Nie
mogła oddychać. Dźwięki docierały do niej z opóźnieniem, a świat przed oczami
zlewał się w jedno z obłokiem białej mgły i cieniami pojawiających się nad nią
twarzy. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w nienaturalnym tempie, na
próżno próbując pompować tlen do zdrętwiałych z bólu płuc.
-
Straciła bardzo dużo krwi...
-
Odsuń się, to zapaść! Trzeba jej zrobić zastrzyk z noradrenaliny.
-
Czy ona przeżyje?!
-
Musi.
Czuła
lepki pot na swojej twarzy, a jego smak na ustach. Komentarze państwa Briefs o
słabo wyczuwalnym tętnie i obniżonym ciśnieniu krwi coraz mniej dokładnie
wypełniały jej uszy, zastępowane przez stłumione dotąd odgłosy aparatury
medycznej.
-
Tracimy ją!
Ześlizgnęła
się wprost do jądra ciemności.
>*<
Kiedy
ponownie odzyskała przytomność, Briefsów już przy niej nie było. Wzrok Ttuce
wyostrzył się stopniowo, a ona rozpoznała metaliczne sklepienie jednego z
pomieszczeń bunkra. Maszyna po jej prawej wydawała z siebie miarowy, przenikliwy dźwięk. Saiyanka poruszyła głową i
spojrzała w tę stronę tylko po to, by zobaczyć monitor wypełniony siatką
odczytów. Widząc zieloną linię, która w regularnych odstępach czasu pięła się w
górę i opadała w dół, Ttuce uśmiechnęła się pod nosem.
Wciąż jestem w grze.
Chciała
powiedzieć to na głos, ale napotkała niespodziewaną przeszkodę. Poruszyła zaraz prawą
ręką, próbując zdjąć ze swoich ust i nosa to, co dotąd pomagało jej oddychać.
Ból, który wtedy poczuła, wycisnął z niej łzy. Ciało Saiyanki wykręciło się w ogniu
agonii, który aż ją zamroczył.
Kiedy
Ttuce uciułała wreszcie wystarczająco dużo silnej woli, by unieść się do siadu,
zerwała z siebie maskę tlenową wraz z towarzyszącą jej rurką. Ten gwałtowny
ruch wywołał u niej napad mdłości, ale zignorowała go, podobnie jak słaby głos,
dobiegający z drugiego końca pomieszczenia:
-
Ttuce, uspokój się. Zrobisz sobie jeszcze większą krzywdę...
Saiyanka
zacisnęła powieki mając nadzieję, że to zwalczy w niej chęć wymiotów. Podparła
się na lewej ręce i kiedy ponownie otworzyła oczy, spojrzała w miejsce, w
którym powinna znajdować się ta prawa. Widok kończącego się przy pasze kikuta
był niczym uderzenie w żołądek. Ttuce sapnęła, z niedowierzaniem rejestrując
obecność opatrunku, który krył kulisty, nierówny kształt.
Nagle
znowu miała trudności z oddychaniem, a pot wystąpił na jej kark, podczas gdy
ciałem wstrząsnęły dreszcze. Zalała ją fala wspomnień: twarz Vegety, ich
starcie nad Boskim Pałacem, to jak ją przechytrzył i to jak ją ukarał. Trzask łamanej
kości i odgłos rozrywanych mięśni uderzył w nią na nowo, a ona znowu odczuła
ten sam ból, który wtedy pokonał ją z kretesem.
-
TTUCE!
W
ostatniej chwili przytrzymała się krawędzi łóżka i uniknęła upadku na podłogę.
Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że balansuje na jego
krawędzi, bliska kolejnego omdlenia. Odetchnęła chrapliwie i usiadła na tyle
prosto, by móc zobaczyć osobę, która ją ostrzegła.
Krillan
leżał na sąsiednim posłaniu. Jego posiniaczona twarz przybierała wszystkie
barwy od zieleni aż do czerni, a dziwnie nieruchome ciało skrywał koc. Tylko
głowa buddysty zwrócona była w stronę Saiyanki, a oczy śledziły każdy jej ruch.
-
Ciągle żyjesz? – wychrypiała Ttuce, nieudolnie siląc się na złośliwy uśmiech.
Pot spływał po jej plecach, a lewa ręka drżała niemalże konwulsyjnie. Saiyanka
miała szczerą nadzieję, że Krillan nie widzi istoty targającego nią strachu.
-
Dzięki twojemu bratu jestem sparaliżowany od pasa w dół. Ale poza tym nigdzie
się nie wybieram.
-
Och, biedaku. Nakrzyczę na niego, jak tylko znowu go spotkam – odparła z
przekąsem i skupiła się na kawałku białego plastiku, który więził jej palec
wskazujący. Zerwała go zębami, a stojąca przy łóżku maszyna zaczęła wyć w
proteście. Ttuce warknęła i również za pomocą zębów uwolniła się od wenflonów i
kroplówek.
Każdy
mięsień wysyłał do mózgu Saiyanki specjalnie spreparowaną wiązkę bólu. Żołądek
podchodził jej uparcie do gardła, a ona wciąż siliła się na nonszalancję
zarówno gestów, jak i min. Okazała już wystarczająco dużo słabości.
-
Na czym stoimy? Wygraliśmy? Gdzie są Vegeta i Goku? – wyrzuciła z siebie listę
pytań.
W
tym momencie drzwi pokoju stanęły otworem, a do środka wpadła pani Briefs.
-
Ttuce! Przestraszyłaś mnie! Czemu wszystko odłączyłaś? Nie możesz jeszcze wstawać!
Minęło dopiero kilka godzin… – Kobieta podbiegła do łóżka niepokornej pacjentki
i wyłączywszy hałasującą maszynę, zaraz zaczęła rozplątywać te kable, które
Ttuce zdążyła już zamotać.
Saiyanka
się zjeżyła.
-
No cóż, gdybyście tylko raczyli wsadzić mnie do komory leczniczej, to już dawno
bym się pozbierała. Ale nieee… Wy oczywiście musieliście załatwić mnie po ziemsku! Gdzie jest Bulma? Chcę z nią
porozmawiać. Nie rozumiem, jak mogła dopuścić do takiego idiotyzmu…
Pani
Briefs znieruchomiała, a po chwili odłożyła wszystkie rurki i kabelki na bok.
Spokojnie poprawiła Ttuce poduszkę i sprawdziła zawartość wiszącej nad nią torebki
z kroplówką. Kiedy ponownie zwróciła się do Saiyanki, na jej twarzy widniał
nieobecny uśmiech, oprawiony w mokre smugi z tuszu.
-
Bulma nie żyje. Tak mi przykro, skarbie. – Pogłaskała Ttuce po policzku, po czym
wyszła z pokoju bezszelestnie jak duch.
Saiyanka
zastygła z wzrokiem utkwionym w drzwiach. Serce zabiło jej szybciej, a zmysły
skupiły się na tym, by wyśledzić energię Bulmy w najdalszym nawet zakątku
Ziemi. Nie musiała długo szukać, by znaleźć potwierdzenie słów pani Briefs.
-
Krillan. Czy kula...?
-
Tak. Zregenerowała się po jej śmierci. – Buddysta spoglądał w przeciwnym
kierunku. – Straciliśmy ją.
Ttuce
poczuła, że na nowo schodzi z niej cała para. Zgarbiła się i podparła głowę na
ręce, podczas gdy jakiś niewidzialny ciężar zwalił się na jej plecy. Zacisnęła
zęby, odnotowując narastający w klatce piersiowej ból. Potrzebowała chwili, by
opanować głos.
-
Gdzie są pozostali?
-
Poszli walczyć – odparł Krillan, potwierdzając napływające do niej impulsy. – Miał
miejsce kolejny atak.
Ttuce zrzuciła z siebie koc i wstała. Brak
prawej kończyny sprawił, że błędnik Saiyanki oszalał. Musiała oprzeć się o
ścianę, żeby nie upaść. Świat wirował wokół niej przez kilka długich minut, a
włosy przyklejały się do mokrego od potu czoła. Ttuce oddychała przez usta,
walcząc z nawracającymi torsjami i w końcu odnosząc zwycięstwo. Przedłużające
się milczenie Krillana było ciężkie od dezaprobaty.
Kiedy
nauczyła się już jak zachować równowagę, Saiyankę ogarnął dziwny spokój.
Wiedziała co musi zrobić i ten cel zdawał się być niespodziewanym światełkiem w
tunelu niekończących się ciemności. Wolnym, choć stabilnym krokiem podeszła do
kanapy i pozostawionych na niej rzeczy. A potem przystąpiła do dzieła.
Obserwując
jej zmagania z obuwiem, Krillan wreszcie zdobył się na protest:
-
Ttuce, opamiętaj się! Prawie się wykrwawiłaś! Wiem, że szybko się regenerujesz,
ale jeszcze trzy godziny temu walczyli o twoje życie!
Saiyanka
z charakterystycznym dla siebie zdecydowaniem zignorowała jego słowa, po czym
sięgnęła po strzaskany pancerz zbroi.
-
Ttuce, do kurwy nędzy! – Krillan z przerażeniem spoglądał na tortury, które
fundowała sobie z precyzją i opanowaniem chirurga. – Naszpikowali cię środkami
przeciwbólowymi, jak przestaną działać, to oszalejesz!
-
Za dużo gadasz – odparła, po czym przecisnęła głowę przez otwór w zbroi.
Świat
znowu zawirował.
Dziękowała
losowi, że pozostawiono ją w spodniach. To nieco ułatwiało jej karkołomne zadanie.
Samo przedostanie lewej ręki do przeznaczonego dla niej otworu było skomplikowane,
nawet pomimo elastyczności zbroi, ale dopiero umieszczenie kikuta na właściwej
pozycji okazało się być prawdziwym wyzwaniem. Każde najmniejsze nawet otarcie sprawiało,
że Ttuce robiło się słabo.
Kami! Dobry Kami… Krzyk
napierał na jej usta, ale tłumiła go, zaciskając zęby tak mocno, że prawie
pękało ich szkliwo.
Szur,
szur, szur. Delikatna tkanka skóry piekła żywym ogniem. Osłaniające kikut bandaże
nie łagodziły tarcia, a ich materiał robił się coraz bardziej wilgotny.
-
Idiotko, puszczą ci szwy! Słyszysz mnie?! PRZESTAŃ!
Ttuce
przepchnęła w końcu pozostałości kończyny przez pancerz i wydostała je na
zewnątrz. Zaraz też zachwiała się i oparła całym ciężarem ciała na kanapie. Pot
skapywał z czoła Saiyanki na obicie mebla. Bandaże poznaczone były smugami krwi,
a ona tkwiła tak przez chwilę w bezruchu, pochylona i wyczerpana tym, czego
właśnie się dopuściła.
Gdy
mogła się znowu wyprostować, ze zdziwieniem dostrzegła leżący w kącie płaszcz,
który dostała od Ish po utracie ogona. Założyła go teraz,
zakrywając krwawiącą kończynę. Prawy rękaw zawisł smętnie u jej boku, kiedy
uniosła lewą rękę i przystawiła dwa palce do czoła.
Krillan
ściągnął usta w wąską linię.
Już więcej z tej jebanej teleportacji nie
skorzystasz.
Słowa
Vegety wróciły do niej jak bumerang, a ona uśmiechnęła się kpiąco pod nosem i
teleportowała z taką samą łatwością, co zwykle.
>*<
Pole
bitwy przywitało ją uderzeniem dymu i krzyków walczących. Cieniste istoty
zaatakowały na obrzeżach miasta, wciągając w walkę zarówno Wojowników Z, jak i
nieostrożnych mieszkańców. Te same stworzenia, które wcześniej przyczyniły się
do choroby Gotena, teraz ciskały swoje włócznie w kolejne potencjalne ofiary, a
ich niepodatne na jakiekolwiek uszkodzenia ciała materializowały się tam, gdzie
się ich najmniej spodziewano.
Ttuce
wylądowała w centrum zamieszania, cudem tylko unikając zderzenia z kulą ognia,
która powstała po ataku Siedemnastki.
-
A niech mnie! – Android przerwał swój lot i zawisł nad polem bitwy.
