Vegeta
zamrugał. Wiedział, że już nie śni, chociaż otaczająca go zielonkawa poświata
sprawiała, że rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Ciało
księcia unosiło się w wypełnionej mieszanką wody i soli fizjologicznych
komorze, a maska tlenowa więziła jego twarz niczym kaganiec.
Niech to…!
Pochwycił za jedną z towarzyszących mu rurek i pociągnął. W tym samym momencie sceneria zafalowała, a poświata zmieniła się we mgłę.
-
Vegeta.
Uniósł
wzrok i ze zdumieniem odkrył, że ściany komory leczniczej zniknęły,
pozostawiając go dryfującego w przestrzeni. Na horyzoncie nicości pojawił się
zarys jakiejś postaci.
-
Ttuce…?
Siostra
rzuciła się biegiem w jego stronę. W takt tego jak się zbliżała, robiła się
coraz mniejsza i drobniejsza, a gdy w końcu oplotła szyję brata ramionami, znowu
miała cztery lata. Postać dziewczynki była niewyraźna i pozbawiona kolorów,
niczym wykonany na szybko szkic. Mimo to książę od razu rozpoznał zapomnianą
przed laty twarz i przewiązany wstążkami warkocz, który teraz łaskotał go w
czubek nosa.
-
Twoja kolej, braciszku – szepnęła Ttuce, po czym uśmiechnęła się i przytuliła
do niego bardziej, a emanujące od niej ciepło zaczęło przenikać do ciała
Saiyanina. – Weź ją i zrób z niej dobry użytek!
Źrenice
Vegety rozszerzyły się, a ukryta pod gruzami bunkra komora eksplodowała.
>*<
Dende
wyrzucał sobie, że nie dopełnił obowiązków względem powierzonej mu w opiekę
planety. Zawiódł jako Wszechmogący. Zwykli ludzie, kosmici i mieszańcy ginęli, z
dumą i honorem próbując ocalić skazany na zagładę świat, a on poza
rozpostarciem kekkai* wokół świątyni mógł jedynie patrzeć i czekać na nadejście
sądu ostatecznego. Nie miał wątpliwości, że w jego trakcie sam zostanie
potraktowany jako jeden z głównych winowajców. Czy mógłbym być jeszcze bardziej bezużyteczny?
-
Wszyscy sczeźniecie… Wasz świat zatopią mroki zapomnienia!
Goten,
a raczej to co z niego zostało, niczym larwa czołgał się w kierunku Nameczanina.
Nienaturalnie wygięte ciało chłopca w całości przesiąkło trucizną i stało się
czarne. Klątwa zamiast zabić, wprowadziła go w trans, a jego oczy skropiła
czerwienią. Aura Saku otaczała go jak śluz i pozostawiała po sobie kleisty ślad
na posadzce świątyni.
Chłopiec
był w zbyt złym stanie, by stwarzać zagrożenie, a mimo to pozostawał na
usługach Czarnego Wojownika. Zbliżał się powoli do Dendego, a jego oblepiona
potem twarz wykrzywiała się w odrażającym grymasie.
-
To koniec! Słyszysz?! – Głos Gotena przybrał na mocy, a on splunął na pałacowe
płytki w niekontrolowanym odruchu. Jego palce zaciskały się i rozkurczały na
przemian. – KONIEC!
Nameczanin
zmrużył oczy z rezygnacją.
-
Tak, masz rację. To koniec. – Złączył palec wskazujący z serdecznym i uniósł je
na wysokość twarzy. Zgromadziwszy leczniczą ki, wystrzelił ją w kierunku
chłopca niczym zastrzyk usypiający. Ugodzony nią Goten zarzęził w proteście i
zwiotczał, a następnie stracił przytomność. Jego ciało rozpłaszczyło się na
ziemi.
-
Dende! Już czas!
Piccolo
wybiegł z Pałacu, w rękach dzierżąc skrzynię z kryształowymi kulami. Nawet
jeśli zarejestrował obecność Gotena, to tego nie skomentował.
-
Ale jak to? – Dende przesunął wzrokiem po zawartości skrzyni, gdy tylko starszy
Namecznin uchylił jej wieko. Kula o siedmiu gwiazdach dołączyła do swoich
krewniaczek i teraz lśniła w promieniach słońca.
Dende
spojrzał raz jeszcze na pole bitwy i miejsce, w którym wcześniej skonał Raditz.
-
Czyżby…?
-
Czy to ważne? – warknął Piccolo. – Później się dowiemy! DO DZIEŁA!
-
T-tak! – Dende uniósł ręce nad skrzynię, a jej zawartość zaraz otoczyła magiczna
poświata. Rysy jego twarzy stężały, a na powrót pewny głos poniósł się echem po
pałacowych włościach: – PRZYBĄDŹ SMOKU I SPEŁNIJ ME ŻYCZENIE!
Natychmiastowy
podmuch energii zbił obu Nameczan z nóg. Piccolo zaklął, padając na kolana, i
uniósł przedramię, osłaniając nim oczy.
-
Co do…?!
Z
każdej z kul wystrzelił osobny snop białego światła, który zaraz potem rozrósł
się i diametralnie zmienił swój kształt.
-
Legenda i zapiski Kamiego mówiły prawdę! To Smoczy Strażnicy! – krzyknął Dende. Skrzynia eksplodowała, a w miejscu siedmiu kryształowych kul pojawiło
się siedem widmowych postaci.
-
Gohan… – wyszeptał Piccolo, z trudem rozpoznając sylwetkę na przedzie.
Strażnicy
unieśli prawe ręce i wycelowali je w niebiosa, a następnie zgodny chór głosów
przemówił po raz pierwszy:
-
Przybądź Shenronie, Bogu Smoków i
Opiekunie Ziemi!
Białe
światło wystrzeliło z wyciągniętych ku górze rąk i zderzyło się z niebem, a to momentalnie
pociemniało. W miejscu, w którym zniknęła uwolniona przez Strażników energia,
utworzył się wir powietrzny.
Dende
i Piccolo stanęli wreszcie na nogi i wymienili zdumione spojrzenia. Smoczy
Strażnicy kontynuowali przywołanie Shenrona, a chór ich głosów z każdą chwilą
przybierał na sile:
-
Wzbudź się ze swego wiecznego snu i zstąp
na Ziemię, by wspomóc tych, którzy cię wzywają! W imię wschodu i zachodu,
północy i południa, żywiołów, z których czerpiesz moc – przyjmij naszą ofiarę i
odrodź się, Boski Smoku!
Dende
musiał przytrzymać się Piccolo, żeby nie upaść pod naporem ostrego wiatru.
Starszy Nameczanin wsłuchiwał się w chór głosów i próbował odróżnić Gohana lub
Bulmę od pozostałych, ale Strażnicy byli zbyt zgrani, a ich ton zbyt wyzbyty
charakterystycznych emocji, by mu się to udało.
-
My, którzy wiernie trwamy na straży twej,
my, których krew piłeś, by powrócić z ciemności – wzywamy cię dziś, o Wieczny
Smoku, wysłuchaj tych próśb i OBJAW SIĘ!
Modlitwa
dobiegła końca, a Strażnicy równocześnie przycisnęli dłonie do piersi i
opadli na kolana. Gdy tylko dotknęli podłoża Pałacu, na nowo przemienili się w
snopy białej energii, która scaliła się i pomknęła wprost do kotłującego się
wiru. Niebo przybrało jeszcze ciemniejszy odcień czerni, a oczom Nameczan ukazał
się wskrzeszony Shenron. Smok był teraz dużo większy niż wcześniej, a jego
lśniące mistycznym turkusem cielsko przesłoniło horyzont i zdawało się opleść
całą planetę.
-
Oni są jednym ze smokiem… Oni dają mu życie – wydusił Dende, a wtedy bóstwo
obniżyło łeb i obdarzyło go przychylnym spojrzeniem.
-
To ty zgromadziłeś siedem kryształowych
kul i wezwałeś mnie na Ziemię. Niechaj usłyszę twoje życzenia.
Nim
Piccolo zdążył choćby otworzyć usta, młodszy Nameczanin wysunął się w przód.
-
ZNISZCZ GO! – wykrzyknął, zadzierając głowę i zaciskając pięści przy bokach. –
ZNISZCZ SAKU W TEJ CHWILI!
Cielsko
smoka przesunęło się w przestworzach, a jego oczy zalśniły.
-
To nie będzie konieczne.
-
C-co?
-
On nie potrzebuje mojej pomocy.
-
On?
>*<
Son
Goku wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą żywcem spłonął jego brat. Po Raditzie i Ttuce pozostała zaledwie
pokryta sadzą ziemia, a także chmura fioletowej materii, która na nowo
próbowała skleić się w całość. Kiedy Goku przeniósł na nią wzrok, przybrała znów
kształt ō-Yoroi Czarnego Wojownika i zaczęła górować nad nim niczym mityczny
olbrzym.
-
W takim razie zostajesz mi tylko ty –
wycedził Saku, zstępując wreszcie na Ziemię. Jego widmowe kończyny zatrzymały
się na niej z głuchym tąpnięciem. – Głupia
Ttuce. Powinna wiedzieć lepiej i nie pozostawiać nas sam na sam. Przecież współpracowaliśmy już wcześniej.
Jestem pewien, że i teraz nam się ułoży…
Wśród
obłoków energii rozbłysły bursztynowe ślepia, a Goku mimowolnie zrobił krok w
tył. Jego czaszkę przeszył ból, wywołujący znajome odrętwienie. Tylko nie to!
-
O nie! Nie dam ci się znowu opętać! – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie tym
razem! ZAPOMNIJ!
Schwycił się za głowę, walcząc z napierającym na niego czarem. Nogi ugięły się
pod nim, jakby były z waty, i Saiyanin z trudem zachował równowagę. Na usta
cisnął mu się jęk desperacji, a w uszach rozbrzmiewał klekoczący śmiech Saku.
-
Byłeś moim żywicielem zbyt długo. Twój
organizm jest ode mnie uzależniony. Nie dasz rady mi się oprzeć! Tak, tym razem to TY jesteś najsłabszym
ogniwem, Son Goku!
Czarny
Wojownik zaryczał i ruszył w jego stronę, lecz w tym samym momencie uderzyła w
niego błyskawica, a zaraz potem dwie kolejne. Pioruny nie uszkodziły widmowego
ciała, ale znacznie je spowolniły. Po obu stronach Goku w bojowych pozycjach wylądowali
Siedemnastka i Yamcha.
-
Co wy…? – Goku sapnął, a mężczyzna posłał mu pokrzepiający uśmiech.
-
Daj sobie raz pomóc!
Videl
przeleciała tuż przed nosem Czarnego Wojownika, a następnie okrążyła go kilka
razy, przyprawiając o zawrót głowy. Saku zaryczał ponownie i gdy tylko udało
mu się skupić rozbiegany dotąd wzrok, napotkał Buu, który poraził go wiązką
energii. Różowe światło zdawało się spętać widmowe cielsko i przytrzymać je w
miejscu, równocześnie torturując nasilającymi się impulsami. Android rzucił się
w przód i wycelował w Saku dwa złączone palce, a kciuk odgiął do góry, zupełnie
jakby dzierżył pistolet.
-
MIRROR EFFECT!
Chmura
pozbyła się wreszcie krępujących ją więzów, ale w tym samym momencie została
uwięziona w przypominającej pentagram bryle. Każda ze ścian energetycznej
figury sprawiała wrażenie lustra, które odbijało kłębiącą się między nimi
materię. Yamcha zakasał rękawy, odsłaniając pokrywające jego ramiona tatuaże. Odbił
się od ziemi i poderwawszy obie ręce do góry, zaraz potem opuścił je gwałtownie
w dół.
-
AOI RAIU!
Błękitna
błyskawica runęła z niebios i wbiła się prosto w uwięzioną w pentagramie
chmurę. Skowyt Czarnego Wojownika wstrząsnął światem, a Goku zamrugał i osunął
się na jedno kolano.
-
Ja-jak to?
-
No co ty, koleś? – Siedemnastka wylądował u jego boku i niedbałym gestem
odgarnął sobie włosy z twarzy. – Naprawdę sądziłeś, że nie poczynimy żadnych
przygotowań? W końcu to koniec świata! Takie rzeczy nie zdarzają się
codziennie, ech, Yamcha?
-
Aha. – Mężczyzna zeskoczył na ziemię kawałek dalej. – Saku jest teraz dużo
słabszy!
-
Myślicie, że to przez utratę ciała? – spytała Videl.
-
Dlatego teraz chce znaleźć inne – burknął Buu, podpierając się pod boki.
Fioletowa
materia kotłowała się w pentagramie niczym stado szerszeni, aż w końcu energia
Siedemnastki została przez nią rozerwana. Wojownicy zmienili zaraz swoje
pozycje, zasłaniając osłabionego Goku. Saku pod postacią chmury uniósł się nad
nimi, jednak przynajmniej chwilowo nie był w stanie odzyskać ulubionego
kształtu.
-
TYLU JUŻ POLEGŁO! I WCIĄŻ TYLU MI SIĘ
PRZECIWSTAWIA?!
Videl
się skrzywiła.
-
Jak widzisz, rozmnażamy się przez pączkowanie.
-
Ta planeta jest nasza! – dodał Siedemnastka i z cwanym uśmiechem zadarł
zaciśniętą pięść na wysokość twarzy. – I dopóki żyjemy nigdy nam jej nie
odbierzesz!
-
WASZE TRUDY SĄ NA MARNE! SON GOKU NALEŻY
DO MNIE!
Kształt
ō-Yoroi zaczął się znów formować na niebie, a Yamcha zmrużył oczy i uśmiechnął
się zimno.
-
Doprawdy?
Wojownicy
Z rozstąpili się jak jeden mąż, a Saku mógł ponownie zobaczyć Goku. Saiyanin
klęczał wciąż na jednym kolanie, ale gdy uniósł pochyloną dotąd głowę, jego
wzrok był twardy i skupiony, a twarz wyrażała pełne zdecydowanie.
-
Dziękuję wam, przyjaciele. Ta chwila oddechu pozwoliła mi odzyskać wewnętrzną
równowagę – powiedział, wstając i prostując się w całej swojej okazałości. Jego
tęczówki błysnęły wrogo, a włosy przemalowały się na złoto. – To koniec, Saku.
-
NIE! PRZESTAŃCIE MI SIĘ SPRZECIWIAĆ! PRZYSIĘGAM
NA GRUZY WASZEGO ŚWIATA, JA–!
Bóg
Śmierci był zmuszony przerwać, bo oto niebo, na którym dotąd królował, stało
się całkiem czarne. Zaraz potem potężne smocze cielsko zdominowało przestrzeń
powietrzną, a wroga materia po raz kolejny uległa rozproszeniu.
-
Dobra nasza, to Shenron! – wykrzyknęła Videl. Wojownicy zgodnie zadarli głowy, podziwiając
nową formę smoka, ale Goku drgnął i odwrócił się w przeciwnym do wszystkich
kierunku.
