Całe życie przeleciało jej przed oczami.
Kiedy
upadła, uderzyła głową o panele i przez krótką chwilę miała też okazję zobaczyć
nawet te z najbardziej odległych gwiazd galaktyki, mrugające do niej kpiąco w
pozdrowieniu. Wkrótce ich blask przemienił się w ciemność znajomych, książęcych
źrenic, a Bulmie z ust wyrwał się bolesny jęk. Zdrętwiałą z wrażenia ręką
sięgnęła do zamka bluzy i rozpięła go w kilku nierównych szarpnięciach.
Sfatygowany pancerz zbroi, który niejednokrotnie ratował Vegecie życie, teraz
przysłużył się i jej.
Podczas
gdy Goten rozprawiał się z Supēsu, kobieta wodziła palcami po dwóch nabojach,
które utkwiły w zbroi na wysokości jej serca. Odetchnęła chrapliwie, czując
wykwitające w tym miejscu na ciele siniaki. Nie była ranna, ale siła uderzenia
zrobiła swoje i wystawiła organizm Bulmy na ciężką próbę.
-
Nic pani nie jest?! – Goten w końcu pomógł jej się podźwignąć na nogi.
-
Wszystko w porządku – odparła na bezdechu i przycisnęła dłoń do uszkodzonej
zbroi. Włosy wiły się w nieładzie wokół jej twarzy, a klatka piersiowa i duma
bolały jednakowo. Spojrzała na nieprzytomnego Supēsu, który leżał rozbrojony
przy swoim biurku. Gdzie się podział jego
pistolet? – Ale niewiele brakowało.
-
Musimy stąd iść – oznajmił Goten z błyszczącymi z przejęcia oczami. W tym samym
momencie do gabinetu dyrektora wtargnęli uzbrojeni ochroniarze.
Bulma
nawet nie poczuła, gdy chłopiec odepchnął ją w stronę ściany. Poczuła natomiast
gwałtowny podmuch mocy, który uderzył w nią niczym wiatr i przyniósł ze sobą
złotą łunę, towarzyszącą przemianie w Super Saiyanina. Goten z bojowym
okrzykiem rzucił się na swoich przeciwników, tym razem nie zamierzając dopuścić
do tego, by kobiecie stała się krzywda.
Bulma
oparła się plecami o ścianę i obserwowała jak chłopiec z zaciekłością wyłapuje
wszystkie posłane w niego pociski – zupełnie jakby opędzał się od roju
natrętnych muszek. Kiedy ochroniarzom skończyły się już naboje, znów przystąpił
do ataku. Nie zabijał swoich przeciwników. Kobieta od początku wiedziała, że
nie miał takiego zamiaru. Ogłuszał ich jednak i unieszkodliwiał na tyle, na ile
było to w tym momencie możliwe. W wyniku celnego uderzenia, dwóch mężczyzn
wypadło na korytarz przez przeszkloną ścianę gabinetu. To zwróciło uwagę
kolejnych ludzi o czerwonych jak krew oczach, którzy podążali za słowem
Czarnego Wojownika. Rzucali się na Gotena parami i trójkami, nie stanowiąc dla
niego zagrożenia, ale męcząc go stopniowo i odciągając głębiej w korytarz
placówki.
Byle
dalej od Bulmy.
Kobieta,
wciąż ogłupiała z bólu, przejrzała wreszcie na oczy i już miała zawołać Gotena
z powrotem, ale Supēsu ją uprzedził. Wypełzł nagle spod biurka i pochwycił ją
za kostkę, bez trudu powalając z powrotem na ziemię. Bulma syknęła, gdy jej
obita potylica wysłała do mózgu sygnał o kolejnych obrażeniach.
-
Puszczaj mnie, ty skurwielu! – wycedziła i z pełną premedytacją kopnęła
dyrektora w twarz. Rozległ się odrażający trzask pękającej kości, a Supēsu
puścił jej nogę. Kiedy Bulma uniosła się na łokciach zobaczyła, że spływająca ze
złamanego nosa krew barwi mu wyszczerzone w zwierzęcym uśmiechu zęby. Jego oczy
były tak czerwone, że też zdawały się krwawić i niemalże wypływać z oczodołów.
-
Kobieta, której nie imają się kule? – wyseplenił i zaśmiał się, dość szybko
tracąc oddech. – Co powiesz na to?
Rzucił
się na nią i przygwoździł ją do podłogi swoim ciężarem. Bulma wydała z siebie
krzyk, który został stłumiony, gdy tylko mężczyzna zacisnął obie dłonie na jej
gardle. Kobieta zacharczała i znów próbowała go kopnąć, ale na próżno. Twarz Supēsu
wykrzywiona była szaleństwem ślepego posłuszeństwa i chęci podążania za nowo
odnalezionym bogiem, podczas gdy Bulma podejmowała heroiczne próby
zaczerpnięcia choć odrobiny powietrza. Wierciła się, wierzgała nogami i
przebierała rękami, nie poddając się do końca. Znowu wydało jej się, że zamiast
w objęcia ciemności wpada wprost w czarne dziury oczu Vegety. I wtedy wyczuła
pod palcami chłód metalu. Bez namysłu schwyciła się go niczym ostatniej deski
ratunku.
Odgłos
wystrzału zawibrował jej w uszach, a na twarz kobiety prysły kropelki śliny Supēsu,
gdy ten stracił równowagę i zwalił się z niej jak worek kamieni. Bulma
poderwała się zaraz do siadu, na przemian płacząc z ulgi i krzycząc
rozdzierająco z przerażenia. Spoglądała na swoje drżące, oblepione krwią dłonie
i na wciąż nienagannie lśniącą lufę Beretty dyrektora. W brzuchu mężczyzny
widniała ziejąca śmiercią dziura, a jego wywrócone białkami do góry oczy
wreszcie odzyskały właściwą sobie barwę.
-
Zabiłam… – Musiała to powiedzieć, żeby uwierzyć. – Zabiłam…
Broń
wypadła jej z rąk i wylądowała pod biurkiem. Na korytarzu nadal jeszcze
rozbrzmiewały odgłosy walki, a kiedy Goten dał w końcu radę wrócić do gabinetu,
ani słowem nie skomentował dantejskiej sceny, jaką w nim zastał.
-
Niech mnie pani obejmie za szyję.
Zrobiła
to jak w letargu, a on wystrzelił pojedynczą wiązkę ki w stronę okna,
rozbijając jego szybę w drobny pył. Wzbili się zaraz w powietrze i opuścili
budynek, przeszywając niebo niczym jakiś dziwaczny ptak. Bulma zaciskała
powieki łzawiących oczu i czuła jak naczynka pękają jej od naporu ostrego
powietrza. Włosy Gotena łaskotały ją w twarz, a chłopiec mknął przed siebie
jakby wcale nie odczuwał ciążącego mu na plecach balastu. Przebijał się przez
czarne chmury i uciekał przed nadciągającą ze wschodu burzą.
>*<
Kiedy
opadł kurz, oczom zgromadzonych ukazało się powstałe w wyniku eksplozji
pobojowisko. Ze sceny pozostały jedynie tlące się jeszcze gruzy, spośród których
wygrzebywali się właśnie kolejni wojownicy. Ci członkowie publiczności, którzy
przeżyli wybuch, otaczali ich teraz zgodnie, tworząc stopniowo zacieśniający
się okrąg. Czerwień ich oczu przybierała wciąż na intensywności, a pięści
zaciskały się na powietrzu, szykując do prawdziwego starcia. Kobiety,
mężczyźni, dzieci i starcy – wszyscy oni postanowili rzucić wyzwanie swoim
niedoszłym wybawcom.
-
Gohan. – Imię młodzieńca zawisło w powietrzu jak jakaś złowrogi omen, a kiedy
ten spojrzał wreszcie w stronę jego
źródła poczuł, że krew odpływa mu z twarzy.
Tien Shinhan pochylał się nad nieruchomą
sylwetką Satana, wokół którego zdążyła już utworzyć się kałuża krwi.
Roztrzaskana głowa mężczyzny nie pozostawiała wątpliwości, że ten dostąpił
zaszczytu przeniesienia się na drugi świat. Gohan poczuł ucisk w gardle i
trwając wciąż na klęczkach, zacisnął palce na zaścielającym podłoże gruzie.
Ziemianie zabili swojego bohatera. Jak powiedzieć o tym Videl…?
Musiał
odłożyć to pytanie na później, ponieważ nagle jego całą uwagę przyciągnął
wrzask Ttuce. Saiyanka odbiła się od ziemi, a wokół niej buchnęły płomienie
czerwonej aury. Niczym sokół runęła na opętanych czarem Czarnego Wojownika
ludzi i z mocą Super Saiyanina przystąpiła do odwetu.
-
Jak śmiecie atakować królową! – Zbyt szybkim jak dla ludzkiego oka ruchem
pochwyciła pierwszego przeciwnika i pojedynczym szarpnięciem oderwała jego
głowę od reszty tułowia. Nieprzyjemny trzask wypełnił uszy Gohana i poderwał go
na nogi.
-
Ttuce, przestań!
