Ttuce
pochyliła się i machnęła ostrzegawczo ogonem, który zamiótł ziemię wokół niej.
Nawet te kilka dłuższych pasm włosów, które miała związane na karku, zjeżyło
się i nadało Saiyance wygląd żbika szykującego się do ataku. Lekka aura
zaczynała pojawiać się w miejscach, gdzie jej stopy stykały się z podłożem.
- A teraz… Jeśli pozwolicie. Udam się na poszukiwanie kryształowych kul.
- A teraz… Jeśli pozwolicie. Udam się na poszukiwanie kryształowych kul.
W
jej głosie zabrzmiało wyzwanie. Chciała sprowokować i była gotowa walczyć z
każdym, kto próbowałby ją powstrzymać. Na przykładzie Freezera wiedziała
doskonale, że mieszkańcy Ziemi są uparci i mają swoje zasady. Jedną z nich było
utrudnianie życia przybyszom z kosmosu, którzy zechcieli położyć łapę na ich bezcennych
kuleczkach.
-
Do czego są ci potrzebne?
Ttuce
rozpoznała powagę i ostrzeżenie czające się w oczach Goku. Ten dziwny Saiyanin
na pewno nie należał do najmądrzejszych przedstawicieli swojego gatunku,
chociaż właściwie duża część Kosmicznych Wojowników odznaczała się głównie siłą
mięśni, a nie umysłu. Ale w tej chwili, gdy widziała na twarzy Son Goku pełną
koncentrację i jasną informację powstrzymam
cię, zaczęła się zastanawiać, czy beztroska natura tego mężczyzny nie jest
tylko na pokaz i dla zmylenia przeciwnika.
-
Musiałabym być głupia, żeby ci to zdradzić. – Uśmiechnęła się jadowicie. –
Dowiesz się o moich zamiarach dopiero wtedy, gdy smok pomoże mi wcielić je w
życie.
-
Obawiam się, że nie mogę ci na to pozwolić. Zanim zbliżysz się do kryształowych
kul, będziesz musiała mnie pokonać.
-
Wszystkich nas! – krzyknął Krillan i stanął u boku Goku. – Nie ty pierwsza
zasadzasz się na te kule i nie ty pierwsza… Co to za dźwięk?
Zaczął
się rozglądać na boki, szukając źródła dziwnego pikania, a Ttuce drgnęła i
nacisnęła przycisk na swoim scouterze.
-
To rozmowa międzygalaktyczna. Muszę odebrać, ale nie przeszkadzaj sobie, mam
dużą podzielność uwagi. – Odwróciła się do niego plecami i zaczęła z kimś
rozmawiać, palcami przytrzymując przycisk na scouterze. Mówiła w jakimś
kosmicznym języku, ale z tonu jej głosu dało się wyczytać, że jest zirytowana i
wcale nie ma na to ochoty.
Krillan
na przemian otwierał i zamykał usta jak ryba.
-
Trochę te scoutery unowocześnili. – Goku podrapał się po karku.
Vegeta
natomiast uśmiechał się pod nosem i przysłuchiwał rozmowie z głową przechyloną
na bok. Piccolo zastanawiał się co dokładnie książę Saiyanów pamięta ze swojej
elitarnej edukacji i w jakim stopniu jest w stanie zrozumieć język, w którym
mówi jego siostra. Ttuce parsknęła śmiechem, powiedziała coś spokojniej i się
rozłączyła. Odwróciła się znowu do mieszkańców Ziemi.
-
Ach, ta praca. W świecie kosmicznego biznesu wyśpisz się dopiero po śmierci. –
Uśmiechnęła się przerażająco i z tą samą miną spojrzała na Krillana. – À propos
śmierci. Mówiłeś coś o tym, że nie ja pierwsza…?
-
I nie ostatnia zaszczyciłaś nasze skromne ziemskie progi swoją obecnością, a ja
chyba zostawiłem włączone żelazko! – Krillan schował się za Piccolo, a Ttuce
uniosła brwi.
-
Żelazko?
-
Więc prowadzisz interesy z Frutanami. Ciekawe. – Vegeta bardzo nie lubił gdy
się go ignorowało.
