Błyskawice
chłostały bezkresny horyzont pustyni, a chmury zwisały nad głową Yamchy, w
swych fałdach zazdrośnie kryjąc strumienie deszczu. Opite do granic możliwości
i czarne niczym umoczone w smole, kłębiły się i przesuwały po nieboskłonie, popychane
przez wiatr. Stopy mężczyzny zapadały się coraz bardziej w piasku, a ten wsypywał
się do jego butów i wciskał pod nogawki spodni, jak w ucieczce przed żywiołem,
który niedługo miał zerwać się ze smyczy.
Yamcha
zatrzymał się gdzieś pośrodku pustkowia, w otoczeniu skalistych formacji i
bezimiennych wzniesień, i w milczeniu obserwował jak spomiędzy piorunów wyłania
się Raijū.* Błękiny wilk, odziany w błyskawice, zaryczał dźwiękiem grzmotu, gdy
kolejny promień niczym strzała ugodził w ziemię. Wielkie ślepia zapłonęły wśród
żywiołu, a bestia rozdziawiła paszczę i zaprezentowała kły temu, który odważył
się stanąć na jej drodze.
Yamcha
widział osławione szpony, wedle opowieści mające powalać drzewa i rujnować
domostwa podczas burzowych nocy. Legendarny Raijū kroczył wśród kłębów chmur, rosnąc
z każdą chwilą i rozpychając je w coraz dalsze rejony nieba. Spękana ziemia
ciemniała pod ich wpływem, tracąc słoneczny kolor i zgromadzone w ciągu dnia
ciepło. Towarzyszące bestii błyskawice przybierały wciąż na sile, a jej ryk
przeszywał pustynną przestrzeń i przyprawiał o dreszcze.
Mężczyzna
przyjrzał się potężnej paszczy, która niegdyś zainspirowała go i
przyczyniła się do narodzin jego ulubionej techniki. W czasie spędzonym w młodości
na pustyni, Yamcha spotkał Raijū tylko dwa razy. Było to zarazem szczęście w
nieszczęściu, gdyż stwór rzadko pokazywał swoją prawdziwą twarz, a nawet jeśli,
to nie pozostawał potem żaden świadek, który mógłby o tym opowiedzieć (a
przynajmniej tak wieść gminna niosła). Yamcha ledwo uszedł z życiem z
pierwszego rendez-vous z Raijū. Za
drugim razem, czerpiąc z doświadczenia, przyczaił się i nauczył wszystkiego, co
zobaczył. I tak, biorąc za mistrza istotę z legend, Yamcha stworzył Rōga-fū-fū-ken.
Teraz, stając z nim znów oko w oko po latach, wiedział jedno: jest to ich
ostatnie spotkanie, w czasie którego albo zapłaci za wykradzenie wilczych
sekretów, albo przyjmie je jako swoje. Już na zawsze.
Yamcha
trwał dalej nieporuszony, a bestia zbliżała się do niego, otoczona podmuchem
burzy i z niesłabnącym rykiem, sączącym się z rozchylonych szczęk. Mężczyzna
nie drgnął nawet kiedy wielkie niczym głazy łapy zatrzymały się w zaspie piachu
tuż przed nim, ani gdy błękitne kły zatopiły się w jego szyi, posyłając
elektryczne wiązki prosto w obieg krwi.
Powrót
do Pałacu Wszechmogącego zdawał się upłynąć w mgnieniu oka. Tien Shinhan wyszedł
mu naprzeciw, z wyprzedzeniem wyczuwając zbliżającą się energię i
niecierpliwiąc się na rozpoczęcie treningu w Komnacie Ducha i Czasu. Yamcha
wylądował bezszelestnie pośród mroku nocy. Nawet na tej wysokości, pozbawione
księżyca niebo i wszystkie jego gwiazdy nie zapewniały tyle światła, co
dawniej.
-
No wreszcie. – Tien skrzyżował ręce na torsie, całą postawą podkreślając swoje
niezadowolenie. – Długo kazałeś na siebie czekać.
Yamcha
wyminął go bez słowa i również w milczeniu otworzył drzwi Komnaty.
-
Co do licha? – sarknął Tien, oglądając się za nim. – Zrobiłem ci coś, czy
zgubiłeś po drodze język? Hej! Słyszysz mnie?!
Trzyoki
z mieszanką irytacji i zdumienia obserwował jak wieloletni kompan wchodzi do
pomieszczenia, wciąż nie zaszczycając go słowem czy spojrzeniem. Dopiero gdy poszedł
w jego ślady, oprócz upartego milczenia Yamchy zdał sobie sprawę z jeszcze
jednej dziwnej rzeczy – towarzyszącego mu zapachu burzy i dzikiego zwierzęcia.
>*<
Noc
nastała również w Górach Paozu. Przykryte szalem ciemności wzniesienia odcinały
się delikatnie w tle, zarysowując krajobraz spokojnej krainy. Bambusy szumiały
na wietrze, a energia życiowa Son Goku opadała stopniowo, niczym poziom
temperatury na termometrze. Saiyanin stał na jednym ze zboczy, spoglądając z
niego na chatkę dziadka i na swój rodzinny dom – a raczej dom Chi-Chi. Bo przecież
to ona go prowadziła, a on był w nim tylko okazjonalnym gościem. Goku
westchnął, obserwując jak ciemności nocy połykają oba sąsiadujące ze sobą
budynki. W żadnym z okien nie zapaliło się światło.
W końcu własnoręcznie zabiłem
ich mieszkańców.
Goku
czuł, że słabnie, a zmordowane walką ciało zaczyna wiotczeć. Uderzenia serca
były coraz rzadsze i krew zwalniała swój bieg. Wzrok tracił ostrość, a palce
zaczynały drętwieć. Tłamszona siłą woli energia zasypiała i ulatniała się w
niebyt. Goku przeprowadzał proces eutanazji z dużą skrupulatnością, torturując
się widokiem domu i wspomnieniem rodziny, którą zaprzepaścił. Wyłączając się z
otoczenia i skupiając na poskromieniu ki, zamierzał odejść cicho i bez
pożegnania. Nie chciał, by jego moc po raz kolejny przyczyniła się do jakiegoś nieszczęścia.