Zasilona
amokiem Saiyanka ani myślała słuchać. Z impetem i siłą tornada wbijała pięści w
ciała śmiertelników. Posłała kulę energii w twarz jednej z kobiet, a gdy ta
zaczęła płonąć żywcem, jej dziecko oskalpowała od czubka nosa aż do karku
kolejnym precyzyjnym szarpnięciem. Kiedy dziesięciu ludzi rzuciło się na nią
jednocześnie, ona teleportowała się na skąpane w promieniach słonecznych niebo
i posłała w ich stronę wiązkę energii. Ki wywołała eksplozję równą tej, która
wcześniej została skierowana przeciwko wojownikom.
-
TTUCE!
-
Zamknij ryj, Son – wycedziła, tylko tą uwagą potwierdzając, że w ogóle słyszy
coraz to głośniejsze krzyki Gohana skierowane pod jej adresem. Splunęła przez
ramię i zmrużywszy oczy, napięła mięśnie rąk. Uruchomiony naciskiem mechanizm
sprawił, że złote elementy obudowy kombinezonu zaczęły się odrywać. Jak anioł
śmierci, Ttuce runęła w dół, wprost na wciąż skłonnych do walki przeciwników i
przeleciała tuż nad ich głowami, zasypując ich ostrymi jak szkło płatkami
poszycia. Słońce odbiło się w nich, dodatkowo oślepiając ludzi, zanim fragmenty
zbroi zdążyły ich poranić.
Kiedy
jej kombinezon stał się czarny jak smoła, Ttuce znów spikowała w dół, w locie wyginając się w łuk i łącząc dłonie tuż
za głową. Wbiła jakiegoś mężczyznę w ziemię, pozostawiając po nim jedynie
krwawą plamę. Gohan wyrzucił z siebie kolejny głośny protest, ale pozostali
wojownicy milczeli. Raditz i Siedemnastka podziwiali mordercze instynkty Saiyanki,
a inni uznali, że ich uwagi i tak nie zostaną wysłuchane, więc szkoda
zdzierać gardło. Ttuce złapała następną ofiarę za szyję i spojrzała jej głęboko
w oczy.
-
Jesteś demonem – wydusiła kobieta, widząc drapieżny uśmiech rozświetlający
twarz Saiyanki. – Niech nas Saku uchroni przed takimi jak ty!
-
Więc zdążył się przedstawić? – Ttuce roześmiała się drwiąco i zacisnęła mocniej
palce, z trzaskiem miażdżąc kręgi przeciwniczki.
W
ostatnim tchnieniu kobieta splunęła w twarz Saiyanki krwią, a białka jej oczu równocześnie
wróciły do normalnej barwy. Ttuce upuściła zwiotczałe ciało tuż pod swoje nogi i koniuszkiem języka zlizała
krople czerwonej mazi z ust. Stała przygarbiona i spod byka obserwowała
otaczające ją ruiny. Wiedziała, że pozostali ludzie wciąż gdzieś tam są.
Gohan
uderzył z całym impetem w jej splot słoneczny, a Ttuce runęła w przód. Nie
upadła, ale wylądowała na jednym kolanie i obejrzała się na niego ze
wściekłością przez ramię.
-
To naprawdę wszystko co potrafisz? Atakować od tyłu? – wycedziła i podniosła
się bez wysiłku. Furię widoczną w szarych oczach nagle zastąpiła drwina. Gohan
zacisnął mięśnie szczęk i obserwował jak Saiyanka pochyla głowę i unosi
ramiona, szykując się do ataku. Ttuce musiała być starsza od jego matki, ale
jej rozwój emocjonalny najwyraźniej zatrzymał się kilkanaście lat wcześniej.
Ttuce
roześmiała się, jakby odczytując myśli chłopaka, po czym zniknęła i w mgnieniu
oka znalazła się tuż przy nim. Gohan zgiął się w pół, gdy wbiła pięść w jego
żołądek, i osunął się przed nią na kolana. Saiyanka dwoma palcami pochwyciła go
za szczękę i uniosła ją na tyle, by spojrzeli sobie w oczy. Te dwa palce
wystarczyły, by całkiem go unieruchomić.
-
Stworzyłam zupełnie nową technikę z myślą o tobie. Ale najwyraźniej nie jesteś
na nią jeszcze gotowy. – Wzmocniła uścisk na jego twarzy, wyginając mu usta w
dzióbek. Gohan warknął i spiorunował ją spojrzeniem, a Ttuce odpowiedziała
zimnym uśmiechem. – Oto twoja kara za lata naiwnej wygody. Jesteś słaby jak
kocię. Możesz ćwiczyć, możesz trenować, możesz rzucać się jak wesz na nitce.
Ale nigdy mi nie dorównasz – syknęła mu na ucho i potężnym uderzeniem w twarz
posłała go w tył.
Gohan
wbił się w jeden z betonowych bloków, który napotkał na trasie odrzutu i utknął
w nim na chwilę. Kiedy odzyskał już oddech i mógł skupić rozbiegany wcześniej
wzrok, zaraz skierował go na majaczącą przed nim sylwetkę Ttuce. Stała wśród
pełzającego dymu i spoglądała na niego spode łba – kpiąc. Brak jakiejkolwiek
złości z jej strony miał jasny przekaz. Gohan nie był godnym przeciwnikiem.
Chłopak poczuł, że jego samego ogarnia furia, która rozpala wszystkie
wnętrzności.
Kiedy
Mistyczny Wojownik z rykiem rzucił się na swoją przeciwniczkę, czas zdawał się
stanąć w miejscu. Gohan czuł jak jego pięść przeszywa powietrze i rozrywa je na
strzępy, podczas gdy znienawidzona twarz była coraz bliżej i bliżej, aż nagle…
zniknęła. Chłopak zarył w ziemię, ale utrzymał równowagę i rozejrzał się ze
wściekłością wokoło. Ttuce pozwoliła mu się nakręcić i znów umknęła.
-
Gdzie się podziała ta walnięta suka?! – wrzasnął Yamcha. Gohan nie był jedynym,
który szukał teraz śladów Ttuce na otaczającym ich pobojowisku.
-
Na twoim miejscu bym to sparafrazował – warknął Raditz i otrzepał bujną grzywę
z tynku.
-
Ależ. Muszę się z nim zgodzić. – Głos Ttuce rozbrzmiał gdzieś w przestrzeni, a
ułamek sekundy później Gohan obrócił się w miejscu i zablokował jej łokieć,
zanim ten wyrządził nieodwracalne szkody w jego twarzy.
Saiyanka
uśmiechnęła się przerażająco i pozwoliła, by chłopak zamierzył się na nią po
raz kolejny. Kiedy rozgrzana do białości pięść mknęła już w stronę jej twarzy,
pochwyciła ją w dłoń i unieruchomiła. Mięśnie Gohana zatrzeszczały w proteście,
a on zacisnął zęby. Siła uderzenia ulotniła się w powietrze, a Ttuce stała
przed nim niewzruszona, więżąc jego
wyciągniętą rękę i po raz kolejny uświadamiając mu dzielącą ich przepaść.
Saiyanka zakleszczyła bardziej swoje palce, a Gohan zaczął głębiej oddychać, pozwalając
by nozdrza poruszały mu się jak u wściekłego byka. Otaczająca go łuna energii
drżała niebezpiecznie. Oczy Ttuce błyszczały w rozbawieniu.
-
Z moją przeszłością nie można być normalnym – wyszeptała, obserwując go
drapieżnie. W ogóle nie mrugała, a Gohan odczuwał przepływające do niego wiązki
elektryczne, które szczypały jego skórę i drażniły zmysły. Bransolety na nadgarstkach Saiyanki zacisnęły się
ledwo dostrzegalnie, a spod nich, niczym trujący opar, zaczęła się sączyć czarna
aura.
Kiedy
Ttuce przemieniła się podczas walki na Vegetasei, jej włosy zamiast czerwone,
stały się czarne. Ci z Wojowników Z, którzy byli świadkami tego zajścia,
zaczęli określać ten rodzaj transformacji Saiyańskim
Demonem – całkowitym przeciwieństwem stadium Saiyańskiego Boga. Kiedy Gohan
spoglądał teraz na wykrzywioną szaleństwem twarz Ttuce nie miał wątpliwości, że
nazwa ta okazała się być bardzo trafna. Co więcej uważał też, że Beerus
zdecydował się spętać umiejętności Saiyanki tylko dlatego, że bał się, że ta z
czasem połasi się na jego tytuł Boga Zniszczenia.
Czarna
ki wypływała wciąż spod boskich bransolet, a te zaciskały się coraz bardziej i
bardziej, tłumiąc ją w zarodku. Nie było to bezbolesne, co Gohan wyczytywał w
drżeniu tęczówek Saiyanki. Im bardziej Ttuce chciała się przemienić w Saiyańskiego
Demona, tym bardziej kajdany sprowadzały ją na ziemię. Chłopak nie mógł
powstrzymać nagłego uczucia wdzięczności wobec Beerusa. Z Ttuce w demonicznym
stadium przemiany na pewno by sobie nie poradził.
