niedziela, 21 sierpnia 2016

30. To capture a predator you can’t remain the prey


      Całe życie przeleciało jej przed oczami.
Kiedy upadła, uderzyła głową o panele i przez krótką chwilę miała też okazję zobaczyć nawet te z najbardziej odległych gwiazd galaktyki, mrugające do niej kpiąco w pozdrowieniu. Wkrótce ich blask przemienił się w ciemność znajomych, książęcych źrenic, a Bulmie z ust wyrwał się bolesny jęk. Zdrętwiałą z wrażenia ręką sięgnęła do zamka bluzy i rozpięła go w kilku nierównych szarpnięciach. Sfatygowany pancerz zbroi, który niejednokrotnie ratował Vegecie życie, teraz przysłużył się i jej.
Podczas gdy Goten rozprawiał się z Supēsu, kobieta wodziła palcami po dwóch nabojach, które utkwiły w zbroi na wysokości jej serca. Odetchnęła chrapliwie, czując wykwitające w tym miejscu na ciele siniaki. Nie była ranna, ale siła uderzenia zrobiła swoje i wystawiła organizm Bulmy na ciężką próbę.
- Nic pani nie jest?! – Goten w końcu pomógł jej się podźwignąć na nogi.
- Wszystko w porządku – odparła na bezdechu i przycisnęła dłoń do uszkodzonej zbroi. Włosy wiły się w nieładzie wokół jej twarzy, a klatka piersiowa i duma bolały jednakowo. Spojrzała na nieprzytomnego Supēsu, który leżał rozbrojony przy swoim biurku. Gdzie się podział jego pistolet? – Ale niewiele brakowało.
- Musimy stąd iść – oznajmił Goten z błyszczącymi z przejęcia oczami. W tym samym momencie do gabinetu dyrektora wtargnęli uzbrojeni ochroniarze.
Bulma nawet nie poczuła, gdy chłopiec odepchnął ją w stronę ściany. Poczuła natomiast gwałtowny podmuch mocy, który uderzył w nią niczym wiatr i przyniósł ze sobą złotą łunę, towarzyszącą przemianie w Super Saiyanina. Goten z bojowym okrzykiem rzucił się na swoich przeciwników, tym razem nie zamierzając dopuścić do tego, by kobiecie stała się krzywda.
Bulma oparła się plecami o ścianę i obserwowała jak chłopiec z zaciekłością wyłapuje wszystkie posłane w niego pociski – zupełnie jakby opędzał się od roju natrętnych muszek. Kiedy ochroniarzom skończyły się już naboje, znów przystąpił do ataku. Nie zabijał swoich przeciwników. Kobieta od początku wiedziała, że nie miał takiego zamiaru. Ogłuszał ich jednak i unieszkodliwiał na tyle, na ile było to w tym momencie możliwe. W wyniku celnego uderzenia, dwóch mężczyzn wypadło na korytarz przez przeszkloną ścianę gabinetu. To zwróciło uwagę kolejnych ludzi o czerwonych jak krew oczach, którzy podążali za słowem Czarnego Wojownika. Rzucali się na Gotena parami i trójkami, nie stanowiąc dla niego zagrożenia, ale męcząc go stopniowo i odciągając głębiej w korytarz placówki.
Byle dalej od Bulmy.
Kobieta, wciąż ogłupiała z bólu, przejrzała wreszcie na oczy i już miała zawołać Gotena z powrotem, ale Supēsu ją uprzedził. Wypełzł nagle spod biurka i pochwycił ją za kostkę, bez trudu powalając z powrotem na ziemię. Bulma syknęła, gdy jej obita potylica wysłała do mózgu sygnał o kolejnych obrażeniach.
- Puszczaj mnie, ty skurwielu! – wycedziła i z pełną premedytacją kopnęła dyrektora w twarz. Rozległ się odrażający trzask pękającej kości, a Supēsu puścił jej nogę. Kiedy Bulma uniosła się na łokciach zobaczyła, że spływająca ze złamanego nosa krew barwi mu wyszczerzone w zwierzęcym uśmiechu zęby. Jego oczy były tak czerwone, że też zdawały się krwawić i niemalże wypływać z oczodołów.
- Kobieta, której nie imają się kule? – wyseplenił i zaśmiał się, dość szybko tracąc oddech. – Co powiesz na to?
Rzucił się na nią i przygwoździł ją do podłogi swoim ciężarem. Bulma wydała z siebie krzyk, który został stłumiony, gdy tylko mężczyzna zacisnął obie dłonie na jej gardle. Kobieta zacharczała i znów próbowała go kopnąć, ale na próżno. Twarz Supēsu wykrzywiona była szaleństwem ślepego posłuszeństwa i chęci podążania za nowo odnalezionym bogiem, podczas gdy Bulma podejmowała heroiczne próby zaczerpnięcia choć odrobiny powietrza. Wierciła się, wierzgała nogami i przebierała rękami, nie poddając się do końca. Znowu wydało jej się, że zamiast w objęcia ciemności wpada wprost w czarne dziury oczu Vegety. I wtedy wyczuła pod palcami chłód metalu. Bez namysłu schwyciła się go niczym ostatniej deski ratunku.
