- Możesz nas zostawić,
Dodoria. Chcę pobyć z małpką sam na sam.
Drzwi z cichym
kliknięciem zamknęły się za różowym kosmitą. Pomieszczenie było sterylnie
czyste i puste. Lampy ukryte gdzieś w zakamarkach sufitu oświetlały stojącą na
środku sali Ttuce z intensywnością godną scenicznych reflektorów. Freezer
zbliżył się do niej, z rozbawieniem podziwiając podbite oko i rozciętą wargę
dziewczynki – pamiątki z ich poprzedniego spotkania. Włosy które jeszcze jej
zostały były skołtunione i brudne. Ttuce wpatrywała się w niego z obojętnością.
Nie robiły na niej wrażenia ostre rogi, ani energia emanująca od kosmicznego
tyrana.
- Mówiono mi, że
saiyańskie dzieci dojrzewają wyjątkowo szybko, ale jak na czterolatkę to jesteś
zdecydowanie zbyt poważna.
- Dojrzewamy szybciej,
żeby od początku móc wypełniać funkcję naszego gatunku w kosmosie – wyrecytowała. Freezer zmarszczył nos słysząc, że
głos dziecka nie drży. – Z tego samego powodu potem długo zachowujemy młodość.
By móc walczyć i podbijać inne światy.
- Ale ty nie potrafisz
walczyć. Nikt cię nie nauczył.
Cios był prosty, ale
szybki i w zamiarze bolesny. Zdziwienie przyszło z chwilą, gdy Ttuce
zablokowała go przedramieniem. Gdyby mogły, łuki brwiowe Freezera wystrzeliłyby
teraz pod sufit.
- Masz złe informacje.
- Ale przecież twój
ojciec zapewniał mnie, że trzyma cię w odosobnieniu i że nikt poza członkami rodziny
nie ma do ciebie dostępu…
- To prawda. Mama
przeczuwała, że ten dzień może nadejść. Dlatego sama zajęła się moim
szkoleniem.
Freezer zrobił zdumioną
minę, a potem zaczął się głośno śmiać. Tym razem zamachnął się szybciej i
spoliczkował dziewczynkę. Jej głowa z trzaskiem odskoczyła w bok, ale Ttuce się
nie zachwiała. Pierwsze kropelki krwi prysły na białą ścianę.
- W pałacu nie
odstawiłaś takiego przedstawienia. Chciałaś mnie odciągnąć od swojej rodziny,
prawda? Wolałaś nie ryzykować przedłużenia mojego pobytu na tej nędznej
planecie. – Złapał za włosy i uniósł jej głowę. Mina Ttuce była teraz bardziej
zacięta, a zęby obnażone w agresywnym grymasie. – Twój ojciec mówił mi, że to
królowa Celeri próbowała cię przede mną ukryć. Teraz widzę, że była dużo
mądrzejsza od swojego męża. Aż szkoda, że to z nim przyszło mi robić interesy.
- Moja matka nigdy nie
zdecydowałaby się tobie służyć. Nienawidziła cię i wiedziała, że kiedyś nas
zdradzisz!
- Tak jak mówiłem,
mądra kobieta. – Z trzaskiem odrzucił Ttuce na ścianę, a ta od razu ześlizgnęła
się po niej na podłogę. – Jeśli chcesz dożyć wieczora, to lepiej zwracaj się do
mnie z szacunkiem. Nie jesteśmy sobie równi, ty brudna małpo.
- Ja jestem księżniczką
i wojownikiem. – Uparcie podniosła się na drżących nogach. – Ty jesteś zwykłym
mordercą.
Freezer zacmokał i ponownie zaczął się do niej
zbliżać.
- Ach, ta wasza
saiyańska duma. Jeśli nie ja, to właśnie ona was zabije. Chociaż na razie
jesteście całkiem przydatni. I tacy chętni do pracy… Kiedy twój ojciec cię
wydał, kupił sobie rok życia. Zobaczymy ile tobie uda się wskórać.
Ttuce stanęła do niego
przodem.
- Nie boję się ciebie.
Ale ty powinieneś zacząć się bać. Mój brat nigdy ci nie daruje tego co
zrobiłeś. – Zacisnęła pięści i uniosła je. – Kiedyś stanie się potężny. Dużo
silniejszy od ciebie. I tego dnia pożałujesz, że się urodziłeś! Zginiesz z
saiyańskiej ręki!