-
Nie pozwolę ci zabić nikogo więcej – powiedział drżącym głosem, a Saiyanka
uniosła brwi i przekrzywiła głowę na bok, wyrażając uprzejmie powątpiewanie.
Puściła go i znów zniknęła, tylko po to by zaraz pojawić się nad tymi ludźmi,
którzy właśnie wyłonili się spomiędzy ruin sceny i biegiem próbowali oddalić od pola walki. Spadła na nich i chwyciwszy za włosy przypadkowego mężczyznę,
zmiażdżyła jego twarz o ziemię. – NIE!
Gohan
stał się wreszcie świadom swojej bezradności. Ttuce obróciła się na pięcie i
rozczapierzonymi palcami rozszarpała brzuch kolejnej osoby. Jak w jakimś
upiornym układzie tanecznym, zabijała następnych ludzi, zderzając ich głowy ze
sobą, skręcając karki i wypruwając wnętrzności. Ziemianie nie mieli szans w
starciu z obcą formą życia, która przybyła z kosmosu tylko po to, by zgnieść
ich jak robaki. Gohan powiódł wzrokiem po pozostałych wojownikach, którzy do
tej pory nie wsparli go ani słowem, ani gestem. Kiedy Ttuce wreszcie
znieruchomiała, a wirujące wokół niej w powietrzu ciała opadły bez życia na ziemię,
Siedemnastka zagwizdał i włożył do ust wykałaczkę, którą do tej pory się bawił,
po czym zaczął bić Saiyance brawo.
-
Pięknie! Danse Macabre!
-
Przyjemność po mojej stronie. – Ttuce z zawadiackim uśmieszkiem odgarnęła część
zmierzwionej grzywki za ucho. Towarzysząca jej czerwona aura ki zniknęła, a
wraz z nią moc Super Saiyanina.
-
Ci ludzie są niewinni – powiedział Gohan, a Ttuce znów zaszczyciła go
spojrzeniem.
-
Niewinni? – parsknęła. – Właśnie to powtórzysz swojej żonie, gdy spyta o śmierć
ojca?
Gohanowi
robiło się naprzemian zimno i gorąco. Zacisnął pięści, a jego paznokcie wbiły
się w poduszki dłoni.
-
Są pod wpływem czaru. Są ofiarami!
-
Doprawdy? Z tego co słyszałam, Czarny Wojownik tylko zaproponował im dołączenie
do niego. Jak na moje uszy, to dał im wolną wolę i wybór. – Na widok budującej
się wokół chłopaka bariery białej energii, zrobiła kilka kroków w jego stronę.
– Ci ludzie są teraz naszymi wrogami. Nie masz prawa wybierać między nimi i
nami. To ty nas w to wciągnąłeś. My próbujemy ocalić ten świat. Oni chcą
chronić wyłącznie swoje tyłki.
-
Nie ośmieszaj się, Gohanie. Wszystkich nie uratujesz! – krzyknął Siedemnastka i
oparł dłonie na biodrach, a jedną nogę postawił na ciele którejś z ofiar szału Ttuce.
Yamcha spojrzał na niego z odrazą.
-
Odezwał się ten ze skłonnościami socjopatycznymi.
-
Uważasz, że nie mam racji? Jeśli my przeżyjemy, to przywołamy Shenrona i
przywrócimy życie tym, którzy zginęli. Oni dla nas gówno zrobią. Taka już
wdzięczność i pomysłowość Ziemian. – Siedemnastka wzruszył ramionami i językiem
obrócił wykałaczkę w ustach.
Ttuce
nie odrywała wzroku od Gohana. Śledziła zmiany zachodzące na jego pokrytej
bliznami twarzy. Chłopak, czy tego chciał czy nie, musiał wreszcie przejrzeć na
oczy.
-
Polujesz na drapieżnika, Son. Nie możesz więc dalej grać roli jego ofiary.
-
Nie stanę się mordercą tylko dlatego, że ty uważasz to za normalny stan rzeczy
– warknął i wyprostował się, górując nad nią. – Ja też jestem człowiekiem i
Ziemianinem.
-
Tylko w części – syknęła, mrużąc znowu oczy. Podeszła do niego szybko i
szturchnęła go pięścią w tors, zadzierając głowę tak, by go dobrze widzieć. – I
choćbyś chciał temu zaprzeczać nawet i do końca życia, nigdy nie pozbędziesz
się saiyańskiej krwi i natury, jaka jest jej przypisana.
-
Bycie mordercą nie jest wpisane w naturę Saiyanów. To wybór. – Gohan spojrzał
jej twardo w oczy. – A ty chyba o tym zapomniałaś.
Ttuce
zamrugała, po czym uśmiechnęła się krzywo i cofnęła o krok. Skinęła głową, a
gdzieś w jej pamięci rozbrzmiał śmiech Freezera.
-
Bardzo możliwe. Ale powtórzę jeszcze raz: nie zgrywaj ofiary. W ten sposób
nikogo nie pokonasz.
>*<
Bunkier
Capsule Corporation drżał w posadach od płaczu Videl. Ciężarna kobieta wpadła w
histerię na wieść o śmierci Satana, a zaaferowana pani Briefs nie mogła nadążyć
z parzeniem herbaty na jej zszargane nerwy.
-
Pantie, skarbie, pozwól, że ci pomogę… – Profesor Briefs pojawił się u boku
żony, gdy tylko zauważył, że w kuchni zaraz dojdzie do katastrofy.
-
Dobrze, potrzymaj to! – Kobieta zaczęła mu wciskać kolejne pudełka, które
wyciągała w ferworze akcji z szafki nad zlewem i kredensu pod ścianą. – Herbata
zielona, czarna, biała, pu-erh, czystek, rumianek, pokrzywa,
hibiskus, gdzie jest melisa?!
-
Pantie, najdroższa, może rumianek wystarczy? – wymamrotał Profesor Briefs zza
trzymanego w ramionach stosu kartoników, zza którego nie było już nawet widać
czubka jego głowy. Wiszący mu na ramieniu kotek miauknął z przejęciem.
-
Nie, nie wystarczy! – zagrzmiała pani Briefs, w niezwykle rzadkim jak na siebie
przejawie gniewu. Pantie honorem unosiła się jedynie wtedy, gdy zagrożony
został jej tytuł perfekcyjnej pani domu. – Potrzebujemy melisy! CZYŻ NIE MAM
RACJI?!
To
pytanie zostało skierowane do ściśniętych za miniaturowym stołem wojowników.
Zakleszczona pomiędzy Raditzem i Tienem Ttuce znieruchomiała, z łyżką zupy miso
uniesioną w drodze do buzi. Siedzący obok Siedemnastki Yamcha zamarł z zębami
zaciśniętymi na udku kurczaka, a tkwiący na taborecie Chiaotzu zakrztusił się
mlekiem. Wojownicy spojrzeli po sobie nawzajem.
-
Tak, tak…
-
Racja, święta racja…
-
Absolutnie…
-
No ba!
-
Dobrze, Pantie. Szukaj dalej. Nigdzie nam się nie śpieszy. – Profesor Briefs
zadrżał aż po same końce imponujących wąsów, a jego małżonka z miną godną
Indiany Jonesa wznowiła poszukiwania w zakamarkach kredensu.
Tymczasem
Gohan tkwił z Videl za szczelnie zamkniętymi drzwiami prowizorycznej sypialni
na końcu korytarza, ale do uszu pozostałych wojowników (głównie tych
saiyańskich) i tak docierały strzępki ich chaotycznej rozmowy.
-
Nie martw się. Obiecuję, że jeszcze wszystko będzie dobrze – powtarzał chłopak półszeptem,
zupełnie jakby bardziej niż Videl, próbował przekonać do tego pomysłu samego
siebie.
Siedzieli
razem na kanapie. Gohan gładził żonę po włosach i przyciskał do piersi w gorącym
zapewnieniu bezpieczeństwa. Kobieta drżała i z trudem przełykała kolejne łzy.
Jej dłonie pozostawały na uwydatnionym ciążą brzuchu, zupełnie jakby chciała go
ukryć w głębi siebie – tak aby nikt nie mógł go zobaczyć i skrzywdzić istoty,
która go zamieszkiwała. Głos Gohana zdawał się ją hipnotyzować i zachęcać do
snu swoją łagodnością i monotonią. Przynajmniej do czasu.
-
Poradzimy sobie z tym. Czarny Wojownik odpowie za wszystko co zrobił, a kiedy
wróci mój ojciec…
-
TWÓJ OJCIEC ZOSTAWIŁ NAS TU NA PEWNĄ ŚMIERĆ! – Videl poderwała się na nogi i
spojrzała na niego z góry jak mściwa bogini. – SŁYSZYSZ?! NA ŚMIERĆ!
Wrzask
kobiety poniósł się echem po korytarzach bunkra, a potem na nowo połączył się z
jej szlochem.
-
Nie mój. Mój próbował pomóc… Narażał się dla nas wszystkich… Z powodu waszego
głupiego pomysłu!
-
Ojej. – Pantie z zatroskaną miną przytknęła palce do ust, podczas gdy Profesor
Briefs walczył z nieposłusznym imbrykiem.