Odgłos wystrzału zawibrował jej w uszach, a na twarz kobiety prysły kropelki śliny Supēsu, gdy ten stracił równowagę i zwalił się z niej jak worek kamieni. Bulma poderwała się zaraz do siadu, na przemian płacząc z ulgi i krzycząc rozdzierająco z przerażenia. Spoglądała na swoje drżące, oblepione krwią dłonie i na wciąż nienagannie lśniącą lufę Beretty dyrektora. W brzuchu mężczyzny widniała ziejąca śmiercią dziura, a jego wywrócone białkami do góry oczy wreszcie odzyskały właściwą sobie barwę.
- Zabiłam… – Musiała to powiedzieć, żeby uwierzyć. – Zabiłam…
Broń wypadła jej z rąk i wylądowała pod biurkiem. Na korytarzu nadal jeszcze rozbrzmiewały odgłosy walki, a kiedy Goten dał w końcu radę wrócić do gabinetu, ani słowem nie skomentował dantejskiej sceny, jaką w nim zastał.
- Niech mnie pani obejmie za szyję.
Zrobiła to jak w letargu, a on wystrzelił pojedynczą wiązkę ki w stronę okna, rozbijając jego szybę w drobny pył. Wzbili się zaraz w powietrze i opuścili budynek, przeszywając niebo niczym jakiś dziwaczny ptak. Bulma zaciskała powieki łzawiących oczu i czuła jak naczynka pękają jej od naporu ostrego powietrza. Włosy Gotena łaskotały ją w twarz, a chłopiec mknął przed siebie jakby wcale nie odczuwał ciążącego mu na plecach balastu. Przebijał się przez czarne chmury i uciekał przed nadciągającą ze wschodu burzą.

>*<

Kiedy opadł kurz, oczom zgromadzonych ukazało się powstałe w wyniku eksplozji pobojowisko. Ze sceny pozostały jedynie tlące się jeszcze gruzy, spośród których wygrzebywali się właśnie kolejni wojownicy. Ci członkowie publiczności, którzy przeżyli wybuch, otaczali ich teraz zgodnie, tworząc stopniowo zacieśniający się okrąg. Czerwień ich oczu przybierała wciąż na intensywności, a pięści zaciskały się na powietrzu, szykując do prawdziwego starcia. Kobiety, mężczyźni, dzieci i starcy – wszyscy oni postanowili rzucić wyzwanie swoim niedoszłym wybawcom.
- Gohan. – Imię młodzieńca zawisło w powietrzu jak jakaś złowrogi omen, a kiedy ten spojrzał wreszcie w stronę jego źródła poczuł, że krew odpływa mu z twarzy.
 Tien Shinhan pochylał się nad nieruchomą sylwetką Satana, wokół którego zdążyła już utworzyć się kałuża krwi. Roztrzaskana głowa mężczyzny nie pozostawiała wątpliwości, że ten dostąpił zaszczytu przeniesienia się na drugi świat. Gohan poczuł ucisk w gardle i trwając wciąż na klęczkach, zacisnął palce na zaścielającym podłoże gruzie. Ziemianie zabili swojego bohatera. Jak powiedzieć o tym Videl…?
Musiał odłożyć to pytanie na później, ponieważ nagle jego całą uwagę przyciągnął wrzask Ttuce. Saiyanka odbiła się od ziemi, a wokół niej buchnęły płomienie czerwonej aury. Niczym sokół runęła na opętanych czarem Czarnego Wojownika ludzi i z mocą Super Saiyanina przystąpiła do odwetu.
- Jak śmiecie atakować królową! – Zbyt szybkim jak dla ludzkiego oka ruchem pochwyciła pierwszego przeciwnika i pojedynczym szarpnięciem oderwała jego głowę od reszty tułowia. Nieprzyjemny trzask wypełnił uszy Gohana i poderwał go na nogi.
- Ttuce, przestań!
Zasilona amokiem Saiyanka ani myślała słuchać. Z impetem i siłą tornada wbijała pięści w ciała śmiertelników. Posłała kulę energii w twarz jednej z kobiet, a gdy ta zaczęła płonąć żywcem, jej dziecko oskalpowała od czubka nosa aż do karku kolejnym precyzyjnym szarpnięciem. Kiedy dziesięciu ludzi rzuciło się na nią jednocześnie, ona teleportowała się na skąpane w promieniach słonecznych niebo i posłała w ich stronę wiązkę energii. Ki wywołała eksplozję równą tej, która wcześniej została skierowana przeciwko wojownikom.
- TTUCE!
- Zamknij ryj, Son – wycedziła, tylko tą uwagą potwierdzając, że w ogóle słyszy coraz to głośniejsze krzyki Gohana skierowane pod jej adresem. Splunęła przez ramię i zmrużywszy oczy, napięła mięśnie rąk. Uruchomiony naciskiem mechanizm sprawił, że złote elementy obudowy kombinezonu zaczęły się odrywać. Jak anioł śmierci, Ttuce runęła w dół, wprost na wciąż skłonnych do walki przeciwników i przeleciała tuż nad ich głowami, zasypując ich ostrymi jak szkło płatkami poszycia. Słońce odbiło się w nich, dodatkowo oślepiając ludzi, zanim fragmenty zbroi zdążyły ich poranić.