-
Ta energia… Ttuce? Nie. Vegeta…?
Rozległ
się dźwięk sprzężenia, a na ziemi pomiędzy wojownikami i chmurą materii zmaterializował
się książę wszystkich Saiyanów.
-
Czy on się właśnie teleportował? – mruknął Yamcha. Vegeta stał do nich tyłem, w
swojej normalnej formie, a jego oczy utkwione były we wciąż widzialnej energii
Czarnego Wojownika.
-
Odsuńcie się.
-
Vegeta, co ty–?
-
Nie będę powtarzać, Son. – Zacisnął pięści i wrzasnął. Gdy otoczyła go łuna
boskiej energii, Wojownicy Z zostali odrzuceni przez jej podmuch. Vegeta trwał
dalej niewzruszenie w tym samym miejscu. Przycisnął ugięte w łokciach ręce do
boków i pochylił się w przód. Z jego gardła wciąż wydobywał się krzyk, a
pojawiające się na czole żyły świadczyły o tym, że dopiero się rozkręca.
-
BĄDŹCIE PRZEKLĘCI, SAIYANIE I ZIEMIANIE!
-
Czy tylko ja wyczuwam tu Ttuce? – syknął Siedemnastka, oglądając ten spektakl z
bezpiecznej odległości.
Skowyty
Czarnego Wojownika przeszywały przestrzeń, a energie rodzeństwa biły się ze
sobą w organizmie Saiyanina. Każda chciała dominować i rozkazywać ciału.
Szarpały nim więc od wewnątrz, a grzywa Vegety rosła i poruszała się w coraz to
bardziej rozpędzonych falach energii. Zmieszana ki tworzyła ogniste okręgi,
które wirowały wściekle wokół jego sylwetki, przemieszczając się, łącząc ze
sobą i znów rozdzielając. Książę nie przerywał kontaktu wzrokowego z chmurą, a towarzyszący
mu bojowy okrzyk wciąż przybierał na sile. Kolejne szkarłatne pasma wydłużały
się stopniowo, spływając po ramionach i plecach Saiyanina.
Gdy
skłócone energie doszły wreszcie do konsensusu, stopy Vegety zapadły się w
podłoże, a on wrzasnął jeszcze głośniej niż do tej pory. Czerwona łuna
przybrała na intensywności, w końcu przemieniając włosy księcia w prawdziwe płomienie.
Skrzyżowanie Super Saiyanina trzeciego poziomu z boską i demoniczną transformacją
doprowadziło do narodzin zupełnie nowego bytu.
Ziemia
dała za wygraną i eksplodowała wreszcie pod jego stopami, tworząc potężny na
kilkanaście metrów krater. Oczy Vegety lśniły, a płomienista grzywa skrzyła się
i podnosiła temperaturę powietrza. Chmura zastygła w połowie formowania,
zupełnie jakby Bóg Śmierci doszedł do wniosku, że może jednak lepiej byłoby się
teraz rozpłynąć w powietrzu.
-
Boisz się, Czarny Wojowniku?
Głos
Vegety brzmiał, jak gdyby dobiegał z kilku gardeł naraz. Książę zaczął się unosić,
szybując wprost na spotkanie chmury.
-
Chcesz wiedzieć jak nazwałem połączenie nadsaiyańskiej i nadboskiej istoty? – W
jego oczach rozbłysnął wewnętrzny płomień, a te spływające mu po plecach
jeszcze się rozrosły. – Nazwałem je Surtur.**
Z
chmury wydobyło się niespokojne syczenie, a fioletowa materia zafalowała.
Vegeta wycelował w nią ozdobiony strzępami rękawicy palec.
-
Za twoje zbrodnie przeciwko tej planecie wydaję na ciebie wyrok. Przestaniesz
istnieć, a wraz z tobą każdy ślad po tobie.
-
ŻAŁOSNY ŚMIERTELNIKU, NIE ZAGROZISZ MI!
– Chmura runęła na niego z impetem, ale Vegeta powstrzymał ją jednym ruchem.
-
Widzę twoją duszę, Saku. Pochwyciłem ją – wycedził, trzymając w garści fragment
materii, który lśnił najintensywniej. Czarny Wojownik zawył, nie mogąc się wyrwać, a
Vegeta zacisnął pięść mocniej. Teraz płonął już cały. – Jestem ponad bogami i
demonami. Jam jest Surtur, mściciel, pan płomieni. W moim ogniu wszystko
znajdzie swój kres!
Wziąwszy
zamach, wyrwał lśniącą część materii z chmury i cisnął ją w przestrzeń. Pozbawiona
swojej otoczki, przybrała cienisty ludzki kształt, z którego wydobyło się
zawodzenie Czarnego Wojownika. Vegeta rozłożył ręce na boki i wyzwolił z siebie
energię, która utworzyła przed nim pocisk w kształcie sierpa księżyca. Sierp rozrósł się na całą długość jego ramion i ostatecznie przybrał postać miecza.
-
ROYAL REVENGE!
Vegeta
zacisnął obie pięści na klindze, a miecz zapłonął. Książę natarł na duszę Saku
jak jastrząb i gdy ta uniosła na niego wzrok, ściął jej głowę.
Czarny
Wojownik wydał z siebie niemy krzyk protestu. Porzucona chmura pękła na
pół niczym tafla lustra, po czym rozprysła się na miliardy drobinek. Planeta
zatrzęsła się na całej swojej powierzchni, a resztki energii Saku zaczęły
rozpływać się w powietrzu.
Miecz wyparował z jego rąk, ale książę wciąż płonął jak pochodnia. Opuścił się powoli na
ziemię, obserwując jak ze świata znikają ostatnie oznaki obecności Boga
Śmierci. I nagle wszystko ustało, a uszy zgromadzonych wypełniła głucha cisza. Wojownicy
Z trzymali się jeszcze przezornie na uboczu, ale w końcu Goku jako pierwszy
odważył się zrobić krok w stronę drugiego Saiyanina.
-
Vegeta…
Książę
spojrzał na niego kątem oka, a ziemia pod stopami Goku pękła. Z wyrwy
momentalnie buchnęły płomienie.
-
Aj! Co robisz?! – Saiyanin odskoczył z powrotem do pozostałych, ledwo unikając
poparzenia.
Vegeta
uśmiechnął się wrednie w odpowiedzi i pozwolił, by otoczyło go tornado ognia.
Ziemia zajęczała i zaczęła się kruszyć. Skalne odłamki uniosły się
w powietrzu, a wojownicy stracili równowagę. Gorąco bijące od księcia stawało
się nie do wytrzymania także i dla nich. Goku zaparł się nogami w miejscu i
osłonił twarz przedramionami.
To bezwzględność Ttuce…
-
Vegeta, opamiętaj się!
Starszy
Saiyanin zadarł brodę i rozpostarł ramiona, a towarzyszące mu płomienie
wystrzeliły aż do nieba. Atmosfera ziemska zagotowała się i Videl jako pierwsza
odkryła, że nie ma czym oddychać. Zakrztusiła się i w desperackim geście uczepiła
rękawa Siedemnastki.
-
VEGETA! – wrzasnął Goku z przerażeniem, znowu opadając na kolana. – ZABIJESZ
NAS!
Uśmiech
księcia stał się jeszcze ostrzejszy, a wzrok pozostał utkwiony w czarnym
niebie. Shenron gdzieś się skrył, pozwalając by płomienie Surtura zajęły jego
miejsce. Vegeta poruszył dłońmi jak wirtuoz zniszczenia, a świat stanął w
ogniu.
-
Już wystarczy, Vegeta-san.
Głos
Whisa spłynął z przestworzy jak zbawienny deszcz. Książę leniwym gestem złączył
dłonie na wysokości twarzy. Kiedy opuścił je w prostej linii i przycisnął do
klatki piersiowej, trawiący Ziemię ogień wygasł. Włosy Vegety na powrót stały
się czarne, a szkarłatna aura zniknęła.
-
Dobrze się bawiliście? Udane widowisko? – spytał ochryple, gdy tylko Whis i
Beerus wreszcie raczyli się przed nim zmaterializować. – Jak długo tam
byliście?
-
Chcesz mi powiedzieć, że teraz potrafisz wyczuwać naszą energię?! – syknął Bóg
Zniszczenia, ruszając w jego stronę. – Nikt tego nie potrafi!
-
Jesteście niegodni zaufania. – Ignorując pytanie, Vegeta odwrócił się do
odejścia. Pozostali wojownicy podźwignęli się z trudem z ziemi. Goku stał
pochylony w przód i dyszał, opierając dłonie nad kolanami. Krople potu skapywały
mu z czubka nosa.
-
Uspokój się, ‘Geta. Już po wszystkim…
Książę
skrzyżował z nim spojrzenia.
-
Zabiłeś moją siostrę.
-
Ona zabiła mojego syna.
-
Więc chyba jesteśmy kwita.
-
Taak… Wygraliśmy. – Goku uśmiechnął się blado, a Vegeta uniósł brwi.
-
Wygraliśmy – powtórzył gorzko, po czym wskazał na otaczające ich morze gruzów.
– A co to za zwycięstwo?
Pozwolił, by to retoryczne pytanie zawisło w przestrzeni, po czym teleportował
się stamtąd, zostawiając Goku w towarzystwie wściekłego Boga Zniszczenia i jego
nieco skonsternowanego Anioła. Tymczasem Videl podeszła do skonanego Yamchy i schwyciła go
za ramię, zaczynając nim potrząsać.
-
Powiedz, co zrobiliście z ciałem Gohana? Muszę go jeszcze raz zobaczyć!
-
Uhm. – Mężczyzna wytrzeszczył oczy na Siedemnastkę.
-
Na mnie nie patrz!
-
Co? – Videl odwracała głowę to do jednego, to do drugiego. – Co to ma znaczyć?
Wy chyba nie…?
-
Nie mieliśmy czasu do stracenia, musieliśmy was ostrzec – przyznał Yamcha
niechętnie.
-
Zaraz, chwila, porzuciliście go?!
-
Baliśmy się, że bunkier się zawali i…
-
ZOSTAWILIŚCIE JEGO CIAŁO?!
-
Przecież doskonale wiesz, że jemu nie można już pomóc! – syknał Android,
zerkając kontrolnie na Goku, który był teraz zbyt pogrążony w rozmowie z
Beerusem i Whisem, by zwracać na nich uwagę. – Jego ciało na nic by się nie
zdało…
Siedemnastka
urwał, gdy zobaczył, że oczy dziewczyny wypełniają się łzami.
-
Więc gdzie on teraz jest? – spytała drżącym głosem. – Gdzie jest mój bohaterski
Gohan?
-
Proszę się o to nie martwić!
Do
wojowników zbliżył się oddział ludzi, na czele z brodatym mężczyzną, którego
poznali wcześniej. Brodacz skinął im głową na powitanie i uśmiechnął się do
Videl.
-
Jak obiecaliśmy panu Piccolo, tak zrobiliśmy. Zaopiekowaliśmy się ciałem chłopaka
przed bitwą. Zaprowadzę panią do niego.
Yamcha
obejrzał się na Goku przez ramię. Saiyanin nie wiedział jeszcze, co dokładnie spotkało
jego najstarszego syna. I przynajmniej na razie mężczyzna nie czuł się na
siłach, by być tym, który powie mu prawdę.
Jakimś
cudem stojący na uboczu grób Gohana przetrwał niemalże całkowite zniszczenie
miasta i samej planety. Skromny, przypominający piramidkę kopczyk ziemi z
pojedynczym kamieniem pośrodku stanowił wszystko, co ludzie zdołali
przygotować dla poległego wojownika w podzięce za jego poświęcenie.
Videl
wyrwał się głuchy szloch i dziewczyna osunęła się na kolana przy malutkiej
mogile. Koniuszkami palców dotknęła spoczywającego na nim kamienia.
-
Hej, Gohan. Wygraliśmy, wiesz? – szepnęła i uśmiechnęła się przez łzy. – Już
wszystko dobrze. Możesz spoczywać w pokoju.
>*<
Gdy
ostatni pył po walce już opadł, Shenron na nowo zagościł na czarnym jak smoła
niebie. Pierwsze życzenie Dendego doprowadziło planetę do normalności, stabilizując
jej jądro i klimat. Drugie i trzecie przywróciły życie tym, którzy
stracili je od dnia, w którym Ttuce po raz pierwszy postawiła stopę na
powierzchni Ziemi.
Tym
razem ludziom pozwolono zachować wspomnienia, tak aby przy odbudowie swojego
świata pamiętali, komu go zawdzięczają.
>*<
Piccolo
utracił aureolę i odzyskał życie.
Wciąż
nie mógł uwierzyć, że ten miesiącami wyczekiwany koniec wojny wreszcie
nastąpił. Nameczanin nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Głowa pękała mu w szwach od
natłoku pytań, a krew buzowała od niewykorzystanej adrenaliny. Medytacja nie
wchodziła w grę. Może to właśnie dlatego następnego dnia wczesnym świtem odszukał
Vegetę.
Książę
przemierzał samotnie teren przynależący do Capsule Corporation. Mimo że z domu
i firmy Bulmy nie pozostało zbyt wiele, Saiyanin przeszukiwał i porządkował
gruzowisko, szykując miejsce na nowy początek. Piccolo widział jego najnowszą
transformację i jej przerażającą potęgę. Nie potrafił porównać ich do niczego,
czego doświadczył kiedykolwiek wcześniej. W duchu łapał się na tym, że się
teraz Vegety obawia.
-
Czego chcesz? – spytał książę, dźwigając z ziemi fragment balkonu i nawet nie
zaszczycając Nameczanina spojrzeniem.
-
Chcę żebyś mi powiedział, co ona takiego zrobiła.
-
Kto?
-
Jak to kto? Ttuce.
Vegeta
nie odpowiedział, a emanujący od niego spokój samuraja zbił Piccolo z tropu.
Saiyanin z uwagą segregował odpady na te, które nadawały się już wyłącznie do
wyrzucenia i na te, które mogły się jeszcze ewentualnie przydać przy odbudowie
domu. Większość sprzętów i kapsułek Bulmy przepadła, zmuszając go teraz do
stricte fizycznej pracy. Przynajmniej do czasu, aż profesor Briefs ogarnie
sobie nowe laboratorium i wznowi produkcję.
-
Stan splątany. Upiorne działanie na odległość. – Piccolo się nie poddawał. –
Musisz wiedzieć. Przez cały ten czas byłeś z nią. Byłeś w jej głowie.
Saiyanin
westchnął i wyprostował się. Nadgarstkiem otarł pot z czoła i spojrzał w niebo.
-
Zanosi się na deszcz.
>*<
Wcześniej
-
Gdzie Piccolo? – spytał Gohan.
-
Został w Pałacu – odparł Raditz. – Dende znowu próbuje ratować Gotena, ale jak
na razie jego stan się nie poprawił... Ale też wcale nie pogorszył się od
czasu, gdy widziałeś go po raz ostatni!