-
Przynajmniej jest na kim oko zawiesić. To znaczy do czasu, gdy nie przemienią
się w te krokodylo-podobne istoty… Wtedy robi się brzydko. – Leniwym ruchem
odrzuciła na plecy pałętające się po jej ramieniu pasmo włosów. – Widzę, że
nadal pamiętasz frutański. Ćwiczyłeś z Zarbonem?
-
Niczego z Zarbonem nie ćwiczyłem. I nie mów mi, że ten dupek ci się podobał.
-
Właściwie nigdy nie miałam okazji go poznać. Wiedziałam tylko, że jest jednym z
ulubionych przydupasów Freezera. I nie, niekoniecznie był w moim typie. Już
bardziej podobał mi się ten… O matko Beerusa, jak mu tam? – Klepnęła się
teatralnie w czoło. – No wiesz, białe włosy, czerwona skóra… Latał za Ginyu.
-
Jeice?! TY I JEICE?!
-
To chyba nie jest najlepszy moment na wejście zazdrosnego, starszego o trzy
minuty brata. Poza tym, lepszy Jeice niż Guldo. – Na twarzy Vegety odmalowało
się obrzydzenie i aż tupnął, żeby dać ujście złości. Ttuce skwitowała to
śmiechem. – Skoro już musisz katować swoich przyjaciół tymi szczegółami, to
nie. Do niczego między nami nie doszło. Po prostu wtedy lubiłam czerwony kolor.
Teraz… Teraz lubię zielony. – Mrugnęła do Piccolo, a ten poczuł, że pod jego
stopami otwierają się wrota piekieł. Podziemny Kraken już wyciągał po niego
swoje oślizgłe macki, ale jednak wcześniej dopadło go spojrzenie przekrwionych
oczu Vegety.
-
Nie wiem co tam sobie myślisz w tej zakutej, zielonej makówce, ale czuję, że
muszę cię poinformować: Zabiłem Zarbona! Zabiłem Jeice’a! Guldo zabiłem! CIEBIE
TEŻ ZABIJĘ, JEŚLI BĘDZIE TRZEBA!
Ttuce
wykorzystała wrzaski Vegety i skrzyżowała obie ręce na wysokości twarzy.
Zamknęła oczy i skupiła się, czując energię ki budującą się w brzuchu. Złote
światełko wędrowało w jej wnętrzu, aż do mostka. W tym punkcie rozdzieliło się
na dwa promienie, spływające do rąk. Rozczapierzyła palce, czując moc nawet w
ich opuszkach. Gdy ponownie otworzyła oczy, pomiędzy jej palcami znajdowała się
namacalna energia, podzielona na idealne trójkąty. Po jednym dla każdego.
Goku
oderwał wzrok od ciągle wrzeszczącego na Piccolo Vegety i samego Nameczanina,
który rumienił się na fioletowo. Spojrzał na Ttuce i jego oczy rozszerzyły się
ze zdziwienia.
-
CHAOS ATTACK!
Zniknęła
tylko po to, by na ułamek sekundy pojawić się przy młodszym Saiyaninie i wbić
mu jeden z trójkątów dokładnie między barki. Goku nie miał czasu na reakcję.
Sapnął czując, jak obca energia mości się w jego ciele i go paraliżuje.
-
Ona… Zna… Technikę błyskawicznej teleportacji – wydusił i ostatecznie
znieruchomiał.
Nim
pozostali zorientowali się do czego doszło, Ttuce zdążyła dopaść wszystkich,
paraliżując ich po kolei. Jedynie przy Yamchy, którego zostawiła sobie na
koniec, zatrzymała się na dłużej i zanim odebrała mu zdolność ruchu, uderzyła
go kolanem w brzuch. Wojownik zgiął się w pół z niemym krzykiem na ustach,
wypluwając sporo krwi i mając wrażenie, że Ttuce przebija się przez jego
kręgosłup.
-
To cię nauczy szacunku dla członków rodziny królewskiej. – Uśmiechnęła się
okrutnie i dopiero wtedy wbiła trójkąt w jego ciało.