Kiedy jej kombinezon stał się czarny jak smoła, Ttuce znów spikowała w dół, w locie wyginając się w łuk i łącząc dłonie tuż za głową. Wbiła jakiegoś mężczyznę w ziemię, pozostawiając po nim jedynie krwawą plamę. Gohan wyrzucił z siebie kolejny głośny protest, ale pozostali wojownicy milczeli. Raditz i Siedemnastka podziwiali mordercze instynkty Saiyanki, a inni uznali, że ich uwagi i tak nie zostaną wysłuchane, więc szkoda zdzierać gardło. Ttuce złapała następną ofiarę za szyję i spojrzała jej głęboko w oczy.
- Jesteś demonem – wydusiła kobieta, widząc drapieżny uśmiech rozświetlający twarz Saiyanki. – Niech nas Saku uchroni przed takimi jak ty!
- Więc zdążył się przedstawić? – Ttuce roześmiała się drwiąco i zacisnęła mocniej palce, z trzaskiem miażdżąc kręgi przeciwniczki.
W ostatnim tchnieniu kobieta splunęła w twarz Saiyanki krwią, a białka jej oczu równocześnie wróciły do normalnej barwy. Ttuce upuściła zwiotczałe ciało tuż pod swoje nogi i koniuszkiem języka zlizała krople czerwonej mazi z ust. Stała przygarbiona i spod byka obserwowała otaczające ją ruiny. Wiedziała, że pozostali ludzie wciąż gdzieś tam są.
Gohan uderzył z całym impetem w jej splot słoneczny, a Ttuce runęła w przód. Nie upadła, ale wylądowała na jednym kolanie i obejrzała się na niego ze wściekłością przez ramię.
- To naprawdę wszystko co potrafisz? Atakować od tyłu? – wycedziła i podniosła się bez wysiłku. Furię widoczną w szarych oczach nagle zastąpiła drwina. Gohan zacisnął mięśnie szczęk i obserwował jak Saiyanka pochyla głowę i unosi ramiona, szykując się do ataku. Ttuce musiała być starsza od jego matki, ale jej rozwój emocjonalny najwyraźniej zatrzymał się kilkanaście lat wcześniej.
Ttuce roześmiała się, jakby odczytując myśli chłopaka, po czym zniknęła i w mgnieniu oka znalazła się tuż przy nim. Gohan zgiął się w pół, gdy wbiła pięść w jego żołądek, i osunął się przed nią na kolana. Saiyanka dwoma palcami pochwyciła go za szczękę i uniosła ją na tyle, by spojrzeli sobie w oczy. Te dwa palce wystarczyły, by całkiem go unieruchomić.
- Stworzyłam zupełnie nową technikę z myślą o tobie. Ale najwyraźniej nie jesteś na nią jeszcze gotowy. – Wzmocniła uścisk na jego twarzy, wyginając mu usta w dzióbek. Gohan warknął i spiorunował ją spojrzeniem, a Ttuce odpowiedziała zimnym uśmiechem. – Oto twoja kara za lata naiwnej wygody. Jesteś słaby jak kocię. Możesz ćwiczyć, możesz trenować, możesz rzucać się jak wesz na nitce. Ale nigdy mi nie dorównasz – syknęła mu na ucho i potężnym uderzeniem w twarz posłała go w tył.
Gohan wbił się w jeden z betonowych bloków, który napotkał na trasie odrzutu i utknął w nim na chwilę. Kiedy odzyskał już oddech i mógł skupić rozbiegany wcześniej wzrok, zaraz skierował go na majaczącą przed nim sylwetkę Ttuce. Stała wśród pełzającego dymu i spoglądała na niego spode łba – kpiąc. Brak jakiejkolwiek złości z jej strony miał jasny przekaz. Gohan nie był godnym przeciwnikiem. Chłopak poczuł, że jego samego ogarnia furia, która rozpala wszystkie wnętrzności.
Kiedy Mistyczny Wojownik z rykiem rzucił się na swoją przeciwniczkę, czas zdawał się stanąć w miejscu. Gohan czuł jak jego pięść przeszywa powietrze i rozrywa je na strzępy, podczas gdy znienawidzona twarz była coraz bliżej i bliżej, aż nagle… zniknęła. Chłopak zarył w ziemię, ale utrzymał równowagę i rozejrzał się ze wściekłością wokoło. Ttuce pozwoliła mu się nakręcić i znów umknęła.
- Gdzie się podziała ta walnięta suka?! – wrzasnął Yamcha. Gohan nie był jedynym, który szukał teraz śladów Ttuce na otaczającym ich pobojowisku.
- Na twoim miejscu bym to sparafrazował – warknął Raditz i otrzepał bujną grzywę z tynku.
- Ależ. Muszę się z nim zgodzić. – Głos Ttuce rozbrzmiał gdzieś w przestrzeni, a ułamek sekundy później Gohan obrócił się w miejscu i zablokował jej łokieć, zanim ten wyrządził nieodwracalne szkody w jego twarzy.
Saiyanka uśmiechnęła się przerażająco i pozwoliła, by chłopak zamierzył się na nią po raz kolejny. Kiedy rozgrzana do białości pięść mknęła już w stronę jej twarzy, pochwyciła ją w dłoń i unieruchomiła. Mięśnie Gohana zatrzeszczały w proteście, a on zacisnął zęby. Siła uderzenia ulotniła się w powietrze, a Ttuce stała przed nim niewzruszona, więżąc jego wyciągniętą rękę i po raz kolejny uświadamiając mu dzielącą ich przepaść. Saiyanka zakleszczyła bardziej swoje palce, a Gohan zaczął głębiej oddychać, pozwalając by nozdrza poruszały mu się jak u wściekłego byka. Otaczająca go łuna energii drżała niebezpiecznie. Oczy Ttuce błyszczały w rozbawieniu.
