie taka jak Bulma.
Drugi
był Goten. Po śmierci Chi-Chi i po tym jak Goku zdecydował się pozostać na Nowej
Namek, Vegeta przeczuwał, że najmłodszy członek rodziny Son będzie stałą
obecnością w Capsule Corporation. I oczywiście nie pomylił się w najmniejszym
nawet stopniu. Dzieciak leżał teraz wyciągnięty na kanapie w salonie, z rękami
i nogami rozrzuconymi na wszystkie strony, a z jego gardła wydobywały się
dźwięki świadczące o tym, że na starość będzie chrapał tak samo donośnie, jak
Goku. Vegeta mruknął coś pod nosem i podniósł koc walający się na podłodze, po
czym niedbałym gestem narzucił go na gówniarza.
Szczyt wszystkiego.
-
Tato? – Nieziemsko rozkudłany Trunks wyłonił się z łazienki w szlafroku i
puchatych kapciach, w które Bulma namiętnie go wyposażała. – Prawie
zapomniałem, że jakiś czas temu Ttuce kazała ci to dać. Nie wiem dlaczego nie
zniknął razem z planetą… – Ku dobrze ukrytemu zdziwieniu ojca, Trunks wydobył z
kieszeni medalion, który zgodnie z tradycją Vegeta miał nosić jako król. Wziął
go od niego ostrożnie, ważąc jego ciężar w dłoni.
-
Powiedziano mi kiedyś, że jest magiczny – mruknął pod nosem, marszcząc brwi na
czubku nosa i znów udając się w myślach do tych cienistych miejsc, w których
nigdy nie znajdywał niczego dobrego. – A poza tym, zawiera w sobie kryształ z
księżyca Vegetasei i tam też powstał. Żaden z księżycy nie został oryginalnie
zniszczony przez Freezera. Może przez to moc życzenia na niego nie zadziałała.
Trunks
podrapał się po karku, a następnie pokiwał sennie głową i bez dalszego gadania
wgramolił się na kanapę obok chrapiącego Gotena. Vegeta pozostawił ich w
spokoju i udał się do dużo mniejszego niż zwykle gabinetu Bulmy. Mimo braku
miejsca i tak zdołała wcisnąć do niego różową wykładzinę i sporych rozmiarów
mahoniowe biurko, które głównie służyło jej do przechowywania słodyczy – tak
aby nie padły ofiarą Trunksa przed obiadem. Tak jak to też miało miejsce w ich
prawdziwym domu, w rogu pomieszczenia stał marmurowy sejf zawierający cenną
dokumentację i jeszcze cenniejsze kapsułki. Vegeta uważnie i bez pośpiechu
przeczytał ich opisy, umieszone na opakowaniach, po czym wybrał jedną, a na to
miejsce do skrytki wepchnął sakiewkę Ttuce i otrzymany od Trunksa medalion.
Zatrzasnął drzwiczki sejfu i westchnął czując, że najcięższe zadanie dopiero
przed nim.
Znowu
byli połączeni. On i Ttuce. Czuł emocje, złość i cierpienie siostry – wiedział,
że od dłuższej chwili celowo zadawała sobie fizyczny ból, a jej energia w tym
czasie szalała niczym wzburzone morze, emanując na całe domostwo. Ciało księcia
odbierało to wszystko niczym fale radiowe, rozstrajając go i wprawiając w
fatalny nastrój. Tęsknił za swoim poczuciem prywatności i zastanawiał się jakim
cudem Ttuce potrafiła normalnie funkcjonować, skoro sama zawsze odczytywała
jego humory. Chociaż, przypomniał sobie, w kontekście Ttuce słowo normalnie pasowało przecież jak pięść do
nosa.