-
Twoje samobójstwo niczego nie rozwiąże.
Ki
Goku podskoczyła. Niezapowiedziany gość zaburzał koncentrację i zmuszał do
zaoszczędzenia energii na konwersację. Już samo słuchanie cudzego głosu
odwlekało śmierć, a myślenie i odpowiadanie na pytania całkiem wybijało go z
rytmu umierania, czerpiąc z rezerw, które do tej pory usilnie starał się
zniszczyć.
-
Jak mnie znalazłeś? – Goku nawet nie obejrzał się na Piccolo. – Moja ki jest
zbyt słaba, żeby ją wyczuć.
-
Umarli mają swoje sposoby.
Goku
zacisnął pięści, a jego poziom energii po raz kolejny runął w dół. Nameczanin
od razu zrozumiał swój błąd. Zaklął w myślach i w ostatniej chwili pochwycił
Saiyanina pod ramię, zanim ten upadł na ziemię. Bez wahania pomógł mu usiąść i
pochylił się nad nim z troską. Skołtuniona bardziej niż zwykle grzywa
przesłaniała twarz Goku, a ten zaczął szczękać zębami z zimna.
-
Nikt nie wini cię za to, co się stało – powiedział Piccolo głośno i wyraźnie.
Zacisnął szponiastą dłoń na jego ręce. – Ja też cię nie winię. Jest dokładnie
tak, jak mówiła Ttuce. To nie byłeś ty. Nie miałeś nad tym żadnej
kontroli…
-
Ttuce – szepnął Goku ze spuszczoną głową, wciąż uciekając przed nim wzrokiem i
skupiając się na swoim poszarpanym i pokrwawionym stroju. Jego słowa miały
gorzki wydźwięk: – Wszystko zaczęło się od niej.
-
Ttuce prędzej umrze, niż się do tego przyzna, ale od początku nie była w stanie
powstrzymać twojej przemiany. Nie wiedziała, że Czarny Wojownik podążył za nią
na Ziemię, a potem jego potęga przerosła jej najśmielsze oczekiwania. Nawet
jeśli zorientowałaby się i zareagowała od razu, a nie po czasie, to i tak nic
by nie wskórała.
-
Więc dlaczego sama tego nie powie? – Goku spojrzał na Nameczanina oczami
czerwonymi od łez i z twarzą zalaną krwią z rozbitego nosa. – Dlaczego woli,
żeby ją oskarżano?
-
Jest takim samym ewenementem jak Vegeta. Duma nie pozwala jej na przyznanie się
do słabości. Kolejny zły uczynek na koncie nie robi Ttuce różnicy, ale taka porażka…
To zbyt duża potwarz.
Nameczanin
odetchnął z ulgą, gdy wyczuł, że udało mu się zaprzątnąć uwagę Goku na tyle, by
jego energia nieco się ustabilizowała. To pozwoliło organizmowi na podjęcie
pracy i podtrzymanie funkcji życiowych. Goku siedział dalej w pokracznym
rozkroku na porośniętym trawą podłożu, posiniaczony, podrapany i brudny, co w oczach
Piccolo upodabniało go do skrzywdzonego przez los dziecka. Końcówka małpiego
ogona poruszała się nieśmiało w powietrzu.
-
Dlaczego ciągle jej bronisz? – spytał w końcu Saiyanin, z nutą pretensji w
głosie.
Nameczanin
uśmiechnął się i w pieszczotliwym geście zmierzwił mu włosy.
-
Bo ktoś musi. – Znowu spoważniał. – Nie zostawiaj nas teraz, Goku. Jesteś nam
potrzebny.
>*<
-
Wypuszczono was z więzienia, ponieważ w dniu dzisiejszym macie szansę
przyczynić się do czegoś ważnego. Do czegoś, co zmieni oblicze naszej rasy raz
na zawsze. – Ttuce przechadzała się po sali tronowej, czując na sobie ciężki od
ciekawości wzrok pięciu postaci. Fioletowa sakiewka odbijała się od jej biodra.
– Jeśli dobrze się spiszecie, to wasze wyroki zostaną cofnięte, a winy
zapomniane. Zostaniecie znów wolnymi mieszkańcami Vegetasei i weźmiecie udział
w wojnie, o której będą opowiadać legendy. – Przystanęła przed zebranymi,
rozkładając ręce w zapraszającym geście. – Oferuję nowe życie w zamian za
przysługę, która zapisze wasze imiona w historii. Możemy zaczynać?
Piątka
Saiyanów spojrzała po sobie, potrzebując ułamka sekundy na zastanowienie. Zaraz
potem wspólnie otoczyli Ttuce. Ta skinęła na strażnika, który jak na komendę
opuścił salę i zamknął za sobą jej wrota. Dźwięk przesuwanej zasuwy odbił się
echem od ścian pomieszczenia, a potem zapanowała cisza, przerywana jedynie uderzeniami
serc zgromadzonych postaci. Ttuce zdarła ze zbroi królewską pelerynę i stanęła
w kręgu. Cała szóstka złapała się za ręce.
-
Dajcie z siebie ile możecie – rozkazała Ttuce, wyzwalając swoją energię.
Płomienie
ki otoczyły ciała wojowników, na końcu scalając się w jedną. Nagły podmuch mocy
ugasił ogień płonących w kandelabrach świec, a Ttuce zamknęła oczy, gdy cudza
energia wtargnęła do jej ciała. Nie wiedziała jakie wrażenia powinny
towarzyszyć przemianie w Saiyańskiego Boga, ale wiedziała, że ją skradziona
zbrodniarzom ki prowadzi zupełnie inną ścieżką. Zacisnęła palce mocniej na
dłoniach swoich poddanych, praktycznie miażdżąc je w natłoku żądzy i rosnących
sił. Czuła, że Saiyanie słabną, podczas gdy ona wciąż bez opamiętania wysysa
ich energię, chłonąc ją jak gąbka.
-
Już dość! – sapnął któryś z więźniów, ale Ttuce uśmiechnęła się drwiąco w
odpowiedzi i jeszcze wzmocniła swoją aurę.