Zdecydowany
ruchem Ttuce odłożyła na regał segregator, który przeglądała do tej pory. Za
jej plecami Siedemnastka próbował rozładować atmosferę, wypytując Gohana o jego
nową transformację. Saiyanka wykorzystała ten moment i niepostrzeżenie opuściła
salon. Wiedziała już wszystko, co musiała.
Kiedy wzejdzie nowy
księżyc, wasz świat upadnie.
Szła
szybkim krokiem, ignorując protestujące z wyczerpania mięśnie i tępy ból w
pozbawionym opatrunku kikucie. Los jej sprzyjał i nie napotkała na swojej
drodze przeszkód w postaci innych mieszkańców bunkra. Kiedy jednak była już
niemalże u celu wędrówki, zwróciła uwagę na cichą melodię, dobiegającą zza
drzwi po drugiej stronie korytarza.
Saiyanka
zmarszczyła nos i pchnęła je lekko. Jej oczom ukazała się pogrążona w półmroku
sypialnia. W rozgrzebanym łóżku spała Bra, a na stoliku nocnym stała pozytywka.
Ttuce podeszła bliżej, nie odrywając wzroku od lustrzanej powierzchni, na
której porcelanowa baletnica kręciła piruety. Muzyka przypominała Saiyance
opadające krople deszczu. Dźwięki były tak słodkie i delikatne, że mimowolnie
wystała tam aż do ostatniej nuty.
Gdy
pozytywka przestała już grać, Ttuce przeniosła wzrok na Brę. Dziewczynka leżała
na boku, wciąż pogrążona we śnie. Potargane włosy przesłaniały jej twarz, a
zaciśnięte piąstki zdradzały niepokój. Saiynka schwyciła za skotłowany koc i
narzuciła go z powrotem na siostrzenicę.
-
Gdybyśmy miały czas, to opowiedziałabym ci o księżniczce, która dokonała
wszystkich złych wyborów. Nie byłaby to bajka, ale na pewno historia z morałem.
Cóż… Może kiedyś. Tymczasem śpij. Jeśli będziesz miała dość dużo szczęścia, to
kto wie. Być może obudzisz się już w całkiem innym świecie.
Ttuce
zamknęła drzwi sypialni i skierowała się prosto do laboratorium Bulmy. Tam powitało
ją mruganie jarzeniówek, które oświetliło przywalone stosem papierów biurko. W gąszczu dokumentacji stał kubek z zimną już kawą i
śladem po szmince.
-
Niech cię szlag, kobieto. Jak mogłaś tak po prostu umrzeć?
Nogą
przysunęła sobie krzesło. Usiadła na nim w rozkroku, po czym skrzywiła się i
pomasowała okaleczone ramię. Fantomowy ból i instynktowna potrzeba używania
prawej ręki wciąż przeszkadzały jej funkcjonować.
Spod
sterty papierów wydobyła paczkę papierosów, zapalniczkę i małego pilota. Zmarszczywszy
brwi, nacisnęła jego włącznik i uruchomiła stojącą pod ścianą wieżę. Z ukrytych
w ścianach głośników zaczęła sączyć się muzyka, a Ttuce wsadziła jeden z
papierosów do ust i zapaliła go, od razu zaciągając się dymem. Odchyliła się na
krześle i wpatrzyła w sufit.
Widząc te oczy
tak zielone
Mogę gapić się
przez tysiąc lat
Zimniejsze niż
księżyc
To było tak
dawno
-
Muszę pomyśleć. – Zaczęła bujać się na krześle, palcami przytrzymując papierosa
tuż przy ustach. – Portal, Saku, Raditz, Goku, Goten, Vegeta, opętani ludzie,
rozpadająca się planeta, kryształowe kule… Jak to połączyć? Te wszystkie wątki…
Potrzebuję planu. Dobrego planu. I punktu wspólnego.
I gasiłem ogień
benzyną
Wypuściła
dym nosem i obserwowała jak jego obłok powoli unosi się do sufitu. Muzyka stała
się bardziej energiczna i zadudniła jej w uszach, a nikotyna osiadła na płucach.
Papieros grzał ją w palce, a ona powoli zapominała o zmęczeniu.
Widząc te oczy
tak czerwone
Czerwone jak
paląca się jasno dżungla
-
Gohan – szepnęła i z trzaskiem opuściła nogi krzesła z powrotem na podłogę. –
Czy to naprawdę może być tak proste?
Ci którzy byli
mi bliscy
Zaciągnęli
żaluzje i zmienili swe umysły
To było tak
dawno
Podeszwą
buta wdusiła niedopalonego papierosa w podłogę i czym prędzej zjechała windą na
niższy poziom laboratorium. Mrok drugiego pomieszczenia rozświetlały
przydymione lampy, umieszczone w obudowach komór leczniczych. Ttuce podeszła
bliżej, przyglądając się skrytym w nich sylwetkom.
W
zielonkawym płynie wypełniającym zbiorniki Saiyanie zdawali się być trupio
bladzi. Podczas przeprawy przez piekło lub walki nad Pałacem obaj stracili
ogony, a ich włosy żyły teraz własnym życiem, unosząc się nad głowami niczym
rośliny.
Nie uwierzyłabyś
przez co przeszedłem
- Podjęłam
decyzję – powiedziała sama do siebie, po czym przyjrzała się panelowi kontrolnemu
komory, w której spoczywał Goku.
Przy
budowie wynalazku Bulma stosowała się do instrukcji pochodzących ze scoutera
Saiyanki, także teraz Ttuce nie musiała się zbyt długo zastanawiać nad kolejnym
krokiem. Szybko wystukała jakąś kombinację klawiszy, a otaczająca Goku mętna woda
została spuszczona ze zbiornika.
Cóż, to było tak
dawno
I gasiłem ogień
benzyną
Gasiłem ogień
Benzyną
Kiedy
szklane wieko komory wycofało się, Ttuce pochyliła się do twarzy nieprzytomnego
Saiyanina. Kciukiem uniosła mu powiekę i spojrzała prosto w jego szkarłatne
oko.
-
Mieli rację. Żadnego pożytku z ciebie jeszcze nie będzie.
Puściła
go i silnym szarpnięciem na powrót zamknęła komorę. Wystukała nową kombinację
klawiszy, a leczniczy płyn znów zaczął wpływać do zbiornika i otulać ciało Goku.
-
Więc, Vegetka... – Ttuce zwróciła w stronę brata. – Wiesz, że tu jestem,
prawda? Śpisz, ale jesteś świadomy mojej obecności. Doskonale mnie słyszysz.
Przycisnęła
dłoń do szyby na wysokości jego twarzy.
-
Korzystając z tego, że nie możesz mi pyskować, przedstawię ci mój plan.
Zdecydowałam, że ocalisz ten świat.
Wykonanego
wyroku nie da się cofnąć
Odczyty
na ekranie przy panelu sterowania poinformowały ją, że Vegecie właśnie podskoczyło
ciśnienie. Ttuce roześmiała się i odgarnęła włosy z czoła.
-
Czułam, że będziesz zachwycony. Ale do rzeczy. Uratujesz Ziemię. Uwierz mi, że
to możliwe. Jest za to jednak pewna cena i wiem, że nikt nie zechce jej
zapłacić. Twoi ziemscy przyjaciele nie są tacy jak my. Oni nie rozumieją, że
dobro jednostki nie może być ważniejsze od dobra ogółu. Nie rozumieją, że żeby
wygrać pewne bitwy, trzeba je najpierw przegrać. – Zamknęła oczy, a śpiący Vegeta
ledwo dostrzegalnie zmarszczył brwi. – To nie jest człowieczy sposób pojmowania
rzeczy. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę. My – dzieci wojny i okopów. My wiemy
wszystko o tym, że cel uświęca środki. Nie jest to ludzkie. Ale saiyańskie.
I gasiłem ogień
benzyną
Gasiłem ogień
benzyną
Kiedy
uniosła powieki, jej spojrzenie było harde jak stal.
-
Podczas pobytu w Czwartym Wszechświecie raz stawiłam czoła Czarnemu
Wojownikowi. Nadal nie do końca pojmuję istotę mocy, którą posiada, jednakże
jedną rzecz zdołałam zauważyć. Bez ciała słabnie. Zupełnie jakby stanowił
ciecz, która potrzebuje naczynia, w którym mogłaby się zgromadzić. Bez niego
jego moce są rozpierzchnięte i nie może przywołać ich do porządku. I właśnie to
muszę zrobić. Muszę odebrać mu ciało. – Odwróciła się i oparła o komorę
plecami. – To już nie jest Raditz. I chyba wiedziałam to od samego początku.
Miałam tylko nadzieję, że… Nieważne.
Cóż, to było tak
dawno
Było tak dawno
-
Jak już pewnie wiesz z własnego doświadczenia, w pewnych okolicznościach
możliwe jest wyrwanie się spod wpływu Saku. Jeśli zginę, Raditz powinien się
przebudzić i wypchnąć go ze swojego organizmu. – Ściągnęła usta w wąską linię i
przez chwilę biła się z myślami. – Jemu też muszę pomóc, wiesz? Muszę chociaż
spróbować. Został wciągnięty w to wszystko z mojej winy. Chcę dać mu możliwość
dokonania wyboru.
Odepchnęła
się od komory i stanęła na środku pomieszczenia. Żałowała, że nie zabrała ze
sobą papierosów Bulmy.
-
Czarny Wojownik nie jest głupi. Sam nie sprowadzi na mnie bezpośredniego
zagrożenia i na pewno mnie nie zabije. Unikał tego otwarcie już od jakiegoś
czasu. Ty także tego nie zrobisz, nie oszukujmy się. – Przeniosła wzrok na młodszego
Saiyanina. – Śmierć z ręki Goku nie będzie potwarzą, prawda?
Spod
maski tlenowej Vegety wydobyło się kilka bąbelków dezaprobaty.
-
Aby sprowokować Goku do użycia na mnie pełni mocy, konieczne są dwie rzeczy.
Muszę uwolnić go od klątwy Saku i muszę rozjuszyć go tak, by zapragnął mojej krwi.
W tym przypadku obie te kwestie wymagają ode mnie tylko jednego ruchu – muszę
zamordować jego syna.
Gasiłem ogień
Ttuce
objęła się ramieniem i opuszkami palców dotknęła przypalonej skóry kikuta. Jej
wzrok był wciąż tak samo hardy, a twarz nie wyrażała niczego poza chłodną
kalkulacją.
-
Podejrzewam, że Goten też jest pod wpływem klątwy. Wcześniej sądziliśmy, że
umrze, ale jednak z jakiegoś powodu Saku wciąż trzyma go przy życiu. Zakładam
więc, że dzieciak został w taki czy inny sposób opętany... – Przesunęła
koniuszkiem języka po wargach i przygryzła go w zamyśleniu. – W tym wszystkim
muszę też pamiętać o kryształowych kulach. Prędzej czy później będziecie ich
potrzebować, także wypadałoby nie zmarnować żadnej ze śmierci. Jeśli Goten rzeczywiście
jest opętany, to Shenron może nie uznać jego ofiary.
Komora
lecznicza wydała z siebie dźwiękowe ostrzeżenie, a Ttuce wywróciła oczami i
podeszła do niej.
-
Bracie mój, jeszcze chwila i wyzioniesz ducha! – zakpiła, patrząc na jego
ponownie podwyższone ciśnienie. – Ale zgadłeś. Mój wybór sprowadza się do
Gohana. Ta śmierć zaboli Goku do żywego, wyrwie go spod wpływu Saku, a
jednocześnie na pewno zaskarbi sobie jedną z kul.
Usiadła
na posadzce przed komorą i położyła rękę na kolanie, a drugą nogę wyciągnęła w
przód. Plecami znowu oparła się o obudowę maszyny.
-
Gdy już Gohana zabiję, zaskarbię sobie zaufanie Saku i zbliżę się do portalu.
Nie wiem ile jeszcze potrwa wasze leczenie, także gdyby Goku nie obudził się
wystarczająco szybko, sama spróbuję zamknąć przejście do Czwartego Wszechświata.
Co prawda powinien zniknąć wraz ze śmiercią Czarnego Wojownika, ale Ziemia może
tak długo nie wytrzymać… Korzystałam z podobnego tunelu dwa razy i zostałam
przeszkolona przez naukowców Freezera. Powinnam jeszcze pamiętać to i owo z
dokumentów Tsufulian.
Uśmiechnęła
się cierpko i obejrzała na brata przez ramię.
-
Gdybym była pająkiem, to tkałabym zacne sieci, nie uważasz? Podsumujmy sobie
teraz wszystko, w razie gdybyś się zgubił. Najpierw zabiję Gohana i przyłączę
się do Saku. Nie mam wątpliwości, że wszyscy uwierzą w moją zdradę. W tym samym
czasie Goku wyrwie się spod wpływu Czarnego Wojownika, ale będzie jeszcze
potrzebował czasu na regenerację. Poczekam na niego, a kiedy uznam, że Ziemia
jest już na skraju wytrzymania, to jakoś zmylę Saku i sama zamknę portal. Gdy
Goku wreszcie się pojawi, dam mu się zabić. To sprawi, że Raditz uwolni się od
Czarnego Wojownika, a ten pozostanie bez ciała. Iii… W tym momencie na scenę
wkraczasz ty, bracie.
Cóż, to było tak
dawno
Było tak dawno
Gasiłem ogień
-
Przypominasz sobie nasze starcie z Kakarotto? Kiedy umrę, ponownie przekażę ci
moją energię. A wtedy ty dasz z siebie wszystko i unicestwisz Saku. Tylko
pamiętaj… – Jej wzrok stał się jeszcze ostrzejszy. – Masz całkiem wymazać jego
obecność z tego wszechświata. Nie może się po nim ostać nawet iskierka materii!
To
powiedziawszy poderwała się na równe nogi i stanęła przodem do Vegety.
-
Jak widzisz, w moim planie dość kluczową rolę odgrywa kolejność wydarzeń. Dlatego…
– Złapała za pokrętło przy komorze brata i przestawiła je na najniższe obroty.
– Ty musisz obudzić się jako ostatni, a Goku jako pierwszy… – Pokrętło przy
komorze młodszego Saiyanina analogicznie skierowała na najwyższe obroty.
Vegeta
wydał z siebie jakiś dźwięk. Mimo tego, że ten został stłumiony przez maskę
tlenową i wypełniającą zbiornik ciecz, a następnie jeszcze przez szklaną
pokrywę, Ttuce spojrzała na niego z irytacją.
-
Pff! Wiem, że mój plan ci się nie podoba. Ale to jedyny jaki mam, więc oszczędź
mi tych kazań! Czarny Wojownik jest najsłabszy wtedy, gdy nie ma ciała. Cała
reszta wydarzeń musi zostać dostosowana do tej wytycznej.
Zwróciła
się przodem do widny i odetchnęła.
Było tak dawno,
tak dawno, tak dawno
Gasiłem ogień
-
Przykro mi z powodu Bulmy. Chcę żebyś wiedział, że jej śmierć nie była moim
celem. Nigdy nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Chociaż… Nie, to kłamstwo.
