Statek
Kosmicznych Piratów przedzierał się przez deszcz meteorów. Chybocząc się na
boki i ścierając z wrogimi obiektami, co chwilę tracił kolejne elementy
poszycia. Greip chyba już tylko siłą woli trzymał się na nogach na mostku
kapitańskim i wydawał ledwo dosłyszalne w tym szaleństwie rozkazy. Statek
wirował wokół własnej osi, coraz bardziej schodząc z kursu, a jego światła
migotały w panice, gdy na pokładzie rozlegały się alarmy, a z głośników wylewał
metaliczny głos, przestrzegający przed nasilającymi się turbulencjami. Ish
wpadła do kabiny, ślizgając się po posadzce. Przeklinała w swoim rodzimym
języku, a jej zbroja nosiła ciemne ślady wylanego z impetem napoju.
-
Greip, co do diabła?! Znowu masz myśli samobójcze?!
-
Nasz sternik-debil nie zauważył, że lecimy prosto w rój meteoroidów – warknął
Frutanin i z oburzeniem odgarnął zmierzwione włosy z oczu. Jego misterny
warkocz był w ruinie. Kolejny skalny odłamek uderzył w szklaną kopułę kokpitu,
a na jej skorupie wykwitło pęknięcie, rosnące na ich oczach niczym sieć
pleciona przez pająka. Ish tupnęła z wściekłości i podbiegła do w pełni
skomputeryzowanego panelu sterowania, obsługiwanego przez przypominających jaszczurki kosmitów.
-
Z drogi, patałachy! Pozabijacie nas wszystkich! – Rozgoniła uwijające się w
pocie czoła istoty i zaczęła szybko wciskać kolejne klawisze kokpitu. Zacisnęła
zęby na dolnej wardze i upartym wpisywaniem tych samych kodów próbowała zmusić
system do działania. W końcu z całych sił uderzyła pięścią w jeden z monitorów,
a wtedy maszyneria wreszcie przystała na jej warunki i zaryczała z przegrzania.
- Ponaddźwiękowość
została aktywowana – przemówił metaliczny męski głos z
głośników.
-
Co robisz?! – Greip zaraz znalazł się za plecami Ish. Już dawno zapomniał o swojej
gracji i wrodzonym wdzięku, i pozwolił sobie na panikę. – Chcesz jeszcze
przyśpieszyć?!
-
Albo będziemy szybsi, albo się roztrzaskamy – powiedziała nieco spokojniejszym
tonem, gdy komputer pokładowy przetrawiał wprowadzoną przez nią komendę. Huk
obijających się o kopułę statku odłamków wwiercał się w uszy i Ish musiała
czytać z ruchu ust Frutanina, żeby wiedzieć co do niej mówi.
-
Na pewno się roztrzaskamy! Teraz lecimy prosto na ścianę tego kosmicznego
gówna! – Greip warknął i złapał za drążek przyspieszenia, do którego Ish mimo
usilnych starań nie mogła dosięgnąć. – Jeśli skasujemy ten statek, to rachunek
jest na ciebie!
Kosmitka
uśmiechnęła się pod nosem w odpowiedzi, a Frutanin pociągnął za drążek,
dokonując dzieła. Statek na chwilę zmienił się w białą plamę, która niczym
spadająca gwiazda przecięła przestrzeń i przebiła się przez ławicę meteoroidów.
Śrubki rozprysły się wokoło, a płaty metalicznego poszycia oderwały od maszyny,
ale ta leciała dalej. Po opuszczeniu niebezpiecznego odcinka kosmosu zaczęła
zwalniać i stopniowo odzyskiwać sterowność. Ish z westchnieniem pozbierała się
z podłogi i niemrawo potarła rozbitą szczękę, a Greip spojrzał z niesmakiem na
swoje buty, na które jedna z jaszczurek w międzyczasie raczyła zwymiotować.
Posłał Ish niezadowolone spojrzenie, a ta odgarnęła dredy z twarzy i wzruszyła
ramionami.
-
Przynajmniej nadal żyjemy. Było warto.
-
Jasne. – Greip powiódł wzrokiem po zgromadzonej przy nich załodze, która chyba
nadal nie mogła w to do końca uwierzyć. – Do roboty, wy beznadziejne tytki masy
tłuszczowej! Ustalić naszą lokalizację i obrać kurs na najbliższą planetę!
Zamieszkałą i taką, na której nie będą chcieli nas zjeść, gdybyście
potrzebowali dodatkowych instrukcji!
-
Złość piękności szkodzi, Greip. Aż poczerwieniałeś. – Ish podeszła do szklanej
kopuły, za którą rozciągała się bezkresna toń kosmosu. Kosmitka przesunęła palcem
po pęknięciu, przez które wciąż mogli zostać wyssani poza statek. – Trzeba
wracać do bazy. Jeśli jeszcze raz czymś oberwiemy, nawet i kosmicznym wróblem,
to pancerz tego nie wytrzyma.
