Planeta Urtle
Na
pozór Czarny Wojownik zdawał się nie być w ogóle zainteresowany przybyszami z
innego wszechświata. Nie powitał ich ani z tarasu pagody, ani nie dołączył do
nich przy uroczystej kolacji, którą mieszkańcy stolicy wyprawili na cześć
zdezorientowanej Ttuce i jej niewiele bardziej ogarniętej załogi. Mimo braku
jakiegokolwiek oficjalnego uznania ich obecności na planecie, Saiyanka miała
jednak wrażenie, że co jakiś czas czuje na plecach ciężar jego spojrzenia, i że
należąca do niego aura podąża za nią podczas niektórych spacerów uliczkami
miasta. Może Saku uważał ich za turystów, niegodnych poznania i uwagi, a
równocześnie zaufania. Może nie wyczuwał w nich rzeczywistego zagrożenia – ale
z jakiegoś powodu Ttuce wiedziała, że
ich przeciągająca się wizyta wzbudza w nim niepokój.
Sama
również nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Krążyła w
pojedynkę po planecie Urtle, zwiedzając jej zakamarki, i z przyzwyczajenia rejestrując
scouterem informacje na temat charakterystyki fizycznej, orbity i atmosfery.
Nie trzeba było wiele danych, by doszła do wniosku, że większość z nich jest ze
sobą całkiem sprzeczna. Ttuce zdarła w końcu urządzenie z oka i zatrzymawszy
się, rozejrzała wokoło. Stała na najwyższym wzniesieniu planety, z którego
roztaczał się widok na czarne, skaliste pustynie. W oddali formowały się trąby
powietrzne, które tańczyły na linii horyzontu, ale nigdy nie zbliżały się do
Saiyanki na tyle, by mogła odczuć ich moc. Powierzchnia rozciągająca się przed
nią była nierówna, usłana wybrzuszeniami, i z czasem Ttuce upewniła się w
przekonaniu, że intuicja jej nie zawiodła, a pierwsze przeczucie okazało się
słuszne. Miała do czynienia z żywą, oddychającą iluzją, która poruszała się i
dostosowywała do swojego odbiorcy.
Teraz
wychwytywała już drgania fałszywego obrazu, a dodatkowo nos zaczął podsuwać jej
podpowiedzi w postaci wątłego zapachu czegoś, co jednoznacznie kojarzyło się ze
zgniłym mięsem. Ze złymi przeczuciami wróciła do stolicy i w jednej z karczm
odszukała swoją załogę. We wnętrzu budynku ów nieznośny zapach tylko się nasilił
i Saiyanka nie mogła nawet patrzeć na Kosmicznych Piratów, którzy ochoczo
zajadali się zaoferowanymi im potrawami. Ttuce stała w drzwiach i nie do końca
wiedziała co ze sobą zrobić. Z irytacją przesunęła wzrokiem po zgromadzonych i
przy okazji stwierdziła, że pomieszczenie wygląda jakby kiedyś zostało niemalże
doszczętnie strawione przez ogień. Po namyśle dotknęła jednej ze ścian, która w
efekcie dostrzegalnie się wgniotła. Na palcach Saiyanki pozostały ślady sadzy,
a ona zgrzytnęła zębami. Wolne żarty…
-
Chyba jesteś już gotowa.
Uniosła
głowę i spojrzała na siostrę Saku, która niewiadomo kiedy zmaterializowała się
w tłumie biesiadujących. Gdyby nie głos, Ttuce nie byłaby w stanie odróżnić jej
od pozostałych. Twarz kobiety nosiła
te same proste rysy co twarze wszystkich Urtlan, sylwetka tonęła w połach
kimona, a dłonie pozostawały ukryte w jego szerokich rękawach. Saiyance po raz
pierwszy przyszło do głowy, że ma do czynienia ze zjawą.
-
Masz ochotę wyjaśnić mi, o co w tym wszystkim chodzi? – spytała, mrużąc
sugestywnie oczy, a kobieta skinęła zaraz głową i bez słowa udała się do
wyjścia. Jak zwykle zdawała się płynąć tuż nad ziemią, nawet nie muskając jej
podeszwami obuwia. Ttuce skrzywiła się, po czym schwyciła za łokieć załoganta,
który akurat przepychał się obok niej po więcej jedzenia. – Bądźcie w
gotowości. I nie pokazujcie co potraficie.
-
Ale że co? – Oderwany od wyżerki kosmita nie zrozumiał kontekstu, a Ttuce
zgromiła go spojrzeniem i szarpnięciem przyciągnęła bliżej siebie.
-
Możliwe, że będziemy musieli walczyć. Więc nie afiszujcie się ze swoimi mocami
– wycedziła mu na ucho, nad jego barkiem intensywnie obserwując tłumek istot
wypełniający karczmę. Jej załoga całkiem przemieszała się z mieszkańcami
stolicy i Ttuce zaczęła się zastanawiać, czy to spoufalanie się nie zaszło już
zbyt daleko. – Przede wszystkim nie chcę, żeby dowiedzieli się, że potrafimy
latać. Czy to jasne?
-
T-tak jest, pani kapitan!
Saiyanka
odepchnęła go od siebie i przecisnęła się przez tłum, podążając do wyjścia.
Siostra Saku stała na ulicy i wpatrywała się w fioletowe teraz niebo, usłane
czerwonymi jak krew gwiazdami. Zdawało się, że te były jak na wyciągnięcie
ręki, znacznie bliżej niż na jakiejkolwiek innej planecie, jaką Ttuce zdarzyło
się odwiedzić. Kiedy kobieta wyczuła za sobą jej obecność, znów ruszyła na
przód. Saiyanka powędrowała za nią w milczeniu, świdrując ją na wylot oczami. Czujna
jak drapieżnik na polowaniu, chwilowo odstawiła zniecierpliwienie na boczny
tor.
Możliwie
bezszelestnie stawiała kroki na kamiennej drodze. Odsuwała ręce od zbroi, tak
aby się o nią nie obijały i nie wywoływały zbędnego hałasu. W tych uliczkach
najcichszy szept mógł ponieść się echem wprost do niewłaściwych uszu. Do
wnętrza stolicy nie zakradło się nawet jedno ziarnko piasku z pustyni, a idea
roślinności wydawała się być Urtlanom całkiem obca. Ciasno ściśnięte budynki o
wysokich progach tworzyły swego rodzaju labirynt, ozdobiony wygiętymi i bogato
zdobionymi dachami, na których za dnia błyszczały glazurowane dachówki. Kolejne
stopnie wiodły na kolejne dziedzińce i poprzez kolejne pawilony. W przymglonym
świetle rozwieszonych latarni Ttuce powoli traciła orientację w terenie.
Siostra Saku skręcała w przejścia, które podczas wcześniejszych podróży
Saiyanka przegapiła. Kobieta nieustannie wznosiła się i opadła przed jej oczami,
pokonując niezliczone kondygnacje miasta-fortecy. Z jakiegoś powodu Ttuce odnosiła
wrażenie, ze jest na prostej ścieżce do poznania prawdy, której dla swojego własnego dobra powinna pozwolić pozostać
tajemnicą.
W
końcu znalazły się na jednym z ramion muru, które wiodło do obserwatorium
astronomicznego. Była to płaska platforma, wzniesiona ponad budynkami
mieszkalnymi, na której to powierzchni znajdowały się różnorodne instrumenty.
Ttuce rozpoznała wśród nich sferę armilarną i teodolit, ale reszta urządzeń
pozostała dla niej zagadką. Przystanąwszy, siostra Saku oparła dłoń na jednym z
nich i ponownie skupiła uwagę na rozgwieżdżonym niebie.
-
Chyba jesteśmy wystarczająco daleko – powiedziała Ttuce ze zniecierpliwieniem i
założyła ręce na piersi. – Nikt nas tutaj nie usłyszy. Nie wyczuwam żadnej
energii w pobliżu.
