-
Dlaczego oczy?
-
Słucham? – spytał Yamcha odruchowo. Słowa Siedemnastki nie dały rady w pełni oderwać
go od kontemplowania ponurych myśli i zwłok Tien Shinhana, które leżały tuż
przed nimi, owinięte ciemnym materiałem na znak ich kolejnej porażki. Trudno
było uwierzyć, że właśnie tyle pozostało z wieloletniej przyjaźni, wspólnych
walk i wiary w to, że na Ziemi w końcu zapanuje pokój.
Kiedy
Dende w pożegnalnym geście przesłonił twarz Tiena, w gardle Yamchy narodził się
protest, który dusił go do tej pory, płonąc jak uderzone przez piorun drzewo. I tak po prostu? Jeden cios i poległ wielki
wojownik? Tak po prostu miał się z
tym pogodzić? Łzy szczypały go w oczy i Yamcha odnosił wrażenie, że wraz z
jego sercem drży też ziemia. Chciał, by rozstąpiła się na dobre i przerwała to
szaleństwo, które drążyło ich świat. Chciał, by wyjaśniła mu, dlaczego
kryształowe kule nie przywrócą Tienowi życia. Chciał, by odpowiedziała na
pytanie, jak sam ma z tym dalej żyć.
Te
wszystkie śmierci w obronie Ziemi, te poświęcenia, których wszechświat zdawał
się nie dostrzegać... Nic się nie zmieniło. Czas nie stanął w miejscu, niebo
nie runęło im na głowy, historia nie dobiegła końca. Wręcz przeciwnie, opowieść
wkraczała na nowy etap, a urywano zaledwie jeden wątek, zastępowany zaraz przez
trzy kolejne. Niesprawiedliwe! Yamcha
zacisnął pięść na drewnianych koralikach mali. Przesuwał czerwone kuleczki
między palcami tak długo, aż docierał do stupy, a potem zaczynał znów od nowa. Krillan
podarował mu swój sznur modlitewny, aby wspomóc go w powtarzaniu mantr i
poszukiwaniu spokoju. Jednak mężczyzna jak na razie tylko napędzał swój gniew.
Wpatrywał
się wciąż w czarny materiał skrywający twarz Tiena i czuł narastającą w sobie
chęć, by go zerwać. Wiedziony impulsem, uklęknął nawet przy zwłokach i
wyciągnął rękę w ich stronę, ale zatrzymał koniuszki palców w powietrzu,
zaledwie kilka centymetrów od celu. Nie mógł sobie na to pozwolić. To wiązało
się z zakłóceniem obrządku. Oczami wyobraźni widział trzy białe lampiony, które
płynęły z nurtem rzeki. Jeden dla Oolonga. Drugi dla Roshiego. Trzeci
dla Tien Shinhana. Zacisnął powieki. Kiedyś.
Kiedyś to dla nich zrobi. Ażeby ich dusze mogły spoczywać w spokoju.
-
Dlaczego właśnie oczy? – spytał ponownie Siedemnastka. Wykonał ręką bliżej nieokreślony
gest i wykrzywił usta, nie potrafiąc ubrać myśli w słowa. – Wiesz o co mi
chodzi. Te czerwone ślepia…
-
Oczy są zwierciadłem duszy – wychrypiał Yamcha, siadając na piętach. – Ofiara
opętania traci swoją na rzecz kogoś innego.
-
Słodko. I dlaczego mówisz to z takim stoickim spokojem?
-
Bo w przeciwieństwie do ciebie jeszcze nie postanowiłem się poddać – odparł i
zignorował prychnięcie, które zaraz wyrwało się z gardła Androida. – To nie
koniec, Siedemnastko. Ciągle walczymy. I nie spoczniemy, dopóki nasi
przyjaciele nie zostaną pomszczeni. Nawet jeśli w efekcie sam zejdę z tego
świata, to zrobię wszystko, by odbyło się to z hukiem.
-
Jeśli po śmierci nic nie będzie, to się wkurwię. – Siedemnastka skrzyżował obandażowane
ręce na torsie. Yamcha miał rację. Android stracił już nadzieję na ratunek dla
Ziemi. Czuł, że teraz nie pozostało im nic innego, jak tylko odwlekać wydany na
nią wyrok.
W
tym samym czasie, w jednej z zamkniętych komnat Pałacu, Son Gohan przechodził
przez jeszcze gorsze emocjonalne piekło. Satan. Tien. Goten? Nie mógł pozwolić
na to, by chłopiec dołączył do
skąpanej we krwi listy ofiar Czarnego Wojownika. Nie mógł pozwolić, by jego własna wydłużyła się o to jedno
imię.
Dende
od przeszło godziny próbował ocalić chłopcu życie. Pochylał się nad nim z
wyciągniętymi rękami i szeptał uzdrawiające formuły, jednocześnie w myślach
zanosząc modły do wszystkich znanych sobie nameczańskich bóstw – w prośbie o
pomoc. Kojąca energia przenikała falami do ciała Gotena, a Dende zaciskał
powieki i marszczył czoło, po którym spływały krople potu. Jego rozczapierzone palce
zaczynały poddawać się skurczom, a mimo to Nameczanin nie przerywał rytuału.
Niestety mimo prezentowanego przez niego uporu, nagromadzona w chłopcu maź
kontratakowała raz po raz w kulminacyjnym dla uzdrowienia momencie, posyłając
na Dendego parzącą łunę. Jej uderzenie z niewytłumaczalną mocą odrzucało go na
przeciwległą ścianę pomieszczenia, po czym sama łuna z syknięciem zmieniała
swój stan na ciekły i na powrót zagnieżdżała się w nodze chłopca. Z początku
czarne było wyłącznie jego udo. Teraz choroba zdążyła już zająć całą kończynę.
Po
kolejnej nieudanej sesji, Gohan podbiegł do Dendego i pomógł mu się podźwignąć
z podłogi. Nameczanin dyszał i słaniał się na nogach, spoglądając na poranione
wnętrza swoich dłoni. Wyglądało jakby ktoś pociął mu je sztyletem, niemalże
oddzielając mięso od kości.
-
Przepraszam cię, Gohan. To mnie przerasta – wyszeptał i naciągnął mankiety
szaty na ociekające fioletową krwią palce. – Dzisiaj na pewno nie zdołam już
nic więcej dla niego zrobić. Nie wiem czy to w ogóle jest jeszcze możliwe.
-
Ale co mu dolega? Może ja coś wymyślę? Co z tutejszą biblioteką? Ta energia…!
-
Gohan, nie. To nie energia. To czarna magia. Przekleństwo pochodzące wprost z
Czwartego Wszechświata. W tej materii nie mamy absolutnie żadnego
doświadczenia. – Na te słowa, wypowiedziane z ponurą pewnością, chłopak
zupełnie oklapł. Przez chwilę wpatrywał się w jakiś punkt w rogu pokoju, ale w
końcu przełknął łzy i skinął głową, wymuszając na sobie uśmiech. Zacisnął dłoń
na ramieniu Dendego.
-
Dziękuję ci, przyjacielu. Zostanę z nim teraz sam.
Kiedy
drzwi komnaty zamknęły się za Nameczaninem, Gohan otarł policzki rękawem gi i
podszedł do łóżka, na którym leżał jego brat. Przykrył go troskliwie kocem,
zasłaniając czarną od magicznej trucizny nogę. On sam nie chciał na nią patrzeć,
ale chłopcu też powinien oszczędzić takiego widoku. W powietrzu zaczynał przejawiać
się jeszcze wątły, a już zwiastujący najgorsze zapach zgnilizny. Gohan położył
dłoń na rozgrzanym czole brata, a ten podniósł ciężkie od potu powieki i
uśmiechnął się. Chłopakowi bardzo trudno było teraz odwzajemnić ten grymas.
-
O czym tak tam szeptaliście z Dendem? – spytał Goten, siląc się na wesołość. –
Tak ze mną źle?
-
Ależ skądże! Wręcz przeciwnie, właśnie mówiliśmy o tym, jak dobrze sobie
radzisz. Zdrowiejesz z minuty na minutę, ty twardzielu! – Gohan szturchnął go pięścią
w ramię, a chłopiec przymknął znów oczy, wyraźnie zadowolony z tego co
usłyszał. Może to z powodu przybierającej na sile gorączki, ale nie do końca
zdawał sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje. To i lepiej, pomyślał Gohan. Będzie
walczyć. Czasami prawda jest ostatnią właściwą rzeczą do powiedzenia.
-
Chcę pomóc w poszukiwaniu kul. Musimy ożywić Trunksa… Gotenks na pewno dałby
Czarnemu Wojownikowi niezły wycisk. Mówiłem ci, że spotkałem Mai…? Będzie
dobrze. Jeszcze wszystko będzie dobrze…
Tym
razem Gohan nie wytrzymał. Łzy niemocy spłynęły mu po policzkach, a żal ścisnął
gardło niczym doświadczony morderca. Goten zdawał się przeciekać mu przez palce.
Mówił coraz wolniej i coraz mniej wyraźnie, zupełnie jakby jego język pęczniał
i tłumił kolejne dźwięki. Śmierć – czy może raczej jej Bóg – zaciskał szpony
wokół szyi chłopca, siłą wyprawiając go na drugi świat. Ale przecież Gohan nie
mógł pozwolić, by Goten stał się strażnikiem kolejnej kryształowej kuli.
>*<
-
Słyszałem, co powiedział ci ten trup. To już nie twoja wojna.
Ttuce
nabrała wody w dłonie i bez słowa zmyła nią bitewny brud z twarzy. Ciecz miała
słony posmak, który pozostał na jej wargach. Sięgnęła po ręcznik leżący przy
porcelanowej misie i wytarła się w niego, na chwilę zanurzając nos w materiale,
który pachniał piżmem i świątynnymi kadzidłami. Nie śpieszyła się, ale w końcu
musiała odpowiedzieć.
Nie powinnaś ufać
Raditzowi.
-
Więc co? Sugerujesz, że mam podkulić ogon i dać nogę z pola bitwy?
-
W końcu Saku jest bogiem…
Myślę, że to
sprzymierzeniec Czarnego Wojownika. Jego szpieg. A może nawet coś więcej.
Kiedy
słowa Piccolo wybrzmiały już w jej głowie, ręcznik opadł na podłogę, a Ttuce
odwróciła się do Raditza ze złością. Wybuch nastąpił szybciej, niż Saiyanin
zdołał przeliterować w myślach wyraz wtopa.
-
Jest uzurpatorem! – ryknęła, robiąc krok w przód i zaciskając pięści. – A kim
ty właściwie jesteś?! Walczysz w moim imieniu, czy w jego?! Jakim prawem chcesz
mnie zmusić od odwrotu?!
-
Nikt cię do niczego nie zmusza! Po prostu teraz możemy odejść razem… – Raditz sapnął
nad jej porywczością i oparł się plecami o ścianę. – Czarny Wojownik wskazał
nam otwarte drzwi. Musimy jedynie zamknąć je za sobą, żeby zacząć życie na
nowo. Tylko ty i ja, z dala od wojny i cieni Freezera. Tak jak kiedyś tego
chciałaś.
-
Dobre słowo – warknęła. – Kiedyś.
Jeśli właśnie tego pragniesz, to idź. Ja zostaję. – Pochyliła się i zgarnęła ręcznik
z podłogi. Nie zobaczyła jak twarz Raditza wykrzywia grymas wściekłości, ale
poczuła jego dłoń, gdy ta znienacka zacisnęła się na jej ramieniu i znowu
odwróciła ją przodem do niego.
Za każdym razem gdy opuszczasz
Pałac, on podąża za tobą wzrokiem.
-
To Namek, prawda? – wycedził przez zaciśnięte zęby. – To on nastawił cię przeciwko
mnie. I co ci niby powiedział?
Ciałem jest tuż obok,
ale jego duch przebywa gdzieindziej. Zawsze wie, gdzie się znajdujesz.
Saiyanin
nie trzymał jej mocno, więc bez trudu oswobodziła się z uścisku i spiorunowała
go wzrokiem. Wciąż wracał do niej szept Nameczanina, którego głos dwoił się i
troił, zamieniając w chór, skandujący zgodnie te same tezy:
To już nie uzależnienie.
To nadzór.
-
Że nie powinnam ci ufać. Że dziwnie się zachowujesz – zadrwiła, nie odsłaniając
kart. Raditz uśmiechnął się zimno i wyprostował.
Kontrola.
-
Nie rób ze mnie głupca, Ttuce. Nie jestem już tym rozbestwionym chłopcem,
którego poznałaś lata temu. Wierz mi lub nie, ale podczas pobytu w piekle,
nawet po śmierci, można dojrzeć.
-
Wcale nie robię…
-
Przestań. – Uśmiech Saiyanina stał się sardoniczny, a Ttuce niespodziewanie
przeszedł dreszcz. Nie podobał jej się taki grymas na jego twarzy. – I co?
Pewnie swoją wyssaną z palca tezę uargumentował właśnie tym, że jestem martwy,
a co za tym idzie wciąż połączony z piekłem?
Ściągnęła
usta w wąską linię i nie odpowiedziała. Od początku miała wątpliwości, czy
Nameczanin się nie myli. Nagle ten atak na Raditza wydał jej się strasznie
głupi. Saiyanin, założywszy ręce za plecami, zaczął się przechadzać i przypatrywać
sklepieniu pomieszczenia, pokrytemu cienkimi niczym pajęczyna pęknięciami.
-
Powiedział ci, że przez mój stan z pewnością jestem pod kontrolą Czarnego
Wojownika… – Jego ogon ciął powietrze z ożywieniem przeciwnym opanowaniu, z
którym Raditz wciąż mówił. – Jakie to proste! I wręcz naturalne, że w takiej
sytuacji zrzuca podejrzenia na mnie. A teraz pozwól, że wyjaśnię, dlaczego tak
jest. – Spojrzał na nią twardo. Trzymał swoją ki w żelaznych ryzach. – Chyba,
że wasza królewska mość wydała już werdykt? Na szubienicę ze mną?
-
Mów.
-
Jakby wasza łaskawość nie zauważyła, Piccolo też wciąż jest martwy! Sam również
całkiem niedawno był w zaświatach i tak samo jak ja nosi aureolę, która wbrew
pozorom nie służy jedynie do oświetlania w nocy drogi do kibla!
-
Raditz…
-
Nie! Nie Raditz, eminencjo. Skoro ja,
uniżony sługa, jestem podejrzany, to Nameczanin też powinien być! Czy wasza
wysokość wie może gdzie on teraz jest?
-
Przestań się tak do mnie zwracać! – krzyknęła, a stojąca za nią misa z wodą
eksplodowała, wyrzucając swoją zawartość w powietrze. Ttuce czuła się jak mała
dziewczynka, która tupnięciem chce wymusić coś na swoim opiekunie.
