-
Domyślam się, że będę musiał cię wynagrodzić?
-
Owszem.
Energetyczna
kurtyna zaszumiała i zamknęła się, posyłając w powietrze garść iskier. Saku
przystanął i raz jeszcze spojrzał na pobojowisko, które pozostawili po drugiej
stronie. Postacie wojowników, choć słabo widzialne przez materię bariery, spoczywały
wciąż nieruchome na ziemi. Usta Czarnego Wojownika rozciągnęły się w
przerażającym uśmiechu, ukazując podobne do kłów węża zęby.
-
O co chcesz się targować?
Ttuce
obejrzała się na niego przez ramię. Opętany przez bóstwo Raditz coraz mniej
przypominał siebie. Skórę jego ramion zaczynały pokrywać lśniące łuski,
bliźniacze tym, które widniały na jej szyi od czasu użycia kart w starciu z
Kakarotto. Saiyanin wydawał się być teraz jeszcze potężniejszy; wyższy i
bardziej umięśniony, z włosami wijącymi się wokół głowy jak siedlisko żmij. Górną
część ciała pochylał w przód, przeważony garbem, który zdeformował mu plecy.
Xuanwu.
Hyeonmu. Genbu. Huyền Vũ. Czarny Żółw. Czarny Wojownik. Saku.
Ludzkość
znała jego imię od wieków. Kto jednak mógł przypuszczać, że czczone niegdyś
bóstwo odrodzi się w innym wszechświecie i zapragnie zagarnąć cały świat dla
siebie?
-
Mój brat i jego córka. Oszczędzisz ich – poinformowała go.
Śmiech
Saku przypominał odgłos ogona grzechotnika. Kiedy się odwracał dostrzegła, że
garb na jego plecach przybrał kształt żółwiego karapaksu. Kombinezon bitewny,
który wciąż miał na sobie, rozciągnął się posłusznie, chociaż wyglądał jakby za
chwilę miał pęknąć pod naporem wypukłej skorupy.
-
Doprawdy?
-
Reszta mnie nie obchodzi. – Ttuce skrzyżowała ręce na piersi. – Wszyscy mogą
zginąć. Ale Vegeta i Bra mają wyjść z tego bez szwanku.
W
oczach Saku pojawiły się karmazynowe rozbłyski, a jego język wysunął się spomiędzy
warg. Koniuszek mięśnia rozdwoił się na oczach Ttuce, nabierając ruchliwości i
zniekształcając kolejne słowa Czarnego Wojownika:
-
Wedle życzenia. Coś jeszcze?
-
Tak. Kiedy to wszystko się skończy… oddasz mi Raditza.
-
Ach! – Przyklasnął, zupełnie jakby oczekiwał tej propozycji. – Czyli to jednak
miłość, księżniczko? To ona robi z ludzi największych głupców. Ale ty nie
jesteś zwykłym człowiekiem…
-
Nie, masz rację. Ja jestem królową. – Zadarła podbródek, mimo zasadniczej
różnicy wzrostu wciąż patrząc na niego z góry. Upiorną twarz Saku wykrzywił
kolejny uśmiech, ale spojrzenie Ttuce pozostało harde. – To moje warunki.
Vegeta. Bra. Raditz.
-
A więc umowa stoi. Królewskie słowo. Twoje usługi w zamian za życie tej trójki
– wysyczał i wyciągnął do niej chropowatą dłoń, zakończoną szponami. Uścisnęła
ją bez wahania. Dostawszy to czego chciała, uśmiechnęła się też zaraz cwanie,
porzucając niezbędną do negocjacji pokerową twarz.
-
Jakie są twoje rozkazy? – spytała, pochylając głowę i przyciskając mechaniczną
rękę do serca.
-
Ach! Zabijaj – wymruczał, delektując się tym słowem i unosząc dłonie niczym
dyrygent. – Tak pięknie ci to wychodzi…
Wyraz
oczu Ttuce powiedział mu, że właśnie otworzył puszkę Pandory. Obróciła się na
pięcie i zwróciła przodem do otaczających ich ruin. W jednym z pozbawionych
szyb okien dostrzegła jakiś ruch i natychmiast teleportowała się w tamtą stronę.
Wylądowała na parapecie na wysokości czwartego piętra i stanęła twarzą w twarz z
kobietą z dzieckiem na rękach.
Nieznajoma
najpierw zamarła, a potem wrzasnęła za strachu i przycisnąwszy płaczące
niemowlę do piersi, rzuciła się w głąb pomieszczenia. Podziurawiona spódnica
zakręciła się wokół jej nóg, wypełniona ruchem powietrza, a Saiyanka
wyszczerzyła zęby w zwierzęcym uśmiechu i wyciągnęła w przód palec.
-
Bum – szepnęła, a pojedyncza iskra ki sprawiła, że ofiary zostały rozerwane na
strzępy przez eksplozję energii. Krew chlusnęła na ściany w momencie, w którym
do pokoju wpadł zaalarmowany krzykiem kobiety mężczyzna. Zobaczywszy horror, który
mu zgotowano, zawył niczym zraniony wilk i rzucił się w stronę Ttuce, ślizgając
po pokrywających podłogę wnętrznościach.
Saiyanka
odczekała aż się do niej zbliży, a wtedy schwyciła go mechaniczną ręką za kark
i zmiażdżywszy mu kilka kręgów, uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż do tej
pory. Agonalny jęk mężczyzny był niczym muzyka dla jej uszu.
-
Szerokich lotów. – Bez wysiłku wypchnęła go przez okno, po czym udała się w
głąb zrujnowanego budynku. Podczas trwającej kilka minut inspekcji nie znalazła
już nikogo godnego uwagi i wyszła na ulicę przez frontowe drzwi. Stanęła przy
powykręcanym ciele mężczyzny i oparła ręce na biodrach. – Naprawdę już ich nie
potrzebujesz? Całkiem dobrze się sprawdzali jako miniony zła.
-
Ty wystarczysz mi w zupełności. Freezer też zlikwidował Saiyanów, gdy ci stali się zbędni. Jego przykład pokazuje, że nie należy pozostawiać
żadnych świadków.
-
Słuszna uwaga. Na twoje szczęście ja jestem dużo bardziej dokładna od niego.
-
Dlatego właśnie tak się cieszę, że do mnie dołączyłaś. – Oczy Saku zalśniły,
gdy wreszcie do niej podszedł. – Nie sądziłem, że to możliwe… A jednak. Delektuj
się tymi egzekucjami. Ludzie to obecnie zagrożony gatunek. Zanim przeprowadzisz
całkowitą eksterminację, chcę ci coś pokazać.
To
powiedziawszy wzbił się w powietrze, a Ttuce zaraz poszła w jego ślady.
>*<
Gruz
zachrzęścił pod jego dłońmi, gdy próbował podźwignąć się z ziemi. Wypalona w
ubraniu dziura, na wysokości mostka, odkrywała oparzenia powstałe na zielonej
skórze i wspomnienia pierwszego spotkania z Ttuce. Piccolo zacisnął zęby i wbił
szpony w podłoże. Ta cholerna Saiyanka zawsze wiedziała gdzie go uderzyć, żeby
zabolało.
W
czasie gdy on sam otrząsał się z otumanienia i stawał na nogi, Yamcha pomagał
Siedemnastce utrzymać równowagę. Android nie wyglądał jakby poza elektrycznym
szokiem doznał jakichś poważniejszych uszkodzeń, ale wciąż się chwiał. Nameczanin
westchnął i z ciężkim sercem spojrzał w miejsce, w którym spoczywało ciało
Gohana. Opadający z nieba pył przykrył go grubą warstwą, która tu i ówdzie
nasiąkała krwią, tworząc groteskowy obrazek.
Piccolo
jednak bardziej zaintrygowało to, co działo się w tle. Spomiędzy zdemolowanych budynków
zaczęli wyłaniać się ludzie. Najpierw pojedyncze postacie, a następnie kilkuosobowe
grupy. Przedzierali się w kierunku Wojowników Z, wzbudzając ich czujność i
niepokój. Yamcha warknął pod nosem, a Siedemnastka zacisnął pięści w pogotowiu.
Wtedy jednak Nameczanin zobaczył coś jeszcze – delikatne drobinki fioletowej
materii, które wydobywały się z nadchodzących istot i ulatywały w powietrze,
wprost do energetycznej bariery.
-
Urok został przełamany – szepnął Piccolo, otwierając szerzej oczy.
-
Nie musicie się obawiać – przemówił brodaty mężczyzna, gdy dotarł do nich jako
pierwszy. Uniósł ręce w geście kapitulacji, przystając po drugiej stronie ciała
Gohana, które teraz oddzielało wojowników od mieszkańców miasta. – Ten chłopak zginął
za nas i dla nas. Słyszeliśmy jego słowa. Jest bohaterem, który oddał swoje
życie, abyśmy my mogli przetrwać.
Piccolo
powiódł wzrokiem po zgromadzonych. Widział brudne twarze mężczyzn, zacięte miny
kobiet i mokre od łez policzki dzieci.
-
Dał nam to, o co nikogo nie mogliśmy poprosić – dodał zduszonym głosem ktoś
inny. – I nie oczekiwał nic w zamian.
-
Trudno o lepszy pokaz miłości do bliźniego – szepnęła starsza kobieta i uklękła
przy ciele Gohana. Zdjąwszy z włosów chustę, przykryła nią ziejącą w jego ciele
dziurę. – Nie zapomnimy tego.
W
głębi miasta rozległ się huk, gdy jeden z budynków częściowo się zawalił i wysypał
swoją zawartość na ulicę. Brodaty mężczyzna pochwycił Piccolo znienacka za
rękę, wprawiając go tym w osłupienie. Ludzie zazwyczaj reagowali na niego
przerażeniem – rzadko mógł liczyć na przychylność obcych, o uścisku dłoni nawet
nie wspominając. Ale nieznajomy spoglądał na niego intensywnie, a jego wychudzona
twarz wyrażała wyłącznie wdzięczność.
-
Musicie stąd iść. Nie wszyscy jeszcze są tacy, jak my. Ale jeśli kiedyś wrócicie,
by dokończyć walkę, będziemy walczyć razem z wami.
>*<
Decyzja
o pozostawieniu ciała Gohana na łaskę i niełaskę mieszkańców West City nie
przyszła im łatwo, ale w zaistniałych warunkach nie mieli ani innego wyboru,
ani czasu do stracenia. Ludzie, którzy wciąż przebywali pod wpływem czaru
Czarnego Wojownika, wypowiedzieli wojnę tym, których wybawiło poświęcenie
chłopaka. Ttuce i Saku przepadli po drugiej stronie kurtyny, a ziemia trzęsła
się coraz częściej i intensywniej, grożąc ostatecznym kataklizmem.
Więc to naprawdę koniec
świata, pomyślał Yamcha czując, jak szpikulec strachu
wbija się w jego serce. Przegraliśmy. Po
tylu latach przygotowań przegraliśmy to najważniejsze starcie.
Mężczyzna
zachował czarne myśli dla siebie i, poganiany przez Siedemnastkę, skupił się na
szczebelkach drabiny, po której zeszli w głąb bunkra. Pūar rzucił się na niego
w drzwiach kuchni i nie chciał puścić jego koszuli, więc objął go niezdarnie i
pozwolił mu na niej wisieć. Kiedy państwo Briefs wreszcie do nich dołączyli,
Piccolo przekazał im smutne wieści i streszczenie tego, co zaszło na powierzchni.
Yamcha pozwalał, by słowa Nameczanina spływały po nim jak woda po kaczce i
wpatrywał się w pogrążonego we śnie noworodka, którego kobieta trzymała w
ramionach. Twarz dziewczynki była drobna i wciąż zaczerwieniona, a spod
otulającego ją kocyka wyłaniało się kilka dłuższych czarnych włosków.
Yamcha
nie lubił dzieci. Nie potrafił zrozumieć co ludzie widzą w tych małych,
hałaśliwych istotach o pomarszczonych i wykrzywionych buziach, którym wiecznie
towarzyszył podejrzany zapach. Szczeniaki, kocięta – wszystko super. Ale
ludzkie potomstwo? Nic z tych rzeczy. Pan wcale nie wyróżniała się na tle
swoich rówieśników i w innych okolicznościach mężczyzna zapewne mruknąłby na
ten temat jakiś niewybredny komentarz, ale teraz odepchnął taki pomysł od
siebie.