-
Ma trochę racji – mruknął Raditz i wgryzł się w hamburgera z wołowiną.
Yamcha
spojrzał krzywo na tego wielkiego Saiyanina, któremu po palcach spływał teraz roztopiony
ser. Ttuce siedziała wciąż przy nim w ponurym zamyśleniu, co jakiś czas
pociągając z butelki rum, a jej wyciągnięte nogi spoczywały na jego kolanach.
Siedemnastka z lubością na twarzy wyjadał kolejne Pocky prosto z opakowania.
Tien, nie mogąc dłużej znieść tej ogólnej bezczynności i mlaskania Raditza, z
warknięciem wstał od stołu i oparł się plecami o upstrzoną radosnymi obrazkami ścianę.
Wydarzenia tego dnia pozostawiły ich wszystkich pogrążonych w głębokim
dystresie.
Krillan
zaszył się gdzieś z Marron, a Genialny Żółw nie odzywał się prawie w ogóle i
pozostawał w swoim pokoju, najprawdopodobniej w głowie oddając się rozmowom z
duchami. Oolong histeryzował otwarcie, a Pūar na moment zapomniał* o niedawno
nabytej psiej naturze Yamchy i wwiercał się dla bezpieczeństwa pod jego pachę.
Chiaotzu wodził wzrokiem za Tienem, czekając aż ten wymyśli rozwiązanie dla tej
patowej sytuacji. Mężczyzna zaciskał wargi w wąską linię i z trudem tłumił
wiązankę przekleństw, która od dawna pchała mu się na usta. Trzecie oko
rozszerzało się, a skrzyżowane na szerokim torsie ręce drżały ze wściekłości.
-
Gdzie jest Buu? – spytał w końcu, starając się zachować spokój.
-
Piccolo i Dende zatrzymali go w Boskim Pałacu – mruknął Yamcha, drapiąc
przysypiającego Pūara za uszami. – Wpadł w szał, gdy się dowiedział co się
stało. A potem zupełnie oklapł. Chyba ma depresję. W najbliższym czasie nie
będzie z niego użytku.
Tien
zaklął już teraz na głos i walnął pięścią w ścianę, przy okazji zrzucając z
niej kilka obrazków. Ttuce spojrzała na niego przelotnie i uniosła brwi z
rozbawieniem.
-
Złość piękności szkodzi – upomniał go usłużnie Siedemnastka, po czym
poczęstował Raditza Pocky. Saiyanin ugryzł jeden ze słodkich paluszków i
skrzywił się od razu.
-
Ugh! Puste kalorie. Wojownik je po to, by mieć siły trenować i stawiać czoła
swym wrogom! Potrzebuje mięsa i warzyw. Taki kit nic mi nie da, a co najwyżej…
– Nim zdołał dokończyć, Ttuce wepchnęła mu do ust łyżkę Nutelli.
-
Już, już. Wojownik je po to, by mieć zapchaną gębę i nie pieprzyć głupot.
-
Totalnie! – Niemalże osobiście obrażony Siedemnastka założył ręce na torsie. –
Nie lubi słodyczy, dobre sobie. Jeszcze zaraz powie, że nie płakał gdy umierał
Mufasa!
Tien
wzniósł oczy do sufitu, prosząc bogów o cierpliwość. Ttuce jednym duszkiem
opróżniła butelkę z alkoholu i z trzaskiem odstawiła ją na stół. Zaraz potem
wyszła z kuchni. Sama też miała już dość tego nieproduktywnego pieprzenia o
wszystkim i o niczym. Na korytarzu, w świetle jarzeniówek, rozruszała mięśnie
karku i naciągnęła palce, kierując kroki w stronę drabiny i wyjścia z bunkra.
Pora na trening.
Po
dobrej pogodzie, stanowiącej otoczkę ich przedstawienia, którego to reżyserem
koniec końców okazał się być Czarny Wojownik, nie pozostał już nawet ślad. Z
szarego nieba na nowo sączył się deszcz, a powietrze kleiło się do skóry, w
zwiastującej burzę temperaturze. Ttuce westchnęła i wykonała jeszcze kilka
skłonów, przygotowując kręgosłup do bardziej wymagających ćwiczeń, gdy nagle
wyczuła zbliżającą się energię. Kiedy ponownie uniosła wzrok, jej oczom ukazał
się nadlatujący Goten z Bulmą na plecach.
Chwilę później chłopiec
wyminął Saiyankę bez słowa i wskoczył przez otwór w ziemi do bunkra, wyruszając
na poszukiwanie starszego brata. Kobieta natomiast została z Ttuce na otoczonej
drzewami polanie, przygarbiona i nieobecna. Zacisnęła pobielałe palce na
materiale bluzy, a podziurawiony pancerz kombinezonu bojowego, który miała pod
spodem, nie pozostawił Saiyance żadnych wątpliwości odnośnie powodu jej
roztrzęsienia.
-
Kogo zabiłaś?
Bulma
spojrzała na nią tak, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy. Rozwichrzone włosy okalały
jej bladą twarz, a zdrętwiałe wargi nie potrafiły sformułować ani jednego słowa.
Otwierały się tylko i zamykały na przemian, aż w końcu Ttuce straciła
cierpliwość.
-
Nie zamierzam bawić się w terapeutę. – Wyminęła Bulmę, zamierzając poszukać
innego miejsca do treningu.
-
To było w obronie własnej.
-
Więc sobie odpuść – rzuciła. W nagłym przypływie sił Bulma schwyciła ją za łokieć
i dopiero wtedy Saiyanka raczyła przystanąć.
-
Proszę cię. Powiedz, że nam pomożesz. Proszę, muszę to usłyszeć – wydyszała, a
Ttuce prychnęła i zamknęła oczy.
-
Cenię czyny bardziej niż słowa.
-
Więc nam pomóż! Błagam… – Jej palce zacisnęły się mocniej na ręce Saiyanki, a
ta warknęła i strąciła je z siebie z irytacją. Obróciła się w stronę kobiety z mrocznym wyrazem
twarzy. Bulma straciła równowagę i zatoczyła się, ale utrzymała wrogie i ostre
jak nóż spojrzenie. Nagle nie miała już pewności, czy kiedykolwiek powinna była
Ttuce zaufać.
-
Dlaczego wszyscy próbujecie mnie zmusić do grania roli, której nie chcę? Nie
jestem twoją bohaterką, Bulmo. I nie jestem moim bratem. Czas, żebyś zdała
sobie z tego sprawę – powiedziała, a jej źrenice zwęziły się jak u kota. –
Jeśli rzeczywiście potrzebujesz herosa, to sama się nim stań.
>*<
W
Gohanie zaszła jakaś zmiana. Ttuce nie potrafiła dokładnie powiedzieć co to
było, ani czy rzeczona zmiana została wywołana wymianą zdań między nimi, czy
może raczej bezpośrednim starciem z Videl. Fakt jednak pozostawał faktem. W
Gohanie coś pękło. Kiedy kilka dni później spotkali się w Pałacu
Wszechmogącego, chłopak skinął jej głową na powitanie i poprosił ją o wspólne omówienie
taktyki.
-
Dosypali ci czegoś do owsianki? – burknęła Saiyanka, a Gohan potrząsnął głową.
-
Po prostu chcę wysłuchać twoich pomysłów i podzielić się moimi spostrzeżeniami.
-
Ale zdajesz sobie sprawę, że moje pomysły mogą zakładać śmierć kilku… tysięcy
ludzi?
-
Tak. Ale równocześnie zdaję sobie też sprawę z tego, że ludzie wcale nie będą
naszymi głównymi przeciwnikami. To ma nam tylko utrudnić zadanie i odwrócić
naszą uwagę od istot pokroju Ameonny. Czarny Wojownik groził, że pojawi się ich
jeszcze więcej. I jak dotąd takowe groźby z jego strony nie były puste –
wyjaśnił.
-
Żeby tylko się nie okazało, że ci ludzie, o których tak bardzo drżysz, są
najgorszymi potworami ze wszystkich możliwych. – Ttuce uśmiechnęła się krzywo
na widok cienia, który przemknął po twarzy Gohana, po czym wyciągnęła rękę w
przód, dając mu pierwszeństwo. – Zamieniam się w słuch. Co proponujesz?
Chłopak
oprowadził ją po Pałacu Wszechmogącego i opowiedział jej o Komnacie Ducha i
Czasu. Ku jego zdziwieniu Saiyanka nie wykazała przesadnego zainteresowania
wizją rocznego treningu w zamknięciu, ale zgodziła się, że jest to ciekawa
opcja dla słabszych wojowników. Następnie przystąpili do omawiania sił i
możliwości członków Satan Force.
-
Piccolo i Raditz powinni trzymać się z daleka od pola walki. Teoretycznie wciąż
są martwi, a ciała odzyskali tylko warunkowo. Jeśli te znowu zostaną
zniszczone, ich dusze ulegną całkowitemu unicestwieniu. Od tego nie będzie już
odwrotu, nawet z pomocą kryształowych kul – powiedział Gohan, a Ttuce uciekła
wzrokiem w bok. Gdzieś za rogiem mignęła jej peleryna Nameczanina, który z
jakiegoś powodu unikał spotkania z nią.