-
Zawsze znika, gdy coś się dzieje – kontynuował Raditz niewzruszenie, kiedy ostatnie kawałki porcelany znieruchomiały już na posadzce. – To ja pomagam ci
na polu bitwy, nie on. To ja osłaniam cię własnym ciałem, narażając się, że
zostanę unicestwiony na wieki wieków. Czy ktokolwiek z nas wie, co on robi w
tym czasie? Czy ktokolwiek śledzi jego poczynania?
-
Medytuje…
-
Nie bądź śmieszna, wasza wspaniałość – wycedził z premedytacją. – Poza tym,
wiesz kto jeszcze niedawno wyrwał się z gardzieli piekieł? Ty. Może to ty jesteś marionetką Czarnego Wojownika? Przyszło ci to
do głowy? Może to ciebie opętał, gdy byłaś martwa i pod twoją powłoką pojawił
się na tym świecie? Może mieszka w tych pieprzonych kartach? Może omamił cię
tak, że nawet o tym nie wiesz?!
-
Przepraszam – powiedziała Ttuce, nieznacznie spuszczając głowę. – Za szybko cię
osądziłam. Mówię to chyba po raz pierwszy w życiu, ale…
-
Kami! Czy ty i twoje wybujałe ego potraficie chociaż przez chwilę egzystować
poza centrum ogólnego zainteresowania?! – warknął, a ona spojrzała na niego
rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Uśmiechnął się wtedy kpiąco, ale jednak
odrobinę cieplej niż przed kilkoma minutami. – Każdy z nas może być pod jego
wpływem! A jeśli to akurat ty… Trudno. – Wzruszył ramionami i owinął się ogonem
w pasie na znak kapitulacji. – Najwyżej zginę z twojej ręki. Jeśli zechcesz tu
zostać i udowodnić samej sobie, że rzeczywiście jesteś tak nieustraszona jak
twierdzisz, to w porządku. Wolę umrzeć bezsensowną śmiercią u twego boku, niż
sensowną w innym wymiarze.
Nie ufaj.
Ttuce
tkwiła chwilę w bezruchu, po czym odwróciła się i wyszła na zewnątrz, mamrocząc
coś o tym, że musi odetchnąć świeżym powietrzem. Wstyd przypiekał koniuszki jej
uszu i sprawiał, że na nowo odnajdywała w sobie pokłady złości. Cholerny Namek!
To wszystko jego wina! To przez niego zrobiła z siebie idiotkę! Turbiny gniewu
obracały się coraz szybciej. Saiyanka stanęła na samej krawędzi terenu
przynależącego do Pałacu. Zacisnęła dłonie i pozwoliła, by paznokcie wbiły się
w poduszki dłoni. Musiała kogoś rozkwasić. Albo przynajmniej przyprawić o
porządną traumę.
Wtem
tuż obok niej przystanął Gohan. Źrenice Saiyanki zwęziły się, a następnie
rozszerzyły. Ofiara natomiast nie zaszczyciła jej spojrzeniem, zamiast tego
wpatrując się w fioletowy horyzont. Ttuce zaaprobowała ten układ i trwali tak
przez pewien czas, nie zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Może chłopak
wyczuł wzburzenie Saiyanki i dlatego rozsądnie nie podejmował żadnego tematu.
Jeden rzut oka na jego bladą twarz wystarczył by stwierdzić, że miał za sobą
fatalny dzień. Jeśli nie rok.
W
końcu cisza została przerwana:
-
Lepiej ci? Pomyślałem, że chcesz pomilczeć w towarzystwie.
-
Hmpf. Wszystko słyszeliście?
-
Podejrzewam, że na tej planecie nie ma istoty, która nie słyszała.
-
I co o tym myślisz? Kto ma rację? Kto jest zdrajcą?
Gohan
nie odpowiedział, ale podzielił się z nią innym spostrzeżeniem:
-
Kiedy Kakarotto zabił moją matkę… Znienawidziłem ojca i powiedziałem mu rzeczy,
których teraz się wstydzę. Nie miałem prawa go wtedy tak osądzać. W niczym nie
jestem lepszy od niego.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem.
-
Taka już rola dzieci. Nienawidzić swoich rodziców.
-
Masz podobne doświadczenia?
Ttuce
wbiła znów wzrok w przestrzeń przed swoim nosem. Jej profil nosił dumne rysy
królowej wojowników, a ona jeszcze zadarła podbródek, nieświadomie to
podkreślając. W przeciągających się minutach ciszy spojrzenie Saiyanki nieco
się zamgliło, a Gohan zdążył już stracić nadzieję na to, że usłyszy od niej
jakieś wyjaśnienie.
-
Gdy byłam dzieckiem, zostałam wydana na śmierć przez własnego ojca. Zrobił to
bez najmniejszych skrupułów. By latać,
trzeba pozbyć się balastu, powiedział mi kiedyś ten wielki król. Dopiero po
fakcie zorientowałam się, że dla niego tym balastem jestem właśnie ja. Miałam
dużo szczęścia, że Freezer potajemnie zmienił plany. Zamiast unicestwić, torturował
mnie i tyranizował, ale równocześnie też kształcił. Bezwartościową dziewczynkę…
– mówiła bezbarwnym głosem, choć w jej oczach pojawił się nagle błysk,
przywodzący na myśl szpikulec lodu. – Nauczył mnie wszystkiego, co wiem o zabijaniu
i podnoszeniu się z kolan. To od niego dowiedziałam się, że o sile i odwadze
nie świadczy to, ile razy zwyciężysz, ale to ile razy powstaniesz po porażce.
Freezer kochał mnie i nienawidził zarazem. I ja też, na pewnym etapie życia,
kochałam go bardziej niż kiedykolwiek mojego prawdziwego ojca. Po tym jak mordowanie
stało się dla mnie równie naturalne co oddychanie, Freezer uczynił mnie swoją
spadkobierczynią. Gdy pokochałam zniszczenie, pokochałam i jego.
Gohan
słuchał tego z rosnącym przestrachem. Kolejne alarmy rozbrzmiewały mu w głowie przypominając,
dlaczego nigdy nie chciał Ttuce zaufać. Jej opanowanie było przerażające; głos
chłodny i pozbawiony uczuć, nawet kipiącego złością żalu. Jak wyuczona na
pamięć formułka, powtarzana latami przed snem niczym pacierz. Przemówienie
osoby bez serca. Cel – pal.
-
Więc to wszystko było twoje… Jego imperium i Kosmiczna Organizacja Handlu…
-
Tak. Wcale nie musiałam o nie walczyć. Prawnie należały do mnie. – Przymrużyła
oczy, wciąż obserwując jakiś niewidoczny punkt na niebie. Kiedy mówiła, przez
jej twarz przemykały cienie, które wydobywały na wierzch pierwotną dzikość. – Freezer
dostrzegł we mnie to, czego nigdy nie dostrzegł ojciec. Nawet gdybym nie była saiyańskim
albinosem, to on i tak zawsze faworyzowałby Vegetę. Ale Freezerowi w ogóle nie
przeszkadzało to, że jestem kobietą. Wiedział, że mogę być najpotężniejsza ze
swojej rasy. Wiedział, że mogę zostać jego godną następczynią. Kiedy zaczęłam
dojrzewać, nastał czas buntu i nasze stosunki znowu się popsuły. Na powrót miałam
te głupie pomysły o odwecie i pomszczeniu krewnych. A potem poznałam Raditza… Od
tamtej pory Freezer trzymał mnie na krótkiej smyczy i karał za każde
przewinienie.
Wiedział, że będziesz
jego godną następczynią jeśli chodzi o okrucieństwo,
pomyślał Gohan. Nigdy nie przypuszczał,
że przewyższysz go siłą. Jeżeli kiedykolwiek powiedział coś innego, to łgał ci
w żywe oczy. Nienawidził wszystkich Saiyanów, ciebie także. Ty byłaś po prostu
zbyt szalona, żeby to zauważyć!
-
Więc uważasz się za jego przybraną córkę? – spytał, czując gorycz na języku.
-
Jak najbardziej. Nie miał własnych dzieci, a przynajmniej nic mi o nich
niewiadomo. Vegeta był dla niego zwykłym pionkiem i sługusem. Ale ja… Ja zawsze
byłam czymś więcej. – Uśmiech, którzy przeciął jej twarz, stanowił jeden z
najbardziej przerażających, jakie Gohan kiedykolwiek widział. Względy u
kosmicznego tyrana wciąż stanowiły dla niej powód do dumy.
-
Sądziłem, że go nienawidzisz. Przecież wyrządził ci tyle złego…
-
Pokaż mi rodzica, który nigdy nie skrzywdził swojego dziecka. Choćby i
nieumyślnie. – Spojrzała na niego oczami, które teraz niemalże płonęły jakimś
wewnętrznym światłem. – To, że przeczytałeś kilka stron z mojego życiorysu nie
znaczy, że poznałeś całą historię. Freezer był mi wrogiem i oprawcą – to prawda.
Ale zarazem był też moim opiekunem i przewodnikiem. Pomógł mi się rozwinąć, a
to coś, czego nigdy mu nie zapomnę. Nawet w dziejach waszego świata, uczniowie
często zwracali się przeciwko swoim mistrzom. Taka już kolej życia. Między mną
i Freezerem nie mogło być mowy o lojalności. Nie płakałam po jego śmierci, tak jak
i on nie płakałby po mojej. Ale dopóki mogłam, uczyłam się od niego, a on
cieszył się, że ma taką ambitną wychowankę.
-
My to nazywamy syndromem sztokholmskim – powiedział szorstko, a ona odrzuciła głowę
w tył i roześmiała się. W jej głosie nie było jednak słychać rozbawienia. Kiedy
zaczęła znów mówić, mruczała niczym kot:
-
Mogłam mu uciec wiele razy, a jednak nie zrobiłam tego. Wiedziałam, że przy nim
nauczę się najwięcej. Kiedy chcesz się doskonalić, nie przebierasz w środkach. Wyglądasz
na zszokowanego tym wyznaniem. Sądziłeś, że od zła nie można się uzależnić? Że
jeśli ktoś rodzi się dobry, to choćby i
chodził ciemną doliną, to zła się nie ulęknie?* Włóż to między bajki, Son.
Freezer złamał moją wolę i zrobił ze mnie potwora, a ja w końcu na to
przystałam. Kiedy nie możesz kogoś pokonać, powinieneś się do niego przyłączyć.
To
powiedziawszy, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała w stronę pałacowych
komnat, pozostawiając Gohana z ciężko bijącym sercem i mętlikiem w głowie. Córka Freezera. W najgorszych koszmarach
nie przewidział, że właśnie tak Ttuce o sobie myśli. Wszystko wskazywało na to,
że była jeszcze bardziej skrzywiona, niż kiedykolwiek wcześniej sądził.
-
Satan. Satan nigdy nie skrzywdził Videl – powiedział cicho, jakby chcąc
przekonać samego siebie, że dobro jeszcze nie zniknęło w pełni z tego świata.
Obserwował
majaczące w dole pola i lasy, teraz uginające się pod ciężarem klątwy Saku. Roślinność
stopniowo traciła swój kolor i zmieniała się w cmentarzysko natury, które
zrównywało się z brunatną glebą. Chłopak potarł w końcu twarz drżącymi dłońmi, po czym udał się wprost do Komnaty Ducha i
Czasu. Już miał zamknąć drzwi, ale wtedy przytrzymała je szponiasta ręka.
-
Wiem, że od renowacji w tym miejscu nie obowiązuje limit wejść. Ale czy to aby
na pewno rozsądne, Gohanie?
-
Nie mam pojęcia, Piccolo.
-
Ile razy byłeś tu w ostatnim czasie?
-
Nie wiem.
-
Ile masz teraz lat?
-
Nie wiem… Ale chyba zdołałem się czegoś nauczyć. I chciałbym ci to pokazać.
Nameczanin
wszedł za nim do bezkresnego pomieszczenia i zamknął drzwi z cichym kliknięciem,
odgradzając ich od rzeczywistości. Skrzyżował ramiona na torsie i z nieprzeniknioną
miną obserwował, jak Gohan staje tyłem do niego i unosi obie ręce na wysokość
twarzy.
-
Ttuce jest szybka – powiedział chłopak. – Dużo szybsza ode mnie.
-
W walce nie chodzi o bycie szybkim. Chodzi o bycie skutecznym. O twojej
wygranej może przesądzić jedno celne uderzenie.
-
A co jeśli znalazłem sposób, by zwiększyć zarówno moją prędkość, jak i
skuteczność? – spytał, uśmiechając się pod nosem. Rękami i oczami
zdawał się sięgać gwiazd. Nameczanin zastrzygł uszami i przechylił głowę na bok.
-
Zamieniam się w słuch.
>*<
Pantie
Briefs zawsze szczyciła się tym, że potrafi ugotować coś z niczego. Niestety,
biorąc pod uwagę obecną sytuację ekonomiczno-społeczną całej planety, okazało
się, że owo zapewnienie ma wymiar czysto metaforyczny. Nawet jej kończyły się
już konserwy i pomysły na zupy z jednego, wysuszonego na wiór warzywa. Nikt
z mieszkańców bunkra nie chciał mówić o tym na głos, by nie urazić uczuć
zawodowej pani domu, ale powoli zaczynali przymierać głodem.
Ttuce
wyszła z opustoszałego marketu i rozejrzała się po ulicy. W sklepie znalazła
tylko paczkę nadgniłych pomidorów i bardzo złej jakości piwo. To ostatnie
wypiła, ale teraz z obrzydzeniem smakowała w ustach jego zwietrzałą gorycz.
Przyłożyła
dłoń do szyby w witrynie i odcisnęła jej kształt w oblepiającym szkło pyle.
Jeśli będą z nim dalej walczyć, Bóg Śmierci sprowadzi na Ziemię tak wiele
potworów, że wykończy ich wszystkich – jednego po drugim. Kiedy już umrą, zasilą
szeregi jego trupiej armii i tym samym przypieczętują to niesprawiedliwe
zwycięstwo. Saiyanka przyłożyła do szyby drugą dłoń. Jeśli jednak nie będą z
nim walczyć, umrą z braku wody i żywności. A wcześniej pewnie zwrócą się ku
praktykom kanibalistycznym, które wprawią Saku w jeszcze większą radość niż gra
w golfa z głową Tien Shinaha w roli dołka.
Oba
scenariusze przyprawiały ją o mdłości. Ttuce odepchnęła się od szyby i stanęła
na środku ulicy, którą zaścielały gruzy z częściowo zrujnowanych budynków. Poruszona
przez nią kupka kamieni rozsypała się, a towarzyszący temu dźwięk poniósł się
przez miasto niczym przez kanion. Powietrze miało zapach spalin. Wzrok Saiyanki
przesunął się po labiryncie budowli, które straszyły sczerniałymi od ognia
ścianami i ziejącymi pustką oknami. Nagle jej uwagę przyciągnęła rozbita
witryna innego sklepu, na której to stał telewizor o dziwnie teraz migającym
ekranie. Nadawano jakiś komunikat, co mogło świadczyć o tym, że Czarny Wojownik
po raz kolejny postanowił namieszać Ziemianom w głowach. Ttuce podeszła
mimowolnie bliżej. Wizerunek utlenionego na platynę prezentera raz po raz
przecinały zakłócenia.