– Usta Ttuce rozciągnęły się w zimnym uśmiechu. – Kiedy przybyłam na Ziemię po
raz pierwszy, pragnęłam bez względu na wszystko odzyskać brata, którego mi
odebrano. Słyszałam, że się tu zadomowiłeś, że założyłeś rodzinę… I byłam
zazdrosna. Dlatego wpadłam na pomysł odbudowania Vegetasei. Chciałam mieć cię dla
siebie. Ale kiedy poznałam już Bulmę i Trunksa zrozumiałam, że się zmieniłeś.
Dałeś się oswoić. Pojawiła się między nami różnica nie do pogodzenia.
Wyprostowała
się nagle i zacisnęła pięść. Jej spokojny dotąd ton stał się dużo chłodniejszy:
- A kiedy mnie zdradziłeś… Tuż po tym jak
podarowałam ci rodzinną planetę i cały nasz naród… Tuż po tym jak uczyniłam cię
pełnoprawnym królem, ty spiskowałeś za moimi plecami i zdecydowałeś się mnie
odtrącić! Wtedy postanowiłam zniszczyć wszystko, co kochałeś. Uznałam, że
sprawię, że ty sam nigdy już nie będziesz szczęśliwy.
Gasiłem ogień
benzyną
-
Niby co jest w tobie takiego specjalnego? – spytała na powrót beznamiętnie. – Niby
co nas tak bardzo różni? Co czyni cię tym, który ma dostać od życia wszystko?
Czemu ja nie dostałam nic? Tyle pytań bez odpowiedzi… Dlatego wzięłam przeznaczenie
we własne ręce. Wiesz jakie to cudowne uczucie, raz dla odmiany mieć decydujący
wpływ na wszystko, co cię otacza? Kiedy przez lata jesteś spychany na boczny
tor i skazany na obserwowanie, jak inni decydują o twoim losie, i wreszcie uda
ci się dorwać do steru, zrobisz wszystko, by nie wypuścić go z rąk.
Cóż, to było tak
dawno
Było tak dawno
Mięśnie
jej ręki napięły się jak w przygotowaniu
do zadania ciosu.
-
Pomyślałam, że gdy już odbiorę ci planetę i rodzinę, że gdy bezlitośnie porzucę
cię w próżni, to wreszcie poczujesz co to znaczy być mną. Ale teraz… –
Rozluźniła się nagle. – Teraz chyba z tego wyrosłam. Cierpisz, a mnie to wcale
nie bawi… Dla Bulmy jest już za późno, ale dla Trunksa jeszcze nie. Zniszcz
Saku i odzyskaj syna. Oboje wiemy ile dla ciebie znaczy. Oboje wiemy jako to
jest wieść życie pośród tych, którym pod żadnym pozorem nie można zaufać.
Tak dawno, tak
dawno
-
Nie zrozum mnie źle. Nie liczę na odkupienie win i nie wiem, czy Shenron uzna taką ofiarę, ale zamierzam pokazać mu, że nie jestem wyłącznie sumą moich
grzechów. Jakiś czas temu dałeś mi drugą szansę i teraz chcę ją wykorzystać.
Raz
jeszcze obejrzała się na brata i uśmiechnęła szczerze.
-
Bądź szczęśliwy, Vegeta.
Gasiłem ogień
benzyną***
Gdy
tylko wyszła z laboratorium na korytarz, usłyszała zbliżające się do niej
kroki.
-
Ttuce, szukałem cię!
Przystanęła
i odwróciła głowę w stronę Profesora Briefs.
-
Chcę ci coś pokazać. Co prawda to dopiero prototyp, ale w twoim przypadku
powinien się sprawdzić…
>*<
Rzeczywiście się
sprawdził, profesorku – pomyślała Ttuce, spoglądając na palce
protezy, które teraz pokrywała niecałkiem jeszcze zaschnięta krew Gohana.
Saiyanka zacisnęła zęby i przyspieszyła, podążając za Saku wzdłuż linii
bariery.
W
pewnym momencie Czarny Wojownik zaczął się gwałtownie wznosić, wiodąc ją aż do
chmur i źródła kurtyny. Ttuce przerwała lot i pozostała w tyle, by z
bezpiecznej odległości przyjrzeć się portalowi, który rozciągał się na ziemskim
nieboskłonie. Bariera wyłaniała się wprost z niego. Oczy Saiyanki rozszerzyły
się, gdy dotarły do niej pierwsze impulsy wysyłane przez kosmiczną wyrwę.
Krawędzie
portalu były czarne, zupełnie jakby niebo zostało przypalone przez wylewającą
się z Czwartego Wszechświata energię. Czasoprzestrzeń w najbliższym jego
otoczeniu uległa zaburzeniu, a wyostrzony saiyański wzrok dostrzegał
rozchodzące się w przestworzach fale i nieustannie ponawiające się ruchy
obłoków.
-
Postanowiłem nie czekać na koniunkcję naszych wymiarów. Stworzyłem własną. –
Saku odwrócił się do Ttuce, a jego twarz wykrzywił upiorny uśmiech. Czarny
Wojownik unosił się na tle portalu, a cząstki fioletowej energii lgnęły do
niego niczym rozumne istoty. – Poprzednio skorzystałaś z zewnętrznego tunelu
czasoprzestrzennego, by razem z załogą Freezera dostać się do mojego świata,
zgadza się?
Skinęła
głową z kamienną miną.
-
Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje dla Ziemi będzie miało to
spotkanie?
-
Częściowo ulegnie zmiażdżeniu przez siłę odśrodkową. To co przetrwa, zostanie
wchłonięte do twojego wszechświata i tam utknie w próżni, a ty na pewno
znajdziesz jakiś sprytny sposób, by zutylizować te odpadki z korzyścią dla
siebie.
-
Śmierć tej planety pozwoli mi urosnąć w siłę wystarczającą do sięgnięcia po
kolejne, a wreszcie i po cały Siódmy Wszechświat.
-
A gdzie w tym wszystkim widzisz Vegetę i Brę? Obiecałeś mi, że przeżyją.
-
Dotrzymam słowa. Jednak inni, którzy dostaną się do próżni, nie będą już mieć
tyle szczęścia. W najlepszym wypadku zagubią się między światami, a w
najgorszym uduszą lub spłoną w zderzeniu z gwiazdami.
-
A księżyc? Jaką on ma rolę do odegrania?
-
Księżyc jest zaledwie wyznacznikiem rozwarcia portalu. Gdy stanie się widoczny
z Ziemi, będzie to dla mnie sygnał, że wrota osiągnęły swoją maksymalną
rozpiętość. A ja…
-
A ty wespniesz się na wyżyny swoich możliwości – dokończyła za niego i
uśmiechnęła się krzywo, krzyżując ramiona na piersi. – Cwane. Muszę przyznać,
że cię nie doceniałam. Szkoda, że tak późno przejrzałam na oczy.
Saku
posłał jej zagadkowe spojrzenie.
-
Jesteś przykładem na to, że każdemu może przydarzyć się kryzys wiary. Ale nie
martw się, teraz masz szansę odpokutować za grzechy przeciw swemu bogu. Chcę
abyś strzegła portalu pod moją nieobecność.
-
Gdzieś się wybierasz?
-
Przejdę do Czwartego Wszechświata. Muszę poczynić ostatnie przygotowania, a
także wyciszyć umysł przed osiągnięciem pełni mocy.
-
Będziesz medytować? – Uniosła brwi.
-
Tutejsza aura blokuje mój potencjał. – Wykrzywił się nieznacznie. – Uniwersa,
które bazują na energii ki, należą do najpodlejszych i najbardziej prymitywnych
w całym wieloświecie. Każdy, kto osiągnął wyższy stopień wtajemniczenia, tak
jak ja, będzie spoglądał na nie z odrazą. Jednakże to nie jedyny powód. Czas w
Czwartym Wszechświecie płynie szybciej niż tutaj. To co dla Ziemian stanowi
zaledwie garstkę minut, dla mieszkańców mojego wymiaru przelicza się na
godziny.
Ttuce
wyprostowała się i założyła ręce na plecami.
-
Dobrze więc. Będę pilnować portalu i czekać na dalsze rozkazy.
-
W międzyczasie zabij też wszystkich ludzi, których napotkasz. – Saku spoglądał
na ruiny West City z wyraźną pogardą. – Przeszukaj każdy centymetr tego
pobojowiska, jeśli musisz. Nie chcę by ktokolwiek stanął mi później na drodze.
-
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Uśmiechnęła się dziko i z tą samą miną
cierpliwie obserwowała, jak Czarny Wojownik unosi się w stronę portalu i znika
w jego wnętrzu.
Uśmiech
wreszcie spełzł z twarzy Saiyanki, a ona obnażyła zęby we wściekłym grymasie.
-
Już ja ci pokażę, do czego taki prymityw jak ja jest zdolny!
Musiała
dokładnie przemyśleć wszystko, czego się dowiedziała, na wypadek gdyby Goku nie
zdołał wzbudzić się na czas.
Nie
zamierzała marnować energii na zabijanie ludzi, ale nie zamierzała też
dać Saku powodu do przedwczesnych podejrzeń. Pośpiesznie opuściła się na ziemię
i rozejrzała wokoło, węsząc niczym wilk na polowaniu. Podjąwszy właściwy trop, spomiędzy
gruzów miasta zaczęła wygrzebywać zwłoki tych, którzy zginęli wcześniej.
Układała je w równych rzędach niedaleko energetycznej kurtyny, myślami wracając
do upiornego monumentu, który wraz z Wojownikami Z odkryła w jednej z ziemskich
miejscowości. Piramida ludzkich ciał świadczyła o tym, że Bóg Śmierci kochał
takie wystawki.
-
No to też ci taką zrobię – syknęła, po czym przedramieniem otarła czoło z potu
i spojrzała wprost na fioletową kurtynę, która przecinała miasto w pół. – Pora
na ciebie, Goku. Mamy taką niepowtarzalną okazję… Gdzie jesteś?
>*<
Na
niebie Czwartego Wszechświata pojawił się zarys księżyca.
Saiyanin
się spóźniał.
-
CZEKAM NA SON GOKU!
Kiedy
postać Yamchy zniknęła już po drugiej stronie energetycznej bariery, Ttuce
poderwała głowę i wbiła wzrok w pulsujący na niebie portal. Miała nadzieję, że
mężczyzna przeżył ich starcie. Gdyby Shenron został wezwany z dużym
wyprzedzeniem, te kmiotki namieszałyby w jej planach i niechybnie schrzaniły
całe przedsięwzięcie.
-
Nie mogę już dużej czekać – mruknęła i zacisnęła pięści. Włosy jeżyły się na
karku Saiyanki, a jej nos marszczył z irytacji, podczas gdy sierpowaty dotąd kształt
powoli przemieniał się w pełnię. – Muszę zamknąć portal. Tylko jak? Gdyby udało
mi się uwięzić Saku w jego wnętrzu…
-
Na pewno zdołałby się wydostać.
Ttuce
aż podskoczyła na dźwięk głosu, który rozległ się za jej plecami. Odwróciła się
na pięcie i stanęła oko w oko z Gohanem.
-
Że c-co? – Zdębiała, a chłopak uśmiechnął się do niej oszczędnie. Z jego twarzy
zniknęły nabyte w boju blizny, a gi, które miał na sobie, wyglądało na nowe. Brakowało
również dziury w klatce piersiowej, o którą sama go przyprawiła.
-
Chyba jesteś w wielkim stresie, skoro zwróciłaś się do mnie o pomoc.
Blada
dotąd Ttuce poczerwieniała gwałtownie i tupnęła.
-
Ja się zwróciłam?! Co ty tu w ogóle
robisz?!
-
Nie jestem tu. Jestem w twojej
głowie. Podobnie jak rozwiązanie tej sytuacji. Doskonale wiesz, co musisz
zrobić, ale chyba chcesz to jeszcze omówić, co?
-
PRZECIEŻ TY NIE ŻYJESZ!
Gohan
zacmokał i zaciągnął mocniej pas, którym był przewiązany. Jego twarz wyrażała
coraz większe rozbawienie.
-
Ponownie podkreślam poziom stresu, który tobą targa... Ale kto wie. Jeśli twój
plan wypali, to może nawet wybaczę ci moją śmierć. Przejdźmy do szczegółów,
dobrze?
Chłopak
wystąpił w przód i zadarł głowę, przyglądając się portalowi z uwagą. Zmarszczył
brwi, a jego wzrok stał się na tyle przenikliwy, że Ttuce pomyślała, że bez
trudu mógłby teraz odnaleźć Saku ukrytego gdzieś w zakamarkach Czwartego Wszechświata.
Gohan był tak skupiony i rzeczywisty, że Saiyanka co chwilę łapała się na tym,
że chce go szturchnąć i sprawdzić, czy naprawdę stanowi jedynie wytwór jej
umysłu.
-
To wygląda nieco inaczej niż tunel, którym podróżowałaś wcześniej, prawda?
-
Tamten był efektem naturalnej koniunkcji. Ten jest sztucznym tworem.
-
Powinniśmy czym prędzej dostać się do środka. Przyśpieszony upływ czasu w
drugim wymiarze nam również będzie na rękę. W demonicznej transformacji
powinnaś wytrzymać zarówno napór próżni, jak i mocy Saku… Pamiętasz o sile jej
grawitacji?
-
Jej? O czym tym mówisz?
-
O tym, o czym sama myślisz. Gdy masywna gwiazda zapada się pod wpływem własnej
grawitacji, pozostawia po sobie czarną dziurę.
-
Dziękuję ci za ten wykład, profesorze – parsknęła, znów zakładając ramiona na
piersi. – Nigdy nie byłam w kosmosie i nie mam pojęcia jak to działa.
-
Grawitacja czarnej dziury jest tak potężna, że nawet światło nie jest w stanie
wydostać się z jej wnętrza – kontynuował Gohan spokojnie, ignorując słowa
Ttuce. – W środku znajdują się siły pływowe, które oddziaływają na wszystko, co
zostanie przez dziurę połknięte. Jeśli w nią wpadniesz… Cóż, przepadniesz. Tak
samo jak gazy, pył i planety.
-
I przynajmniej część Czwartego Wszechświata.
Gohan
obejrzał się na nią przez ramię.
-
Pamiętaj, że twoje umieranie w tym momencie nie jest częścią planu.
-
Zdajesz sobie sprawę, że nie skorzystam z prawdziwej
czarnej dziury? – spytała kpiącym tonem.
-
Ale żeby wykonać powierzone jej zadanie, twoja musi w jak największym stopniu
zgadzać się z pierwowzorem.
-
Skoro Saku za pomocą swoich mocy mógł utworzyć fałszywy portal pomiędzy
światami, to ja z pomocą moich na pewno zdołałam skonstruować jedną małą dziurę.