-
Racja – mruknęła i założyła ręce na piersi. – Do czego ich wykorzystamy?
-
Powinni zostać tutaj i chronić Dendego. – Gohan usiadł na stopniach wiodących
do Pałacu i oparł brodę na pięści. – Nie możemy sobie pozwolić na jego śmierć,
bo bez niego kule całkiem stracą moc. Piccolo i Raditz są naszym ostatnim bastionem. Jeśli wróg przedrze się aż tutaj,
będzie to oznaczać, że my już zginęliśmy.
Ttuce
zrobiła mentalną notatkę i skinęła głową, nadal stojąc nad nim niewzruszenie niczym
kat. Liście palm zaszumiały na wietrze.
-
Muten Rōshi wbrew pozorom jest genialnym wojownikiem i strategiem, ale Oolong i
Pūar nigdy nie uczestniczyli w żadnej z naszych walk i raczej tak powinno
pozostać.
-
Ale z jakiegoś powodu do nas dołączyli. Nie wierzę, że chodzi wyłącznie o
ziemską lojalność. Co potrafią? – Saiyanka oparła ręce na biodrach, po czym z zainteresowaniem
wysłuchała opowieści Gohana o technice krótkoterminowej transformacji. Kiedy
chłopak skończył, pogładziła się w zamyśleniu palcem po brodzie.
Gohan
zaraz zauważył jej minę i dodał:
-
Jak widzisz nie jest to coś, co nas wspomoże. Taka transformacja potrwa najwyżej
pięć minut. Nie powinni się narażać…
-
Wręcz przeciwnie, Son. To może być nasza dywersja.
– Ttuce opuściła na niego wzrok i uśmiechnęła się zimno. – Skoro podjęli
decyzję o dołączeniu do nas, to nie powinni się z niej teraz wycofywać. To też
ich planeta i ich wojna.
Buu
ostatecznie odmówił współpracy. Swoją decyzję w kilku okrzykach wytłumaczył
tym, że w obliczu śmierci Satana to jemu w obowiązku przypadła opieka nad
Videl. I rzeczywiście, stwór oficjalnie pożegnał się z wojownikami i udał do
bunkra, aby tam nie spuszczać z ciężarnej kobiety oka. Gohana taki obrót sprawy
nawet nieco ucieszył. W razie zagrożenia Buu mógł stanowić mur niemożliwy do
przebicia.
Bulma
i Goten wyruszyli na poszukiwanie kryształowych kul. Na odchodnym kobieta
zostawiła wojownikom zestaw nowiuteńkich scouterów, prosto z taśmy produkcyjnej
jej ojca. Ich szkiełka były prostokątne – węższe i dłuższe od oryginałów – tak,
że przesłaniały wyłącznie gałkę oczną, a nie policzek. Bulma zabrała także po
jednym dla siebie i Gotena. Wiedziała, że w obecnym zamieszaniu panującym na
Ziemi, bardzo szybko mogą znaleźć się w potrzebie kontaktu z silniejszymi
członkami zespołu.
-
Jesteśmy na miejscu. To tutaj kule zostały użyte po raz ostatni! – Bulma
poprawiła zwisające jej z ramienia działo, za pomocą którego kilka miesięcy
wcześniej dała wycisk Kakarotto.
Zdążyła
już dojść do siebie po wydarzeniach, które miały miejsce w siedzibie JAXA, a
przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Włosy zaczesała za uszy, na szyi miała
laboratoryjne gogle, a jej ubiór moro świadczył o tym, że teraz myśli o sobie
jako o żołnierzu. Goten musiał przyznać, że Bulma dawała z siebie wszystko.
Rozejrzał się po zniszczonej górskiej kotlinie. Doskonale pamiętał to miejsce i
dzień, w którym Ttuce po raz pierwszy starła z jego ojcem.
-
To tutaj wszystko się zaczęło. – Bulma westchnęła i wyjęła z plecaka najnowszy
radar. Urządzenie było wyczulone na najsłabsze nawet drobinki energii magicznej.
Przez to też miało być w stanie prześledzić ostatni tor lotu kul i odnaleźć je w
stanie ich spoczynku. Kobieta spojrzała znów na Gotena i uśmiechnęła się pod
nosem. – Cóż, to zdecydowanie przywołuje wspomnienia. Tak poznałam Goku.
Zaczynamy?
Chłopiec
odpowiedział uśmiechem i skinął głową, a Bulma uruchomiła radar. Ekran
urządzenia rozświetlił się i ukazał zieloną mapę pobliskiego terenu. Przez
chwilę nic się nie działo, ale czekali cierpliwie, aż w końcu na tej samej
mapie pojawiło się siedem białych smug, wskazujących kierunki, w jakich
poleciały kule.
-
Hej. – Bulma zamrugała szybko. – Jedna powinna być całkiem niedaleko. – Goten
uniósł się w powietrzu i zajrzał jej przez ramię. – Widzisz? Leć po nią!
Niedługo cię dogonię.
Chłopiec
jeszcze raz spojrzał na radar i porównał mapę z otaczającym ich krajobrazem.
-
To w tym lesie. – Wskazał na horyzont. – Spotkamy się tam! – krzyknął i
poleciał przodem. Bulma tymczasem wydobyła z plecaka kapsułkę z logo CC i
rzuciwszy ją na ziemię, uwolniła z jej wnętrza motocykl.
-
No dobra, Bulmo – mruknęła sama do siebie i naciągnąwszy gogle na oczy, usiadła
na siodełku. Zacisnęła odziane w rękawice dłonie na kierownicy i wzięła głęboki
oddech. – Do boju.
Goten
wleciał do lasu i zaczął go przeczesywać w poszukiwaniu potencjalnego źródła zagrożenia.
Głowa obracała mu się we wszystkie strony, ale oprócz nadwiędniętej zieleni i
usłanego obumarłymi liśćmi podłoża, nic innego nie rzucało mu się w oczy. Nagle
usłyszał jednak jakiś szelest w krzakach i dopadłszy do nich z szybkością
błyskawicy, wyrwał część wraz z korzeniami.
Przed sobą zobaczył obsypaną piachem dziewczynkę, o
ozdobionych ciężkimi powiekami oczach i o wyrazie dużego niezadowolenia na twarzy.
-
Ugh. Dzięki ci bardzo, matole – mruknęła i zaczęła otrzepywać swój zielony
płaszczyk z ziemi.
-
Mai! – Goten cisnął zaraz krzak gdzieś za siebie i wylądował przy niej. – Co tu
robisz? Też szukasz kryształowych kul?!
Dziewczynka
spojrzała na niego krzywo i prychnęła, opierając jedną rękę w talii.
-
Kul? Nie. Nie zregenerowały się jeszcze po ostatnim użyciu, głupolu. Sam
zobacz. – Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej idealnie kulisty
kamień. Oczy Gotena jeszcze bardziej się rozszerzyły.
-
Mai, skąd ją masz?!
-
Ta akurat wylądowała tuż przy mnie, gdy została użyta poprzednim razem. Tylko
dlatego ją rozpoznałam. – Uśmiechnęła się z dużym samozadowoleniem i odgarnęła
pasmo czarnych włosów z ramienia na plecy. – Myślałam, że przetrzymam ją aż
odzyska moc i dopiero wtedy odszukam resztę. – Znowu spoważniała i spojrzała na
Gotena przenikliwie. – Hej, a gdzie Trunks? – spytała roszczeniowo. – Wy dwaj
jesteście nierozłączni!
-
Trunks… – Goten przełknął ślinę, spoglądając na nią bezradnie. – Daleko. Daleko
stąd.
-
Och. – Oczy Mai zwęziły się nieco. Zrozumiała. – W takim razie weź ją. Tobie
przyda się bardziej. – Wręczyła mu kamienną kulę i na pięcie odwróciła się do
odejścia.
-
Mai? – Goten świdrował spojrzeniem jej wyświechtany płaszcz. – A gdzie są twoi
przyjaciele?
-
Daleko stąd – odparła sucho i zniknęła między drzewami.
>*<
Ttuce
westchnęła z zadowoleniem i rozsiadła się wygodnie przy barze opustoszałego
lokalu. Przyciągnęła do siebie kolejno kilka butelek alkoholi, które to planowała
tego wieczoru wypróbować, i przez okno spojrzała z teatralnym rozrzewnieniem na
konstrukcję hotelu po drugiej stronie ulicy. Mimo deszczu budynek trawiły
płomienie. Nic też nie wskazywało na to, żeby w promieniu kilku kilometrów
przebywał choć jeden człowiek skłonny je ugasić.
Knajpa
była mała i całkiem zdemolowana. Ttuce nie wiedziała czy to z powodu ataku
jakiegoś potwora, czy może szału wywołanego przemówieniem Czarnego Wojownika,
ale ktoś powywracał wszystkie stoliki i roztrzaskał lampy, pogrążając lokal w
ciemnościach, które teraz rozświetlały jedynie płomienie za oknem.
-
Na szczęście nie ruszyli barku. Zachowali choć tyle szacunku – mruknęła,
odkręcając pierwszą butelkę whisky.