-
Już jest nieszczelny. W dużym tempie tracimy zapasy tlenu! – poinformowała ją
piskliwie jedna z jaszczurek, która stanęła z powrotem przy kokpicie i teraz sprawdzała
pomiary. – Musimy odciąć dostęp do drugiego i trzeciego poziomu.
-
Ewakuujcie więc załogę na pierwszy i skończcie marnować tlen nadmiernym
kłapaniem dzioba. – Greip wciąż był dużo bardziej zmierzwiony niż zwykle i jego
oburzenie sytuacją, w której się znalazł, wcale nie malało. – Nie mam zamiaru
umierać w takim stanie!
Ish
wzniosła oczy ku górze i już miała dosadnie skomentować jego obrzygane obuwie,
gdy znienacka tuż nad jej głową pojawiła się Ttuce. Kosmitka nie zdążyła nic
powiedzieć, ale za to odskoczyła w ostatniej chwili, zanim Saiyanka z impetem runęła
w dół i wbiła się w składające się na podłogę kafle. Statek ponownie zadrżał w
posadach i wierzgnął niczym spłoszony koń, a pęknięcie na kopule jeszcze się
powiększyło. Ish i Greip zaklęli unisono, a następnie dopadli do Ttuce, która wyglądała
jakby dopiero co wypluły ją czeluści piekielne. Frutanin oderwał swoją pelerynę
od naramienników i zaczął dogaszać jej dymiące się ubranie, a Ish zaczęła nie
tak znowu delikatnie okładać ją po twarzy.
-
Ttuce? Ttuce! Jeśli mnie słyszysz, to daj mi jakiś znak!
-
Słyszę cię, tylko się boję, że mi wsadzisz paluchy w oko – wycedziła Saiyanka,
wciąż obronnie zaciskając powieki. – Odsuńcie się oboje! – Jej ratownicy
posłusznie zostawili ją w spokoju i zrobili krok w tył. Ttuce z trudem uniosła
się do siadu i, opierając na łokciu, z rozkojarzeniem rozejrzała się po
kabinie. – Co wyście zrobili z moim statkiem? – spytała, niedowierzając własnym
oczom. – Czy to wymiociny? Na moim pokładzie?!
Frutanin
znów usłużnie do niej podskoczył i pomógł jej wstać. Ttuce miała nogi jak z
waty i kolana zaraz się pod nią ugięły. Ish skinęła na dwie jaszczurki.
-
Przygotujcie komorę leczniczą – poleciła.
Greip poprowadził Ttuce w kierunku, w którym udała się dwójka załogantów, a
Saiyanka zamknęła oczy. Ish ujęła ją zdecydowanym ruchem pod drugie
ramię, a stopy Ttuce całkiem wymknęły jej się spod kontroli i zaczęły ciągnąć
za nią bezwładnie. Saiyanka zawisła, wsparta przez swoich kompanów i najwyraźniej
pogodzona z tym, że sama nie zrobi już ani kroku.
-
Co ci się znowu przytrafiło? – spytała Ish, a Ttuce uniosła jedną powiekę i
spojrzała na nią półprzytomnie. Zaraz też pociągnęła sugestywnie nosem.
-
Śmierdzisz Vegetą – poinformowała ją, po czym momentalnie straciła przytomność.
Dzięki temu nie zobaczyła, jak naturalnie czerwona skóra twarzy Ish przybiera
na jeszcze bardziej szkarłatnym odcieniu.
Kosmici
zaciągnęli Ttuce do komory leczniczej, a skapująca z jej ciała krew pozostawiła
za nimi niemalże czarny szlak.
>*<
Boski
Pałac po raz kolejny musiał pełnić funkcję kostnicy. Wojownicy zgromadzili się pod szarym i nasiąkniętym
deszczem niebem, i czuwali nad zmiażdżonym i zawiniętym w koc
ciałem Trunksa. Zagrożenie związane z Ameonną zostało zażegnane, ale wszystkim
daleko było do radości i świętowania. Nawet liście hodowanych przez Pana Popo
palm zdawały się być bardziej oklapłe niż zwykle, a smaganie wiatru wcale nie
wprawiało ich w beztroski taniec. Zwisały tylko smętnie, pochylając się nad zebranymi na tej świętej przestrzeni postaciami, które żegnały chłopca.
-
Jak to możliwe? Jakim cudem go zabiła? – Roztrzęsiony Yamcha wciąż nie mógł
uwierzyć w to, do czego doszło. Jego twarz była bledsza niż zwykle, a ramiona
drżały lekko, gdy nikt nie patrzył.
-
Po prostu go zgniotła. Jak robaka. – Siedemnastka stał z rękami założonymi na
torsie i przekrzywiał głowę na bok, zupełnie jakby oglądał jakiś ciekawy
eksponat w muzeum. – Przecież Trunks wytrzymywał gorsze ciężary.