- Z moją przeszłością nie można być normalnym – wyszeptała, obserwując go drapieżnie. W ogóle nie mrugała, a Gohan odczuwał przepływające do niego wiązki elektryczne, które szczypały jego skórę i drażniły zmysły. Bransolety na nadgarstkach Saiyanki zacisnęły się ledwo dostrzegalnie, a spod nich, niczym trujący opar, zaczęła się sączyć czarna aura. 
Kiedy Ttuce przemieniła się podczas walki na Vegetasei, jej włosy zamiast czerwone, stały się czarne. Ci z Wojowników Z, którzy byli świadkami tego zajścia, zaczęli określać ten rodzaj transformacji Saiyańskim Demonem – całkowitym przeciwieństwem stadium Saiyańskiego Boga. Kiedy Gohan spoglądał teraz na wykrzywioną szaleństwem twarz Ttuce nie miał wątpliwości, że nazwa ta okazała się być bardzo trafna. Co więcej uważał też, że Beerus zdecydował się spętać umiejętności Saiyanki tylko dlatego, że bał się, że ta z czasem połasi się na jego tytuł Boga Zniszczenia.
Czarna ki wypływała wciąż spod boskich bransolet, a te zaciskały się coraz bardziej i bardziej, tłumiąc ją w zarodku. Nie było to bezbolesne, co Gohan wyczytywał w drżeniu tęczówek Saiyanki. Im bardziej Ttuce chciała się przemienić w Saiyańskiego Demona, tym bardziej kajdany sprowadzały ją na ziemię. Chłopak nie mógł powstrzymać nagłego uczucia wdzięczności wobec Beerusa. Z Ttuce w demonicznym stadium przemiany na pewno by sobie nie poradził.
- Nie pozwolę ci zabić nikogo więcej – powiedział drżącym głosem, a Saiyanka uniosła brwi i przekrzywiła głowę na bok, wyrażając uprzejmie powątpiewanie. Puściła go i znów zniknęła, tylko po to by zaraz pojawić się nad tymi ludźmi, którzy właśnie wyłonili się spomiędzy ruin sceny i biegiem próbowali oddalić od pola walki. Spadła na nich i chwyciwszy za włosy przypadkowego mężczyznę, zmiażdżyła jego twarz o ziemię. – NIE!
Gohan stał się wreszcie świadom swojej bezradności. Ttuce obróciła się na pięcie i rozczapierzonymi palcami rozszarpała brzuch kolejnej osoby. Jak w jakimś upiornym układzie tanecznym, zabijała następnych ludzi, zderzając ich głowy ze sobą, skręcając karki i wypruwając wnętrzności. Ziemianie nie mieli szans w starciu z obcą formą życia, która przybyła z kosmosu tylko po to, by zgnieść ich jak robaki. Gohan powiódł wzrokiem po pozostałych wojownikach, którzy do tej pory nie wsparli go ani słowem, ani gestem. Kiedy Ttuce wreszcie znieruchomiała, a wirujące wokół niej w powietrzu ciała opadły bez życia na ziemię, Siedemnastka zagwizdał i włożył do ust wykałaczkę, którą do tej pory się bawił, po czym zaczął bić Saiyance brawo.
- Pięknie! Danse Macabre!
- Przyjemność po mojej stronie. – Ttuce z zawadiackim uśmieszkiem odgarnęła część zmierzwionej grzywki za ucho. Towarzysząca jej czerwona aura ki zniknęła, a wraz z nią moc Super Saiyanina.
- Ci ludzie są niewinni – powiedział Gohan, a Ttuce znów zaszczyciła go spojrzeniem.
- Niewinni? – parsknęła. – Właśnie to powtórzysz swojej żonie, gdy spyta o śmierć ojca?
Gohanowi robiło się naprzemian zimno i gorąco. Zacisnął pięści, a jego paznokcie wbiły się w poduszki dłoni.
- Są pod wpływem czaru. Są ofiarami!
- Doprawdy? Z tego co słyszałam, Czarny Wojownik tylko zaproponował im dołączenie do niego. Jak na moje uszy, to dał im wolną wolę i wybór. – Na widok budującej się wokół chłopaka bariery białej energii, zrobiła kilka kroków w jego stronę. – Ci ludzie są teraz naszymi wrogami. Nie masz prawa wybierać między nimi i nami. To ty nas w to wciągnąłeś. My próbujemy ocalić ten świat. Oni chcą chronić wyłącznie swoje tyłki.
- Nie ośmieszaj się, Gohanie. Wszystkich nie uratujesz! – krzyknął Siedemnastka i oparł dłonie na biodrach, a jedną nogę postawił na ciele którejś z ofiar szału Ttuce. Yamcha spojrzał na niego z odrazą.
- Odezwał się ten ze skłonnościami socjopatycznymi.
- Uważasz, że nie mam racji? Jeśli my przeżyjemy, to przywołamy Shenrona i przywrócimy życie tym, którzy zginęli. Oni dla nas gówno zrobią. Taka już wdzięczność i pomysłowość Ziemian. – Siedemnastka wzruszył ramionami i językiem obrócił wykałaczkę w ustach.