Rozchodząca
się na boki energia nie pozwalała na rozerwanie kręgu. W niebieskim blasku oczy
Ttuce zalśniły i w końcu zrobiły się całkiem czarne, tak jak i włosy. Ukazując
zęby w dzikim grymasie, Ttuce czerpała dalej od szarpiących się i krzyczących dawców,
doprowadzając do tego, by wreszcie przekazali jej wszystko. Kobieta wytrzymała
najdłużej z piątki nieszczęśników, ale w końcu również i ona upadła na podłogę
sali, wyzionąwszy ducha wraz ze swoją ki.
Razem z ostatnim skowytem umierającego, przemiana Ttuce dobiegła końca. Saiyanka uniosła
odziane w rękawice dłonie i spojrzała na nie z satysfakcją. Czuła energię
kryjącą się w opuszkach palców, a towarzysząca jej czarna łuna łechtała mile
nerwy i stymulowała zasoby mocy, o których do tej pory mogła tylko pomarzyć.
-
Umarł bóg, niech żyją demony – szepnęła i przeszła nad ciałami Saiyanów.
Odbiwszy
się od podłogi, wśród odłamków szkła i żelaza wystrzeliła przez dach pałacu,
nawet nie odczuwając zderzenia z jego kopułą. Demoniczna energia otoczyła ją
pancerzem, niepozwalającym jej ciału na choćby jedno zadraśnięcie, a królewska
peleryna pozostała na posadzce, zwinięta w kłębek pomiędzy ciałami tych, którzy
oddali życie dla narodzin większego zła.
Księżyc
wreszcie wkroczył na niebiosa, oświetlając stolicę saiyańskiego królestwa i
zalewając ją srebrzystym blaskiem. Ttuce zatrzymała się na jego tle, pozwalając
by Vegeta sam ją wyczuł. Głowa księcia natychmiast zwróciła się w jej stronę. Zaobserwował
czarną grzywę i wyłaniający się zza pleców ogon tej samej barwy. Zacisnął
pięści, a materiał rękawic zatrzeszczał w proteście.
-
Stało się.
-
Nie marnuj więc czasu i rób, co masz zrobić – warknęła Mirai Ttuce i wyminęła
go.
Bez
wahania wzbiła się w powietrze i podleciała do Ttuce. Zatrzymała się
naprzeciwko niej, pozwalając by ta dokładnie się jej przyjrzała i zdała sobie
sprawę z tego, z kim ma do czynienia. Przez chwilę obie unosiły się w milczeniu
i deszczu promieni księżyca, mierząc nawzajem spojrzeniem. W końcu Ttuce
przerwała ciszę:
-
Ta sytuacja nie mogłaby chyba być ani trochę bardziej dziwaczna.
Odpowiednik
z przyszłości uśmiechnął się łobuzersko i przechylił głowę na bok, machając
ogonem w geście rozbawienia. Mechaniczna ręka i delikatne zmarszczki w okolicach
kącików oczu były wszystkim, co je odróżniało.
-
Całkiem mi dobrze w tych ciemnych włosach.
-
Nie myśl, że nie wiem, że odwracasz moją uwagę od transformacji Vegety.
-
Wcale nie odwracam. I tak byś do niej dopuściła. Żadna z nas nie odmówiłaby
sobie starcia z bogiem.
-
Jak ty mnie dobrze znasz. – Czarne jak noc tęczówki Ttuce błysnęły
niebezpiecznie, ale Mirai Ttuce nie straciła rezonu.
-
W końcu jesteśmy jedno.
-
Czy jeśli cię teraz zabiję, sama też zginę w podobnych okolicznościach? –
spytała, a Mirai Ttuce roześmiała się głośno.
-
Mimo że bardzo bym chciała, twoja dzisiejsza walka nie jest ze mną. Musimy to
odłożyć na kiedy indziej.
Podkurczając
kciuk do wnętrza dłoni, przycisnęła ją do serca, a następnie uniosła zdrową
rękę do góry, prezentując pozostałe cztery palce w saiyańskim pozdrowieniu. Ttuce
owinęła się ogonem w pasie i odwzajemniła gest. Bitwa mogła zostać uznana za
rozpoczętą.
Gdzieś
pod nimi snop złotej energii przemienił się w niebieski. Kiedy całkiem opadł,
Mirai Trunks, Gohan, Gine i chłopcy rozstąpili się, przerywając krąg, a Vegeta
wyłonił się spomiędzy nich z czerwonymi włosami. W przeciwieństwie do swojej
siostry wyglądał dużo łagodniej niż zwykle – nawet szkarłatne oczy miały w
sobie mniej jadu. Mirai Ttuce opuściła się z powrotem na ziemię, a w tle
przetoczył się ryk, gdy pierwsi członkowie Saiyańskiej Armii zaczęli
przemieniać się w Ōzaru. Tłum wpatrywał się w księżyc jak urzeczony, a jego
promieniowanie z każdą chwilą stawało się coraz bardziej intensywne, wyzwalając
w ogoniastych istotach ich prawdziwą naturę. Gine uciekała przed nim wzrokiem, ale
czuła słabość w kolanach i wewnętrzne pragnienie, by również choć na chwilę
zerknąć na jaśniejącą na niebie tarczę. Musiała użyć całej siły woli, by nie
poddać się transformacji, nad którą nie potrafiła zapanować.
Vegeta
stanął na czele Wojowników Z, a siostra spojrzała na niego z nieba.
-
Jesteś gotów na ostateczne starcie?
Nie
odpowiedział od razu, a zamiast tego wystartował w jej kierunku w asyście
ognistej aury i z mocą, która nie ustępowała już nawet Goku.
-
Bycie w boskiej formie ci nie pomoże – syknął, zbliżając się do niej na
odległość idealną do zadania pierwszego ciosu.
-
Nie jestem bogiem, tylko jego całkowitym przeciwieństwem. – Uśmiechnęła się
przerażająco. – Uważaj, braciszku. Kiedy walczysz z potworami, możesz się stać
jednym z nich!**
W
oczach Vegety na nowo zapłonął ogień.
-
Chyba jednak bardzo boisz się przegranej, skoro uciekasz się do użycia Ōzaru.