-
Jest coś, co musisz zobaczyć. Podejdź bliżej.
-
Najpierw ciągniesz mnie za sobą w ciemno przez pół stolicy, a teraz jeszcze
śmiesz mi rozkazywać? – Saiyance na usta cisnęły się już wszystkie znane jej
przekleństwa, a mimo to zrobiła kolejny krok w przód. Nie wiedziała już co tak
naprawdę nią kieruje.
-
To było bardzo mądre zagranie. Ostrzec załogę, by nie chwalili się swoimi
mocami. – Kobieta odwróciła się przodem do Ttuce. Jej skośne oczy zdawały się
być zamglone, zupełnie jakby duchem przebywała gdzie indziej. – Ja wiem o was
wszystko, ale on jeszcze nie. Jeszcze.
-
Masz na myśli Saku? – Ttuce stanęła na szeroko rozstawionych nogach. – Kim on
właściwie jest?
-
Oto czym jest. – Kobieta uniosła ramię i wskazała na odartą z iluzji stolicę.
Zgliszcza
miasta ciągnęły się aż po horyzont. Resztki budowli wciąż się tliły, a strużki
dymu wędrowały do nieba. Ziemia usłana była sczerniałymi kośćmi i czaszkami,
gdzieniegdzie oblepionymi jeszcze resztkami mięsa. W morzu okropności Ttuce bez
trudu wypatrzyła swoją załogę, która nieświadoma niczego, siedziała po turecku
na cmentarzysku i spożywała widmową kolację. Tuż nad nimi stało pięć postaci, wysokich
i zwiewnych niczym cienie, które za zadanie miały pilnowanie przybyszów. Jedynym
elementem stolicy, który zdawał się nie ulec zmianie, była pagoda Czarnego
Wojownika. Nadal górowała nad wszystkim wokoło, celując w niebiosa jak
uniesiony w gniewie palec.
-
Mój brat był zwykłym śmiertelnikiem, któremu zamarzyło się bycie czymś więcej.
Pragnienie władzy wypełniło go kompletnie, a bijąca od niego pasja miała tak
zaślepiającą moc, że znalazł popleczników gotowych zabijać w jego imieniu. –
Siostra Saku wpatrywała się w dymiące zgliszcza miasta. Jej ciało zrobiło się
półprzezroczyste, a każdy kolejny oddech wiatru poruszał nią jak żaglem. Ona
również stanowiła element iluzji. – Składali mu ofiary, a on żerował na ich
duszach.
-
Więc czym jest teraz? – warknęła Ttuce.
-
Tytułuje się Bogiem Śmierci. A skoro ta od dawna jest na każde jego zawołanie,
to ma do tego pełne prawo. Porzucił swoje ciało i stał się bytem, którego nie
sposób określić znanymi mi słowami.
-
Pff. – Saiyanka właśnie odkryła, że zamiast w obserwatorium, znajdują się na
górskim wzniesieniu i z mściwym grymasem kopnęła przypadkowy kamień, który
poszybował w bliżej nieokreślonym kierunku. Od razu poczuła się nieco lepiej. –
I po co właściwie mi to wszystko mówisz?
Siostra
Saku zwróciła się znów w jej stronę. Sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz
rozpłynąć się w powietrzu.
-
Tak jak mówiłam, aby zostać bogiem, mój brat musiał opuścić swoje śmiertelne
ciało. Jego duch żyje w zbroi, którą widziałaś na szczycie pagody. Teraz Saku
dąży do odrodzenia się w nowej postaci. To będzie zwieńczenie transformacji i
ostateczny triumf śmierci nad życiem. W swoim szaleńczym dążeniu do potęgi, Saku
wymordował praktycznie wszystkich mieszkańców tej planety, a także każdej
innej, jaką znajdziesz w tym wszechświecie. Teraz, aby osiągnąć zamierzony cel,
pozostało mu już tylko jedno. – Kobieta położyła dłoń na piersi. – Zabić mnie.
-
Hę?
-
Kiedy doszedł do władzy, mianował mnie swoją kapłanką. To ja będę jego ostatnią
ofiarą. Bóg Śmierci pożre mnie podczas rytuału, a przemiana Saku dobiegnie
końca.
-
Fantastycznie – sarknęła Ttuce. – Tylko nadal nie rozumiem jaki to ma związek
ze mną.
-
Już dawno postanowiłam, że muszę zrobić coś, aby mu przeszkodzić. Nie mogę
przed nim uciec ani się schować. W tym, ani w żadnym innym świecie nie ma
miejsca, w którym nie dosiągłby mnie jego gniew. Nie mogę zaprotestować. Mogę
za to przedwcześnie umrzeć, wtedy kiedy zupełnie się tego nie spodziewa i tym
samym pokrzyżować mu plany, a przynajmniej opóźnić ich realizację.
-
Więc chcesz popełnić samobójstwo. – Ttuce wywróciła oczami. – Bomba. Mogę już
iść?
-
Nie dam rady się zabić. – Kobieta pokręciła głową z delikatnym rozbawieniem. – Jesteśmy
jedno. Kiedy mianował mnie swoją kapłanką, moje życie zostało mu zaprzedane.
Sama go sobie nie odbiorę. Ale ty możesz mnie zabić.
-
JA? – Saiyanka parsknęła, a małpi ogon uderzył o ziemię. – W każdej innej
sytuacji nie musiałabyś prosić mnie o to dwa razy, ale w tym przypadku jestem
zmuszona odmówić. Znajdź sobie innego półgłówka. – Odwróciła się do niej
plecami i zdecydowanym krokiem ruszyła w powrotną drogę, ale wtedy widmowe
palce z dużą siłą zacisnęły się na jej ramieniu, a ona stanęła jak wryta.
Nagle
znalazła się gdzieś w przestrzeni kosmicznej, a szare oczy wypełniły się
blaskiem umierających gwiazd. Wszędobylskie do tej pory kolory znikały jeden po
drugim, słońca gasły, a planety eksplodowały, zupełnie jakbyś ktoś umyślnie
pchnął w przód pierwszą kostkę niszczycielskiego domina. Świat wirował z dużą
szybkością, przyprawiając ją o zawrót głowy, dopóki znów nie odczuła ciężaru dłoni
na swym ramieniu i nie dała rady jej z siebie strącić.
Odskoczyła
w tył, zjeżona i wściekła, i zatrzymała się na samym skraju wzniesienia, ze
stromą przepaścią tuż za piętami. Podmuch wiatru uderzył ją w twarz, pobudzając
wszystkie zmysły, a pojedyncze kamyczki oberwały się spod stóp i runęły w dół.
Znów znajdowała się na planecie Urtle, a kapłanka stała przed nią na drżących z
wysiłku nogach i dyszała, z ręką wciąż wyciągniętą w jej stronę.
-
To czeka twój świat, jeśli mi teraz nie pomożesz – wydusiła. – Czarny Wojownik
zniszczył nasz wszechświat tak doszczętnie, że nie ma już czego w nim szukać.
Teraz rozpocznie podbój innych.
-
A jeśli cię ukatrupię, to na pewno za mną nie polezie i na pewno nie weźmie
odwetu! – Ttuce zacisnęła pięści i zamiotła ziemię ogonem. Pochyliła się,
spoglądając na kobietę spode łba. – Postawmy sprawę jasno. Nie jestem żadną
bohaterką – wycedziła, pokazując zęby. – Masz tu niewłaściwą osobę. Nie
zamierzam narażać własnej skóry dla dobra innych. Niby tyle o mnie wiesz, a
takie coś ci umknęło?
-
Jesteś dokładnie taka, jaka być powinnaś. – Kapłanka uśmiechnęła się z
wycieczeniem. Jej ramiona też drżały. Dzielenie się wizją wiele ją kosztowało.