Vegeta,
który jako jedyny pozostał nietknięty, obserwował jej technikę z niekrytą
zawiścią. Wykorzystując elementy teleportacji, Ttuce jeszcze zwiększyła
szybkość, poruszając się ruchem spirali. Energia niosła ją przez powietrze,
kreując wokół niej coś na kształt świetlistego tunelu. Każde poruszenie było
płynne i skoordynowane z resztą ciała. Ttuce ani na moment nie wypadała z
rytmu, ani nie burzyła kontinuum. Ogon wirował za nią jak puszczona na wietrze
wstęga. Mimo że przez cały czas jej ciało znajdowało się w poziomie, technika
bardziej przypominała taniec lub styl pływania niż prawdziwy atak.
Vegetę
najbardziej zainteresowało to, co robiła z rękami. Musiał się bardzo postarać,
żeby wychwycić ich ruch. Zdawały się żyć swoim własnym życiem, co jakiś czas
krzyżując się przy twarzy Ttuce, a potem rozchodząc na boki niczym pędy jakiejś
rośliny, sięgając po kolejną ofiarę. Przez cały czas trwania ataku, Saiyanka
zdawała się gromadzić w sobie coraz więcej energii i wydzielać ją do powietrza
niczym tornado. Technika była subtelna w wykonaniu, ale równocześnie mogła być
też śmiertelnie skuteczna.
Wylądowała
na kolanie, z drugą nogą wyprostowaną z tyłu. Jej ramiona były rozłożone i
wysunięte do góry niczym skrzydła patka, a głowa pochylona, z brodą
przyciśniętą do klatki piersiowej. Złota aura jeszcze przez chwilę otaczała
ciało, ale stopniowo rozpływała się w powietrzu. Poza Goku i Yamchą nikt nie
miał okazji zobaczyć, jak się do niego zbliżała. Piccolo, Krillan i Tien wciąż
nie wiedzieli co się stało, i bezskutecznie ponawiali próby poruszenia się.
Ttuce
wstała i spojrzała na Vegetę przez ramię.
-
Idziesz ze mną? – Wcisnęła kombinację klawiszy na scouterze, a ten wyświetlił
na czerwonej szybce mapę Ziemi i zaczął dla niej lokalizować Smocze Kule.
Vegeta skinął głową i dołączył do siostry, nic sobie nie robiąc ze swoich
kompanów, unieruchomionych w dziwacznych pozycjach.
-
Vegeetaa! – jęknął Goku z pretensją w głosie.
-
Nie martw się, zwrócę go w jednym kawałku. – Ttuce położyła bratu rękę na
ramieniu i przystawiła dwa palce do swojego czoła.
Posłała
zgromadzonym ostatni złośliwy uśmieszek, zanim wraz z Vegetą zniknęli z cichym
pyknięciem. Goku wypuścił ze świstem powietrze z ust, czując rosnący niepokój.
Piccolo miał rację. Tego przeciwnika nie można było lekceważyć, ani prosto
zaszufladkować. Teraz cała nadzieja w Gohanie. Tylko gdzie on się podziewał?
>*<
Szkarłatny kocyk. Wciąż
miał przed oczami jego szwy i nici, i czuł dotyk miękkiego materiału pod
palcami. Pamiętał go lepiej niż twarz siostry. Siostry, która mieszkała w
komnacie matki i której nie wolno było nawet wyglądać przez okno. Lud planety
Vegeta wiedział o istnieniu drugiego dziecka i wierzył w jego ciężką chorobę,
przez którą było niezdatne do funkcjonowania w społeczeństwie wojowników.
Tymczasem chodziło wyłącznie o jej włosy. Te głupie, jasne włosy. Pamiętał
ciche i urwane rozmowy rodziców na korytarzach pałacu, opowieści o legendzie,
która miała się narodzić i ciągle powracające słowa o Super Saiyaninie. Bali
się co będzie, gdy Freezer dowie się o ich córce. Bali się co będzie, gdy
ktokolwiek odkryje, że zamiast czarnych, włosy dziewczynki są prawie białe.
Widział jej twarz jak
przez mgłę. Zawsze w tym kocyku na głowie, nawet w całkowitym zamknięciu.