- No proszę, proszę,
przepowiadamy przyszłość! – Kopnął dziewczynkę w żołądek i obserwował jak w
bólu osuwa się z powrotem na ziemię. Złapał ją za szyję i podniósł na wysokość
swoich oczu. – Słuchaj, ty wyszczekana gówniaro. Nie obchodzi mnie jak dojrzałe
są saiyańskie dzieci i czego zdążyła cię nauczyć matka. W obliczu mojej potęgi
jesteś kolejną głupią małpą, która będzie mi służyć tak jak reszta jej gatunku.
– Zacisnął dłoń bardziej na gardle Ttuce. – Będziesz mordować w moje imię i
będziesz mi dziękować za każdy kolejny oddech, który pozwolę ci wziąć.
- Nie – wydusiła,
palcami próbując oswobodzić szyję z jego uścisku. – Nigdy. Nie będę taka jak
ty!
- Ależ, już taka
jesteś. W końcu urodziłaś się Saiyanką. Chęć do zabijania wysysacie z mlekiem
matki. A jeśli chodzi o twojego ukochanego braciszka, księcia Vegetę, to na
twoim miejscu nie liczyłbym na jego pomoc. – Ttuce po raz kolejny wylądowała na
posadzce, rozpaczliwie łapiąc oddech. Tym razem nie miała siły się podnieść. –
On już dla mnie pracuje. Właśnie wyleciał na swoją pierwszą misję. I zgadnij
co! Ani razu o ciebie nie zapytał. Widzisz, minęło kilka dni, a ty już jesteś
martwa dla swojej rodziny. – Uśmiechnął się paskudnie i nadepnął na ciało
dziewczynki, przytrzymując ją przy podłodze. – Będziesz moim żołnierzem tak
samo jak on. Może i nie urodziłaś się Super Saiyaninem, ale kiedy z tobą
skończę, to narodzisz się na nowo, jako moja osobista maszyna do zabijania.
- Nie! Nie dla ciebie!
Twarz Freezera
wykrzywiła się ze złości, gdy usłyszał stanowczość w głosie dziewczynki.
Przycisnął ją bardziej do podłogi, stopą gruchocząc jej żebra.
- To się dopiero okaże.
– Złapał za ogon Ttuce i wyrwał go z taką łatwością, jakby zrywał kwiat na
łące.
Kiedy wreszcie
przestała krzyczeć i oprzytomniała na tyle, by rozeznać się w sytuacji, była
już na powrót zamknięta w celi. Klaustrofobicznie małe pomieszczenie nie
pozwalało jej na więcej niż jeden krok w każdą ze stron. Brak okien sprawiał,
że Ttuce tonęła w egipskich ciemnościach, co do których wiedziała, że jeśli w
końcu odejdą to tylko dlatego, że Freezer znowu postanowi się z nią pobawić.
Skuliła się w kącie i objęła nogi ramionami, przyciskając je do piersi. Czuła
zaschniętą krew na ubraniu w miejscu, gdzie wcześniej wyłaniał się ogon. Cała
odwaga ją opuściła i łzy gromadziły się w jej oczach, ale jakoś żadna nie miała
czelności spłynąć po policzku. Przerażenie zaczynało ją paraliżować i pojawiały się trudności z oddychaniem.
Saiyanie nie wyznawali
żadnych bogów, ale w tej chwili dziewczynka bardzo chciała, żeby było inaczej.
Potrzebowała osoby, do której mogłaby się zwrócić o pomoc, nawet jeśli ta miała
nigdy nie nadejść. Chciała zaszczepić w sobie głupią nadzieję, że może jednak
będzie inaczej. Wtuliła twarz w kolana.
- Vegeta… Vegeta,
proszę… Nie zapominaj o mnie.
Jej brat. Jej piękny
brat. Na samą myśl o tym, że Freezer trzymał go teraz w garści, żołądek
podchodził Ttuce do gardła. Czuła, że lord ma dla niego nieco inne plany niż
dla niej, ale ta świadomość nie przynosiła spokoju. W każdej chwili mógł go
skrzywdzić. Tarble był na razie bezpieczny, ale to też wkrótce miało ulec
zmianie. W końcu król potrzebował tylko jednego dziedzica… Nagle w jej myślach
twarz brata została zastąpiona przez twarz matki. Ttuce zacisnęła zęby i
przypomniała sobie ostatnią rozmowę, którą odbyła z królową na kilka godzin
przed feralnym porodem.