-
Przed dwoma tygodniami Taka Supēsu został
znaleziony martwy w swoim biurze w tokijskiej siedzibie JAXA. Na miejscu policja
odnalazła również broń palną z odciskami poszukiwanej Bulmy Briefs, prezes Capsule
Corporation. Na dzień dzisiejszy Briefs przebywa wciąż na wolności, a policja pracuje
nad tym, by ją ująć. Przewidywane są nagrody dla osób, które pomogą w odnalezieniu
zabójczyni. Oto i jej aktualny wizerunek, udostępniony nam przez
funkcjonariuszy zaledwie przed godziną. Wedle ostatnich informacji…
Ttuce
zaklęła i słysząc zbliżających się ludzi, naciągnęła na głowę kaptur bluzy. Oparła
się ramieniem o ścianę sklepu, ręce chowając w kieszeniach, a jedną nogę
uginając w kolanie. Śmierdziała piwem i z niedbale zwieszoną głową sprawiała
wrażenie, jakby zaraz miała upaść. Grupka kilkunastu maruderów, która wyłoniła
się z ciemności nocy, wyminęła ją więc bez większego zainteresowania, rozbijając
na ulicy koktajle Mołotowa i tylko dodając do ogólnej destrukcji, poprzez wzniecenie
pożaru. Zrezygnowana Saiyanka ruszyła w przeciwnym kierunku, zostawiając za
sobą trzask płomieni i śmiechy ludzi-hien, którzy dawno zapomnieli już co to
normalne życie.
Nagle do jej uszu zaczęły docierać dźwięki
skrzypiec, które stawały się coraz głośniejsze w takt tego, jak zaintrygowana
Ttuce zbliżała się do ich źródła. W otaczającej ją scenerii zawiei i beznadziei,
ta delikatna muzyka była tak surrealistycznym doznaniem, że Saiyanka musiała
się aż uszczypnąć, by sprawdzić, czy aby na pewno nie śni na jawie.
W
końcu w jednym z zaśmieconych zaułków odnalazła sprawców zamieszania – samotnego
mężczyznę i jego instrument. Skrzypce płakały, podczas gdy smyczek i władająca
nim ręka poruszały się nieustannie, dźwiękiem malując obraz niewidoczny dla
oczu, ale doskonale zrozumiały dla serca. Ttuce stała przez chwilę jak
zahipnotyzowana, poddając się muzyce, aż nagle jej uwagę przykuło coś innego – tęczówki człowieka były brązowe. Nie czerwone.
Znalazła
się przy nim w dwóch krokach i nim mężczyzna zdążył zaprotestować, pochwyciła
go za przód kurki, unosząc nad ziemię razem z instrumentem.
-
Poznajesz mnie, przyjemniaczku? Wiesz kim jestem?! – warknęła, odrzucając
kaptur z głowy, a on zaraz przytaknął w panice. – I co, masz ochotę mnie zabić?!
-
Nie, skądże znowu!
-
Naprawdę? Mogłabym przysiąc, że jeszcze niedawno twoja odpowiedź byłaby
twierdząca! Co się zmieniło? Czemu nie służysz już Saku?! Gadaj! – Potrząsnęła nim.
-
Wiem, że chciałem… Miałem zabić… Ale wtedy… Ona umarła! Zginęła w eksplozji
miasta. Umarła mi w ramionach, a ja poczułem, że…
-
Że nie jesteś już pod jego wpływem – dokończyła za niego. To było wyjątkowo
krótkie i owocne przesłuchanie. Nagle wszystkie elementy układanki zaczęły się
ze sobą łączyć. – Oczywiście. Śmierć kogoś bliskiego wywołała taki szok, że
doszedłeś do siebie…
Puściła
go, a on złapał szybko pion, przycisnął skrzypce do piersi i uciekł w głąb
morza ruin, zanim Saiyanka znowu zaczęła się nim interesować. Ttuce wbiła wzrok
w niebo. Gohan z jakiegoś powodu uznał, że to właśnie tam należy szukać
Czarnego Wojownika. I, obserwując kłębiące się nad nią fioletowe chmury, była
skłonna przyznać mu rację.
-
Cokolwiek tam robisz, pochłania cię tak, że twój czar traci moc. Rozmieniasz
się na drobne i słabniesz… – Wyciągnęła z kieszeni scouter i zamontowawszy go
na uchu, wcisnęła przycisk połączenia. – Bulma? Mam dla ciebie zadanie bojowe. Wiem
jak pokonać Czarnego Wojownika.
>*<
Wisząca
świątynia znajdowała się wysoko nad ziemią, na stromej ścianie Heng Shan –
jednej z pięciu wielkich gór taoizmu. Pawilony klasztoru skryte były w skalnych
wgłębieniach, dodatkowo osłoniętych drewnianymi fasadami, które zazdrośnie
strzegły jego tajemnic. Wszystkie wiodące do niego kładki i pomosty pokrywała
gruba warstwa śniegu, który sypał teraz nieprzerwanie z nieba, szybko
przemieniając się w zamieć.
Ttuce
spoglądała na wtopioną w górę świątynię zza szkiełka swojego scoutera. Na urządzeniu,
dzięki nieocenionym wysiłkom Bulmy, wyświetlała się lokalizacja kolejnej
kryształowej kuli.
-
Jest w środku.
Raditz
kichnął w odpowiedzi i potarł dłońmi skórę ramion, walcząc z gęsią skórką.
-
Naprawdę nie jest ci zimno?
Ttuce
spojrzała na niego cierpko. Płatki śniegu ułożyły się w równym rządku nawet na
jej nosie i odsłoniętym karku.
-
Dorośnij – warknęła, po czym ruszyła przez zaspy w stronę góry. Raditz udawał,
że ich wcześniejsza kłótnia nie miała miejsca, więc Saiyanka z chęcią przeszła
nad tym do porządku dziennego i znowu demonstrowała swoje humorki. Nie czekając
na niego, wzbiła się w powietrze i przedarłszy się przez śnieżycę, wylądowała
przed wejściem do jednego z pawilonów. Biały puch zatrzeszczał pod podeszwami
jej butów, a kiedy Raditz do niej dołączył, z wnętrza świątyni dobiegł ich
powitalny dźwięk gongu.
Drewniane
wrota, ozdobione malowidłem o bliżej Ttuce nieznanej religijnej symbolice,
otworzyło dwóch mnichów w pomarańczowych szatach. Ich ogolone na łyso głowy natychmiast
przywołały do Saiyanki wspomnienia o wizycie w Czwartym Wszechświecie. Mężczyźni
zajęli miejsca po obu stronach wejścia i ukryli dłonie w szerokich rękawach
swego odzienia. Strzegli przejścia, a jednak nie blokowali go przed Ttuce.
Saiyanka
postanowiła nie nadwyrężać łutu szczęścia zbędnymi pytaniami i zanurzyła się w
półmroku panującym w świątyni. Wydarzenia ostatnich dni sprawiły, że jeśli dla
odmiany mogła dostać coś po dobroci, to korzystała z okazji. Pierwsze wyłożone
drewnem pomieszczenie skąpo oświetlały trzy świece, stojące przed kamiennymi posągami
ziemskich bóstw. Martwe oczy Buddy, Konfucjusza i Laoziego zdawały się śledzić
każdy jej krok. Już chciała kąśliwie skomentować wątpliwą urodę tych elementów
wystroju, ale wtedy za swoimi plecami usłyszała jakiś rumor. Kiedy Raditz próbował
za nią podążyć, mnisi zastąpili mu drogę.
-
Ty nie. Złe duchy nie mają wstępu do świątyni – powiedział jeden z mężczyzn z silnym,
północnym akcentem.
-
Też coś! Jeszcze nikt mnie tak nigdy nie obraził! – oznajmił Raditz z teatralnym
oburzeniem. – Ttuce, przemów im do rozsądku!
Saiyanka
uniosła brwi z rozbawieniem.
-
Zostań. Niedługo wrócę.
Nieśpiesznie
udała się w głąb świątyni, podążając za kolejnymi świecami, ustawionymi po obu
stronach korytarza. Migoczące w ciemnościach płomyki wyznaczały jej drogę i
Ttuce skupiła się na nich do tego stopnia, że dopiero po chwili zauważyła, że
ma towarzystwo. Pomiędzy tymi samymi świecami, ukryci w cieniu ścian, stali
kolejni mnisi. Występowali w promień światła dopiero wtedy, gdy już ich minęła
i zaczynali podążać za nią coraz to bardziej zwartą grupą – odcinając ewentualną
drogę powrotu. Saiyanka zacisnęła zęby i rozczapierzyła palce jednej dłoni,
natychmiast odczuwając w niej delikatny przepływ ki. Zacisnęła znów palce na
niewidzialnej jeszcze broni. Nikt tu nie znajdował się pod wpływem Saku.
W
końcu Ttuce dotarła do pomieszczenia wieńczącego korytarz. Tak jak pozostałe, zostało
ono wyrzeźbione w skale. Tutaj jednak podłoga ani ściany nie były wyłożone
drewnem, a chłód bijący od kamienia stał się odczuwalny nawet i dla Saiyanki. W
środku nie czekała na nią żadna niespodzianka – jedynie jeszcze jeden mnich o
trudnych do odczytania zamiarach i pomarszczonej twarzy, upodabniającej go do
wiekowego żółwia. Mężczyzna uśmiechnął się na widok zirytowanej Ttuce, po
czym zwrócił do tych, których oddech czuła na swoim karku:
-
Miejcie się na baczności, bracia. Ona nie jest tym, na kogo wygląda – powiedział
i wsunął dłonie w rękawy szaty. – To istota nie z tej planety. Istota, która widziała
narodziny gwiazd i upadki światów, do tych ostatnich nie raz się przyczyniając…
Witaj, Ttuce.
-
Skąd wiesz kim jestem? – syknęła, mrużąc oczy. Miała dość tych gierek zanim
jeszcze na dobre się zaczęły. Mnich utkwił wzrok w zaciśniętej pięści Saiyanki,
którą to powoli zaczynała otaczać łuna ki.
-
Nie radziłbym ci tego robić. Jeśli zniszczysz tę świątynię, to wraz z górą, na
której się opiera. Czy na podobieństwo Sun Wukonga** chcesz zostać pogrzebana w
jej trzewiach?
-
Nie wiem o czym pieprzysz, ale lepiej się streszczaj. – Mimo kpiącego tonu
rozluźniła pięść, pozwalając swojej energii na ponowny spoczynek. Staruch miał
trochę racji. – Nie wpadłam tu na pogaduszki.
-
Nie. Przyszłaś po to, prawda? – Mnich wysunął jedną z dłoni z rękawa. Teraz jakimś
magicznym sposobem trzymał w niej kamienną kulę, na widok której oczy Ttuce aż
zalśniły. – Decyzja, którą wkrótce podejmiesz, zadecyduje o losie tej planety.
Saiyanka
wpatrywała się w trzymany przez niego obiekt z pożądaniem, a dziwny uśmiech
tańczył na krzywiźnie jej ust. Zrobiła pierwszy krok w stronę mężczyzny, a tłum
za nią niemalże zafalował, kopiując ten ruch i trzymając się możliwie blisko,
jak niechciany cień.
-
Znowu to samo? Zanudzicie mnie. Niby dlaczego miałabym chronić Ziemię? Nie
zależy mi na niej. Jej mieszkańcy nigdy nie zrobili dla mnie niczego, za co
mogłabym być im dłużna. Jesteście jedynie pędrakami, które przypadkiem weszły
mi w drogę.
Przeniosła
wreszcie wzrok z kuli na twarz starca. Czuła ostrza wycelowane w swój kark
nawet mimo tego, że żadne z nich jeszcze nie dotknęło jego skóry. Ręce mnichów
nie drżały, kiedy tak Saiyance grozili, ale ona potrafiła zwęszyć ich strach.
Stała więc rozluźniona, z głową przechyloną w leniwej kpinie. Najstarszy z
mnichów nie sprawiał wrażenia poruszonego jej słowami.
-
To prawda – zgodził się. – Niemniej pamiętaj, że aby wygrać wojnę, czasami
trzeba ją przegrać. Niekiedy pozorna porażka może przerodzić się w triumf,
który uświęci wszystkie środki.
Ttuce
ledwo dostrzegalnie zacisnęła mięśnie szczęk.
-
Już mi to kiedyś powiedziano – wycedziła, nagle rezygnując z pogardy na rzecz
czujności. – Kim ty jesteś?!
Mężczyzna
rozłożył ręce, a długie rękawy jego pomarańczowej szaty rozpostarły się niczym
skrzydła feniksa.
-
Znajdujemy się w północnej świątyni, na północnej górze, poświęconej kultowi
bóstw północy, zimy i śmierci. Możemy pochodzić z różnych światów, a nasi
bogowie mogą nosić różne imiona i przywdziewać różne twarze, lecz tak naprawdę wszyscy
są tacy sami. – Wyciągnął kulę w jej stronę. – Ta jest dla ciebie. Z pełną
świadomością w twoje ręce składam losy Ziemi. Mam nadzieję, że wybór którego niedługo
dokonasz będzie zgodny z tym, co dyktuje ci serce.
-
A co jeśli ja już nie mam serca? – spytała z dużo większą powagą, niż chciała.
Kula zamajaczyła przed nią w półmroku jaskini, a mnich uśmiechnął się znowu.
-
Wtedy niech bogowie mają nas w swej opiece.
Kiedy
Ttuce wyszła wreszcie ze świątyni, Raditz był niemalże całkiem zasypany
śniegiem. Na jej widok poderwał się zaraz żwawo ze skały, na której dotąd
siedział, i otrzepał niczym pies.
-
Udało ci się?!
Saiyanka
skinęła głową i pokazała mu kamienną kulę, po czym bez słowa schowała ją do
sakiewki, która tradycyjnie zwisała u jej boku.
-
Bomba! Coś taka wyciszona? – Objął się znów ramionami i starał nie szczękać zębami.
– Niczego nie rozniosłaś? Nikt nie zginął? Dobrze się czujesz?
Ttuce
wyminęła go i stanęła na samej krawędzi podestu, spoglądając na górzysty
krajobraz. Pasmo gór wiło się w zasypanej śniegiem dolinie niczym cielsko
uśpionego smoka. Saiyankę naszła nagła myśl, że może tak naprawdę to Shenron
krył się pod ich osłoną i czekał cierpliwie aż znów zostanie wezwany, by
wspomóc sprawiedliwych w walce z zalewającym świat cieniem.
-
Raditz?
-
Jestem. – Podszedł bliżej.
-
Chcę żebyś wiedział, że… Cokolwiek się stanie.