Najpierw u boku matki, a po jej śmierci u boku Tarble’a. Pamiętał, że
przechwalał się, co robił na dworze, jaki trening właśnie odbył, jak to ciągle
rósł w siłę i gdzie się wybierał w najbliższym czasie. Ona słuchała i zabawiała
młodszego brata, który podczas przyjścia na świat wypchnął z niego ich matkę.
Vegeta przychodził do niej, gdy nie znalazł nikogo innego do rozmowy. Bo ona
zawsze była, żeby wysłuchać jego przechwałek i jeszcze wypytać o szczegóły.
I tak aż do dnia, w
którym obchodzili czwarte urodziny. Jakiś czas po przyjściu Vegety, drzwi
komnaty stanęły ponownie otworem, a do środka wszedł król. Był to rosły
mężczyzna, wyższy niż Vegeta miał kiedykolwiek być. Jego twarz zdobiła gęsta
broda, która nadawała mu srogiego wyglądu i powagi monarchy. Siostra i brat
ucieszyli się na widok ojca, który coraz rzadziej miał dla nich czas. Podbój
kosmosu i kolejne wojny przybrały na znaczeniu wraz ze śmiercią jego żony, ale
wymagający lord, któremu zobowiązał się służyć, również nie próżnował i
skutecznie angażował go w coraz to nowsze plany. Dzieci nie zauważyły mrocznego
wyrazu na twarzy ojca. Zauważyły za to jaszczura we własnej osobie, gdy
wreszcie wyłonił się zza jego pleców.
Ttuce odsunęła się od
kołyski Tarble’a, a wzrok Freezera wwiercił się w jej twarz. Vegeta zapytał
ojca o co chodzi, żądając odpowiedzi jak na rozpieszczonego księcia przystało.
Król jednak podszedł do niego bez słowa i schwycił go boleśnie za ramię. Potem
ruszył w stronę Ttuce, ciągnąc Vegetę za sobą. Wyminął ją i również bez słowa
wyjął Tarble’a z kołyski. Z dwójką synów na rękach odwrócił się plecami do
córki i stanął w kącie komnaty. Vegeta krzyknął, gdy jaszczur zrobił krok w
przód. Bał się tego oślizgłego ogona, który rytmicznie obijał się o podłogę.
Nie słyszał żeby
jakikolwiek dźwięk wydobył się z ust Ttuce. Udało mu się wykręcić głowę na
tyle, by zobaczyć szkarłatny kocyk, który upadł na podłogę komnaty jak
zapowiedź losu, który czekał dziewczynkę. Pamiętał szamotaninę i odgłos
uderzenia, jednego za drugim. Gdy znowu udało mu się wyszarpnąć ojcu na tyle, by
kątem oka zobaczyć co się dzieje, Freezer złapał Ttuce za ogon. Ciągnął
bezlitośnie i zginał go w pół, a potem chwycił za te feralne włosy, od razu
część wyrywając. Ten widok wywoływał u Vegety dreszcze, które wstrząsały nim w
żelaznym uścisku ojca. Nie mógł dostrzec twarzy swojej niezrozumiale cichej
siostry. Widział tylko te nieszczęsne włosy, zwisające z jej głowy i walające
się po podłodze, gdy Freezer wyciągał ją za nie z komnaty.
Gdy zniknął z pola
widzenia, a jego kroki i odgłos wleczonego po posadzce ciała ostatecznie ucichły, król Vegeta odłożył płaczącego w głos Tarble’a do kołyski i postawił starszego
syna przed sobą. Ujął go za ramiona i przyklęknął przed nim na jedno kolano.
Vegeta przełykał łzy wściekłości i strachu, i domagał się wyjaśnień. Król
obdarzył go ciepłym uśmiechem.
- To, mój mały książkę,
jest polityka.
>*<
Vegeta
zlustrował zadrapania na zbroi Ttuce, powstałe podczas walki z Piccolo.
Znajdowali się właśnie w jakiejś dżungli, a jego siostra rozglądała się w
poszukiwaniu jednej z kul, co chwilę konsultując ich lokalizację ze scouterem.