-
To nie był ani zwykły ciężar, ani zwykła siła – powiedział Gohan. Minę miał
zaciętą, a jego oczy, choć błyszczały jak w gorączce, zaradzały, że umysł
pracuje na najwyższych obrotach. – To już dawno przestała być wojna, w której
liczy się moc i siła mięśni. Ki nie ma tu już nic do rzeczy. Nasz przeciwnik
dysponuje czymś dużo potężniejszym.
-
Armią trupów i fatalnym fryzjerem? – prychnął Siedemnastka, za co zaraz dostał
kuksańca w bok od Yamchy.
-
Magią – odparł Gohan, zupełnie jakby uwaga Androida w ogóle go nie obeszła.
Wpatrywał się wciąż w zakrwawione zawiniątko u swych stóp. – Tak jak kiedyś
Babidi i jego potwory, tak teraz ten skurczybyk chce nam namieszać w głowach.
-
No to najlepiej poślijmy po Harry’ego Pottera! – Siedemnastka machnął
rękami w powietrzu. – Ja nie mam doświadczenia w tej materii!
-
Spoważniej albo cię pokąsam! – szczeknął Yamcha, a Siedemnastka parsknął
krótkim śmiechem.
-
I co? Ziemia i tak nie ma już księżyca. Raczej nie zmienię się podczas pełni i
nie pobiegnę do lasu wąchać innych pod ogonem, wilczku.
-
Mam plan. – Gohan przerwał im słowne przepychanki, a ich spojrzenia zaraz znów
skupiły się na nim. – Dajcie mi dwa miesiące.
-
Niby na co? – Siedemnastka uniósł brwi z uprzejmym zainteresowaniem. – Na
zrobienie trwałej?
-
Jak cię zaraz kopnę, to wylądujesz w innym kodzie pocztowym! – Yamcha prawie
zakrztusił się własną śliną i bojowo zacisnął pieści w powietrzu. – Jesteś
niemożliwy!
-
Na wrócenie do formy. – Gohan przez chwilę przyglądał się swoim dłoniom, a
kiedy uniósł wzrok, Yamcha i Siedemnastka umilkli jak zaklęci. Gohan wyglądał
jakby był gotów przelać morze krwi. – I na ściągnięcie tutaj Ttuce. Skoro
Czarny Wojownik podążył tu za nią, to może zostawi nas w spokoju, jeśli ją
zabijemy. W końcu jest Bogiem
Śmierci. To go powinno usatysfakcjonować.
-
Chcesz ją zabić? – Yamcha zamrugał szybko i pokręcił głową. Włosy zjeżyły mu
się jeszcze bardziej. – Gohan, powiedz mi, że się przesłyszałem.
-
Nie, nie przesłyszałeś się – warknął i odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
Mięśnie twarzy Gohana napięły się, a blizna na policzku zrobiła się jeszcze
wyraźniejsza. – W tej chwili wszystko sprowadza się do prostego równania. Albo
ona, albo my. Czyje życie jest ci droższe? Jesteś ze mną, czy przeciwko mnie?
Yamcha
zająknął się na ten ostry ton i stał tam jak słup soli, zastanawiając się,
gdzie do diaska znikł ten miły chłopiec, którego tak dobrze znał i cenił.
Chłopiec, który kiedyś nie skrzywdziłby nawet muchy.
-
Jestem z tobą – powiedział w końcu. Gohan skinął głową, przyjmując to do wiadomości
i zwrócił się w stronę Siedemnastki. Spojrzał na niego wyczekująco.
-
A ty?
Android
prychnął i wzruszył ramionami, po czym zaczął bujać się na piętach.
-
Niech będzie.
-
Za dwa miesiące może już być za późno. – Dende wyłonił się z Pałacu i
powoli zszedł po marmurowych stopniach. Jego twarz była poszarzała, a uszy
oklapnięte. Dłonie ukrył w szerokich rękawach swojej szaty i obejmował się
ramionami w tak delikatny sposób, jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki.
Wyminąwszy wojowników, podszedł do krawędzi boskich włości i stając nad samą
przepaścią, wbił wzrok w niebo.
Deszcz
przestał padać jakiś czas temu, ale ciemne chmury wciąż kłębiły się nad ich
głowami, stopniowo przybierając na fioletowej barwie i skutecznie blokując
słońcu dostęp do Ziemi. Gohan podszedł do Nameczanina i zatrzymał się o krok za
nim.
-
Co to znaczy? – spytał cicho.
-
Cokolwiek Czarny Wojownik zrobił z tym światem sprawiło, że Smocze Kule słabną.
– Dende zadarł głowę jeszcze bardziej do góry, a jego czułki poruszyły się
niespokojnie. – A ja razem z nimi.