-
Czyżbyś mi zarzucał, że nie postępuję fair? Na wojnie nie ma fair play, bracie.
Są tylko przegrani i zwycięzcy! – wrzasnęła i z rozmachem przystąpiła do ataku,
zamierzając się kantem dłoni na jego kark. – Ponoć bogowie są
nieśmiertelni. Chcesz to sprawdzić?!
-
Przestań ciskać we mnie tymi pieprzonymi farmazonami! – Vegeta wyprzedził ruch Ttuce
i wbił pięść w podstawę jej szczęki, z trzaskiem odrzucając ją w tył. – Zacznij
walczyć!
Ttuce
wyhamowała w powietrzu, zanim siła uderzenia Vegety posłała ją na ruiny pałacu.
Otarła usta wierzchem dłoni i ze zdumieniem spojrzała na ślady krwi na rękawicy.
Nie. Nie tak powinno być. Przecież teraz
była niezniszczalna! Z jej gardła wyrwał się wściekły warkot, białka oczu pokryły
się żyłami, a ciało otoczył wybuch czarnej energii. Rzuciła się znowu na brata,
pałając żądzą zemsty.
-
Zakończymy to raz na zawsze! Nikt nie będzie lepszy ode mnie, słyszysz?! Nikt!
Teraz to ja jestem najpotężniejsza we wszechświecie!
Vegeta
czekał na nią w płomieniu boskiej mocy, skupiony i gotowy na wszystko. Uniósł
ręce w bojowym geście i napiął mięśnie ramion, zanim zderzyli się po raz
kolejny. Huk towarzyszący ich spotkaniu zlał się ze zwierzęcym rykiem. Planeta
zatrzęsła się, gdy pierwsze małpy wzniosły się ponad budynki miasta, górując
nad zgromadzonymi i od razu przystępując do procesu zniszczenia.
-
Sugeruję, żebyśmy nie czekali ani chwili dłużej – wycedziła Mirai Ttuce.
Od
jakiegoś czasu przestępowała z nogi na nogę i nie wiedziała za co się brać.
Jej ogon uderzał rytmicznie o ulicę, zdradzając niepokój na widok
rozgrywających się wokoło wydarzeń. Wcale nie była pewna, czy plan Vegety
wypali.
-
Pamiętaj, że nie musisz nikogo zabijać! – upomniał ją Mirai Trunks, łapiąc za
zdrową rękę. – Wystarczy, że ich ogłuszymy…
-
Co ty pierdolisz? Takie jest życie prawdziwego wojownika – zabić lub zostać
zabitym. – Strzepnęła jego dłoń ze zniecierpliwieniem.
-
Ale ciociu…
-
Mówiłam, żebyś mnie tak nie nazywał! To dziwaczne – prychnęła. – Ruchy,
atakujemy! Każdy troszczy się o siebie!
Z
tym słowami ruszyła do boju, a reszta grupy rozdzieliła się za jej plecami.
Gine, Trunks i Goten zaczęli rozbrajać tych Saiyanów, którzy jeszcze nie
przeszli przemiany. W trójkę przebijali się przez szeregi armii, dbając o to,
by liczba Ōzaru nie wzrosła już o ani jednego osobnika. Uliczki stolicy
pulsowały niczym żyły żywego organizmu, a kolejni Kosmiczni Wojownicy napływali
nimi nieprzerwanie, niemalże mnożąc się w oczach. Mirai Ttuce szła przed siebie
jak sam szatan, bezlitośnie wyrywając ogony i skręcając karki. Działała
instynktownie i bez zastanowienia, zabijając po kilku przeciwników na raz. Poruszała
się z zawrotną szybkością, pojawiając tylko w migawkach przed zadaniem
ostatecznego ciosu i z płynnością godną tańca unikając uderzeń posyłanych w jej
stronę.
W
pewnym momencie wpadła prosto na jednego z przedstawicieli Ōzaru. Jak na
zwolnionym filmie, gigantyczna pięść runęła w dół, a Saiyanka odchyliła się,
tylko o centymetry unikając zderzenia z ciężarem, który utworzył krater w ziemi
tuż przed nią. Bestia zaryczała z satysfakcją, a jej czerwone ślepia zalśniły. Obsypana
piachem Mirai Ttuce spojrzała na nią z furią, po czym obróciła się w miejscu i
schwyciła za włochatą pięść, z wrzaskiem ciskając stwora w zabudowania stolicy.
Bestia chyba sama się zdziwiła, że Saiyanka dała radę ją podźwignąć i dodatkowo
posłać na przeciwległą stronę miasta. Budynki zmieniły się w proch pod
cielskiem Ōzaru, a wokoło buchnęły płomienie i wzniósł się mur dymu. Mirai Ttuce
przemieniła się w Super Saiyanina pierwszego poziomu i wykończyła małpę
pociskiem ki – ten w zamieszaniu prawie dosiągł Mirai Trunksa, który tylko
dzięki wrodzonemu refleksowi uskoczył z pola rażenia.
-
Hej! Uważaj trochę! – krzyknął do niej, nieźle wystraszony i gaszący końcówki
włosów, które chwilę wcześniej liznęły płomienie.
-
Mówiłam – każdy troszczy się o siebie! – Mirai Ttuce machnęła na niego wściekle
ogonem. – Jeśli padniesz, to leżysz! Ja nie będę cię ratować! To jest wojna, a
nie wycieczka do lunaparku!
-
Może jednak pomyślisz o taryfie ulgowej dla członków najbliższej rodziny?!
Mirai
Ttuce wywróciła oczami i bez słowa zanurkowała z powrotem w wir walki.
Pojedyncze uderzenie mechanicznej pięści wystarczyło, by druga małpa runęła na
plecy, przygniatając swym cielskiem kolejne budynki mieszkalne i zakłady. Mirai
Trunks dogonił Gohana i wspólnie rzucili wyzwanie reszcie Ōzaru. Gohan znów
przemienił się w Mistycznego Wojownika i celnymi uderzeniami rozprawiał się z otaczającymi
go małpiszonami, a Mirai Trunks siekł swym mieczem niczym ramię przeznaczenia. Ta
dwójka nie miała jeszcze nawet okazji zamienić ze sobą słowa powitania, ale w
niemym porozumieniu odłożyli to na później.