Uśmiechnął
się.
-
Wiem.
>*<
-
Vegeta?
-
Co znowu?
-
Może powinniśmy powiedzieć Ttuce o naszym odkryciu? Może uda jej się Raditza
unieszkodliwić, dopóki jeszcze nie jest za późno.
-
I niby jak chcesz się z nią skontaktować?
-
Myślałem, że możesz znowu skorzystać z waszego poplątanego łącza…
-
To się nazywa stan splątany, pajacu –
warknął. – I nie, nie zamierzam robić tego po raz drugi. To było gorsze od tej
idiotycznej fuzji.
-
Vegeta, jesteście bliźniętami! – Młodszemu Saiyaninowi ręce opadły niemalże na
ziemię. – Macie niesamowitą więź! Odczytujecie swoje emocje i myśli! To nam
daje niepowtarzalną szansę powodzenia, a stawka jest chyba jednak zbyt wysoka,
żeby…
-
Cicho! Co to za dźwięk?
Goku
cicho być nie zamierzał, a co więcej brzmiał coraz bardziej sensownie i
poważnie, więc Vegeta zatkał mu usta dłonią. Wtedy też w piekielnym tunelu dało
się słyszeć coś, co nie było owocem paplaniny Saiyanina. Ciche brzęczenie
zdawało się zbliżać do nich z coraz większą prędkością. Nagle półmrok wokół
nich został rozproszony, a ich oczom ukazała się błyszcząca bańka.
-
Whis! – Vegeta puścił wiercącego się Goku, a rzeczona bańka podleciała do nich
niczym uradowany koliber i zawisła na wysokości czoła księcia.
-
Tu jesteście! – Twarz Whisa pojawiła się na wypukłej ściance projekcji, a zaraz
potem dołączył do niego rozpychający się i walczący o atencję Beerus.
-
Wy łajzy jedne! – pokrzykiwał Bóg Zniszczenia, wygrażając im pięścią. – Toż to
wam nie wstyd jest tyle czasu marnować?! Gdzie się szlajacie?!
-
Tam gdzie sami nas posłaliście! Teraz sugerujesz, że to była strata czasu?!
-
Aj, aj! Nie pora na kłótnie! – Whis zepchnął Beerusa z wizji zanim Vegeta
zdążył rozwalić bańkę pociskiem ki. – Pokażę wam drogę, chodźcie za mną!
-
Jasne! – Goku schwycił księcia pod ramię i pomknął za oddalającą się projekcją,
w ogóle nie oglądając się na pomstującego na takie traktowanie Saiyanina. –
Jaki jest twój plan, Whis?!
-
Saku wyprowadza na powierzchnię swoją piekielną armię, a wy pójdziecie jej
tropem. – Bańka migotała i pobrzękiwała, ale głos Whisa docierał do nich bez
najmniejszych zakłóceń. – Podążając ścieżką umarłych musicie jednak zachować
ostrożność. Żywym nie wolno nią kroczyć…
Saiyanie
biegli krętym korytarzem, odnosząc coraz większe wrażenie, że tak naprawdę zagubili
się w brzuchu jakiejś podziemnej żmii. Niskie sklepienie uniemożliwiało im lot,
a wystające skały utrudniały wszelkie inne manewry. Kiedy prawie stracili już
bańkę Whisa z oczu, przez dziurę w podłożu wpadli wprost do kolejnego kręgu
piekieł, który tym razem ukazał im świat odwrócony do góry nogami. Stanęli na
czarnym jak smoła niebie, usłanym brokatem miliardów gwiazd. Nocne chmury
muskały buty Saiyanów niczym mgła, a szczyty i kopuły budynków zwisały nad ich
głowami, przypominając cień ludzkiej potęgi. Na tle zabudowań widniała teraz wielka,
pociągła szrama – jak rozjątrzona rana, z której zamiast krwi sączyło się
fioletowe światło.
-
Jak się czujecie?
Głos
Whisa znów wypełnił ich uszy, a błyszcząca bańka zawisła między nimi.
-
Czy to portal? – zapytał książę w odpowiedzi.
-
Nasz sposób na powrót na Ziemię – szepnął Goku, zadzierając głowę wysoko do
góry. – Jakim cudem nie trafiliśmy tu wcześniej?
-
Vegeta, pamiętasz Bulmę?
-
Dlaczego o to pytasz? – Vegetę irytował niepokój w głosie Whisa.
-
Bo jeśli Czarny Wojownik przejmie nad wami kontrolę, to właśnie teraz.
Przekraczając granicę światów, będziecie najbardziej narażeni na jego wpływ.
Musicie mieć też na uwadze fakt, że to wrota przeznaczone wyłącznie dla
umarłych…
-
Już o tym mówiłeś – syknął książę. – Powtarzasz się jak stara przekupa na
targu.
-
Chodzi mu o to, że tę przeprawę możemy przypłacić życiem… Zgadza się? – spytał
Goku, a wymowne milczenie Whisa potwierdziło jego teorię. – Wrota śmierci
zechcą wyssać z nas energię.
Vegeta
spojrzał na młodszego Saiyanina podejrzliwie, nie rozumiejąc skąd nagle u niego
taki przyrost inteligencji.
-
Jestem sobą – oświadczył ostro. – Zróbmy to wreszcie. Przecież oni tam giną!
-
Racja. – Twarz Goku zmieniła się w maskę determinacji. – Teraz albo nigdy!
-
Bądźcie czujni – powiedział Whis, a w bańce zamiast jego twarzy pojawiła się
kula berła. – Postaram się wpłynąć na portal i przenieść was prosto do
pozostałych. Powodzenia po drugiej stronie!
Goku
i Vegeta spojrzeli po sobie. Doskonale słyszeli wahanie w jego głosie. Skoro
nawet bogowie już w nich nie wierzyli, to mogli polegać wyłącznie na własnych umiejętnościach. Wzbili
się w powietrze, po czym wskoczyli w portal Czarnego Wojownika.
>*<
-
Dlaczego wyłączyłaś scouter? Nie mogliśmy cię namierzyć! – krzyknął Gohan do Ttuce,
ale ta tylko prychnęła i przyśpieszyła, wymijając go w locie i nieoficjalnym
wyścigu do celu. Towarzyszący jej Raditz roześmiał się beztrosko i pomknął za
nią, a jego ogon przeciął powietrze niczym puszczona na wiatr wstęga.
Wojownicy
zmierzali z powrotem do Pałacu Wszechmogącego, a każda z czterech par miała ze
sobą po jednej z brakujących dotąd kul. Krillan i Gohan wylądowali zaraz po
Saiyanach, a do buddysty natychmiast podbiegła jego córka.
-
Tatusiu! Niespodzianka!
-
Marron? A co ty tu robisz? – Zdumiony Krillan oddał kulę Gohanowi i kucnął przy
podekscytowanej dziewczynce. Yamcha, Siedemnastka, Chiaotzu i Pūar dołączyli do
nich w porę, by zobaczyć jak naburmuszona Bulma wypada z Pałacu przez jego
główne drzwi.
-
Co tak długo?! – Na rękach trzymała równie naburmuszoną Brę, której zacięta
mina mocno kontrastowała z różową sukienką, którą miała na sobie i fryzurą na
cebulkę. Gohan nie mógł oprzeć się wrażeniu, że spogląda na małą kopię Vegety w
przebraniu. – Już prawie korzenie zapuściłyśmy!
-
Naprawdę uważasz, że przyprowadzenie tu dziewczynek było dobrym pomysłem…? –
odważył się zapytać.
-
Nie ucz matki jak dzieci bawić! Chciałam zobaczyć, jak spisały się moje
ulepszone cudeńka. – Wskazała brodą na scouter zamontowany na jego uchu. –
Zebraliście wszystkie?
Gohan
uśmiechnął się i ruchem głowy pokazał jej Yamchę, który przed chwilą odebrał mu
kulę i właśnie niósł całe ich naręcze do przeznaczonego na nie pomieszczenia.
-
Co do jednej.
Bulma
odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się również, poprawiając ułożenie Bry w swoich
ramionach. Dziewczynka zmarszczyła groźnie brwi, wyraźnie niezadowolona z
manewrów matki, ale nie odezwała się. Gohan wiedział, że wciąż jeszcze nie
zaczęła mówić. Może kobieta miała rację twierdząc, że Bra nabawiła się traumy
po odejściu Vegety. Może to właśnie było przyczyną spowolnienia jej rozwoju.
Kiedy
tak na nią patrzył, nie mógł nie myśleć o swojej nienarodzonej córce. Zastanawiał
się, jak na niego zareaguje. Wystraszy się blizny na policzku? Czy może w ogóle
nie zwróci na nią uwagi? Gohanowi nasuwało się wiele pytań, ale jedną rzecz
wiedział na pewno – on sam pokocha ją od pierwszego wejrzenia.
-
Dzisiaj miała chyba pierwsze skurcze.
-
Co? – Gohan oderwał wzrok od pucołowatej buźki Bry i przeniósł go na Bulmę.
-
Videl. Niedługo zacznie rodzić. Dlatego zabrałam dziewczynki. Rodzice nie mieli
czasu ich pilnować, muszą być w pogotowiu. W bunkrze został jeszcze tylko Buu.
Gohan
przełknął ślinę, nagle bardzo zestresowany. Wizja nadciągającego wielkimi
krokami ojcostwa wystraszyła go teraz bardziej niż wojna z Bogiem Śmierci. Po
raz pierwszy od dawna uświadomił sobie, co to oznacza – kolejne życie, za które
będzie odpowiedzialny. Bulma wyczytała wszystko z jego twarzy i roześmiała się,
po czym sprzedała mu kuksańca w bok.
-
Nie bój się, matole! Będziesz najlepszym ojcem na świecie. Znam cię od małego,
nie mogłabym się pomylić w tej kwestii. – Puściła do niego oko, a on mimowolnie
wrócił wspomnieniami do ich podróży na Namek i tego, co ich tam spotkało.
-
Dużo razem przeszliśmy, co nie? – mruknął, a Bulma pokiwała głową.
-
Przyjaciele nigdy nie opuszczają się w potrzebie. Teraz też będziesz mógł na
mnie liczyć. Na dobre i na złe! No, może poza zmienianiem pieluch, bo tego
szczerze nienawidzę. Za to, o dziwo, Vegeta był w tym zawsze bardzo dobry. Więc
kiedy raczy już wreszcie przywlec tu to swoje książęce dupsko, może sam cię
poinstruuje!
Gohan
parsknął śmiechem, na chwilę zapominając o swoim zdenerwowaniu. Nawet Bra
wydała się być nieco odprężona panującą między nimi atmosferą i przestała
marszczyć brwi.
Ttuce
obserwowała ich spode łba, siedząc w kuckach na kamiennych stopniach, podczas
gdy pozostali wojownicy dołączyli do Bulmy i Gohana, tworząc mały krąg. Kobieta
podała Brę Piccolo, a Nameczanin skrzywił się wymownie, ale nie zaprotestował. Image niańki najwyraźniej trzymał się go już dużo mocniej niż tytuł syna
Szatana. Bulma wyjęła notatnik z przedniej kieszeni ogrodniczek.
-
Zobaczmy na czym stoimy. – Przebiegła
wzrokiem po swoich zapiskach i postukała w nie długopisem. – Udało nam się zgromadzić
wszystkie kule. Scoutery są teraz wyposażone w ulepszony radar, także gdyby
doszło do jakiegoś nieszczęścia i któraś z nich ponownie się zagubiła, to odnajdziemy
ją bez problemu. Zakończyłam już prace nad komorami leczniczymi. Są dwie, co musi
nam wynagrodzić brak fasolek Senzu… Czy o czymś zapomniałam? – Spojrzała po
zgromadzonych wojownikach.
-
Co z bunkrem? – Krillan podrapał się po brodzie. – Wypadałoby ulepszyć
zabezpieczenia.
-
Słuszna uwaga, to jest wciąż na mojej liście. – Zaczęła coś dopisywać do notatek. – Buu co prawda chroni Videl, ale mimo wszystko warto
dmuchać na zimne…
-
A kapsułki z przenośnymi schronami? Może niedługo w ogóle będziemy musieli
opuścić bunkier. Moglibyśmy zaszyć się gdzieś na pustyni – zauważył Yamcha.
-
Składana prostownica do włosów? – podsunął Siedemnastka.
-
Przydałaby się kolejna kabina supresji – mruknął Piccolo. – Kto wie, czy Saku
nie uda się w niej zamknąć.
-
Urządzenie wygłuszające Czarnego Wojownika? – zaproponował Gohan. – Gdyby
ludzie przestali go słyszeć…
-
A takie bransolety, jak nosi Ttuce? – Raditz pochylił się nad ramieniem bratanka. – Są od Beerusa, wiem, ale może można je jakoś skopiować?
-
Dobrze, dobrze! Wystarczy już! Rany, co wy byście beze mnie zrobili? – burknęła
Bulma, notując jak wściekła. Jej lista pękała już w szwach, więc otarła czoło
rękawem i podparła się pod boki, po czym spojrzała na Ttuce. – Hej, twoja
kolej! Jaki masz plan?
Saiyanka
przestała wydłubywać kamyczki spomiędzy płytek podłoża i podniosła się ze schodków
z kwaśną miną.
-
Plan jest bardzo prosty. Musimy tylko… – Przerwała i wbiła wzrok w niebo.
-
Kryć się! – ryknął Piccolo, ale wbrew jego słowom wszyscy zmartwiali.
Tuż nad ich głowami otworzyło się okno
portalu. Vegeta i Goku wyłonili się z niego równocześnie, niczym jakieś wyższe
boskie istoty zesłane na Ziemię, by zaprowadzić na niej wreszcie ład i
porządek. Gohan stanął zaraz przy Ttuce, tak samo jak ona nie spuszczając z
nowoprzybyłych postaci oczu i podskórnie już szykując się do odparcia ataku.
Bulma zacisnęła usta w wąską linię i wzięła Brę z powrotem na ręce, po czym
zrobiła zdecydowany krok w tył. Tym razem wojownicy byli przygotowani na
najgorsze, nie najlepsze.
-
Krillan, Pūar, zabierzcie stąd dzieci – polecił Piccolo. – Dende i Popo są
razem z Gotenem. Poinformujcie ich o zaistniałej sytuacji.
Kotek
schwycił córkę buddysty za rączkę i pociągnął ją w głąb Pałacu, ale zarówno
Bulma, jak i Bra trwały wciąż w tym
samym miejscu, nie mogąc oderwać wzroku od Vegety. Dziewczynka otwierała i
zamykała usta niczym rybka, bezskutecznie próbując uformować jakieś słowo. W
końcu Krillan siłą zmusił kobietę do schronienia się w świątyni.
-
Ale ja chcę pomóc! – protestowała Bulma, przyciskając Brę do piersi.
-
Nawet mowy nie ma! Zostańcie tu, dopóki ich nie odciągniemy! Potem uciekajcie!