Czy córka Gohana
przyszła na świat tylko po to, by zaraz umrzeć? Nie. Na pewno nie.
Mięśnie szczęki Yamchy stężały. Pan była oznaką nowego początku i nowej
nadziei. Dzieci dalej się rodziły. Gatunek ludzki jeszcze nie wyginął. Gohan
zasługiwał na to, by go pomścić. Jego córka zasługiwała na to, by inni zrobili
w jej obronie to, co jej własny ojciec zrobił w obronie Ziemi.
Ściany
bunkra zatrzęsły się ostrzegawczo, a pani Briefs przycisnęła do piersi
zawiniątko z Pan. Kiedy dziewczynka rozbudziła się i zaczęła grymasić, kobiecie
z gardła wyrwał się szloch.
- Nie możecie tu zostać – powiedział
Yamcha, wchodząc w słowo Piccolo, który dotąd wymieniał uwagi z profesorem. – Nie
jesteście tu już bezpieczni. Musicie uciekać. – Przełknął ślinę i zwrócił się
bezpośredniego do państwa Briefs: – Przepraszam was. Przepraszam za Bulmę. Za
to, że nie potrafiłem jej ocalić. Za to, że pewnie nie ocalę tego świata… Choć
bardzo bym chciał.
- Yamcha… Chłopcze, nic z tego nie jest
twoją winą – powiedział zdumiony profesor.
- Nie o to chodzi. – Odkąd podjął
decyzję, zachowanie spokoju przychodziło mu z większą łatwością. – Zawsze byłem
porażką. I kiedy w końcu udało mi się dokonać cudu i coś w tym temacie zmienić…
Okazuje się, że znowu jestem za słaby, by mieć na cokolwiek wpływ. Znowu brakuje
mi sił. To czyni mnie jeszcze większym przegranym niż wcześniej.
- Nie użalaj się nad sobą – burknął
Siedemnastka, po czym uklęknął na podłodze i przygarnął do siebie Marron. Przytulił
ją, czując jak dziewczynka drży. Uśmiechnął się ponuro pod nosem i zaczął
gładzić ją po włosach. – Moje biedactwo… Że też spotkały cię te wszystkie
okropieństwa i na dodatek przyszło ci wysłuchiwać monologów starego Yamchy. Nie
zasłużyłaś na to.
-
Chcę do mamy – jęknęła dziewczynka.
-
Nie płacz już. – Odsunął ją na tyle, by kciukami móc zetrzeć łzy z jej policzków.
– Spójrz. – Przesunął dłoń za ucho siostrzenicy, a następnie ku zdumieniu
dziewczynki wyciągnął zza niego czterolistną koniczynę.
-
Och! – wyrwało się z gardła Marron. Android wręczył jej roślinkę.
-
To na szczęście. I żeby ci przypominać, że musisz być teraz bardzo dzielna. Dla
mamy, dla taty, a zwłaszcza dla siebie samej. – Siedemnastka przemawiał do niej
łagodnie, pod warstwą aksamitu próbując ukryć narastające w nim rozdarcie. – Wiele
już przeszłaś i być może wiele jeszcze przed tobą. Ale wiem, że sobie
poradzisz. Widzę to w twoich oczach.
Źrenice
Marron rozszerzyły się jak na zawołanie.
-
Zostawiasz mnie?! – pisnęła, chwytając go obiema rączkami za koszulę. – Nie rób
tego, nie! Proszę!
-
Nie mam innego wyboru. – Pogłaskał ją znowu po włosach. – Tak właśnie musi być.
Ale nie boję się o ciebie. I ty także się nie bój. Jesteś mądrą dziewczynką i wiesz,
co właściwe. A gdy tylko znajdziesz się w potrzebie, ja zawszę będę tutaj. –
Dotknął palcem jej czoła, a następnie sukienki na wysokości serca. – I tutaj.
Łzy
na nowo zaczęły się gromadzić w oczach Marron, a Android pochwycił ją za ręce.
Spoglądał na nią intensywnie i ze szczerością, którą oszczędzał chyba przez
całe życie właśnie na ten moment.
-
Żegnamy się dzisiaj, ale dopóki o mnie nie zapomnisz i gdy tylko będziesz
potrzebowała pomocy, to zawsze przyjdę ci z odsieczą. Zawsze. Rozumiesz? –
szepnął, nie do końca opanowując drżenie głosu, a ona pokiwała głową. Jej twarz
była zaczerwieniona od tłumionego płaczu i przełykanych łez. W końcu rzuciła mu
się na szyję.
-
Kocham cię, wujku! – wybuchła.
-
Ja ciebie też, gwiazdeczko. I choćbym był na samym dnie piekła, to zawsze możesz
na mnie liczyć.
Piccolo
zobaczył jak dłoń dziewczynki zaciska się na koniczynce i poczuł się jeszcze
gorzej, niż gdy porzucili zwłoki Gohana.
-
Ktoś musi powiedzieć Videl – mruknął, chcąc wyrwać się z marazmu. Profesor Briefs
wsunął do ust niezapalonego papierosa.
-
Ja to zrobię. Przygotuję nosze dla Krillana i zaraz do niej pójdę.
-
Daj jej jeszcze chwilę. Tak długo nie mogła zasnąć po porodzie. Miała złe
przeczucia… – Głos pani Briefs cichł z każdym wypowiadanym słowem i w końcu
znowu przerodził się w szloch. Życie zaradnej gospodyni domowej przygotowało
Pantie na wiele zawirowań losu i nieprzewidzianych przeszkód, ale nie na coś
takiego.
-
Jeśli będziemy z tym bardziej zwlekać, to dziewczyna sama zejdzie z tego świata
nieświadoma śmierci męża! – krzyknął profesor. Pantie skuliła się w sobie, od
razu wzbudzając w nim wyrzuty sumienia, ale najgorszy był płacz Pan, który
stanowił kolejne następstwo jego nietaktu. Pani Briefs zaczęła szeptać do dziewczynki
uspokajająco, jednocześnie kołysząc ją w ramionach. Profesor przygarbił się i
zasłonił oczy dłonią. W przeciągu ostatniej godziny postarzał się o kilka lat.
– Po prostu mamy tak mało czasu…
-
Pūar, pomożesz mi? Musimy obudzić Brę. – Pani Briefs gestem dłoni przywołała do
siebie Marron i zaczęła wyprowadzać obie dziewczynki z kuchni. Kotek uściskał
Yamchę raz jeszcze i puścił go z dużym wahaniem. Android odprowadził
siostrzenicę spojrzeniem i na pożegnanie posłał jej cień swojego standardowego,
szelmowskiego uśmiechu.
- Show must go on... – zanucił.
- Show must go on... – zanucił.
-
Co z Goku i Vegetą? Jak ich przetransportujemy? – Piccolo skrzyżował ręce na
torsie, pewnym tonem przywołując towarzystwo do porządku.
-
To zależy od tego, dokąd się wybieramy – odparł profesor. – Do Roshiego?
-
To zbyt niebezpieczne. Ani na wodzie, ani na lądzie nie zaznacie teraz spokoju.
Zabiorę was do Pałacu Wszechmogącego. Jeśli i on upadnie pod mocą Saku, to
razem z nim upadnie też nasza ostatnia nadzieja.
-
Pomyślę o transporcie dla Saiyanów. – Korzystając z nieobecności noworodka, pan
Briefs zapalił papierosa. – Nadal się nie obudzili. Nie udało mi się znaleźć
notatek Bulmy, nie wiem czy leczenie powinno tak długo trwać, czy to może usterka
komór. Boję się, że jak ich teraz wyciągniemy, to doprowadzimy do jakichś nieodwracalnych
uszczerbków na zdrowiu.
- Lub padniemy ich ofiarą – przypomniał mu
Yamcha. – Nie mamy pewności, czy Goku doszedł do siebie.
Profesor
pokręcił głową z rozgoryczeniem i wsadził znowu papierosa do ust. Zaraz potem zniknął
na korytarzu, a Nameczanin zwrócił się do swoich kompanów:
-
Jak tylko będą gotowi, zabiorę ich do Pałacu. Potem do was dołączę.
-
Nie – powiedział Yamcha tak stanowczo, że Nameczanin aż uniósł łuk brwiowy. –
Zostaniesz tam i będziesz pilnował Dendego. Jak tylko któryś z nas zginie,
Ttuce pojawi się, żeby unicestwić kule. Wtedy cała nadzieja w tobie.
-
Naprawdę sądzisz, że dam radę ją powstrzymać?
-
Nie, oczywiście, że nie. Ale może odwrócisz jej uwagę na tyle, by Briefsowie
zdążyli uciec. Albo na tyle, żeby Dende zdołał przywołać Shenrona.
-
O ile dobrze pamiętam, to Saku powiedział, że kule nie stanowią dla niego
żadnego zagrożenia – zauważył Siedemnastka. – Po co więc miałby wysyłać Ttuce,
żeby je zniszczyła?
-
Ttuce sama się wyśle. Dla cholernej zasady – warknął Yamcha. – Wie, że to nasza
jedyna nadzieja i potrafi się teleportować. Założę się, że dzięki temu
swobodnie przedostanie się przez barierę i gdy tylko siódma kula wróci do życia,
zamorduje Dendego.
-
Nie pozwolę jej na to. – Piccolo zacisnął mięśnie szczęki. – Nie na mojej
służbie.
-
Dobra postawa. Bierz z niego przykład, C-17. Idziemy. – Nie czekając na
Androida, Yamcha wyszedł z kuchni i ruszył znowu w stronę włazu. Tym razem ta
wielokrotnie już pokonana trasa wydała mu się zaskakująco długa. Siedemnastka i
Piccolo dogonili go dopiero w salonie.
-
Co w ciebie wstąpiło? Jaki masz plan?
-
Najpierw się przyczaimy i ocenimy sytuację.
-
Nie musimy jej oceniać. Jest beznadziejna. – Android zmarszczył brwi.
-
Chcę się przyjrzeć barierze.
-
Niby po co? Nie przejdziemy przez nią. Ostatnio tak mnie kopnęło, że zobaczyłem
swoje poprzednie wcielenie.
-
Znam kogoś, kto da radę się przez nią przedrzeć.
-
Niby kto?! – spytali równocześnie Android i Nameczanin. Yamcha obejrzał się na
nich przez ramię.
-
Raijū.
Kiedy
jego głos wybrzmiał już w salonie, odpowiedziała mu cisza. Siedemnastka próbował
ją przerwać, ale jedynie otworzył i zamknął usta. Dopiero Piccolo odnalazł
właściwie słowa:
-
Więc to naprawdę pożegnanie – szepnął, a Yamcha skinął głową.
-
Na to wygląda.
>*<
Kiedy
profesor zdobył się wreszcie na odwagę, by porozmawiać z Videl, zastał drzwi
jej pokoju szeroko otwarte. Wszedł do środka i niewiele widząc w panującym
półmroku, wcisnął włącznik światła. Żarówka zarzęziła i zamrugała z wysiłku, a
mężczyzna rozejrzał się wokoło. Jego uwagę od razu przykuło puste łóżko i
skotłowana pościel, a następnie leżąca na niej strzykawka.
-
Gdzie się podziało to dziewczę? – Ze zdziwieniem wziął znalezisko do ręki i przyjrzał
mu się z bliska. W tym samym momencie natrafił na coś czubkiem buta. Po
podłodze przeturlała się opróżniona buteleczka, dotąd skryta pod krawędzią
łóżka. Schylił się po nią i przesunął palcem po zielonkawej etykiecie. – Morfina?
– I nagle go tknęło. – Och, nie…
Odłożył
oba przedmioty i udał się szybko w głąb pokoju, dopiero teraz zaczynając
słyszeć ciche buczenie, dobiegające z wydzielonej łazienki.
-
Videl?! – krzyknął, szarpiąc za drzwi i wpadając do środka. W zlewie poruszała
się włączona wciąż golarka elektryczna, a podłogę zaścielał dywan włosów. Profesor
puścił klamkę i zamknął oczy, czując obezwładniające go znużenie. – Coś ty
sobie ubzdurała, dziewczyno?