W
powietrzu Big Bang Attack zderzył się z Shadow Blast. Siła wybuchu odrzuciła
Vegetę i Ttuce na boki, ale wojownicy zaraz wrócili do siebie z tą samą
zaciekłością. Wściekłość zalewała Ttuce od środka, gdy po raz kolejny jej
umiejętności okazywały się być niewystarczające do zniszczenia przeciwnika. Nie
tego oczekiwała po tej transformacji. Nie to sobie obiecywała.
Tuż
pod nimi gigantyczne postaci niszczyły i obracały ich królestwo w perzynę, a determinacja
i zajadłość wciąż były jedynymi rzeczami, jakie potrafiła wyczytać z twarzy
Vegety. Nic nie wskazywało na to, by książę choć odrobinę wystrzegał się prób
zabicia jej lub wahał przed zadaniem fatalnych w skutkach ciosów. Nic nie
wskazywało na to, by choć trochę żałował tego, jak to się wszystko ułożyło. Nie
doszukała się w nim śladu złości czy utraty kontroli nad emocjami. Vegeta
doskonale wiedział co robi i emanowała od niego obojętność na los siostry. I to
właśnie ta obojętność podniecała furię Saiyanki.
Po
kolejnym miażdżącym uderzeniu Vegety, Ttuce splunęła krwią i zaśmiała się
szaleńczo, ocierając pot z czoła.
-
Ojciec byłby z nas dumny, nie sądzisz? Oboje osiągnęliśmy dużo więcej od niego.
-
Oczywiście, że byłby dumny – zironizował Vegeta, unosząc się ponad płonącymi
budynkami stolicy, zwarty i gotowy do dalszego działania. – Tylko się
rozejrzyj.
-
To dopiero początek! – Ttuce aż skurczyła się z ekscytacji, a jej czarny ogon
się napuszył. – Moja armia zlikwiduje nie tylko Ziemię, ale też i wszystko inne, co
napotka na swojej drodze. Kiedy nie będzie już ciebie, odszukam kryształowe
kule na Namek i zyskam nieśmiertelność! A wtedy zastąpię Beerusa na stanowisku Boga Zniszczenia!
-
Widzę, że twoje ambicje nie znają granic – syknął Vegeta z obrzydzeniem,
jednocześnie marszcząc brwi. – Naprawdę taki masz cel? W efekcie końcowym po prostu
chcesz zniszczyć świat? I co będziesz z tego mieć?
Ttuce
zachichotała upiornie, a po jej twarzy spłynęły następne krople potu.
-
Źle mnie zrozumiałeś. Już żeby zabić ciebie, jestem gotowa unicestwić ten wszechświat.
A potem… Potem znajdę sobie inny. Albo stworzę go od podstaw, rządząc żelazną ręką
i ustalając własne zasady. Mógłbyś do mnie dołączyć, ale jesteś na to
zdecydowanie zbyt miękki!
-
Widzę, że przydałby ci się Freezer – stwierdził ponuro Vegeta i na nowo otoczył
się szkarłatną poświatą. – Skoro tak za nim tęsknisz, to pomogę wam się znowu
zjednoczyć.
Z
krzykiem zaatakował ponownie, a zderzenie ich pięści wywołało w powietrzu falę
energii, która powaliła jedną z ostatnich konstrukcji, jakie jeszcze ostały się
w całości w stolicy Vegetasei. Upadający budynek zderzył się z ogłuszonym przez Gohana Ōzaru, w efekcie czego małpiszon runął prosto na
ziemię – i niespodziewającą się niczego Gine. Opędzająca
się od atakującego tłumu Saiyanka zdążyła tylko zauważyć zbliżający się w jej
stronę cień i odczuć dziwny powiew powietrza na karku. Kiedy obejrzała się
przez ramię, było już za późno na jakąkolwiek inną reakcję.
Niebieski
pocisk energii ugodził w cielsko małpy i odepchnął je w przeciwnym kierunku. Ōzaru
wylądował z łoskotem, wżynając się w ziemię, a ta zadrżała, zbijając z nóg
wszystkich wojowników w pobliżu. Son Goku stanął u boku matki z ledwo
zaleczonymi obrażeniami z poprzedniego starcia i wciąż w strzępach ubrań.
Uśmiechnął się do niej i wyciągnął rękę, chcąc pomóc jej wstać. Gine zamrugała
i przetarła oczy z kurzu, a potem bez słowa poderwała się i rzuciła mu na szyję.
-
Wróciłeś – szepnęła, obejmując go desperacko.
-
No nareszcie – burknął Vegeta, który zaobserwował całe zdarzenie z góry.
-
Hm? – Głowa Ttuce zwróciła się w stronę wojowników, a Vegeta zaraz to
wykorzystał i gradem potężnych ciosów wgniótł ją w ziemię.
Był
jak ogień – szybki, nieokiełznany i nie do uniknięcia. Przypominające płomienie
włosy wreszcie nosiły barwę, która zdawała się być im pisana od urodzenia. Książę
pozbył się siostry szybko, ogłuszając ją i masakrując serią pocisków
wystrzeliwanych z dłoni. Ttuce zniknęła pod gruzem zniszczonych budynków, a
Vegeta przeprowadził odwrót i wylądował obok Goku. Ten szukał już wzrokiem Ttuce
pośród ruin stolicy, ale Vegeta wszedł mu w drogę i pchnął go dłonią w tors.
-
Ani się waż! To moja walka! – Jego sylwetka jaśniała od boskiej energii. –
Musisz przenieść wszystkich na Namek.
-
Co? – Goku podrapał się po karku z konsternacją. – Ale…
-
Vegeta! – W przestrzeni rozległ się
głos Północnego Kaito. – Nameczanie
zebrali kule i czekają na twoje życzenie.
Goku
zdumiał się jeszcze bardziej i spojrzał na Vegetę, oczekując wyjaśnień, ale
książę stał już do niego plecami.