– Zamknęła oczy, a jej włosy jak na zawołanie przemalowały się na czerń. –
Muszę pokierować ki tak, by odtworzyć efekt umierającej gwiazdy i wydobyć z
niej siłę ssącą.
-
W najgorszym wypadku uzyskasz rodzaj wiru, który przynajmniej przemieli część
Czwartego Wszechświata i na chwilę odwróci uwagę Saku od naszej planety.
Pamiętaj tylko, że tuż przy centrum dziury czasoprzestrzeń ulega deformacji.
Nawet jeśli twoja nie osiągnie pełni mocy, to i tak możesz oberwać rykoszetem.
-
Zachowaj takie porady dla siebie.
-
Ty chyba jednak nie do końca pojmujesz powagę sytuacji. – Gohan wyglądał jakby
miał do czynienia z jedną ze swoich upartych i opryskliwych studentek. – Nie
dość, że wkraczasz w inną przestrzeń kosmiczną, która może zaskoczyć cię
dosłownie wszystkim, począwszy od sił odśrodkowych, a na rojach komet kończąc,
to jeszcze zamierzasz utworzyć w niej czarną dziurę, która jak wiadomo…
Ttuce
spojrzała na niego z leniwym uśmiechem.
-
W tym przypadku powaga sytuacji zależy wyłącznie od tego, jak dobrze sobie w rzeczonej
przestrzeni kosmicznej radzisz. Ja się nie martwię, a ty?
-
Czy ty naprawdę nie boisz się śmierci? – Gohan przekrzywił głowę.
-
Uczucie strachu przed śmiercią jest mi doskonale znane. Ale my Saiyanie mamy
coś, co jest dużo potężniejsze – wolę walki i wolę zwycięstwa.
Przycisnęła
łokcie do boków. Mechaniczna dłoń zgrzytnęła w gotowości, a Gohan
skrzyżował ręce za głową i przeciągnął się.
-
Była kiedyś taka piosenka… Supermassive
Black Hole. Możesz pożyczyć nazwę.
Ttuce
uśmiechnęła się krzywo i odbiwszy od ziemi, niczym wystrzelona przez łucznika
strzała, ruszyła w stronę portalu.
>*<
Gwiazdy
Czwartego Wszechświata były przerażająco piękne. Ttuce unosiła się wśród nich, wirując
jeszcze trochę wokół własnej osi. Portal połknął ją, a następnie wypluł
bezceremonialnie, niemalże wybijając z demonicznej transformacji. Saiyanka
dyszała, zaciskając kurczowo palce i narzucając sobie spokój. Oprócz ciemności
próżni napierała na nią również doskonale teraz wyczuwalna moc Czarnego
Wojownika. Ttuce przełknęła ślinę. Była przytłoczona ogromem potęgi, z
jaką wreszcie przyszło jej się zmierzyć.
Spojrzała
w stronę północnych konstelacji i odnalazła te dedykowane bóstwu śmierci.
Gwiazdy mrugały do niej kpiąco, a Saiyanka zaczynała odnosić wrażenie, że cały wszechświat
jest do niej wrogo nastawiony. Nie
dziwota. Przeniosła wzrok na osiągający pełnię księżyc i opuściła ręce
wzdłuż boków. To on miał zostać jej pierwszym celem.
Krzyknęła,
a wzmocniony transformacją głos przebił się przez próżnię. Zamknęła oczy i
wzięła głęboki oddech. Miała tylko jedną szansę. Żadnych prób. Uniosła na
powrót dłonie i umieściła je przed klatką piersiową. Rozczapierzyła palce i
pozwoliła, by zaczęła się w nich zbierać ciemna masa ki.
Wtem
wyczuła jakiś ruch i uchyliła powieki tylko po to, by zobaczyć jak w jej
kierunku sunie łuna fioletowej energii. Przerywając przygotowania do sabotażu,
wyskoczyła w górę i przekoziołkowała w tył, ledwo unikając zderzenia z wrogim
atakiem. Krzyknęła znów i zacisnąwszy dłonie, rozsunęła ręce na boki.
Demoniczna aura wybuchła wokół niej z nową mocą i natychmiast pozwoliła jej
wyhamować. Ttuce zatrzymała się w przestrzeni, a tuż przed nią pojawił się
Saku.
Cholera jasna. Jeszcze
tylko jego tu brakowało. Jeśli do tej pory Czarny Wojownik wyglądał
przerażająco, tak teraz przemawiająca przez niego wściekłość wyniosła go do rangi
sennego koszmaru.
-
Co to ma znaczyć? – wycedził.
-
Heh. – Saiyanka uśmiechnęła się krzywo i odgarnęła grzywkę z czoła. – Naprawdę
muszę ci to tłumaczyć?
-
Zdradziłaś ich, żeby móc zdradzić mnie?!
Ttuce
wzruszyła tylko ramionami.
-
Po prostu musisz mieć ostanie słowo, tak?!
-
Oczywiście, że tak. W końcu to moja historia. – Spojrzała prosto w jego
wyłupiaste oczy i podparła się pod boki. – Twoja siostra miała rację, że tylko
ja mogę sprowadzić na ciebie kres. Ścigałeś mnie jak ostatni głupiec…
-
O czym ty mówisz?! – ryknął. Zdeformowane ciało zdawało się być teraz jeszcze
większe niż podczas pobytu na Ziemi. Ttuce odczepiła od krawędzi zbroi
fioletową sakiewkę i wysypała karty na dłoń.
-
Kiedyś bardzo chciałeś je odzyskać, prawda? Myślałeś, że są ci niezbędne. To ona sprawiła, że tak myślałeś.
Czarny
Wojownik zamrugał, a Ttuce uśmiechnęła się kpiąco.
-
Twoja siostra powiedziała mi, że stworzyła je tylko po to, by cię omamiły.
Czerpiesz swoją moc z Czwartego Wszechświata, a karty jako jego element stanowiły
doskonały nośnik dla energii, której tak bardzo pożądasz. Jednak w swojej
pogoni za nimi stałeś się nieostrożny i tym sposobem coś, co może i mogło
uczynić cię silniejszym, znacznie cię osłabiło. To prawie taki… efekt nocebo.
-
Dość tych mądrości! – Towarzysząca mu fioletowa łuna przybrała na intensywności.
– Jak śmiesz! A co z twoją rodziną?! Rzucasz ich życia na szalę?! Myślisz, że
teraz ich oszczędzę?!
-
Tsk, tsk. Ty jednak w ogóle nie znasz się na Saiyanach. Naprawdę sądzisz, że
Vegeta byłby mi wdzięczy, gdybym w taki tchórzowski sposób próbowała uratować
mu życie?
-
W takim razie chyba zapomniałaś o Raditzu! Na zawsze już pozostanie w mojej
mocy.
-
Och, jak ty się nami przejmujesz! – zakpiła i przechyliła głową w bok. – Ja i
Raditz mieliśmy już swoje pięć minut. I dokładnie tyle musi nam wystarczyć. A
teraz koniec gadania po próżnicy!
Puściła
karty i pozwoliła, by uniosły się wokoło w idealnym okręgu. Zaraz potem
wyłowiła jedną z nich. Odczytała jej znaczenie i uśmiechnęła się cwanie.
-
Zgadnij co? Sąd ostateczny. CHCESZ JE?!
– Demoniczna aura zapłonęła wokół Ttuce jak płomień, a ona uniosła zaciśniętą
pięść. – TO JE SOBIE WEŹ!
W
następnej chwili wydarzyło się kilka rzeczy na raz. Łuna ki Saiyanki jeszcze
się wzmocniła, a jej iskry sprawiły, że karty zaczęły płonąć. Saku natarł na
Ttuce w całym swoim majestacie i błysku fioletowej aury. Kiedy dwie wrogie
energie wreszcie się zderzyły, błysnęło oślepiająco światło, a karty wybuchły,
zasypując walczących swoimi prochami.
Łokieć
Ttuce wszedł w kontakt ze zdeformowaną twarzą Saku. Saiyanka szybko odbiła się
od jego ramion i wskoczyła za niego, w locie wymierzając kopniaka prosto w
żółwi karapaks. Czarny Wojownik zatoczył się, a fioletowa aura strąciła kilka
gwiazd, które pomknęły gdzieś w głąb wszechświata.
-
Pora na małą zmianę wystroju, tak? – Ttuce uśmiechnęła się z aprobatą. – Więc
zapiszmy naszą walkę w tutejszych konstelacjach!
Echo
ich pierwszego zderzenia pod postacią białej łuny rozchodziło się wciąż w
przestrzeni.
-
Jak śmiesz! – Saku odwrócił się do niej gwałtownie, a jego bursztynowe oczy
zapłonęły. Ttuce poczuła, że jej ciało zaczyna drętwieć. Zaklęła i rzuciła się
znów na przeciwnika, walcząc zarówno z nim, jak i odmawiającym posłuszeństwa
organizmem.
Raditz
był słaby, a jego styl walki pozostawiał wiele do życzenia. Saku nie potrafił
więc zablokować żadnego z jej wściekłych ciosów, a mimo to nie wyglądał jakby
się tym przejmował. Ttuce raz po raz uderzała w twarz i ramiona Czarnego
Wojownika, równocześnie kolejnymi kopniakami katując mu biodra i brzuch. Mózg
Saiyanki doznawał jednak takiego samego odrętwienia, jak i reszta ciała.
Poruszała się przez to coraz wolniej i w końcu nie zdążyła zareagować, gdy Saku
uniósł dłoń i szepnął przekleństwo w pramowie.
Uderzenie
fioletowej łuny odrzuciło ją w tył. Miała wrażenie, że aura Czarnego Wojownika
wdarła się prosto do jej wnętrza, paraliżując ją na tyle, by nie dała rady
opanować wirującego w przestrzeni ciała. Włosy Ttuce migotały, robiąc się na
przemian jasne i czarne. Demoniczna transformacja osłabła i teraz Saiyanka
traciła również zdolność oddychania.
-
Głupia… Naprawdę chciałaś walczyć ze mną na moim terenie? – Głos Saku wlewał
się prosto do jej uszu. – Nie zabiję cię na razie. Jesteś mi jeszcze potrzebna.
Zamknij więc oczy, a ten świat się skończy…
Saiyanka
nie rozumiała co się dzieje. Wirowała wciąż w próżni, otoczona prochami kart i
parzącą fioletową aurą. Wpatrywała się w gwiazdy i mimo że nie
pojmowała słów Saku wiedziała, że jej powieki nie mogą opaść. Pokonana przez magiczną sztuczkę…
Jedna
z drobinek po kartach osiadła na jej czole, a ona zobaczyła jak niebo przecina
błyskawica. Tylko że teraz nie było to już niebo przynależące do Czwartego
Wszechświata, a Vegetasei. Ttuce zamrugała i została wciągnięta w głąb niespodziewanej
wizji.
Na pałacowym korytarzu
rozległ się trzask wymierzonego policzka.
- Bliźnięta?! Przecież
mieliście nie ratować dziewczynki! Czemu ryzykowaliście życiem królowej?! Czemu
zignorowaliście moje rozkazy?! Jeśli Celeri ucierpiała…! Nie ręczę za siebie!
Król Vegeta niemalże
kipiał z gniewu, a jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, pompując
kolejne iskierki wściekłości do żył. Akuszerka Gine, która dotąd stała przed
nim w pokłonie, uniosła teraz skromnie oczy. Skóra jej twarzy nosiła ślad
dłoni.
- Czy wasza wysokość
wie, co mówią o dzieciach, które rodzą się w burzy? Że przetrwają wszystko.
Król zgrzytnął zębami.
- Nie odpowiedziałaś na
moje pytanie, głupia dziewko! – Wyminął ją i silnym pchnięciem otworzył drzwi
królewskiej komnaty. Kiedy jego wzrok padł na uśmiechniętą Celeri i dwa
zawiniątka, które spoczywały w jej ramionach, gniew uleciał z niego niczym
para.
Scena
uległa gwałtownej zmianie i teraz oczom Ttuce ukazała się pogrążona w mroku
sala tronowa.
- Czy można coś
poradzić na ten kolor włosów?
- Królu, nie imają się
go żadne znane nam barwniki…
- W takim razie
szukajcie dalej! Na innych planetach! Nie ważcie się spocząć, dopóki nie
znajdziecie sposobu, aby zapewnić mojej córce bezpieczeństwo!
Posłaniec skłonił się
kilkukrotnie i pośpiesznie opuścił pomieszczenie, a król Vegeta ukrył
zarośniętą twarz w dłoni. Na jego kolanach spoczywało pismo opatrzone logo
Imperium Lorda Freezera.
Świat ponownie zawirował, a Ttuce uniosła się bezwładnie w przestrzeni i tuż przed sobą zobaczyła zarys królewskiego obserwatorium astronomicznego.
- Kiedy czujesz, że
tracisz nad sobą kontrolę, musisz schwycić swój ogon. O tak. – Królowa Celeri
pociągnęła za wystającą spod ubrania córki małpią kończynę. – Skup się i
ściśnij z całych sił. Wtedy nie dojdzie do transformacji.
Ttuce pokiwała głową i wbiła
wzrok w srebrzystą kulę księżyca, który orbitował na tyle blisko Vegetasei, że
zdawał się być na wyciągnięcie ręki.
- Podoba ci się? –
Celeri wzięła ją na kolana i zebrawszy jasne włosy z jej pleców, zaczęła
zaplatać je w gruby warkocz.
- Jest taki piękny!
- Zgadza się. Ale to
nie wszystko. Może nauczyć cię pewniej bardzo ważnej rzeczy. – Powoli
przekładała pasma włosów Ttuce między palcami. Nie musiała widzieć twarzy
córki, by wiedzieć, że ma jej pełną uwagę. – To księżyc lodowy. Gdzieniegdzie
pokrywa go śnieg, a jego temperatura jest tak niska, że może zabić.
- Naprawdę? – Ttuce zwróciła
się do niej twarzą. Gdyby Celeri choć na chwilę zapomniała, jak bardzo wygląd
dziewczynki odbiega od standardów ich rasy to mogłaby pomyśleć, że oczy małej
Saiyanki skradły blask właśnie prosto z księżyca.
- Jest zimny i
obojętny. – Delikatnym ruchem zwróciła jej twarz z powrotem w stronę nieba i
dokończyła zaplatanie warkocza. – Przygląda się nam, ale nigdy nie reaguje.
Nigdy nie mruga. Niewzruszony kolos. I czasem… my musimy się zachowywać
dokładnie tak samo, Ttuce. Być może przyjdzie dzień, w którym to ty zostaniesz
zmuszona zahartować serce i zacząć unikać jego porad. Dla własnego dobra.
Ttuce znowu zwróciła
głowę w stronę Celeri. Na jej twarzy malował się niepokój.
- Ale…
- Słuchaj matki, Ttuce.
Udziela ci cennej rady. – Król Vegeta wyłonił się z głębi obserwatorium i
przystanął przy krześle, na którym siedziała Celeri. Oparł żonie dłoń na ramieniu.