Ttuce nie odrywała wzroku od Gohana. Śledziła zmiany zachodzące na jego pokrytej bliznami twarzy. Chłopak, czy tego chciał czy nie, musiał wreszcie przejrzeć na oczy.
- Polujesz na drapieżnika, Son. Nie możesz więc dalej grać roli jego ofiary.
- Nie stanę się mordercą tylko dlatego, że ty uważasz to za normalny stan rzeczy – warknął i wyprostował się, górując nad nią. – Ja też jestem człowiekiem i Ziemianinem.
- Tylko w części – syknęła, mrużąc znowu oczy. Podeszła do niego szybko i szturchnęła go pięścią w tors, zadzierając głowę tak, by go dobrze widzieć. – I choćbyś chciał temu zaprzeczać nawet i do końca życia, nigdy nie pozbędziesz się saiyańskiej krwi i natury, jaka jest jej przypisana.
- Bycie mordercą nie jest wpisane w naturę Saiyanów. To wybór. – Gohan spojrzał jej twardo w oczy. – A ty chyba o tym zapomniałaś.
Ttuce zamrugała, po czym uśmiechnęła się krzywo i cofnęła o krok. Skinęła głową, a gdzieś w jej pamięci rozbrzmiał śmiech Freezera.
- Bardzo możliwe. Ale powtórzę jeszcze raz: nie zgrywaj ofiary. W ten sposób nikogo nie pokonasz.

>*<

Bunkier Capsule Corporation drżał w posadach od płaczu Videl. Ciężarna kobieta wpadła w histerię na wieść o śmierci Satana, a zaaferowana pani Briefs nie mogła nadążyć z parzeniem herbaty na jej zszargane nerwy.
- Pantie, skarbie, pozwól, że ci pomogę… – Profesor Briefs pojawił się u boku żony, gdy tylko zauważył, że w kuchni zaraz dojdzie do katastrofy.
- Dobrze, potrzymaj to! – Kobieta zaczęła mu wciskać kolejne pudełka, które wyciągała w ferworze akcji z szafki nad zlewem i kredensu pod ścianą. – Herbata zielona, czarna, biała, pu-erh, czystek, rumianek, pokrzywa, hibiskus, gdzie jest melisa?!
- Pantie, najdroższa, może rumianek wystarczy? – wymamrotał Profesor Briefs zza trzymanego w ramionach stosu kartoników, zza którego nie było już nawet widać czubka jego głowy. Wiszący mu na ramieniu kotek miauknął z przejęciem.
- Nie, nie wystarczy! – zagrzmiała pani Briefs, w niezwykle rzadkim jak na siebie przejawie gniewu. Pantie honorem unosiła się jedynie wtedy, gdy zagrożony został jej tytuł perfekcyjnej pani domu. – Potrzebujemy melisy! CZYŻ NIE MAM RACJI?!
To pytanie zostało skierowane do ściśniętych za miniaturowym stołem wojowników. Zakleszczona pomiędzy Raditzem i Tienem Ttuce znieruchomiała, z łyżką zupy miso uniesioną w drodze do buzi. Siedzący obok Siedemnastki Yamcha zamarł z zębami zaciśniętymi na udku kurczaka, a tkwiący na taborecie Chiaotzu zakrztusił się mlekiem. Wojownicy spojrzeli po sobie nawzajem.
- Tak, tak…
- Racja, święta racja…
- Absolutnie…
- No ba!
- Dobrze, Pantie. Szukaj dalej. Nigdzie nam się nie śpieszy. – Profesor Briefs zadrżał aż po same końce imponujących wąsów, a jego małżonka z miną godną Indiany Jonesa wznowiła poszukiwania w zakamarkach kredensu.
Tymczasem Gohan tkwił z Videl za szczelnie zamkniętymi drzwiami prowizorycznej sypialni na końcu korytarza, ale do uszu pozostałych wojowników (głównie tych saiyańskich) i tak docierały strzępki ich chaotycznej rozmowy.
- Nie martw się. Obiecuję, że jeszcze wszystko będzie dobrze – powtarzał chłopak półszeptem, zupełnie jakby bardziej niż Videl, próbował przekonać do tego pomysłu samego siebie.
Siedzieli razem na kanapie. Gohan gładził żonę po włosach i przyciskał do piersi w gorącym zapewnieniu bezpieczeństwa. Kobieta drżała i z trudem przełykała kolejne łzy. Jej dłonie pozostawały na uwydatnionym ciążą brzuchu, zupełnie jakby chciała go ukryć w głębi siebie – tak aby nikt nie mógł go zobaczyć i skrzywdzić istoty, która go zamieszkiwała. Głos Gohana zdawał się ją hipnotyzować i zachęcać do snu swoją łagodnością i monotonią. Przynajmniej do czasu.
- Poradzimy sobie z tym. Czarny Wojownik odpowie za wszystko co zrobił, a kiedy wróci mój ojciec…
- TWÓJ OJCIEC ZOSTAWIŁ NAS TU NA PEWNĄ ŚMIERĆ! – Videl poderwała się na nogi i spojrzała na niego z góry jak mściwa bogini. – SŁYSZYSZ?! NA ŚMIERĆ!