-
Co więc powinniśmy zrobić? – Gohan złapał go za ramię i odwrócił przodem do
siebie. – Doradź mi, proszę. Dende, zrobię wszystko. Musi być jakiś sposób,
żeby to odwrócić – szepnął. Nameczanin spojrzał mu w oczy, ale chłopak
nie wyczytał w nich nic poza rezygnacją.
-
Możemy spróbować zgromadzić kule zanim całkiem przepadną – powiedział w końcu
miękko. – W ten sposób będziemy mogli je obserwować i może uda nam się znaleźć
sposób, żeby je uratować. Ale odnalezienie ich nie będzie łatwe. Ciągle jeszcze
nie reaktywowały się po tym, jak zostały użyte przez Ttuce…
-
To znaczy, że musielibyśmy szukać kamieni – odezwał się Yamcha z bezpiecznej
odległości. W jego głosie pobrzmiewała mocna wątpliwość. – Czy to w ogóle
wykonalne?
-
Wykonalne. – Teraz z budynku Boskiego Pałacu wyłoniła się Bulma. Z opatrunkiem
na ramieniu i w zakrwawionych ubraniach, zeszła po schodach i stanęła między
wojownikami. Drżącą ręką wydobyła z kieszeni spodni zapalniczkę i paczkę
papierosów. Zapaliła jednego i zaciągnęła się nim, wpatrując w przestrzeń.
-
Bulmo, tak mi przykro z powodu twojego syna – zaczął Yamcha, robiąc krok w jej
stronę, ale kobieta powstrzymała go ruchem ręki.
-
Odzyskam go – powiedziała twardo i zacisnęła brudne od ziemi palce na
papierosie. – Zbuduję radar, który będzie potrafił zlokalizować najsłabszy
nawet przekaz magiczny na tej planecie. Nie wierzę, że kryształowe kule po
przemianie w kamienie nie zostawiają po sobie choć śladu w naszej atmosferze.
Jakkolwiek nikły by on nie był, odszukamy go. Już moja w tym głowa. – Na te
słowa Gohan uśmiechnął się po raz pierwszy od czasu, gdy przyszło mu walczyć z
Ameonną, a Bulma spojrzała mu prosto w oczy i zaciągnęła się znowu papierosem.
– Jeśli chodzi o twój plan… Wchodzę w to – oznajmiła, wypuszczając dym nosem. –
Jeśli mam wybierać między Ttuce i nami, wybór jest zupełnie prosty.
-
To, że kule są teraz kamieniami nie jest jedynym problemem, z jakim będziemy
musieli się zmierzyć. – Wszystkie głowy zwróciły się w stronę Dendego, który
stał z rękami założonymi za plecami i znów intensywnie obserwował niebo. –
Czarny Wojownik ostrzegał, że dzieci Ameonny po nas przyjdą. I z tego co widzę,
już tu są.
>*<
Dwa
miesiące później
-
Zwolniona? – warknęła Ttuce i poderwała się z krzesła na równe nogi. Uderzyła
obiema dłońmi w blat stołu. – Co to znaczy zwolniona?!
Jestem pieprzonym prezesem!
-
Nie unoś się tak, Saiyanko. – Brzuchaty przedstawiciel Kosmicznej Organizacji
Handlu odchrząknął i poprawił się na swoim siedzisku. – Po naradach ze
wszystkimi członkami naszej wspólnoty doszliśmy do wniosku, że twoje usługi nie
są nam już dłużej potrzebne. Co więcej, cieszysz się coraz gorszą opinią w
kosmicznym półświatku, a to tylko szkodzi interesom.
-
Zdefiniuj gorszą opinię, ty stary
głupcze – wycedziła, sztyletując go spojrzeniem i coraz bardziej się do niego
pochylając. Kosmita odchrząknął ponownie i strzelił oczami w bok, dając swoim
ochroniarzom znak, aby podeszli bliżej. Kosmici uczynili jak chciał, ale ich
miny świadczyły o tym, że sami boją się o życie.
-
Mówią, że jesteś rozkojarzona i niedbała. Mówią, że się wypaliłaś, a to
przecież zdarza się nawet najlepszym… Mówią też, że zadajesz się z Ziemianami,
a to już zdarzać się nie powinno. Zwłaszcza tym najlepszym. – Zacmokał, kręcąc
głową z dezaprobatą i od razu zauważył cień, który przebiegł jej twarz. – Ha!
Więc to rzeczywiście prawda! – Skierował na nią palec wskazujący. – Popełniasz
te same błędy, co twój brat. Nie wiesz, że to właśnie to go zgubiło? Nawet
straciłaś ogon, tak jak on!
Ttuce
zagotowała się ze złości i wyprostowała. Przez dłuższą chwilę żuła język,
szukając najodpowiedniejszej obelgi, ale jak na złość nic nie przychodziło jej
do głowy. Może rzeczywiście ostatnimi czasy była rozkojarzona bardziej niż
zwykle.