– Krillan zatrzasnął jej drzwi komnaty przed nosem, a rozjuszona kobieta
spojrzała po towarzyszach swojej niedoli.
-
Ale co ja mam niby robić w międzyczasie?! Stać z boku i komentować?!
-
Na razie chroń swoje dziecko – powiedział Dende i podsunął jej krzesło, na
którym Bulma w końcu usiadła. Nameczanin podszedł znów do łóżka i położył
dłoń na czole Gotena. Chłopiec nie odzyskiwał już przytomności. Dende zacisnął
zęby, widząc jak skóra na jego szyi robi się czarna.
Vegeta
i Goku wciąż unosili się w przestworzach. Otaczał ich fioletowy dym, a bijąca
od nich energia była rozchwiana i nierówna. Momentami zdawała się spadać do
zera, a po chwili znów przewyższała najśmielsze oczekiwania, burząc
towarzyszące im chmury. Ich ubrania nosiły ślady spalenizny, a podrapane do
krwi ciała wyglądały jakby Saiyanie właśnie przedarli się przez cierniową
dżunglę.
-
Czekaj na sygnał – powiedziała Ttuce do Gohana i uniosła ręce w gotowości do
ataku.
Moi milusińscy, przed
wami ostatnie zadanie. Podczas waszej nieobecności, kryształowe kule obraziły
się na Ziemian. Jeśli ktoś z tej zgrai zginie, to już nigdy nie odzyska życia.
Wiecie co robić.
- TERAZ!
Nim
słowa Czarnego Wojownika zdołały wybrzmieć do końca w przestworzach, Goku i
Vegeta runęli w dół niczym dwa wygłodniałe jastrzębie. W locie natychmiast
zderzyli się z Gohanem i Ttuce, którzy wystrzelili im naprzeciw. Huk wywołany
tym spotkaniem poniósł się w powietrzu, a Saiyanka pochwyciła swojego brata za
głowę i z impetem uderzyła kolanem w jego czoło, oszałamiając go zaledwie na
ułamek sekundy. Syn naparł na ojca i przystopował go potężnym ciosem w szczękę.
Kakarotto i Vegeta oddalili się od napastników na bezpieczną do przemyśleń odległość.
Odnaleźli się w powietrzu i zawiśli ramię w ramię.
-
Cóż za ciekawe zjawisko. – Książę zmrużył krwistoczerwone oczy, a jego uśmiech
stał tak drapieżny, jak przed laty. – Któż to rzuca nam wyzwanie?
-
Żałosny mól książkowy? – zakpił Kakarotto, ukazując zęby w nienawistnym
grymasie. – Ten, który zapomniał kim jest i postanowił bawić się w dom kosztem
swojej potęgi?
-
I ta, która jeszcze niedawno sama chciała zniszczyć ten świat? Nigdy bym nie
pomyślał, że zgotujecie nam tak żenujące powitanie. Co się stało, siostrzyczko?
Zagubiłaś swoją dumę wraz z honorem?
Ciała
obu Saiyanów otoczyła czerwona łuna energii, a Gohan zaklął tak dosadnie, że
Ttuce aż się wzdrygnęła. Wśród ryku wiatru i oślepiających błysków światła, Kakarotto
i Vegeta przeszli w boskie stadium transformacji.
-
Dzisiaj nie będzie rozgrzewki. – Vegeta wyszczerzył zęby w żądnym krwi
uśmiechu.
Gohan
i Ttuce obserwowali jak Saiyanie zbliżają się do siebie w powietrzu. Z początku
chłopak uznał, że szykują jakiś skoordynowany atak, ale kiedy dostrzegł, że ich
ręce ustawiają się prostopadle do ciała w charakterystycznym dla scalenia
geście, serce stanęło mu w gardle.
-
Co oni…? – Ttuce skuliła się w powietrzu, gotowa do kontrataku, ale nim zdążyła
dokończyć pytanie, Gohan z wrzaskiem przemienił się w Mistycznego Wojownika i
natarł na przeciwników, rozganiając ich na boki za pomocą potężnej wiązki
Masenko.
-
Chcą przeprowadzić fuzję! Nie możemy im na to pozwolić! – ostrzegł Ttuce i
pomknął za swoim ojcem. – Trzymaj Vegetę z dala od Kakarotto!
-
Niech to szlag, łatwo ci mówić! – mruknęła, rzucając szybkie spojrzenie
bransoletom, które nadal więziły jej nadgarstki. Gdyby tylko mogła je zdjąć i
przemienić się w demona… Zamiast tego zacisnęła zęby i uchyliła się przed
kopniakiem Vegety, który miał za zadanie oddzielić głowę Saiyanki od karku.
-
Tęskniłaś? – zakpił książę, pojawiając się nagle tuż przed nią i posyłając
pocisk ki prosto w jej twarz.
>*<
-
Możesz jakoś powiększyć obraz? Nie mam ochoty oglądać tej walki przez lupę!
-
Oj, oj. Sekunda. – Whis szturchnął bańkę berłem, a ta rozrosła się, ukazując starcie
wojowników tak, jakby mieszkańcy planety Beerusa obserwowali je z odległości
kilku metrów, a nie miliardów lat świetlnych.
Włosy
Kakarotto i Vegety płonęły od boskiej energii. Niebo z fioletowego robiło się
czarne, tworząc złowieszczą oprawę dla dnia, w którym na Ziemię przybyli
Jeźdźcy Apokalipsy. Gohan otaczał się coraz potężniejszą mistyczną łuną i
nacierał na ojca, zadając mu raz po raz druzgocące ciosy, na które ten
pozostawał całkiem obojętny. Ttuce przemieniła się w Super Saiyanina trzeciego
poziomu i na wszystkie znane jej sposoby próbowała przyprawić brata o dodatkowy
otwór w klatce piersiowej, jednak ten unikał tych ataków z niewymuszoną
lekkością.
-
Naprawdę sądzisz, że ta żałosna transformacja ma szansę w starciu z bogiem?! –
Tym razem książę trafił ją pięścią w brzuch.
Saiyanka
zgięła się w pół i wypluła krew. Jej wytrzeszczone oczy świadczyły o tym, że oddaje
bratu słuszność. Vegeta zamachnął się na nią kantem dłoni, celując w kark,
jednak Ttuce zwalczyła powodowane bólem odrętwienie i teleportowała się, nim
zdążył ją ogłuszyć. Książę zawarczał gniewnie i rozejrzał się wokoło.
-
Ta pieprzona technika! Jak
cię dorwę, to…!
- EXPLOSIVE BREATH CANNON!
Zanim
Vegeta zdążył sobie przypomnieć, kto nazwał tak idiotycznie swój atak, w jego
plecy ugodził potężny promień energii, który prawie zmiótł go z nieba.
-
To co? Nie słyszę co mówisz – zakpił Piccolo i otarł usta dłonią. Zdążył już odrzucić
swoją pelerynę i turban, teraz dołączając do nierównej walki ze świadomością,
że może tego nie przetrwać. Ttuce przyczaiła się u podnóża Pałacu
Wszechmogącego, opierając dłonie na kolanach i próbując obmyślić plan
działania. Jej sparring z Vegetą trwał zaledwie kilka minut, a jednak jego
boska transformacja wymuszała takie tempo, że teraz spocona Saiyanka czuła się
jak kompletny nowicjusz.
Tylko
jej wściekłość zdawała się być na tak samo wysokim poziomie jak zawsze. Już
teraz zalewała ją krew, a oczy pokrywały się żyłkami zwiastującymi nadejście
kataklizmu. Porzuciła trzecią transformację i wróciła do swojej normalnej
postaci, zaczynając kumulować energię w przygotowaniu do Meteor Strike. Jeśli
coś miało zbić bogów z pantałyku, to tylko to.
W
powietrzu nad Pałacem Gohan niestrudzenie zasypywał Kakarotto kolejnymi
uderzeniami. Ki Mistycznego Wojownika rzeczywiście zdawała się nie mieć dna,
ale im dłużej trwała ta wymiana ciosów, tym starszy Saiyanin lepiej ich unikał
i kpił swojemu synowi w żywe oczy.
-
Jesteś chodzącym rozczarowaniem – poinformował go i błyskawicznym kopniakiem w
podstawę szczęki spowodował, że Gohan przygryzł sobie język i zalał się krwią.
-
Ładnie to tak własne dziecko kopać?! – Raditz z zaskoczenia pochwycił Kakarotto
od tyłu i złączył ramiona na jego piersi, przytrzymując go w miejscu. Boska ki
parzyła go w twarz i ręce, ale zaciskał zęby i próbował okiełznać brata na
tyle, by Gohan zdążył dojść do siebie.
Kakarotto
wrzasnął i napiąwszy wszystkie mięśnie, odrzucił Raditza od siebie potężnym
wybuchem energii.
-
Et tu, Brute? – wycedził, odwracając
się do niego z przekrwionymi oczami i twarzą wykrzywioną żądzą mordu. Nim
starszy Saiyanin zdążył odpowiedzieć, Kakarotto oberwał w głowę wiązką energii
wystrzeloną przez Siedemnastkę.
-
Nie zapominaj o mnie! – krzyknął Android. – A tak poza tym, Goku raczej nie zna
takich powiedzonek. Nie wychodź przed szereg!
Kakarotto
potarł osmalone przez wrogi atak ucho i zmrużył oczy. Jego głos był złowrogi
niczym syknięcie węża:
-
Wy natrętne muchy… ZA KOGO WY SIĘ MACIE?! – Saiyanin skurczył się w sobie, a
potem nagle rozprostował, wysyłając w powietrze falę boskiej energii, która
wbiła Siedemnastkę i Raditza w ziemię.
Whis
obserwował to przedstawienie i zaciskał usta w tak wąską linię, że te były
teraz jeszcze bielsze niż zazwyczaj. Beerus stał z ramionami skrzyżowanymi za
plecami i śledził przebieg walki, mrucząc coś pod nosem z zadowoleniem, choć
jego twarz pozostawała nieprzenikniona. W końcu poczuł na sobie karcące
spojrzenie swojego adiutanta i prychnął drwiąco.
-
No co, nie powiesz mi, że widowisko nie jest przednie!
Vegeta
właśnie uszkodził Krillanowi kręgosłup kolanem i pozwolił, by jego bezwładne
ciało spadło na plac przed Pałacem. Przemieniony w wilka Yamcha w odwecie
napadł na księcia od tyłu i pochwycił go w swoje potężne szczęki. Siłował się z
nim, próbując go zmiażdżyć. Napędzany boską energią Vegeta śmiał się jednak potępieńczo
i trzymał go za kły, rozsuwając je stopniowo tak, że zwierzęciu oczy wychodziły
z orbit. W końcu Saiyanin wydostał się z potrzasku.
-
Zły pies – oświadczył z perfidnym uśmiechem i postrzelił go ostrą jak sztylet
wiązką ki. Miejsce rannego Yamchy w walce zajął zaraz Pūar, który przemienił
się w gigantycznego węża. Próbował owinąć się wokół Vegety i zadusić go naporem
swojego cielska, ale książę wymknął mu się bez najmniejszego trudu i pochwycił
go za końcówkę ogona. Okręcił się wokół własnej osi, biorąc zamach, i odrzucił
węża daleko od siebie. Z jego gardła znowu wydobył się śmiech, którego szaleństwo
odbijało się w czerwonych jak krew oczach. Saiyanin zdawał się całkiem
postradać rozum.
Rozejrzał
się wokoło, węsząc za kolejną ofiarą i jego wzrok spoczął na Chiaotzu. Ten
uniósł zaraz ręce i spróbował unieruchomić go za pomocą telekinezy, ale żądny
krwi Vegeta przebił się przez bariery przeciwnika jak lodołamacz i sekundę
później był tuż przy nim.
-
Słyszałem, że ostatnio oszukałeś śmierć… Nie tym razem. – Nim Chiaotzu zdołał
choćby mrugnąć, zaciśnięte w pięści dłonie Vegety uderzyły w jego głowę z obu
stron, miażdżąc ją niczym skorupkę orzecha. Boska siła przemieniła twarz
Chiaotzu w miazgę, a następnie pozwoliła, by okaleczone ciało spadło z nieba.
Vegeta uśmiechnął się i spojrzał na oblepione krwią rękawice. – To takie
cudowne uczucie znów być sobą… Nieprawdaż, Ttuce?
Saiyanka
zamarła pół metra za nim. W uniesionych rękach zdążyła już skumulować sporą
dawkę Meteor Strike, ale Vegeta nie pozwolił jej dokończyć. Obrócił się
błyskawicznie i bezbłędnym kopniakiem w policzek zbił ją z powrotem na ziemię.
Ttuce wbiła się w podłoże niedaleko zwłok Chiaotzu, ale zaraz znowu podźwignęła
na nogi.
-
Niech cię szlag – warknęła i językiem sprawdziła, czy nadal ma wszystkie zęby.
Nie straciła jeszcze całej ki, więc ciągle mogła przeprowadzić atak. Teraz jednak
została pozbawiona elementu zaskoczenia, który w przypadku starcia z bogami był
wielce kluczowy.
Vegeta
wylądował na ciele Chiaotzu i wgniótł je jeszcze w ziemię, a Saiyanka
wyprostowała się, spoglądając na niego gniewnie. Ugięła ręce w łokciach i
przycisnęła je do boków. Bransolety zabrzęczały na nadgarstkach, odczuwając
kolejny wzrost w poziomie ki. Ttuce skupiła się, a gdy książę wystosował
następne uderzenie, uskoczyła przed nim, pozwalając by jego pięść zaledwie
musnęła jej policzek.
Vegeta
nie zdążył dać upustu swemu zdumieniu nawet poprzez mrugnięcie, bo siostra
odbiła się zaraz na jednej nodze i po skosie uderzyła go wierzchem stopy w
odsłoniętą twarz. Trafiła go w przedsionek nosa, a książę zakrztusił się krwią
i ledwo uniknął upadku na plecy. Szybko odzyskał równowagę, ale gdy uniósł
wzrok, dostrzegł tylko spód podeszwy buta, który zaraz odcisnął swój ślad na
podstawie jego czaszki. Tym razem Ttuce powaliła go na ziemię, ale gdy nad nim
przeskakiwała, pochwycił ją za kostkę i również ściągnął do swojego poziomu.
Saiyanka przekręciła w czasie upadku, ignorując ból w dolnej kończynie i wylądowała
na pośladkach. Vegeta momentalnie runął na nią, pięścią mierząc w jej twarz,
ale ona była przygotowana także i na tę okoliczność. Nim zdążył ją uderzyć,
wystrzeliła wiązkę ki prosto w jego gardło. Vegetę zamroczyło, a ona przeturlała
się w tył i odbiła na rękach, po czym wylądowała na ugiętych w kolanach nogach.
-
Szybka… – wycedził książę, pocierają skórę szyi, która dzięki boskiej ki od
razu zaczęła się regenerować. Ttuce posłała mu krzywy uśmiech.