Wrzask kobiety poniósł się echem po korytarzach bunkra, a potem na nowo połączył się z jej szlochem.
- Nie mój. Mój próbował pomóc… Narażał się dla nas wszystkich… Z powodu waszego głupiego pomysłu!
- Ojej. – Pantie z zatroskaną miną przytknęła palce do ust, podczas gdy Profesor Briefs walczył z nieposłusznym imbrykiem.
- Ma trochę racji – mruknął Raditz i wgryzł się w hamburgera z wołowiną.
Yamcha spojrzał krzywo na tego wielkiego Saiyanina, któremu po palcach spływał teraz roztopiony ser. Ttuce siedziała wciąż przy nim w ponurym zamyśleniu, co jakiś czas pociągając z butelki rum, a jej wyciągnięte nogi spoczywały na jego kolanach. Siedemnastka z lubością na twarzy wyjadał kolejne Pocky prosto z opakowania. Tien, nie mogąc dłużej znieść tej ogólnej bezczynności i mlaskania Raditza, z warknięciem wstał od stołu i oparł się plecami o upstrzoną radosnymi obrazkami ścianę. Wydarzenia tego dnia pozostawiły ich wszystkich pogrążonych w głębokim dystresie.
Krillan zaszył się gdzieś z Marron, a Genialny Żółw nie odzywał się prawie w ogóle i pozostawał w swoim pokoju, najprawdopodobniej w głowie oddając się rozmowom z duchami. Oolong histeryzował otwarcie, a Pūar na moment zapomniał* o niedawno nabytej psiej naturze Yamchy i wwiercał się dla bezpieczeństwa pod jego pachę. Chiaotzu wodził wzrokiem za Tienem, czekając aż ten wymyśli rozwiązanie dla tej patowej sytuacji. Mężczyzna zaciskał wargi w wąską linię i z trudem tłumił wiązankę przekleństw, która od dawna pchała mu się na usta. Trzecie oko rozszerzało się, a skrzyżowane na szerokim torsie ręce drżały ze wściekłości.
- Gdzie jest Buu? – spytał w końcu, starając się zachować spokój.
- Piccolo i Dende zatrzymali go w Boskim Pałacu – mruknął Yamcha, drapiąc przysypiającego Pūara za uszami. – Wpadł w szał, gdy się dowiedział co się stało. A potem zupełnie oklapł. Chyba ma depresję. W najbliższym czasie nie będzie z niego użytku.
Tien zaklął już teraz na głos i walnął pięścią w ścianę, przy okazji zrzucając z niej kilka obrazków. Ttuce spojrzała na niego przelotnie i uniosła brwi z rozbawieniem.
- Złość piękności szkodzi – upomniał go usłużnie Siedemnastka, po czym poczęstował Raditza Pocky. Saiyanin ugryzł jeden ze słodkich paluszków i skrzywił się od razu.
- Ugh! Puste kalorie. Wojownik je po to, by mieć siły trenować i stawiać czoła swym wrogom! Potrzebuje mięsa i warzyw. Taki kit nic mi nie da, a co najwyżej… – Nim zdołał dokończyć, Ttuce wepchnęła mu do ust łyżkę Nutelli.
- Już, już. Wojownik je po to, by mieć zapchaną gębę i nie pieprzyć głupot.
- Totalnie! – Niemalże osobiście obrażony Siedemnastka założył ręce na torsie. – Nie lubi słodyczy, dobre sobie. Jeszcze zaraz powie, że nie płakał gdy umierał Mufasa!
Tien wzniósł oczy do sufitu, prosząc bogów o cierpliwość. Ttuce jednym duszkiem opróżniła butelkę z alkoholu i z trzaskiem odstawiła ją na stół. Zaraz potem wyszła z kuchni. Sama też miała już dość tego nieproduktywnego pieprzenia o wszystkim i o niczym. Na korytarzu, w świetle jarzeniówek, rozruszała mięśnie karku i naciągnęła palce, kierując kroki w stronę drabiny i wyjścia z bunkra. Pora na trening.
Po dobrej pogodzie, stanowiącej otoczkę ich przedstawienia, którego to reżyserem koniec końców okazał się być Czarny Wojownik, nie pozostał już nawet ślad. Z szarego nieba na nowo sączył się deszcz, a powietrze kleiło się do skóry, w zwiastującej burzę temperaturze. Ttuce westchnęła i wykonała jeszcze kilka skłonów, przygotowując kręgosłup do bardziej wymagających ćwiczeń, gdy nagle wyczuła zbliżającą się energię. Kiedy ponownie uniosła wzrok, jej oczom ukazał się nadlatujący Goten z Bulmą na plecach.
Chwilę później chłopiec wyminął Saiyankę bez słowa i wskoczył przez otwór w ziemi do bunkra, wyruszając na poszukiwanie starszego brata. Kobieta natomiast została z Ttuce na otoczonej drzewami polanie, przygarbiona i nieobecna. Zacisnęła pobielałe palce na materiale bluzy, a podziurawiony pancerz kombinezonu bojowego, który miała pod spodem, nie pozostawił Saiyance żadnych wątpliwości odnośnie powodu jej roztrzęsienia.
- Kogo zabiłaś?