Ogon na powrót owinął się wokół jej talii, ale końcówka nadal poruszała się,
zdradzając pełną czujność. Vegeta skrzyżował ręce na torsie, stojąc na szeroko
rozstawionych nogach.
-
Skoro jesteśmy już sami, opowiedz mi, co cię spotkało u Freezera. Jak przeżyłaś
pod jego butem?
Na
początku nie uzyskał żadnej reakcji, ale w końcu ramiona Ttuce ledwo
dostrzegalnie oklapły. Nawet od tyłu wyglądała na zmęczoną.
-
Jeśli ktoś miałby wiedzieć, jak to jest być zakładnikiem, a potem niewolnikiem
Freezera, to byłbyś to ty.
-
Ciągle mam blizny, które mi o tym przypominają.
-
A ja mam moje. – Jej głos był wyprany z uczuć. Scouter się odezwał, a ona znowu
ruszyła naprzód. – Chodź. Kończy mi się czas.
Zanurzyli
się w gąszczu dżungli, do której skierował ich radar. Mieli już dwie kule i jak
na razie nikt nie stanął im na drodze do zrealizowania planu Ttuce. Brnęli
przez chaszcze, dzikie kwiaty i rozglądali się we wszędobylskiej zieleni.
Zwierzęta nie wyglądały ani na przestraszone, ani na zainteresowane ich wizytą.
Wokół nich śpiewały ptaki. Ttuce przyjrzała się rudej małpie, która wlepiała w
nią smutne oczy z jednej z najwyższych gałęzi drzewa.
-
Jesteś do niego bardzo podobny, wiesz? Do ojca.
-
Dziwne, że doznałaś takiej refleksji na widok wyjca.
Ttuce
zaśmiała się złośliwie i torowała im dalej drogę pośród zielonych pędów, z
których co drugi wyglądał jak potencjalny kandydat na węża. Scouter zaczął
wydawać ostrzegawcze dźwięki i Ttuce przystanęła, spoglądając po otaczających
ją drzewach. Wypatrzyła wgłębienie przy korzeniach jednego z nich. Ukucnęła na
ziemi i zanurzyła w nim rękę. Po chwili ściskała już w dłoni pokrytą czarnymi
pajęczynami kulę. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
-
Nigdy mu nie wybaczyłem tego, co ci zrobił.
Ttuce
zamarła na te słowa. Głos Vegety był ledwo słyszalny, ale nie do pomylenia z
niczym innym. Siedziała dalej w kuckach przy drzewie i oglądała przybrudzone
znalezisko. Gdy nieco je oczyściła, w pomarańczowej powłoczce dostrzegła
odbicie swoich oczu.
-
Czy Tarble o mnie wie?
Vegeta
pokręcił głową za jej plecami.
-
Nie sądzę. Był niemowlęciem, a po porwaniu ojciec zabronił o tobie mówić. Ja
dzieciaka nigdy nie wtajemniczyłem. Myślałem, że jest zbyt mały, a historia
zbyt… świeża.
-
Widziałam go przez chwilę, gdy odwiedziłam jego nową planetę. Śmieszne sobie
wybrał towarzystwo. – Przesunęła kciukiem po kuli. – To nawet lepiej, że nic
nie wie. I tak nie chciałam go w to wszystko wciągać. Nie będę się do niego
zbliżać.
Vegeta
znowu marszczył brwi, ale teraz sprawiał wrażenie zafrapowanego, a nie
tradycyjnie obrażonego na cały świat.
-
Wiem co ci chodzi po głowie. – Ttuce wstała. – Nienawidzę naszego ojca. Za to,
że sprzedał się Freezerowi i za to, że był na tyle naiwny, że uwierzył, że to
uratuje nam życie. Jedyną rzeczą jaką przez to osiągnął było całkowite
upodlenie naszej rasy przed śmiercią, która i tak nadeszła. Powinniśmy byli
walczyć z Freezerem od samego początku. Może i byśmy zginęli, ale zginęlibyśmy
śmiercią wojowników! A nie jako jego wykorzystani do cna niewolnicy, którzy nie
nadawali się już do niczego innego, tylko do eksterminacji! – Jej palce
zacisnęły się bardziej na kuli. – Może mogłabym wrócić ojcu życie. Tylko po to,
żeby zaraz potem zabić go osobiście.