-
Wiadomo.
-
Ale nie szybsza od boga. – Vegeta wyprostował się w całej swojej okazałości i
napiął mięśnie ramion. Otaczająca go szkarłatna aura rozbłysła ze zwiększoną
intensywnością. – Poczyniłaś postępy mimo tego, że Beerus nałożył na ciebie ograniczenie…
Jak tego dokonałaś?
-
Jeśli nie możesz ulepszyć swojej transformacji, ulepsz samego siebie – odparła,
mrużąc oczy w bijącym od niego blasku. Pozostawała wciąż nisko przy ziemi,
opierając się na niej jedną ręką niczym czujne zwierzątko. Jej twarz rozjaśnił
cwany uśmiech. – Chcesz znać mój sekret, braciszku?
-
Tak… – odparł Vegeta z lekkim wahaniem. Jego boskie ja mówiło mu, żeby nie przedłużać tej walki. Natomiast saiyańska
część osobowości nakazywała zgłębić temat i dowiedzieć się, jakim cudem Ttuce
jako jedyna nie dała się jeszcze pokonać.
-
Stworzyłam Meteor Strike. Technikę, która jest tak samo wyniszczająca dla przeciwnika,
jak i dla mnie samej. Za każdym razem gdy jej używam, ocieram się o śmierć. – Podniosła
się wreszcie i również wyprostowała. – Technika ta wymaga ogromnej precyzji.
Jeśli użyję zbyt dużo mocy, umrę. Jeśli jednak wszystko przebiegnie właściwie,
ja pozostanę o włos od śmierci…
-
A przecież gdy Saiyanie ocierają się o śmierć, ich moc wzrasta – dokończył za
nią Vegeta, tonem zbliżonym do warkotu psa. – Cwane, siostrzyczko. Bardzo
cwane.
Ttuce
roześmiała się kpiąco i uniosła ręce w gotowości do kontynuacji pojedynku. Nim
jednak ruszyła do akcji, dobiegł ją głos Kakarotto:
-
Chyba nie chcesz tego przegapić?
Odwróciła
się zaraz i zobaczyła, jak po drugiej stronie pola bitwy Saiyanin podnosi za
grzywę głowę nieprzytomnego Raditza. W jego dłoni błysnął pocisk energii,
wycelowany wprost w tchawicę starszego brata, a Ttuce momentalnie poczuła, że
traci grunt pod stopami. Czarna eksplozja, która miała miejsce zaraz potem,
zbiła Vegetę z nóg i sprawiła, że Whis i Beerus musieli odskoczyć od bańki.
-
Co do licha?! – zaskrzeczał Bóg Zniszczenia. Projekcja wypuszczała z siebie
drobne wyładowania elektryczne, które szczypały skórę przy najmniejszym nawet
kontakcie. W powietrzu uniósł się odór spalenizny. – Co się dzieje?!
Whis
ponownie użył swojego berła i okiełznał wydostającą się z bańki energię. W tym
samym czasie powstały po wybuchu dym opadł nieco i oczom bogów ukazała się
Ttuce. Wokół niej w powietrzu unosiły się migoczące, srebrzyste drobinki – pozostałości
bransolet Beerusa. Jej włosy zdążyły już przemalować się na czerń, a oczy
sprawiały wrażenie, jakby należały do najprawdziwszego demona. Zaryczała
wściekle, niemalże tocząc pianę i przystąpiła do ataku. Łącząc swój ruch z
teleportacją, w mgnieniu oka znokautowała Kakarotto i powaliła go na ziemię, po
czym schwyciła za nogę i z impetem cisnęła w nadlatującego Vegetę. Po zderzeniu
obaj Saiyanie skończyli w ubitej w podłożu dziurze.
Otoczona
czarną łuną Ttuce poczekała aż znowu staną na nogi. Widząc triumfalny grymas na
jej twarzy, Piccolo od razu zrozumiał, że demoniczna osobowość przejęła
kontrolę nad Saiyanką. O ile bezsprzecznie oznaczało to u niej ogromny przyrost
siły, to zarazem również niebotyczne wzmocnienie ego. Nameczanin postanowił
nie ryzykować przegranej i bez pytania się nikogo o zdanie, kolejnym atakiem z
zaskoczenia odwrócił uwagę Kakarotto. Ttuce zasyczała gniewnie.
-
Nie wtrącaj się, Nameku! To moja walka! – Natarła znów na Vegetę.
Piccolo
pozwolił sobie ją zignorować.
-
Gohan! Już czas!
Nameczaninowi
udało się pochwycić Kakarotto od tyłu za gardło i wystawić go na uderzenie
chłopaka. Ten właśnie podźwignął się na nogi, wciąż nieco ogłuszony po
wcześniejszym starciu. Widząc jednak co się dzieje, otrząsnął się szybko i wydał
z siebie wrzask, który sięgnął niebios. Energia Mistycznego Wojownika przybrała
na sile i otoczyła go coraz szybciej wirującą łuną. Gohan zacisnął pięści i
naprężył się cały, a towarzyszący mu krzyk jeszcze przybrał na mocy, ściągając
na niego uwagę Ttuce i Vegety. Wybuch energii chłopaka zrównał się niemalże z
tym, do którego chwilę wcześniej przyczyniła się Saiyanka. Nagle jednak
wszystko ustało, a on wystrzelił wprzód jak strzała i wbił pięść w brzuch
swojego ojca.
Włosy
Gohana były białe niczym śnieg.
Vegeta
i Ttuce zdawali się być tak samo zaskoczeni nową transformacją chłopaka, ale w
przeciwieństwie do brata Saiyanka nie pozwoliła, by ją to rozkojarzyło.
Wystosowała szybką salwę pocisków ki, które podziurawiły zbroję na torsie
księcia i powaliły go na plecy. Piccolo odskoczył z pola bitwy, pozwalając by
Gohan i Ttuce przejęli kontrolę nad sytuacją. Wcześniej za wszelką cenę starali
się ich rozdzielić, ale teraz kolejnymi energetycznym pociskami zapędzali
Kakarotto i Vegetę w ten sam kozi róg.
-
No proszę. – Whis uniósł brwi. – Zawsze sądziłem, że to Goku i Vegeta są naszym
yin i yang. Czyżbyśmy tak bardzo pomylili się w osądzie?
Beerus
nie odpowiedział, zbyt skupiony na rozgrywających się przed nim wydarzeniach. Ttuce
i Gohan właśnie odnaleźli się w powietrzu. Chłopak wysunął się w przód, a
Saiyanka uniosła nad nim. Podczas gdy Kakarotto i Vegeta wygrzebywali się spod
gruzów zburzonego wzniesienia, ręce ich przeciwników zaczęły układać się w
charakterystycznych pozycjach. Czarne oczy Ttuce na nowo wypełniły się
demonicznym światłem, a otaczająca Gohana biała łuna przybrała na mocy.
-
SHADOW –
-
KAMEHAMEHA!
Czarny
pocisk energii połączył się z niebieskim, tworząc jeden o wibrującej granatowej
barwie. Kakarotto i Vegeta byli na tyle skonfundowani tym popisem mocy, że na
chwilę zapomnieli jak powinni reagować. Ta chwila wystarczyła, by Shadow Kamehameha przyszpiliło ich do
ziemi. Nim jednak doszło do ostatecznego wybuchu, młodszy Saiyanin pochwycił
księcia za nadgarstek i teleportował ich na bezpieczną odległość. Ta ucieczka
została zaraz dostrzeżona przez Gohana i Ttuce, którzy ruszyli za nimi w
pościg. Saiyanka wystrzeliła kolejną dawkę energii w uciekinierów, jednak ci
zdążyli odskoczyć. Ttuce zaklęła i posłała chłopakowi złe spojrzenie.
-
SKUP SIĘ!
-
PRZECIEŻ TO TY CHYBIŁAŚ! – zaprotestował z niedowierzaniem.
Vegeta
i Kakarotto przeprowadzili odwrót i znów na nich natarli. Gohan wystrzelił w
powietrze, zmieniając taktykę i odciągając ojca od pozostałej dwójki. Zaczęli
walczyć w locie, najpierw wymieniając jedynie pociski ki, a potem także ciosy.
Wzmocniony przemianą Gohan zaskakiwał Kakarotto nowymi możliwościami i raz po
raz zdzierał skórę z knykci na jego twarzy. Ojciec ugryzł go w końcu w odwecie
w szyję, a chłopak wrzasnął i kopnął go w krocze. Ten cios na chwilę wybił
Kakarotto z rytmu i pozwolił Gohanowi pochwycić go za włosy. Właśnie wlecieli
na teren miasta i chłopak obrał za cel bryłę stadionu.
Ciągnąc
Kakarotto za sobą, z całym impetem przebił ścianę budowli jego głową i zmienił
trajektorię lotu tak, by obaj werżnęli się w ziemię boiska, tworząc w niej
krater. Chwilę później, leżący pod nim ojciec wydał z siebie jeszcze jakieś
gniewne i wielce niezadowolone stęknięcie, po czym zemdlał. Włosy Kakarotto
straciły czerwony kolor, a on sam został tymczasowo unieszkodliwiony. Gohan
odetchnął z ulgą i sturlał się z niego, czując że każda komórka jego ciała protestuje
przed jakąkolwiek aktywnością fizyczną. Musiał odpocząć.
W
międzyczasie Ttuce zmasakrowała księcia serią pocisków, które teraz rozbiły przód jego zbroi niemalże na kawałki. Kiedy Vegeta zalał się krwią, boska
przemiana niespodziewanie ustąpiła, a on wrócił do swojego normalnego stanu.
Saiyankę bardzo to rozbawiło.
-
Co jest, braciszku?! Widzę, że zabrakło ci pary! – kpiła, latając wokół
niego. – No dalej! Atakuj mnie, atakuj!
Vegeta
obnażał więc zakrwawione kły i nacierał na nią jak rozjuszony pies, lecz ona
uciekała przed kolejnymi ciosami za pomocą teleportacji. Za każdą nieudaną
próbę zamachu nagradzała go pstryczkiem w nos, co doprowadzało księcia do amoku.
Ttuce zaśmiewała się i męczyła go dalej, wznosząc się coraz wyżej, hen ponad granicę chmur, tam gdzie brakowało już tlenu i skąd widać było zaledwie zarys Pałacu. Ich pojedynek bardziej przypominał teraz harce kota z myszą niż
prawdziwą walkę. Ttuce chciała zabawić się kosztem gryzonia i może nawet go
uśmiercić – ale nie dlatego, że trawił ją głód. Dlatego, że mogła.
Ukoronowaniem
dla upokorzenia Vegety miał być moment, w którym Saiyanka porzuciła swoją
demoniczną transformację i znów stała się sobą.
-
Proszę, braciszku. Może teraz dasz radę mnie trafić? – spytała, rozkładając
ramiona lekceważąco na boki.
Zlaną
potem twarz Vegety przeszyło nagle ostrze uśmiechu, a jego włosy raz jeszcze
zalśniły czerwienią. Oczy Ttuce rozszerzyły się ze zdziwienia, a brat pochwycił
ją za prawą rękę.
-
Już więcej z tej jebanej teleportacji nie skorzystasz.
Bolesny
skowyt Ttuce wypełnił całą przestrzeń. Vegeta zamachnął się i cisnął okaleczonym
ciałem siostry w Pałac Wszechmogącego. Saiyanka werżnęła się w jego dach i
zniknęła gdzieś we wnętrzu budynku.
>*<
Ten
dzień musiał należeć do jednego z najgorszych w jej życiu. Zaledwie chwilę
wcześniej Dende poinformował ją o śmierci Chiaotzu, a już teraz Bulma usłyszała
przeraźliwy krzyk Ttuce i przez okno komnaty zobaczyła, jak ta wpada do Pałacu.
Towarzyszący temu zdarzeniu huk upewnił ją w przekonaniu, że po czymś takim
Saiyanka będzie potrzebowała pomocy, aby ponownie stanąć na nogi.
Bulma
wymknęła się zaraz z kryjówki, pozostawiając dzieci pod opieką Nameczanina i
pobiegła jej szukać.
-
Ttuce! Ttuce, nic ci nie jest?!
Dotarła
wreszcie do miejsca, w którym Saiyanka zakończyła swój lot spadającej gwiazdy.
Oczom Bulmy ukazała się zrujnowana komnata, obsypana tynkiem z rozbitego dachu.
Ttuce, a raczej to co z niej zostało, leżała zwinięta w kłębek pośród szczątków kamiennego ołtarza, przeznaczonego na kryształowe kule. Bulma
podeszła bliżej i zatkała usta dłońmi, żeby stłumić krzyk przerażenia. Zaraz
też zdjęła z siebie kurtkę i uklękła przy Saiyance.
-
Trzymaj się, wszystko będzie dobrze! – Chciała przycisnąć materiał do
najbardziej krwawiącej części ciała Ttuce, ale cała sylwetka Saiynaki zdawała
się być jedną otwartą raną. Tak dużo
czerwieni… – Spokojnie, tylko spokojnie – szeptała bardziej do siebie niż
do nieprzytomnej szwagierki. Ręce jej zadrżały, gdy przyłożyła kurtkę do
poturbowanego ciała, a niebieski dotąd materiał momentalnie stał się
szkarłatny. – Zatamuję tylko trochę ten krwotok i… Co to za dźwięk?
Obejrzała
się przez ramię i zamarła.
-
O NIE!
Rozrzucone
po zniszczeniu ołtarza kryształowe kule toczyły się właśnie po podłodze,
nieuniknienie kierując w stronę otwartych na oścież drzwi. Po zderzeniu z Ttuce
Pałac przechylił się nieco w powietrzu, przez co linia podłogi nie była już tak
prosta jak dotąd, a pochyła.
-
Zaraz wracam! – rzuciła Bulma do Saiyanki i zerwała się na równe nogi. Dwie
kule pochwyciła od razu, za dwiema kolejnym musiała już biec. – Wracać! Wracać
mi tu! – Dopadła następne za drzwiami komnaty. Uzbierawszy całe naręcze,
możliwie jak najszybciej wróciła do pomieszczenia i ułożyła je w bezpiecznym
miejscu. – Pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piąta… szósta?!
Rozejrzała
się w panice i wypadła znów na korytarz. Momentalnie usłyszała też charakterystyczny
chrobot, gdy kamienna kula stoczyła się po schodach Pałacu – jeszcze nabierając
prędkości i zmierzając ku krawędzi.
-
AAA! – Bulma złapała się za głowę. Jej panika trwała zaledwie ułamek sekundy, a
potem kobieta ruszyła w pościg za umykającym obiektem. Była niezwykle dumna z
siebie, że tego dnia zamiast szpilek od Louboutina wybrała adidasy.