-
Przekaż im dokładnie te słowa! – Zwrócił twarz ku niebu. – Jakiś czas
temu moja siostra Ttuce przywołała ziemskiego smoka Shenrona i wypowiedziała
dwa życzenia. Chcę, aby Porunga je cofnął!
-
Co?! – Ttuce właśnie wygrzebywała się spod gruzów i usłyszała głos brata, który
jak zwykle nie silił się na dyskrecję.
-
Jesteś pewien, Vegeta? – Kaito nie
brzmiał na zbyt przekonanego do tego pomysłu. – To by oznaczało…
-
Tak, jestem pewien! Porunga ma cofnąć oba życzenia Ttuce! NATYCHMIAST!
-
TY! – Ttuce z trudem podźwignęła się na nogi.
-
Ale to znaczy, że znikniesz... – Wzrok Goku znów utkwiony był w Gine. Matka
położyła dłoń na jego policzku.
-
To nie jest mój świat. Ale cieszę się, że mogłam cię poznać.
-
Nie ma na to czasu, do licha! – Vegeta trzasnął Goku ogonem w ramię. – Przenieś
wszystkich na Namek zanim będzie za późno! Ja rozprawię się z Ttuce. W boskiej formie
mogę oddychać w przestrzeni kosmicznej.
Do
Goku dopiero teraz tak naprawdę zaczęło docierać to, jakie konsekwencje wiążą
się z życzeniem Vegety. Z przerażeniem wytrzeszczył na niego oczy i zamachał
rękami.
-
Ale ta przemiana nie będzie trwać w nieskończoność! Gdy się skończy – umrzesz!
-
Nie zawracaj mi tym teraz dupy! – warknął Vegeta, na powrót odwracając się do
niego plecami. – Łap wszystkich i uciekajcie stąd!
-
A co z Kosmicznymi Piratami? Przecież też gdzieś tutaj są! Zginą od razu!
Vegeta
niemal zawył z niedowierzeniem.
-
Gówno mnie to obchodzi! Mają pecha! Martw się o swój tyłek, a nie o swoich
wrogów, pajacu!
Goku
spojrzał jeszcze raz na matkę, a ta znowu go uścisnęła.
-
Zawsze będę nad tobą czuwać. Bądź dzielny – szepnęła, nieświadomie powtarzając ostatnie
słowa Chi-Chi.
Goku
przełknął ślinę i odwzajemnił uścisk, a potem puścił Gine, rozstając się z nią na
zawsze. Wśród dymu i ognia namierzył Trunksa i Gotena. Radosne okrzyki chłopców
na jego widok zaraz ściągnęły uwagę Gohana i Mirai Trunksa. Ostatnia dołączyła do
nich Mirai Ttuce, która na odchodnym okręciła się wokół własnej osi i niczym
miotający drużyny baseballowej posłała w stado Ōzaru świetlisty pocisk ki.
Buchnęły kolejne płomienie, małpy zawyły w bolesnym proteście, a Mirai Ttuce wydała
triumfalny okrzyk.
-
Trzydzieści siedem i pół! Pobij to, Trunks.
Na
widok skonsternowanej miny Goku, Mirai Trunks pokręcił głową.
-
To długa historia.
-
Twoje życzenie zostało spełnione, Vegeta!
– Głos Kaito ponownie przeszył przestrzeń, a Goku ponaglił wojowników, by się
go złapali.
Vegeta
dopilnował, by zniknęli z powierzchni planety na jego oczach. Dopiero wtedy zwrócił
się znów w stronę ściany dymu i wyłaniającej się z niej sylwetki Ttuce.
-
Byłbyś dobrym królem, książę – szepnęła Gine, a Vegeta tylko westchnął.
-
NIE! – wrzasnęła Ttuce i cisnęła w stronę brata pocisk energii. – Nie zgadzam
się! Nie zniszczysz mojego imperium!
Vegeta
zbił atak jednym ruchem ręki i posłał go w majaczące w dymie ruiny budynków.
Spojrzał na Gine i skinął jej głową, a wtedy twarz i postać Saiyanki zaczęły
rozmywać się w powietrzu. Znikali pozostali przy życiu Ōzaru i ci
przedstawiciele rasy, którym nie dane było się przemienić. Znikały ciała
zabitych i ci, którzy całą walkę spędzili w ukryciu. Ttuce rozejrzała się w
panice wokoło, zdając sobie sprawę, że jest już za późno. Gine odeszła z tego
świata, a wraz z nią wszyscy pozostali.
Vegeta
i Ttuce zostali sami.
-
Nie daruję ci tego!
Vegetasei zadrżała po raz kolejny. Planeta zdawała zacząć się rozpadać i rozmywać, jak
uszkodzona grafika komputerowa. Ttuce odbiła się od ziemi i trzasnęła Vegetę w
szczękę. Głowa księcia odskoczyła w bok, ale ten zaraz odwrócił się i jego
pięść przeszyła powietrze, celując w jej czaszkę. Ttuce schyliła się, unikając
uderzenia i w mgnieniu oka obróciła na jednej nodze, drugą podkurczając, a
następnie rozprostowując w porę, by kopnąć go w brzuch i powalić na łopatki.
Rzuciła się na niego ponownie, lądując mu na torsie i zaczynając raz za razem
uderzać pięścią w twarz. Vegeta w końcu schwycił ją w pasie i z wrzaskiem wyrzucił ponad siebie. Ttuce upadła
na migoczące i rozpływające się stopniowo podłoże, a Vegeta wyskoczył ponad
nią, po czym runął prosto na jej głowę. Ttuce przesunęła się i przeturlała, a
pięść brata zrobiła dziurę w miejscu, gdzie przed chwilą leżała. Oboje
warknęli na siebie ostrzegawczo i równocześnie poderwali się na nogi. Napuszone
ogony przecięły powietrze w identycznej manierze, a oni po raz kolejny zderzyli się w locie, wymieniając zbyt szybkie dla ludzkiego oka
ciosy i kopniaki. Iskry rozpryskiwały się wokół nich, a kości przedramion
trzeszczały w proteście od przyjmowanych uderzeń. Dym gęstniał z każdą chwilą,
a oni rzucali sobą w amoku, miażdżąc i rozszarpując, przedzierając się przez
konstrukcje znikającego miasta i ostatecznie rujnując to, co się jeszcze ostało.