„Pamiętaj, Ttuce. Kiedy
Saiyanin wymknie się śmierci, jego siła wzrasta. Za każdym razem, gdy otrze się
o tę granicę pomiędzy życiem i nicością, staje się dużo potężniejszy. Nie
wszyscy o tym wiedzą, a już na pewno nie Freezer. Możliwe, że wkrótce po ciebie
przyjdzie. Nie zdradź mu wtedy tej tajemnicy.”
Ttuce uniosła twarz w
ciemnościach. W jej oczach nie było już łez, a jedynie saiyańska determinacja.
>*<
Gdy
tylko wycelowała rękę w te ziemskie miernoty, od razu wychwyciła ich strach.
Ekscytacja dudniła jej w uszach, a ona czuła się o kilka kilogramów lżejsza –
jak za każdym razem, gdy sekundy dzieliły ją od zadania śmiertelnego ciosu.
Oderwała oczy od ściągniętej gniewem twarzy Goku i zwróciła się do swoich
przyszłych ofiar. Chciała widzieć jak giną.
Wszyscy
byli na miejscu. Trzyoki łysy paker, który wyglądał jakby nadal rozważał
przeprowadzenie ataku i czarnowłosy imbecyl, którego nawet blizny, które miał
na twarzy, chyba jeszcze nie nauczyły, żeby nie zadzierać z kim popadnie. Zaraz
obok stał kurdupel w pomarańczowym wdzianku i ten nowy chłopak w okularach na
nosie. Od razu poznała, że to syn Goku. Energia, którą pachniał, była
imponująca. Ttuce mierzyła go chwilę wzrokiem. Gohan w tym czasie nawet nie
mrugnął, wytrzymując pojedynek na spojrzenia. Spodobał jej się. Możliwe, że
miał w sobie więcej z saiyańskiego wojownika niż jego ojciec – pajac. Już
chciała to skomentować, ale wtedy zaobserwowała coś innego.
Zza
postaci Gohana wyłaniała się dwójka chłopców, która musiała pojawić się na
miejscu bitwy w czasie, gdy Ttuce oddawała się kłótni z jego ojcem. Jeden z
dzieciaków był idealną kopią Kakarotto; od czubka włosów, do podeszew butów.
Drugi natomiast…
Opuściła
rękę.
-
Czy to…?
-
Trunks. Syn Vegety – odpowiedział Goku, który cały czas śledził jej reakcje. –
Jeśli chcesz wiedzieć, to gdy odratowaliście Freezera po walce ze mną, a ten
wybrał się w podróż na Ziemię z zamiarem zabicia nas wszystkich, to właśnie
Trunks go pokonał. – Ttuce spojrzała na niego wielkimi oczami. – Nie ja
zlikwidowałem Colda. To ten chłopak przybył do nas z przyszłości i rozprawił
się z nimi obydwoma, zanim ja miałem szansę wejść do akcji. Możesz więc być
spokojna. Freezera zabił ktoś z twojej rodziny.
Ttuce
warknęła.
-
Prawidłowo. A teraz odpierdol się od moich myśli.
Ruszyła
w stronę Wojowników Z, po drodze omijając Piccolo szerokim łukiem. Nameczanin
sztyletował ją spojrzeniem, ale – po raz kolejny tego dnia – został zignorowany.
W miarę jak się zbliżała, na twarzach oczekujących pojawiał się cały wachlarz
emocji, od strachu do furii. Gohan przybrał bojową pozę widząc, że Ttuce idzie
prosto na niego. Jednak Saiyanka nie okazywała wrogich zamiarów i nie zwracała
uwagi na kumulującą się w wojownikach energię. Trunks wytrzeszczył oczy, gdy
nagle kucnęła przed nim i wyciągnęła do niego rękę.
-
Cześć, Trunks. Jestem twoją ciocią. Na imię mi Ttuce.
Chłopiec
wahał się i ociągał z reakcją, zerkając w stronę Vegety w poszukiwaniu zezwolenia.
W końcu chyba je uzyskał, bo zacisnął dłoń na zakrwawionej rękawicy. Ttuce
uśmiechnęła się do niego niezobowiązująco i obejrzała go centymetr po
centymetrze, jakby ucząc się na pamięć. Na chwilę wszelkie oznaki złośliwości i
zgorzknienia zniknęły z jej twarzy. Saiyanka wyglądała jak zupełnie inna osoba.