-
Co się dzieje?! – Yamcha przebił się przez obłok dymu i doścignął go w
powietrzu.
-
Przecież to Ttuce! – Siedemnastka zamrugał, jakby próbując odpędzić od siebie
ewentualne przywidzenia. – Chyba zamierza walczyć!
-
Taa? To czemu się nie rusza?!
Ttuce
rzeczywiście tkwiła wciąż w tym samym miejscu, w którym uprzednio wylądowała.
Oddychała ciężko i mrużyła oczy, próbując dostrzec coś w otaczającym ją pyle.
Nogi jej drżały, a ona z jakiegoś powodu traciła orientację w terenie. Kolejne
wybuchy oszołomiły ją i sprawiły, że skurczyła się przy ziemi. W końcu jedna z
cienistych istot cisnęła w nią swoją włócznię. Yamcha do ostatniego momentu
oczekiwał reakcji Saiyanki, ale gdy ta okazała się być zbyt ogłupiała, by choćby
uskoczyć, sam wkroczył do akcji i kopniakiem zbił ją z pola rażenia.
-
Spierdalaj stąd, albo cię usmażą!
Saiyanka
przeturlała się w bok i zatrzymała gwałtownie na kolanach, wodząc oszalałym wzrokiem
wokoło. Yamcha odetchnął i wysilił się na odrobinę cierpliwości.
-
Jesteś naćpana od leków przeciwbólowych. Nic tu po tobie! – krzyknął w jej
stronę. Zaraz potem napastnicy przeprowadzili kolejny atak i mężczyzna został ponownie
wciągnięty w walkę.
Między
cienistymi istotami pojawiły się inne; o tępych, ludzkich twarzach i ciałach,
naznaczonych obrażeniami, które kiedyś musiały zapędzić je do grobu. Ci piekielni
posłańcy zdawali się być bardziej odporni niż te zombie, z którymi członkowie
Satan Force starli się kilka dni wcześniej. Potrafili unikać ataków, a nawet
przeprowadzać własne – o czym przekonał się Siedemnastka, gdy jeden z trupów niespodziewanie
posłał w jego stronę pocisk ki. Android odchylił się błyskawicznie w tył, a
energetyczna kula minęła go zaledwie o centymetry.
-
Niech to… szlag – wycedził i zacisnął zęby. Wyprostował się znowu w powietrzu, wyciągnął
obie ręce w przód i posłał w stronę nadciągającego oddziału kanonadę pocisków. Z
jego gardła wyrwał się wściekły wrzask, a salwa ki tylko przybrała na
częstotliwości, obracając ziemię w rumowisko i wzniecając pożar.
Ttuce
słaniała się na nogach, a momentami niemalże czołgała po wstrząsanym
eksplozjami podłożu. Ku swemu zdumieniu odkryła, że nie może się zmusić do
wzbicia w powietrze. Kiedy wreszcie zdecydowała się na atak, posyłane przez nią
pociski były słabe i chybione. Ki przeciekała przez palce Saiyanki jak woda, a
wrogie istoty momentalnie wyczuły jej słabość i zaatakowały ją wspólnie.
Chwytając się resztki instynktu, Ttuce uskoczyła w bok, ale niewystarczająco
daleko, by umknąć napastnikom w jednym kawałku. Tym razem interweniował
Siedemnastka, który kolejną energetyczną salwą rozgonił atakujących na boki.
-
Przestańcie jej pomagać! – ryknął Gohan. Chłopak pojawił się niespodziewanie
przy Androidzie i Yamchy.
-
Oszalałeś? Zabiją ją! – zaprotestował zaraz Siedemnastka, wskazując ręką na
Ttuce, która właśnie wygrzebała się z powstałej w ziemi dziury. W jej stronę wyruszył
już kolejny oddział wrogów, a kumulowana przez nich energia była doskonale wyczuwalna
z daleka.
Saiyanka
dyszała i tkwiła wciąż w kuckach, desperacko próbując znaleźć jakiś sposób na
przeprowadzenie kontrataku. Strach jednak ścisnął jej gardło, a blokada organizmu
tylko się wzmocniła. Nie potrafiła zareagować. Nie potrafiła nawet uciekać.
Wpatrywała się w nadciągających przeciwników z przerażeniem zwierzęcia, które
myśliwi zapędzili w pułapkę. W głowie miała kompletną pustkę.
Jeden
z zombie zbliżył się do niej na odległość metra i wycelował w jej głowę
wyprostowaną rękę. W jego dłoni wykwitł pocisk żółtej ki, która oświetliła
desperację i niedowierzanie wypisane na twarzy Ttuce. Nim jednak wroga energia
zrównała ją z ziemią, Siedemnastka przyprawił atakującego o nowy otwór w klatce
piersiowej.
-
Uciekaj stąd! – krzyknął do niej z powietrza. Podmuch wywołany jego interwencją
odrzucił Ttuce na plecy. Saiyanka dopiero po chwili otrząsnęła się na tyle, by
odczołgać się na bezpieczną odległość i zauważyć, że jej płaszcz płonie.
Zaczęła go z siebie nieudolnie zdzierać, ale Androidowi nie dane było zobaczyć dalszego
przebiegu starań Saiyanki, bo wtedy wizję przesłonił mu Gohan.
-
Mówiłem ci, że macie jej nie pomagać! – wycedził i agresywnie pchnął go w tył.
Siedemnastka zmrużył oczy i zacisnął pięści, ale nim zdążył zrobić coś, czego
później zapewne gorzko by żałował, między niego i chłopaka wcisnął się Yamcha.
-
Gohan. – Złapał go pod łokieć i zbliżył twarz do jego ucha tak, by móc szeptać.
– Wiem, że się nie lubicie, ale to chyba lekka przesada. Potrzebujemy jej!
-
Nie o to chodzi – odparł chłopak i zdecydowanym ruchem odsunął Yamchę od
siebie. Odwrócił głowę w stronę Ttuce. Saiyanka wreszcie podźwignęła się na
nogi, ale nadal sprawiała wrażenie niezdolnej do najmniejszego nawet oporu. Jej
wzrok utkwiony był w chmurze dymu tuż przed nią. Z tej samej też chmury po
chwili wyłonił się wyjątkowo wysoki i barczysty przeciwnik, w którego dłoni
energia ki przybrała formę świetlistego bicza.
Oczy
Ttuce rozszerzyły się i ta wreszcie rzuciła się do ucieczki, ale tym razem nie
była wystarczająco szybka. Bicz owinął się wokół jej kostki i powalił ją na
ziemię. Ttuce zaryła brodą o kamienie i charknęła. Przeciwnik sukcesywnie przyciągał
ją w swoją stronę, a ona szurała brzuchem o podłoże i
próbowała uchwycić się jednego z powstałych w nim kraterów. Ziemia okazała się
jednak zbyt miękka i zamiast posłużyć za oparcie, przesypywała się przez rozczapierzone palce. Saiyanka
kątem oka zobaczyła, że wróg w międzyczasie uzbroił się w drugi bicz ki i podniósł
go nad głowę. Wiązka energii ze świstem opadła na ciało Ttuce, a ta wrzasnęła z
bólu. W powietrzu uniósł się odór przypiekanej skóry.
-
Gohan – warknął Yamcha ostrzegawczo.
-
Musi sobie poradzić sama. – Chłopak skrzyżował ręce na torsie.
-
Ale...
Świetlisty
bicz raz po raz opadał w dół, zostawiając czarne od spalenizny ślady na
kostiumie Saiyanki. Kiedy uderzył w obandażowany kikut, z jej gardła wyrwał się
niemalże zwierzęcy skowyt. Materiał opatrunku był już całkiem czerwony.
-
Jeśli nie pozbiera się teraz, to już nigdy tego nie zrobi. – Oczy Gohana
pozostawały chłodne i skupione. – Nigdy nie dojdzie do siebie.
-
Straciła prawą rękę, do licha! Niby jak ma sobie poradzić?! – Siedemnastka
wyglądał jakby chciał chłopaka udusić.
-
Jest oburęczna. Gdybyście dokładniej obserwowali jej poprzednie walki, to też
byście to zauważyli. Poradzi sobie. To wyszkolony, zawodowy żołnierz. Została
zaprojektowana tak, by przetrwać najgorsze.
-
Mówisz to tak, jakbyś…
-
To jej chwila próby. Dzisiaj sama przekona się z czego jest zrobiona.
Potrzebuje tylko odpowiedniego impulsu…
Cała
trójka spojrzała raz jeszcze na Ttuce, która znowu była na kolanach. Świetlisty
bicz owinął się z sykiem wokół jej gardła, parząc skórę i odcinając dopływ
powietrza. Przeciwnik górował na nią i drugą wiązką energii raz po raz smagał
plecy Saiyanki. Na twarzy Ttuce malowała się otępiała bezradność, a emanujące
od niej wyczerpanie i strach sprawiały, że upór Gohana zaczynał zakrawać na
pobożne życzenie psychopaty.
-
No dalej, Ttuce… – szepnął. – To tylko stres pourazowy. Nie daj mu się złamać.
Bicz
zacisnął się mocniej wokół jej gardła, a Saiyanka zakaszlała i uniosła przekrwione
oczy, nagle patrząc wprost na unoszącego się na niebie Gohana. Mięśnie szczęki
chłopaka stężały, a jego wzrok pozostał tak samo twardy jak do tej pory. Drugi
bicz przeciął powietrze i uderzył Ttuce na wskroś w twarz, ozdabiając ją czarną
smugą. Saiyanka upadła z trzaskiem na bok, a Gohan automatycznie rozpostarł
ręce, przytrzymując Yamchę i Siedemnastkę w miejscu.
Następne
sekundy zdawały się ciągnąć w nieskończoność i wszystko wskazywało na to, że Ttuce
już się nie podniesie. Jednak gdy energetyczny bicz uniósł się raz jeszcze w
górę, po czym opadł bezlitośnie w dół, odziana w zakrwawioną rękawicę ręka
pochwyciła go w locie. Dłoń Ttuce zacisnęła się w pięść, a wróg zachwiał się,
zaskoczony napotkanym oporem. Gohan uśmiechnął się szeroko.
-
Wróciła.
Narastający,
bojowy wrzask Ttuce wypełnił przestrzeń, a trup został zbity z nóg, kiedy
pociągnęła za trzymany przez niego bicz. Podniosła się z ziemi i jednym
szarpnięciem rozerwała promienistą wiązkę, więżącą dotąd jej szyję. Oczy
Saiyanki wypełniły się światłem ki, która zaraz też otuliła ją swoją łuną. Napastnik
zdążył jeszcze krzykiem zaalarmować posiłki, zanim wywołana przez Ttuce
eksplozja zmiotła go z powierzchni ziemi.
Grunt
pokarbował się, przewracając nadbiegających na odsiecz umarlaków. Ttuce
stanęła na ugiętych w kolanach nogach i wrzasnęła raz jeszcze, wydobywając z
siebie falę białej energii, która przelała się aż po horyzont, unicestwiając
wszystkich i wszystko, co napotkała na swojej drodze. Towarzysząca temu eksplozja
była niemalże niema, a jej podmuch odrzucił Wojowników Z daleko w powietrze.
Gdy
dym i kurz wreszcie częściowo opadły, Gohan odszukał Ttuce spojrzeniem.
Saiyanka stała wyprostowana pośrodku krateru, który utworzył się w epicentrum
wybuchu. Już się nie trzęsła, a jej ciało zdawało się zostać na nowo wykute w
ogniu, który obecnie ją otaczał. Kiedy ich oczy się spotkały, Ttuce ledwo
dostrzegalnie skinęła mu głową.
>*<
-
Masz. – Siedemnastka wręczył Ttuce swoją nieodłączną bandanę. – Oczyść lico
swe.
-
Pff.
Saiyanka
przetarła materiałem czoło i policzki, ścierając z nich mieszankę kurzu, sadzy
i krwi. Poparzenia goiły się swoim rytmem, przypominając o sobie jedynie
natrętnym pieczeniem, które było niczym w porównaniu do bolesnego mrowienia,
które odczuwała w nieodżałowanej prawej kończynie. Spojrzała nienawistnie na
kikut, którego stan ogólny chwilę wcześniej niemalże doprowadził panią Briefs
do ataku apopleksji.