Ttuce
przeorała Vegecie twarz paznokciami, a on ugryzł ją w szyję, gdy ich zwierzęcy
instynkt zaczął dawać o sobie znać, wymuszając na nich berserk. Zlani krwią i
potem atakowali dalej, na przemian uciekając się do pocisków ki i rękoczynów. Natarli na siebie z furią i zderzyli się z impetem czołami, jak
dwa rozjuszone byki. Uderzeniu towarzyszył huk niczym grzmot, a w
tym samym momencie planeta Vegeta zamigotała po raz ostatni w niemym pożegnaniu
i zniknęła z map wszechświata.
Vegeta
i Ttuce znaleźli się w samym sercu przestrzeni kosmicznej, w otoczeniu gwiazd,
słońc i księżyca – dwójka dzieci w miejscu śmierci swojego świata.
-
Zabiłeś ich! – zawyła Ttuce, zaciskając pięści w zakrwawionych rękawicach i
unosząc je na wysokość twarzy. – Jesteś taki sam jak Freezer!
-
Doprawdy?!
Vegeta
znowu na nią ruszył, ale zatrzymał się, gdy tylko zobaczył czerwony pocisk kumulujący
się w jej dłoniach. Jego konsystencja przypominała poruszającą się i oddychającą
magmę, z każdą chwilą przybierającą na masie i objętości. Wiązka ki była
potężna, ale powolna. Vegeta zdołał uskoczyć z linii strzału, a mordercza energia
pomknęła w głąb kosmosu i zderzyła się z jakąś przypadkową gwiazdą. Odgłos
eksplozji nie dosiągł uszu walczących, ale oboje zobaczyli wielokolorową
mgławicę, która momentalnie pojawiła się na jej miejscu, niczym rozpryśnięty na
czerń kosmosu brokat.
-
Ja jestem jak Freezer?! – Vegeta aż
dygotał z furii. Znienacka dopadł do Ttuce i potrząsnął nią. – Jak śmiesz! To ty jesteś jak Freezer! Ty używasz jego
pierdolonych technik!
Ttuce
warknęła i odepchnęła go od siebie. Unosili się dalej w przestrzeni, dysząc ciężko
i tocząc pojedynek na spojrzenia.
-
Zapożyczyłaś od niego dużo więcej niż tą Supernową! Skrupulatnie weszłaś w
rolę, którą dla ciebie stworzył! Gdybym nie cofnął twojego życzenia, sama
wymordowałabyś wszystkich Saiyanów!
Ttuce
obnażyła zęby w ostrzegawczym grymasie i zaczęła się do niego zbliżać, ale
Vegeta kontynuował z coraz większym niesmakiem:
-
Jak możesz nie widzieć tego, czym się stałaś?! To żałosne! Oszczędził cię dlatego,
żebyś zastąpiła go po jego śmierci! Nawet po tych wszystkich latach ciągle
dajesz mu sobą manipulować, idiotko! Freezer nie musi żyć, bo ty żyjesz za
niego!
-
Gówno wiesz, Vegeta! – ryknęła, a jej oczy zapłonęły. – Nie masz pojęcia co
przeżyłam i co robiłam, żeby przeżyć! Nie masz pojęcia co zrobiłam dla ciebie!
-
I nic mnie to nie obchodzi! Zostaw wreszcie przeszłość za sobą, to może
wyrwiesz się spod wpływu tego psychopaty!
-
To przeszłość jest tym, co nas kształtuje! Jeśli ją odepchnę, stanę się nikim.
Tak jak ty – syknęła z pogardą. – Pseudoziemianin. Książę niczego! Myślisz, że
możesz być drugim Goku?! Zapomnij! Nigdy nie zostaniesz jednym z nich!
Vegeta,
zamiast rozzłoszczony, wydawał się być coraz bardziej zawiedziony jej występem.
-
Przynajmniej nie jestem marionetką i reinkarnacją Freezera. Bydlaka, który
zniszczył naszą rasę i życie, a potem namieszał ci w głowie tak, że
zaakceptowałaś go jako swoje alter ego!
Ttuce
zacisnęła zęby. W uszach jej szumiało, a na czoło wstąpiły pierwsze żyły.
Ciśnienie Saiyanki podskoczyło mocniej niż podczas walki.
-
Masz mi coś jeszcze do powiedzenia, zanim zakończę to twoje pieskie życie? –
wycedziła.
-
Tak! Spójrz wokoło. Spójrz za siebie i pomyśl o wszystkim, co zrobiłaś.
Spójrz na swoje ręce, a potem popatrz mi prosto w oczy i powiedz, że nie stałaś
się drugim Freezerem. Jesteś jego spadkobierczynią i nawet nie zdajesz sobie z
tego pierdolonej sprawy! – parsknął gniewnie i potrząsnął głową z
niedowierzaniem. – Co do mnie… Może byłem, a może jestem mordercą i
sadystycznym dupkiem, ale przynajmniej jestem nim z własnej woli. Nie dlatego,
że ktoś wsadził mnie w taki szablon.
Ttuce
prychnęła, opuściła wzrok na swoje dłonie i… Aż sapnęła. Między palcami
ściskała kolejny pocisk ki, tym razem czarny i rozpaczliwie domagający się jej uwagi.
Najprawdziwsza Death Ball pulsowała w objęciach Saiyanki, prosząc o więcej
energii i pozwolenie na rozwój. Ttuce uniosła znów oczy i spojrzała na Vegetę.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a potem zamknęła je z powrotem. Plazma ki
parzyła wnętrze dłoni, niezadowolona ze zbyt długiego przetrzymywania, a ona
wręcz mogła usłyszeć śmiech Freezera w głębi głowy. To też była jedna z jego
ulubionych technik.
-
Naprawdę nie zauważyłaś tego wcześniej? Jestem gotów cię zabić, skoro to ma ci
pomóc przejrzeć na oczy. Jeśli zginiemy przy tym oboje, to widać tak nam było
pisane. Ale nie pozwolę, żeby kolejny bękart Freezera doprowadził ten świat do
ruiny. Czas jego panowania dobiegł końca, Ttuce!