-
To by była strata życzenia. Chyba potrafisz się wykazać większą kreatywnością.
Ostrze
dziwnego uśmiechu przecięło jej twarz, upodabniając ją do groteskowej maski.
-
Nawet nie masz pojęcia, bracie.
W
głowie Vegety myśli zaczęły bić na alarm. Fragmenty układanki powoli składały
się w całość, ukazując mu coraz bardziej przerażający obrazek. Zacisnął zęby i
uznał, że jest już gotów na wszystko. Był ciekaw, czy Kakarotto podziela jego
nastawienie.
Z
bezbłędnym radarem scoutera odnaleźli wszystkie kule dużo szybciej, niż Vegeta mógłby
przypuszczać. Siedem magicznych przedmiotów leżało ułożonych w okrąg na
skalistym podłożu. Promienie zachodzącego słońca odbijały się w ich
pomarańczowej tafli, a Vegeta przesuwał wzrokiem po umieszczonych na niej
czerwonych gwiazdkach. Ten wynalazek ciągle jeszcze nie przestał go zaskakiwać.
Nagle
poczuł jakiś gwałtowny impuls. Ttuce spojrzała na horyzont.
-
Twoi przyjaciele zaraz tu będą.
-
Kończ z tym.
Ttuce
zatarła ręce i z uśmieszkiem stanęła nad zgromadzonymi kulami. Chwilę później
niebo zaczęło ciemnieć ponad górską przełęczą, w której się znajdowali. Gęste
chmury zgromadziły się nad ich głowami, swoją konsystencją przypominając
gotującą się smołę. Głos Ttuce rozbrzmiał w ciemnościach zalewających góry i
poniósł się aż do nieba.
>*<
-
Przepraszam, że tak długo! Nie mogłem się wyrwać z uczelni ani sekundy
wcześniej. – Son Gohan był zasapany, wciąż w swoich cywilnych ubraniach i
okularach, które przekrzywiły mu się śmiesznie na nosie. – Myślałem, że nie
będę wam potrzebny.
Uwolnił
już swojego ojca i Piccolo od energetycznych pocisków, które trzymały ich w
miejscu, i właśnie pomagał pozostałym.
-
Co tu się właściwie stało? Kto to był? – Gohan ostrożnie wyciągał lśniący
trójkąt z szyi Krillana. Obca ki parzyła, a potem po prostu znikała.
-
Siostra Vegety – wydyszał buddysta, gdy został już uwolniony i rozmasował
obolały kark. Gohan wytrzeszczył na niego oczy. – To naprawdę długa historia.
Goku
zbliżył się do Piccolo.
-
Miałeś rację, ona jest czymś więcej. Tylko czym?
Od
momentu, gdy Gohan mu pomógł, Nameczanin chodził wokół kapsuły Ttuce i myślał
intensywnie. Na pytanie Goku sarknął z frustracji i zatrzymał się gwałtownie.
-
Pamiętasz jaki był Vegeta, kiedy go spotkaliśmy po raz pierwszy? Pamiętasz jego
charakter i nastawienie? A teraz pomyśl o Vegecie, którego mamy dzisiaj.
Zmienił się. Jest dużo potężniejszy, ale nie zabiłby bez mrugnięcia okiem.
-
To wszystko prawda, ale…
-
Ttuce to połączenie Vegety, który przybył na Ziemię w poszukiwaniu Smoczych
Kul, z Vegetą, którego teraz nazywasz swoim sprzymierzeńcem. Po pierwszym
odziedziczyła charakter, po drugim siłę. Co nam to daje?
Goku
się zająknął.
-
Kłopoty.
Piccolo
warknął i znowu zaczął chodzić w kółko. Czułki podrygiwały mu nerwowo. Jego
mózg pracował na najwyższych obrotach, a dudnienie serca w piersi wypełniało
uszy. Goku miał wrażenie, że za chwilę poleci z nich para. Piccolo kontynuował
ze swoją teorią:
-
Freezer jej nie trenował. On ją zaprojektował.