-
Wda ci się zakażenie! To trzeba zdezynfekować! – Kobieta załamała nad nią ręce.
-
Przynajmniej tym razem nikt nie zginął! – Android pocieszał ją na swój sposób.
-
Nie chwal dnia przed zachodem słońca – mruknął Yamcha, a słysząc jego grobowy
ton, Siedemnastka zaraz się zreflektował i na krótką chwilę zacisnął dłoń na
ramieniu mężczyzny.
-
Przepraszam.
Ttuce
oparła się plecami o ścianę i przekrzywiła głowę. Nie umknęło jej uwadze to, że
od zakończenia walki Yamcha pogrążył się w iście psim nastroju. Z kwaśną miną
podążył za nimi do bunkra i nie reagował praktycznie na żadne zaczepki ze
strony Androida, co normalnie byłoby nie do pomyślenia. Bitwa zdjęła jego myśli
z tematu, który wyraźnie ciążył mu na sercu i którym musiała być… Saiyanka
dostrzegła, że mężczyzna wpatruje się w stojące na zagraconym biurku zdjęcie.
-
Niektóre rany nigdy się nie zagoją – powiedziała, również przyglądając się wizerunkowi
młodej Bulmy. – Więc zabandażuj je w stal i zniszcz tych, którzy ci je zadali.
Yamcha
obejrzał się na nią ze zdziwieniem przez ramię, a Ttuce wybrała sobie właśnie
ten moment, by znowu odczuć skutki nadmiernej utraty krwi i zatoczyć się jak jakaś
miernota. Siedemnastka pochwycił ją zaraz pod ramię.
-
Aj! Ostatnia Saiyanka i ostatni Android – powinniśmy trzymać się razem –
zaproponował z szelmowskim uśmieszkiem.
-
Chcesz nawiązać koalicję? Nie jestem zainteresowana. – Oswobodziła ramię z jego
uścisku i znowu się wyprostowała. – Powiedzcie mi lepiej, gdzie są Vegeta i
Goku. Sądziłam, że też będą walczyć.
-
Wylądowali w komorach leczniczych – odpowiedział Gohan, który właśnie wrócił do
salonu wraz z panią Briefs. Chłopak postawił na biurku apteczkę i zestaw do
dezynfekcji, a kobieta zmusiła Ttuce do zajęcia miejsca na krześle obrotowym. Saiyanka
uśmiechnęła się krzywo i usiadła na nim w rozkroku, kikut stabilizując na
oparciu. Sztyletując chłopaka spojrzeniem, zmusiła go do kontynuacji: – Stało
się z nimi coś dziwnego. Kiedy Bulma zginęła, wszyscy myśleliśmy, że Vegeta
dostanie ataku i rozniesie nas w drobny pył. Ale zamiast tego on sam padł jak
nieżywy. Potem obaj, mój ojciec też, zaczęli mieć drgawki… Ledwo zdążyliśmy
ustabilizować ich funkcje życiowe.
-
Dobry Kami! Kto ci to przypalił?! Toż to barbarzyństwo! – Pani Briefs obrała kikut
Ttuce z bandaży i odsłoniła jego poczerniałą skórę. Saiyanka zmarszczyła czoło.
-
Przynajmniej krwawienie ustało – odparła, po czym znowu skupiła uwagę na
Gohanie.
-
Prawdopodobnie to podróż przez piekło tak wyczerpała ich organizmy. Kiedy byli
pod wpływem Czarnego Wojownika, w ogóle tego nie odczuwali. Ale gdy tylko
przestali walczyć… Zaczęli umierać.
-
Kiedy byli? Mam rozumieć, że obaj
wrócili do normalności? – spytała ostro, a Gohan westchnął i podał pani Briefs
czystą gazę.
-
Vegeta na pewno doszedł do siebie jeszcze przed śmiercią Bulmy. Próbował ją
ratować, Dende widział to na własne oczy. Nawet zamienił z nim dwa słowa, gdy
było już po wszystkim. Za to mój ojciec… Trudno powiedzieć. Do końca usiłował
wyprawić mnie na tamten świat.
-
Więc nie mamy pewności? Niech to szlag.
-
Gotowe, kochanie. – Pani Briefs odsunęła gazę od jej poszkodowanego ramienia i
otarła swoje wilgotne policzki nadgarstkiem. – Krwawienie rzeczywiście ustało,
a rana się zasklepiła. Po szwach nie ma już śladu, musiały wtopić się w skórę…
-
Czyli opatrunek nie jest konieczny. – Ttuce zdjęła kikut z oparcia i wstała z
krzesła. Przeszła kilka kroków i umieściwszy dłoń na prawym barku, rozprostowała
go, a następnie rozruszała mięśnie szyi aż usłyszała satysfakcjonujący chrupot.
Uśmiechnęła się pod nosem, a Siedemnastka pochylił się do Yamchy.
-
Jak feniks z popiołów – mruknął, podczas gdy Saiyanka oparła zdrową rękę na
biodrze i zwróciła się do zgromadzonych:
-
Udało mi się ustalić, że silny szok daje szansę na uwolnienie kogoś spod wpływu
Saku. Miałam okazję zaobserwować to na przykładzie Ziemian. Jeśli dany człowiek
straci bliską mu osobę, to w retorsji może zerwać swoją więź z Czarnym
Wojownikiem.
-
Och, tylko nie to. – Siedemnastka przewrócił oczami. – To zdecydowanie zbyt
słodkie…
-
To nie moja wina, że jesteście takim żenującym gatunkiem – warknęła w
odpowiedzi.
-
Dla Vegety wystarczającym szokiem było to, że Bulma znalazła się w
niebezpieczeństwie – zauważył Yamcha.
-
Sugerujesz, że mój ojciec nie kochał matki? – spytał cierpko Gohan, a pani
Briefs zebrała zabrudzone bandaże i czmychnęła z salonu nim doszło do
rękoczynów.
-
Nie – wcięła się Ttuce. – Sugeruję, że Czarny Wojownik osłabł. Jego czar wyraźnie
stracił na mocy. Kiedy za pierwszym razem opętał Goku, był w pełni sił i miał
upatrzony jeden cel, na którym mógł się w pełni skupić.
-
A teraz rozmienił się na drobne… – Gohan uniósł brwi. – Rozumiem twoją teorię.
Możemy więc liczyć na to, że z czasem więcej osób będzie potrafiło wyrwać się
spod jego wpływu.
-
Poza tym, Saku przestaje też panować nad samą planetą. Temperatura spada, a w
górach nawet sypał śnieg. – Ttuce machnęła ręką. – W każdym razie, prędzej czy
później zostanie na polu bitwy sam. Zastanawia mnie jednak to, dlaczego nie
robi nic, by temu przeciwdziałać.
-
Na pewno nie dlatego, że bagatelizuje zagrożenie, jakie dla niego stanowimy –
odparł Gohan i potarł brodę palcem wskazującym. – Powiedziałaś, że osłabł… Ale
nie zgodzę się z tym. Jego siła wciąż przewyższa to, na co nas stać. On ją po
prostu inwestuje w coś innego.
-
Niby w co? – Siedemnastka zmarszczył nos.
-
Kiedy wzejdzie nowy księżyc, wasz świat
upadnie – szepnął Gohan, wzbudzając ogólnie zdziwienie. – To powiedział mi
ten dziewięciogłowy ptak, który zabił Oolonga i Roshiego.
-
Ptak ci powiedział…? – Ttuce się wykrzywiła.
-
To proroctwo. – Gohan potarł dłonie i złożył je razem, unosząc do ust w wyrazie
pełnego skupienia. – Ziemia od lat nie posiada księżyca. Biorąc pod uwagę towarzyszące
nam anomalie podejrzewam, że Czarny Wojownik otwiera Ziemię na Czwarty
Wszechświat. Sama kiedyś powiedziałaś, że nasz świat zaczyna przypominać ten,
który zastałaś w tamtym wymiarze.
Ttuce
skinęła głową z dość zaskoczoną miną.
-
Więc to dlatego…
-
Gdzieś w przestworzach znajduje się otwarty portal, z którego Saku czerpie moc
i który powoli połyka naszą planetę. Niedługo Ziemia połączy się z Czwartym
Wszechświatem, a on…
-
Osiągnie pełnię potęgi – syknęła Ttuce i zacisnęła pięść. – Niech to szlag,
jakie to proste i oczywiste! Teraz jest silny, ale największą moc wciąż czerpie
ze swojego wymiaru. Kiedy ten i tamten świat staną się jedno, gówno mu zrobimy!
Będzie bogiem na własnych włościach!
-
Chwileczkę, bo chyba nie nadążam. – Yamcha uniósł rękę jak uczniak i
odchrząknął. – Mam rozumieć, że gdzieś nad nami jest otwarty portal – ssąca
dziura, która łączy nas z wszechświatem Saku i z której on czerpie swoją
energię? I że wkrótce nasza planeta zostanie przez nią permanentnie wchłonięta?
-
Wiem, że zadawanie głupich pytań przychodzi ci naturalnie, ale skończyłeś już?
– warknęła Ttuce, a Yamcha mruknął coś niewyraźnie i skupił się na wierceniu
oczami dziury w dywanie.
-
Kiedy na niebie pojawi się księżyc z Czwartego Wszechświata będziemy wiedzieć,
że jest już za późno. Do tego czasu możemy się zastanowić jak Saku powstrzymać.
– Gohan spojrzał po twarzach zgromadzonych. – Pomysły?
-
Shenron – odezwał się znowu Yamcha.
-
Po śmierci Chiaotzu i Bulmy kolejne dwie kule wróciły do życia – dodał Android.
– Teraz mamy już pięć.
-
Pozostały tylko dwie…
-
Aż dwie – wycedziła Saiyanka, a Siedemnastka się roześmiał.
-
Widzę, że już całkiem doszłaś do siebie, Sailor Vegeta!
-
Nazwij mnie tak jeszcze raz i przegryzę ci wszystkie przewody!
Android
już chyba chciał zaryzykować i zobaczyć swoje wnętrze w nowym świetle, ale
wtedy zautomatyzowane drzwi salonu po raz kolejny stanęły otworem i z korytarza
wyłonił się Raditz.
-
Ttuce! Szukałem cię! Jak mogłaś dołączyć do walki w takim stanie?! – Podszedł
do niej szybko, jednocześnie garbiąc się tak, by nie zahaczyć głową o niskie
sklepienie. Saiyanka zmrużyła ostrzegawczo oczy.
-
Akurat ty powinieneś wiedzieć lepiej i nie próbować mnie pouczać.
-
Uhm. – Uśmiechnął się i położył dłoń na jej prawym boku. – Spocznij, żołnierzu.
Jak się czujesz?
Ttuce
wzruszyła ramionami w odpowiedzi i odeszła na bok, jak zwykle pokazując, że niewiele
sobie robi z jego troski. Wzrok Raditza podążył za nią, skupiając się na jej okaleczonej
kończynie. Mina Saiyanina wyrażała silne powątpiewanie w to, czy Ttuce
rzeczywiście powinna być puszczona samopas.
-
Gdzie Piccolo? – zapytał w końcu Gohan, podczas gdy Saiyanka zajęła się
przeglądaniem stojących na regale książek i segregatorów.
-
Został w Pałacu. – Raditz zwrócił się do swojego bratanka, a Ttuce kichnęła w
tle od nadmiaru kurzu. – Dende znowu próbuje ratować Gotena, ale jak na razie
jego stan się nie poprawił... Ale też wcale nie pogorszył się od czasu, gdy widziałeś
go po raz ostatni! – dodał, gdy tylko zobaczył nietęgą minę chłopaka.
Siedemnastka
postanowił zmienić szybko temat:
-
Gohanie, nie zdążyłeś się pochwalić swoją nową transformacją! Może zdradź nam
chociaż jej kulisy? Jak osiągnąłeś to nowe stadium? I jak się nazywa?