-
Jesteś bardzo podobny do swojego taty, gdy był mały. Tylko włosy masz
fajniejsze.
-
Nie wiedziałem, że ojciec ma siostrę…
-
Dawno się nie widzieliśmy. Nic dziwnego, że o mnie nie mówił.
-
Jesteś tu żeby zniszczyć Ziemię? – Spojrzał na nią spod fioletowych kosmyków, a
Ttuce parsknęła.
-
Ja? Skądże znowu. To bardzo przyjemna planeta i nic do niej nie mam. Poza tym,
to teraz dom Vegety i twój. Nie mogłabym mu celowo zagrozić.
-
To dlaczego walczyłaś z tatą i panem Goku? – spytał z lekkim wyrzutem.
-
Dla zabawy. – Wzruszyła ramionami. – Tam skąd pochodzę lubimy takie bijatyki.
Trunks
odetchnął i nieco się rozluźnił. Odważył się nawet na lekki uśmiech, a Ttuce
zaraz go odwzajemniła. Chłopiec uniósł rękę i wskazał urządzenie na jej twarzy.
-
Co to takiego?
-
Scouter. – Zdjęła go z ucha i podsunęła mu pod sam nos. – Przenośna baza
danych, ale pełni też kilka innych przydatnych funkcji. Na pewno macie na Ziemi
coś podobnego.
-
Jak komputer! – szepnął znienacka młodszy syn Goku, wciąż czający się w
bezpiecznej odległości. Ttuce spojrzała na niego z ukosa.
-
Jak ci na imię?
-
Goten.
-
Cóż, Goten, na pewno masz rację. Ziemska technologia nie jest mi zbyt dobrze
znana, ale taki bystrzak jak ty nie może się mylić – odparła łagodnie, a twarz
chłopca rozjaśnił uśmiech. Trunks trzymał teraz za duży na siebie scouter przy
uchu i uczył się go obsługiwać.
-
Wow, Goten, tutaj jest radar na kryształowe kule! I tłumacz!
-
Myślę, że jak w nim pogrzebiesz, to znajdziesz jeszcze inne bajery. Możesz go
zatrzymać. – Ttuce wydawała się być nieco rozbawiona jego reakcjami.
-
Naprawdę? – Trunks spojrzał na nią ze zdumieniem, a ona tylko skinęła głową. –
Nie potrzebujesz go?
-
Nie. Potraktuj to jako prezent z okazji naszego spotkania. – Wstała i położyła
mu rękę na głowie. – Bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Ciebie również,
Goten. Dobrze wiedzieć, że saiyańska krew nadal krąży gdzieś w kosmosie.
-
Ale… Idziesz już?
-
Niestety muszę. Nadużyłam już ziemskiej gościnności. Ale coś mi mówi, że
niedługo znowu się spotkamy. Może twój tata weźmie cię na wycieczkę.
-
Czy Goten też może się zabrać?
-
Oczywiście. Tam gdzie się wybieram, każdy Saiyanin jest mile widziany. Ale tymczasem
bądź cierpliwy, mój książę. Będę o tobie myśleć. – Odwróciła się do odejścia i
ukradkiem puściła oko do skołowanego Gohana, który zdążył już sobie uświadomić,
że niespodziewana wizyta dzieci ocaliła tego dnia kilka żyć. Powolnym krokiem Ttuce
wróciła do Goku, Vegety i Piccolo. Po drodze wyciągnęła zza napierśnika płaski
pilot i wystukała na nim jakiś kod.
-
Rzeczywiście się zbierasz. – Vegeta bardziej stwierdził niż zapytał, podchodząc
do niej od razu. Mógł już utrzymać równowagę i demonstrował to jak potrafił.
-
Mam nadzieję, że polecisz ze mną.
-
Twoja kapsuła jest jednoosobowa.
-
Nie polecimy kapsułą. Teleportuję nas na mój statek, zostawiłam go w pobliżu
Saturna.
-
To dlaczego zawracasz sobie głowę tym gruchotem? – spytał, gdy wyżej wspomniany
pojazd kosmiczny, który wcześniej rozbił się w centrum Pepper Town, spadł z
nieba kilka metrów dalej.