Nie
dane mu jednak było podnieść alarm. Ściany bunkra zatrzęsły się po raz kolejny
tego dnia i tym razem postanowiły nie przestawać. Ziemia poruszała się,
zaczynając kruszyć ukrytą w niej budowlę. Profesor Briefs zapomniał na chwilę o
Videl i rzucił się biegiem do laboratorium Bulmy. Nim tam dotarł, część sufitu
korytarza zawaliła się, odcinając mu drogę. Piccolo pochwycił go za kark i
odciągnął stamtąd, zanim kolejne spadające elementy poszycia pozbawiły go
życia.
-
Musimy uciekać. TERAZ! – warknął.
-
Co z Goku i Vegetą?! Nie możemy ich zostawić! Zostaną pogrzebani! – Protesty
profesora na nic się zdały. Nameczanin był nie ugięty.
-
O ile komory nie ulegną zmiażdżeniu, to nic im nie będzie. Potem po nich
wrócimy.
Jeśli sami będziemy
jeszcze żyć, dodał w myślach, wlekąc mężczyznę na
powierzchnię.
>*<
Ostatnie
z budynków West City waliły się pod naporem niewidzialnej siły. Ze zniszczonego
zoo wybiegły ocalałe jeszcze zwierzęta. Zebry i żyrafa ścigały się wśród
przesłaniających wizję tumanów kurzu. Dwa słonie nawoływały siebie nawzajem i
parły naprzód, z dala od toczącego miasto ognia. Tygrys syczał i prychał z
przerażenia, pokazując kły i szukając kryjówki wśród ruin.
Gdzieś
w oddali jęki konających zwierząt mieszały się z jękami dogorywających ludzi. Kolejna
zmiana pogody przyniosła ze sobą wiatr, który przemknął przez West City
niezauważony, choć stanowił zwiastun nadciągającego końca. Yamcha uniósł twarz
i zobaczył, że z nieba zaczął sypać czarny puch. Wielkie płatki popiołu opadały
na ziemię niczym śnieg, otulając ją swoim kożuchem. Mężczyzna wyciągnął dłoń i
pochwycił kilka z nich, a te zaraz skruszyły się pod naporem jego palców.
-
Z prochu powstałeś…
-
Czy to jest to, o czym myślę? – mruknął Android, spoglądając na popiół. – Czy
to z ludzi?
-
Nie tylko. Ale między innymi. – Yamcha pomyślał znowu o Gohanie i żal ścisnął
jego gardło.
Świat
nabrał pomarańczowej barwy. Płomienie tańczyły w tle, a brunatny dym wciskał
się w każdy zakamarek zrujnowanego miasta. Pojedyncze przebłyski światła, które
przedzierały się przez chmury, wirowały wokół wojowników, muskając ich policzki,
a popiół czepiał się włosów.
W
końcu stanęli u stóp fioletowej bariery, która wibrowała i skrzyła się z jeszcze
większą intensywnością niż wcześniej.
-
Morituri te salut ant – mruknął
Android i zadarł głowę, oczami próbując sięgnąć szczytu kurtyny. – Idący na śmierć pozdrawiają cię.
Naprawdę sądzisz, że dasz radę się tam przedostać?
-
Nie sądzę. Ja to wiem.
-
I co wtedy?
-
Nie zadawaj głupich pytań – odparł Yamcha, a Siedemnastka obejrzał się na niego
ze złością. – Przecież to oczywiste.
-
No patrzcie go, mądrala się znalazł! Jeśli idziesz tam tylko po to, by
zdechnąć, to może sobie odpuść!
-
Miło mi, że się o mnie troszczysz. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i dalej
świdrował barierę spojrzeniem. – Moja śmierć da Dendemu szansę na przywołanie
Shenrona. Może to wszystko da się jeszcze odkręcić…
-
Powinniśmy ciągnąć losy. Niby czemu cała chwała ma przypaść tobie? – prychnął i
skrzyżował ręce na torsie. – Jesteś taki samolubny…
-
Naprawdę chcesz zrobić to Marron? – odpowiedział pytaniem na pytanie i po raz
kolejny tego dnia zamknął Androidowi usta. – Ja nie mam nikogo. Moja śmierć
jest mniejszą stratą.
-
Kurwa mać, jak możesz mówić o tym z takim spokojem! – Siedemnastka nie
wytrzymał i kopnął leżący obok głaz. Zaraz też tego pożałował i czując orzeźwiającą
dawkę bólu, zaklął ponownie. – Planujesz swoje samobójstwo i brzmisz, jakby to
była słuszna decyzja! Jakby to był jedyny sposób na…!
-
A mamy jakikolwiek inny pomysł? Nie przejmuj się mną tak bardzo. To jest słuszna decyzja.
-
Pierdol się – powiedział gorzko. – Cholerny bohater.
-
Podejrzewam, że Saku się do mnie nie pofatyguje. Wyśle Ttuce. Zanim zejdę z
tego świata dopilnuję, żeby zetrzeć jej ten przeklęty uśmieszek z twarzy. Ty po
prostu poczekasz grzecznie na swój moment…
-
Ustaw się w kolejkę.
Yamcha
obrócił się z takim impetem, że potrącił Siedemnastkę i ten prawie wylądował na
ziemi. Ostrzyżona na jeża Videl stała kilka kroków za nimi i wyglądała jakby
właśnie wyczołgała się z czeluści piekielnych. Jej twarz była blada i
poznaczona czarnymi smugami. Workowate ubranie kryło wycieńczone po porodzie
ciało, a zaczerwienione oczy i nienaturalnie powiększone źrenice świadczyły o
tym, że dziewczyna jest gotowa na wiele więcej, niż ktokolwiek mógłby się po
niej teraz spodziewać.
-
Oszalałaś?! – wrzasnął Siedemnastka, łapiąc znowu pion.
-
Co tu robisz? – Yamcha zrobił krok w jej stronę, ale zaraz stanął jak wryty.
-
Jeśli zamierzasz przekonywać mnie do ucieczki, to zapomnij. – Videl celowała w
niego z pistoletu. Mimo wyczerpania wypisanego na twarzy, jej ręka nawet nie
zadrżała. – Tak, wiem co robię. Zostaję. Będę walczyć.
-
To szaleństwo!
-
ONA ZABIŁA MOJEGO GOHANA! – wrzasnęła. Twarz dziewczyny wykrzywiła się. – Nie
mam już nawet łez, żeby płakać… I Ttuce mi za to zapłaci.
Yamcha
zaryzykował kolejny krok w jej stronę. Nie miał pewności, czy postrzał z
pistoletu był dla niego groźny, ale nie zamierzał zbytnio ryzykować.
-
W porządku. Nie będę cię do niczego zmuszać. Ale jeśli chodzi o Ttuce, to nie
jesteśmy w stanie jej pokonać. Nikomu z nas wcześniej się to nie udało.
-
Tak? – spytała kpiącym tonem. – Może dlatego, że jesteście facetami. Może ją po
prostu musi pokonać druga kobieta.
-
Naprawdę poczułbym się dużo lepiej, gdybyś schowała tę broń. Proszę?
Dziewczyna
wykrzywiła się znowu, a potem opuściła pistolet i zatknęła go za pasek spodni.
-
Nie patrzcie tak na mnie, nie postarałam zmysłów. Nie przyszłam tu bez planu.
Sprowadziłam pomoc. – Obróciła się i wskazała na ruiny, między którymi zebrała
się grupa ludzi. Przewodził im ten sam brodaty mężczyzna, który wyraził chęć
współpracy wcześniej. Teraz stojący za nim tłumek był nieco większy i dużo
lepiej uzbrojony. – Imię mojego ojca wciąż coś znaczy.
-
Dużo nam to nie da – burknął Siedemnastka, a Videl posłała mu jadowite
spojrzenie.
-
Naprawdę mnie nie doceniasz, co? BUU!
-
Usiłujesz mnie wystraszyć? Bo jak tak, to na razie kiepsko ci…
-
Och, zamknij się już, blaszaku – mruknęła, wnosząc oczy do nieba. Stamtąd też
zaraz opuścił się znajomy różowy stwór.
-
Majin Buu?! – Android złapał się za głowę. – Jak mogliśmy o nim zapomnieć?!
JAK?!
Potwór
wylądował na ziemi i podparł się pod boki. Jego gniewna mina i strużki pary,
ulatniające z otworów w czaszce, nie zwiastowały niczego dobrego. Swoją posturą
i nastawieniem jak zwykle przypominał dziecko, któremu ktoś odmówił słodkości.
Yamcha oniemiał. Może rzeczywiście
jeszcze nie wszystko zostało stracone…
-
Gdzieś ty się podziewał?!
-
Buu obiecał Satanowi! Buu chroni Videl! – oznajmił stwór i jeszcze bardziej
wydął swoje pucołowate policzki.
-
Przysiągł, że mnie nie opuści. Dlatego wywabiłam go z bunkra i sprowadziłam tu
osobiście. – Videl uśmiechnęła się oszczędnie, acz z zadowoleniem. – Buu będzie
mnie chronił przed tymi, którzy chcą zniszczyć Ziemię!
-
Tak! – Potwór uniósł gniewnie ręce i ugiął je w łokciach, prężąc galaretowate
mięśnie niczym zawodnik MMA.
-
Buu pomoże w walce! – skandowała dalej Videl, a jej opiekun coraz bardziej
gotował się do boju, przestępując z nogi na nogę i burcząc coś niewyraźnie.
-
No dobra, jestem pod wrażeniem – powiedział Android półgębkiem do Yamchy.
Wtem
rozległo się przenikliwe zawodzenie syren przeciwlotniczych. Wojownicy
spojrzeli po sobie, a następnie przenieśli wzrok na barierę. Z nieba po jej
stronie zaczęły spadać meteoryty. Skalne odłamki przebijały się przez kurtynę i
mknęły przez miasto, wżynając się w ziemię i ruiny, a także rozpadając się na
drobniejsze fragmenty, które godziły w pogrążonych w panice uciekających.
Rozpętało
się piekło.
Yamcha
nie pamiętał, kiedy ostatnio biegł tak szybko. Siedemnastka i Buu z Videl w
ramionach ledwo dotrzymywali mu kroku, podczas gdy niebo wypluwało na nich
zawartość wszechświata. Pędzili przed siebie wręcz na oślep, przeskakując sterty
gruzu, pozostałości cywilizacji i powalonych ludzi. Syreny wciąż wyły, zewsząd
buchały płomienie, gryzący dym wwiercał się w oczy i nos, a obolałe płuca
odmawiały posłuszeństwa. Niewiele widząc, Yamcha potknął się w końcu i upadł na
ziemię. Android chciał pomóc mu wstać, ale wtedy Buu pchnął jego i Videl w dół,
i rozciągnął się nad nimi niczym ogromny parasol. Wojownicy przylgnęli do
podłoża, pozwalając by ciało potwora osłoniło ich przed nasilającym się
deszczem skalnych odłamków.
Gdy
tylko kosmiczne bombardowanie ustało, odezwała się skorupa ziemska. Wystawiona
na ostateczną próbę poprzez drążącą ją barierę, dała za wygraną. Videl
usłyszała dziwny trzask i otworzyła oczy tylko po to, by zobaczyć jak podłoże
pod nią zaczyna pękać. Krzyknęła ostrzegawczo, a Buu zaraz wrócił do
normalności, uwalniając wojowników spod siebie.
-
Co się dzieje? – spytała drżącym głosem i przesunęła się na siedząco,
obserwując jak szczelina wydłuża się i podąża za nią.
-
Teraz bezpieczniej na górze – powiedział Buu i pomógł jej wstać.
West
City wstrząsnęła seria drgawek, a podłoże wydało z siebie niepokojący odgłos i
rozstąpiło się na ich oczach. Początkowo mała rysa rozrosła się na tyle, by
zygzakiem przeciąć miasto i je pogrzebać. Gdy z czeluści planety wzbił się
trujący gaz, West City było już całkiem zrównane z ziemią. Widząc ogrom
zniszczenia, Videl jęknęła i złapała się za brzuch, a Buu zaraz ją podtrzymał.