Chłopak
odetchnął. Ramiona nieco mu oklapły, a on uśmiechnął się lekko.
-
Postawiłem na prostotę. Mistyczny Super Saiyanin.
-
Och, a nie Super Saiyan Snow White? – Android wydął teatralnie usta, po czym
klepnął go w plecy.
-
Zdecydowanie nie. Połączyłem stadium Super Saiyanina z Mistycznym Wojownikiem. Długo
przebywałem w Komnacie Ducha i Czasu. To tam udało mi się dokonać przełomu…
-
Oj, a dokładnie to jak długo? –
Yamcha wyglądał na zaniepokojonego.
-
Chodziłem tam właściwie co noc.
-
Niech mnie Beerus kopnie, zaraz będziesz taki stary jak Ttuce! – palnął
Siedemnastka nim zdążył ugryźć się w język. Raditz warknął na to ostrzegawczo,
a Android rozejrzał się w popłochu po salonie, ale po Saiyance nie było już
śladu. – A ona gdzie się podziała? Jeszcze przed chwilą tu stała…
-
Może skoczyła coś zjeść. – Yamcha pomasował swój pusty brzuch. – I chyba
powinniśmy pójść w jej ślady.
Android
przystał na to chętnie i razem udali się do kuchni w nadziei, że pani Briefs
udało się wyczarować jakikolwiek obiad i że Ttuce go jeszcze nie pożarła. Gohan
uznał, że jednak nie jest głodny, a Raditz z westchnieniem zbliżył się do
kanapy i w miarę możliwości przysiadł na jej oparciu. Salon Bulmy zdecydowanie
nie był dopasowany do jego imponujących gabarytów.
-
No chodź, chodź, pogadamy – mruknął, wkładając do ust pomiętego papierosa,
którego uprzednio wydobył z kieszeni kamizelki.
-
Niby o czym?
Przygarbiony
Raditz uniósł na niego wzrok i iskrą energii ki zapalił papierosa.
-
No wiesz. O wszystkim. – Dziki uśmiech prawie zginął w plątaninie brody, z
którą ostatnio się obnosił. – O życiu i śmierci… Nie mieliśmy dotąd zbyt wiele
czasu, żeby odnowić znajomość i nadrobić zaległości.
-
Mówisz o tej znajomości, którą zawarliśmy, gdy w dzieciństwie zostałem przez
ciebie uprowadzony i kiedy zafundowałeś mi traumę na resztę życia? – Gohan
skrzyżował ręce na torsie.
-
Nah, szczegóły! – żachnął się Raditz, po czym zaciągnął dymem z papierosa. Po
chwili wypuścił go leniwie nosem i przechylił głowę w bok. Czarne oczy
wwiercały się w chłopaka niczym ślepia drapieżnika. – Nie przypominasz mojego
brata. Poza wyglądem, oczywiście. On jest świętą krową, ale ty potrafisz uciec
się do przemocy. Obserwowałem cię w ostatnich latach, wiesz? W piekle nie ma
zbyt wielu rozrywek, a losy dziecka, które potrafiło położyć mnie na łopatki
jednym uderzeniem, wydały mi się bardzo ciekawe do śledzenia…
-
Nie mam litości dla moich wrogów. Tych, którzy zagrażają istnieniu Ziemi, musi
spotkać zasłużona kara.
Raditz
zacmokał.
-
Ostro, bratanku, ostro. – Zaciągnął się znowu nikotynowym dymem i jeszcze bardziej
przechylił głowę, jakby jednak niecałkiem kupując jego postawę twardziela.
Gohan odniósł wrażenie, że aureola zaplątała się Saiyaninowi we włosy. – Gdybyś
nie zagrzebał swojego potencjału jak jakiś zwykły śmiertelnik, to już dawno
prześcignąłbyś pozostałych. Kakarotto, Vegeta, Ttuce – żadne z nich nie miałoby
do ciebie startu. Czasem zastanawiam się, jakby to było, gdybym porwał cię
wtedy w kosmos i wytrenował osobiście…
-
Stałbym się bezmyślną maszyną do zabijania, tak jak wszyscy Saiyanie. Nigdy nie
nauczyłbym się tego, co wiem od Piccolo. I nigdy nie rozwinąłbym mojego
potencjału.
-
Wiecznie ten Piccolo i Piccolo – prychnął Raditz i wstał z kanapy, dogasającego
papierosa wsadzając do stojącej na regale doniczki z paprotką. – Ciągle o nim
słyszę. Wszyscy tutaj macie na jego punkcie jakiegoś pierdolca. I niby co
takiego zdołał ci pokazać? Sam nie dorasta ci do pięt.
-
Nie ocenia się książki po okładce. Spójrz tylko na siebie. Góra mięśni i
testosteronu, a tak naprawdę nic sobą nie reprezentujesz. My przez te wszystkie
lata przekraczaliśmy kolejne granice. A ty? – Gohan spoglądał na niego chłodno,
gotów bronić honoru swojego mentora. – Nie wydaje mi się, żebyś nauczył się w
piekle czegokolwiek nowego. Gdyby nie wsparcie Enmy Daiō, to nawet by cię tu
teraz nie było.
Raditz
uniósł jedną brew i wyciągnął zza ucha kolejnego, pozostawionego na później papierosa.
-
Touché. – Zadarł podbródek do góry. –
Ty i Ttuce nie różnicie się zbytnio. Ciebie napędza furia, ją nienawiść. Może
gdybyś jednak wyzbył się uczuć, które wpoił w ciebie ten Namek, to zdołałbyś
odkryć w sobie prawdziwą potęgę, a nie zaledwie jej wierzchołek.
-
Obawiam się, że mógłbyś nie pożyć wystarczająco długo, by tego w pełni
doświadczyć, wujaszku.
Raditz
uśmiechnął się sardonicznie i pochylił do niego tak, by ich oczy były na tym
samym poziomie.
-
Chętnie zaryzykuję – syknął. Przemknęła między nimi iskra ki, która
wystarczyła, by światło w pomieszczeniu zaczęło migotać. – Więc tam gdzie inni
potrzebowali rytuałów i magicznych sztuczek, ty po prostu potrzebowałeś czasu i
wytrwałości… Naturalny talent. Nie podążasz tą samą ścieżką co Kakarotto, a
już mu dorównujesz. Twój problem polega jednak na tym, że wciąż nie dorównujesz
swojemu wrogowi.
-
Jeszcze i jego prześcignę – odpowiedział twardo Gohan, a Raditz roześmiał się i
pokręcił głową. Roztrzepana grzywa nadała mu wyglądu lwa, a niepokojąco ciemne
oczy sprawiły, że po kręgosłupie chłopaka przebiegł dreszcz.
-
O nie, malutki. Na to czasu już nie ma.
W
tym samym momencie na korytarzu rozległ się głos zaaferowanego Yamchy:
-
Gohan! Videl odeszły wody! Zaczęła rodzić!
Chłopak
oddychał nieco ciężej niż normalnie i jeszcze przez chwilę mierzył swojego ulubionego wujka wzrokiem. Ten uśmiechał się łakomie i sprawiał, że niepokój Gohana
narastał z każdą upływającą sekundą. Rzucone wyzwanie zawisło w powietrzu, a on
był skłony je pochwycić. W końcu jednak odsunął się od Saiyanina i poszedł za
nawołującym go Yamchą.
-
Dokończymy to później.
-
O tak. – Raditz przygryzł końcówkę papierosa i wsadził ręce w kieszenie spodni.
– Żebyś wiedział, że dokończymy.
>*<
-
Ttuce, szukałem cię!
Saiyanka
przystanęła i odwróciła głowę w stronę Profesora Briefs.
-
Chcę ci coś pokazać. Co prawda to dopiero prototyp, ale w twoim przypadku
powinien się sprawdzić. – Mężczyzna wyprzedził ją z nieodłącznym kotkiem na ramieniu, a ona bez słowa podążyła za nimi oświetlonym przez jarzeniówki korytarzem.
Po
drabinie wspięli się na jedną z wyższych kondygnacji rozciągniętego pod
powierzchnią ziemi bunkra i pan Briefs poprowadził ją do swojego prywatnego
laboratorium. Gdy tylko Saiyanka przekroczyła próg pomieszczenia, od razu
zrozumiała o jakim wynalazku mowa.
-
Razem z Bulmą pracowaliśmy nad tym projektem dla wojska. – Głos profesora
zadrżał, kiedy wskazał na leżącą na biurku metalową rękę. – Inteligentne
protezy, które współgrają z nerwami pacjenta i naśladują zachowania naturalnej
kończyny. Mieliśmy wyposażyć w nie żołnierzy, którzy mimo okaleczenia chcieli
pozostać w armii.
Ujął
protezę ostrożnie w palce i odwrócił się do Ttuce, prezentując jej wynalazek z
bliska. Saiyanka nie miała wątpliwości, że jest to niemalże identyczna kopia
tej mechanicznej kończyny, którą miała okazję zobaczyć u swojego odpowiednika z
przyszłości. Ani Bulma ani tym bardziej pan Briefs nigdy nie spotkali Mirai
Ttuce, a jednak teraz los zdawał się śmiać Saiyance prosto w twarz.
Powiodła
wzrokiem po metalicznej obudowie ręki i widocznych gdzieniegdzie śrubkach,
które zdawały się być jedyną skazą poza tym idealnego projektu.
-
W dłoni wbudowane są specjalne receptory, które pozwolą na przewodzenie energii
ki. Sama kończyna jest dla ciebie odrobinę za duża, ale mimo to będziesz mogła
korzystać z niej bez najmniejszych problemów – również w walce.
Ttuce
spojrzała mu w oczy.
-
W takim razie przystępuj do dzieła, doktorku. Tylko nie myśl o faszerowaniu
mnie kolejnymi lekami przeciwbólowymi.
Profesor
zamrugał i przesunął na języku wykałaczkę, którą żuł namiętnie do tej pory.
Kotek miauknął, podzielając jego zdziwienie.
-
Chyba mnie nie zrozumiałaś, gdy mówiłem o połączeniu z nerwami… To połączenie
jest dosłowne. Muszę na nowo rozciąć twoje ramię i wszczepić w nie zarówno
sondy, jak i samą kończynę.
-
To ty mnie nie zrozumiałeś. Powiedziałam wyraźnie: żadnych leków przeciwbólowych,
znieczuleń i narkoz. Chcę być przytomna i gotowa zareagować, gdy znowu coś się
stanie.
Usiadła
na krześle przy biurku, a mężczyzna odłożył protezę i podrapał się po karku.
Ttuce nie pozostawiła mu żadnych złudzeń, że ten temat podlega jeszcze jakiejkolwiek
dyskusji.
-
Skoro tak uważasz… Niech będzie. Na twoją odpowiedzialność. – Złapał kota za
skórę na karku i posadził go na podłodze, po czym udał się do szafy po
rękawiczki i skalpel.
-
Tak się zastanawiam, staruszku – zagaiła znowu, obserwując łaszące się o jej nogi
stworzenie. – Czarny Wojownik opętał praktycznie wszystkich na tej planecie.
Czemu ciebie i twoją małżonkę to ominęło?
-
Hm? – Profesor Briefs uniósł głowę znad butelki z wodą utlenioną. – Och, nie
wiem jak to było w przypadku Pantie, ale osobiście mam bardzo słaby słuch!
>*<
Kiedy
ziemia zatrzęsła się po raz pierwszy, Videl krzyknęła z bólu.
Przy
drugim i trzecim wstrząsie dziewczyna zawyła już tak, jakby ktoś obdzierał ją żywcem
ze skóry. Gohan poderwał się zaraz z kolan i rozejrzał po łazience. Ręką kurczowo
przytrzymywał krawędź wanny, w której leżała jego żona i starał się jakoś
zamortyzować siłę trzęsienia. Pani Briefs prawie rozlała gorącą wodę, którą
przyniosła w misce, i ledwo uniknęła potknięcia się o kupkę ręczników, które
spadły z półki i wylądowały na samym środku pomieszczenia. Cała konstrukcja
bunkra zdawała się poruszać.
Wstrząsy
nasiliły się jeszcze kilka razy, po czym nagle całkiem ustały.