– Emocje są po to, by zachowywać je dla siebie. Kiedy nauczysz się tej
sztuczki, będziesz bezpieczna.
Ttuce zmarszczyła nos,
nie pojmując słów rodziców. Nie chcąc ich jednak zawieść, uśmiechnęła się po
chwili i skinęła głową.
- Nauczę się.
Kolejna
zmiana scenerii oprawiona była w deszcz, który lał się strugami za witrażowym
oknem pałacu.
- DONIOSŁEŚ MU?!
Król Vegeta pochwycił
stojącego przed nim Saiyanina za gardło i dźwignął go nad posadzkę. Szaty
nieznajomego pozwalały zgadnąć, że ten należał do grona osobistych doradców
władcy.
- Wasza miłość, błagam…
Musiałem! – Słowa z trudem wydostawały się z jego ust. – Dla dobra twojej
rodziny i nas wszystkich! Lord Freezer i tak… I tak by się dowiedział!
- Jak śmiesz…!
Oczy króla płonęły
żywym ogniem. Jego palce werżnęły się w skórę szyi Saiyanina, coraz bardziej
utrudniając mu oddychanie. Ten jednak miał jeszcze dość dużo silnej woli, by
dalej ranić uszy swojego władcy słowami:
- Wolisz stracić jedno
dziecko, czy całą trójkę?! Wolisz stracić swego prawowitego dziedzica?! A co z
twoimi podwładnymi?! Czy w ogóle się z nimi nie liczysz? Wolisz bronić ten
wybryk natury? To tylko bezwartościowa dziewczynka, a Celeri umarła i nie da ci
kolejnych dzie –!
Ten krzyk był ostatnim,
jaki ofiara króla z siebie wydała, nim pochłonął ją wybuch morderczej energii.
Następną
scenę Ttuce kojarzyła doskonale. Jednak tym razem wizja Saiyanki została
wzbogacona o jeden szczegół, który dotąd zawsze umykał jej uwadze.
Usta dziewczynki
wypełniły się krwią, gdy upadła na twarz na podłogę. Nie krzyczała. Nie
płakała. Znosiła katusze w milczeniu, zachowując emocje dla siebie. Kiedy
Freezer wywlekał ją już z komnaty, ciągnąc za te felerne włosy, otworzyła oczy
i uniosła głowę tylko na tyle, by móc jeszcze raz spojrzeć na swoją rodzinę.
Król stał zwrócony do
niej plecami, w żelaznym uścisku więżąc kwilącego Tarble’a i protestującego
Vegetę. Ttuce wiedziała, że ojciec nie
chce zobaczyć jej twarzy i wypisanego na niej prostego pytania: Tato,
dlaczego mnie nie chronisz? Przecież on mnie skrzywdzi.
Odpowiedź była równie
prosta co samo pytanie, i kryła się w pochylonej głowie ojca i jego drżących
ramionach. Ten nieugięty król, posturą i charakterem przypominający górę,
sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki. Zupełnie jakby
właśnie podjął najgorszą decyzję w swoim życiu.
Ttuce odetchnęła na tyle, na ile jeszcze pozwoliła jej szczątkowa transformacja.
Myśl o tym, że przez te wszystkie lata kierowała swoją nienawiść w niewłaściwym
kierunku, uderzyła w nią z mocą dużo większą od poprzedniego ataku Czarnego
Wojownika.
-
Oto iluzje, które kochałaś.
Głos
Saku znowu rozbrzmiał w jej uszach, a ona obnażyła zęby.
-
Oni nie są iluzjami!
- Przed Freezerem zarzekałaś się, że nigdy nie
będziesz taka jak on. Przed Raditzem, że go ochronisz… Co obiecałaś Vegecie? Że
pomożesz mu ocalić świat? Nie umiesz dotrzymać danego słowa. Nigdy nie umiałaś…
Niespodziewanie
głos Saku uległ wyciszeniu, zupełnie jakby ktoś mu przeszkodził. Widmowa ręka
zacisnęła się na ramieniu Saiyanki, a ona tuż przed sobą zobaczyła
zaaferowanego Gohana.
-
Wprowadził cię w trans, ocknij się! Masz jeszcze dużo do zrobienia! JEST
PEŁNIA!
Ttuce
drgnęła, a potem szarpnęła się zdecydowanie. Nagle zdała sobie sprawę, że jej
oczy rzeczywiście są zamknięte. Zacisnęła zęby i tłumiąc jęk, z dużym wysiłkiem
uniosła powieki. Gdy tylko to zrobiła poczuła, że pęka nić czaru, który ją
oplatał.
-
Pier… PIERDOLONE SZTUCZKI! – wrzasnęła, czując jak jej wściekłość i demoniczna
energia rozbudzają się na nowo. Ostatnie z macek odrętwienia puściły, a ona
uwolniła się z pozycji leżącej i uniosła, oddychając pełną piersią.
Czarny
Wojownik zgrzytnął zębami. Lśniący za jego plecami księżyc rzeczywiście
osiągnął już pełnię, a portal był teraz całkiem otwarty.
-
TYLKO NA TYLE CIĘ STAĆ?! – ryknęła oszalała Ttuce, wzbijając się jeszcze wyżej
w przestrzeni tak, aby móc nad nim górować. – TAK BARDZO BOISZ SIĘ ZE MNĄ
WALCZYĆ?! NO TO SŁUCHAJ UWAŻNIE – NIE OMINIE CIĘ TO!
Skrzyżowała
ręce na wysokości twarzy i nagromadziwszy w sobie energię, z przeszywającym
wrzaskiem rozsunęła je na boki. Jej włosy uniosły się i na krótką chwilę
przybrały barwę szkarłatu, a Saku aż zwątpił, czy czasem nie ma przed sobą
samego księcia Saiyanów. Ttuce wrzasnęła raz jeszcze, a czerwień została
zastąpiona przez czerń.
-
CHAOS ATTACK!
Saiyański
Demon runął na Czarnego Wojownika i nim ten zdążył drgnąć, mechaniczna dłoń wbiła
mu w szyję trójkątny pocisk energii. Saku zawył, próbując się poruszyć, ale ki
Ttuce spętała go tak samo, jak wcześniej jego własny czar ją.
-
Powiedz mi, urodziłaś się legendarnym, czy to Freezer cię nim uczynił? –
wycedził, gdy przelatywała tuż obok.
-
Czy to ma znaczenie? – Pochwyciła go za włosy i wbiła kolejny paraliżujący
trójkąt miejsce, w którym powinno znajdować się jego serce.
Przestrzeń
kosmiczna znowu zmieniła się w kalejdoskop.
- Saku! Braciszku! Zrób
coś, żeby sobie poszli! – Kilkuletnia, ogolona na łyso dziewczynka skuliła się
na ziemi. – Ja nie chcę…! Nie mam już siły!
- Cicho! Cicho bądź, zaraz
ściągniesz ich uwagę! – Ogolony na łyso chłopiec złapał ją za rączkę i zmusił
do dalszego biegu wzdłuż muru.
Dzieci miały identyczne
rysy twarzy. Bliźnięta.
Upalne słońce prażyło
ich w plecy, a oni pędzili przed siebie w poszukiwaniu schronienia. W końcu skryli
się w zaułku, w którym ktoś porzucił zbutwiałe skrzynie po owocach. Saku
wciągnął siostrę w najgłębszy kąt kryjówki i walcząc ze zmęczeniem, zaczął
nasłuchiwać pościgu.
- Braciszku, ja nie
chcę zostać ofiarą! – Dziewczynce znowu zbierało się na płacz, a jej
zaczerwienione oczy świadczyły o tym, że znajdowała się w tym stanie od dawna.
Saku stłumił przekleństwo i kucnął przy niej.
- Nie becz, no nie becz
już! – Rękawem szaty otarł jej policzki. – Nie ci się nie stanie, obiecuję. Nie
dostaną cię.
- Wiesz co oni robią
dziewczynkom? Wiesz co wtedy zrobili mamie? – Siostra przylgnęła do Saku, a on
objął ją niezdarnie.
Od miesięcy ten sam los
spotykał wszystkie lokalne kobiety. Składano je w ofierze Bogu Śmierci,
opiekunowi planety, który najwyraźniej o nich zapomniał i zesłał na Urtle niekończącą
się suszę. Saku wiedział rzeczy, o których nie powinno wiedzieć żadne dziecko.
Wiedział, że rytualne zabójstwo poprzedzał rytualny gwałt i że kapłan robił
wszystko, by uprzykrzyć ofiarom ostatnie chwile życia. Wiedział też, że gdy
teraz na planecie Urtle nie została już ani jedna dorosła kobieta, na ofiary wybierano
dziewczynki takie, jak jego siostra.
- Powiedziałem ci już.
Nie dostaną cię. Przysięgam – powtórzył twardo i przycisnął ją do siebie.
- SĄ GDZIEŚ TUTAJ!
ZNAJDŹCIE ICH!
Serce stanęło Saku w
przełyku. Odgłos nadbiegających mężczyzn wypełnił pobliską uliczkę, a on bez
wahania poinstruował siostrę co ma zrobić. Byli tego samego wzrostu, a ich
twarzy nie różnił nawet jeden pieprzyk. I tak Saku wymienił swoją ciemną szatę
na tę jaśniejszą, należącą do jego bliźniaczki.
Gdy tylko pościg się
zbliżył, Saku wypadł z zaułka i ruszył w przeciwnym kierunku, ściągając uwagę mężczyzn
na siebie. Nie udało mu się uniknąć zasadzki przygotowanej przez świątynną straż,
ale jego oprawcy nie uniknęli też dużo większej pomyłki. Kiedy prowadzili go już
do górującej nad miastem pagody, byli przekonani, że prowadzą kapłanowi siostrę
Saku.
Słońce świeciło
nieprzebłaganie, a nogi uginały się pod chłopcem, gdy ten pokonywał kolejne
kondygnacje świątyni. Kiedy wreszcie wraz ze strażnikami dotarł na samą górę,
ci pchnęli go na posadzkę i zatrzasnęli za nim drzwi. Saku uniósł twarz i zdał
sobie sprawę, że został sam na sam z kapłanem Boga Śmierci.
Mężczyzna o długiej
brodzie i zapuszczonych paznokciach stał przed okrągłym, kryształowym lustrem,
które zdobiło główną ścianę świątyni. Pod zwierciadłem znajdował się ołtarz, zagracony
dymiącymi się kadzidełkami i świecami. Kapłan szeptał coś do lustra, zupełnie
jakby z nim rozmawiał. Saku postanowił wykorzystać ten moment, by poszukać drogi
ucieczki. Podniósł się z ziemi, ale w tej samej chwili starzec odwrócił się
przodem do niego.
Oczy mężczyzny były
czerwone jak krew, a mieszające się w świątyni zapachy opium i piżma
sugerowały, że kapłan jest naćpany. Spośród tych woni wyróżniało się jednak coś
jeszcze. Coś, czego chłopiec z początku nie potrafił rozpoznać. Dopiero gdy
zauważył insekty pełzające po ołtarzu, odgadł prawdziwą przyczynę
niepoczytalności kapłana – kodoku.****
- Chodź do mnie,
dziecko – powiedział mężczyzna i wyciągnął do Saku sękatą dłoń.
Chłopiec ściągnął usta
w wąską linię i ani myślał drgnąć.
- POWIEDZIAŁEM CHODŹ DO
MNIE!
Jakaś niewidzialna siła
szarpnęła Saku i sprawiła, że ten przeleciał przez świątynię jakby nie ważył
zupełnie nic. Uderzył w podstawę ołtarza i jęknął. Kapłan pochylił się nad nim
i zacisnął palce na jego szyi.
- Właśnie dlatego Bóg
nas opuścił! Przez nieposłuszeństwo! Przez Twoje nieposłuszeństwo! – Rozepchnął
nogi chłopca i uklęknął nad nim, wciąż nie rozpoznając płci swojej ofiary. Saku
krzyknął i próbował się wyszarpnąć, ale starzec był zadziwiająco silny. Szkarłatne
oczy wwiercały się w jego. – Uczynię cię kolejnym przykładem. Pokażę naszemu
Panu, że potrafimy słuchać i być wierni boskim rozkazom…
Po raz kolejny tego
dnia serce stanęło Saku w gardle. Kiedy kapłan zaczął zadzierać szatę chłopca do
góry, ten kątem oka dostrzegł jakiś złoty błysk. Tuż na krawędzi ołtarza spoczywał
rytualny nóż. Saku zacisnął zęby i ignorując dłonie starca pełznące po jego
skórze, wyciągnął rękę do góry.
Zaraz potem złote
ostrze wbiło się w plecy kapłana, a ten zakrztusił się krwią.
- TO ZA MOJĄ MATKĘ! –
wrzasnął Saku i znowu zamachnął się nożem. – TY ĆPUNIE! – Jeszcze raz. – DOBROWOLNIE
PODDAŁEŚ SIĘ MOCY KODOKU! – I jeszcze. – NIECH CIĘ PIEKŁO POCHŁONIE!
Krew kapłana tryskała na
twarz chłopca, aż ten wreszcie zrzucił go z siebie i teraz zaczął dziurawić
jego tors. Kolejne czerwone krople wylądowały na świątynnym lustrze. Ręce
starca drżały konwulsyjnie, z ust toczyła mu się piana, a Saku wrzeszczał w
niebogłosy, zmieniając ciało mężczyzny w miazgę.
- Saku.
Chłopiec zamarł.
Wyraźnie usłyszał, jak ktoś wypowiada jego imię, a przecież był teraz w
świątyni sam. Strażników nie zwabiły krzyki – przyzwyczaili się, że tego typu
odgłosy towarzyszą kapłanowi podczas rytuału składania ofiary.
Saku podniósł się z
klęczek i stanął przed lustrem. Jego ramę zdobiły onyksy i szmaragdy, a także
wizerunek splecionego z wężem żółwia. Zalana krwią twarz chłopca wyglądała
upiornie, a on dyszał ciężko i szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w cień,
który formował się na kryształowej powierzchni. Teraz nie miał wątpliwości, że
głos dobiegł właśnie z niej.
Podszedł bliżej, jak
zahipnotyzowany, ani na moment nie spuszczając wzroku z cienia. W dłoni wciąż
dzierżył mokry od krwi kapłana nóż. Owady zaczęły wspinać się po jego nogach,
pozostawiając po sobie śluz i dziwne uczucie otępienia. Saku wpatrywał się w
lustro jeszcze przez chwilę, aż w końcu twarz rozjaśnił mu uśmiech. Wtedy
chłopiec uniósł ostrze i bez wahania wbił je sobie prosto w serce.
Cień w zwierciadle poruszył
się, po czym wypłynął na zewnątrz i pod postacią ciemnego obłoku wtargnął przez
ranę do jego ciała. Nóż wypadł Saku z dłoni, a on osunął się na kolana i objął
ramionami. Zaczął się bujać w przód i w tył, a w świątyni rozbrzmiał dziecięcy
śmiech.