Ttuce
była już w trakcie zawierania bliższej znajomości z Jimem Beamem, gdy nagle
drzwi knajpy skrzypnęły przy otwieraniu.
-
Cholibka, już myślałem, że tu nie trafię. – Ledwo unikając potknięcia się o
własne nogi w panującym w pomieszczeniu półmroku, Raditz klapnął na miejsce
obok niej. Ttuce spojrzała jednym okiem na jego mokrą i zmierzwioną grzywę.
-
Masz?
-
Masz. – Podał jej również nieco namokniętą paczkę papierosów. Saiyanka
podziękowała niewyraźnym mruknięciem i wystrzeliwując z koniuszka palca iskrę
energii, zapaliła pierwszego z nich. Raditz rozejrzał się na boki i rozpiął
kurtkę, którą wcześniej wmusił mu Gohan.
Teraz nie powinniśmy
rzucać się w oczy. A ty jesteś aż nadto charakterystyczny.
Raditz
prychnął z niedowierzaniem nad argumentem bratanka.
-
Co to za dziura? I co tu robimy?
-
Chciałeś randkę, to masz randkę – powiedziała Ttuce i zapiła smak papierosa
kolejną porcją whisky.
-
Co?! To?! Dobry Kami, przypominaj mi
czasem, że zupełnie nie nadajesz się do organizowania jakichkolwiek spotkań. – Raditz
odebrał jej butelkę. – Mogłabyś też korzystać ze szklanek. Kaito, a to ponoć ja
jestem niewychowany… – Idąc za przykładem Saiyanki, napił się z gwinta i zaraz
potem oczy zaszły mu łzami. Z trudem przełknął palący mu gardło trunek i bez
słowa oddał whisky Ttuce. Ta tylko zaśmiała się dziko i znowu zaciągnęła dymem
z papierosa, po czym strzepnęła popiół z niego wprost do wyszczerbionej
popielniczki, którą to wcześniej znalazła na podłodze.
-
Jesteś słaby.
-
O w mordę – sapnął i pokręcił głową, a woda z jego włosów spadła na Ttuce. Saiyanka
warknęła i przesunęła się o jedno miejsce dalej. Raditz automatycznie przesunął
się o jedno miejsce bliżej.
-
Więc. Co się robi na randkach? – spytała.
-
Huh?
-
Nie patrz na mnie z psim zdumieniem. To ty gadałeś na ten temat z Siedemnastką.
Ja się nie znam na tych głupich ludzkich zwyczajach – sarknęła i jednym haustem
opróżniła resztę butelki.
- Pomyślmy. – Raditz postukał się palcem w
brodę. – Na pewno się ze sobą rozmawia. Prawi komplementy…
-
Komplementy? – Ttuce spojrzała na niego tak, jakby właśnie jej zakomunikował,
że Freezer w tajemnicy uczęszczał na balet. – W takim razie przyszedłeś do
niewłaściwej osoby.
-
Ależ! – Raditz obrócił się na krześle tak, żeby siedzieć przodem do niej.
Uśmiechnął się nonszalancko. – Uwielbiam sposób w jaki krew odbija się w twoich
oczach. I wyraz twarzy jaki przybierasz, gdy rozrywasz kogoś na strzępy.
Uwielbiam twój krzyk, kiedy się przemieniasz i ten mały pieprzyk, który masz
pod lewą łopatką.
Ttuce
nie wytrzymała i parsknęła ochrypłym śmiechem.
-
Dobra. To ci się udało. – Wreszcie odstawiła opróżnioną butelkę i
sięgnęła po następną.
-
Teraz twoja kolej. – Raditz oparł się łokciem o blat baru i spojrzał na nią
wyczekująco. – To wcale nie jest takie trudne.
-
Zapomnij – odparła stanowczo i pomogła sobie zębami przy zdzieraniu zabezpieczenia
z szyjki butelki.
-
Nie bój się swoich uczuć! – To zaraz zaskarbiło mu jej morderczą uwagę.
-
Ja się niczego nie boję.
-
Udowodnij. – Uśmiechnął się cwanie. Ttuce zgrzytnęła zębami i odsunęła od
siebie alkohol. Odetchnęła głęboko, wysilając resztki swojej i tak bardzo
nikłej cierpliwości.
-
No dobrze. – Przesunęła językiem po dolnej wardze i w poszukiwaniu natchnienia utkwiła
wzrok w suficie. – Uwielbiam… Nie. – Uniosła palec wskazujący i pokręciła nim. –
Uwielbiam to zbyt mocne słowo. Lubię…
Lubię gdy… Lubię w tobie… – Westchnęła z irytacją i spojrzała na Raditza, nie
zamierzając się poddać. – Lubię twoje włosy.
Saiyanin
wyszczerzył zęby w nieco głupkowatym uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne
i skupione na Ttuce. Wpatrywali się w siebie przez chwilę w milczeniu, które
zdawało się mieć ciężar całego wszechświata.
Jej
twarz była pusta, a jego wyrażała cały wachlarz emocji.
-
Kochałaś mnie wtedy naprawdę? – spytał w końcu Raditz, a Ttuce jak na komendę odwróciła
się do niego bokiem i znów wzięła butelkę do ręki. Przygarbiona, przesunęła
palcem po naklejce i spróbowała zdrapać ją paznokciem. Czas płynął nieubłaganie
dalej i kiedy Saiyanin myślał już, że nie uzyska odpowiedzi i chciał zmienić
temat, do jego uszu dobiegły ciche słowa, wypowiedziane w przestrzeń:
-
Kochałam cię tak bardzo, że teraz mogę już tylko nienawidzić.
>*<
Wszystkie
kręgi piekielne spowite były w półmroku i pogrążone w chaosie. Czas płynął tu
inaczej, jakby na odwrót, a Vegeta i Goku szli wciąż naprzód, przemierzając
niekończące się kamienne korytarze i jamy, w których to szaleli tutejsi
mieszkańcy. W nozdrza Saiyanów wwiercał się wywołujący mdłości odór, zbliżony
do zapachu siarki.
-
O co tu chodzi? – mruknął Goku.
-
Nie tak to sobie przypominam – powiedział Vegeta i zmarszczył brwi.
Podczas
jego ostatniego pobytu w tym przeklętym miejscu, piekło było, cóż, wciąż piekłem, ale jednak panowały w nim pewne
niespisane zasady i swego rodzaju logiczny porządek. Teraz, obserwując
ganiających się wokół stalagmitów potępieńców, książę miał dziwne wrażenie, że
w tej krainie wydarzyło się coś złego.
-
Enma Daiō zawsze robił na mnie wrażenie bardzo konkretnego i poważnego faceta. –
Goku podparł się pod boki. – To chyba nie w jego stylu, dopuścić do takiego
zamieszania? Myślałem, że lubi porządek.
-
Hmpf. Może urządził im święto lasu. – Vegeta zobaczył jak jakiś kretyn z
rozpędu rozbija się o stalagnat i poczuł zastrzyk irytacji. – Jak go spotkamy,
to będziesz miał okazję zapytać. A teraz ruchy!
-
Właśnie, to mi o czymś przypomina! – Goku go dogonił i klepnął w ramię. –
Powinniśmy skontaktować się z naszymi przyjaciółmi i uprzedzić ich, że wracamy.
-
I niby jak chcesz to zrobić?
-
Pomyślałem, że mógłbyś użyć więzi z Ttuce.
-
Słucham?! – Vegeta stanął jak wryty, przez co Goku potknął się o jakiś głaz na drodze
i wpadł na niego z całym impetem.
-
Oj! – Pomasował obolałą głowę, którą uderzył w jego osłonięty zbroją kark. –
Jesteście bliźniętami, macie specjalną więź. Użyj jej!
-
Nie wiesz o czym mówisz – wycedził Vegeta z niemalże przekrwionymi oczami i zamachał
rękami w geście niedowierzania, który swego czasu podpatrzył u Bulmy. – Zdajesz
sobie sprawę o co mnie prosisz?! Mam wejść do jej głowy?! To prywatne miejsce!
-
Co się tak dziwisz? – Goku wzruszył ramionami z miną niewiniątka. – Przeżywasz
jak mrówka okupację. To nasza jedyna szansa, ‘Geta. Jeśli dowiedzą się, że tu
jesteśmy, to może pomogą nam się stąd wydostać. Przecież Ttuce cię nie zje…
-
I właśnie tego nie byłbym taki pewien.
*Angielski
dubbing wskazuje na to, że Pūar jest płci żeńskiej, ale o ile dobrze pamiętam
Akira miał na ten temat inne zdanie. :P
Ten rozdział chciałabym zadedykować Anonimowej. ;)
Anonimowych komentarzy pojawia się tu od groma, ale jako że po stylu pisania potrafię odróżnić ich autorów, to tę dedykację kieruję do jednej konkretnej osoby. :D Jesteś tu od samego początku i nie przegapiłaś chyba żadnego rozdziału, a Twoje słowa zawsze przywołują uśmiech na moją twarz. Bardzo Ci dziękuję za czas, który poświęcasz temu opowiadaniu i mam nadzieję, że nadchodzący wielkimi krokami finał Cię nie zawiedzie!