Bulmę
znalazł jako ostatnią. Wyszedł przed dom już w pełnym kombinezonie bojowym i z
pojedynczą książką pod pachą, po czym skierował swoje kroki wprost do ruin
Capsule Corporation. Robotnikom i robotom udało się już odgrzebać wejście do
piwnicy, stanowiące obecnie jedynie dziurę w ziemi, z której wypływały fale
energii świadczące o szale osoby w niej uwięzionej. Wciąż czuł ten ogłupiający
ból, wściekłość i tłamszone wyrzuty sumienia, mimo że od samego początku nie
należały one do niego. Spomiędzy trzasków i huków dochodzących z czeluści,
przebił się wreszcie błagalny głos jego żony:
-
Proszę cię, proszę, nie złość się już! – Bulma nie bała się ani trochę,
wiedział to, ale była poważnie zaaferowana. – Wypuszczę cię, tylko już
przestań! – Po tych słowach hałasy na chwilę ustały, ale zaraz potem ciszę
wypełnił przeszywający niczym syknięcie węża głos Ttuce:
-
Nie radzę. Naprawdę nie ręczę teraz za siebie, Bulmo.
Zszedł
bezszelestnie po zaprószonych tynkiem stopniach i stanął w kłębowisku
pozrywanych kabli i walających się w nieładzie rur. Kabina supresji miała
kształt sześcianu, a jej ściany zbudowano z pancernego szkła, które przy sile
ssącej urządzenia pozostawały nieczułe nawet na te z najsilniejszych uderzeń
Ttuce. Klatka była pod napięciem i każde zetknięcie z jakąkolwiek powierzchnią
poza podłogą, skutkowało natychmiastowym porażeniem prądem. Saiyanka była zziajana
i poobijana, co oczywiście świadczyło o tym, że próbowała wydostać się
ze swojego więzienia siłą.
Jej
przykurczona sylwetka aż skrzyła, a smugi czarnej ki pojawiały się przy
ściskających nadgarstki bransoletach, które dostała w prezencie pożegnalnym od
Beerusa. Vegeta przyjrzał im się i dostrzegł zarysy jakichś inkantacji,
najpewniej spisanych w ojczystym języku Boga Zniszczenia. Jego wzrok powędrował
powoli do spoconej i ściągniętej gniewem twarzy Ttuce. Siostra wpatrywała się w
niego szeroko otwartymi i zaczerwionymi oczami, a mięśnie szczęki napinały się,
gdy zgrzytała zębami. Była niczym lis w potrzasku – gotowa odgryźć własną łapę,
byle wydostać się na wolność. Nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu, kiedy
zdał sobie sprawę, że Ttuce, podobnie zresztą jak i on, wcale nie cieszy się na
ich odnowione i wzmocnione połączenie.
-
Wyjdź – rzucił krótko do Bulmy, stając naprzeciwko kabiny. Jego żona do tej pory
trzymała się na uboczu, ale gdy tylko usłyszała to polecenie, wzięła w niej
górę przekorna natura.
-
Jak ty się do mnie odnosisz? – Uniosła dumnie podbródek. – Najpierw urządzasz
mi chlew w sypialni, następnie śpisz przez bite dwadzieścia cztery godziny bez
słowa wyjaśnienia i zostawiasz mnie samą z tym całym chaosem, a potem…! – Już
brała oddech, żeby kontynuować swoją tyradę, ale Vegeta posłał jej spojrzenie o
temperaturze ciekłego lodu.
-
Wyjdź – powtórzył chłodno, a Bulma nie wydobyła z siebie kolejnego słowa.
Posłuchała i, zerkając na Ttuce po raz ostatni, wróciła na
powierzchnię. Vegeta wbił znowu wzrok w siostrę, a ta odwdzięczyła mu się tym
samym. Tym razem czytał w niej jak w otwartej księdze. Nie było już nic, co
mogłaby przed nim ukryć. Nawet żal i wyrzuty sumienia, jakie nawiedzały ją z
powodu tego, co stało się z mieszkańcami Vegetasei, nie uszły jego uwadze. A
może zwłaszcza one. Bo przecież oboje
zabawili się okrutnie kosztem swoich poddanych i oboje zawiedli ich zaufanie,
skazując na powtórną zagładę wszystko to, co stanowiło znany im świat.