-
Zostawiłam w nim drugie śniadanie. Chodź, mamy jeszcze dużo do zrobienia, a
teraz biorą mnie wyrzuty sumienia, że tak cię porywam Trunksowi.
-
Nie sądzę, żeby w twoim oprogramowaniu znalazła się aplikacja z wyrzutami
sumienia. A Trunks to duży chłopak, poradzi sobie beze mnie przez kilka dni.
-
To był sarkazm. – Oboje ruszyli w stronę kapsuły, a Goku i Piccolo wymienili
szybkie spojrzenia.
-
Vegeta! – Goku zrobił krok w ich stronę. – Pamiętasz co się stało, gdy ostatnim
razem odwiedzili cię byli poddani i zaprosili w kosmos?
-
Mówisz o tym fiasku z Brolym? – Ttuce umieściła dłoń na ramieniu Vegety, a ten
oparł jedną na kapsule. – Ma rację, braciszku. Dałeś się wtedy wrobić jak
dziecko.
-
Zamknij się. Oboje się zamknijcie! Nie wsadzaj nosa w nieswoje sprawy,
Kakarotto. I tym razem nie leź za mną, to rozkaz. Spróbuj go złamać, to
poczujesz gniew księcia Saiyanów na własnej skórze.
-
Cholerny książę tych wszystkich siedmiu Saiyanów! – sarknął Piccolo. –
Dziewięciu, jeśli policzyć ciążę Videl i Trunksa z przyszłości.
-
Te statystyki nie są dłużej aktualne, Nameku. – Ttuce przystawiła dwa palce do
skroni. – Kakarotto na pewno ci to wyjaśni.
-
Trunks! – Chłopiec natychmiast pojawił się przy Vegecie. – Wracaj do domu i
powiedz Bulmie, że teraz jest dobry moment, żeby znowu zajęła się pracą nad
kabiną supresji. Oczekuję, że jak wrócę z kosmosu, to będzie już gotowa. Jasne?
Trunks
pokiwał gorliwie głową, ale wzrokiem uciekł znowu w stronę Ttuce. Ciotka
uśmiechnęła się do niego z sympatią i po chwili zniknęła, razem z jego ojcem i
kosmiczną kapsułą.
>*<
-
Kabina supresji? A cóż to takiego?
-
Pomieszczenie do ćwiczeń. Jak pewnie zauważyłaś, na Ziemi mamy słabą
grawitację. Jeśli chcę potrenować, to muszę to robić w specjalnie do tego
przygotowanych miejscach. Na szczęście moja partnerka jest naukowcem.
-
Aż żałuję, że jej nie poznałam.
Vegeta
szedł za Ttuce korytarzem statku, a ich kroki odbijały się echem od metalicznych
ścian. Mijali kolejne pełne sprzętu i migających lampek pomieszczenia, które
doskonale kojarzył. Ttuce używała jednego z kosmicznych pojazdów uprzednio
należących do Freezera. Wszystkie one były budowane i urządzane na tę samą
modłę, tak więc Vegeta nie musiał nawet pytać o to, gdzie jest toaleta. Już
mieli wejść do centrum dowodzenia, gdy drzwi otworzyły się same, a w nich
stanął wysoki mężczyzna o błękitnej skórze i długich lawendowych włosach,
związanych na karku.
-
Pani kapitan. – Frutanin skinął Ttuce głową i zwrócił się w stronę Vegety. –
Książę.
-
Teraz już król, Greip. – Skrzyżowała ręce na piersi, zatrzymując się. Rodak
Zarbona blokował jej przejście.
-
Rozumiem, że plan się powiódł. Gratuluję. Zanim jednak pani kapitan uda się do
swoich obowiązków, chciałem przypomnieć o grupie Antsektów. Sprowadziłem ich
tutaj godzinę temu. – Uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, prezentując długie
rzęsy, a Ttuce westchnęła z irytacją.
-
Tak, tak, nie było lepszego czasu do zawracania mi tym głowy. Prowadź do nich
czym prędzej.
Vegeta
mimowolnie skopiował swoją siostrę i również skrzyżował ręce na torsie. Szedł
za nią i za Greipem, krzywiąc się pod nosem. Statek śmierdział Freezerem, nawet
jeśli ten nigdy nie postawił stopy na jego pokładzie. Nie podobało mu się, że
Ttuce nadal obraca się w tym środowisku. Wskazujący drogę Frutanin poruszał się
z dużą jak na swoje rozmiary gracją, a granatowa peleryna powiewała za nim jak
sztandar. Im dalej zagłębiali się w labirynt niekończących się korytarzy i pomieszczeń,
tym więcej załogantów wychodziło z ukrycia. Vegeta rozpoznawał rasy, z którymi
miał już wcześniej do czynienia. Wszyscy kłaniali im się w pas.