A teraz z innej beczki. Gdybyście mieli wpływ na wybór aktorów, którzy mieliby zagrać Goku, Vegetę i resztę ferajny w dobrej ekranizacji DBZ, to na kogo byście się zdecydowali? Macie jakieś swoje typy i fan-castingi? Ja na pewno chciałabym zobaczyć Scarlett Johansson w roli Bulmy, Jasona Momoę jako Raditza i Johnny'ego Deppa w interpretacji Siedemnastki. ;P Ostatnio rozważałam stworzenie podstrony z realistycznymi wizerunkami moich postaci, ale do tego brakuje mi jeszcze kilku pomysłów. Jakieś sugestie? :)
o, w końcu! Czekam na Twoje kolejne odcinki bardziej niż na DBS (nie dziwne chyba...), a nawet kolejne strony DBMultiverse.
OdpowiedzUsuńDBS jest praktycznie niestrawne. :( Miałam nadzieję, że saga z Mirai Trunksem i Goku Black rozkręci całą serię, ale na razie tak się nie dzieje (chociaż i tak jest lepsza od tych dotychczasowych).
Usuń"Niestrawne" to dobre słowo... A co do wyboru aktorów w hipotetycznej, porządnej ekranizacji DBZ (nie jestem pewien czy to w ogóle możliwe), to nie wiem czy w ogóle da się dobrać jakichś sensownych, zwłaszcza wśród tych z Hollywood. Jason Momoa jakoś mi nie pasuje na Raditza (pewnie dlatego, że patrzę na niego głównie przez pryzmat pozytywnego bohatera jakiego grał w SG: Atlantis). Za Scarlett akurat jakoś nie przepadam, a Johnny Depp jako C17? Za stary i zbyt ekscentryczny! Akurat dobranie aktorów do cyborgów (pod względem wizualnym) podobało mi się w DBZ: Light of hope. Gohan mi za to tam w ogóle nie pasował. Na pewno w jakiejś roli w DBZ chciałbym zobaczyć młodego Bolo Yeunga (Vegeta?).
UsuńOd czasu tej porażki "Evolution" uważałam, że większość obsady filmu bazującego na DB powinna jak najdalej odbiegać od amerykańskiego czy europejskiego typu urody. Ale jak teraz dochodzi co do czego, to moja wiedza na temat chociażby kina azjatyckiego okazuje się niestety zbyt znikoma, żebym mogła zaproponować odpowiednie osoby i czuć się w tych propozycjach wystarczająco pewnie. (Okej, mój Yamcha, ten z warkoczykami, koralikami i tak dalej, to akurat ukłon w stronę Changa Chena i jego roli w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku". On by mi pasował.)
UsuńBolo, Bolo, ta twarz brzmi i wygląda znajomo. W czym mogłam go oglądać?
Jeśli chodzi o moje typy powyżej, to bazują one głównie na wizualnych aspektach - czyli czymś co "Evolution" tak drastycznie położyło na glebę. O Deppa też chodziło mi młodszego. :D Moją własną inspiracją dla C17 jest jego rola w "Once Upon a Time in Mexico"- stąd też Siedemnastka stał się swoistym comic relief.
Z tego co wiem to ten aktor, który wcielał się w Gohana w pierwszym epizodzie LoH poszedł siedzieć i dlatego teraz musieli go zastąpić kimś innym. Zobaczymy co pokaże. :)
Nooo.... nareszcie :D Trochę się spóźniłam bo dodałaś kilka dni temu ale jaka niespodzianka dla mnie że rozdział sie pojawił :D
OdpowiedzUsuńBulma na Ziemi Goku i Vegeta w piekle... chciało by sie powiedzieć gdzie Ci mężczyźni i co tak długo się obijają :D
Rozdział świetny i tyle akcjiii! Wow :D
Czekam na nastepny rozdział z niecierpliwościa :D
Ps.Anonimowa jest na pewno zadowolona z tej dedykacji :D
No ja mam nadzieję, że jesteś. ;D
UsuńOj i to bardzo :D
UsuńMała rzecz a cieszy ;)
Dziękuję ;)
To ja dziękuję. :)
UsuńA masz jakieś swoje aktorskie typy? :D Kogo lubisz?
Nie ma za co ;) Sama prawda :D
UsuńW roli 17 widziałabym tak jak Ty Deppa ale dla innych nie mam wizji :D
Kilka lat wcześniej Depp mógłby tę rolę naprawdę zaorać. :D Zresztą teraz też by mógł, Siedemnastka musiałby mieć po prostu wejście na zasadzie "Po wczorajszej imprezie czuję się o piętnaście lat starszy!".
Usuńo ile do ról drugoplanowych wielu internautów ciekawie typuje aktorów (np. Patrick Stewart jako Kami), to co do Goku to widać poważny problem. Kto w ogóle mógłby być w stanie oddać sensownie postać wielkiego koksa przemawiającego głosem starszej kobiety ? To już łatwiej wybierać na której, co bardziej w realistycznym stylu, grafice Goku wygląda sensownie. Niektóre nawet zabawne są, np.
OdpowiedzUsuńhttp://img14.deviantart.net/d302/i/2013/297/3/a/goku_by_thelateman-d6rmsv8.jpg
Patrick Stewart, wow, w życiu bym o nim nie pomyślała. A jednak, pasuje dość dobrze.
OdpowiedzUsuńTen wzrok Goku mnie zabił. xD Wygląda jakoś złośliwie. Ale poza tym bardzo zacna praca. Obawiam się, że na dłuższą metę każda próba dokładnego odwzorowania takich "niecodziennych" postaci zakończyłaby się sromotną porażką. Może zamiast tego potencjalny reżyser powinien raczej skupiać się tylko na pewnych charakterystycznych dla każdego osobnika szczegółach (chociaż taki Goku, jak wiadomo, cały jest charakterystyczny). A jak się zapatrujesz na obsadę "The Fall of Men"? Z Goku jeszcze wiele nie pokazali, ale całe jestestwo aktora można wygooglać.
Oprócz Patricka Stewarta na Kamiego to by nawet lepiej pasował Morgan Freeman ;), chociaż Patrick miał już w Star Trek: Nemesis (2002 rok) swoją złą, młodszą wersję, którą grał Tom Hardy (Hardy jako Piccolo?).
UsuńWcześniej nie znałem "The Fall of Man", więc obejrzałem przed chwilą i tamtejszy Trunks nawet mi pasuje (mimo raczej niespodziewanych rysów twarzy, ale już np. głos i gra aktorska ok), jak również reszta Briefsów. Vegeta raczej nieudany, bo zdawał się już całkiem przejść przemianę wewnętrzną i utracił charakter. Goku... cóż... jak wygooglałem zdjęcia tego gościa to dochodzę do wniosku, że jakby odpowiednio zagrał (wzbudzając sympatię) a scenarzyści wpletliby w jego rolę trochę typowych dla bohatera gagów sytuacyjnych to mogłoby coś z tego być.
Przyszło mi dziś na myśl, że dobrym Bardockiem mógłby być Russel Crowe (i to nie dlatego, że grał już Braddocka w "Cinderella Man" ;) ), zapewne dlatego, że zapadła mi w pamięć postać Jor-Ela w "Man of Steel" - skoro Toriyama wzorował się na postaci Supermana, to Bardock jest ewidentną zżynką z ojca Człowieka ze Stali.
UsuńTom Hardy! <3 Ja bym chciała, żeby Piccolo zagrał jakiś czarnoskóry aktor. Może Mike Colter albo Idris Elba.
UsuńProfesor Briefs w "Fall of Men" wyszedł im genialnie. Vegeta nie był zły. Był inny, ale mogłabym go zaakceptować. Fun fact jest taki, że grał jeden aktor, a głos podkładał inny. Kiedyś w czasie surfowania po DeviantArt zauważyłam, że wiele osób widzi w roli Vegety Karla Urbana. Muszę przyznać, że miny robi odpowiednie, ale poza tym nie czuję takiego castingu. Moim ulubionym aktorem jest Daniel Brühl i na upartego mogę powiedzieć, że jego mocne brwi i intensywne spojrzenie również pasują do postaci Vegety, ale chyba nic poza tym. :D Może jeszcze to, że nie jest zbyt wysoki.
Aktor do roli Goku miałby ciężkie zadanie, bo oprócz oczywistej tężyzny fizycznej musiałby też posiadać duży talent komediowy. Ale nie taki na miarę DB Super, gdzie robią z niego ostatniego kretyna, tylko taki na miarę DBZ właśnie, gdzie w odpowiednich momentach jednak potrafił zachować powagę. Chris Hemsworth ma na przykład i odpowiednią muskulaturę i odpowiedni uśmiech do tego typu roli, no ale jest zbyt blond. :) Może tutaj Hardy? Chociaż chyba nigdy nie widziałam go w żadnej "wesołej" roli.
Chris Hemsworth od razu na starcie miałby Super Saiyanina ;) I to mógłby być dobry wybór. "Czarnoskórzy" Nameczanie - świetny pomysł, byle by tylko zbyt gangsta nie byli.