-
Zwróciłem ci życie, bo twierdzisz, że poprzednie zmarnowałaś, chroniąc moje –
powiedział Vegeta, ubiegając jej pytanie i przerywając wreszcie pełną napięcia
ciszę. Jego głos był tak samo stanowczy i wyprany z emocji, jak wtedy, gdy
wyganiał Bulmę. W ogóle nie mrugał, podobnie zresztą jak i Ttuce. Siostra
wpatrywała się w niego z czymś co nie było wyłącznie chęcią podgryzienia
mu gardła. Teraz widział tam też zaskoczenie. – Oto twoja druga szansa. Nie
zmarnuj jej, bo trzeciej na pewno nie dostaniesz. Jesteśmy kwita.
-
Moja druga szansa? – zakpiła, przykładając obie dłonie do szklanej ściany,
naprzeciwko której stała. Zaraz kopnął ją prąd, ale ani drgnęła. Pokręciła
tylko głową z ironicznym rozbawieniem. – To
ma być moja druga szansa, bracie? – syknęła i obnażyła zęby, zapominając o zaskoczeniu
na rzecz złości. – To jest więzienie!
-
Do twarzy ci w nim. – Podszedł do kabiny i otworzył wąską metalową klapkę,
która umożliwiała wsunięcie do środka tacy z jedzeniem. Rzucił pod nogi Ttuce
książkę o szarej okładce, którą przyniósł ze sobą z domu. – Prezent dla ciebie.
-
Wzruszenie ściska serce me. – Schyliła się po nią łaskawie i przesunęła wzrokiem po tytule.
– Jesteś pewien, że to lektura odpowiednia dla mnie?
-
Nie zaufałbym ci z niczym innym.
Ttuce
uśmiechnęła się drwiąco i przerzuciła kilka stron niewielkiego tomiku,
zmierzając do miejsca zaznaczonego obszarpaną serwetką. Vegeta skrzyżował ręce
na torsie i stanął znów tuż przed nią tak, że teraz dzieliło ich tylko szkło
kabiny i odrobina powietrza. Czekał cierpliwie, a Ttuce wreszcie znalazła to,
co dla niej zaznaczył. Odchrząknęła i odczytała z teatralną powagą:
-
Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy!
Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy…* – Zawiesiła głos i przez
dłuższą chwilę nie podnosiła wzroku, wciąż trzymając książkę otwartą na dłoni.
– Co to ma znaczyć?
-
Nigdy nie chciałem, żebyś umarła – wyjaśnił neutralnym tonem, a ona wreszcie na
niego spojrzała.
-
Czy to pożegnanie? – Gniew nagle całkiem gdzieś wyparował, a zastąpiła go ostrożność,
przemieszana z niepewnością, której nigdy dotąd po sobie nie pokazywała. Teraz
była ona wypisana na twarzy Saiyanki niemalże drukowanymi literami, które
nadawały jej wygląd wystraszonego dziecka. Vegeta nie odpowiedział, ale
zdecydowany sposób, w jaki zwrócił się do wyjścia z piwnicy, momentalnie
rozwiał wszelkie wątpliwości Ttuce. Jednak udało mu się ją zaskoczyć.
Odetchnęła ciężko i zamknęła książkę z trzaskiem. – Więc żegnaj, bracie.
Gdy
tylko postawił stopę na powierzchni podwórka, Bulma objęła go ramionami w
pasie i przytuliła twarz do jego osłoniętej zbroją piersi. Wypuszczając
powietrze z ust, uśmiechnęła się i zacisnęła powieki, a rumieniec szczęścia
wlał się na jej policzki. Czuła, że teraz wszystko będzie dobrze. Przetrwali.
Kolejne zagrożenie minęło, pozostawiając ich przy życiu. Gorzki posmak i ból w
końcu zelżeją, a gdy kryształowe kule się zregenerują, życie znowu wróci do
normy. Objęła go ciaśniej, czując ulgę i z trudem powstrzymując się do
wybuchnięcia śmiechem. Przetrwali. Razem.
-
To koniec. – Usłyszała te słowa z opóźnieniem. Uniosła głowę i spojrzała na
niego, zdziwiona i nie do końca wiedząc jak to zinterpretować. Vegeta wpatrywał
się w nią twardo, a jego twarz stanowiła czystą kartkę. Nie zapisał na niej
żadnych emocji, które mogłyby przygotować ją na następne oświadczenie: –
Odchodzę.