Kiedy godzinę później
odnaleźli go strażnicy, chłopiec był wciąż w tej samej pozycji. Gdy mężczyźni
zaczęli się do niego zbliżać, uzbrojeni w dzidy, Saku wycelował w nich dłoń i
tym jednym ruchem przyprawił ich ciała o paraliż.
- Nie bójcie się, moje
dzieci – wychrypiał, a ostrze szalonego uśmiechu upodobniło jego twarz do
groteskowej maski. – Wzywaliście mnie i oto jestem. Bóg Śmierci odrodził się
pośród was.
Od tego dnia upłynęły
lata. I nic nie było już takie, jak dawniej.
- Saku, co ty
wyprawiasz?! Dość tego szaleństwa! Walczyłeś z potworami i stałeś się jednym z
nich! Zgubisz nas wszystkich!
Czarny Wojownik
spojrzał na swoją siostrę i ujrzał kobietę, której już nie rozpoznawał.
- Zrobiłem to, by móc
cię jak najlepiej chronić. Wszystko dla twojego dobra. Ale skoro odtrącasz moją
pomoc, to niech i tak będzie. – Wycelował w siostrę rozczapierzone palce. Kobieta
krzyknęła i złapała się za gardło, a jej ciało momentalnie zaczęło się robić
przezroczyste. Saku uśmiechnął się zimno. – Ciebie też zniszczę, już na samym
końcu. Twój upadek zwieńczy moją przemianę i wprowadzi nasz wszechświat w nową
erę. Erę śmierci…
-
NIECH TO SZLAG!
Tym
razem to Saku pozostał w objęciach transu, a Ttuce udało się z niego z impetem wyrwać.
Dysząc ciężko, odskoczyła od Czarnego Wojownika i złapała się za serce. Unosiła
się tak, pochylona w przód, a jej twarz była mokra od potu.
-
Kto by pomyślał, że jesteśmy tak podobni… – mruknęła, powoli dochodząc do
siebie.
-
Już czas – rozległ się głos Gohana.
Saiyanka
podążyła za nim wzrokiem i zlokalizowała chłopaka w pobliżu księżyca. Otarła
usta wierzchem dłoni i podleciała do niego.
-
Ani chwili wytchnienia…
-
Gotowa? – Uśmiechnął się do niej, a Ttuce otrząsnęła się z nieprzyjemnych
wspomnień Saku i pokiwała głową.
-
Pomożesz mi?
-
Oczywiście.
Saiyanka
zamknęła oczy i złożyła dłonie jak do modlitwy. Gohan poszedł w jej ślady i
oparł koniuszek nosa na czubkach swoich palców. Ki, którą przywołali, utworzyła
dwie idealnie czarne kule, a te uniosły się na wysokość ich twarzy.
Kule
rozrastały się i zapadały w sobie na przemian, skrząc się i gotując do ataku. A
gdy Gohan i Ttuce rozchylili znów powieki, obie poruszyły się gwałtownie i
połączyły w jedną. Zaraz potem czarną ki otoczył pierścień białej energii, a ona
napęczniała, przesłaniając księżyc.
-
Chō Dai Shitsuryō Burakkuhōru!
Jak
na komendę kula energii zapadła się w sobie po raz ostatni i nabrała mocy wiru.
Gwiazdy Czwartego Wszechświata rozbłysły w proteście, a odbijające się od tafli
księżyca światło zniknęło w objęciach czarnej dziury.
Ttuce
oderwała się od tego apokaliptycznego spektaklu i spojrzała na Gohana.
-
Niedługo się zobaczymy.
Chłopak
nie skomentował tego, ale uśmiechnął się ponownie i skinął jej głową.
-
Z kim… Z kim ty rozmawiasz?! Jesteś nienormalna!
-
Nie szukaj oznak normalności u kogoś, kto żyje tylko po to, by pewnego dnia móc
zginąć w walce. – Odwróciła się przodem do Saku. – Czyli u wszystkich
przedstawicieli mojej rasy.
Czarny
Wojownik nie dał jeszcze rady wydostać się spod wpływu ki, która nadal uniemożliwiała
mu każdy najmniejszy nawet gest. Ttuce zadarła brodę czując, jak za jej plecami
czarna dziura przybiera na ssącej sile. Kolejne gwiazdy znikały, a wraz z nimi
światło, kosmiczny pył i energia Boga Śmierci.
-
Przegrałeś, Saku.
-
Nie, to ty przegrałaś! – wycedził, posyłając jej wściekłe spojrzenie. – Możesz
zdemolować ten wszechświat, a nawet zniszczyć mój portal, ale dopóki mam to ciało
i dopóki ty żyjesz, pozostanę niezwyciężony! I doskonale o tym wiesz! Nigdy cię
nie zabiję!
-
Ty nie. Ale on tak.
Czarny
Wojownik zmartwiał, a gdy wreszcie pojął o kim mowa, wrzasnął rozdzierająco. Ttuce
przystawiła dwa palce do czoła i umknęła z kruszącego się świata. Udała się
prosto na spotkanie przebudzonego Son Goku i swojego przeznaczenia.
>*<
Pierwsze
krople deszczu zaczęły opadać z nieba, a Vegeta wsunął ręce w kieszenie spodni.
-
Niech ta rozmowa pozostanie między nami, przynajmniej na razie.
-
Nie chcesz, żeby inni pozostali poznali prawdę? – spytał Piccolo. Twarz Nameczanina
nie wyrażała żadnych emocji, ale coś w jego aurze mówiło, że w następnych
dniach nie znajdzie spokoju nawet podczas medytacji.
-
Na razie nikt nie szuka prawdy. Myślę, że wszyscy chcą o tej wojnie jak
najszybciej zapomnieć. – Vegeta podniósł z ziemi kawałek plastiku ozdobiony
logo Capsule Corporation i obrócił go w dłoniach. – Czy Son już wie o Gohanie?
-
Tak. Dende mu powiedział.
-
I?
-
Minie trochę czasu zanim się z tym pogodzi.
Vegeta
mruknął coś niewyraźnie, a Piccolo przekrzywił głowę.
-
Więc do kogo należy ostatnia kula?
-
Raditz świadomie się unicestwił. Był martwy w czasie, gdy Czarny Wojownik
przejął nad nim kontrolę. Jego dusza uległa zniszczeniu i nie wydaje mi się,
żeby nawet opcja ofiary dla Shenrona ją ocaliła.
Piccolo
westchnął i przesunął wzrokiem po zrujnowanym krajobrazie. Głos Vegety był tak
wyprany z uczuć, że Nameczanin miał wrażenie, że rozmawiają o pogodzie.
-
Myślę, że ta historia wszystkich nas czegoś nauczyła – odezwał się znów
Saiyanin i odrzucił kawałek plastiku na stertę śmierci. – Mnie na pewno.
-
Mianowicie?
-
Nie wystarczy urodzić się mężczyzną, by naprawdę nim być. – Vegeta odwrócił się
do odejścia, ale przystanął znowu po kilku krokach. – Będziesz za rok szukał
kul, prawda? Po co?
-
Musimy zaprowadzić porządek w piekle. Skupiliśmy się na Ziemi, a Enma Daiō
wciąż nie żyje. – Piccolo poprawił swój turban i przygotował się do lotu. – A
poza tym muszę jeszcze rozliczyć się z przeszłością.
Vegeta
odwrócił się do niego, a w jego źrenicach pojawiło się coś, czego do tej pory tam
nie było – płomienie. Nameczanin poczuł, że robi mu gorąco z wrażenia, ale
Saiyanin pozostał dokładnie w tym samym miejscu i nie wykonał żadnego ruchu, żeby
go zaatakować. Zmrużył jednak oczy i odezwał się głosem, który przyprawił
Piccolo o ciarki:
-
W następnych miesiącach zastanów się porządnie, czy aby na pewno chcesz to
zrobić.
*Rodzaj
magicznej bariery ochronnej, stosowanej przez buddyjskich mnichów, by osłonić święte
miejsce przed złymi energiami.
**Olbrzym
i bóg ognia z mitologii nordyckiej. Początkuje narodziny świata, ale pojawia
się również, gdy ten chyli się ku końcowi. Jego znakiem rozpoznawalnym jest
ognisty miecz.
***David Bowie Cat People (Putting Out Fire), tłumaczenie z Tekstowo.
****Rodzaj
trującej magii, bazujący na płynach (toksynach) pochodzących z owadów. Kodoku
miewa różne efekty, w zależności od inwencji twórczej osoby ją użytkującej, a ofiara
tego rodzaju magii może być przez nią w pełni kontrolowana. W Japonii tego typu
„klątwa” stała się bardzo popularna w okresie Nara.
Przed nami jeszcze tylko epilog! ;)
Postać Surtura była mi wcześniej znana, ale Vegety nie posądzałem o takie "znajomości"... Dziwnie trochę nawet wygląda nawiązanie do mitologii nordyckiej w DB. W każdym razie ja jestem usatysfakcjonowany rozdziałem, bo świetnie wyjaśnił co tam Ttuce nawyrabiała. Z niecierpliwością czekam na epilog :D
OdpowiedzUsuńUznałam, że pora na małą (dużą) odmianę od tęczowych poziomów SSJ. xD Surtur wpadł mi do głowy przypadkiem i od razu rozbawiła mnie wizja Vegety aspirującego do roli olbrzyma. "He likes to be tall". :D I skoro Beerus może być "egipski"... No generalnie założyłam, że Vegeta nie zamknął się na ziemski świat tak jak Goku i że coś tam sobie w wolnych chwilach czyta. Gohan na pewno jest dumny.
UsuńWow :P Czekam na epilog świetnie TO robisz :)
OdpowiedzUsuńCieszę się i dziękuję! :D Epilog będzie już nieco krótszy.
UsuńOJEŻUUU!!!
OdpowiedzUsuńCoś Ty uczyniła z moją głową?!
Korzystając z ostatniego dnia wolnego od obowiązków, przeczytałem ten (niestety) ostatni rozdział. Vegeta jako Surtur, tak bardzo op, tak bardzo zniszczenie w ludzkiej postaci :D Mogłaś z niego zrobić SS Rainbow, by był bardzo odpowiadający konwencji DBS.
A tak na poważnie, to zagięłaś mnie tym rozdziałem. Nagle Ttuce okazuje się (co zapowiedziałaś gdzieś w komentarzach) tą dobrą, no w pewnym stopniu. Wszystko, za co zbierałem szczękę przez jej bezwzględność, okazuje się planem w imię większego dobra.
Nie pozostaje mi nic innego, niż wyczekiwać na epilog i błagać o jakąś kolejną historię Twojego autorstwa. Ja mam minimalne zachwianie chęci, bo ostatnie dni były dla mnie niespokojne, nerwowe i częściowo w drodze. Potterowego mam prawie cały rozdział napisany, a dragonowego gdzieś z 1/5. Może w ciągu tygodnia-dwóch oba doklepię do końca.
Weee, pranie mózgu, pranie mózgu!
UsuńCoś mi mówi, że w DBS możemy jeszcze doczekać nawet i takiego stadium. Niech je sobie wezmą i idą w pokoju Beerusa. (;¬_¬)
Ttuce bardzo dojrzała przez czas trwania opowiadania (dziwnie mi się to pisze o kimś, kto de facto jest ode mnie starszy o ponad dwadzieścia lat). Te momenty, o których wspominała w monologu do Vegety, czyli te sprzed Sagi Czarnego Wojownika, pokazują, że wtedy daleko jej jeszcze było do przejścia na dobrą stronę mocy. Dopiero po tym, jak została uwięziona na Ziemi i lepiej poznała Wojowników Z, zaczęła postrzegać pewne sprawy w innym świetle. Wtedy nastąpił jakiś "shift" w jej osobowości. Wydaje mi się też, że Gohan miał na nią nieco podobny wpływ do tego, jaki Goku miał swego czasu na Vegetę.
Nie jest szlachetna, nie jest miła, nie jest dobra w normalnym tego słowa znaczeniu, ale udało jej się wykiwać wszystkich wokoło. :D No i nadal (przynajmniej w pewnym stopniu) pozostaje Pierwszą Damą Zniszczenia!
To teraz Ty pisz już sobie spokojnie, a ja się zastanowię. :D
Wieści z placu boju.
UsuńPrzełamałem impas i wziąłem się w garść. Od wczoraj powstał kawałek tekstu, całkiem słusznego rozmiaru. Rozdział zapowiada się na dość długi (choć do Twoich mu wciąż daleko), bo już teraz mam prawie 3.5 tysiąca słów, a może z połowę tekstu we wstępnym założeniu.
Może jeszcze dzisiaj coś napiszę, jak wyląduję w akademiku i dokonam wstępnej selekcji tematów do pracy magisterskiej (których co chwilę mam coraz więcej, bo każde zainteresowanie naginam pod studiowany kierunek)
Haha, prawidłowo. xD Robiłam to samo. W mojej pracy magisterskiej wałkowałam w dużej mierze różne mitologie. Człowiek musi sobie jakoś pomóc i się zmotywować. ;)
UsuńCzekam na więcej pani Neko! I liczę na soczysty rozdział. Właśnie po raz pierwszy zaczęłam oglądać Claymore i mój apetyt na krew tylko wzrósł. :P Swoją drogą, Ttuce genialnie by się odnalazła w tamym świecie - przynajmniej wizualnie.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nowy rozdział jeszcze dzisiaj. Trochę edytorki muszę w nim zrobić i powinien do wieczora wlecieć.
UsuńNo i przyleciał. Tamtych czterech też przyleciało. Czyli przyleciał 5 rozdział :D
UsuńWiem, żeś jest aktualnie w stanie wakacjowania się. Szybka seria meldunków z placu boju.
Usuń1) Chwilowo zatrzymałem Dragon Balla.
2) Ale tylko dlatego, żeby napisać wreszcie ten drugi rozdział na potterowskim (na który zapraszam, jak tylko powrócisz i będziesz błogosławiona posiadaniem chęci na lekturę :) ).
3) Wstępny plan na szósty rozdział DB już powstał.
4) Może od jutra zacznę pisać.
5) Gdy wrócisz (nie spiesz się), to może już będzie na Ciebie czekać :D
Niedługo ;)
UsuńWow! Boski ze sie tak wyraze rozdzial. 😀 nareszcie Vegeta zagral pierwsze skrzypce uwielbiam Cie za to 😍 😀 wiedzialam ze Ttuce cos wykombinuje. Szkoda ze to juz praktycznie koniec ale wszystko co dobre kiedys sie konczy 😉
OdpowiedzUsuńCzekam na epilog 😊
Taaak, Vegeta! *__* To było moje marzenie.
UsuńBardzo bym chciała, żeby podobne zwycięstwo trafiło mu się w serii, ale nie wiem czy to na tym etapie jeszcze możliwe. Vegeta z DBS jest już całkiem oswojony i chyba jedyny wybuch, jakiego można się po nim spodziewać, to taki jak przy Beerusie - w obronie Bulmy i reszty rodziny. Ale kto wie, może autorzy nas kiedyś zaskoczą i dodadzą mu trochę pazura. ;p Przy walce z Golden Friezą było blisko!