-
Ziemia umiera – skomentował. – A tam są nasi wrogowie. – Wskazał na formującą
się po drugiej stronie pobojowiska grupkę ludzi o czerwonych oczach.
-
Jak to możliwe, że widzą to wszystko i nadal usługują Saku? – spytał
Siedemnastka.
-
Ludzie są różni. Niektórzy po prostu kochają rozpierdol – wydyszała Videl i
sięgnęła po pistolet. Stała zgięta w pół i nadal trzymała się za brzuch, a po
jej czole spływał pot. – Nie będzie już lepszego momentu. Smacznego, Buu!
Potwór
tylko na to czekał. Wydawszy z siebie bojowy okrzyk, odbił się od podłoża i niczym
wystrzelona z armaty kula, poszybował wprost na przeciwników. Nic sobie nie
robiąc z pocisków, którymi próbowali go nafaszerować, runął na nich całym swoim
ciężarem. Zaraz potem kilku mężczyzn przemieniło się w cukierki.
-
Teraz, Yamcha. – Siedemnastka schwycił go za ramię. – Teraz albo nigdy!
Biegiem
wrócili do bariery i raz jeszcze spojrzeli na pole bitwy. Ich sojusznicy i
wrogowie walczyli między sobą, a różowy potwór pożerał każdego, kto ośmielił
się stanąć mu na drodze. Siedemnastka pchnął Yamchę lekko w przód.
- IDŹ TAM I NIE ZGIŃ! Będziemy cię osłaniać.
-
Gdyby Saku lub Ttuce postanowili się tu pojawić, naślijcie na nich Buu. On może
być naszą kartą przetargową. Jeśli to jednak nic nie da, uciekajcie. I nie
ufajcie nikomu! – syknął.
-
Nie ma mowy. Będziemy walczyć tak samo jak…! – Videl urwała, bo niebo nad jej
głową pociemniało i przecięła je pierwsza błyskawica. Miejsce Yamchy zajął potężny
wilk o błękitnej sierści, który wyłonił się spośród kłębów dymu i zawył
dźwiękiem grzmotu. Dziewczyna zadarła głowę, po raz pierwszy
podziwiając go w pełnej krasie, i rozdziawiła usta z wrażenia.
-
To jest właśnie ten dzień – mruknął Siedemnastka, marszcząc czoło.
-
Co?
Raijū
wziął rozbieg i w kilku susach rzucił się na kurtynę.
-
Zaraz się przekonamy, co jest silniejsze. Ludzki honor czy saiyańska duma.
>*<
Widok,
który zastał po sforsowaniu bariery, przypominał scenę z filmu grozy. Budynki
zostały tu tak samo zrównane z ziemią, pył i utrudniające oddychanie gazy
wypełniały powietrze, a jednak było coś jeszcze – coś gorszego, przez co włosy naprawdę
stawały dęba. Po obu stronach popękanej ulicy spoczywały ciała pomordowanych
mieszkańców; ułożone w równych rzędach jak produkty na wystawie sklepowej. Lub
jak dziękczynna ofiara dla Boga Śmierci.
W
niebie ziała potężna wyrwa, która krwawiła fioletowym światłem i ukazywała
mroki czegoś, co zapewne stanowiło fragment Czwartego Wszechświata. Portal
zdawał się pulsować; niczym ogromne oko, co jakiś czas kurczył się delikatnie,
by po chwili znowu się powiększyć i łypnąć na Raijū złowrogo. W jego wnętrzu obce
gwiazdy lśniły zielonym światłem, a czerń tła zdawała się wirować, pokazując
ogrom próżni.
Ttuce
spadła na niego jak jeden z meteorytów. Raijū uskoczył w bok, a ona wryła się w
ziemię w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał. Odłamki poszycia
wystrzeliły w powietrze, a Saiyanka uniosła na niego wzrok i uśmiechnęła się
zwierzęco. Wilk zawył i natarł na nią, ale umknęła mu, wydostając się z krateru
nim zdążył zacisnąć na niej swoje kły. Dostrzegł jedynie jasną smugę jej włosów
i czerń kombinezonu, zanim kopnęła go w nos.
Raijū
został odrzucony w tył, wprost na energetyczną kurtynę. Zaparł się jednak
łapami i zdołał wyhamować w ostatniej chwili przed zderzeniem. Zakręciło mu się
w głowie, a z pyska wyrwał się żałosny skowyt.
Ttuce
zacmokała, idąc spokojnie w jego stronę. Uśmieszek wciąż igrał na
jej twarzy, choć oczy pozostawały zimne jak lód. Nawet nie zamierzała udawać,
że traktuje go poważnie. Raijū zjeżył się i wydał z siebie ostrzegawczy warkot.
Ugiął nieco przednie łapy, szykując się do ataku, a w ziemię tuż przed Ttuce
uderzył piorun. Saiyanka zaklęła i odskoczyła w tył, osłaniając twarz
przedramionami.
-
Zapchlone bydle! – wrzasnęła.
Raijū
skoczył na nią, a ona ledwo uniknęła zmiażdżenia przez jedną z potężnych łap.
Wilk za wszelką cenę próbował na nią teraz nadepnąć. Ttuce przemykała między
jego kończynami jak natrętna mucha i przyśpieszała coraz bardziej, śmiejąc się
drwiąco i usiłując znowu doprowadzić go do zawrotów głowy. Zamiast walczyć,
postanowiła się znęcać. Oczy Raijū zalśniły, a sierść rozjarzyła się blaskiem tysięcy
błyskawic. Ttuce zaklęła, gdy poraziło ją kolejne wyładowanie, a jej włosy
stanęły dęba. Na chwilę straciła kontrolę nad trajektorią lotu i wtedy wilk
zdołał rozorać pazurem nogawkę kombinezonu bojowego.
Saiyanka
teleportowała się na bezpieczną odległość i złapała za ranne udo. Krew spłynęła
jej aż do łydki, a ona posłała Raijū wściekłe spojrzenie.
-
Dość tego, cholerny kundlu – wycedziła, po czym wrzasnęła, przemieniając się w
Super Saiyanina. Skumulowawszy energię, posłała w wilka solidną dawkę Shadow
Blast. – Marnujesz mój czas!
Ku
jej zdumieniu, Raijū pochwycił czarną kulę ki w szczęki i przytrzymał. Z jego
gardła ponownie wyrwał się przypominający grzmot warkot, a oczy zalśniły
wewnętrznym blaskiem. Błękitna sierść zaskrzyła się, a energia Ttuce zamigotała
niemal żałośnie, po czym została przez wilka w całości połknięta.
-
A niech mnie… – Saiyanka się wyprostowała. – No to już jest coś.
Raijū
zawył rozdzierająco i ruszył na nią z nowym zapałem. Ttuce uniosła ręce w
pozycji do wykonania kata i czekała na odpowiedni moment. Gdy wilk był już
wystarczająco blisko, teleportowała się tuż przed jego pysk i tym razem z
całych sił uderzyła go podeszwą w przestrzeń między oczami. Impet tego ciosu
ponownie odrzucił zwierzę w tył, ale tym razem spowodował też, że Yamcha wrócił
do swojej normalniej postaci.
Mężczyzna
wbił się w ziemię niedaleko bariery i stęknął boleśnie, czując i słysząc jak
jego żebra trzeszczą w proteście.
-
Nadal sądzisz, że to ty jesteś tym hardym? – spytała Ttuce, przystając kawałek
dalej. Krew wciąż skapywała z jej poharatanej nogi, ale już nie zwracała na nią
uwagi. – Muszę ci oddać, że bardzo się zmieniłeś od czasu naszego pierwszego spotkania…
-
O tobie niestety nie mogę powiedzieć tego samego – warknął, łapiąc się za żebra
i z trudem podnosząc z ziemi. – Wciąż jesteś suką.
-
Och, czyli jednak nie połknąłeś języka. Potraktuję to jako komplement.
-
Nadal nie nauczyłaś się, że przeciwnika nie należy lekceważyć.
-
To ty jesteś moim przeciwnikiem? Myślałam, że przekąską. – Uśmiechnęła się
dziko. Wtem ziemia pod ich nogami zatrzęsła się tak, że oboje stracili
równowagę. Ttuce poderwała głowę, a Yamcha poszedł za jej przykładem.
Na
niebie Czwartego Wszechświata pojawił się zarys księżyca.
Zdesperowany
Yamcha skorzystał z tego, że Saiyanka się zagapiła, i rzucił się na nią raz
jeszcze. Otoczyła go przypominająca zorzę polarną łuna, a on wrzasnął. Kiedy
jego pięść weszła w kontakt ze szczęką Ttuce, ta nie zdołała utrzymać się na
nogach. Uderzenie posłało ją w stertę gruzu. Werżnęła się w nią i zatrzymała,
dysząc ciężko. Przysypana tynkiem, teraz spoglądała na mężczyznę z mordem w
oczach.
Niestety,
poza zaskoczeniem i rozsierdzeniem Saiyanki, jego atak nie odniósł żadnego
innego skutku.
-
CZEKAM NA SON GOKU!
Poruszając
się szybciej od światła, wystrzeliła w niego pocisk ki, którego tym razem nie
zdołał opanować. Fala czarnej energia urosła w oczach Yamchy, a następnie porwała
go w swój nurt i przebiła jego ciałem kurtynę Czarnego Wojownika. Mężczyzna zawył
z bólu, czując jak przeszywają go miliardy wyładowań elektrycznych.
Śmierć
jeszcze nigdy nie smakowała tak prawdziwie.
Jego
krew zawrzała, a komórki zdrętwiały tylko po to, by po chwili zastoju wrócić do
normy. Yamcha rozchylił powieki i zdał sobie sprawę, że leży po drugiej stronie
kurtyny. Białe plamy, które miał przed oczami, wkrótce zmieniły się w twarze
Siedemnastki i Videl.
-
Jednak przeżyłeś! – wykrzyknął Android, pochylając się nad nim z autentycznym
zaciekawieniem.
-
Widzę, że jesteś niepocieszony – wybełkotał i otrząsnął się jak pies. Świat
wirował, a jego skóra wciąż szczypała od śmiertelnej dawki prądu, którą dopiero
co na siebie przyjęła. Chyba tylko dzięki połączeniu z Raijū nie spłonął żywcem
podczas lotu przez barierę. – Jak długo tu leżę?
-
Ledwo kilka minut, nie podnoś się. – Videl oparła mu dłoń na ramieniu, kiedy
podjął takową próbę. Zaraz jednak kopnął ją prąd, więc szybko zabrała rękę z
powrotem. – Cholera! Buu przepłoszył
wszystkich ludzi…
-
Raczej ich zjadł – wyklarował Siedemnastka. – Co się stało w środku?
-
Walczyłem z Ttuce… I zobaczyłem księżyc! – Mimo protestów Videl, Yamcha
poderwał się do siadu. – Księżyc, o którym mówił Gohan… Już tu jest.
Wtem
wydarzyło się kilka rzeczy równocześnie. Buu pojawił się przed nimi, po raz
kolejny tego dnia rozciągając się i osłaniając ich przed niebezpieczeństwem. W
przestworzach doszło do jakiejś eksplozji, a energetyczna bariera zamigotała gwałtownie
i zaczęła pękać jak szyba, w którą ktoś rzucił kamieniem. Zaraz potem jej
kawałki opadły kaskadą na ziemię, krusząc się i znikając. Ziemia przestała drżeć,
a spomiędzy przesłaniającego niebo dymu po raz pierwszy od dawna wyłoniło się
słońce.
-
Czujecie to? – szepnął Yamcha. – To Goku!
>*<
Od
momentu, w którym otworzył oczy wiedział, że musi się spieszyć. Magia Czarnego
Wojownika drążyła świat, zakłócając ład i przepływ energii. Odnalezienie
znajomych ki zajęło mu dużo dłużej niż normalnie, a na właściwy trop
naprowadziła go dopiero kolejna anomalia – niespodziewanie jedna z blokujących
go barier uległa zniszczeniu, a on wyczuł Yamchę.