Prostota
i obojętność z jaką wypowiedział te słowa zabolały, jak z umysłem wymierzony
policzek. Oderwała się od niego i zrobiła krok w tył, chociaż koniuszkami
palców nadal dotykała materiału jego rękawic. Usta Vegety wykrzywiły się w
drwiącym uśmiechu, którym nie raczył jej już od lat i który widywała ostatnio
wyłącznie u Ttuce. Oczy Bulmy rozszerzały się z każdą chwilą coraz bardziej, a
usta pozostawały rozchylone, przymierzając się do sformułowania myśli, których jeszcze
nie potrafiła ubrać w słowa.
-
Chodzi ci o trening, prawda? – spytała, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
– Lecisz trenować? Tak jak zwykle…
-
Nie. Zostawiam cię. – Kolejny cios, zaserwowany z precyzją, na jaką stać było tylko
i wyłącznie księcia Saiyanów.
-
Dlaczego? – zapytała teraz zduszonym głosem. Brzmiała jak mała dziewczynka,
której właśnie zawalił się cały świat. Vegeta prychnął, zniecierpliwiony i
poczęstował ją ostrym jak katana spojrzeniem, które wbiło się prosto w jej
serce. Słowa, które po nim padły, przekręciły ostrze, jątrząc ranę:
-
Skoro rzeczywiście musisz o to pytać, to znaczy, że nigdy mnie tak naprawdę nie
znałaś.
Bulma
otworzyła znów usta w proteście przed tak niesprawiedliwym osądem, ale nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. Z twarzy Vegety wyczytała już wystarczająco
dużo. Podjął decyzję i nie było od niej odwrotu. Żadne słowa i żadne gesty nie
nakłoniłby go do zmiany zdania. Po latach gróźb i dogryzania, które zbywała
machnięciem ręki, tym razem zamierzał wcielić swoje słowa w życie. Dla
pełnokrwistego Saiyanina, który dopiero co rozwijał swój potencjał i miał przed
sobą kolejne dekady życia, lata spędzone z Bulmą musiały stanowić jedynie
krótki jak oddech epizod, który należało wreszcie zakończyć, by zaczerpnąć
świeżego powietrza. Vegeta rozpoczynał nowy etap – z dala od Ziemi. I jak
zwykle z całych sił zatrzaskiwał drzwi i palił za sobą wszystkie mosty.
Zmarszczył
brwi, obserwując targające nią emocje i skrzyżował ręce na torsie. Był
zniesmaczony jej postawą.
-
Twoja bajka się skończyła. Żegnaj, Bulmo. – Wyminął ją zdecydowanym krokiem.
Bulma
stała nieruchomo w tym samym miejscu. Trunks zdążył jej już powiedzieć, że
Vegeta wcześniej szukał czegoś w zbiorze kapsułek. Nie zdziwiła się więc w
ogóle, gdy w końcu gdzieś za nią rozległ się huk, a następnie dźwięk
towarzyszący unoszeniu się włazu kosmicznego pojazdu, który kiedyś osobiście
zbudowała. Nie wiedziała ile minęło czasu. W uszach jej szumiało, a ona uparcie
wygłuszała się na zewnętrzny świat. Nie słyszała nawet jak wielka kula metalu
startuje i wzbija się do nieba. Dopiero gdy uderzył w nią podmuch ostrego
powietrza zrozumiała, że stało się nieuniknione. Ręce kobiety zadrżały
niekontrolowanie, smagane deszczem gorących łez. Z gardła wciąż nie wydobywał
się żaden dźwięk, ale mokra od płaczu twarz była wykrzywiona żalem. We wnętrzu
poczucie zdrady walczyło z niedowierzaniem. W końcu objęła się w pasie,
zdesperowana by dotknąć czegokolwiek stałego. Czegoś, co nie wymknie jej się zaraz
z palców i nie uleci w powietrze.
Miłość to nie
zwycięski marsz.**
Gohan
obserwował lot kapsuły z górzystych wzniesień na obrzeżach West City. Przerwał
swój trening, gdy poczuł, że energia Vegety opuszcza Ziemię. Z jakiegoś powodu
taki rozwój sytuacji wcale go nie zdziwił. Jego ojciec i książę nigdy nie
potrafili wytrzymać zbyt długo bez nowego wyzwania. A przecież dla Vegety Goku
zawsze stanowił to największe.