UsuńMój nowy typ na Vegetę to Manu Bennett (grał m.in. Deathstroke'a w "Arrow"), ewentualnie Rutger Hauer, chociaż tutaj też od razu Super Saiyanin w pakiecie ;)
Przyszło mi też na myśl, że młody John Travolta mógłby być wystarczająco psychopatycznym C17. Dolph Lundgren dałby radę jako C16.
Totalnie nie mam pomysłu kto mógłby zagrać Nappę... Nie wystarczy być do tego tylko dużym i łysym, poza tym Team Four Star naprawdę wysoką poprzeczkę narzuciło tej postaci, żeby jej interpretacja była dla mnie satysfakcjonująca.
Poza tym fajnie by było jakby chociaż za część soundtracku odpowiadał francuski zespół Rise Of The Northstar na czele z piosenką "demostrating my saiya style". Bardziej mi to pasuje niż "Frieza" Maximum Hormone (chociaż sam numer bardzo lubię - ma klimat, ale cały czas mówimy o zachodnich aktorach, to i stylistyka musiałaby być bardziej "nasza").
A tak poza tym to DBS (jak już o tym wspominamy) jest straszne po prostu... Ani to dobrze wygląda, ani nie wzbudza emocji, pod wieloma względami nawet nie sprawia wrażenie, że jest kontynuacją DBZ. Myślę także, że jest robione po prostu za późno, bo nie ma tam nic co już lepiej nie zostałoby zrealizowane w wielu fanfickach. Np. motyw Blacka i nowego poziomu SSJ świetnie został wyeksploatowany (powstało to kiedy jeszcze nie było do końca wiadomo o co chodzi z tą postacią) w you tubowej serii "Goku VS Saitama" autorstwa MaSTAR Media.
Chris Super Saiyan! Czemu nie wpadłam na to wcześniej. :D Piękna wizja.
UsuńNie oglądałam "Arrow", ale ten Bennett rzeczywiście ma coś w sobie. Myślę, że mógłby się sprawdzić. Jeśli natomiast chodzi o Nappę, to nie będzie lepszego niż ten, którego zaserwowało TFS. Po prostu nie ma takiej opcji, trzeba się z tym pogodzić. Co do łysych aktorów to oczywiście jest Jason Statham, jest Vin Diesel, ale ja chyba wolałabym ogolić na glacę Petera Stormare. Ten facet ma i wzrost i talent i ogromną smykałkę do grania psychopatów. :P
Czemu ja tego wcześniej nie słyszałam! Idealne do scen walki. Sama na takim soundtracku na pewno chciałabym usłyszeć coś od Zacka Hemsey'a - już może w nieco spokojniejszych momentach. No i oczywiście nie obyłoby się bez Disturbed.
Ach, chciałam sobie teraz popsioczyć na DBS, a tu co? Dzisiejszy odcinek był zaskakująco dobry. Nie dam się nabrać na to, że twórcy nagle się nawrócili i zrobią z tego dziwadła coś na miarę DBZ, ale mimo wszystko muszę przyznać, że to był po prostu fajny epizod. Rozwaliło mnie Kamitube - jeden z niewielu gagów, jaki im do tej pory wyszedł.
Jeśli chodzi o całą serię, to pokazuje ona świat zupełnie pozbawiony jakichkolwiek konsekwencji - i w związku z tym emocji ze strony widza (przynajmniej tak to u mnie wygląda). Twórcy chyba też już zdali sobie z tego sprawę i dlatego przynajmniej w części postanowili przenieść wydarzenia do świata Mirai Trunksa. W końcu tylko tam na chwilę obecną niemożliwe jest wręcz natychmiastowe wskrzeszenie za pomocą kryształowych kul (np. sytuacja z Piccolo) i tylko tam można wywołać w widzach jakiekolwiek uczucia poza znudzeniem.
Nie będę się na razie wypowiadać na temat zeszmacenia postaci, bo o tym można esej napisać. Fajnie, że chociaż dzisiaj niektórzy mieli okazję pokazać jaja. ;)
PS. Jutro wieczorem nowy rozdział.
Obawiam się, że DBS tak zaniżyło standardy i oczekiwania, że jak wrzucą coś, co jest co najwyżej przyzwoite (jak dzisiejszy odcinek, BTW na Twój fanfick natknąłem się przez podpis w którymś z Twoich postów na DBPolska, więc oglądamy z tego samego źródła ;) ), to wzbudza to powszechne podziw i radość, mimo że obiektywną reakcją powinno być co najwyżej "aha, ok".
UsuńCo do soundtracku... Ja czytałem Twoje pierwsze 26 rozdziałów piłując w kółko (czasem tak mam) muzykę w stylu L'ham de Foc "Angels de Menta"... to dopiero dodało specyficznego klimatu, zwłaszcza w co bardziej kontrowersyjnych, mrocznych fragmentach.
co do nowego rozdziału jutro: Yay!
Bardzo klimatyczna, hipnotyzująca muzyka. Chyba już wiem czego będę słuchać w nocy. :D
UsuńMnie bardzo często inspirują ścieżki dźwiękowe do różnych filmów - im dziwniejsze, tym lepsze. Potrafię słuchać danego kawałka godzinami, dopóki nie napiszę tego, co mi chodzi po głowie. Co do bardziej dekadenckich i hipnotyzujących utworów, to uwielbiam twórczość Jozefa van Wissema.
Natomiast główną piosenką przewodnią do moich obecnych rozdziałów jest "Become the Beast" Karliene - swoją drogą, jest to fanowski kawałek do "Hannibala" NBC, którego również szczerze uwielbiam. Tak samo dużym sentymentem darzę "Love Crime" Siouxsie Sioux i "Sweet Dreams" w wykonaniu Emily Browning (ta wersja, która pojawiła się w "Sucker Punch"). Pomyślałby kto, że do pisania mrocznych fragmentów potrzebuję heavy metalu, ale jest wręcz przeciwnie. Jako że mój mrok i psychoza w dużej części kumulują się w postaci Ttuce, to w utworach-inspiracjach również potrzebuję damskiego głosu i narracji.
Ach, i jeszcze koniecznie "Cat People"! W wykonaniu zarówno Davida Bowiego (moja ulubiona piosenka ever), jak i Marilyna Mansona. Straszne mi pasuje do ogółu wszystkiego. ;)
UsuńDroga Nocebo!
OdpowiedzUsuńCóż za akcja na dzień dobry! Jestem pełna podziwu dla Bulmy! W końcu zaczęła myśleć jak wojownicy i samą siebie ochroniła zakładając zbroję, które osobieście tworzy swoim przyjaciołom. Brawo dla niej! Szok, który przerabiała po zabiciu na pewno nie był prosty, część istot nie potrafi się po tym otrząsnąć, jednak nie ktoś taki jak wielka Bulma :D W obronie świata, wszak zabijają Saiyanie z Ziemi i ich towarzysze.
Uśmierciłaś Satana! Cudnie :P Moja Sara dałaby Ci gromkie owacje na stojąco kąśliwie uśmiechając się w stronę znienawidzonej Videl ;)
Sama walka Gohana z Ttuce, jak mnie mam była specjalnie dla mnie :D W końcu kiedyś He, słaby jest, to wiadome, jednak jego wola ducha nie umarła i oczywiście nadzieja, że ludzie są dobrzy, nawet kiedy chcą go zabić, mimo iż szansy nie mają.
Ogólnie jak zawsze rozdział jest dopięty na ostatni guzik i niczego w nim nie brakuje! Brawo Ty!
Czekam na kolejną część :*
Ps. Mam nadzieję, że w końcu ukończę swój rozdział.
Dziękuję, za jak zawsze miły komentarz. Cieszę się, że nie był wyprany ten rozdział i, że podołałam wpleć w kanon swoją postać. Owszem, Sarze nie jest łatwo i tym razem, ale zdaje się, że prywatna vendetta daje jej jakąś moc napędową. Zamiast użalać się nad śmiercią brata postanawia spełnić jego życzenie i bezpiecznie odstawić maluchy, choć jak sama nie ukrywa, ma ochotę wrócić na pole walki i spróbować dokopać różowej galarecie :D
OdpowiedzUsuńDziękuję za troskę! Tak, byłam w szpitalu przez tydzień. Teraz chyba wszystko jest ok, w każdym bądź razie nie miewam ekscesów z pierwszego tc. Miejmy nadzieję, że już będzie tylko lepiej! Wszak została jeszcze połowa.
Ps. Czy nudno mi się pisało? Nie, ale ciężko było :D Zwłaszcza dojść do wielkiego bum Vegety ;)
No no, jednak Bulma przeżyła, nie strasz tak ludzi do cholery. W ogóle Żona VEgety w jego zbroi, ciekawe, w sumie idealne jak Kevlar, to fakt, dobrze że nie strzelił w jej głowę. Hmmm, opętani ludzie pracujący dla Saku, to też ciekawe, u mnie to była rzeź jak pamiętasz, ale każdy piszę inaczej :). Nadrobiłem swoje zaległości, jeszcze tylko 31 i będzie okej :D Ja prawdopodobnie już dzisiaj 7.09 - wstawie swój 60 rozdział : )
OdpowiedzUsuń