Teleportował
się tam, gnany impulsem, który w każdej chwili mógł ponownie zginąć w natłoku
mylnych sygnałów i energii z Czwartego Wszechświata. Sceneria zmieniła się w
ułamku sekundy, a on opuścił wilgotne wnętrze komory leczniczej i znalazł się
nad gruzami miasta, którego w tej chwili nie był w stanie rozpoznać. Gdzieś w
dole zamajaczyła mu znajoma sylwetka Yamchy i trzech innych postaci, ale nim
zdążył zweryfikować swoje spostrzeżenie, wyczuł kolejną energię, która zaczęła
się do niego zbliżać.
Skorzystawszy
z teleportacji, Ttuce pojawiła się tuż przed nim. Jasne włosy były
naelektryzowane, a ona dyszała, uśmiechając się dziko i świdrując go
spojrzeniem. Skóra na nosie Saiyanki zmarszczyła się i nadała jej wygląd
szykującego się do ataku żbika.
-
Jeśli wybierasz się w audiencję do Saku, to najpierw musisz ominąć mnie. Mam
nadzieję, że tym razem nie boisz się uderzyć dziewczyny.
Goku
wpatrywał się w nią z kamienną twarzą. Nie odpowiedział, ale wysunął jedną nogę
w przód i pochylił się. Prawą rękę wyciągnął w dół, a dłoń zacisnął w pięść.
Lewą uniósł nad głowę, a jej palce rozczapierzył. Ani na sekundę nie spuszczał
z Saiyanki wzroku. Ttuce prowokowała go coraz to szerszym uśmiechem.
-
Poprzednim razem nie walczyłeś ze mną na serio, ale myślę, że w przeciągu
ostatnich miesięcy zasłużyłam na to, żebyś teraz wziął mnie na poważnie.
Saiyanka
również pochyliła się w przód i uniosła jedną rękę przed twarzą, a drugą
wyciągnęła w bok. Podkurczyła palce i
zmrużyła oczy.
-
Nie przyszedłem tu, by z tobą walczyć. – Głos Goku był chłodny i spokojny. –
Przyszedłem tu, by cię zniszczyć.
Saiyanka
roześmiała się potępieńczo. W następnej sekundzie ich pięści spotkały się, a
niebo splunęło płomieniami. Włosy Saiyanina zalśniły czerwienią, a te należące
do Ttuce stały się czarne. Nie musząc dbać o unicestwione wcześniej miasto,
Goku przystąpił do ataku.
Otoczone
szkarłatną aurą dłonie raz za razem przeszywały powietrze, celując w twarz
Saiyanki, jednak ta pozostawała nieuchwytna. Unikała uderzeń, korzystając z
elementów teleportacji i kreując kontinuum, w którym Goku niemalże zdało się,
że Ttuce jest duchem. W przeciwieństwie do starcia z Yamchą, jego przeciwniczka
tym razem zamierzała pójść na całość.
Kiedy
pięść Saiyanina znowu ugodziła w powietrze, rozwiewając iluzję jej twarzy,
Ttuce zmaterializowała się tuż przy nim i po błyskawicznym wymachu, uderzyła
wierzchem stopy w jego gardło. Oczy Goku zaszły łzami, a z ust wyrwał mu się
zdławiony jęk. Saiyanka wskoczyła mu na plecy i oplotła szyję Saiyanina nogami.
Ścisnąwszy mocno, pochwyciła go za włosy i szarpnęła, od razu część wyrywając.
Goku obnażył zęby, a czerwona aura zapłonęła intensywniej. Ttuce spoglądała na
niego mrocznie.
-
Widzę, że jednak nie jesteś wystarczająco zmotywowany. Jeśli trzeba, to zabiję
i twojego drugiego syna.
Goku
otworzył oczy, a szkarłatna ki eksplodowała z nową siłą. Saiyanka została
odrzucona w tył, a on ze wściekłym wrzaskiem ruszył za nią. Tym razem pięść Saiyanina
dosięgła podstawę jej szczęki. Ttuce splunęła krwią i w odwecie przeorała
paznokciami jego policzek.
-
Nie pozwolę wam wygrać! – krzyknął, odsuwając się.
Odpowiedział
mu śmiech Saiyanki, która odleciała jeszcze wyżej i wyciągnęła jedną z rąk nad
głowę. Pomarańczowa kula energii przesłoniła słońce, a Goku otworzył usta ze
zdumienia.
-
METEOR STRIKE!
Przytknął
palce do czoła, chcąc się teleportować, ale Saiyański Demon ubiegł go po raz
kolejny. Wprawiwszy swoją ki w ruch, Ttuce wypadła z powietrza za plecami Goku i
pochwyciła jego gardło w uścisk między mechanicznym łokciem i ramieniem. Saiyaninowi
wyrwał się bolesny krzyk, gdy wolną ręką wbiła mu między żebra trójkąt
paraliżującej energii. Chaos Attack wykonało swoje zadanie i pomimo boskiej
mocy buzującej mu w żyłach, Goku nie był w stanie drgnąć.
Meteor
Strike opadało wprost na nich.
-
Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego nas zdradziłaś? – wydusił.
-
Dla zasady. Pora umierać – syknęła mu na ucho, po czym polizała go koniuszkiem
języka po szyi. – Niedługo dołączysz do swojego żałosnego synalka…
Oczy
Goku zapłonęły na nowo. Wrzask, który wyrwał mu się z gardła, równocześnie
wyzwolił z niego falę energii, która usunęła obcą ki z jego organizmu i oswobodziła
go z paraliżu. Uderzył Ttuce łokciem w nos w momencie, w którym dosiągł ich jej
atak. Niszczycielska kula wchłonęła ich ciała i eksplodowała, rozrywając
ubrania. Rozjuszony Goku pozostał niewzruszony siłą Saiyanki.
W
fali pomarańczowego światła odwrócił się do niej przodem i ponowił atak.
Osłabiona po wykorzystaniu Meteor Strike Ttuce była teraz dużo łatwiejszym
celem. Raz za razem kopał ją w brzuch i biodra, a pięściami godził w jej twarz
i szyję. Saiyanka przyjęła kilka bardzo bolesnych uderzeń, a następnie
zacisnęła zęby i wyzwoliła z siebie całą demoniczną moc. Tylko ona trzymała ją
jeszcze przy życiu. Ttuce poderwała ręce i skrzyżowała je przed twarzą,
odpierając kanonadę ciosów Goku przedramionami. W końcu wybiła się ponad niego
i wygiąwszy w łuk, uniosła złączone dłonie nad głowę. Uderzyła Saiyanina w kark
i tym samym posłała go prosto na ziemię.
Goku
wbił się w podłoże i charknął, wypluwając odrobinę krwi. Odczuwał mrowienie w
ciele, a dzięki boskiej ki jego obrażenia momentalnie się goiły. W starciu z równym przeciwnikiem było to jednak marne pocieszenie.
-
To wszystko na co cię stać?
Podczas
gdy on dźwigał się z kolan, chichocząca obłąkańczo Saiyanka opuściła się na
ziemię tuż przed nim. Wylądowała na jednej nodze i wykrzywiła usta w kpiącym
uśmiechu. Jej ciało poza zniszczonym ubraniem nie nosiło już żadnych oznak
walki. Nawet rana powstała w starciu z Raijū zasklepiła się i zbledła. Ttuce splunęła
i otarła usta wierzchem mechanicznej dłoni. Jakim cudem wynalazek Briefsów nie
rozpadł się jeszcze na kawałki, pozostawało tajemnicą.
Nienawistny
wyraz czarnych oczu sprawiał, że Goku robiło się zimno.
-
Widzę, że losy tej planety stały ci się obojętne. W sumie nic dziwnego. Skoro twoja
rodzina i przyjaciele nie żyją… – Przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się bardziej
okrutnie. – Jak tylko zdechniesz, odnajdę Dendego i go zabiję. Gdy znikną
kryształowe kule, już nikt nie przywróci wam życia. Ziemia przestanie istnieć,
a ja zostanę Boginią Zniszczenia!
Klatka
piersiowa Saiyanina unosiła się i opadała, a źrenice rozszerzały się. Niepokój
zaczął kiełkować w jego sercu, ale szybko zmusił się do wzięcia w garść.
Wiedział, że właśnie o to jej chodzi. Chciała go sprowokować i zmusić do
popełnienia nieodwracalnego błędu. Chciała mu pokazać, że bogowie nie są
nieśmiertelni.
-
Nawet jeśli mnie pokonasz, to ktoś inny stanie ci na drodze.
-
Masz na myśli Vegetę? Niech spróbuje. Każdy z nas kopie własny grób.
Przycisnęła
łokcie do boków, a Goku ryknął i otoczył się czerwoną aurą. Rzucił się na nią,
lecąc blisko przy ziemi, i w ostatniej chwili wprowadził ją w błąd.
Teleportował się i wyskoczył z boku, barkiem napierając na jej twarz i zbijając
ją z nóg. Ttuce przekręciła się na plecy i posłała w jego tors szybką dawkę
Shadow Blast.
-
ZNISZCZĘ WAS WSZYSTKICH!
Wrzask
Ttuce poniósł się echem po zadymionych ruinach. Ciało Goku zostało odrzucone
przez pocisk ki, a Saiyanka dogoniła go w powietrzu i uderzyła kolanem w jego
kręgosłup. Sekundę później on pochwycił ją za kark i również za pomocą kolana
zmasakrował jej nos. Z każdą kolejną groźbą i obelgą Ttuce aura Goku płonęła
coraz jaśniej, a on nabierał mocy.
-
Zanim zdechniecie, padniecie przede mną na kolana! – wycedziła, miotając
pioruny z oczu i z wyciągniętych rąk posyłając w niego salwę pocisków ki. Goku niemalże
nonszalancko zbijał wszystkie dłonią, a Saiyanka nakręcała się coraz bardziej,
rozwścieczona jego rosnącą przewagą. – I WŁAŚNIE TAK ZASTANIE CIĘ ŚMIERĆ! NA
KOLANACH! TAK JAK I RESZTĘ TWOJEJ ŻAŁOSNEJ RODZINY!
Z
gardła Goku wyrwał się warkot, a jego spokojna dotąd twarz wykrzywiła się w
oznace furii. Przegonił ostatni wrogi pocisk i teleportował się tuż przed
Ttuce, wbijając jej pięść w żołądek. Saiyanka sapnęła i oklapła, ale tylko na
chwilę. Zaraz potem znów wymienili serię szybkich jak błyskawica ciosów.
-
Ty niewydarzona parodio Saiyanina – syknęła, rozczapierzonymi palcami niemalże
wybijając mu oko. – Naprawdę sądziłeś, że taki śmieć rzeczywiście może posiąść
boską moc?!
Zderzyli
się z impetem głowami i odskoczyli w przeciwnych kierunkach. Ttuce znów uniosła
się na niebie, niemalże skrząc od czarnej energii. Goku wylądował na szeroko
rozstawionych nogach na ziemi. Z jego gi pozostały już tylko strzępy, a on
czuł, jak ogarnia go berserk.
-
Na kolana przed swoją królową! – Ttuce ułożyła ręce w pozycji do użycia Shadow
Blast. Jej oczy zwęziły się do rozmiarów szparek. – Twój bękart będzie
następny. WSZYSCY SPOTKACIE SIĘ W PIEKLE!
-
Postradałaś zmysły… Jesteś szalona – wydyszał.
-
Też mi odkrycie! WALCZ ZE MNĄ, TY TCHÓRZU! WALCZ ALBO ZDYCHAJ!
Goku
dudniło w uszach, a każda z komórek w jego ciele wibrowała energią, która dotąd
znajdowała się w stanie spoczynku. Płomień czerwonej ki rozrósł się, a ziemia
wokoło uległa wzburzeniu. Spomiędzy jej fałd wydobyły się kolejne opary
trującego dymu. Saiyanin ułożył ręce przy boku, a gdy między złączonymi palcami
zalśniła niebieska energia, Ttuce uśmiechnęła się cwanie.
-
KAME – HAME – HA!
Strumień
niszczycielskiej ki pomknął w stronę Ttuce. W tym samym momencie Saiyanka
przerwała przygotowania do kontrataku i porzuciła swoją demoniczną
transformację. Oczy Goku rozszerzyły się ze zdumienia, a Ttuce rozłożyła stanowczo
ręce na boki i przyjęła pełną moc uderzenia na siebie.
Umieram tylko wtedy,
kiedy wyrażę na to zgodę.
>*<
Gdy
dotarł na miejsce, było już po wszystkim.