Chłopak
odbił się od ziemi i poleciał w głąb kotliny tylko po to, by wylądować przy
ukrytym w niej strumieniu. Przyjrzał się swojemu odbiciu. Stare pomarańczowe gi
ojca leżało na nim jak ulał, a wygojona już blizna na twarzy nadawała mu
groźniejszego wyglądu. Zanim wrócił do przyszłości, Mirai Trunks powiedział mu,
że wygląda teraz dokładnie tak jak jego mistrz, zanim został zabity przez Androidy.
Młodzieniec powtarzał i analizował te słowa w myślach każdego dnia i obiecywał sobie, że kiedyś dorówna
temu Gohanowi z innego świata. Doskonale pamiętał jakim szacunkiem Mirai
Trunks darzył zmarłego opiekuna i przyjaciela. Chciał, żeby za kilka lat ktoś z takim samym
odniósł się do niego.
Bez
Goku i Vegety dla Ziemi zaczynała się nowa era, a Gohan był gotów stawić jej
czoła.
*Fragment
wiersza Dylana Thomasa, w przekładzie Stanisława Barańczaka.
**
Hallelujah, najlepiej w tej wersji.Dziękuję za wytrwałość! Żeby nie było, w ostatnim czasie wcale nie próżnowałam. Poddałam korekcie poprzednie rozdziały - za pomoc i betę bardzo dziękuję Oleńskiej! <3 Na chwilę obecną poprawione zostały rozdziały od 1 do 11 włącznie, ciąg dalszy nastąpi.
Biedni wszyscy, chciałem się popłakać jak Vegeta zranił Bulme, nie wiem czy kiedyś coś by takiego zrobił, ale sądzę że nie. Naprawdę wszyscy odeszli, a TTuce została uwięziona w klatce niczym kanarek, który nic nie może zrobić. Nie zrozumiałem początku tego rozdziału, ale pewnie to był sen, jak opisałaś. Ometedo i czekam na więcej ^^
OdpowiedzUsuńKenzuran Blade River
Obiecuję, że następny rozdział będzie weselszy. x)
UsuńRozdział bardzo smutny, takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Jak Vegeta mógł tak postąpić?! Zostawił rodzinę bez słowa wyjaśnienia i tak po prostu odleciał! Szkoda mi Bulmy, zwłaszcza, że nie wiadomo co się stanie gdy Ttuce wydostanie się ze swojego "więzienia" i czy Gohan w razie czego zdoła obronić Ziemię. No ale tego dowiem się później. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
rozdział piękny <3 Myślałam ze się popłacze jak napisałaś że Vegeta odchodzi... dlaczego to zrobiłaś!? :D Nie no żartuję ;) świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńJestem zła, ale bardzo się cieszę, że wzbudziło to takie emocje. xD
UsuńA czemu to zrobiłam... "Find out on the next episode of Dragon Ball Z!" ;)
Nocebo!
OdpowiedzUsuńWiem, wiem... Wygląda to bardzo krótko, ale to pewno dlatego, że nie ma tam zadnej akcji, ale ona bedzie moge Ci to obiecac, z reszta turniej powoli dobiegnie konca i zaczna sie dziac te kanoniczne podstawowe rzeczy. Oczywiscie beda odbiegac od kanonu, bo jakze by inaczej! Co do samej tresci mojego opo... naprawde ma 8 pelnych stron i kawalek dziewiatej, amimo to nie widac. Coz... Niebawem zabiore sie za kolejna czesc poniewaz mam nowego czytelnika, takze bedzie mi suszyl glowe osobiscie xD Haha
Pozdrawiam
Ps. Postaram sie szybko nadrobic zaleglosci!!
dość enigmatycznie poprowadziłaś ścieżki wszystkich bohaterów...
OdpowiedzUsuńto, że Vegeta zostawił Bulmę, ugodziło we mnie prawie tak mocno, jak w nią. A ja myślałam, że jak Saiyanin kocha, to już tak naprawdę na zawsze...
ciekawam, co ich wszystkich teraz czeka :D