Wybiegła
na zewnątrz i zachowawszy czujność, od razu skuliła się na posadzce, osłaniając
głowę ramionami. Wiszący w powietrzu Vegeta jak na razie jej nie dostrzegł, ale
kobieta nie chciała kusić losu. Nie miała wątpliwości, kto tak zmasakrował
Ttuce. Kamienna kula znowu zachrobotała i pojawiła się w polu widzenia Bulmy.
Kobieta rzuciła się natychmiast w tę stronę i możliwie jak najciszej upadła na
kolana. Pochwyciła magiczny obiekt w same koniuszki palców – tuż na krawędzi
pałacowych włości. Zakręciło jej się w głowie od spoglądania na majaczącą w
dole ziemię, ale przyciągnęła kulę bliżej siebie i ujęła ją całą dłonią.
-
Kamiemu niech będą dzięki – mruknęła i uśmiechnęła się szeroko. – I mi też!
Sukces!
Wstała
ostrożnie i już miała wykonać krok w stronę kryjówki, gdy dostrzegła nieruchome
ciało Krillana, leżące nieopodal. Zacisnąwszy zęby na dolnej wardze, rzuciła
szybko okiem na majaczącego na niebie Vegetę, po czym ruszyła w stronę
buddysty. Może uda mi się go wciągnąć do
budynku… Nagle podłoże po jej stopami pękło z głośnym trzaskiem. Bulma
zesztywniała. Rysa na płytkach powiększyła się, a kobieta wypchnęła powietrze z
ust pod postacią głośnego wydechu. Zaraz potem fragment podłogi, na którym
stała, oderwał się od reszty, a ona runęła w dół.
Spadała
z palcami zaciśniętymi na kamiennej kuli, a z jej gardła nie wydobywał się żaden
krzyk. Zdjęta strachem i niemocą miała wrażenie, że jest kukiełką, którą autor
przedstawienia rzucił bezlitośnie na deski teatru.
Z
jakiegoś powodu jej oddech – niczym nieme wołanie o pomoc – dotarł do uszu
Vegety. Saiyanin odszukał ją spojrzeniem. Głos Czarnego Wojownika, który
słyszał w swojej głowie, ponaglał go do dalszej walki, ale ciało odmówiło mu
posłuszeństwa. Ta kobieta… Jego kobieta…
Żona… Książę zamrugał raz i drugi, odpędzając od siebie czerwoną mgłę,
która dotąd przesłaniała mu wzrok. Głos Saku był teraz coraz bardziej rozeźlony
i piskliwy. Bulma… Jego Bulma!
Vegeta
zanurkował w dół. Mimo dzielącej ich odległości, widział twarz kobiety; smaganą
przez włosy i bladą ze strachu.
-
Złapię cię! – wrzasnął, przekrzykując huk powietrza. Chciał dodać jej otuchy.
Chciał pokazać, że znowu jest sobą. Czas zdawał się stanąć w miejscu. Tak naprawdę wszystko musiało trwać zaledwie sekundy, choć Vegeta odniósł wrażenie, że leci przez milenia. Kiedy później odtwarzał tę scenę we
wspomnieniach, za każdym razem dostrzegał coraz więcej szczegółów. Czy wiedziała jak niewiele brakowało?
Saiyanin
zaciskał boleśnie zęby i pikował, wyciągając obie ręce w kierunku Bulmy.
Dłoń, w której trzymała kulę poruszyła się, a ona wyraźnie
usiłowała unieść ją tak, by mógł ją pochwycić. Przegrywała z coraz bardziej
porywczym i obezwładniającym ruchem powietrza, a mimo to emanowała na nową
odzyskaną nadzieją. Vegeta minął już bryłę Pałacu i prawie czuł na języku smak zwycięstwa.
-
Mama?
W
ułamku sekundy wszystko się zmieniło. Kiedy oczy Vegety i Bulmy ponownie się
spotkały, ona już wiedziała. Poza płaczem i gaworzeniem Vegeta nigdy wcześniej
nie słyszał głosu swojej córki, ale teraz poznał go od razu. Saiyański zmysł wychwycił to, co musiało być zaledwie zduszonym przez świst powietrza szeptem.
Bulma natomiast wyczytała to z jego twarzy. W końcu znała go lepiej niż
ktokolwiek inny.
- Nasi przodkowie
wierzyli, że każdą z konstelacji zamieszkuje duch – powiedziała,
niespodziewanie pojawiając się za jego plecami.
Vegeta przeżuł cisnące
mu się na usta przekleństwo i w żaden sposób nie dał po sobie poznać, że w
ogóle zauważył jej obecność. Przed chwilą wyszedł spod prysznica, przez co
oplatające jego tors bandaże były całkiem mokre. Wciąż trenował mimo wszelkich
przeciwwskazań medycznych, ale kobiecie chyba w końcu znudziło się ciągłe
strofowanie go, bo nawet tego nie skomentowała. Co więcej, niezrażona jawną
niechęcią Saiyanina Bulma przystanęła obok i oparła dłonie na biodrach. Jej
oczy skupiły się na nocnym niebie. Trwali tak na balkonie, podczas gdy reszta
domowników pogrążała się w głębokim śnie.
- Mogły to być zarówno
dobre, jak i złe istoty, tak więc nasi przodkowie składali im ofiary, aby je
sobie zjednać – kontynuowała, nie zważając na jego irytację. – Udobruchany duch
mógł sprowadzić na ludzi dostatek i szczęście. Ten wrogi mógł przekląć rodzinę
na kilka pokoleń w przód i wstecz, obracając wszystkie plany w perzynę…
- A potem w gwiazdach
odnaleźliście nas – wycedził i zwrócił twarz w stronę kobiety tylko po to, by
posłać jej zwierzęcy uśmiech. – Zawiedziona? Żadnym przekupstwem mnie sobie nie
zjednacie. Pieprzone miernoty.
Bulma popatrzyła na
niego spokojnie, a potem podeszła na tyle blisko, by musnąć jego policzek burzą
loków.
- Nie boję się ciebie.
Poczuł delikatny zapach
lawendy i idącą za tym ujmującą potrzebę, by zatrzymać go przy sobie chociaż na
chwilę dłużej.
- Na Vegetasei mieliśmy
tę tradycję… – wychrypiał, a Bulma przystanęła w drzwiach. – Gdy umierał jakiś
wielki wojownik, nazywaliśmy jego imieniem jedną z najjaśniejszych gwiazd
naszego nieboskłonu. Zawsze wierzyłem, że po mnie nazwą całą konstelację.
Kiedy znów na nią
spojrzał, uśmiechała się do niego przez ramię.
- Jestem przekonana, że
jeszcze tak się stanie.
-
MAMA!
Jego wzrok był szybszy od ciała. Widział
już niemalże swoje odbicie w taflach oczu Bulmy, zaraz obok zrozumienia i
pogodzenia się z tym, z czym on wciąż walczył. Widział opadające na boki ręce,
niczym skrzydła zestrzelonego ptaka. Widział wszystko, ale mimo to zacisnął
powieki i zawrócił. Czas przyspieszył spowolnione dotąd tempo, wracając do naturalnego rytmu, a Vegecie krew zaszumiała w uszach. Wpadł na teren Pałacu i pochwycił Brę w ostatniej chwili,
nim ta została zmiażdżona przez jedną z przewracających się kolumn.
Kamienna
konstrukcja runęła na niego całym swoim ciężarem i rozbiła się na pozostałościach
pancerza na jego plecach. Pałac walił się, a Bra dygotała mu w ramionach,
dławiąc się łzami i wydając z siebie kompilację niezrozumiałych dźwięków.
Vegeta nie wiedział jak długo tak trwali – on zaprószony tynkiem i
przygarbiony, ona wtulona w niego i zasmarkana. Bał się otworzyć oczy.
Wiedział, że kiedy to zrobi, zastanie świat zupełnie innym.
-
Vegeta… – Usłyszał Dendego dopiero wtedy, gdy jego dłoń zacisnęła się mu na
ramieniu. Dopiero wtedy też uniósł powieki.
-
Popilnuj jej – powiedział machinalnie, podając mu mokrą od płaczu Brę.
Zignorował współczujące spojrzenie Nameczanina i ruszył ku krawędzi Pałacu.
Zaraz potem zeskoczył z niej i opuścił się na ziemię. Nie śpieszył się. Już nie
musiał.
Bulma
leżała w dziwnej pozycji; w pół na brzuchu, z głową przechyloną na bok i
ramionami rozrzuconymi na boki, jak w nieudanej próbie imitacji dziecka, które
na śniegu chce odcisnąć kształt anioła. Widział tylko jedno jej oko i jak podejrzewał,
drugiego już nie miała. To które się ostało, było wciąż otwarte i częściowo przykryte
grzywką – utkwione w spoczywającej nieopodal kuli, której zdawało się strzec.
Magiczny
obiekt zanurzał się w rozrastającej się powoli kałuży krwi, która wypływała
spod strzaskanej głowy kobiety. Kula zdawała się pić tę krew, jednocześnie stopniowo
odzyskując swoją bursztynową barwę. Vegeta obserwował jak wszystkie sześć
gwiazdek wraca do życia i zaczynał rozumieć, czemu mają właśnie taki, a nie inny
kolor.
Cnotliwi,
płacząc kiedy ich otoczy
Wspomnienie
czynów w kruchym wieńcu sławy,
Niech się
buntują, gdy światło się mroczy.***
*Cytat
z psalmu.
**Legendarny
król małp, bohater Wędrówki na Zachód.
***Ponownie
fragment z wiersza Dylana Thomasa (Nie
wchodź łagodnie do tej dobrej nocy).
Pisałam, pisałam i nie mogłam przestać. x)
W następnym rozdziale oficjalnie poznamy twarz zdrajcy! A może zdrajców?
To się porobiło...
OdpowiedzUsuńCo się polepszy, to się popieprzy!
UsuńSeryjna morderczyni! Kurcze, muszę podliczyć kiedyś średnią liczbę trupów na rozdział. :P
OdpowiedzUsuńWracając do motywu szpiega opętanego przez Saku - myślałem i nadal chcę myśleć, że to Raditz. Zbyt bardzo lubię Piccolo, by skłaniać się ku tej opcji, że właśnie Namek jest tym złym. Choć jak obaj rzucili się na opętanych Goku i Vegetę, to już zgłupiałem. :D Jeszcze komentarz na koniec, że szpiegów może być więcej - o żesz Ty! :P
Był motyw, że utrata bliskiej osoby leczy z opętania. To dlaczego Goku nie przestał być Kakarotto od razu po zabiciu Chi Chi? Dobra, może dobrze nie pamiętam wątku, ale wydaje mi się, że nie wpłynęło to na niego tak, jak wizja utraty Bry i Bulmy przez Vegetę. Swoją drogą nie rozumiem jakim cudem tak potężny wojownik nie potrafił dogonić spadającej bezładnie kobiety, ale wrócił w te pędy aż do pałacu, by ratować od przygniecenia kolumną swoją córkę. Cóż, w Dragon Ballu fizyka zawsze była dzi*ką. :D
Chyba już pisałem o stylu - genialny!!! Umiesz budować napięcie. No i z wielkim zainteresowaniem czekam na kolejny rozdział. :)
Hihihi :D
UsuńKiedy umarła ChiChi, Saku był u szczytu mocy. Jego czar był świeży, a Goku został jego pierwszą i na ten czas jedyną ofiarą. Teraz Czarny Wojownik przejął kontrolę równocześnie nad wszystkimi Zieminami + najpotężniejszymi wojownikami + robi coś jeszcze w "niebie". Jak Ttuce słusznie zauważyła, bardzo rozmienia się na drobne i jako że trwa to już strasznie długo - słabnie. Stąd przebudzenie zwykłego Ziemianina i wyzwolenie Vegety jeszcze przed śmiercią Bulmy.
Vegeta był bardzo wysoko - Ttuce zawiodła go "ponad granicę chmur", czy jak to tam dziwacznie ujęłam. Pałac był niżej. A opis pościgu Vegety jest oczywiście w zwolnionym tempie (zdawało mu się, że leci przez milenia). :D Gdy usłyszał córkę, musiał być jeszcze ciągle dużo bliżej Pałacu niż spadającej Bulmy. Faktycznie dodam tam jeszcze jakieś zdanie wyjaśnienia. XD Fizyka również nigdy nie była moją mocną stroną.
Dziękuję! Bardzo się starałam zagrać na Wam na emocjach. :D
By the way, jak już to obliczysz, to daj znać. Sama jestem ciekawa jak wypadam na skali Teda Bundy'ego. xD
UsuńNazwałbym to jednak skalą Krillana. :P Swoją drogą - jakim cudem on jeszcze żyje?! Czyżbyś planowała z niego zrobić ostatecznego wybawcę, Super Ziemianina 4. poziomu? :P
UsuńPrzez Ciebie właśnie oplułam herbatą służbowego laptopa. XD
UsuńKusząca wizja, ale chyba sobie odpuszczę. Krillan ma na razie po prostu farta. :P Uznałam, że w serii za często umierał. Ale w końcu mam jeszcze dwie kule do rozdysponowania... Kto wie co się stanie.
To odstaw herbatę i przypomnij sobie scenkę z Abridged, która w sumie idealnie pasowałaby też do łysego. :P
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=ycnfZ5lTMfQ
O, właśnie. Niejaki "Anonimowy" pode mną (zapewne rodzina, sądząc po nazwisku :P) wspomniał o transformacji Gohana. Taaak, to jest ten power-up, którego oczekiwałem po Gohanie. :) Jak już wcześniej wspominałem, przy okazji poprzedniego rozdziału, to jedna z moich ulubionych postaci i oczy mi krwawią, gdy widzę tego pizdusia w sweterku w DBS, co ma problem z załączeniem SSJ.
UsuńAbridged. <3 Nadal uważam, że jest to najlepsza rzecz jaka się temu fandomowi przydarzyła. Zawsze trafia w punkt.
UsuńPostaram się ten power-up dokładnie omówić. I obiecuję, że nie nazwę go SSJ (Snow) White. :P Gohan zasługuje na coś lepszego.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńCholera, skasowałam przez przypadek. Możesz jeszcze raz? :D
UsuńŻebym to ja pamiętał... :D Chyba coś o poziomie Mistic SSJ, czyli postać posiadająca poziom Mistic załącza SSJ. Adekwatnie do gościa na poziomie God, który farbuje się na niebiesko. :P W ogóle wchodzę, patrzę, a tu... komentarz usunięty. O co chodzi?! :D
UsuńI'm so sorry. xD Tak to jest, jak próbuję działać przez telefon.
UsuńA co do Mystic Super Saiyan - bingo!
Jakby to powiedział Goku: https://www.youtube.com/watch?v=VxoT3A4qgRo (6:34) - yay! :D
UsuńCóż, nie raz doświadczyłem niedorozwinięcia obsługi Internetu przez telefon. Zaznaczam, że mam telefon, nie smartfon. :P
Czy mi się wydaje, czy Goku z Abridged tak naprawdę jest mądrzejszy od tego z "Super"? xD Rozumiem, że jednakowoż nie chodzi o telefon stacjonarny. :P
UsuńU nas w pracy krąży taki tekst, że "Wszystko co głupie, jest śmieszne. Wyjątkiem jest XYZ (imię i nazwisko jednego z pracowników)". Myślę, że można odnieść to do Goku z DBS. :P A co do telefonu - aż tak źle nie jest. xD Prosty Szajsung z klawiszami.