Dym
po walce opadł, odsłaniając krater, który powstał po starciu boga z demonem.
-
Ttuce…?
Raditz
osunął się na kolana przy ciele Saiyanki, powoli rejestrując ziejącą czerwienią
dziurę pod jej piersiami. Atak Goku roztrzaskał mechaniczną rękę i pancerz
zbroi, pozostawiając ją w strzępach kombinezonu. Saiyanin zająknął się i pochylił,
a Ttuce drgnęła, wyczuwając czyjąś obecność, i otworzyła oczy. Początkowo
osnute mgłą spojrzenie odzyskało ostrość, a Saiyanka uśmiechnęła się szeroko,
jak na powitanie starego przyjaciela.
-
Widzę cię, Raditz – szepnęła z zachwytem i uniosła pozbawioną rękawicy rękę,
przyciskając dłoń do jego policzka. Saiyanin spoglądał na nią ze zdumieniem. – Naprawdę
cię widzę!
-
O czym ty…?
-
Obiecałam, że będę cię chronić. Że cię ocalę. Przepraszam, że tyle to trwało…
Raditz
nie mógł wiedzieć, że jego oczy wróciły do normalności, ale mógł poczuć mrowienie
na ciele, gdy szpecące go łuski zaczęły odklejać się od skóry i opadać na
ziemię. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł też drobinki fioletowej materii, które
wypływały z niego i unosiły się w powietrze. Dziwne uczucie uścisku w głowie
zniknęło, a on po raz pierwszy od dawna posiadł jasność umysłu.
-
Nie musisz mnie za nic przepraszać – powiedział, pojmując do czego doszło. – Ty
szalona, szalona kobieto…
Kiedy
znowu na nią spojrzał, Ttuce nadal się uśmiechała. Miał wrażenie, że po raz
pierwszy od wieków ten szczery uśmiech obejmuje także jej oczy.
-
Rzeczywiście mnie uratowałaś. Po tych wszystkich latach… Dotrzymałaś słowa.
-
Lepiej późno niż później. – Pogładziła go koniuszkami palców po policzku. –
Powiesz mi w nagrodę jeden z tych swoich głupich dowcipów?
Uśmiechnął
się blado. Przede wszystkim powinien powiedzieć, żeby sama tyle nie mówiła i
oszczędzała się do czasu przybycia pomocy, ale wiedział, że to zbędny trud.
Ttuce była zbyt uparta, a dziura w jej brzuchu zbyt duża.
-
Ilu członków Ginyu Force potrzeba, by wkręcić żarówkę?
Zaśmiała
się krótko, a ten śmiech zaraz przerodził się w kaszel. Raditz przytrzymał ją
przy sobie i kciukiem starł strużkę krwi, która wypłynęła z kącika jej ust. Ttuce
oparła dłoń na swojej klatce piersiowej.
-
Szlag… Nieźle mnie załatwił – wydyszała, gdy mogła znów zebrać myśli. Spojrzała
na Raditza jednym okiem i wyszczerzyła zęby. – Bliżej szczęśliwego zakończenia
już nigdy nie będziemy, ech?
Jej
ciało niemalże wygięło się w łuk, gdy przeszył je gwałtowny spazm bólu.
-
Postaraj się tyle nie mówić – zaryzykował błagalną prośbę widząc, jak Saiyanka
ze wszystkich sił zaciska zęby i powieki. Dyszała głośno przez nos, tłumiąc
cisnące się jej na usta jęki.
Raditz
czuł, że klęczy w szybko powiększającej się kałuży krwi.
-
Pieprzyć to – wydusiła w końcu i otworzyła oczy. Ból nie ustawał, a palce
ocalałej ręki drgały konwulsyjnie, więc Saiyanin pochwycił je w swoje i ścisnął.
Ttuce uśmiechnęła się znowu, wpatrując w niebo nad jego głową. – Cieszę się, że
udało nam się jeszcze raz spotkać. Naprawdę na to liczyłam…
Raditz
przełknął ślinę. Wzrok Saiyanki zamglił się, a uśmiech gasł stopniowo niczym
spadająca gwiazda. Nie widziała go już, choć nadal była świadoma jego
obecności. Jej głos stał się cichszy, ale nie stracił na stanowczości:
-
Cholera. Tak bardzo cię kochałam.
-
I wyznajesz mi to właśnie w takich okolicznościach? – sapnął.
-
Nigdy nie miałam dość taktu. Ale teraz jestem szczęśliwa.
Jej
ciało znowu się naprężyło, a ona obnażyła zęby i wydała z siebie serię
bolesnych dźwięków. Walczyła ze wstrząsającymi nią konwulsjami tak, jak z
każdym innym przeciwnikiem – bez cienia strachu i do samego końca.
-
Dzięki tobie oboje jesteśmy wolni. Możesz być z siebie dumna. Ja jestem – wyszeptał,
wsłuchując się w jej świszczący oddech. – Teraz pójdziemy dokąd tylko chcemy.
Już nikt nie stoi nam na drodze.
-
Wolni. Podoba mi się brzmienie tego słowa. Wolni…
Lewy
kącik ust Saiyanki raz jeszcze uniósł się w uśmiechu i już tam pozostał. Szare
oczy zamknęły się same. Przez życie trawiła ją nienawiść i popędzał gniew.
Jednak w obliczu śmierci Ttuce odnalazła spokój, który teraz odcisnął się na
jej twarzy. Królewska linia Vegetasei gasła, a zmartwiały Raditz czuł się w
obowiązku, by pożegnać ją słowami ich przodków:
-
Niech światła gwiazd oświetlają ci drogę. – Drżącymi palcami odgarnął włosy z
czoła Saiyanki i złożył na nim pocałunek. – Śpij dobrze, moja królowo.
Miał
wrażenie, że wraz z ostatnim oddechem Ttuce czas stanął w miejscu.
-
Ooch, jakież to tragiczne! Skończyłeś już?!
Raditz
poderwał głowę. Fioletowa materia, uwalniająca się z jego ciała, utworzyła nad
nim potężną chmurę, która kształtem przypominała teraz samurajskie ō-Yoroi.
-
Saku – wycedził Saiyanin, kurcząc się nad ciałem Ttuce i osłaniając je. Jego
wilgotne oczy ciskały pioruny, a zmierzwiona grzywa nadawała mu wygląd gotowej
do ataku pantery. Napuszony ogon raz po raz uderzał o ziemię, a ukazane w
przerażającym grymasie zęby zdawały się być jeszcze ostrzejsze od tych, które miał
podczas opętania.
-
Przechytrzyliście mnie, ale to jeszcze
nie koniec! Zaraz wrócę do twojego ciała, ty głupcze! Beze mnie jesteś nikim!
Żałosna wydmuszka! – Chmura skumulowanej materii rozrosła się jeszcze
bardziej i pochyliła nad Raditzem w otwartej groźbie.
-
Tylko spróbuj, ty…!
-
Stawiasz się? Nic straconego! –
zapiał Saku. – W takim razie wezmę jej
ciało! Jeszcze nie całkiem ostygła…
Saiyanin
pochwycił Ttuce w ramiona i przygarnął ją bardziej do siebie. Starał się nie myśleć
o tym, jaka wiotka i chłodna jest w dotyku. O tym, jak jej głowa zwisa
bezwładnie, a twarz rozjaśnia ten sam nieobecny uśmiech.
-
Nigdy jej nie dostaniesz – wycedził, patrząc na niego bez strachu. – Nikogo z
nas już nie dostaniesz.
-
Co? Co ty robisz?! NIE! – wrzasnął Saku, gdy Raditza
otoczyła nagle łuna złocistej energii. – Nie
wolno ci! Przestań w tej chwili!
-
RADITZ!
Saiyanin
spojrzał przelotnie na stojącego nieopodal Goku. Dostrzegł niepokój młodszego
brata, ale zignorował go i bez słowa ukrył twarz w szyi Ttuce. Zaraz potem jego
ki przybrała na sile i eksplodowała, otaczając ich tornadem płomieni. Czarny
Wojownik zawył w przestworzach, a podmuch ognia rozproszył chmurę.
Goku
ponownie wykrzyczał imię brata, lecz ten pozostał obojętny. Pomarańczowe języki
przykryły ciała Saiyanów i wzbiły się do nieba, jak żegnający się z życiem
feniks. Wtulone w siebie sylwetki stopniowo zlały się w jedno i wkrótce nie
zostało z nich nic.
Posępnym, którym
śmierć oślepia oczy,
Niech wzrok się
w blasku jak meteor pławi;
Niech się buntują,
gdy światło się mroczy.*
Uwięziony
w komorze leczniczej Vegeta otworzył oczy.
*Ponownie
fragment z wiersza Dylana Thomasa (Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy).
Już wkrótce wielki finał! Wtedy wypełnią się wszystkie luki z tego rozdziału. ;)
Uprzedzając pytania odnośnie nieobecności Saku przez większość tekstu - oczywiście nie mógł walczyć, bo oglądał M jak Morderstwo. Czy coś. ;P
Dzięki Ci wielkie za kolejny rozdział! Aż szkoda, że historia się kończy... :(
OdpowiedzUsuńNiezmiennie jestem zachwycony postacią Yamchy, jak bardzo się rozwinął. Prawdziwy wojownik, do tego naprawdę bardzo silny i wytrzymały.
Fajne są też nawiązania do chińskich legend - dopiero teraz się dowiedziałem, skąd wytrzasnęłaś Czarnego Wojownika. Ot, pomysłowa dziewczyna! ;)
Co do finału - spodziewam się czegoś w stylu "odsuńcie się, książę idzie" i Goku, który niemalże chce rozszarpać Vegetę za to, że próbuje mu odebrać pojedynek z Saku. Tak by to wyglądało normalnie. :P Ale tu Goku jest bardziej zimnokrwisty i żądny zemsty, anihilacji Saku za wszelką cenę. To samo Vegeta, więc wydaje mi się, że połączą siły (wykluczam jednak fuzję), by zniszczyć przeciwnika.
Ciekaw jestem, czy masz jakiś śmieszny pomysł z nadSmoczymi nadKulami, które będą potężne i wszystkich ożywią na koniec. Byłoby cukierkowo, chyba nawet za bardzo jak na Ciebie. :P
Pozdro i czekam na kolejne tekst z utęsknieniem!
PS. Tak, odciągnęłaś mnie od nauki. :P
~HardcoreKrillanFan 2000
To ja dziękuję! :D
UsuńNo widzisz, Czarny Wojownik czai się w przestworzach, a konkretnie w chińskich konstelacjach. Są nawet świątynie dedykowane jego osobie. Miejmy nadzieję, że Ttuce nie spotka go za naszego zycia. ;)
Generalnie uwielbiam różne mitologie i mam więcej takich wątków w tym ff - Raijū, Ameonna, ptak o dziewięciu głowach... Trochę chińskich motywów, trochę japońskich.
Ttuce celowo rozjuszyła Goku. Saiyanin musiał bronić honoru rodziny i życia Gotena. Nawet w jego życiu musiał przyjść moment, w którym zdał sobie sprawę, że nie wszystko da się obrócić w żart na temat jedzenia. :P
A co na to Vegeta... Możemy tylko podejrzewać. XD
Już dość tych słodkości! Wystarczy, że zmusiłam Ttuce do powiedzenia słowa na "k". :P Osoby, które stały się Smoczymi Strażnikami, nie mają szans na zmartwychwstanie. Inne wciąż tak - o ile będzie happy end. ;)
VALAR FUCKIN' MORGHULIS, NINGEN!
OdpowiedzUsuńTym krótkim zdaniem można opisać pokrótce te wszystkie wydarzenia. BOŻE JAK MÓJ UMYSŁ SZALEJE OBRAZUJĄC SOBIE TO WSZYSTKO!
Ttuce, byłaś bardzo, baaardzo złą dziewczynką, nu-nu-nu :D
Yamcha urósł w moich oczach do rangi bohatera w tym uniwersum, a to nie lada wyzwanie, gdy ma jako konkurentów (mniej lub bardziej) żyjących Saiyanów.
Rzodkiewka powrócił i, z tego co zrozumiałem, zabawił się w Majin Vegetę. Trudno, nie poszalał (ale kto Cię tam wie, co jeszcze szykujesz?).