– Nikt inny się nie nada. Przyśniłaś mi się już dawno temu. Wiedziałam, że
któregoś dnia się spotkamy…
Wykonała
nieokreślony ruch w stronę Saiyanki, a ta w odpowiedzi zaraz zeskoczyła ze
wzgórza i ze świstem uniosła się w powietrzu. Ryzykowała, że Czarny Wojownik ją
zobaczy, ale ta łysa pała zupełnie nie szanowała jej przestrzeni osobistej.
-
Ani kroku dalej – syknęła i wycelowała w nią palec wskazujący. – Nasze
wszechświaty za bardzo się od siebie różnią. Nie znam istoty waszej mocy. Nie
mam pojęcia czym jest to, co potrafisz, a przecież twój brat jest jeszcze
potężniejszy. W moim świecie walczymy na pięści, a nasza energia życiowa jest
tym, co decyduje o potędze. Nie będę się mieszać do bitwy o to, czego nie
rozumiem. Zachowajcie te swoje magiczne sztuczki dla siebie. Prawdziwi
wojownicy nie parają się takimi bzdurami!
-
Musisz mi pomóc – wychrypiała kapłanka, stając na samej krawędzi urwiska. Półprzezroczyste usta były
spierzchnięte, a oczy błyszczały w gorączce. Osunęła się przed Ttuce na kolana
i wyciągnęła dłonie w jej kierunku, dając ujście swojej desperacji. – Proszę! Błagam!
-
DOŚĆ! – Ttuce zacisnęła pięści. Materiał rękawic aż zatrzeszczał, a ki
zawibrowała, otaczając ją lekką poświatą. – Nie jestem dość si…! – Ugryzła się
ze wściekłością w język.
-
Jesteś! Właśnie, że jesteś dość silna! – wykrzyknęła kobieta z przekonaniem i ponownie
przycisnęła drżącą dłoń do serca. – O tutaj. Nie znam nikogo silniejszego od
ciebie…
Ttuce
zgrzytnęła zębami, a jej aura jeszcze się rozrosła. Splunęła na ziemię tuż przy
kapłance, mijając ją o milimetry.
-
A idź do diabła – warknęła i z impetem opuściła się w dół, aż do usłanego
kośćmi podnóża wzniesienia. Nie zamierzała dać się wykorzystać w cudzej wojnie.
Wystarczyło, że była pionkiem Freezera. Siostra Saku zerwała się zaraz na równe
nogi i ze wzgórza spojrzała za oddalającą się Saiyanką. W końcu westchnęła i
zamknęła oczy, a na jej bladej twarzy na krótką chwilę odmalował się cień żalu.
Mam nadzieję, że mi
kiedyś wybaczysz, Ttuce.
-
Ty tchórzu! Ty przeklęty tchórzu! I ty śmiesz nazywać siebie wojowniczką?!
Ttuce
zamarła, po czym powoli odwróciła się przez ramię. Zdawało się, że cała krew odpłynęła
z twarzy Saiyanki, a pięści były tak mocno zaciśnięte, że aż sztywniały. Oddychała
ciężej, pozwalając swoim nozdrzom by te rozszerzały się i poruszały jak u
dzikiego zwierzęcia. Kiedy przemówiła, jej głos miał temperaturę ciekłego lodu:
-
Widzę, że zmieniłaś taktykę…
-
Jesteś żałosna! Boisz się szczypty magii? Kilku iluzji, wybuchających proszków
i zardzewiałej zbroi?! – Kapłanka nie była już przezroczysta. Teraz stała nad nią
w pełnej okazałości, tak jak podczas pierwszego spotkania; wysoka, odziana w
czerń i osnuta mroczną tajemnicą. Jej krzyki przeszywały nocną ciszę do
momentu, gdy na horyzoncie znów nie odezwał się pomruk grzmotu. – Tak po prostu
uciekniesz przed wyzwaniem? Przed walką?! Twoi przodkowie przewracają się teraz
w grobie ze wstydu. Jak taki słabeusz mógł zszargać ich imię?! TCHÓRZ!
Ttuce
czuła, że ziemia zaczyna drżeć. Nie miało to jednak nic wspólnego z siłami
natury, rządzącymi planetą Urtle. To uwalniania rosnącą wściekłością energia
wymykała się spod kontroli. Mimo to Saiyanka wciąż nie chciała dać się
sprowokować. Podświadomość szeptała, że siostra Saku robi to celowo – tak aby
wbić jej szpilę i doprowadzić do tego, by Ttuce wpadła w szał i wypełniła
samobójczą prośbę. Wiedziała, że powinna zachować zimną krew. Tylko jak?
-
Cykor! Cipa! Podnóżek Freezera! Raditz
nigdy by się do ciebie nie przyznał!
W
mgnieniu oka i błysku pierwszej błyskawicy znalazła się tuż przy kobiecie. Piorun
uderzył z przeszywającym hukiem w ziemię, siostra Saku sapnęła i zrobiła krok w
tył, a oczy Ttuce wypełniły się furią. Jej twarz wykrzywił nienawistny grymas. Wiedziała,
że to szantaż emocjonalny. Ale teraz miała to w głębokim poważaniu.
-
Gratuluję, dopięłaś swego – powiedziała grobowym tonem, podczas gdy wokół jej
sylwetki zaczęły wykwitać wyładowania elektryczne. Uniosła rękę i
rozczapierzyła palce, z bezlitosną precyzją wcelowując je w kobietę. – Jakieś
ostatnie słowa, wiedźmo?
-
Tak! – Nim Ttuce się zorientowała, w dłoniach ściskała już fioletową sakiewkę.
Siostra Saku patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami i kurczowym uściskiem rąk
nie pozwalała Saiyance na odrzucenie podarku. Kiedy się odezwała, jej głos
drżał z nadmiaru emocji: – Dzięki temu doprowadzisz do jego upadku.
Ttuce
wykrzywiła się, obnażając zęby i dziąsła w zwierzęcym grymasie. Przy takim
wyrazie twarzy jej kły i siekacze wydawały się być dużo ostrzejsze niż u
przeciętnego człowieka, a mimo to kapłanka nie wyglądała na wystraszoną.
Schwyciła ją za ramiona i potrząsnęła nią.
-
Uwierz mi, że jesteś jedyną osobą, która może to zrobić – szepnęła, po czym
przycisnęła swoje czoło do jej. Zamknęła oczy. – Nie zmuszałabym cię, gdybym
miała inny wybór. Ale to ty będziesz tą, która sprowadzi na niego kres. To ty
będziesz tą, która zaślepi go do tego stopnia, że polegnie nim osiągnie pełnię
potęgi. Wymkniesz mu się teraz, dopóki tunel łączący nasze światy jest wciąż
otwarty. A Saku, osłabiony moim zniknięciem, nie da rady cię ścigać. W
najbliższym czasie nie odzyska ciała i nie uda się do twojego wszechświata. To
daje ci przewagę, jakiej nie będzie miał nikt inny!
-
I niby dlaczego miałabym ci w to wszystko uwierzyć? – Ttuce prawie wypluła te
słowa. – Dla mnie jesteś tylko nędzną kuglarką, która nie ma wystarczająco dużo
odwagi i zaparcia, by walczyć o własne życie i zamiast tego wybiera łatwą
śmierć!
-
Nie musisz mi wierzyć. – Kobieta puściła ją i odsunęła się nieco. Znów spojrzała
Saiyance prosto w oczy, a zmęczenie odmalowało się na jej twarzy. – Pamiętaj
tylko, że aby wygrać wojnę, czasami trzeba ją przegrać. Niekiedy pozorna
porażka może przerodzić się w triumf, który uświęci wszystkie środki.