UsuńNo ten rozdział był długi, nie żeby mi to przeszkadzało ale chcial człowiek szybko przed snem przeczytać a tu prawie pół godziny kolokwialnie mówiąc psu w dupę :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału to bardzo dobry, walka ojciec - syn, brat - siostra jest zajebistym pomysłem, a teksty jakimi się przerzucają Goku z Gohanem... no coż, prawda boli :D.
W sumie, mnie nie zdziwiło, że Vegeta się ogarnął, w końcu to nie pierwszy raz kiedy ktoś mu gmerał w umyśle. A co do opętania, to Whis wiedział że tak to się skończy ta?
No i na koniec nowy poziom Gohana. Fajnie by było gdybyś jakoś wyjasniła co to w ogóle jest, znaczy jak go osiągnął. Bo przeskok moczy ogromny, ale to miła odmiana względem tego co się z nim teraz dzieje w serii " Super "....
Jakby nie patrzeć to w chwili obecnej jest największym kozakiem, w końcu z tej 4 saiyan tylko on walczy w całości korzystając tylko ze swojej mocy, reszta po rytuałach to Bogowie ( no jest też jedna pani Demon,ale też po rytuale :D )
Nie ma problemu, transformacja Gohana zostanie omówiona szczegółowo w następnym rozdziale. :D W sumie miało to nastąpić już w tym, ale potem uznałam, że meh. Gohan by się tak nie przechwalał (w przeciwieństwie do Ttuce).
UsuńAleż to dla mnie cudowna wiadomość, że od snu odrywam. xD Właśnie taki efekt chciałam osiągnąć! Sytuacja z Babidim na pewno teraz Vegecie pomogła. Skoro nawet jako Majin robił to, na co miał ochotę, to w tym przypadku też musiał wykazać się nieco większą odpornością od Goku (który przecież przy poprzednim opętaniu w ogóle nie potrafił się ogarnąć). W ogóle mam wrażenie, że książę jest po prostu trochę bardziej odporny psychicznie od jakiegoś czasu.
Z Whisa jest kawał mądrej bestii i o ile Beerus do głupich również nie należy, to jest znacznie bardziej narwany i chaotyczny. Whis już wcześniej wydedukował jakie Saku ma wobec Goku i Vegety zamiary, wyczuł jego aurę, i oczywiście te przypuszczenia się spełniły. A ostrzegał Saiyanów zarówno podczas wizyty na planecie Boga Zniszczenia, jak i teraz w piekle. Co do Beerusa, to on po prostu chciał zobaczyć ciekawe show i dać Ziemianom nauczkę. Za co w sumie nie mogę go winić - wszyscy widzimy do czego sprowadziła się zbytna pobłażliwość w "Super". I nie mówię tu, że popieram Zamasu, ale no. Świat bez konsekwencji - to mi się strasznie nie podoba. :P
No wow! Opisy walk, tyle akcji, moment w którym Vegeta ,,wrócił" do siebie epickie! Zaskoczeniem była Ttuce i Gohan czarna i biała energia no po prostu brak słów :P Mówiłam juz o akcji? No tak mówiłam :D
OdpowiedzUsuńPs.Nie ma to jak na przerwie w pracy i to na nocce przeglądać internety a tu nowy rozdział! :D Poprawiłaś mi humor wtedy ;)
Ps2. Jeżeli znowu każesz mi czekać na nowy rozdział miesiąc to Cie osobiście uduszę ;)
Ps3. Zapomniało mi się :D Chciałaś wprowadzić nas w błąd że zdrajców może być więcej jak jedna osoba? Nie bawie się tak ;p
Do nastepnego :D
Moooja! <3
UsuńPrzez ostatnie dwa tygodnie listopada będę uziemiona w domu, także poza zdalną pracą powinnam mieć wystarczająco dużo czasu, żeby wrzucić kolejny rozdział też jeszcze właśnie w tym miesiącu. :D
Ach ci zdrajcy, co to będzie, co to będzie? Coś mi mówi, że ten kolejny rozdział może się skończyć dużo bardziej wstrząsająco od tego.
Cieszę się, że moja reinterpretacja yin i yang przypadła Ci do gustu. :3
Ściskam!
Ty to potrafisz namieszać :P
UsuńNo jasne że przypadła dziewczyno bingo :D
Czekam na następny rozdział z niecierpliwością :D
oho... tak bez informacji o nowości? nie ladnie! Ja wlasnie z informacja o mojej setce ;) Jutro zabiorę się za Twoja :D
OdpowiedzUsuńWybacz, jednak było info! Chyba mój mózg oparł się na wczorajszym wglądzie sprzed Twojej wizyty ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba to, jak przedstawiłaś relacje Bulmy i Vegety, choć nie było ich za wiele... Nie zrobiłaś z tego jakiejś infantylnej historyjki... Ich więź ma głębię.
OdpowiedzUsuńOoo :3 Cieszę się, że tak myślisz.
UsuńZawsze uważałam, że jedną z najmocniejszych stron tej pary jest to, że właściwie niewiele o nich wiemy. Ta tajemniczość dodaje smaczku do ich pikantnego duetu. Takie dwa silne (i paskudne) charaktery, mgliste kulisty tego jak się zeszli, a zarazem niezaprzeczalne uczucie, które ich łączy - to dla mnie przepis na najlepszy pairing w historii. ;)
No no, ja też cie muszę pochwalić, bo nie spodziewałem się że tyle się będzie działo, no i oczywiście że napiszesz tak długi rozdział jak moje co poniektóre :D.
OdpowiedzUsuńDużo się działo, szkoda trochę Bulmy, no ale Bra była najważniejsza, Vegeta się poświęcił niestety, ale lepszym kosztem niż dla kobiety. Myślałem, że dobry Goku wpadnie i złapie jakoś Bulme w locie, ale ty postanowiłaś ją jednak uśmiercić, biedna Bulma :C. Jeszcze Chaotzu, który zapewne dał swoją duszę jakiejś innej kamiennej kuli, albo i nie?? Pewnie to jakoś wytłumaczysz w następnym rozdziale. No i co do zdrajców, to fakt, może być ich kilku. Ja podejrzewam oczywiście, że Raditz jest opętany, no i zamiast Piccolo, zostaję też C17 z aureolą, bo zachowanie ma takiej jakie ma, ale to on był tym złym i w sadze Cella miał za zadanie zabić Goku. Czekam na dalsze wydarzenia, ponieważ jestem ciekaw co będzie dalej. Odpisuj czasami na FB jak możesz, chciałem cię także poinformować, że ja już napisałem 65 rozdział, więc pewnie trochę musisz nadrobić :D
Siedemnastka nie ma aureoli. On akurat żyje. ;) A czy jest zdrajcą - to się dopiero okaże. Na chwilę obecną jedyne postacie na wpół martwe to Piccolo i Raditz.
UsuńTak, Chiaotzu dostał swoją kulę. Nie było tu już okazji, żeby o tym wspomnieć. Na pewno zrobię to w następnej części.
No, jestem jakieś 20 rozdziałów w plecy chyba. :P
Piccolo niby nie pasuje do roli zdrajcy, ale w sumie szatan, więc nie wiem ;)
UsuńWszystko się może zdarzyć... *nuci*
UsuńPrześwietny rozdział! <3 I jaki długi! :D Uwielbiam, gdy piszesz długie rozdziały, bo kiedy czytam te krótsze i zaczynam zbliżać się do ich końca, to od razu rzednie mi mina. :( xD Tak więc raduję się, że ten chapter był w takiej dużej dawce. :D
OdpowiedzUsuńAle przechodząc do sedna to... te wszystkie opisy walk, ten samotny mężczyzna grający na skrzypcach, ten Raditz, ten Vegeta ratujący Brę... Wszystko było po prostu WSPANIAŁE! <3 Lepszego słowa na to znaleźć nie umiem, mimo, że długo zastanawiałam się jak napisać ten komentarz. xD Zawsze po przeczytaniu czegoś naprawdę dobrego, nie wiem jak sklecić komentarz, by zawrzeć w nim cały mój zachwyt. xD Zatem mam nadzieję, że to jedno słowo zdoła Cię zadowolić. xD
Czekam z ogrooomną (nie)cierpliwością na ciąg dalszy oraz zdemaskowanie zdrajcy i życzę Ci jak najwięcej weny! ^_^ Kisses! :*
P.S. Nie wybaczę Ci, że uśmierciłaś akurat Bulmę! *Foch!*
Weeeee! Jestem taka dumna z pana ze skrzypcami. :D
UsuńKochana Nocebo!!
OdpowiedzUsuńNa wstępie muszę przeprosić za tak długi brak odzewu, jednak dzień po wstawieniu u siebie nowego odcinka (na szczęście po, nie przed) mąż zaraził mnie swoim choróbskiem i trochę pozdychałam... Na szczęście u mnie obyło się bez antybiotyków i oczywiście maluchowi nic nie dolega ;)
Wracając jednak do najważniejszego, czyli TWOJEGO opowiadania, muszę przyznać, że poszczyciłaś się nie lada długością! Aż trudno mi było w to uwierzyć xD Niestety podzieliłam sobie odcinek na dwie części - wczoraj wieczorem i dziś, do teraz. Mąż przed snem chciał obejrzeć film, a z racji tego, że noc, ciemno i białe tło na Twoim blogu, postanowiłam odpuścić sobie męczenie oczu i tak oto jestem dzisiaj.
Cała akcja opowieści jest na nieskazitelnie wysokim poziomie i aż ciężko mi przyjąć do wiadomości, że niedługo już koniec, że bańka pryśnie, a historia się skończy.
Domyśliłam się, że śmierć małego telekinetyka była tylko kwestią czasu, ale z tego co wyczytałam nawet nie zdążył jej poczuć. Kuririn, cóż ten wiecznie nie umierający, cudem ocierający się o śmierć bohater kiedyś musiał zejść ze sceny, ważne, że dzielnie walczył i dostąpił miejsca wśród boskiego Shenlonga.
Jeśli chodzi o Gohana, zaskoczyłaś mnie pozytywnie jego postawą i chęcią walki! Pokazał klasę i pokonał ojca (przynajmniej tymczasowo. Zafascynowała mnie jego nowa transformacja! Jestem pod wrażeniem, że jednak gdzieś w innym wszechświecie jest Son Gohan, który jednak jeszcze wie do czego służą pięści! Ale jakby nie patrzeć, jego życie zamieniło się w istne piekło! Matkę zabił opentany ojciec, nieopodal gnił w męczarniach jego brat, a na dodatego na Ziemię wraca ponownie okrutna wersja jego ojca-bohatera i postanawia go zgładzić. Nie ma lekko.
Jednak cofając się do wcześniejszej akcji, czułam, że obaj Saiyanie nie przejdą próby i dadzą się opętać ponownie Czarnemu Panu i zaatakują swoich przyjaciół oraz rodzinę. Szkoda tylko, że Vegeta by odzyskać świadomość musiał stracić Bulmę, a ona jest, a raczej była zawsze jedną z ważniejszych postaci w całym DB, jakby nie patrzeć ;)
Ah i jeszcze bym zapomniała... Co do samej rozmowy z Raditzem! Moim zdaniem Ttuce za szybko odsłoniła karty jeśli podejrzewała go o cokolwiek, ten się wściekł i jeśli faktycznie jest zdrajcą, a mówił o tym poniekąd jeden z podwładnych zaświatów nie powinna była się zdradzać, no chyba, że jest nim sam Piccolo, a wszystko jest możliwe!
Z niecierpliwością czekam na kolejną fascynującą część opowieści! I mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam wspomnieć. Uhuh. Buziaki!!
Ps. Najśmieszniejszy moment, to ten o przewijaniu Bry przez Vegetę! Muszę, do niego na dodatkowe lekcje się wybrać xD Padłam! :D
"Nieopodal gnił w męczarniach jego brat" - mój kot prawie dostał zawału, takim się śmiechem zaniosłam. xD Jak tylko będę przy laptopie, to odpiszę u Ciebie. <3
UsuńOgłoszenie parafialne!
OdpowiedzUsuńNiestety z przyczyn technicznych premiera następnego rozdziału przesunie się na grudzień. Anonimowa, nie duś, proszę! xD Postaram się załatwić temat jak najszybciej, ale laptopy nie chcą współpracować! Wrr. Wstępnie umówmy się na 4 lub 5 grudnia. W razie kolejnych opóźnień będę informować. ;)
Pozdrowienia!
No właśnie, Anonimowa, nie duś. :P Czekamy z wyrozumiałością i niecierpliwością. :)
UsuńEh no co ja teraz powiem....
UsuńSpoko loko :D Fakt miałam udusić ale co ja bym zrobiła bez dalszych rozdziałów? :D
Myślę, że po tym kolejnym rozdziale (jak już się wreszcie ukaże) wszyscy będziecie chcieli mnie udusić. :P
UsuńTymczasem ja wreszcie mam mój sprzęt <3, ale rozdział wciąż w kawałkach - trochę w brudnopisie, trochę w pliku niekompatybilnym z moim Wordem (lol). Także ślicznie się uśmiecham i proszę o jeszcze trochę cierpliwości. :D
Pozdrowienia!
Śliczny uśmiech przyjęty. :) Powodzenia! Komputery to zło - zawsze nam robią na złość. :P
UsuńPS. A dlaczego będziemy chcieli Cię udusić? Gohan to teraz Mistic SSJ. Da sobie radę ze wszystkim. Chyba, że Krillin okaże się złym szpiegiem (a właściwie personifikacją Saku!), który w tajemnicy wykradł pierwotne Smocze Kule, poprosił o poziom SSJ4 Blue i nieśmiertelność, wyrośnie mu ogon i zacznie wszystkich zabijać, zaczynając od Yamchy, zgodnie z tradycją. :P A na koniec znajdzie Yajirobe i wraz ze złym Goku usmażą go sobie na obiad jak pospolitego wieprza. Potem Vegeta się obudzi zlany potem, pomyśli, że to tylko koszmar i nagle usłyszy głos ducha Nappy. :D
No przecież dokładnie taki mam plan! Jak się domyśliłeś? ;P
UsuńWszyscy dobrze wiemy, że Krillin umierał tylko po to, by zmylić swoich przeciwników, a w rzeczywistości czekał tylko na właściwy moment, by pokazać swój pełny potencjał (i znowu przypomina mi się scena z Abridged na Namek, gdy Guru mu "podniósł" potencjał xD). A tak w ogóle - komp już działa? ;)
UsuńChwilowo jest okej. :D Jutro nowy rozdział!
Usuń