Goku zły, to paradoksalnie dobry Goku. Walczy bez pardonu, na pełnej, no bo w sumie, to co mu zostało? Żona martwa, pierworodny też, drugi syn dogorywa, synowa ogarnięta furią... no dobra, jest wnuczka.
Dobra, dość rozmyślań, do brzegu. Walka Ttuce-Yamcha, efekt wow. Ttuce-Goku - ŁOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!! Zakończenie jej może mało satysfakcjonujące, biorąc pod uwagę Twoje możliwości destrukcji na poziomie humanoidalnej. Bo walący się świat jest dla mnie przedsmakiem.
Jestem ciekawy powrotu Vegety. Będzie chciał zabić Saku, to nieuniknione, bo ten bardzo zalazł mu za skórę. Z drugiej strony może powrócić konflikt z Goku w roli głównej. Facet zabił mu siostrę! Liczę na chociaż maciupki odwecik i pełnoprawne mordobicie, niekoniecznie zakończone zgonem któregoś. Chociaż...
Sprawa wygląda tak: Ty niszczysz wszechświat i całe życie, a dzięki temu zgarniasz ode mnie odznakę Najlepszej Psychopatki pod Słońcem, deal? :D
Martin nawet nie wie, jaka mu tu konkurencja rośnie. XD
UsuńRzodkiewka był niestety bardzo słaby. Po śmierci zachował ten sam poziom, na którym zabił go Piccolo. Chwilowe wzmocnienie zawdzięczał tylko i wyłącznie temu, że Saku przebywał w jego ciele. Chyba dlatego uznał, że nie ma sensu próbować z nim walczyć. Autodestrukcja zagwarantowała przynajmnjej tyle, że Saku stracił swój "nośnik". Chociaż aura Raditza nagle zrobiła się złota - może nie docenił swojego rosnącego potencjału? Hmm.
Krótko mówiąc Ttuce wrobiła Goku w swoje morderstwo. Jestem ciekawa co Saiyanin zrobi, jak już poskłada wszystkie elementy układanki. XD Może on i Vegeta rzeczywiście pozabijają się nawzajem? Co za ironia.
Wyklarujmy: mam zniszczyć ich świat czy nasz? :D Bo jak się rozkręcę, to już nie będzie odwrotu!
I tu jest pies pogrzebany. Ej! Dlaczego nie oba?! :D
UsuńOk, to ja się zastanowię. Bardziej by mi chyba było żal tego dragonballowego. :D
UsuńNa każdą galaktykę trzeba spuścić oczyszczający ogień, który wypali... wszystko i wszystkich.
UsuńWspomniałaś o posiłkowaniu się mitologiami azjatyckimi. Masz jakąś usystematyzowaną wiedzę zebraną w formie fizycznej, czy w gąszczu kotków oraz innych dziwnych rzeczy istnieje strona/plik zawierający takie podania i ogólnie legendy z różnych stron świata?
Ja, na swoją dziwną modłę, znowu piszę luźny kawałek tekstu, w którym trochę spuściłem parę. I krew. Ale to jeszcze fragment o statusie "praca w toku", więc jeszcze nie dam Ci go do sprawdzenia.
W głównej mierze to wiedza ogólna i wybrana (zazwyczaj przez moją wątpliwej jakości pamięć) z książek. Jak zaczyna mnie interesować jakiś wątek, to jestem w stanie przeczytać wszystko, co zostało na jego temat napisane.
UsuńTakże konkretnych stron internetowych nie kojarzę, ale mogę Ci dać listę tytułów i autorów. Chociaż oczywiście Wikipedia jest zawsze bardzo pomocna, o ile nie polegasz stricte na polskiej wersji. :D
Tak, to wciąż ja, zmieniłem wreszcie nazwę, avatar i wziąłem się za robotę. Pragnę zaprosić Cię do lektury najdłużej pisanego rozdziału (No dobra, Martin kolejną część Pieśni pisze chyba dłużej).
Usuńhttp://db-thelastsaiyan.blogspot.com/
Oraz przy okazji chciałbym zaprosić do lektury spontanicznego projektu potterowskiego (Jak się możesz domyślić, nie jest ani trochę cukierkowy :) )
http://hpmercenary.blogspot.com/
Weeee! :D Postaram się przeczytać na dniach. Ale najpierw wyślę Ci tę listę książek, o którą prosiłeś, także sprawdź wieczorem maila!
UsuńDziękuję za listę lektur na mailu i komentarz u mnie :)
UsuńPowoli dłubię numer cztery, może w ciągu tygodnia się pojawi.
Ale, ale, ale, nie dlatego piszę. Słyszałaś pogłoski, że Female Brolly w DBS może mieć imię Lettusu? Nie brzmi choć odrobinę znajomo? :D
No chyba skisnę jeśli to prawda. xD Już było dużo innych zabiegów okoliczności i podobieństw, ale to by naprawdę było coś!
UsuńSzybki alert spamowy! Jest rozdział nowy! Do czytania zapraszam, o komentarz upraszam (Nie znam powodu pisania wierszem, ale skoro tak wyszło, no to... niech będzie xD )
UsuńCóż... To było takie... dragon-ballowe... I rzeczywiście Ttuce musiała się postarać, żeby dla Goku po królewsko-sayaińskich tekstach nie załączył się jego standardowy tryb słyszenia ich, czyli "bla bla bla, pride, bla bla bla, prince of all, bla bla bla, super saiyan". Mam tylko nadzieję, że Goku i Vegeta się w następnym rozdziale nie pożrą i nie zaczną tłuc nie wiadomo o co. No i jakoś cały czas mam odczucie, że Raditz nie był wart tyle, że dla niego zabijać Gohana i innych :/
OdpowiedzUsuńJeśli chodziło jej wyłącznie o Raditza, to też nie wiem, czy tak bym na miejscu Ttuce postąpiła. Oczywiście sumienie to kwestia indywidualna każdej osoby. Każdy ma inne priorytety. Ttuce z początku mydliła Saku oczy gadką o Vegecie i Brze, ale ostatecznie wyszło, że to jednak ściema. Może faktycznie Raditz był dla niej jedyną wartością... Gohan na pewno znaczył mniej. A może jej nie doceniamy? Może chodzi o coś jeszcze?
UsuńSaiyanka dostanie w następnym rozdziale szansę (w taki czy inny sposób) na wyjaśnienie intrygi, którą uknuła za plecami pozostałych. Zobaczymy czy nas czymś zaskoczy. ;)
Ach, Abridged. <3
w kontekście Twojego opowiadania to trochę niezrozumiałe wydaje się postępowanie kanonicznego Raditza z początku DBZ, gdyż w moim odczuciu wydawał się tylko tępym durniem do rozwałki bez głębszej refleksji (z całego Tria Saiyan tylko Vegeta CZASEM wzbijał się ponad beton intelektualny. Szkoda, że nigdy nie pokazano na antenie ich wszystkich trzech razem podczas jakiejś akcji - zabawnie by wyglądało jak najmniejszy z całej ekipy ustawia po kątach dwóch chłopa 2x większych od siebie jak jakiś stereotypowy szef mafii. Co prawda w DB Multiverse jest podobna opcja, ale tam jednak mają w ekipie Kakarotta psującego ten układ) Mimo to taki Raditz jakiego mamy u Ciebie jest zdecydowanie Raditzem jakiego ten świat potrzebował ;)
UsuńTak, kanoniczny Raditz odstaje. :D Dlatego na poziomie czternastego rozdziału, gdy Ttuce dowiedziała się, że to Piccolo stoi za śmiercią Raditza, miała na ten temat przemyślenie. Stwierdziła, że Raditz zawsze miał tendencję do rozpoczynania znajomości od rozjuszenia drugiej osoby (ją też przecież najpierw poważnie wkurzył). Taki w gorącej wodzie kąpany...
UsuńMoże był wściekły, bo chciał lecieć bezpośrednio do Vegety i jak najszybciej powiedzieć mu o Ttuce, a ten pokrzyżował mu plany i wysłał go najpierw na Ziemię. Raditz planował odnalezienie Goku, ale może nie w tym momencie i przez to postanowił się nie cackać. Gdy zobaczył, że Goku nic nie pamięta na temat Saiyanów, to się po prostu wkurwił. Goku był za słaby i za głupiutki. Strata czasu. Raditz się rozczarował. :P Tak by to można tłumaczyć z perspektywy tego ff. W oryginale... Noo, tam był betonem. :D
Szkoda, że nigdy go nie wskrzeszono, albo właśnie nie pokazano jego przeszłości (Don Vegeta :D). Skoro nawet sam Vegeta mógł się zmienić, to on chyba też. Zwłaszcza, że miał dużo słabszy charakter.
Dziwnie to wyglądało z poziomami mocy, jak Raditz był najpierw pokazany jako potężny (nawet tak wynikało z wypowiedzi Enmy Daio jak Goku pierwszy raz trafił przed jego oblicze), później się okazało, że każdy uprawniak ma siłę jednego Raditza (prawie oficjalna jednostka mocy w DB), a potem, że każdy szeregowy żołnierz Friezy (weź mnie ktoś popraw, jeśli pomieszałem fakty). Mam teorię, że Raditz przybywając na Ziemię mógł się zachowywać betonowo, bo w końcu trafił na miejscówę gdzie nikt mu nie mógł podskoczyć, a jak się okazało, że Goku i Piccolo mają go w garści to nagle zaczął panikować... Trudno posądzić Raditza o jakiś kręgosłup moralny i może nic dziwnego, że nie okazał się postacią wartą przemiany czy wskrzeszenia (tak swoją drogą to chyba jedyny znaczący bohater, który konsekwentnie raz zginął w DBZ i nie powrócił w żaden sposób z martwych - np. jak Cell, albo C18, która wydawała się przecież stracona, z drugiej strony saga Buu strasznie zaniżyła wymagania co do uzyskania tego osiągnięcia, bo wtedy padli zdaje się wszyscy).
UsuńAle mimo wszystko był bratem Goku. :D Vegeta tak samo z początku nie miał kręgosłupa moralnego. Potem ożywiali już właściwie kogo popadło (np. Androidy), a Raditz nigdy nie dostał drugiej szansy! Jakieś to niesprawiedliwe...
UsuńOdniosłam wrażenie, że Akira postanowił się go pozbyć ze względu na poszerzenie wątku Vegety. Może najpierw planował dla niego coś więcej, a potem uznał, że jednak Vegeta będzie ciekawszy. Ich wątki byłyby pewnie dość podobne (przemiana mrocznego skurwysyna, bla bla - nawet zakola mają prawie że identyczne) i stąd decyzja o usunięciu Raditza. Dlatego też było wspomniane, że Raditz uciekł z piekła - żeby nikt nie wiedział gdzie go szukać.
Poziomy mocy od początku były problematycznym tematem, a tego typu nieścisłości, o których mówisz, zaczęły mnie kłuć w oczy najbardziej już po sadze Friezy (wcześniej jeszcze jako taki sens miały). No ale cóż, TFS uwiecznili i Raditza i Yamchę jako najlepsze wyznaczniki mocy. x) I chwała im za to.
Myślę, że potencjalny wątek Raditza byłby jednak zupełnie inny, mniej widowiskowy. Gdyby Raditz przeszedł przemianę to pewnie byłby kopią Goku a później szybko odszedł na emeryturę jak wiele innych postaci (ciekawe jak by sobie życie na Ziemi ułożył... i z kim?). Myślę, że przyczyną dlaczego tak nam brakuje więcej oficjalnego Raditza jest fakt, że jest starszym bratem Goku. Gdyby był jakimś randomowym Sayianinem to by to wszystko nie niosło takiego ładunku emocjonalnego. Czy ktoś tęskni za fillerowymi Saiyanami z którymi podczas podróży w czasie spotkali się ziemscy wojownicy (i tu znowu Abridged...)?