Ttuce
parsknęła pustym śmiechem i pokręciła głową. Podrzuciła sakiewkę raz i drugi w
dłoni, po czym z ociąganiem przymocowała ją do krawędzi zbroi. Wciąż nie mogła
do końca uwierzyć, że dała się w to wmanewrować. Palce kobiety ponownie
zacisnęły się na jej rękawicy.
-
Używaj tego tylko w ostateczności. Jest to relikt związany z boskim kultem,
którego Saku pożąda równie mocno, co nieśmiertelności i władzy. Miał przejść w
jego posiadanie w momencie mojej śmierci. Dzięki niemu uda ci się go pokonać,
ale uważaj, by samej też nie paść ofiarą. Stworzyłam to, gdy tylko zrozumiałam
do czego zmierza Czarny Wojownik. Ma za zadnie omamić go, przyciągnąć i
osłabić, ale któregoś dnia może zażądać zapłaty. – Ttuce uniosła brwi, a kapłanka
jeszcze wzmocniła uścisk na jej dłoni. – Każda moc ma swoją cenę.
-
A siła zniszczenia potrafi być równie potężna, co siła tworzenia. – Saiyanka
uśmiechnęła się uśmiechem, który nie objął oczu. Bez wahania wycelowała rękę w
pierś kobiety. – Jak się nazywasz?
-
Nie mam imienia. Nikt mi nigdy żadnego nie nadał.
-
Gdybym miała jakieś zasugerować, postawiłabym na Żałosną – warknęła, po czym wystrzeliła wiązkę ki, która odrzuciła
siostrę Saku wysoko w powietrze i niczym włócznia przebiła ją na wylot. Kobieta
sapnęła i odruchowo objęła się ramionami, a w jej klatce piersiowej wykwitła
świetlista dziura, stopniowo rozrastająca się na resztę ciała. Iluzja
zamigotała i znikła, a kapłanka z uśmiechem rozpłynęła się na niebie niczym
czarna chmura.
Jesteś naszą ostatnią
nadzieją, Ttuce.
-
Pierdol się! – wrzasnęła Saiyanka na pożegnanie.
Furia
znów wzięła w niej górę. Dała się wrobić jak dziecko. Świat wokół niej drżał w
posadach, ale jej ki tym razem nie miała z tym nic wspólnego. Wraz ze
zniknięciem kobiety ostatnie elementy iluzji zaczęły kruszyć się i odpadać,
ukazując kolejne elementy magicznej układanki.
Ttuce
opuściła się na ziemię i z trzaskiem wylądowała na stosie kości. Te i inne
fragmenty ciał zdawały się zaścielać każdy centymetr planety, a Saiyanka nie potrafiła
sobie wyobrazić świadomego przedzierania się przez ich stosy. Już teraz
ugrzęzła w nich po kolana, a obca krew oblepiła jej kombinezon. Przynajmniej
zapach rozkładającego się mięsa nie stanowił już dłużej zagadki. Niebo zrobiło
się jasnoczerwone, zwiastując nadejście nowego dnia, a ruiny stolicy zatrzęsły
się jeszcze intensywniej. Do uszu Ttuce dobiegł rozdzierający męski krzyk,
który nagle wydobył się z samych trzewi pagody. Dłoń Saiyanki mimowolnie
zacisnęła się na sakiewce. Czarny Wojownik musiał dopiero co odkryć śmierć
siostry.
Ttuce
postanowiła nie marnować ani chwili. Wzbiła się w powietrze, a sekundy później spomiędzy
kości wystrzeliły dwa widmowe ramiona, próbujące ją pochwycić. Ttuce odleciała
jeszcze wyżej i zaklęła.
-
Jak śmiesz! – Wbiła wzrok w pagodę. Była teraz wystarczająco blisko, by
zobaczyć jak z wrót budowli wyłania się Czarny Wojownik. Rozpoznała potężną
zbroję, a gdy wydobywające się z ziemi łapska ponownie przeprowadziły na nią
atak, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Z wrzaskiem wygięła się w
łuk i rozłożyła ręce, pozwalając by w jej dłoniach zgromadziły się czarne
pociski energii. Ki spłynęła żyłami wraz z krwią, a ta zagotowała się i
doprowadziła Saiyankę do wrzenia. – SHADOW BLAST!
Dwie
wiązki niszczycielskiego światła połączyły się w jedną, gdy Ttuce wystrzeliła
je w kierunku pagody. Kapłanka miała rację co do brata, który teraz zdawał się
być zarówno osłabiony, jak i otumaniony jej śmiercią. W szalonym pędzie ki
rozbiła budowlę na kawałki, a Czarny Wojownik skurczył się na ziemi, osłaniając
przed opadającą na niego fontanną odłamków. Saiyanka uśmiechnęła się drwiąco,
wciąż unosząc na tle zadymionego nieba, i z trudem opanowała chęć, aby
zmiażdżyć go jak karalucha. Czy ducha
można fizycznie uszkodzić? Zamiast tego wystosowała serię pocisków w stronę
zjaw pilnujących załogę. Dopiero kolejne eksplozje wyrwały Kosmicznych Piratów
z marazmu i pozwoliły im przejrzeć na oczy.
-
WRACAĆ NA STATEK, ALE JUŻ!
Kosmici
nie potrzebowali dalszych zachęt. Nie marnując czasu na podziwiane
cmentarzyska, jak jeden mąż wzbili się w powietrze i polecieli za Ttuce. Następne
widmowe ramiona wystrzeliwały spośród stosów kości i próbowały ich pochwycić,
ale doświadczeni w boju Piraci nie stanowili aż tak łatwego celu. Czarny
Wojownik wyłonił się wreszcie z dymu powstałego po upadku pagody, a z jego
gardła ponownie wydobył się wrzask – tym razem jednak nie był on oznaką
rozpaczy, a furii. Saiyanka zaraz zatrzymała się w locie i pozwoliła, by załoga ją wyprzedziła. Nie powinna tego robić. Po prostu nie powinna. Ale chciała.
-
Przygotujcie maszynę do startu. Ja mam tu coś jeszcze do załatwienia – rzuciła i
zanurkowała w dół.
Czarny
Wojownik poruszał się ociężale, zupełnie jakby to zbroja spowalniała jego ruchy
i czyniła je tępymi. Ttuce wiedziała, że nagła śmierć siostry pozbawiła go
części mocy, ale mimo to nie pohamowała szyderczego śmiechu, który wypełnił
każdą komórkę jej ciała. Pikowała prosto na niego, głową na przód, a potem
nagle przyśpieszyła na tyle, był przestał ją widzieć. Pojawiła się tuż przed
nim i wziąwszy zamach, z impetem uderzyła pięścią w czarny hełm. Ten oderwał
się z trzaskiem od reszty zbroi i potoczył po ziemi. I tak Ttuce stanęła oko w
oko z bezgłowym przeciwnikiem. Słowa kobiety, którą chwilę wcześniej zabiła,
ponownie okazały się być prawdziwe. Czarne ō-Yoroi było puste, a w miejscu
gdzie powinna być twarz wojownika, znajdowały się jedynie światła nieludzkich,
czerwonych ślepi.
-
Witam. – Psychopatyczny uśmieszek Saiyanki tylko się poszerzył, a ona obróciła
się błyskawicznie w miejscu i bocznym kopniakiem posłała Czarnego Wojownika na
plecy. Podczas upadku zbroja pogruchotała leżące na ziemi kości i wzbiła w
powietrze tumany kurzu. Kiedy te wreszcie opadły, Ttuce opuściła uniesioną do
tej pory nogę i wyprostowała się, nie pokazując po sobie ani odrobiny
zmęczenia.
-
Kim jesteś? – wycharczał Saku. Czerwone ślepia poruszały się w powietrzu niczym
płomyki świec, a rękawice zaciskały się na pozostałościach kości, miażdżąc je
na drobny pył, który przesypywał się między jego palcami.