-
Pani kapitan! Co się stało? – Podbiegła do nich jakaś żółta, przypominająca
jaszczurkę istota.
-
Ujmując to słowami mojego brata, urządziłam sobie sparring towarzyski.
Przygotuj dla nas maszyny lecznicze i nowe kombinezony bitewne. Najpierw muszę
się rozprawić z Antsektami, ale potem z przyjemnością zażyję kąpieli. Aha,
potrzebny jest mi też nowy scouter. Stary przełącz na inny numer seryjny,
zmienił właściciela.
-
Tak jest! – Istota popędziła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Vegeta
zmarszczył brwi. Podobał mu się taki posłuch. Ttuce nie musiała podnosić głosu
ani używać gróźb. Załoga była na jej każde skinienie. W końcu dotarli do luku
umieszczonego na samym spodzie statku, w którym zwykle przewożono jeńców. I tym
razem takowi się tam znajdowali. Szare stworzenia przypominające ziemskie
mrówki, ale jednak dużo większe i utrzymujące się na tylnych kończynach, stały
w równym rzędzie pod jedną z obwieszonych rurami ścian. Pilnowało ich dwóch
uzbrojonych po zęby Kosmicznych Piratów, którzy na widok Ttuce zaczęli prawie
uderzać czołami o podłogę, tak się kłaniali.
-
Skończcie tę szopkę. – Ttuce położyła dłonie na biodrach i stanęła naprzeciwko
jeńców. Biorąc przykład z Greipa, Vegeta nie podchodził bliżej. Oparł się
plecami o przeciwną ścianę, czekając na rozwój wydarzeń. Nawet z tej odległości
wyczuł, że Ttuce podskakuje ciśnienie. – Czy to jest jakiś cholerny żart?
Kobiety i dzieci? Na co mi kobiety i dzieci?!
-
Bardzo mi przykro, pani kapitan. Nie potrafiliśmy odróżnić męskich osobników od
żeńskich…
-
Idioci – warknęła i wycelowała dłoń w jedną z drżących istot, ściskającą na
rękach swoją mniejszą kopię.
Uderzyła w nie pociskiem energii, smażąc je żywcem. Gdy zwłoki opadły już
bezwładnie na podłogę, inne ze stworzeń z piskliwym krzykiem skoczyło Ttuce do
gardła. Saiyanka trzasnęła je dłonią w miejsce, gdzie szyja łączyła się z
ramieniem i skręciła mu kark. Pozostałe istoty zamarły ze strachu, a Ttuce
kolejno zabiła kilkanaście z nich. Bez mrugnięcia okiem, jak karabin maszynowy
posyłając świetliste kule we wszystkie osobniki, które uznała za niegodne
swojej uwagi. Szum upadających ciał i odór przypiekanej skóry wypełnił cały
luk. Vegeta był znudzony.
W
oczach bezbronnych kosmitów Ttuce musiała wyglądać jak demon wojny;
zakrwawiona, poszarpana, w rozbitej zbroi i otoczona morzem dziwnych świateł,
przeprowadziła egzekucję do końca. Kiedy podłoga zasłana była ciałami zabitych,
a na nogach pozostali tylko ci, którzy sprawiali wrażenie silniejszych
osobników, Saiyanka splunęła na posadzkę i skinęła na jednego z Piratów.
-
Bierz te truchła i zanieś do kuchni, może jeszcze na coś się przydadzą. A jeśli
chodzi o was… – Wbiła wzrok w tych, których oszczędziła. – Przejdziecie trening
i dołączycie do oddziału Kosmicznych Piratów. Jeśli się spiszecie i
przyniesiecie nam korzyści, to gratuluję, wasz gatunek nie wyginie. Jeśli
nawalicie, okażecie się mięczakami albo – co lepsze – spróbujecie się na mnie
odegrać, wszyscy skończycie jako moja kolacja. Jasne?!
Istoty
wpatrywały się w nią z przerażeniem, trzęsąc na długich nogach i obejmując
nawzajem patykowatymi ramionami. Drugi z Piratów odchrząknął.