UsuńA Vegeta? Od małego miał wkręcone, że jest elitą, więc "bla bla bla, pride" naprawdę mogło mu dawać kopa. Raditz czegoś takiego na pewno nie posiadał, może nie licząc jakiejś formy saiyańskiego szowinizmu (może nawet nacjonalizmu? w końcu się uważali za największych wojowników a nie mieli startu np. do Ginyu Force, albo nawet Zarbona i Dodorii), na pewno jednak znał swoje miejsce w szeregu. Po tym co narobiło TFS to trudno mi jakoś ogarnąć, że Nappa też nigdy nie został wskrzeszony i jakoś też dziwnie mi się czytało u Ciebie, że przypuszczalnie donosił Friezerowi (wielki światły, zawsze mający najlepsze porady wezyr Nappa? No way!). Może za często o DBM wspominam, ale postać Nappy (nie mając nic wspólnego z TFS) całkiem nieźle tam rozwinięto, a pojedynek Nappy i Friezera (sic!) to moim zdaniem jeden z najlepszych momentów komiksu.
Również bardzo możliwa teoria. Hm, może to on zostałby dla odmiany kurą domową, nie jego ewentualna partnerka? :P W każdym razie Akira chyba uznał, że na Ziemi jest miejsce jeszcze tylko dla jednego bezdomnego Saiyanina. I że proces oswajania tej rasy nie jest na tyle ciekawy, żeby opisywać go podwójnie.
UsuńAbridged zmieniło moje poglądy na wiele kwestii i prawie każdą postać. Gdyby mój Nappa był ich Nappą, to na pewno godnie by się wywiązywał z obowiązków wezyra po dziś dzień. xD Kanoniczny po prostu nie wzbudzał mojego zaufania (i Raditza też).
No jeśli chodzi o ten rozdział to.... w dalszym ciągu kawał dobrej roboty, ale szczerze mówiąc jestem troszeczkę rozczarowany :)
OdpowiedzUsuńZnaczy, nie zrozum mnie źle, przykładowo postawa Yamchy bardzo na plus, dialogi z panem Briefsem też spoko, ale czuję niedosyt pozostałej części :D
Porzucenie ciała Gohana? No naciągane, przecież przy ich mocach to żaden balast, taki Piccolo bez problemu by go wziął ze sobą, ogólnie liczyłem na to że Goku pojawi się na polu walki, oleje najpierw ttuce i podejdzie do ciałą syna, gdzie odbędzie jakąś ciekawą rozmowę z nameczaninem. Tak samo jakoś zbyt opanowany ten Kakarotto tuta, znaczy widać że wkurwiony, ale w dalszym ciągu jednak opanowany, chociaż jak tak myślę, to on chyba nie wie, że Gohan został Smoczym Strażnikiem i to już definitywyne the end pierworodnego ta?
Tak samo Ttuce, ehhh w komentarzach przy poprzednim rozdziale gdzieś napisałaś, że chyba wszyscy by chcieli, żeby w końcu okazało się że miała też jakieś szlachetne pobudki, no cóż, ja nie chciałem. Znaczy wolałbym żeby już zostałą teraz taką złą że złą, ewentualnie przed samą śmiercią może jakaś chwila skruchy i przyznanie że stchórzyła i zmieniła stronę bo myślała że nie mają szans, i że gdzieś tam w środku żałuje. No ale oczywiście to tylko moje zdanie, cały fanfik i tak jest totalnie przezajebisty :)
Generalnie zależało mi na tym, żeby pokazać, że to pełnia wojny i nie ma juz czasu na sentymenty. :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się absolutnie co do ciała Gohana, że źle to rozegrali. Może to stres w związku z końcem świata? Yamcha i Siedemnastka chcieli się pożegnać z bliskimi, Piccolo musiał potem zabrać ich wszystkich do bezpiecznej kryjówki, Ttuce mogła ich w każdej chwili napaść - pośpiech, chaos i jeszcze raz pośpiech. Wiedzieli, że Gohana i tak już nie ożywią i woleli się skupić na ocalałych. W każdym razie decyzja została podjęta na szybko i potem tego otwarcie żałowali. Więc tak jak mówisz, generalnie wyjście z sytuacji było (a nawet kilka), ale pod wpływem momentu bohaterowie podjęli złą decyzję. Może Videl jeszcze coś na ten temat powie... A może ci dobrzy mieszkańcy West City o niego zadbali? ;)
Zgadza się, Goku jeszcze nie wie. Na razie nie zdaje sobie sprawy z ogromu zniszczenia i nieodwracalnej śmierci syna. Tym razem nie przypadnie mu więc główna rola w boju, hehe.
Co do Ttuce to ostatnie słowo jeszcze oczywiście nie padło, ale tak jak kiedyś wspominałam: każdy czarny charakter jest bohaterem w swoim własnym mniemaniu. To odnosi się nawet do Saku, o czym opowiem w następnej części, więc do Ttuce również. Ale to jest *jej* mniemanie. Nawet jeśli miała szlachetne pobudki, to zapłaciła za nie krwią niewinnych. Czy może zostać usprawiedliwiona? Hmm. Dyskusyjne. Dlatego Gohan jako ulubieniec publiczności był tu dla mnie idealną ofiarą. :D Postać Ttuce nigdy nie zostanie sklasyfikowana jako stricte dobra, a co najwyżej jako wpadająca w szarą sferę pomiędzy złem i dobrem. Lubię nieszablonowych bohaterów. xD
Dziękuję za komentarz!!
Hej 😉 Czytalam rozdzial juz jakis czas temu ale nie mialam kiedy napisac komentarza.
OdpowiedzUsuńTakze teraz pisze 😁
Wow!!! Z Yamchy zrobilas odwaznego goscia, silniejszego na prawde super.
W db zrobili z niego nieudacznika a tu chociaz jest pozyteczny. Zachowanie Raditza ah oh eh lubie takie wstawki😁
Moze w koncu Vegeta zagrac pierwsze skrzypce zamiast Goku .
Czekam. Nie. Bardzo czekam na nastepny rozdzial 😊😊😊
Taaak! Vegeta na pewno będzie teraz ważniejszy od Goku. :D On zbyt wiele razy miał już szansę na zwycięstwo (mowa o anime, niekoniecznie tym ff). Zwłaszcza bolało mnie pokonanie Golden Friezy - ta wygrana należała się Vegecie! Także teraz biorę sprawy we własne ręce. Postaram się, żeby zwyciężył z honorem!
UsuńTylko nie wiem co na to (dość mocno już wkurwiony) Saku. :P Moje fanowskie podejście do Vegety może go nie przekonać.
Nie no musisz sie postarac😀 wierze w Ciebie ✊✊✊
UsuńVegeta górą 😈
Sszkoda tylko ze to juz koniec 😣
Mi też szkoda. :(
UsuńMoże gdybym nie miała już pomysłu na kontynuację, to byłoby łatwiej, ale niestety z dnia na dzień mam takowych pomysłów coraz więcej. :D Uważam jednakowoż, że historia kończy się w odpowiednim momencie i nie chcę tego sknocić. Lepiej czuć niedosyt niż przesyt - i to się tyczy zarówno czytelników, jak i samego autora. xD
Pocieszam się myślą o kolejnych projektach. <3
No mam nadzieje ze dasz poczytac 😀😊
UsuńIstnieje taka szansa. :D
UsuńNo ja mysle 😀
UsuńW ogóle to po dzisiejszym odcinku DBS jest mi jeszcze bardziej smutno, bo do openingu dołożyli C-17 i on jest taki cudowny! Tej postaci będzie mi brakowało najbardziej z mojego ff. xD Chyba mogłabym napisać całe osobne opowiadanie dedykowane tylko i wyłącznie jego osobie. Albo jemu i Yamchy. Taki mocarny duet z nich wyszedł. :D
Usuńwidziałem za dużo internetów, żeby nie wiedzieć jakby się to skończyło ;)
UsuńHehehe, znając mnie to właśnie TAK by się to skończyło. Zresztą, w tym opowiadaniu też pojawiła się jedna taka para, ale zasugerowałam to tylko raz i koniec końców chyba nikt się nie zorientował. :P
Usuń"Nie wiem co to Yamcha, ale brzmi jak Raditz..."<-- bardziej coś takiego miałem na myśli... I rzeczywiście nie wyłapałem motywu o którym mówisz :(
UsuńNie szkodzi, niech to pozostanie takim Easter Egg. :D Może ktoś to kiedyś wynajdzie.
Usuńjedyne co pamiętam to tylko Ttuce przystawiająca się do Bulmy :(
UsuńA tak w ogóle to masz jakieś nadzieje na rehabilitacje kanonicznego Gohana w następnym odcinku DBS ;D ?
A tak, Mirai Ttuce jest bi (teraźniejsza pewnie też). Ale chodzi o jeszcze kogoś innego. Z tym że, tak jak wspominałam, zasugerowałam to tylko raz. :D Nie miało to żadnego wpływu na fabułę.
UsuńMyślę, że Gohanowi nie będzie łatwo. Już po zajawce następnego epizodu widać, że dostanie po dupie w taki czy inny sposób. Ale myślę, że ostatecznie sobie poradzi (może na walkę zejdą dwa odcinki, nie jeden, przy czym ten pierwszy zostanie zakończony przebudzeniem ducha walki u Gohana). :D
To teraz będę musiał przeczytać całość od początku bo nie będzie mi to spokoju dawało...
UsuńW sumie ostatni odcinek DBS był... nawet niezły? (przypominam, że dla mnie jedyna strawna wersja DB to Abridged)
No to miłej lektury. :D Razem z moją betą też muszę przewałkować całość i dokończyć korektę. Ale to dopiero po epilogu. Teraz nie ma na to czasu.
UsuńTak, był ok. Przynajmniej pachniało to starym DBZ, bo skupili się na walce, a nie na głupich gagach i robieniu z postaci skrajnie niekanonicznych idiotów (Goku, ehem). Abridged do pięt niestety nigdy nie dorosną. :P
Ttuce przypomina mi Snape'a z "Harry'ego Pottera" :D Niby zła, a niby nie!
OdpowiedzUsuńRacja! Coś w tym jest. To dość podobny rodzaj postaci. Ych, może jestem w mniejszości, ale ja nigdy nie dałam rady polubić rzeczonego Mistrza Eliksirów. :P
UsuńKochana Nocebo!!
OdpowiedzUsuńPoraz pierwszy odpisuje z telefonu. Obecnie jestem.w szpitalu z synkiem, dzis mial zabieg na.przepukline.Bylo sporo strachu i lez,w koncu ma tylko 7tygodni!/Ale dochodzi do siebie, jutro moze idziemy do domku.
Przejde jednak do opowiesci! Jakze jestem.zachwycona opowiadaniem! Cud, miod, orzeszki! Nie ma co ukrywac, dziewczyno, Ty masz diabelski talent! To powinno byc wydane w ksiazke, jak i zekranizowane, i uwierz kazdy fan DB zjadlby to jak Buu czekolade.;D
Historia sie niezle zagmatwala, nie ma co!Trupiarnie mozna otworzyc, chodc w tym odcinku umarla tylko Ttuce. Ja wiedzialam, ze ona ma plan, ze to bylo ukartowane. Szalona owszem, zabila zbytecznie, ale jak inaczej mogla wkur.wic Goku? Udalo sie jen to niesamowicie i naleza sie brawa za pomuslowosc.. Saku do samego konca byl robiony w bambuko xD Podoba mi sie bardzo posrawa Raditza, ze wolal zniszczyc swoje cialo by uratowac ukochana, ale to oznacza, ze on przestal istniec, a ona jesli otrzyma cialo zstapi do zaswiatow. Przeciez on juz nie zyl i tak.
Co jeszcze moge napisac?? Fajnie ze Saianka wreszcie zaznala spokoju ducha.
Pozdrawiam
I lece.do.syna
Siemka Nocebo. Na następny raz tłumacz mi, że masz nowy rozdział, bo nie wiedziałem, że ciągle coś dochodzi. Ja na pewno będę cię informować o tym, czy coś wreszcie nowego napiszę. No powiem ci, że nieźle mnie zaciekawiłaś, ja zrobiłem trochę szybszą przygodę z Saku, bo ja to ja a ty to ty :D. Biedny Yamcha i Gohan, wszystkich jak zwykle musisz zabijać, ty morderyczyni. Wiedz, że na pewno niedługo się wezmę za epilog i 36 rozdział :D
OdpowiedzUsuńNo bo u mnie to był jednak główny konflikt, a u Ciebie raczej nie. :P Yamcha ma się dobrze.
Usuń