-
Gdyby nie ja, ta organizacja zdechłaby razem z Freezerem – powiedziała
lodowatym tonem, tym razem siląc się na spokój. – Gdyby nie ja, nigdy nie
zebralibyście Kosmicznych Piratów do kupy. Zawdzięczacie mi wszystkie
pieniądze, jakie posiadacie! – Jednak nie potrafiła się opanować.
-
Nie zaprzeczam temu, wręcz przeciwnie. – Kosmita pokręcił głową i rozciągnął
mięsiste usta w paskudnym uśmiechu. – W ramach podziękowania nie zostaniesz
stracona. Możesz odejść wolno. Na Ziemi na pewno przyjmą cię z otwartymi
ramionami. Pamiętaj tylko, że wciąż obowiązuje cię klauzula poufności. Lepiej nie
rozpowiadaj o naszych interesach na prawo i lewo.
Ttuce
zgrzytnęła zębami. Ta sytuacja była tak absurdalna, że złość kompletnie ją
ogłupiła. Stała tam przez chwilę bez słowa, dysząc ciężko i czując, że ziemia drży
od kotłującej się w niej ki. Nie doszło jednak do żadnego wybuchu, a ona
pozwoliła, by duma przejęła nad nią kontrolę. Zadarła głowę do góry.
-
A kogo wybraliście na mojego zastępcę, jeśli można wiedzieć? – spytała i
uśmiechnęła się jadowicie.
-
Ależ oczywiście. – Skinął na swoich ochroniarzy, a ci otworzyli drzwi komnaty.
Do środka wszedł niziutki kosmita o niebieskiej skórze i nosie koali. – Ttuce,
oto hetman Sorbet. Nowy dowódca Kosmicznych Piratów i twój zastępca w szeregach
Kosmicznej Organizacji Handlu. Niegdyś dowodził Trzecim Gwiazdozbiorem.
-
No to kurwa gratuluję wyboru – wymruczała i uśmiechnęła się jeszcze szerzej,
chociaż jej spojrzenie wciąż miało temperaturę ciekłego lodu. Sorbet
przypatrywał się Saiyance ze stoickim spokojem, zupełnie niewzruszony emanującą
od niej wrogością, aż w końcu Ttuce drgnęła i splunęła na ziemię. Spojrzała
znów przenikliwie na przedstawiciela organizacji. – To nie wy mnie zwalniacie.
To ja odchodzę. Sorbet, życzę udanej służby. – Skinęła kosmicie głową i wymaszerowała
z sali, ostentacyjnie zostawiając za sobą otwarte drzwi. Równie dobrze mogła mu
życzyć wpadnięcia do krateru z lawą. Jej ton zdradzał wszystko.
-
Równie humorzasta, co braciszek – odezwał się Sorbet, obserwując jeszcze przez
chwilę plecy oddalającej się szybkim krokiem Saiyanki.
-
Nie będzie jej nam brakować – potaknął mu drugi kosmita. – Tymczasem, przejdźmy
już może do interesów… – Wskazał Sorbetowi wolne miejsce przy stole. – Powiedz
mi, co wiesz o nameczańskich kryształowych kulach?
Ttuce
szła korytarzem bazy Kosmicznej Organizacji Handlu. Na Chilled 66 nic się nie
zmieniło od czasu jej ostatniej wizyty – może poza nastrojami społecznymi,
które właśnie kosztowały ją stołek prezesa i dowództwo armii. Saiyanka
zgrzytnęła znów zębami i zacisnęła pięści schowane w kieszeniach czarnego
płaszcza. Nosiła go odkąd w wybuchu na Ziemi straciła ogon. Niestety nie mogła
pogodzić się z jego utratą, a jak na złość sezon na rośliny, z których
produkowano tabletki przyśpieszające regenerację małpiej kończyny, dawno się
już skończył.
Uniosła
palce do scoutera i zaczęła wybierać numer Greipa, gdy nagle jej uwagę przykuła
galeria zbroi Kosmicznych Piratów, która w ostatnim czasie poszerzyła się o
nowy egzemplarz. Ttuce stanęła jak wryta, poznając czarno-złote zdobienia i
krój kombinezonu bitewnego, który podczas ich spotkania na Vegetasei nosiła
Mirai Ttuce. Saiyanka zwilżyła wargi koniuszkiem języka, czując oddech
przeznaczenia na swoim karku. Przeszedł ją dreszcz i opatuliła się bardziej
płaszczem. Miała dość niespodzianek jak na jeden dzień. Z żalem oderwała wzrok
od pięknej zbroi i zaczęła znów zmierzać do wyjścia z budynku. Przeznaczenie
przeznaczeniem. Nie zamierzała mu pomagać.