-
Co to mogło być?! – pisnęła pani Briefs, łapiąc pierwszy oddech ulgi i
wilgotnym ręcznikiem ścierając pot z twarzy rodzącej.
-
Na pewno nic dobrego – szepnął Gohan i uklęknął znów przy wannie. Wziął Videl
za dłoń i uśmiechnął się do niej, splatając ich palce razem. Małżonkowie
wymienili ze sobą spojrzenia, które przerwał dopiero kolejny bolesny skurcz. Dziewczyna
zaklęła i przyłożyła rękę do zanurzonego w wodzie brzucha.
-
Obiecaj, że się pośpieszysz – poprosiła zduszonym głosem, patrząc na niego
jednym okiem. Gohan skinął głową i nachylił się do niej, muskając jej czoło
wargami.
-
Obiecuję. Wrócę tu zanim się obejrzysz.
Videl
z trudem odwzajemniła uśmiech i zacisnęła zęby na dolnej wardze, tłumiąc w
sobie jęk bólu. Gohan z ciężkim sercem wyszedł na korytarz i od razu napotkał
Siedemnastkę i Yamchę.
-
Raditz poleciał sprawdzić co się stało – oznajmił Android.
-
Sam? – spytał szorstko Gohan, a Yamcha skinął głową. – Gdzie Ttuce?
-
Tutaj.
Saiyanka
wyszła właśnie z windy na drugim końcu korytarza. Nowe ramię zgodnie z
przewidywaniami profesora rzeczywiście było nieco większe od tego prawdziwego,
ale mimo to zdawało się działać idealnie. Wrażliwa skóra okaleczonej ręki
została osłonięta zamontowanym na zbroi naramiennikiem, a Ttuce wykonała kilka
obrotów protezą, prezentując zgromadzonym jej funkcjonalność. Gdy zbliżyła się
już do wojowników, rozczapierzyła jeszcze mechaniczne palce, a następnie
podkurczyła je kilkukrotnie, tym samym zaskarbiając sobie uznanie Siedemnastki,
który aż zagwizdał.
-
No nieźle! – orzekł. – Chodzi jak prawdziwa.
-
Za chwilę może ci się bardzo przydać – dodał Gohan i wyminąwszy ją, skierował
swoje kroki do windy. – Lecimy za Raditzem.
>*<
Z
nieba opadła fioletowa kurtyna. Przecinała w połowie West City i ciągnęła się
aż po horyzont, skutecznie oddzielając jedną część świata od drugiej. Wżynała
się w glebę, jakby zatapiając w niej swoje kły, i co jakiś czas drążyła ją, wywołując
wstrząsy i sięgając w głąb planety – prosto do jądra.
Kiedy
wojownicy dotarli na miejsce, nie potrafili oszacować jej rozmiaru ani zasięgu.
Mogli jednak zaobserwować, że jest to bariera energetyczna, która uniemożliwiła
swobodne przemieszczanie się pomiędzy odgrodzonymi stronami. Ludzie, którzy
próbowali dostać się do tych uwięzionych za kurtyną, od razu rażeni byli swego
rodzaju wyładowaniami elektrycznymi i padali jak nieostrożne muchy.
Piccolo
i Dedne spoglądali na te zajścia z Pałacu Wszechmogącego. Młodszy Nameczanin zdążył
już poszarzeć na twarzy, ale to ten starszy wyglądał jakby właśnie trafił go
piorun z jasnego nieba.
-
Jak myślisz, co to może oznaczać? – syknął Dende. – Czy Czarny Wojownik ostatecznie
połączył nasze światy…? Piccolo?
Ku
jego zdumieniu starszy Nameczanin bez słowa wyjaśnienia odbił się od
powierzchni i runął w dół – kierując się bezpośrednio w stronę bariery.
Peleryna łopotała za nim na wietrze, a Dende czuł, że złe przeczucia niemalże
odbierają mu władzę w nogach.
-
PICCOLO!
Podczas
gdy Nameczanin mknął przez przestworza, pozostali wojownicy stanęli wreszcie u
stóp energetycznej kurtyny. Gohan wyciągnął dłoń do jej pulsującej łuny, ale ta
na próbę kontaktu odpowiedziała zaraz wiązką elektryczną, która uderzyła w
niego z niespodziewaną intensywnością. Chłopak syknął i odsunął się o kilka
kroków. Na jego ręce wykwitła purpurowa pręga.
Ocalali
mieszkańcy miasta schowali się między ruinami budynków, obserwując ich z
bezpiecznej odległości. Zarówno Ttuce, Siedemnastka, jak i Yamcha rozglądali
się teraz wokoło, zadając sobie to samo pytanie: gdzie jest Raditz?
-
Przybyliście w samą porę.
Saiyanin
wyłonił się spomiędzy chmur i opuścił na ziemię, dokładnie wzdłuż iskrzącej
bariery. Wylądował przed wojownikami i skrzyżował ręce za plecami. Spoglądał na
nich z dziwnym, bursztynowym błyskiem w oczach.
-
Raditz…? – Yamcha pochylił się w przód i zacisnął pięści. – Co ty odpierdalasz?
Ttuce
czujnie przystanęła tuż za plecami Gohana.
-
Kurtyna już jest, a niedługo rozpocznie się przedstawienie. – Saiyanin obnażył
nienaturalnie ostre zęby w sardonicznym uśmiechu. Pewne szczegóły jego wyglądu
zmieniały się na ich oczach, a głos pogłębiał się i nabierał dziwnego,
świszczącego wydźwięku.
-
Chyba wystarczy już tego suspensu, Saku – powiedział spokojnie Gohan. – Piccolo
cię zdemaskował, a ty wreszcie oddajesz mu rację.
-
Nie da się ukryć. – Czarny Wojownik wyprostował się, wzrostem Raditza nadal
górując nad zebranymi. – Zwodziłem was wystarczająco długo, by wprowadzić mój
plan w finalną fazę. Muszę przyznać, Gohanie, że dobrze go rozgryzłeś. Jednak
niewystarczająco szybko, żeby mi przeszkodzić.
-
Nowy księżyc jeszcze nie pojawił się na niebie. Dopóki tak się nie stanie, nic
nie zostanie przesądzone. – Chłopak mierzył go spojrzeniem tak samo twardym,
jak kilka godzin wcześniej.
Oczy
Saku były już całkiem bursztynowe, a także nieco powiększone i wyłupiaste – jak
u żółwia. Roześmiał się tubalnie, odrzucając głowę w tył. Siedemnastka i Yamcha
trwali w pogotowiu, nie do końca jeszcze wierząc w to, do czego doszło. Ttuce natomiast milczała jak zaklęta, a z jej kamiennej twarzy nie
dało się nic wyczytać.
-
Przyznaję, że bawiłem się wyśmienicie – wysyczał Saku, unosząc się znowu w
powietrzu i otaczając aurą fioletowej energii, siostrzaną tej, z której
składała się bariera. – Tak wielu wystąpiło przeciwko mnie, a została zaledwie
garstka… Powiedziałbym, że czwórka najpotężniejszych wojowników, jakich Ziemia
mogła mi zaoferować, ale to byłoby kłamstwo. – Uśmiechnął się złośliwie. – Masz
coś jeszcze do powiedzenia, Gohanie? Za chwilę spotka was zasłużona śmierć,
więc pokaż co ci leży na sercu.
Chłopak
zadarł głowę do góry i ustawił ręce w gotowości do wykonania kata.
-
Nie oddamy ci Ziemi. Nie pozwolimy, żebyś zabił jej mieszkańców. Twoje panowanie
kończy się tu i teraz!
-
GOHAN, NIE!
Piccolo
dotarł wreszcie do West City. To co wydarzyło się potem, zaskoczyło nawet
Czarnego Wojownika. Metalowa dłoń Ttuce werżnęła się w plecy Gohana – tuż pod
lewą łopatką. Chłopak zakrztusił się własną krwią i zachwiał, wyginając w
przód, a Saiyanka przylgnęła ciasno do jego pleców.
-
Zaskoczony? – syknęła mu na ucho. – Przecież cię ostrzegłam. Kiedy nie możesz kogoś pokonać, powinieneś
się do niego przyłączyć.
Gohan
wydał z siebie zduszony okrzyk bólu i niedowierzania. Oczy niemalże wyszły mu z
orbit, gdy metalowe palce zagłębiły się jeszcze bardziej w jego ciele, miażdżąc
żebra i torując sobie drogę na drugą stronę.
-
Zdychaj, Son!
Ręka
Ttuce przebiła klatkę piersiową Gohana. W zaciśniętych szponach Saiyanki utkwiło
pulsujące jeszcze serce chłopaka, który wydał z siebie ostatnie tchnienie w
momencie, w którym ta zmiażdżyła jego organ.
Ttuce
wyszarpnęła protezę z ciała Gohana, a to runęło bezwładnie na ziemię. Saiyanka
obróciła się zaraz w miejscu i z niewymuszoną lekkością odbiła ataki
pozostałych wojowników. Siedemnastkę posłała prosto w energetyczną barierę,
która zasyczała nieprzyjemnie, przypiekając jego ciało potężnym wyładowaniem.
Rozwścieczony Yamcha został powalony kopniakiem w brzuch, a następnie
znokautowany prawym sierpowym w podstawę szczęki. Ttuce roześmiała się beztrosko,
a Piccolo tymczasem osunął się na kolana przy Gohanie i ostrożnie odwrócił go
na plecy. Oczy chłopaka były puste i wciąż otwarte, więc Nameczanin zamknął je za niego, czując jak serce utyka mu w gardle.
Ttuce
uderzyła metalową pięścią w czoło nacierającego na nią Androida, a następnie
zderzyła go głowami z Yamchą. Gdy obaj wojownicy skończyli ogłuszeni na ziemi, Saiyanka
zwróciła się do Piccolo i odetchnęła pełną piersią.
-
Wybacz tę drobną niegodziwość. Dopiero się rozkręcam. – Uśmiechnęła się
przerażająco.
-
Zdecydowanie nie przypominam sobie, żebym cię opętywał – skomentował Saku z powietrza.
Przemykające przez jego twarz cienie świadczyły o tym, że jest zarówno
zaskoczony, jak i ucieszony jej postępowaniem.
-
Nie musiałeś – odparła z rozbawieniem, nawet na niego nie patrząc. – Po prostu
podjęłam właściwą decyzję.
-
Postradałaś zmysły?! – Nameczanin wbił w nią roziskrzone od wściekłości
spojrzenie, tym samym tylko podsycając jej dobry humor. – Chcesz nas wszystkich poświęcić?! Niby dla kogo?! To nie jest Raditz! On już nie istnieje!
-
Licz się ze słowami, Nameku. – Bez wahania wycelowała w niego rękę i nim
Piccolo zdążył choćby drgnąć, powaliła go na plecy pojedynczą wiązką ki. – Heh!
Stwierdziwszy,
że wszyscy wojownicy zostali unieszkodliwieni, wzbiła się znów w powietrze i
zrównała z Czarnym Wojownikiem.
-
Czemu zawdzięczam ten niespodziewany zaszczyt?
-
Nie ty jeden postanowiłeś zabawić się ich kosztem. – Skrzyżowała ramiona za
głową i przeciągnęła się, rozprostowując kości. – Ach, jak dobrze znowu być
sobą! Nawet nie wiesz jak długo na to czekałam. Ten zarozumiały gówniarz strasznie
działał mi na nerwy.
-
Więc świadomie dołączasz do mojej krucjaty?
-
Na to wygląda. Lubię nowe wyzwania. – Odczepiła wiszącą przy swoim boku
sakiewkę z kartami i wyciągnęła ją w jego stronę. Jej oczy błysnęły dziko. – Są
twoje.
Saku
oblizał leniwie wargi. Język Saiyanina był teraz dużo węższy i dłuższy, podobny
do języka węża.
-
Innym razem. Pani pozwoli. – Skinął jej głową z kpiącym uznaniem i ruchem ręki utworzył przejście w barierze.
>*<
Dende
otworzył skrzynię z kryształowymi kulami dokładnie w tym momencie, w którym szósta przebudziła się do
życia. Cztery gwiazdy zalśniły na czerwono w półmroku pomieszczenia, a
Nameczanin poczuł, że coś w nim umiera.