Nie wiem co jej zrobił. Może ją złamał i poskładał kawałek po kawałku według
własnego widzimisię. Może umieścił w jej środku coś, czego jeszcze nie
rozumiemy. Jakkolwiek by nie było, ta dziewczyna to tykająca bomba. Bomba,
która niedługo wybuchnie nam prosto w twarz.
-
Tato! Panie Piccolo! – Głos Gohana od razu przyciągnął ich uwagę. – Wasze
kłopoty chyba właśnie przywołały Shenrona.
Na
horyzoncie malowała się czarna łuna. Nie marnowali więcej czasu. Gdy tylko
wszyscy byli na chodzie, Goku odszukał energię Vegety i razem z pozostałymi
teleportował się na miejsce. W błysku światła, które zniknęło równie szybko co
się pojawiło, Goku dostrzegł Shenrona.
Potężny
smok, o skłębionym cielsku i długich wąsach, unosił się na tle czarnego nieba.
Jego oczy płonęły czerwienią, gdy pochylał się nad samotną postacią. Końcówka
ogona dotykała ziemi w miejscu, w którym musiały się znajdować kryształowe
kule, i z którego wyłaniały się płomienie jasnego światła. Vegeta trzymał się
na boku. Na widok swoich kompanów prychnął głośno i ostentacyjnie spojrzał w
inną stronę. Smok poruszał się leniwie w powietrzu, a jego oczy świeciły coraz
intensywniej.
-
O nie – szepnął Gohan. – Spóźniliśmy się!
-
Twoje życzenie zostało spełnione –
przemówił Shenron do Ttuce, kiwając wielkim łbem.
Zaraz
potem pochłonęło go żółte światło, a smok skurczył się w nim, aż w końcu
całkiem zniknął. Snop energii wystrzelił w powietrze i rozpadł się na siedem
pomniejszych, gdy kule ponownie się rozłączyły. Każda poleciała w swoim
kierunku, znikając wojownikom z pola widzenia. Niebo rozjaśniło się jak po
przejściu burzy.
- Powiedz mi, Ttuce. Gdzie się nauczyłaś
techniki błyskawicznej teleportacji? – Goku ruszył w jej kierunku. Ręce miał
opuszczone, ale pięści zaciśnięte. Odpowiedział mu wybuch śmiechu. Ttuce podpierała
się pod boki i nadal wpatrywała w niebo, na którym jeszcze przed chwilą
królował smok.
-
Dokładnie tam, gdzie ty, Kakarotto. Na planecie Yardrat.
-
A co się stało z jej mieszkańcami, kiedy już dostałaś to, po co tam przyszłaś?
– Goku czuł na powrót rosnącą w sobie wściekłość. Ttuce odwróciła się do niego
przodem i zmrużyła oczy z zadowoleniem jak kot.
-
To długa historia. Ale powiedzmy, że w jej rezultacie ja i ty pozostaniemy ich
jedynymi uczniami.
Goku
wrzasnął, przemieniając się w Super Saiyanina. Podmuch energii uderzył
pozostałych wojowników, którzy zrobili krok w tył, osłaniając twarze rękami.
-
Na co zużyłaś życzenia?!
Ttuce
zacisnęła pięści i sama też się przemieniła, pozwalając by z jej gardła wyrwał
się donośny krzyk.
-
Będziesz musiał ze mnie wybić
odpowiedź na to pytanie!
Zaatakowała
jako pierwsza, rzucając się na Goku z dłonią zaciśniętą w pięść. Zablokował
cios przedramieniem i zamierzył się na jej brzuch, ale ona odbiła się dłońmi od
jego ramion i wskoczyła za niego. Zaraz też rozprostowała jedną nogę, posyłając
stopę w zgięcie kolana Goku. Nie zdążył się uchylić i jego kości zatrzeszczały
w proteście. Zachwiał się, ale nie upadł i oddał Ttuce z nawiązką, obracając
się szybko w miejscu i z impetem godząc łokciem w jej policzek. Siła uderzenia
posłała ją w powietrze i na ziemię, którą przeorała na długości kilku metrów. U
zwykłego człowieka ten cios oznaczałby pogruchotane kości szczęki i
przynajmniej kilka wybitych zębów. Ttuce usiadła, a z kącika ust aż do brody
spłynęła jej strużka krwi, na którą nawet nie zwróciła uwagi.