Nim
przeszła choćby dwa kroki, do jej uszu dobiegły nawoływania Ish i po chwili
kosmitka ją dogoniła. Frutanin jak zwykle był tuż przy niej.
-
To prawda co mówią? – Ish wytrzeszczyła na nią swoje i tak już wyłupiaste oczy.
– Oddelegowali cię?
-
Sama się oddelegowałam – burknęła Ttuce, stojąc przed nimi przygarbiona i z
nastroszonymi jak u kota włosami. Gdyby miała ogon, to pewnie wywijałaby nim
teraz młynki.
-
Nie możesz odejść! – Greip aż się zapowietrzył, a Ttuce przewróciła oczami i
wzięła głęboki oddech, znowu siląc się na cierpliwość, której nigdy nie miała w
nadmiarze.
-
Nic wam nie będzie – powiedziała stanowczo. – Sorbet to cienias. Dowodził
Trzecim Gwiazdozbiorem. Jeśli się postaracie, to wyrwiecie jakiś statek na
własność i będziecie mogli pracować z dala od niego. Co też wam z góry
doradzam.
-
Ale co z tobą? Co zrobisz? Gdzie pójdziesz? – Greip był wyraźnie wzruszony i
Ish musiała zacząć poklepywać go po plecach, żeby się nie rozpłakał. – Dlaczego
to wszystko brzmi jak pożegnanie?!
-
Greip, nie rób scen – syknęła Ttuce, rozglądając się na boki. I bez tego
zwracali na siebie uwagę ochrony. – Ostatnie czego teraz mi potrzeba, to
dodatkowy impuls, żeby komuś ważnemu obić mordę i dostać za to odsiadkę. –
Uśmiechnęła się nagle złośliwie. – Chociaż z drugiej strony to by mogło być
całkiem ciekawe doświadczenie. Galaktyczny Patrol miałby dobrą okazję do
zaktualizowania mojego listu gończego. Ten stary rysowało jakieś totalne
beztalencie. – Spojrzała na zasmuconą minę Greipa. – Jest ci gdzie indziej jeszcze świat* – zacytowała.
-
Czy ten świat jest na Ziemi? – spytała Ish. Nim Ttuce zdążyła odpowiedzieć, jej
scouter wydał przenikliwy dźwięk, sygnalizujący nową wiadomość głosową.
Saiyanka wcisnęła przycisk urządzenia, żeby ją odsłuchać. Zaraz też na
korytarzu rozległ się głos Bulmy:
-
Ttuce? Potrzebuję twojej pomocy.
>*<
Jej
instynkty szalały, alarmując o niebezpieczeństwie. Od momentu gdy usłyszała
głos Bulmy wiedziała, że to zasadzka. A mimo to wróciła na Ziemię. Z jednej
strony gnała ją ciekawość, a z drugiej brak pomysłu na siebie. Bo co niby miała
teraz robić? Do końca życia bez celu włóczyć się po Galaktyce Północnej? Kiedyś
taka możliwość wydałaby jej się bardzo atrakcyjna – żadnych zobowiązań, żadnego
towarzystwa, żadnych kłopotów (oprócz tych, o które sama świadomie by się
prosiła). Kiedyś kazałaby się Bulmie zwyczajnie odpierdolić. Tak. Kiedyś.
Wylądowała
na leśnej polanie na czworakach, a jej płaszcz załopotał na wietrze niczym
skrzydła kruka. Nie zdążyła się nawet zorientować w sytuacji, gdy już została
zaatakowana. Yamcha i Siedemnastka napadli na nią równocześnie, z dwóch
przeciwnych kierunków, poruszając się jak wystrzelone z pistolu kule. Co do
Yamchy, to wiedziała już, że znalazł sposób aby się znacznie wzmocnić. Drugiego
mężczyzny w ogóle nie znała, ale z wyglądu przypominał jej tę Androidkę, którą
zabił Kakarotto, tak więc spodziewała się, co to może oznaczać.
Przeciwnicy
byli szybcy i bezwzględni, ale Ttuce nie wróciła na Ziemię po śmierć.
Przeskoczyła nad ich skoordynowanymi kopniakami i wykonawszy fikołka w
powietrzu, wylądowała w bezpiecznej odległości. Zablokowała pierwszy cios, wymierzony
w jej twarz i okręciła się w miejscu, zakleszczając rękę Siedemnastki między
swoimi przedramionami. Powaliła go na ziemię i kopnęła nadlatującego Yamchę w
brzuch. Android pochwycił ją za nogi i runęła w dół, w ostatniej chwili
wyswabadzając jedną stopę z jego uścisku i zostawiając mu odcisk podeszwy buta
na twarzy.