-
Tylko nie to…
W
bunkrze Capsule Corporation krzyk Videl zmieszał się z pierwszym płaczem Pan.
Echo kwilenia poniosło się korytarzami aż do ukrytych w laboratorium Bulmy komór
leczniczych. Podczas gdy Vegeta unosił się wciąż bezwładnie w gęstej cieczy,
Goku drgnął po raz pierwszy od dawna, a jego twarz przeszył spazm bólu i
świadomości tego, co dopiero miało miejsce.
Ttuce…!
Szaleni słońce chwytający w locie,
Wasz śpiew
radosny by mu trenem łzawym;
Nie wchodźcie
cicho do tej dobrej nocy.*
*Ponownie
fragment z wiersza Dylana Thomasa (Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy).
No ale za Gohana to bym Cię zatłukł. :P Sytuacja jest beznadziejna. Wątpię, by Krillin na wózku w scaleniu z Dendem coś zdziałali. Goku i Vegeta może dostaną jakiegoś rage-mode'a, ale... walka nie musi być prosta. Nikt już nie został. Totalny cmentarz. Wesołych... taaa... :P Tym miłym akcentem (śmierć Gohana - przyp. aut.) kończymy ten rozdział i życzymy wesołych świąt. ;)
OdpowiedzUsuńHahaha :D
UsuńNo wiem, wiem, jestem straszna. Ale przecież są też pewne dobre wieści - Piccolo jednak nie jest zdrajcą! :D Razem z Yamchą i C17 stworzą wspaniały Team Three Star.
Nawiązanie do Abridged!!! <3 Generalnie nie daję serduszek i innych "fajfuśnych" rzeczy do swoich wypowiedzi, ale tu akurat musiałem. :P Co do Team Three Star - wydaje mi się, że jeden z jego członków ma pewien, dość nagły, problem ze... śmiercią. ;) A jego kompani to odkurzony blaszak, który ma zakodowane "kill Son Goku" i zdziczały lowelas, który dostał power-upa, mimo że dopiero co liczyliśmy mu Yamcha's Owned Count. I to właśnie oni będą chronić Ziemi przed totalnie szurniętą siostrzyczką Vegety, która nie dość, że osiągnęła stadium antagonistyczne do SSJ God, to jeszcze włada magią i jest częściowo cyborgiem. No i nie zapominajmy o Saku, który... no pokazał, że magik z niego nieprzeciętny i ma siłę, która jest zupełnie obca dla tego wymiaru. Aż mi się przypomina fanfic Dragon Ball AZ, gdzie przed tzw. Cieniem ostatnimi 3 obrońcami Ziemi byli ludzie z nią kompletnie niezwiązani lub dotychczas stojący po drugiej stronie barykady (jakiś przedstawiciel rasy Lanfanów, Brolly i właśnie C17). Ach ten biedny android. :D Ludzie by widzieli w nim bohatera. No ale cóż... na bezrybiu (wszyscy martwi) i C17 może być bohaterem w swoim domu! :D Pozdro!
UsuńBrolly?! :D Coś mi mówi, że muszę to przeczytać! Gdzie to znajdę?
UsuńWidzę, że ten autor zmierzał do podobnej konkluzji - losy Ziemi spoczywają w rękach zupełnie przypadkowych osób, które w normalnych okolicznościach na pewno (może oprócz Piccolo) nie uchodziłyby za bohaterów.
Wszyscy silni polegli wcześniej w boju lub są niedysponowani, a ostatni bastion tworzą swoiste wyrzutki społeczeństwa, na które w ogólnym rozrachunku na pewno nikt by nie postawił. To dobrze buduje nastrój zagłady, który maluje się w tle: skoro najsilniejsi przegrali, a losy Ziemi leżą w rękach niespodziewanych maruderów, to naprawdę ciężko przewidzieć jak to wszystko się skończy. Ale tak to właśnie bywa w prawdziwym życiu: giną ci silni, giną ci słabi, ci źli i ci dobrzy, a ostateczny efekt to dzieło przypadku. Wystarczy spojrzeć na to, że Krillan przeżył Gohana. :D
Suspens rośnie, ale mój TeamThreeStar ma jeszcze jednego asa w rękawie!
Wow, nawet nie zauważyłam, kiedy Ttuce stała się tak złożoną postacią. xD Jestem ciekawa czym ta wariatka nas jeszcze zaskoczy.
https://www.fanfiction.net/s/2364700/1/Dragon-Ball-AZ-Dark-Kaioshin-Saga - proszę bardzo, miłej lektury. :) Tylko nas nie zaniedbuj przez to z kolejnymi rozdziałami!!! :P
UsuńW ogóle w Twojej opowieści dostrzegam wpływy znanego niemieckiego filozofa: http://vignette3.wikia.nocookie.net/nonsensopedia/images/1/17/Schopenhauer_artysta.png/revision/latest?cb=20160820190004 :D
A, właśnie - co do Dragon Ball AZ... Tam też była taka postać, która posiadała moc (energia chi, nie ki), która była obca dla postaci z naszego wymiaru. Koksił nieprzeciętnie. :P Nazywał się Edge i przypominał Bido z gangu Bojacka. http://pre15.deviantart.net/1e54/th/pre/i/2015/122/3/0/edge_by_gothax-d2pzqys.png
UsuńSwoją drogą - da się tu pisać komentarze jakoś inaczej niż "Anonimowy" lub w połączeniu z Google? Bo tych anonimów faktycznie dużo, choć kiedyś tam wspomniałaś, że odróżniasz ludzi po sposobie pisania. :P
UsuńPolecam poczytać Schopenhauera! Ahahaha. Ale wiesz, on mówił, że człowiek jest zły z natury. Ja wierzę w siłę "kontekstu". :D I Lany Del Rey, of course.
UsuńA poza tym: tak, wszyscy umrzemy. W szczególności bohaterowie moich opowiadań.
Obiecuję, że lekturę rozpocznę dopiero po zakończeniu pisania. Już i tak mam dość dystrakcji wokoło, nie mogę się jeszcze dodatkowo rozpraszać heroicznym Brollym. xD Ta wizja nadal mnie powala. A to o chi bardzo mnie zaciekawiło... Dziękuję za rekomendację. :3
Właśnie pomyliłam się po raz pierwszy w tym rozróżnieniu. :( Moje superpowers się wyczerpują. Z reguły jak ktoś zostawia kilka zdań, to nie mam problemu, ale z pojedynczymi linijkami jest już gorzej.
Wylogowałam się z Gmaila, którym jestem połączona z Bloggerem i w komentarzach miałam opcje łączenia z Google+, LiveJournal, WordPress, TypePad, AIM, OpenID, a także staromodna opcja "nazwa" + url...
Zawsze też możesz się po prostu podpisać pod komentarzem. Jak napiszesz HardcoreKrillanFan2000 to na pewno skojarzę. :D
HardcoreKrillanFan2000 approves. :) Od tej pory będę spamował w ten właśnie sposób. Czekam na 35. rozdział i liczę na to, że jednak pociągniesz projekt dalej, mimo zapowiadanego, rychłego końca. Bo wiesz... czyta się świetnie. :)
Usuń~HardcoreKrillanFan2000
No i oczywiście szczęśliwego nowego roku. :) Dużo weny, poczucia humoru, zdrowia i (chcąc, nie chcąc) pieniążków. Życzy:
Usuń~HardcoreKrillanFan2000
PS. Dlaczego Krillan tak właściwie, bo zapomniałem się spytać? xD
Krillan stricte dla beki. xD
UsuńAch, dziękuję! Tobie również życzę szczęśliwego nowego roku, spełnienia marzeń (ale nie wszystkich, bo zawsze warto mieć jakies w zapasie), także nieustającego poczucia humoru i cierpliwości do niepunktualnych autorów fanfiction. ;)
Wszystkiego dobrego!
No to teraz scalenie Vegety i Goku rozwiąże sytuacje :D ale żeby Gohana :/
OdpowiedzUsuńMałpa Ttuce wiedziała gdzie uderzyć, żeby wszystkich zabolało.
UsuńNie wiem co jej Goku zrobi, ale na pewno nie chciałabym wtedy być w jej skórze. :P
A może ona ma plan zbliżyć się do tego czarnego wojownika, poznać jego plan i go zniszczyć, a Gohana poświęciła dla uwiarygodnienia ? :D
UsuńNo kurde, jeśli rzeczywiście ma taki plan, to zołza mogła się ograniczyć do odstrzelenia C-17 albo Yamchy... Swoją drogą, dobrze chociaż, że oszczędziła Dendego. Inaczej kryształowe kule przepadłyby na dobre.
UsuńAle kto wie! Może właśnie jej duma i ego urosły znowu do tego stopnia, że uwierzyła, że sama da Saku radę? Gohan na pewno plątałby jej się pod nogami i przeszkadzał. Nie pozwoliłby jej działać w pojedynkę. :D To mogło przeważyć szalę goryczy. Na tym etapie jednak nie spodziewałabym się po niej zbyt wiele dobrego.
No dobra, kilka rozdziałów temu miałem pewna hipotezę kto zostanie strażnikiem czterogwiezdnej smoczej kuli, ale szczerze mówiąc myślałem bardziej o Goku :D
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, chociaż Gohan to moja ulubiona postać z całej serii, to jestem zadowolony z takiego obrotu spraw. Został doceniony, swoją własną mocą prześcignął ojca po rytualne, był mądrym liderem który w ostatnich rozdziałąch naprawdę się wykazał, sam Saku jako ten główny zły docenił jego potencjał. Zginął zdradzony, nie w walce, której zresztą nie lubił, zginął zdradzony kiedy dumny i wyprostowany chciał bronić planety, zginął w tym samym dniu, kiedy narodziła się jego córka. Jakkolwiek historia dalej się nie potoczy, według mnie Gohanowi według mnie przypadła najciekawsza rola, zgodna z jego charakterem. Teraz pierwsze skrzypce zagrają Goku i Vegeta, i o ile w DB Super mnie to cholernie irytuje, że to u Ciebie w ogóle mi to nie przeszkadza. Ten o największym potencjale pokazał na co go stać, a jego śmierć w niczym nie umniejsza zasług. Mam tylko nadzieję że to rzeczywiście będzie już bezpowrotna śmierć, że nie będzie sposobu na ożywienie. Jedyny taki leciutki żal że nie zobaczymy "konfliktu" liderów kiedy wróci Goku, no ale to przeboleję :D>
Teraz pytanie komu przypadnie ostatnia kula, mam tylko nadzieję że nie Ttuce, teraz już nie ma dla niej miejsca na zmienienie strony, niech już zostanie tą złą do końca :D. W sumie... może Goten? Goku by się nieźle wkurwił..... :D
Pozdrawiam i wesołych świąt :)
Ach, czyli to była Twoja teoria! xD Przepraszam, rodzina Anonimów bardzo się rozrosła i już się zamotałam.