-
Pani kapitan, obawiam się, że nie rozumieją.
-
To skorzystaj z tego pieprzonego scoutera i im przetłumacz! – To powiedziawszy
uznała spotkanie za zakończone i ruszyła do wyjścia, z Vegetą i Greipem
ponownie podążającymi w ciszy za nią. Wrócili do centrum dowodzenia.
-
Kapitan na pokładzie – obwieścił Frutanin, wchodząc jako pierwszy.
Vegeta
obserwował jak kolejni kosmici z szacunkiem witają jego siostrę. Teraz jednak
wiedział już, że ten szacunek jest bardziej podszyty strachem niż rzeczywistym
uznaniem – tak jak to miało miejsce w załodze Freezera. Ttuce wskoczyła na
fotel kapitański i przewiesiła nogi przez poręcz. Vegeta oparł ręce na
zagłówku.
-
Co teraz?
-
Teraz? – Ttuce uśmiechnęła się beztrosko pod nosem. – Kierunek planeta Vegeta!
Załoga
zaraz podchwyciła jej komendę i monitory urządzeń wypełniające okrągłe
pomieszczenie zaczęły błyskać, podczas gdy przedstawiciele najróżniejszych
kosmicznych ras ustawiali nowy kurs i przygotowali maszynę do startu. Przed
Vegetą i Ttuce zmaterializował się ekran projektora, na którym wyświetliła się
czerwono-różowa kula, w towarzystwie dwóch słońc. Vegecie opadła szczęka. Nie
tęsknił za swoją planetą ani ludźmi, którzy na niej zginęli. Ale teraz, gdy po
latach ponownie zobaczył ją na własne oczy, poczuł w sobie coś dziwnego. Coś,
czego dawno tam nie było.
-
Jak się czuje nowy król? – Ttuce spojrzała na niego z dołu. – Pod wrażeniem,
jak widzę.
-
Z-zamknij się.
-
Aye, aye.
>*<
- Mogę spełnić twoje
trzy życzenia.
- Czy to prawda, że
potrafisz wskrzesić tych, którzy nie umarli z przyczyn naturalnych?
- Tak. Ale jeśli liczba
zabitych jest duża, możesz wypowiedzieć o jedno życzenie mniej.
- Nic nie szkodzi, dwa
wystarczą mi w zupełności.
- Zatem słucham. Jakie
jest twoje pierwsze życzenie?
- Ponad czterdzieści
lat temu, w odległej części Galaktyki Północnej, kosmiczny lord imieniem Freezer zniszczył planetę Vegeta. Chcę, abyś ją
odtworzył do stanu w jakim była, zanim uległa destrukcji.
- Twoje życzenie
zostało spełnione. Jakie jest następne?
- Chcę abyś przywrócił
do życia wszystkich mieszkańców Vegetasei, którzy zginęli na niej w dniu
zniszczenia jej przez Freezera.
>*<
-
Więc nie spotkamy się z ojcem?
-
Nie. On został zabity na statku Freezera, jeszcze zanim planeta wyleciała w
powietrze. Starałam się być precyzyjna. – Znajdowali się w pomieszczeniu z
maszynami leczniczymi. Ttuce się rozbierała i szykowała do wejścia do jednej z
nich. Kosmita, który miał je uruchomić, czekał na korytarzu aż będą gotowi.
-
Ttuce, kto cię ściga? – spytał Vegeta ze zmarszczonymi brwiami, wpatrując się w
jej pokryte bliznami plecy.
-
Hm? – Obejrzała się na niego przez ramię. – Skąd ten pomysł?
-
Nie wierzę, że zwróciłaś życie mieszkańcom naszej planety z czystej sympatii.
Ich los jest ci tak samo obojętny, jak mi. Myślę, że potrzebujesz nowych
żołnierzy. Na przykładzie Antsektów widziałem, że wręcz desperacko. A kto
nadałby się do tego lepiej niż wyszkolona Saiyańska Armia? Co prawda jej
dowódcą był Nappa, ale nietrudno będzie go zastąpić. Nie wydaje mi się też, że
to wszystko na potrzeby ochrony interesów Kosmicznej Organizacji Handlu. –
Uśmiechnął się krzywo. – Więc musisz przed kimś uciekać. Tylko przed kim? Kto
okazał się być potężniejszy od wielkiej Ttuce?