-
Przepraszam, czy to miało mnie zaboleć?
Zacisnęła
powieki, a ki wybuchła znów w czerwonej poświacie, podczas gdy ona przemieniła
się w Super Saiyanina drugiego poziomu. Goku poszedł w jej ślady, a w następnej
chwili starli się w oszałamiającym huku, kiedy ich pięści się zderzyły. Ziemia
pod ich stopami eksplodowała, a oni zapadli się na dno nowopowstałego krateru.
Ttuce zaatakowała drugą ręką, a Goku złapał obie w swoje dłonie. Mierzyli siły,
stojąc na ugiętych w kolanach nogach. Pochylali się do siebie i pozwalali by
powietrze wokół nich drżało od przeładowania energią. Siłowali się dalej, a
krater wypełniały wyładowania elektryczne. Goku nie puszczał dłoni Saiyanki i
nie odrywał wzroku od jej twarzy. Gdy przed laty mierzył się z Vegetą, czarne
oczy jego ówczesnego wroga ziały nienawiścią, ale też wolą zwycięstwa i
nieprzejednaną pasją do walki. Dlatego Goku nie mógł go nie podziwiać.
W
oczach Ttuce nie było nic.
Opis walki Goku i Ttuce <3
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie to jakie wypowiedziała życzenie ;)
Czekam na następny rozdział :)
Obiecuję więcej takich walk w przyszłości! :D
UsuńNo, no. Przeczytałem już wszystkie 4 rozdziały i naprawdę, jestem pod wielkim wrażeniem. Tak jak ty moje przeczytałaś, to ja przeczytałem twoje. Bardzo mi się to spodobało, będę zapewne czekać na więcej rozdziałów, ja możliwe, że 11 rozdział dodam dopiero jutro, czy coś w tym stylu :) Pozdrawiam i czekam na lepsze rodziały
UsuńKenzuran Blade River.
Nocebo!
OdpowiedzUsuńJesteś prze kochana! Dziękuję pięknie za miłe słowa!!! Owszem wiele włożyłam w tą sagę, w końcu była to moja pierwsza, którą napisałam całkiem sama ;) Jakby nie patrzeć nie ma jej w kanonie ;D Cieszę się, że Ci się podobało i oczywiście, że miałaś aż tyle czasu by przeczytać ją całą w tak krótkim czasie! Starałam się jak mogę odzwierciedlić JEJ charakter pod ten Vegetowski, a raczej typowo Saiyański - wredny i pewny siebie, jak na rasę przystało. Mam nadzieję tylko, że każdy odcinek jaki przeczytasz będzie coraz to lepszy w Twoim mniemaniu ;)
Jeszcze raz dziękuję
Droga Noce.
OdpowiedzUsuńFabuła ogólnie bardzo dobra, ale nie podoba mi się fakt, że Ttuce wie jak nazywa się Boski Smok pochodzący z Ziemi. Skąd niby miałaby to wiedzieć? Każdy smok ma swoje imię, jak Shen Ron, Porunga i nasz Shen Long. Mam nadzieję, że jest to niedopatrzenie ;) Mnie najbardziej ciekawi postawa Vegety. Jestem pewna, że bardziej stoi po stronie Ziemi i przyjaciół, do których się nigdy nie przyzna niż do praktycznie obcej siostry. Tym bardziej, że jest okrutna itp (jak on sam kiedyś) Oczywiście nie wiem o co prosiła i czy było to mądre życzenie, ale i tak bardziej zastanawia mnie księciunio. Choć jego tradycyjny foch na widok grupy Z raczej zdradza iż nie jest to jakieś katastrofalne życzonko. Nie wiem co jeszcze napisać... Niby piątek a ja jutro do roboty i tylko jeden dzień wolnego i kolejne 6 dni... umrę w tym zakładzie prędzej niż mi się wydaje.
Ps. Niech mi tam Goku nie przegrywa :D
Pozdrawiam
Poprawione! :D
Usuń