UsuńCzyli myślałeś o Goku... No powiem Ci, że to rzeczywiście byłby dość mocny strzał po pysku dla kanonu. Może nawet większy od tego, do którego sama się uciekłam. Ale sam już doszedłeś do tego, co mną kierowało, gdy podejmowałam tę decyzję. :D
Generalnie Twój komentarz bardzo mnie uradował, bo opisałeś w nim dokładnie to, w co przez całe opowiadanie celowałam. xD Właśnie na takim przedstawieniu postaci Gohana mi zależało. Od początku był cichym bohaterem, który przez swój upór i niekwestionowane dobro urósł do rangi symbolu. Teraz mogą przyjść inni, ale nikt nie będzie w stanie zmazać jego zasług i niezłomności charakteru. I właśnie ta śmierć - która zastała go dumnie wyprostowanego i w bezinteresownej gotowości, by poświęcić życie dla świata, w którym się wychował - jest wisienką na torcie jego charakterystyki. Nie lubił walki, a jednak walczył - bo wiedział, że to jego obowiązek wobec tych, którzy sami się nie ocalą. Cytując Wujka Bena: with great power comes great responsibility. :D
Nie bez znaczenia jest tu też sam sposób w jaki zginął; "dumna" Ttuce uciekła się do bardzo tchórzowskiej zagrywki. Zaatakowała go od tyłu, kiedy w ogóle się tego nie spodziewał. Nie tylko zdradziła, ale też wbiła mu nóż w plecy. Zupełnie jakby przyznawała, że normalnie nie da rady go pokonać. Skojarzenia Cezar/Brutus są jak najbardziej trafne. x)
Wielu rzeczy obiecać Ci nie mogę, ale to jedno tak: jeśli ktoś zostaje Smoczym Strażnikiem, to umiera na zawsze. Żadnego zmartwychwstania nie będzie. DBS totalnie zraziło mnie do tej koncepcji. xD Aczkolwiek Gohan może jeszcze się do nas odezwać zza grobu. :D
Jestem niezwykle zadowolona z tego, jak udało mi się poprowadzić jego postać. Tak samo cieszy mnie rozwój Yamchy - nie tylko jego power-up, ale też pewna przemiana wewnętrzna, która chyba po raz pierwszy zostanie podkreślona w kolejnym rozdziale. Kreacja Ttuce również jest moim małym sukcesem - mimo tego, że Saiyanka teraz zasługuje co najwyżej na kopa w dupę, a nie na kryształową kulę. xD Wszyscy kochamy ją nienawidzić!
A, już nie chciałem pisać w tamtym komentarzy, bo nie daj Bóg byś go odebrała tak jakbym teraz chciał mówić że coś jest nie halo w Twoim własnym fanfiku, ale na sposób jego śmierci też zwróciłem uwagę :D. Znaczy, ttuce lubi walczyć tak? Jest pod tym względem jak Goku i Vegeta, a jednak nie rzuciła Gohanowi otwarcie rękawicy, ino po cichu, i to jeszcze krótko po incydencie w którym to chłopak udowodnił że ją poznał i jej ufa ( to na polu bitwy, gdzie czekał aż sama się przełamie, a gdy już się to stało to te skinięcie głową, które zaznaczyłaś :D ).
OdpowiedzUsuńZapewniasz że umierają na ever ever? I dobrze, trochę dramaturgii się przyda :)
Spoko, jestem otwarta na przemyślane propozycje. :D
UsuńTak, przebieg tej sceny ma specyficzny wydźwięk. Ttuce zawsze rwie się do walki i jak Vegeta nigdy nie ucieka przed żadnym wyzwaniem. Przynajmniej do tej pory tak właśnie było.
Mamy więc trzy opcje: a) doszła do wniosku, że jednak nie jest w stanie Gohana pokonać i żeby uchronić dumę przed otwartą porażką, uciekła się do takiego szczurzego zagrania.
Opcja b) po prostu Gohana zawsze nienawidziła i uznała to za wygodną okazję, by się go pozbyć. Przynajmniej szybko poszło + to takie w stylu Freezera. A przecież to on ją szkolił i wychowywał.
Idealistyczna opcja c) wiedziała, że robi źle i nie mogła spojrzeć mu w oczy. Postawa Gohana na polu bitwy zdecydowanie ją ujęła, co widać po wspomnianej przez Ciebie reakcji. Może ostatecznie było jej głupio, że tak mu się odpłaca za jego wsparcie?
Dowiemy się w przeciągu dwóch rozdziałów. :D
No powiem Ci że ten komentarz pod notka jest trafny :D Właśnie szkoda że nie mam Twojego adresu bo bym udusiła :D
OdpowiedzUsuńNie no Gohan uśmiercony jak mogłaś ;p
Nie lubiłam go ale i tak nie fajnie :D
Teraz Goku i Vegeta sie wyleczą pokonają Czarnego wojownika poradzą sobie z Ttuce i będzie :D
A tak na powaznie jak zawsze świetne opisy <3 Uwielbiam je :D
I czekam na następny rozdział z NIECIERPLIWOŚCIĄ :D
Cholera jasna, umierałabym częściej od Krillana i Yamchy. xD
UsuńWooo! Jak nie lubisz Gohana to Team Raditz czy Team Vegeta? :D
Goku i Vegeta... Ach, wszyscy pokładacie w nich wielkie nadzieje. Zobaczymy co z tego ostatecznie wyjdzie. :D
Mam nadzieję, że święta upływają Ci w przemiłej atmosferze. :*
No ładnie ładnie. Myślałem, że już przedtem wrzuciłaś 34 rozdział, albo bardzo mocno mi się zdawało. No ładnie, Gohan martwy, Krilin sparaliżowany, ale co będzie dalej, wiadomo że jeszcze ostał się Piccolo, Raditz tak jak się wydawało, ładnie się kamuflował pod postacią Czarnego Wojownika. TTuce chyba jednak postradała zmysły, aczkolwiek kto wie, może chcę się zbliżyć do Saku i go pokonać, ale nie wiem nie wiem, to twoje opowiadanie, więc wszystko będzie po twojemu ^^. Jestem ciekaw, kiedy znów będziesz miała znowu czas czytać moje opowiadanie, no i gdzie mam cie dorwać, gg, facebook? Gdziekolwiek się da, dawaj czasami znać :P
OdpowiedzUsuńNo z Ttuce to nigdy nic nie wiadomo.
UsuńZostał Piccolo, został C-17, Yamcha, niedysponowani Goku i Vegeta... I jeszcze ktoś, o kim wszyscy chyba zapomnieli. :P Ale to i lepiej, będzie element zaskoczenia na moją korzyść!
Myślę, że nadrobię Twoje, jak już skończę z moim. :D Jeszcze dwa rozdziały i epilog.
Ktoś o kim chyba wszyscy zapomnieli, no tak, Goten :D
UsuńGoten na razie sobie gnije. xD Ale jego wielki moment może jeszcze nadejść!
UsuńOczywiscie ze team Vegety uwielbiam trudno charaktery 😀
OdpowiedzUsuńAlbo Ttuce chce sie zblizyc do Saku I go zabic 😎
Swieta byly super pierwszy raz mi sie takie trafily 😇 Mam nadzieje ze Ty tez milo spedzilas czas 😉
Hehe, wszyscy byście chcieli, żeby Ttuce koniec końców jednak okazała się być bohaterką... No nie wiem, nie wiem. DBS zniechęciło mnie do nadmiernie szczęśliwych zakończeń. :D
UsuńHeh no nie wiem co tam wymyślisz i dlatego jestem ciekawa kolejnego rozdziału :D
UsuńPrzeczytałem dopiero teraz. Po poprzednim rozdziale miałem przez chwilę myśl, że to Ttuce coś porąbanego odwali. A co do Gohana to szkoda, że nie załapaliśmy się na dłuższy opis tego jak sobie radzi na nowym poziomie.
OdpowiedzUsuńTeż tak mi się właśnie wydawało, że w poprzednim rozdziale znalazło się kilka wskazówek odnośnie jej dwuznacznych zamiarów. ;) Same przejawy morderczych instynktów względem Gohana nie były zauważalne, ale najwyraźniej dobrze je zamaskowała - przynajmniej w porównaniu do swoich wcześniejszych, otwartych gróźb.
UsuńAch, ten nieodżałowany Gohan. Myślę, że jeszcze wiele mógłby nam pokazać i jeszcze wielu mógłby utrzeć nosa... Ale i tak zrobił dużo. Najwięcej ze wszystkich. :)
Miło Cię znowu widzieć!
Mam nadzieję, że Vegeta uratuje sytuację (wypadałoby, bo to znowu wszystko przez niego ;) ) zwłaszcza, że w przeciwieństwie do Goku ma szansę po załatwieniu Ttuce na ogromnego boosta.
UsuńA postępowanie (nawiązując do filmu o Brollym abridged) Ttuce może jest nieludzkie, ale bardzo sayańskie.
Hahaha, tak, to była genialna kwestia. :D W ogóle ten pierwszy epizod o Brollym bardzo im się udał.
UsuńVegecie należy się ostatnie słowo! Byłam taka zła po filmie ze złotym Friezą... Po prostu chamsko odebrali mu wygraną. Jakkolwiek to ff się nie skończy, ja go tak nie upodlę. :P
Złoty Frieza to dla mnie (i pewnie nie tylko dla mnie) to było nieporozumienie. Nigdy nie byłem jakoś fanem Dragon Balla (do całości to mnie dopiero TFS Abridged przekonało) ale w DB i DBZ, a nawet w GT to mimo idiotycznych, nielogicznych scenariuszy i dłużyzn jednak było czuć jakieś emocje i dramatyzm, a w Super to cały czas mam wrażenie, że to wszystko "wiele hałasu o nic", nawet arc z Zamasu nie dał rady. Wracając do Golden Friezy... Tak to powinna się nazywać jakaś prestiżowa nagroda, np. Ttuce swoimi decyzjami bezsprzecznie powinna dostać Złotego Friezera.
UsuńW Brolly Abridged (mogliby jak najszybciej wydać drugi odcinek, choć pewnie nie będzie tak gagowy jak pierwszy) najbardziej podobał mi się motyw Trunksa jako księżniczki.
Hahah, właśnie sobie wyobraziłam jak Ttuce ze wzruszeniem odbiera to wyróżnienie. xD Co jakiś czas wraca do mnie pomysł napisania małej parodii tego ff (właśnie na modłę Abridged) - taka scena musiałaby się w niej znaleźć!
UsuńPoza kiepską kreską, kiepskim scenariuszem i kiepskim prowadzeniem postaci, głównym problemem DBS są teraz kryształowe kule. "Oj nieszczęście, zabili nam Piccolo... A w sumie to spoko, whatever, mamy przecież kule, a co na obiad?" itd.
Trudno mówić o jakimkolwiek napięciu, skoro każdy zgon jest bagatelizowany i z góry wiadomo, że nikt nie umrze na stałe. W takim DBZ jeszcze próbowali z tym kombinować - na początku kule mogły ożywić tylko raz, były jakieś chociaż pozorne ograniczenia i komplikacje. A tu? Pff. Wieczorynka.
Chciałam napisać, że niedługo będą korzystać z kryształowych kul, żeby wyleczyć katar... i przypomniał mi się ten epizod z chorą Pan. Co tu dodawać.
All hail Princess Trunks!
Po co my w ogóle oglądamy DBS :D ?
UsuńTrafne pytanie. xD
UsuńJak twórcy zepsują powrót C-17, to kupuję bilet na samolot i lecę zrobić z nimi porządek. Życzenia specjalne odnośnie tortur można przesyłać mailowo.
Cześć,
OdpowiedzUsuńna wstępie posłodzę, NIECH BOGU, KAMIEMU, KAITO, KAIOSHINOM BEERUSOWI I WSZYSTKIM INNYM DZIĘKI BĘDĄ ZA TAKI WYTWÓR! No, koniec stanów euforycznych, można zacząć pisać już po ludzku #strzałpalcami
W 2013 roku może źle szukałem, może mi się nie chciało dokładniej szukać, ale w zalewie ckliwych ff o miłostkach, głównie o Naruto, nie mogłem natrafić na nic w tematyce DB. Wtedy też zacząłem pisać swoje opowiadanie, które ze względu na turbulencje życiowe wszelkiej maści wzięło i obumarło. Trudno, shit happens, a kto umarł, ten nie żyje. Aaaaaale, ale. Mamy Smocze Kule, noszę się z zamiarem powrotu na scenę #rockandrollstateofmind
Miało być do rzeczy, wyszedł offtop. Wrrr. Dobra, Nocebo, zmierzam do brzegu. Poświęciłem przerwę świąteczną na przeczytanie całości na jednym wdechu. Byłem oczarowany historią, postaciami, twistami. Wszystko było piękne, chociaż często zapominałem o odmiennych cechach wyglądu Miłościwie Panującej, przez co miewałem fuckupy w głowie.
Pierwsza saga, no dobra, rozbudzała apetyt, chociaż skończyła się, jak dla mnie, dziwnie, szybko, bez tupnięcia.