Ttuce
obserwowała jeszcze przez chwilę ściskaną w dłoniach Death Ball, a następnie z
westchnieniem przysunęła ją do swojego brzucha. Jej ręce zadrżały, a czarna
energia rozbłysła w proteście, zanim przeniknęła do ciała Saiyanki.
-
Co… Co ty robisz? – Vegeta zmarszczył nos, zbity z tropu.
Włosy
Ttuce zamigotały i wróciły do jasnej barwy. Demoniczna energia wyparowała z
niej jak na zawołanie, a czarna aura zniknęła. Vegeta wytrzeszczył oczy.
-
Zwariowałaś?! Bez tej transformacji nie możesz oddychać w komosie! Udusisz się!
Ttuce
uśmiechnęła się lekko, zgodnie z jego przewidywaniem szybko tracąc oddech. Z
jej oczu i ust zaczęło się sączyć białe światło.
-
Uciekaj stąd – szepnęła, a poświata wzmocniła się i otoczyła ją,
przybierając postać bańki.
Vegeta
odniósł wrażenie, że w tej zmęczonej twarzy zobaczył wreszcie siostrę, którą
ledwo pamiętał z ich szczenięcych lat. Ttuce zamknęła oczy i złożyła broń.
Biała bańka rozbłysła i wybuchła z siłą, o jaką Vegeta nigdy by jej nie
podejrzewał. Jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Śmierć Ttuce uderzyła go w twarz i prawie wybiła z boskiej transformacji. Serce Vegety przyspieszyło
swój rytm, gdy zaobserwował rozpływającą się w przestrzeni niszczycielską falę
światła, która teraz sunęła także i na niego. Świat wokoło zaczął wariować.
Gwiazdy pojawiały się i znikały, mgławice traciły swój kolor, oba
słońca Vegetasei tonęły w mlecznej poświacie, a księżyc zdawał się przestać istnieć. Ttuce umarła, a wraz z nią wszystko inne.
Vegeta
nie miał pojęcia, że zło w swojej najczystszej postaci jest białe.
*Postać
z mitologii japońskiej.
**Niedokładny
cytat z Fryderyka Nietzsche.
Generalnie tutaj historia miała się skończyć, ale jak wiadomo w międzyczasie dodałam kilka wątków, które teraz muszę jakoś sensownie wyjaśnić. Więc jeszcze trochę. x)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspaniały rozdział! - Nic dodać, nic ująć. Nie ma się też do czego przyczepić. Dla mnie to było po prostu DOS-KO-NA-ŁE! ;) Zło w czystej postaci oraz krew, pot i łzy - czyli to, co lubię. ;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę nie mogę uwierzyć w to, że to już prawie koniec tej historii . :(( :'(
P.S. Zauważyłam, że na Twoim blogu pojawiła się zakładka pt. "autorka". Podsunęłaś mi tym pomysł, abym ja też zrobiła taką u siebie. :))
Pozdrawiam,
G.
Kobieto uwielbiam Cię :D
OdpowiedzUsuńŚwietne opisy walki i nieoczekiwany zwrot akcji.
Dobrze że nie skończyłaś tej historii w tym rozdziale bo bym Cię chyba udusiła :D
Dzia! :D Mam jeszcze kilka asów w rękawie.
UsuńNo no. Ciekawie się zapowiada. Cofanie życzeń, tego jeszcze chyba w DB nie było, ale mniejsza o to. Pomysł ciekawy, no i smutne zakończenie ze śmiercią Ttuce, u mnie będzie zupełnie inaczej, ale csss, jeszcze nie ma tego momentu xD. Pożyjemy zobaczymy, i want see more <3
UsuńPozdrawiam i może dzisiaj wrzucę u siebie rozdział
Kenzuran Blade River
Pomysły Vegety są zawsze bardzo oryginalne. ;)
UsuńCóż, trochę trudno mi określić, kiedy dokładnie dodam następny chapter. Ostatnio jestem istnym leniem patentowanym, a na dodatek od dłuższego czasu cierpię na kryzys twórczy. :( Ale jeśli tylko "dosiądę Pegaza", to zabiorę się pożądnie za pisanie. Jak na razie mam naskrobanych około 700 słów. ;)
OdpowiedzUsuńHah, no nie spodziewałam się, że nasze psy mają takie same imiona XD. Chyba naprawdę jesteśmy do siebie bardzo podobne. ^^ xD
OdpowiedzUsuńW sumie to już bym chciała zacząć pisać o rodzinie królewskiej, ale zanim to zrobię, muszę wprowadzić jeden lub kilka przeskoków czasowych, więc jeszcze trochę niestety poczekamy. ;/
Droga Nocebo.
OdpowiedzUsuńUmęczyłam, że się tak brzydko wyrażę ten rozdział. Co prawda późno, ale nie miałam kiedy. Zaraz z resztą wychodzę do pracy więc postaram się sprężyć, ale jak najwięcej skomentować!
Po pierwsze to smutne, że własnie w tej chwili postanowiłaś zakończyć opowieść, chyba tego nie zrobisz! Nie daruję Ci tego :D Nawet tych paru dodatków. Ale o tym później.
Ogólnie akcja toczy się niesamowicie szybko, a sam książę zaskakuje nas swoją trzeźwą postawą i zarannością! Zachował się dokładnie jak nasz stary Goku! Zaplanował wszystko, uratował niewinnych, mistyczne życzenie oszalałej Ttuce zamienił w proch! Lepiej nie mógł sobie tego zaplanować! To zaskoczenie Son Goku było zawodowe! :D Dokładnie tak by się odegrał ten odcinek gdyby powstał naprawdę w DB! Jestem zafascynowana! I błagam Cię, nie kończ, nie teraz :D
ps. uciekam do roboty... czas na 2 zmiany.
I przepraszam, że tam mało, że brak tu wielu słów i opisów całej sytuacji, ale wiedz, że wszystko było GENIALNE!
Onet olał mój komentarz, więc odpiszę w skrócie tutaj: działam. xD
Usuń