Bulma spojrzała na nią tak, jakby zobaczyła ją po raz pierwszy. Rozwichrzone włosy okalały jej bladą twarz, a zdrętwiałe wargi nie potrafiły sformułować ani jednego słowa. Otwierały się tylko i zamykały na przemian, aż w końcu Ttuce straciła cierpliwość.
- Nie zamierzam bawić się w terapeutę. – Wyminęła Bulmę, zamierzając poszukać innego miejsca do treningu.
- To było w obronie własnej.
- Więc sobie odpuść – rzuciła. W nagłym przypływie sił Bulma schwyciła ją za łokieć i dopiero wtedy Saiyanka raczyła przystanąć.
- Proszę cię. Powiedz, że nam pomożesz. Proszę, muszę to usłyszeć – wydyszała, a Ttuce prychnęła i zamknęła oczy.
- Cenię czyny bardziej niż słowa.
- Więc nam pomóż! Błagam… – Jej palce zacisnęły się mocniej na ręce Saiyanki, a ta warknęła i strąciła je z siebie z irytacją. Obróciła się w stronę kobiety z mrocznym wyrazem twarzy. Bulma straciła równowagę i zatoczyła się, ale utrzymała wrogie i ostre jak nóż spojrzenie. Nagle nie miała już pewności, czy kiedykolwiek powinna była Ttuce zaufać.
- Dlaczego wszyscy próbujecie mnie zmusić do grania roli, której nie chcę? Nie jestem twoją bohaterką, Bulmo. I nie jestem moim bratem. Czas, żebyś zdała sobie z tego sprawę – powiedziała, a jej źrenice zwęziły się jak u kota. – Jeśli rzeczywiście potrzebujesz herosa, to sama się nim stań.

>*<

W Gohanie zaszła jakaś zmiana. Ttuce nie potrafiła dokładnie powiedzieć co to było, ani czy rzeczona zmiana została wywołana wymianą zdań między nimi, czy może raczej bezpośrednim starciem z Videl. Fakt jednak pozostawał faktem. W Gohanie coś pękło. Kiedy kilka dni później spotkali się w Pałacu Wszechmogącego, chłopak skinął jej głową na powitanie i poprosił ją o wspólne omówienie taktyki.
- Dosypali ci czegoś do owsianki? – burknęła Saiyanka, a Gohan potrząsnął głową.
- Po prostu chcę wysłuchać twoich pomysłów i podzielić się moimi spostrzeżeniami.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że moje pomysły mogą zakładać śmierć kilku… tysięcy ludzi?
- Tak. Ale równocześnie zdaję sobie też sprawę z tego, że ludzie wcale nie będą naszymi głównymi przeciwnikami. To ma nam tylko utrudnić zadanie i odwrócić naszą uwagę od istot pokroju Ameonny. Czarny Wojownik groził, że pojawi się ich jeszcze więcej. I jak dotąd takowe groźby z jego strony nie były puste – wyjaśnił.
- Żeby tylko się nie okazało, że ci ludzie, o których tak bardzo drżysz, są najgorszymi potworami ze wszystkich możliwych. – Ttuce uśmiechnęła się krzywo na widok cienia, który przemknął po twarzy Gohana, po czym wyciągnęła rękę w przód, dając mu pierwszeństwo. – Zamieniam się w słuch. Co proponujesz?
Chłopak oprowadził ją po Pałacu Wszechmogącego i opowiedział jej o Komnacie Ducha i Czasu. Ku jego zdziwieniu Saiyanka nie wykazała przesadnego zainteresowania wizją rocznego treningu w zamknięciu, ale zgodziła się, że jest to ciekawa opcja dla słabszych wojowników. Następnie przystąpili do omawiania sił i możliwości członków Satan Force.
- Piccolo i Raditz powinni trzymać się z daleka od pola walki. Teoretycznie wciąż są martwi, a ciała odzyskali tylko warunkowo. Jeśli te znowu zostaną zniszczone, ich dusze ulegną całkowitemu unicestwieniu. Od tego nie będzie już odwrotu, nawet z pomocą kryształowych kul – powiedział Gohan, a Ttuce uciekła wzrokiem w bok. Gdzieś za rogiem mignęła jej peleryna Nameczanina, który z jakiegoś powodu unikał spotkania z nią.
- Racja – mruknęła i założyła ręce na piersi. – Do czego ich wykorzystamy?
- Powinni zostać tutaj i chronić Dendego. – Gohan usiadł na stopniach wiodących do Pałacu i oparł brodę na pięści. – Nie możemy sobie pozwolić na jego śmierć, bo bez niego kule całkiem stracą moc. Piccolo i Raditz są naszym ostatnim bastionem. Jeśli wróg przedrze się aż tutaj, będzie to oznaczać, że my już zginęliśmy.
Ttuce zrobiła mentalną notatkę i skinęła głową, nadal stojąc nad nim niewzruszenie niczym kat. Liście palm zaszumiały na wietrze.
- Muten Rōshi wbrew pozorom jest genialnym wojownikiem i strategiem, ale Oolong i Pūar nigdy nie uczestniczyli w żadnej z naszych walk i raczej tak powinno pozostać.
- Ale z jakiegoś powodu do nas dołączyli. Nie wierzę, że chodzi wyłącznie o ziemską lojalność. Co potrafią? – Saiyanka oparła ręce na biodrach, po czym z zainteresowaniem wysłuchała opowieści Gohana o technice krótkoterminowej transformacji. Kiedy chłopak skończył, pogładziła się w zamyśleniu palcem po brodzie.