Wzbiła
się w powietrze, w locie zrzucając z siebie płaszcz. Yamcha znowu był tuż-tuż,
ale Saiyanka wciąż wyprzedzała go o krok. Uśmiechnęła się pod nosem, przyjemnie
rozgrzana tymi przepychankami i gdy tylko Yamcha zbliżył się na odpowiednią
odległość, teleportowała się za jego plecy. Narzuciła mu płaszcz na głowę i owinęła
wokół szyi, usiłując go poddusić. Yamcha zaklął i zaczął się szamotać, a Ttuce
wzmocniła swój uścisk, z sadystycznym uśmiechem obserwując, jak nogi mężczyzny
wierzgają w powietrzu.
-
To bardzo nieładne zagranie – skomentował z dołu Siedemnastka, który jak zwykle
nie śpieszył się z interwencją.
-
Jestem piratem – odparła drwiąco. – My nie postępujemy ładnie.
Siedemnastka
wydał się być bardzo rozbawiony tą uwagą. Podleciał do niej błyskawicznie, a
Ttuce puściła Yamchę wolno i pozwoliła, żeby spadł na ziemię niczym wór
kartofli. Zaczęła walczyć z Androidem, wymieniając szybkie ciosy, ale jednak
bardziej testując i sprawdzając jego refleks, niż naprawdę próbując zrobić mu
krzywdę. Siedemnastka obserwował ją z rosnącym zaintrygowaniem.
-
Więc to ty jesteś tą niesławną siostrą – rzucił niedbale, równocześnie
przebierając rękami jak maszyna.
-
A ty tym równie niesławnym bratem? – Ttuce zbijała jego uderzenia z
nieprzekłamaną precyzją, przewidując każdy ruch i analizując technikę. Ich
sparring był coraz bardziej towarzyski w swym charakterze.
-
Siedemnastka, miałeś walczyć, a nie urządzać klub dyskusyjny, do kurwy nędzy! –
upomniał go z ziemi Yamcha, gdy już wreszcie przestał na przemian wypluwać
płuca i walczyć o oddech. Obserwował ich dzikim spojrzeniem, a jego kły
wydłużały się, zdradzając nadciągającą transformację i koniec żartów.
-
No przecież wal… – Siedemnastka nie dokończył, a jeśli dokończył, to Ttuce tego
nie usłyszała. Całą jej uwagę przykuł bowiem niespodziewany świst powietrza, a
następnie potężne uderzenie w lędźwie, które pogruchotało tył zbroi Saiyanki i
posłało ją pionowo w dół. Z trzaskiem wbiła się w ziemię i wypluła krew, teraz
sama zaczynając walczyć o oddech. Jej załzawione oczy rozszerzały się bardziej
z zaskoczenia niż z bólu. Dała się podejść jak dziecko.
Zanim
zdołała choćby pomyśleć o tym, by spróbować się podźwignąć, tuż przy jej głowie zatrzymała się para butów. Ttuce podniosła wzrok i spojrzała w nieprzeniknioną
twarz Gohana, który górował nad nią teraz niczym kat nad swoją ofiarą.
Młodzieniec bez słowa wyciągnął w przód jedną rękę i bezlitośnie wycelował ją między
jej oczy. Wszystkie włosy na ciele Saiyanki stanęły dęba. Próbowała unieść się
na drżących ramionach, ale Gohan nie zamierzał na to pozwolić. W jego dłoni
rozbłysnął jaskrawy pocisk energii, a Ttuce otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć. I tym razem również dała się ubiec.
-
Nie radzę, bratanku. Nie tak się traktuje damy.
Gohan
zamarł, a jego pocisk ki momentalnie wyparował w powietrze. Odsunął się od
Ttuce, na chwilę kompletnie zapominając o swoim planie i o tym, dlaczego chciał
działać jak najszybciej i nie dopuścić do tego, by Saiyanka miała choć cień
szansy na ucieczkę. Ten głos…
Z
pochmurnego nieba na polanę opuścił się Raditz. Nad głową Saiyanina widniała
zawadiacko przekrzywiona aureola, jego grzywa poruszała się leniwie na wietrze,
a ogon spoczywał luźno owinięty wokół bioder. Raditz uśmiechał się sardonicznie,
przez co wyglądał groźnie, ale oczy błyszczały mu łobuzersko, gdy spoglądał na
Ttuce. Ze wszystkich zgromadzonych to też właśnie ona sprawiała wrażenie
najmniej zaskoczonej jego obecnością. W przypływie adrenaliny pozbierała się z
ziemi i chwiejnie stanęła obok zszokowanego Gohana. Nie wiedziała co powiedzieć.
Tymczasem
Raditz zaczął się do niej zbliżać.
-
Hej, księżniczko. Obiecałem ci, że wrócę, czyż nie? – Uśmiech nie schodził mu z
twarzy, a Ttuce czuła, że serce zaczyna jej bić tak szybko jak wtedy, gdy
uratował ją przed Ameonną.