-
Spieprzaj – warknęła, tylko potwierdzając jego przeczucia. – To chyba
oczywiste, że przy moim trybie życia narobiłam sobie wrogów. Nie trzeba być
geniuszem, żeby na to wpaść. Ale przed nikim nie uciekam. Owszem,
nieszczególnie obchodzą mnie nasi dawno wymarli rodacy, ale dobra armia zawsze
się przyda.
-
Nie kupuję tego. Wiem, że ktoś cię wystraszył. Kogoś się boisz.
-
Myśl co chcesz. Lepiej mi powiedz, dlaczego dzisiaj na Ziemi nie walczyłeś na
poważnie. Sam goniłeś za to Kakarotto, a potem się markowałeś. O co chodzi,
Vegeta? Myślisz, że tego nie wyczułam?
-
Nie chciałem cię zabić.
-
Bardzo zabawne. – Wskoczyła do maszyny, moszcząc się wygodnie w jej wnętrzu. –
Mówię teraz szczerze, chociaż w ogóle mi się to nie podoba: Kakarotto jest
niezwykle potężny. Myślę, że gdyby od razu zaatakował mnie z pełną mocą, to
zostałyby ze mnie wióry. Ale ty… – Przechyliła głowę, patrząc na niego uważnie.
– Zaskoczyłeś mnie. Wiedziałam, że będziesz silny i wieść kosmiczna niosła, że
Kakarotto jest jeszcze o krok przed tobą, ale… Po dzisiejszym dniu wcale nie
jestem o tym przekonana. Tylko dlaczego ukryłeś postęp? Powinieneś się chwalić.
Ja bym się chwaliła.
Vegeta
wywrócił oczami i wreszcie zaczął się rozbierać.
-
Widać miałem w tym jakiś cel. Nie jestem skromny z natury. A tak nawiasem
mówiąc, Kakarotto w swojej karierze osiągnął już poziom Saiyańskiego Boga,
więc…
-
Saiyańskiego czego? – prychnęła i
uniosła brwi. – Pierwsze słyszę. Takie stadium w ogóle istnieje?
-
Tak, chociaż nikt z nas nigdy się do niego nie modlił. Dowiedzieliśmy się o tym
całkiem przypadkiem, gdy Ziemię odwiedził Beerus Niszczyciel.
-
Beerus? – Ttuce wyraźnie zbladła. – Bóg
Zniszczenia? Chcesz mi powiedzieć, że Kakarotto z nim walczył i przeżył? –
Vegeta pokiwał głową, wchodząc do drugiej maszyny. – Więc dodatkowo chcesz mi
powiedzieć, że ja wyzwałam na pojedynek faceta, który osiągnął boską formę? –
Kolejne skinienie. – I NAPRAWDĘ NIE UZNAŁEŚ ZA STOSOWNE, ŻEBY MNIE O TYM
UPRZEDZIĆ?!
Vegeta
wzruszył ramionami.
-
A niby co by to zmieniło?
-
Bardziej bym się starała. – Skrzyżowała ramiona na nagiej piersi i w zamyśleniu
przygryzła dolną wargę. – Kakarotto bogiem… Ciekawe. Musisz mi o tym więcej
opowiedzieć.
Ta wieść została uczczona :D
OdpowiedzUsuńA co opowiadania w końcu dowiedzieliśmy sie o życzeniach Ttuce :D
Bardzo fajny rozdział i więcej dialogów ;)
Yay! :D Ja nadal świętuję.
UsuńDziś krótko i skromnie. Wiesz chora jestem i zaraz pędę na autobus... A katar mi doskwiera ;(
OdpowiedzUsuńNocia na poziomie, genialnie. Cieszy mnie fakt, że okazała serce i tę lepszą naturę Saiyana wobec dzieci ;) Moje przekonania o życzeniu były trafne ;) Jaaa, jestem dobra w te klocki xD
Ttuce się boi i prawidłowo, zawsze jest ktoś silniejszy. Sam fakt, że Goku ma boską forme też nią wzdrygnął, ale się póki co nie przyzna, bo po co? PRzed Vegeta? :D
Tak, tak... Ttuce jest jak nowy Freezer, tylko ładniejsza xD Tak samo trzęsą portkami jak przy nim.
Uciekam! Bye, ja niebawem dodam swój, tylko go dopracuje.