-
Na imię mi Ttuce. Nie jestem z tego wszechświata. – Owinęła się ogonem w pasie
i z lekkością wskoczyła mu na pancerz zbroi. Stanęła na jego klatce piersiowej.
Przycisnęła go do podłoża, pięty umiejscawiając na wysokości żeber, i
przekrzywiła głowę, spoglądając na niego z kpiną wypisaną na twarzy. –
Słyszałeś kiedyś o Saiyanach, nędzniku? Nie wydaje mi się. Gdybyś o nich
wiedział, to nie miałbyś czelności nazywać siebie wojownikiem. – Podskoczyła i rozstawiła nogi tak, by wylądować na łokciach
ofiary. Potężnym uściskiem roztrzaskała kolejne elementy zbroi, Saku zaryczał
gniewnie, a ona odchyliła głowę w tył, śmiejąc się do rozpuku. To miał być jej przeciwnik?
-
Zapłacisz mi za to! Kimkolwiek jesteś i skądkolwiek pochodzisz, odnajdę cię!
Zabiłaś moją siostrę i ukradłaś moją własność! – Czerwone ślepia wwierciły się
w sakiewkę u boku Saiyanki, a ta z rozbawieniem przetrąciła mu kolana.
-
Taka nędzna wydmuszka jak ty gówno mi może zrobić. Nigdy nie odzyskasz ciała,
Saku. – Podniosła z ziemi jego hełm i od niechcenia przyjrzała mu się z bliska.
Zaczęła przechadzać się wokół rozciągniętej zbroi i wciąż płonących
wściekłością ślepi, zupełnie jakby znajdowała się na wystawie sztuki
współczesnej, a nie na polu bitwy. – Myślałam, że jesteś potężny, ale
zdecydowanie cię przeceniłam. Zawiodłeś mnie! Odebrałam ci siostrzyczkę, a ty
nawet nie potrafisz utrzymać się na nogach?
Spojrzała
bezpośrednio w te ślepia i pozwoliła sobie na sardoniczny uśmiech. Uniosła hełm
za uszkodzone rogi, po czym bez wysiłku rozerwała go na dwie części. Cisnęła je
na boki i zadarła głowę dumnie do góry. Ze zbroi wydobywały się teraz gardłowe
dźwięki dezaprobaty, zupełnie jakby Czarny Wojownik dławił się wściekłością.
Ttuce zmrużyła oczy i sprawiła, że chwilę później wszelkie oznaki jego
obecności zniknęły w świetlistym płomieniu ki.
-
Żryj piach.
Kiedy
stała już na pokładzie statku, wśród ruin miasta mogła dostrzec rozgromione
wcześniej widma jego mieszkańców. Na pierwszy rzut oka zdawały się one błąkać
bez celu, ale po chwili obserwacji Ttuce stwierdziła, że poszukają i zbierają
pozostałości czarnej zbroi, jakby z zamiarem odbudowania jej od podstaw. Saiyanka
zmarszczyła nos, a w tym samym momencie tuż za bulajem, przed którym stała,
pojawiła się para czerwonych ślepi. Niewidzialna ręka przeniknęła przez
pancerne szkło i z ogromną siłą pochwyciła ją za gardło. Ttuce charknęła i
wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, od razu podejmując próbę odtrącenia wrogiej
kończyny, ale trafiając wyłącznie na powietrze. Uścisk był potężny, a koniuszki
widmowych palców i paznokcie wbijały się w skórę, jakby chcąc oderwać ją od
reszty ciała. Saiyanka spociła się jak szczur i poczuła, że traci oddech, a
groźba za zniewagę, jakiej się dopuściła, uderzyła w nią z mocą jakiej przedtem
nie doświadczyła. Statek nabrał wreszcie wystarczającej mocy i z hukiem oderwał
się od ziemi, a uścisk zniknął.
Dopadnę cię.
Ttuce
przełknęła z trudem ślinę i pomasowała obolałą szyję, wpatrując się dalej w
bulaj, za którym widziała teraz już tylko czerń kosmosu.
>*<
Teraźniejszość
- A możesz mi łaskawie
wyjaśnić dlaczego zabiłaś tę kapłankę? Miałaś u Freezera za mało emocji? –
syknął Vegeta, robiąc krok w jej stronę. Ttuce wyszła mu zaraz naprzeciw i
stanęli oko w oko.
- Bo się o to prosiła.
Tak samo jak ty teraz, bracie – wycedziła.
Vegeta
potarł skronie dłonią i westchnął ciężko nad swoim losem.
-
Ja pierdolę…
-
To czyli w końcu Ttuce jest dobra, czy zła? – spytał Goku, patrząc z nadzieją
na Whisa. Jeśli ktoś miał się odnaleźć w tym szaleństwie i wysnuć z niego
jakieś wnioski, to właśnie opiekun Boga Zniszczenia. Sam Whis roześmiał się
perliście na to pytanie i machnięciem berła sprawił, że bańka, w której do tej
pory oglądali wydarzenia z planety Urtle, pękła z cichym pyknięciem i opryskała
ich kropelkami wody.
-
Uważam, że Ttuce nie da się zaszufladkować jako dobrej lub złej. Jest ona dużo
bardziej złożoną postacią – odparł, a za jego plecami Vegeta rękawicą wytarł
twarz z pozostałości bańki.
-
Mniejsza o nią, porozmawiajmy o Czarnym Wojowniku. Czy dowiedzieliśmy się
czegokolwiek, co może nam pomóc go zniszczyć? – warknął. Goku spojrzał na swoją
dłoń i zaczął wyliczać na palcach:
-
No cóż, wiemy, że nie posiadł jeszcze pełni mocy. Wiemy, że najprawdopodobniej
wciąż nie ma ciała…
-
Dlatego nigdy tak naprawdę nam się nie pokazał. – Vegeta skinął głową i
skrzyżował ręce na torsie.
-
Tylko skoro on żeruje na cudzej śmierci, to dlaczego akurat śmierć jego siostry
go osłabiła? – Goku podrapał się po
karku.
-
Nie słyszałeś co powiedziała kapłanka? Miała umrzeć podczas rytuału. Jej krew
powinna była zwieńczyć cały proces przemiany. Na tym etapie Saku nie był na to
jeszcze gotowy.
-
Słuszna uwaga, ‘Geta. Czyli śmierć siostry go osłabiła, ale minęło dość dużo
czasu, by jakoś odbudował swoją moc. No i wszystko wskazuje na to, że bez
interwencji Ttuce mielibyśmy go na głowie dużo wcześniej. – Goku zmarszczył nos
i przytknął do niego palec wskazujący. – Martwi mnie to, że ostatnim razem
karty niewiele zdziałały. Albo kapłanka od początku przeceniła ich moc, albo
Czarny Wojownik stał się dużo potężniejszy od czasu pierwszego spotkania z
Ttuce.
-
Nędzny magik, który śmie nazywać siebie wojownikiem! Przecież on nawet nie wie
co to energia ki! – Vegeta zgrzytnął zębami i uniósł zaciśniętą pięść. – Jeśli
myśli, że damy się ośmieszać przez takie głupie sztuczki, to jest w błędzie!
-
Jak na razie dość dobrze mu to wychodziło, książę. – Whis uśmiechnął się
dobrotliwie i zignorował pełne jadu spojrzenie Vegety.
-
Czas wrócić na Ziemię. – Goku zaciągnął pas swojego gi i bez namysłu przytknął
dwa palce do czoła. Po chwili pełnego skupienia wyrwało mu się westchnienie. –
Cholera. Jest za daleko, nie mogę wyczuć żadnej energii. Whis, pomożesz nam?