*Cytat
z Koriolana (William Shakespeare), w
przekładzie Józefa Paszkowskiego.
Nowy rozdział, nowy szablon i jeszcze będzie nowy soundtrack. :3 Pracuję nad nim.
Kochana Nocebo! :*
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo za miłe słowa. ;) Ja także uważam, że ten rozdział jest najlepszym jak do tej pory ( reszta to według mnie kompletna klapa :/ ). Mam nadzieję, że kolejny rozdział, który szykuję będzie jeszcze lepszy od ostatniego! :D
A co do Twojego rozdziału - no po prostu piękny! <3 I wreszcie JEST MÓJ RADZIO!!! xDDD <3 Cieszę się z tego niezmiernie! ;) Nawet nie wiesz, jak bardzo czekałam na jego powrót. xD Teraz to z jeszcze większą niecierpliwością będę czekać na nexta! :D
Pozdrawiam! <33 :***
P.S. Nowy szablon po prostu wspaniały! <3
No nie mogę po prostu w to uwierzyć, przecież Raditz był zły i nigdy raczej nie powróciłby do świata żywych, no chyba że za zgodą Babci Guli, to tak. No cóż, ciekawie to wszystko wyszło, Trunks nie żyję ale nawet nie wspomniałaś o Gotenie, także zmarł? Raczej nie sądzę, a wiedz że czekam na więcej ^^
OdpowiedzUsuńGoten po prostu nie miał żadnej ważnej roli do odegrania w tej części. ;) Natomiast na pewno pojawi się w następnym rozdziale, tak jak i wyjaśnienie, jakim cudem Raditz odzyskał ciało.
UsuńBardzo fajny rozdział i Ooo Raditz sie pojawił :)
OdpowiedzUsuńCiekawie ;P
Czekam na następny rozdział ;)
Hmmm, nigdy nie dodaję komentarzy, ale czytam tego Twojego fanfica od początku i muszę powiedzieć że kawał dobrej roboty :D . Co prawda na początku trochę żal miałem za to, że Gohana w ogóle na piedastale nie było, a to moja ulubiona postać, ale teraz i on trochę swojego wkładu w akcję ma to teraz już jestem w pełni usatysfakcjonowany :). Byle tak dalej dziewczyno, bo serio kawał dobrej roboty :D
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że jednak zdecydowałeś się napisać! :D Każda opinia jest dla mnie na wagę złota.
UsuńJeśli chodzi o Gohana to celowo z początku go stłamsiłam, żeby właśnie teraz mógł w pełni rozwinąć skrzydła. Od tej pory jego rola będzie dość kluczowa w swym charakterze, więc na pewno go nie zabraknie. :) Tyle mogę obiecać.
Jeszcze raz dzięki za komentarz!
Kiedy można się spodziewać kolejnego rozdziału? ;)
OdpowiedzUsuńPostaram się, żeby był jeszcze w tym tygodniu. :)
UsuńTrafiłam tutaj przypadkiem i - Wielki Kami - jak dobrze, że tak się stało! Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, co tutaj zdziałałaś. Niepodrabialny styl, nie mogłam przestać się zachwycać opisem gołębia sprzed kilku rozdziałów... Masz niesamowitą lekkość wypowiedzi, a w połączeniu ze starannie przemyślaną fabułą... Krótko mówiąc - chylę czoła. Jest tylko jedno "ale" - jestem wiecznie zajętym człowiekiem, młodą mamą, w dodatku pracującą, i mogłabym jeszcze tak długo się chwalić, ale zmierzam do tego, iż przeczytałam całe Twoje dotychczasowe dzieło w dwa dni i czuję ogromny niedosyt, a tu widzę, że ostatni update był prawie miesiąc temu... W związku z powyższym apeluję - nie pastw się dłużej nade mną i dodaj, proszę, nowy rozdział... Pozdrawiam i czekam, Meg.
OdpowiedzUsuńOjej, ojej, aż się musiałam poważnie zastanowić co Ci odpisać. :)
UsuńNiestety na nic oryginalnego nie wpadłam, ale do rzeczy: bardzo Ci dziękuję za ten komentarz. To chyba jeden z najpochlebniejszych jakie kiedykolwiek dostałam (czy to przy tym opowiadaniu, czy przy jakimkolwiek innym). Muszę przyznać, że tego gołębia też wyjątkowo lubię. :D Generalnie staram się dobrze bawić przy pisaniu i tylko wtedy wiem, że to co publikuję nie jest do niczego.
Obiecałam, że nowy rozdział pojawi się w zeszłym tygodniu, ale niestety nie wyszło. Jest on jednakowoż na etapie produkcji i niedługo powinien być gotowy. Myślę, że może być też jednym z dłuższych (o ile nie zawieją nieprzychylne wiatry). W każdym razie Twoje słowa na pewno pchną mnie do działania. Jeszcze raz dziękuję! :)