Druga saga, łojeżu, jak ja płakałem z radości. Doświadczenie zniszczenia. KAKAROTTO! Dużo krwi. KAKAROTTO! Śmierć, rozpacz, agonia całego świata. Czyczy :(. A, i bym zapomniał. KAKAROTTO! (Brzmię trochę jak Brokułek z tym okrzykiem)
Trzecia saga jest dla mnie czymś niepojętym. Kobieto, powinnaś spojrzeć w lustro i zapytać siebie, czy przypadkiem nie nazywasz się George R.R. Martin. Tylu zgonów, w taki sposób przeprowadzonych, to mi brakowało. Sadystyczna (podobno socjopatyczna) część mojej duszy jest baaaaaaaaaaaardzo usatysfakcjonowana. Więcej, więcej, więcej!
Pomarudzę pokrótce o warstwie językowej, bo jestem (trochę przez kierunek studiów) przewrażliwiony na tym punkcie, z roku na rok coraz bardziej. Nie ustrzegłaś się kilku/nastu baboków w porównaniach i opisach, trudno, ostatecznie nie zakłóca to odbioru, a zwraca uwagę tylko osób, jak to ktoś ode mnie mawiał "rozbijających gówno na atomy". Chyba gdzieś w 32/33 (przy Vegecie próbującym złapać Bulmę) było pikowanie w dół. Może mi się wydawać, ale pikowanie CHYBA jest z założenia w dół, tak jak spadanie, opadanie etc. Taki prztyczek, wybacz.
Kończąc, ten średniej długości komentarz (w porównaniu do niektórych tutaj, serio, kłaniam się nisko każdej osobie piszącej rozległe komentarze) chciałbym jeszcze pomarudzić o postaciach. Coś Ty narobiła z Jamczakiem?! W życiu bym nie pomyślał, że czyjaś wyobraźnia może go zbuffować do tego stopnia! Woah! Oczarowany byłem od momentu spotkania z Raiju (Śmieszek w głowie podpowiada, że Raichu. Dobra, koniec offtopu), tudzież porażony tym wzmocnieniem. Nie wiem, czy mam swojego ulubieńca w całym uniwersum Senseia Akiry, ale #17 Twojego autorstwa to mój cichy faworyt. No dobra, może trochę #teammiraitrunks, no i z sentymentu Goku (O którym pisałem pracę zaliczeniową na jeden z przedmiotów na zakończenie studiów w ubiegłym roku).
Podsumowując, przebieram nogami w oczekiwaniu na kontynuację i podobno zbliżający się koniec. Mam nadzieję, że zakończy się przy fajerwerkach widocznych z drugiego wszechświata, bo ten zrobi wielkie CIUL-BUM-DUP-JEB! w ferworze walki.
I dziękuję za ponowne rozbudzenie mojej wyobraźni, czego w pełni nie wywołuje wspominane w komentarzach DBS. Chociaż (prawie cały) arc Mirai Trunksa mnie się spodobał. Poczekam, aż cały wyjdzie jako manga, bo tam podobno dzieje się o wiele więcej, a przy tym jest logiczniejszy niż anime. Nie zapraszam jeszcze do siebie, bo na lekturę zakurzonych dwóch rozdziałów sprzed trzech lat trochę wstyd zapraszać. Niemniej, jeśli przejawiasz chęć bycia poinformowaną, to czy mogę w (oby najbliższej) przyszłości zaanonsować swój powrót do żywota osoby piszącej tutaj?
Pozdrawiam i życzę Szczęśliwego Nowego Roku, obyś znalazła Smocze Kule i spełniła swoje życzenia :D
Kreślę z szacunkiem,
Paweł (Na gacie Beerusa, co ja miałem w głowie, gdy wymyślałem nick tutaj...)
Haha! xD Aż nie wiem co napisać!
UsuńBaaardzo Ci dziękuję za ten komentarz, niezwykle umila mi zakończenie roku. Przede wszystkim cieszę się niezmiernie, że rozbudziłam w Tobie chęć powrotu do kanonu - polskie internety potrzebują więcej dobrych ff DB, a z weną jak wiadomo różnie bywa w normalnych okolicznościach (zwłaszcza w zestawieniu ze studiami). Także jak tylko się reaktywujesz i będziesz gotowy, pisz tu od razu! Poczytam z przyjemnością.
Jaram się zwłaszcza dlatego, że widzę, że pod względem sadyzmu możemy być bratnimi duszami, hehe.
Piszę teraz z telefonu, także niestety nie mogę się odnieść do wszystkiego, ale bardzo się cieszę z aprobaty dla C17. Yamcha za to zaskoczył nawet mnie samą...
Za wszystkie babole i literówki bardzo przepraszam - becie zostały poddane tylko początkowe rozdziały, a cała reszta czeka w kolejce do korekty. W każdym razie, jak coś jescze zauważysz, to również pisz od razu, będę poprawiać na bieżąco. :D Starsze części muszą poczekać aż do publikacji epilogu.
Drogi Pawle, Tobie również szczęśliwego nowego! Niech Cię wena nie opuszcza, a czytelnicy rozpieszczają. :)
O Boże! Zawsze sobie powtarzam, że komentarz ma być krótki, a na koniec i tak wychodzi z tego rozprawka. Pragnę poinformować (Nie, nie o nowym rozdziale, ostatni dzień roku nie służy do wyciszenia, kontemplacji i pisania) o zakończeniu tworzenia wstępnego scenariusza, którego początki sięgają do czasów rozpoczęcia opowiadania, a mimo tego niektóre wątki mogą być podobne do siebie (wydarzenia z pierwszej sagi są sobie bliskie), za co poniekąd przepraszam.
UsuńOch nie, nie przepraszaj za długie komentarze, bo takowe uwielbiam. :D
UsuńTrzymam kciuki!
I pozdrawiam z pociągu.
To znowu ja, ten brzydki, zły i szczery. Do rzeczy, bo późno, a na rano na uczelnię. Można jakiś kontakt prywatny uzyskać? Chciałbym przesłać mały fragment (10 stron, 4000 słów, rozdziały chyba krótsze były wtedy u mnie) luźno osadzony w moim świecie DB (bo zamiast prowadzić historię od początku, lepiej napisać ważne rzeczy dziejące się pod koniec całej historii, bo pieprzyć logikę, ot co), żebyś rzuciła okiem i sprawdziła, czy mój zardzewiały styl jeszcze podkręca atmosferę.
UsuńAch! <3
Usuńnocebo.fanfiction@gmail.com
Brzydki i zły bo szczery? Nah.
Ok, masz przesyłkę na mailu :)
UsuńNocebo!!! Ja Cię błagam - weź no zrób ten The Rise of Ttuce Abridged. :D Czytam sobie komentarze, a tam taki kwiatek. Już widzę Yamcha Super Kozak wyskakuje po tym scaleniu z wilkiem i zaczyna kozaczyć, gadać jaki to nie on, a tu nagle Saibamen wyskakuje, łapie go i wybucha. Dym opada, a tu Yamcha bez obrażeń, śmieje się i mówi: "Haha, nie tym razem! Już nie jestem jak Raditz.". :P Błagam, to trzeba zrobić! :D
OdpowiedzUsuń~HardcoreKrillanFan2000
Na co pojawia się Raditz i go zabija, po czym zakłada okulary przeciwsłoneczne i ogłasza: "Ja też nie jestem już jak Raditz. Ale o tym dowiecie się w następnym odcinku!".
UsuńObiecuję, że to sobie na poważnie przemyślę. W sumie sam pomysł napisania parodii pojawił się jak ktoś przekręcił nazwę tego ff na "The RICE of Ttuce". Od razu pomyślałam o wprowadzeniu do treści Gordona Ramsaya. ;P
Dam sobie trochę czasu na zastanowienie się nad formą (musiałaby odbiegać od obecnego stylu), jak i samym przebiegiem wydarzeń. Może coś się z tych rozważań wykluje i na pożegnanie zaserwuję Wam taki właśnie deser. :D
The Rise of le Ttuce. :P
Usuń~HardcoreKrillanFan2000
Chyba ciężko będzie przebić poziom (lub brak poziomu) parodii pt. Dragon Bols (autorstwa gościa od DB AZ, jak nie znasz to Ci może na gg podrzucę linka)
UsuńDawaj ;)
UsuńAle w tym nie ma kobiet... :( Nie będzie szowinistycznych i seksistowskich dowcipów! Nieee... :D Mimo wszystko przeczytam. ;)
Usuń~HardcoreKrillanFan2000
Za ile komentarzy nowa notka??? :DD
OdpowiedzUsuńEj no, nie sprzedaję się za komentarze. XD
UsuńJak tylko napiszę, to będzie. Na pewno w tym miesiącu. :)
się o.O ?
UsuńTo zabrzmiało awkward. :P
UsuńA to spoko :D bo niektóre blogi, które czytam, mają takie zasady. :D
UsuńJestem na to za duża. ;)
UsuńNa razie tylko informuje o nowości. Mam nadzieje szybko nadrobić Twoje ;)
OdpowiedzUsuńMój Boże! Ttuce bez ręki?! Byłam tym faktem autentycznie zszokowana... Chyba nawet bardziej niż ona sama... xD Całe szczęście, że otrzymała mechaniczną protezę, ale zaraz, czy to nie oznacza, że wydarzenia z przyszłości będą miały miejsce w teraźniejszości?
OdpowiedzUsuńAaargh, i dlaczego Saku musiał przejąć kontrolę akurat nad Raditzem?! Ciągle miałam nadzieję, że jego ofiarą jednak będzie Picolo, bo z jakiegoś powodu nie darzę go dużą sympatią w tym opowiadaniu. :/
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy, bo finał tej historii z każdym rodziałem intryguje mnie coraz bardziej.
Ściskam! :*
P.S. Przepraszam za wszelkie błędy jakie mogły pojawić się w komentarzu - piszę z telefonu, więc nawet nie mam ochoty sprawdzać czy nie popełniłam jakiejś literówki.
Jak tam nowy rozdział? Już nie możesz się wybronić sesją. :P Ja za to chętnie podczas nauki do ostatnich egzaminów życia chętnie bym sobie coś interesującego poczytał? ;) Nie, wcale nie popędzam. :P
OdpowiedzUsuń~HardcoreKrillanFan 2000
Mówisz i masz! Będzie jeszcze dzisiaj. ;)
UsuńDziękować! :D Widzę, że potrafię wywołać rozdział. :P
Usuń~HardcoreKrillanFan 2000
Kochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńW końcu przeczytałam rozdział! Jakże się cieszę z tego powodu, zważywszy na to, iż powstał w poprzednim roku! Oczywiście z przerwami na syna xD
Wiedziałam, ze jeszcze w tym opowiadaniu Ttuce straci rękę, musiałaś przecież przedstawić historię w jaki sposób ją straciła, a jak :) Ojciec zmarłej Bulmy jak zawsze wykazał się, a jego twory powinno się nazywać sztuką! Ha, w sumie i Bulmie też się brawa należą, choć po śmierci, z brakiem możliwego powrotu byłoby ciężko.
Co do Saku, wiedziałam, że to będzie ciało Raditza, bo przecież Piccolo już nie jest tym złym i niech tak pozostanie ;) Ale zamordować z zimną krwią Gohana?! Tego się w życiu bym nie spodziewała! O nie! I do tego jego dusza pozostanie związana z kryształowymi kulami, na zawsze... Aż się płakać chce ;P (Pewno temu tak długo nie mogłam zabrać się za ten rozdział) Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że nawet nie pozwolono mu godnie zginać, a Ttuce zachowała się jak tchórz atakując Saiyana od tyłu. To bardzo źle o niej świadczy. Samo to, że wykorzystała "przyjaciół" i przechodzi z sekundy na sekundę na linię wroga jest niemalże nie do skomentowania, ale gdzieś mam cichą nadzieję, że ma w tym jakiś ukryty cel (w końcu Mirai nie była zła, tylko tam był Trunks, a ten tutaj nie żyje).
Tu widzę to tak: Świat się skończył, Videl po co urodziłaś? I tak nic już nie istnieje. Idealny dzień do przychodzenia na świat.
Kiedy tylko Bartolini da mi trochę wolnego poczytam kolejny rozdział :D
Pozdrawiam gorąco ;*