-
Jeszcze ten jeden raz. – Pochylił się nad kulą magicznego berła i wpatrzył w
nie uważnie. Po chwili na jego twarzy pojawił się cień niepokoju. – To dziwne.
Ziemi nie ma.
-
JAK TO ZIEMI NIE MA?! – wrzasnął
Vegeta, a Whis przekrzywił głowę i potrząsnął berłem, jakby chcąc poprawić
jakość obrazu. Beerus zachrapał w tle.
-
Nie widzę jej…
-
No to nie widzisz jej, czy została zniszczona?!
-
Dobre pytanie. – Whis przymrużył oczy, jeszcze bardziej wytężając wzrok, i po
chwili wydał z siebie zadowolony dźwięk. – Zagadka rozwiązana! Czarny Wojownik
osnuł ją swoją magią. Jest nie tylko niewidoczna, ale również nie można się tam
dostać. Teleportacja na pewno wam nie pomoże.
-
Jak to?! – Goku prawie wyrwał mu rzeczone berło i sam w nie spojrzał. – I co teraz
zrobimy?!
-
Kolejne dobre pytanie. – Whis oparł łokieć na dłoni i postukał się palcem w
brodę. – Nie możecie się teleportować ani polecieć żadnym statkiem. Na chwilę
obecną nie potrafię zobaczyć co tam się dzieje, a ci, którzy przebywają na
Ziemi, nie są w stanie jej opuścić… Uogólniając, z góry na pewno się tam nie dostaniecie.
-
A z dołu? – zakpił Vegeta i nawet nie zauważył, jak twarz Whisa momentalnie się
rozjaśnia. – Usiłujesz być zabawny, czy może…
-
Dokładnie! Z dołu! – Whis skupił się znów na swoim niezastąpionym berle, a Vegeta posłał Goku
pytające spojrzenie. Ten tylko wzruszył ramionami z dość zdezorientowaną miną.
– Wiecie już, o co mi chodzi?
-
No raczej nie – wycedził Vegeta, a Whis tylko się zaśmiał i pozwolił, by berło
uniosło się samo w powietrzu. Założył ręce za plecami i spojrzał na Saiyanów z
cierpliwym uśmiechem na ustach.
-
Saku jest Bogiem Śmierci. W związku z tym, mimo że oficjalnie zamknął wszystkie
drogi na Ziemię, nieoficjalnie jedną z furtek pozostawił otwartą.
-
Którą? – spytali Goku i Vegeta równocześnie.
-
Zaświaty, a konkretnie ziemskie piekło. W razie czego to stamtąd może
pozyskiwać kolejnych rekrutów do swojej armii.
-
Ha! Wszystko jasne! – Młodszy Saiyanin aż przyklasnął. – Zstąpimy do piekieł,
pogadamy ze staruszkiem Enmą i wydostaniemy się stamtąd bezpośrednio na Ziemię!
-
Niech i tak będzie. – Vegeta obnażył zęby we wściekłym grymasie. – A potem
pokażemy Saku, gdzie jego miejsce. Na kosmicznym śmietniku, żeby nie było
wątpliwości!
Beerus
ocknął się na ten wojowniczy okrzyk i uniósł twarz z talerza. Z nosa zwisała mu
ość ryby.
-
Co się dzieje? – mruknął półprzytomnie, a Whis zaraz usłużnie podał mu
serwetkę.
-
Nic takiego, mój panie. Saiyanie wybierają się na wycieczkę do piekła.
-
Ach. Jeśli potrzebują, żeby ktoś ich zabił, to zgłaszam się na ochotnika. –
Beerus ziewnął i zwinął się w kłębek na krześle, próbując ponownie zasnąć.
-
Nikt nas nie będzie zabijał, musimy być w pełni sił! – obwieścił radośnie Goku
i spojrzał na Whisa. – Jesteś w stanie pomóc nam się dostać do ziemskiego
piekła?
-
Otworzę portal, ale gwarantuję, że ta przeprawa da wam się w kość. W końcu w
jakimś sensie będzie to dla was śmierć.
-
Nie boję się ani prawdziwej śmierci, ani takiej na niby. Jeśli dzięki temu
ocalimy Ziemię, to właśnie tak zrobimy – zarządził Vegeta, a Beerus drgnął za
stołem.
-
Chodź no tu, chłopcze. – Skinął na księcia palcem uzbrojonym w długi pazur, a
kiedy ten niechętnie podszedł bliżej, wręczył mu spisaną na serwetce listę
zakupów. – Jak już odratujecie tę swoją planetkę, to oczekuję tych rzeczy. I
żadnych zamienników! Jeśli choć jedna potrawa nie będzie się zgadzać, to…!
-
Tak, tak, wiemy, zniszczenie, ruina, śmierć, kiła i mogiła – warknął Vegeta i
wepchnął listę za swój napierśnik.
-
W miarę możliwości nie pozostawię was samym sobie. Skontaktuję się z wami przy
pierwszej okazji. – Whis za pomocą berła wyczarował i otworzył wrota piekieł.
Saiyanie bez cienia wahania ruszyli wprost w ich płomieniste objęcia, w obliczu
zagrożenia zaskakująco łatwo zapominając o wcześniejszej waśni.
-
W gorącej wodzie kąpani – mruknął Beerus, gdy portal się już zamknął, a Whis skinął
głową.
-
To jeszcze może doprowadzić do ich zguby.
>*<
Rozkudłana
Bulma wyskoczyła z dwuosobowego samolotu, który chwilę wcześniej osiadł miękko
przed tokijską siedzibą JAXA. Poganiając drepczącego jej po piętach Gotena,
zapięła pod samą szyję zbyt obszerną bluzę z kapturem i zauważając uzbrojonych ochroniarzy,
wyciągnęła z kieszeni swoją legitymację.
Son
Goten jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Bulma, która przestawała
dbać o wizerunek, to Bulma, której nie należało pod żadnym pozorem lekceważyć.
Ukrop spływał na ich ramiona, a słońce lśniło niemiłosiernie na pozbawionym
chmur niebie, zupełnie jakby Czarny Wojownik zapomniał o swojej obietnicy pogrzebania
Ziemi w ciemnościach. Ochroniarze przeprowadzili rutynową kontrolę i pozwolili
im przejść na teren siedziby, a następnie do białej bryły budynku. Kobieta
parła na przód jak lodołamacz, a podeszwy jej adidasów skrzypiały na
wypastowanej na błysk posadzce.
Bulma
nie odzywała się do Gotena już prawie w ogóle, a zacięta mina z jaką się
obnosiła sugerowała, że w głowie bez przerwy powtarza ułożony wcześniej plan.
Jedyną dystrakcją, na jaką sobie pozwalała, było kontrolne zerkanie na zegarek,
gdy oczekiwali na spotkanie z dyrektorem centrali. Chłopiec wiedział, że w tym
samym czasie jego brat i pozostali wojownicy powinni stać już na scenie wraz z
Satanem i tym samym wcielać w życie intrygę, którą uknuli przeciwko Czarnemu
Wojownikowi.
Gabinet
dyrektora Supēsu był tak pedantycznie czysty, jak i reszta siedziby. Na głównej
ścianie widniało logo JAXA, a tuż pod nim stało potężne biurko, na którym poza
oficjalnymi dokumentami, kubkiem kawy i metalowym wahadełkiem, złożonym z orbit
i przesuwających się po nich planet, nie znalazło się już miejsca na nic
innego. W kącie pomieszczenia szumiał wentylator, a ruch powietrza muskał
liście doniczkowej palmy. Mężczyzna zaoferował Bulmie i Gotenowi szklankę wody,
ale kobieta odmówiła zanim chłopiec miał chociażby okazję rozważyć tę ofertę.
-
Przejdźmy do rzeczy. – Bulma złożyła dłonie i oparła je na krawędzi biurka. –
Mimo moich ostrzeżeń ciągle próbujecie się przebić poza ziemską atmosferę.