Cieszę się, że Ttuce nie zawiodła!
Łał, po prostu łał.
OdpowiedzUsuńNaprawdę, w życiu nie przewidziałbym nawet części tych wydarzeń ( chociaż gdzieś tam siedziało, że Ttuce miała jakis plan, ale nie TAKI ). Jeśli chodzi o Vegetę, ukazany tutaj przezajebiście, pojawia się na polu walki, pokazuje nową formę, i nie musi nawet walczyć, on po prostu NISZCZY Saku, no mega mi sie to spodobało.
Tak samo jak ten urojony Gohan w głowie Ttuce, jakaś taka fajna zależność się między nimi wykształciła. No jakby nie było obydwoje stoją obok siebie jako Smoczy Strażnicy, w sumie fajne rozwiązanie.
Gotena mi trochę szkoda, taki bezwątkowy w tym wszystkich, w ogóle fajnie że przywróciłaś stare postacie do gry, ale chyba tak kosztem Trunksa i Gotena właśnie. Znaczy jeden zginął wcześnie, żeby nie zostać strażnikiem, drugi ostatecznie nie zginął ale przez cały czas był bezużyteczny... no głupio tak :)
No i liczyłem jeszcze na bardziej szczegółowe pokazanie reakcji Goku na wieść bezpowrotnej utraty zarówno Gohana, jak reszty przyjaciół, może jakąś rozmowę między nimi? ( Choć czuję, że jest na to szansa w epilogu :D )
Suma sumarum, naprawdę możesz być z siebie dumna, czyta się ten twój fanfic ( a już zwłaszcza tą sagę ) praktycznie że na bezdechu, no rozrowyka na wiele godzin, i też żałuję, że to już koniec :)
Ach, tyle miłych słów, dziękuję!!
UsuńBardzo się cieszę, że udało mi się Was zaskoczyć. :D W sumie to o to w tym wszystkim chodziło. Rodzeństwo w moim mniemaniu dało z siebie wszystko. Vegeta - pogromca bogów i Ttuce - mistrzyni taktyki. Książę wreszcie sięgnął po zwycięstwo, którego od tak dawna dla niego chciałam (tak gdzieś od czasów podstawówki...)! A Ttuce... Cóż, Ttuce po prostu wykiwała wszystkich wokoło i pokazała wielkie jaja. Można o niej powiedzieć różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jest tchórzem. :D
Tak jak mówił Whis, Gohan i Ttuce to typowe yin i yang. Uzupełniali się na wiele sposobów, napędzali nawzajem, a jednocześnie pozostawali zupełnie różni. Tym że przywołała go do siebie mentalnie, Ttuce pokazała, że tak naprawdę pod maską kpiny i wrogości czuła do Gohana ogromny respekt. Nie wiem czy w całym Siódmym Wszechświecie znalazłaby się druga taka osoba. ;d
Tak, role Trunksa i Gotena były tu dużo bardziej symboliczne niż chociażby w serii Z. Śmierć Trunksa stanowiła jeden z tych elementów, które zmotywowały Ttuce do przemiany wewnętrznej. Natomiast "choroba" Gotena uświadomiła Gohanowi jak wiele od niego zależy. Obiecuję, że chłopaki się jeszcze pojawią (chociaż oczywiście świata już nie zmienią :D).
Twoje przeczucia co do epilogu są słuszne. :D Między innymi właśnie to się tam znajdzie.
Raz jeszcze dziękuję za przemiłe słowa! Cieszę się, że ten fanfic sprawił komuś tyle samo frajdy, co i mnie. Przyjemność po mojej stronie. ^^
Chciałbym zobaczyć tego Surtura w jakiejś ekranizacji. :P Jeszcze jakimś takim "zmutowanym głosem" pewnie by przemawiał. ;)
OdpowiedzUsuńA więc epilog... Cholera, niedobrze. Fajnie się czytało, a Ty wyjeżdżasz z zapowiedzią ostatniego i to krótkiego rozdziału. Jak możesz?! Ja tam ciągle liczę, że masz jakieś pomysły (phi, ja to wiem! :D), które w rychłym czasie przelejesz na papier.
Jak to cukierkowo zwykło się mówić - "czekam z utęsknieniem"! Na kolejny rozdział, oczywiście. ;) I na kolejne fanfiki w Twoim wykonaniu.
Pozdrowienia!
Wierny czytelnik
~HardcoreKrillanFan2000
Haha, no epilog będzie *nieco* krótszy od tego rozdziału, ale mimo wszystko postaram się, żeby był równie zacny. Może tym razem 30 stron zamiast 40? :D
UsuńWciąż myślę o tej parodii w ramach bonusu. Dam sobie jeszcze czas do epilogu na zastanowienie. Z jednej strony najchętniej pisałabym to dalej, ale instynkt mówi stop. :D Pora na coś innego. Epilog pokaże zarys kolejnej historii, jaka kroi się chociażby Vegecie, ale pozostawimy ją w sferze domysłów. ;P Dam Wam kilka wskazówek i pozwolę żyć temu własnym życiem.
Dziękuję za komentarz! Sesja zaliczona? :D
Ostatnia sesja była pracowita, ale jak przystało na ostatnią sesję - nie było trudności z zaliczeniem. ;) Teraz koniec drugiej mgr, ale na parę miesięcy przed końcem rypło mi się kilka rzeczy w podstawowych założeniach pracy i... muszę jechać w teren na szybko i nadrabiać wszystko rzucając pracę (nie mgr, taką prawie normalną) i zajęcia w pizdu. xD
OdpowiedzUsuń~HardcoreKrillanFan2000
A co do parodii... => https://www.youtube.com/watch?v=XUS_xTSQQd0 :D :D :D
OdpowiedzUsuńJa tylko zachęcam!
~HardcoreKrillanFan2000
Hihihi, Goku. xD Jak to się dzieje, że ten z Abridged zawsze mnie bawi, a ten z Super wyłącznie wkurza? Ech.
UsuńW takim razie trzymam kciuki, żeby udało się wszystko jednak pogodzić i dopiąć na ostatni guzik! Niech Shenron będzie z Tobą. ;)
Jak to mawiają na Dalekim Wschodzie: "Arigato!". :)
UsuńCo do Super - ostatnio jednak (począwszy od Blacka) zrobiło się to jakieś takie lepsze. A nowe intro... magia!!! :D
~HardcoreKrillanFan2000
Taaak! C-17, C-18! *___* Jest super, taki dynamiczny i dragonballowy (w starym stylu).
UsuńPodoba mi się ta intryga, która teraz weszła w życie i sam zamysł Battle Royale - mam nadzieję, że poleje się krew. I praca zespołowa w wykonaniu Vegety na pewno będzie ciekawa. :D
Mam taką nadzieję, że na ringu zostaną Goku i Vegeta i zaczną się między sobą lać, ku uciesze Zenka. :D Vegeta nigdy nie uzna wyższości Goku, więc będzie chciał to rozstrzygnąć do końca.
UsuńTylko ten boss zakapturzony, który wyzwał Goku na pojedynek... no po prostu komedia. :D Trochę taki Ginyu jeśli chodzi o ego, no i bardzo komiksowo wygląda, a nie jak "Jeździec Sprawiedliwości". :P Po cichu miałem nadzieję, że będzie to ten gościu ze wstępniaka. Wygląda poważniej.
~HardcoreKrillanFan2000
A, co do wstępniaka - Tien wraca do gry, co mnie bardzo cieszy, bo był zawsze bardzo waleczny i kreatywny, chyba największy potencjał wśród Ziemian. No ale największe wrażenie zrobił na mnie Roshi. W końcu poważna rola (przynajmniej tak się zapowiada), a nie komediowy, stetryczały, zboczony dziadek. :D
Usuń~HardcoreKrillanFan2000
Obawiam się, że Vegeta zostanie jakoś boleśnie skasowany i w finalnym pojedynku zastąpi go ktoś pokroju tego obecnego przeciwnika Goku. Design nowych postaci jest coraz bardziej leniwy, a przynajmniej takie właśnie odnoszę wrażenie. Tak samo ta Saiyanka - no na litość Beerusa, ja naprawdę nie chcę narzekać, bo wreszcie się doczekałam, ale ona wygląda jakby była koleżanką Gohana z liceum. xD Przynajmniej w swojej normalnej formie (a później to wszyscy wiemy kogo przypomina).
UsuńHihi, no u mnie Tien niestety nie dostał zbyt dużej szansy na rozwój, więc może chociaż DBS będzie dla niego nieco bardziej sprawiedliwe i łaskawe. Przydałoby się. Roshi - o ile nie zacznie się uganiać za tą boginką - być może też pokaże coś ciekawego. Ale i tak moją największą nadzieją są Androidy. :D Siedemnastka zajmuje dość centralne miejsce w intro (zawsze u boku Goku), więc mam nadzieję, że to się na coś przełoży!
co do DBS to obstawiam, że przy dobrym początku nowa saga skończy się jak zwykle czyli "bidnie", tak jakby twórcom w połowie przestało się chcieć realizować ich śmiałe pomysły.
UsuńMoże gdyby przestali robić z tego wieczorynkę i zaczęli pogrywać nieco odważniej, to rzeczywiście miałoby to większy potencjał. Na chwilę obecną można spokojnie założyć, że wszystkie ofiary turnieju zostaną oczywiście bez najmniejszego problemu wskrzeszone, a wszechświaty odtworzone. Jeśli z jakiegoś powodu będzie to niemożliwe, to się naprawdę zdziwię. :P
UsuńTo wszytsko może też po prostu być gierką między Zeno i Goku ukierunkowaną na to, by inni wojownicy Goku znienawidzili i w walce naprawdę dali z siebie wszystko. Może śmierci i zniszczenie będą na niby. ;)
Kochana udało mi się napisać rozdział więc zapraszam do siebie ;)
OdpowiedzUsuńA jak będę mogła przeczytać Twój to to zrobię :)
Dzięki za tego bloga!!! @__@
OdpowiedzUsuńPrzyjemność po mojej stronie! :) Dzięki za czytanie.
UsuńKochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńW końcu przeczytałam ten jakże emocjonujący rozdział! Co prawda skończyłam o 2 w nocy podczas karmienia, ale nie udało mi się skomentować bo gdy zaczęłam telefon powiedział nie i usunął moje wypociny... Tak więc zabieram się teraz do ukończenia tego co zaczęłam.
Jest mi smutno, że to już koniec, bo szybko to zleciało, naprawdę zawrotnie szybko. Mimo tego lekkiego żalu jestem nasycona tym rozdziałem. Jest w nim wszystko co powinno być zawarte! Smutny los Saku, który w bohaterstwie stał się opętany przez zło absolutne, zrozumienie Ttuce, że tak na prawdę historia miała się inaczej i nikt nie oddał jej z własnej woli, a wręcz została wydana na śmierć przez jednego z podrzędnych Saiyan. Bardzo podobało mi się jak wróciłaś do chwil królowej i w jaki sposób postanowiła zniszczyć bezkres zła, które nigdy nie powinno było przybyć do jej wymiaru. Choć sama była zgorzkniała to miała w sobie uczucia, tak samo jakie posiadł Vegeta.
Plan Ttuce był bardzo absorbujący i niemalże nie do wykonania, bo każde potknięcie lub zmiana w biegu wydarzeń mogła przesądzić jej zamiary. Zdradzić, żeby zdradzić było nie lada wyczynem! Chylę jej czoła a także Tobie autorko, bo bez Ciebie nie byłoby tej całej historii!!
Ach, i czy się nie mylę i w kręgu strażników skoczych kul zasiadła właśnie królowa Saiyan? :)
Czekam z niecierpliwością na epilog i mam nadzieje, że będzie to wisienka na torcie tego cudownego opowiadania!
Pozdrawiam gorąco! :*
Ps. Jakiś czas temu skomentowałam 2 poprzednie rozdziały ;)
Ach! I zapomniałam dodać. Cieszę się niezmiernie, że to Vegecie przyszło ocalić świat! <3 Zasłużył sobie na to.
OdpowiedzUsuńDroga Nocebo!
OdpowiedzUsuńNa wstępie chcę Cię przeprosić za moją "nieobecność" jeśli chodzi o poprzednią notkę, ale nie wiedziałam nawet jakie słowa najlepiej opisałyby to, jak świetną robotę wykonujesz (kiedyś wspominałam, że gdy coś bardzo mi się podoba, to nie mogę znaleźć słów xD). No i - przyznam - nie umiem pisać dobrych komentarzy, więc tamten chapter zostawiłam bez niego. :/
A co do tego rozdziału napiszę krótko - (niestety) ostatni rozdział tej zajebistej historii jest po prostu FENOMENALNY i zastanawiam się, co ja teraz zrobię ze swoim życiem, czym będę umilać sobie czas, skoro najlepsze opowiadanie jakie czytałam zostało zakończone. xD :'( *Smuta*
Wszystko potoczyło się w bardzo ciekawy sposób i do samego końca nie wiedziałam, jak to wszystko się zakończy. W głębi duszy myślałam, że całość zakończy się wygraną Saku i zniszczeniem przez niego Ziemi, a tu proszę.
Szkoda, że uśmierciłaś Ttuce, ale właściwie takie zakończenie jest lepsze od oklepanego "i żyli długo i szczęśliwie" (btw nienawidzę tego tekstu).
Nie wiem co jeszcze napisać, ale wiem, że czekam z ogromną niecierpliwością na epilog, bo czuję, że jak zawsze wydarzy się tam coś niespodziewanego. :)
Buziaki! :*
P.S. Też mam coś niespodziewanego, mianowicie na moim blogu, po strasznie długiej przerwie, pojawił się nowy rozdział! :) Tak więc zapraszam, jeśli masz chwilę czasu. :)
Weee! Jak tylko wrócę z wakacji, to się odezwę. :)
UsuńU mnie nowość :D Kto by pomyślał, że tak ładnie po miesiącu :)
OdpowiedzUsuńNo no, przeczytałem. Trochę długie, ale zrobiłem to na raz i został mi epilog. Nie spodziewałem się, że Vegeta ocali świat, ale i także nie podobały mi się takie fakty, że w ogóle Książe Saiyan osiągnął jakąś chorą formę, którą zapewne ty stworzyłaś. Mogłaś mu po prostu dać Boską formę, albo niebieską, na jedno praktycznie wychodzi. No nic, został mi jeszcze epilog i to będzie koniec :)
OdpowiedzUsuńVegeta osiągnął boską formę już dawno temu, a niebieska - daj spokój, co za nudziarstwo. Wiesz, źe jestem dużo bardziej twórcza i niezależna. ;) Nie odgrzewam kotletów.
UsuńBiedna Ttuce... Po ostatnim rozdziale byłam na nią zła a teraz jest mi jej żal! :(
UsuńHihi :D Nie powiem, że mnie to nie cieszy! O takie odczucia (między innymi) mi chodziło.
Usuń