Miałam swój wkład w waszą współpracę z Chinami i moje urządzenia wykrywają
ruchy Shenzhou. Ile z nich rozbiliście w ostatnim czasie?
-
Pani Briefs! – Mężczyzna zaśmiał się cicho i pokręcił głową z protekcjonalną
manierą, a głębokie zmarszczki na jego twarzy nadały mu wygląd zbliżony do
mopsa. Również złożył ręce na biurku i pochylił się do siedzącej naprzeciwko
niego kobiety. – Nikt nie podważa pani wkładu w nasze przedsięwzięcia. Rola
pani ojca również nie uległa zapomnieniu. Odkąd loty wahadłowców zostały
wstrzymane, a wszyscy skupili się na sojuzach, to dzięki wam udało nam się
wejść na kosmiczną arenę. I tylko z tego względu nie oskarżę pani teraz o
szpiegostwo…
-
Nadzorowanie moich własnych wynalazków nie jest szpiegostwem! – Uderzyła
pięścią w blat, a Goten aż się wzdrygnął. – Jeśli dojdzie do jakiejkolwiek
awarii, to ja będę wiedzieć o niej jako pierwsza i to ja będę wiedzieć jak na
nią zareagować! Tak samo jak teraz wiem, że zignorowaliście moje ostrzeżenia o
barierze otaczającej Ziemię i pozwalacie, by ludzie tracili życie, rozbijając
się o nią! Skoro zachciało wam się eksperymentów, trzeba było zdecydować się na
loty bezzałogowe!
-
Pani Briefs, pani nie wie o czym mówi. – Ton mężczyzny był teraz ostrzejszy, a
mięśnie jego twarzy napięły się. Nad górną wargą zebrała mu się odrobina potu. –
Odnosi się pani do serii lotów suborbitalnych, które rzeczywiście, ku naszej
głębokiej rozpaczy, zakończyły się katastrofą. Natomiast żaden z nich nie miał
na celu opuszczenia orbity Ziemi i tym samym bezpośredniego narażenia
tajkonautów na niebezpieczeństwo…
-
Niech mi pan nie mydli oczu! – Bulma zerwała się na równe nogi. Była czerwona
na twarzy, a jej ręce aż drżały ze wściekłości. Goten skupił się na wahadełku,
stojącym na biurku. Metalowe kulki planet poruszały się z niemalże zawrotną
szybkością, płynąc po kołach przeplatających się orbit. Ten widok pomagał mu
się nieco wygłuszyć na kłótnię, z której wciąż nie wszystko rozumiał. – Czy pan
naprawdę nie widzi, co tu się dzieje?! Mamy do czynienia z niewidzialnym przeciwnikiem,
który odciął nas od reszty wszechświata i jednocześnie zabija nas od środka! Te
liczne śmierci w ostatnim czasie, zakłócenia, tajemnicze wypadki i katastrofy…
Czy pan uważa, że to wszystko zbieg okoliczności?! Czego trzeba, żeby przestał
pan lekceważyć moją opinię?! Może powinnam się zgłosić do Roskosmosu?! Nie raz
i nie dwa proponowali mi współpracę!
-
Byłbym wdzięczny, gdyby raczyła pani ściszyć głos – wybełkotał Supēsu,
pobladły na twarzy ze złości. Za przeszklonym drzwiami zebrał się już dość
spory tłumek gapiów, a Bulma opadła na krzesło obok Gotena i wyciągnęła z
kieszeni paczkę papierosów. – Tu się nie pali! – poinformował ją zaraz
mężczyzna, ale całkiem go zignorowała i z ulgą zaciągnęła się wiśniowym dymem.
Dyrektor drżącą ręką otworzył jedną z szuflad biurka i wyjął z niej płaskiego pilota.
Nacisnął włącznik i uruchomił telewizor, wiszący na przeciwległej ścianie. Mimo
zakłóceń, obraz który się na nim wyświetlił nie pozostawiał żadnych
wątpliwości. Oto mieli przed sobą imponujące afro Satana. Bulma odsunęła rękę z
papierosem od ust i poprawiła się na krześle tak, by móc lepiej widzieć.
-
W pewnym stopniu udało nam się odzyskać łączność satelitarną – wyjaśnił Supēsu,
przystając za jej plecami. Kobieta położyła dłoń na ramieniu Gotena, a ten
zamachał nerwowo nogami w powietrzu, obserwując jak Gohan i pozostali wojownicy
trwają w równym rzędzie obok ziemskiego bohatera. Satan, roześmiany od ucha do
ucha, przedstawiał ich po kolei wiwatującemu tłumowi. – Naprawdę mamy porzucić
naszą pracę i zdać się na pomoc tych dziwadeł? Uważa pani, że te istoty są w
stanie zapewnić nam bezpieczeństwo? – spytał, a Bulma uśmiechnęła się pod nosem
na widok skrzywionej twarzy Ttuce, która na chwilę pojawiła się na ekranie
odbiornika.
-
Nie ma pan zielonego pojęcia do czego są zdolni.
-
Podobnie jak pani nie ma pojęcia do czego zdolny jest wasz przeciwnik.
Bulma
i Goten drgnęli równocześnie, ale nim którekolwiek z nich zdołało zapytać, co
to niby do cholery miało oznaczać, ich uszy wypełnił znajomy już głos:
Witajcie, Ziemianie. W
dniu dzisiejszym przemawiam do was po raz pierwszy, chociaż moją obecność na
tej planecie zaznaczyłem już dawno temu. Od tej pory żyliście w strachu i
beznadziei, które nie skończą się, o ile nie przysięgniecie mi posłuszeństwa
jako swojemu nowemu władcy.
-
Co do…? – szepnęła Bulma i rozejrzała się na boki. Głos Czarnego Wojownika
zdawał się dobiegać zewsząd. Z nieba, ścian, telewizora, jak i jej własnego
wnętrza. Czyżby wszyscy mieszkańcy planety słyszeli go teraz w swoich głowach?
Poruszenie widoczne było również wśród fanów Satana, a także na samej scenie, gdzie
Wojownicy Z zamarli jak w oczekiwaniu na starcie. Oczy Bulmy rozszerzyły się
nieco. Ta słoneczna pogoda, nagły powrót połączenia satelitarnego… Myśleli, że
zastawili pułapkę na przeciwnika, a tak naprawdę to on wciągnął ich w swoją.
Wojownicy, których macie
teraz przed sobą, są moimi wrogami. A moi wrogowie są waszymi wrogami.
Zniszczcie ich, a z mojej ręki zaznacie już wyłącznie szczęścia.
W
następnej chwili kamera telewizyjna uwieczniła potężny wybuch i tornado
płomieni, które w mgnieniu oka ogarnęły scenę. Bulma upuściła papierosa i wrzasnęła,
gdy jej przyjaciele zniknęli w samym epicentrum zdarzenia, a jakikolwiek ślad
po nich został starty przez szalejący żywioł. Goten poderwał się ze swojego
miejsca, oszołomiony myślą, że jego brat mógł właśnie stracić życie. Poruszył
bezgłośnie ustami i wyciągnął rękę do telewizora, w którym teraz widoczny był
już tylko gęsty dym.
-
Jest takie słynne chińskie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach. –
Tknięta przeczuciem Bulma odwróciła się do Supēsu w porę, by zobaczyć jak ten
wyciąga z szuflady pistolet. – Dla pani właśnie się ziściło.
Oczy
dyrektora zalśniły na czerwono, Goten krzyknął, a dwie kule przeszyły powietrze
i zrzuciły Bulmę z krzesła, wbijając się prosto w jej klatkę piersiową.
Rozdział
powstał z dedykacją dla Killall, której chciałabym raz jeszcze z całego
serducha pogratulować, skoro nie mam możliwości zrobić tego osobiście. :D You
go girl!
PS.
Obiecuję, że jacyś bohaterowie przeżyli!
Kochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńMój słodki.... Rozdział dla mnie? Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję! Byłam dziś u lekarza i wiem, że maleństwo rośnie. Za jakieś dwa tygodnie dostane skierowanie na kolejne USG. Mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze.
Wracając do rozdziału. Opisy całego zajścia na Urtle były nad wyraz mocne. Bardzo mi przypadły do gustu i potrafiłam sobie niemal wyobrazić ten cały majdan. Ttuce wplątała się w paskudną historię przez durnego jaszczura, a gdyby to on sam się tam pojawił już dawno Saku posłałby go na matę :D A szkoda, że mu się to nie udało, bo nie ma to jak złem niszczyć zło xD
Uśmierciłaś Bulmę? O mój boże!! Co teraz ocaleli poczną bez największej głowy naukowej w dziejach? Jestem w szoku, że Goten nie zdążył jej ocalić, a co do "zabawy" czarnego pancia na występie z Herkulesem, to przeczuwam, że słabi ziemianie mogli mieć kiepsko. Jednak najważniejsze, że Goku i Vegeta wracają na planetę, miejmy tylko nadzieję, że piekło nie zrujnuje ich życia :)
Jeszcze raz kochana dziękuję za dedykację. Życzę mnóstwo weny! Trzymaj tak dalej :D
O ja... Freezer kontra Czarny Wojownik, to wręcz zasługuje na swoją własną, alternatywną historię! :D
UsuńPodejrzewam, że Lord mógłby gryźć ziemię szybciej niż po walce z Vegetą w RoF. A po wszystkim Saku pewnie uznałby, że Siódmy Wszechświat jest zamieszkały wyłącznie przez takie kreatury i w związku z tym odpuściłby sobie tę całą inwazję. :P
Obiecuję, że Goten jeszcze się zrehabilituje. <3
Tylko nie Bulma ;O
OdpowiedzUsuńPrzepraszam :(
UsuńNie no....
OdpowiedzUsuńja Cię kiedyś uduszę wiesz?Skończyć w takim momencie!? Dobrze że czytałam to na przerwie na nocnej zmianie to się chociaż obudziłam, takie emocje :D
I Bulmę uśmierciłaś!!! Jestem ciekawa reakcji Vegety o śmierci żony ;p
A własnie tak na marginesie świetny rozdział :D
Hahaha! <3 Łączę przyjemne z pożytecznym!
UsuńUwielbiam wzbudzać ten niecny rodzaj emocji i ogromnie się cieszę, że wypaliło. Dzięki temu Wy też będziecie się bardziej cieszyć na kolejny rozdział, a może nawet ktoś ograniczy spożycie kawy. :D
Bulma już bardzo długo wymykała się śmierci! Koniec końców musiała paść moją ofiarą. A teraz ja pewnie padnę ofiarą Vegety. ;)
Oj tak Vegeta Cie dopadnie pilnuj się :D
UsuńNapisałaś że jacys bohaterowie zostaną przy życiu czytając ten rozdział mam duże wątpliwości ale wiesz co mówisz :D
Moje diabelskie pomysły nie pozostawią ich na zbyt długo w spokoju. xD Także ci co przeżyli i tak muszą się mieć na baczności!
UsuńKochana e.k.p.!
OdpowiedzUsuńOdpiszę i na gg i na blogu, w razie gdybyś nie miała jeszcze dostępu do gadulca w związku z wyjazdem. Przede wszystkim bardzo, bardzo się cieszę, że Twój synek zdrowieje i że wszystko układa się jak należy - nie mam dzieci, więc mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje rodzic, gdy pociecha choruje. I nie są to miłe wyobrażenia... Mam też nadzieję, że teraz będziesz już doświadczać zupełnie innych emocji i że wszystkie z nich będą stricte szczęśliwe!
Dziękuję za liczne miłe słowa i wsparcie emocjonalne! :D Są naprawdę nieocenione.
Cieszę się, że miałaś okazję się pośmiać ze sceny na planecie Beerusa. Bardzo mi zależy, żeby oprócz zawiei i beznadziei wplatać w to opowiadanie też jakieś elementy komizmu. Inaczej chyba nie dałoby się tego zbyt często czytać. xD Z niecierpliwością czekam na wszystkie kolejne sugestie, które również z radością wezmę pod uwagę. Bardzo mi zależy na tego typu opiniach, bo wtedy wiem, czy zmierzam z tym całym majdanem we właściwym kierunku. (Czasem jak się nakręcę na jakąś wizję, to mogę przestać patrzeć całościowo...)
Co do kontaktu jeszcze - gg niestety czasem mi nawala, stąd też ta późna odpowiedź. :( Przeinstalowałam je dopiero co, więc może teraz będzie już lepiej.
Czy wysyłałaś do mnie może e-maila? Bo z tego co mi wiadomo, to ze skrzynką również miałam ostatnio jakiś problem i kilka wiadomości do mnie nie dotarło... W razie czego teraz powinna już być na chodzie. Ugh, złośliwość rzeczy martwych! :D
Urlop czeka mnie dopiero na koniec lipca, przedtem jeszcze dużo pracy, ale już skreślam dni w kalendarzu! Pogoda na razie rzeczywiście taka, że Czarny Wojownik by się nie powstydził. Miejmy nadzieję, że to jednak nie on za nią stoi. x) (Jeśli on, to ja się nie przyznaję. Ja go tutaj nie ściągałam! xD)
Ściskam gorąco! Wypoczywaj! <3
no nieee dlaczego jeszcze nie ma kontynuacji to czekanie mnie zabija ... dosłownie
OdpowiedzUsuń
UsuńPrzepraszam! Niestety w ostatnim czasie zmarła pewna bardzo bliska mi osoba i ciągle jeszcze się z tym borykam. Chciałam uporządkować sobie w głowie kilka spraw zanim wrócę do kontynuacji opowiadania. Teraz już się w miarę ogarnęłam i rozpoczęłam pracę nad kolejną częścią, tak więc mam nadzieję, że na blogu pojawi się ona najdalej w drugim tygodniu sierpnia. :) Cieszę się, że czekasz. <3 I żywię nadzieję, że wakacyjny czas upływa Ci w wesołej atmosferze.
hmm jak ktoś zna jeszcze inne ff z db które w czasie czytania wręcz wbijają w fotel jak to wspaniałe dzieło to proszę polecajcie mi coś .. oczywiście w jeżyku polskim muszę się czymś zająć oczekując na koleinę rozdziały
OdpowiedzUsuń"Wspaniałe dzieło"! :D Dziękuję Ci, to przemiłe.
UsuńNa podstronie "sąsiednie planety" znajdziesz listę kilku polskich opowiadań DB, które czytam.
Kiedy nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńMam obsuwę. :( Będzie po weekendzie. Ale myślę, że będzie też fajny i długi, więc jakoś ten czas oczekiwania Wam wszystkim wynagrodzi. Odzywajcie się do mnie częściej! ;p
UsuńTeż czekam na kolejny rozdział, ale jestem cierpliwy ;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że jesteś i że wciąż tu zaglądasz. :D
UsuńTylko nie BULMA, CZEMU !? W ogóle dziwi mnie to, że nie czytałem tego rozdziału, w sumie czytałem go, ale tylko retrospekcję z siostrą Saku, możliwe że wtedy mi wywaliło kompa, nie pamiętam. Śmierć Bulmy?? REALLY?? REALLY?? JA CI DAJĘ W SWOICH ROZDZIAŁACH KOKS MOCE, A TY ŻONĘ VEGETY, OGŁUPIAŁAŚ!?! Zabieram się za kolejne ^^
OdpowiedzUsuń