Gohan zaraz zauważył jej minę i dodał:
- Jak widzisz nie jest to coś, co nas wspomoże. Taka transformacja potrwa najwyżej pięć minut. Nie powinni się narażać…
- Wręcz przeciwnie, Son. To może być nasza dywersja. – Ttuce opuściła na niego wzrok i uśmiechnęła się zimno. – Skoro podjęli decyzję o dołączeniu do nas, to nie powinni się z niej teraz wycofywać. To też ich planeta i ich wojna.
Buu ostatecznie odmówił współpracy. Swoją decyzję w kilku okrzykach wytłumaczył tym, że w obliczu śmierci Satana to jemu w obowiązku przypadła opieka nad Videl. I rzeczywiście, stwór oficjalnie pożegnał się z wojownikami i udał do bunkra, aby tam nie spuszczać z ciężarnej kobiety oka. Gohana taki obrót sprawy nawet nieco ucieszył. W razie zagrożenia Buu mógł stanowić mur niemożliwy do przebicia.
Bulma i Goten wyruszyli na poszukiwanie kryształowych kul. Na odchodnym kobieta zostawiła wojownikom zestaw nowiuteńkich scouterów, prosto z taśmy produkcyjnej jej ojca. Ich szkiełka były prostokątne – węższe i dłuższe od oryginałów – tak, że przesłaniały wyłącznie gałkę oczną, a nie policzek. Bulma zabrała także po jednym dla siebie i Gotena. Wiedziała, że w obecnym zamieszaniu panującym na Ziemi, bardzo szybko mogą znaleźć się w potrzebie kontaktu z silniejszymi członkami zespołu.
- Jesteśmy na miejscu. To tutaj kule zostały użyte po raz ostatni! – Bulma poprawiła zwisające jej z ramienia działo, za pomocą którego kilka miesięcy wcześniej dała wycisk Kakarotto.
Zdążyła już dojść do siebie po wydarzeniach, które miały miejsce w siedzibie JAXA, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Włosy zaczesała za uszy, na szyi miała laboratoryjne gogle, a jej ubiór moro świadczył o tym, że teraz myśli o sobie jako o żołnierzu. Goten musiał przyznać, że Bulma dawała z siebie wszystko. Rozejrzał się po zniszczonej górskiej kotlinie. Doskonale pamiętał to miejsce i dzień, w którym Ttuce po raz pierwszy starła z jego ojcem.
- To tutaj wszystko się zaczęło. – Bulma westchnęła i wyjęła z plecaka najnowszy radar. Urządzenie było wyczulone na najsłabsze nawet drobinki energii magicznej. Przez to też miało być w stanie prześledzić ostatni tor lotu kul i odnaleźć je w stanie ich spoczynku. Kobieta spojrzała znów na Gotena i uśmiechnęła się pod nosem. – Cóż, to zdecydowanie przywołuje wspomnienia. Tak poznałam Goku. Zaczynamy?
Chłopiec odpowiedział uśmiechem i skinął głową, a Bulma uruchomiła radar. Ekran urządzenia rozświetlił się i ukazał zieloną mapę pobliskiego terenu. Przez chwilę nic się nie działo, ale czekali cierpliwie, aż w końcu na tej samej mapie pojawiło się siedem białych smug, wskazujących kierunki, w jakich poleciały kule.
- Hej. – Bulma zamrugała szybko. – Jedna powinna być całkiem niedaleko. – Goten uniósł się w powietrzu i zajrzał jej przez ramię. – Widzisz? Leć po nią! Niedługo cię dogonię.
Chłopiec jeszcze raz spojrzał na radar i porównał mapę z otaczającym ich krajobrazem.
- To w tym lesie. – Wskazał na horyzont. – Spotkamy się tam! – krzyknął i poleciał przodem. Bulma tymczasem wydobyła z plecaka kapsułkę z logo CC i rzuciwszy ją na ziemię, uwolniła z jej wnętrza motocykl.
- No dobra, Bulmo – mruknęła sama do siebie i naciągnąwszy gogle na oczy, usiadła na siodełku. Zacisnęła odziane w rękawice dłonie na kierownicy i wzięła głęboki oddech. – Do boju.
Goten wleciał do lasu i zaczął go przeczesywać w poszukiwaniu potencjalnego źródła zagrożenia. Głowa obracała mu się we wszystkie strony, ale oprócz nadwiędniętej zieleni i usłanego obumarłymi liśćmi podłoża, nic innego nie rzucało mu się w oczy. Nagle usłyszał jednak jakiś szelest w krzakach i dopadłszy do nich z szybkością błyskawicy, wyrwał część wraz z korzeniami.
Przed sobą zobaczył obsypaną piachem dziewczynkę, o ozdobionych ciężkimi powiekami oczach i o wyrazie dużego niezadowolenia na twarzy.
- Ugh. Dzięki ci bardzo, matole – mruknęła i zaczęła otrzepywać swój zielony płaszczyk z ziemi.
- Mai! – Goten cisnął zaraz krzak gdzieś za siebie i wylądował przy niej. – Co tu robisz? Też szukasz kryształowych kul?!
Dziewczynka spojrzała na niego krzywo i prychnęła, opierając jedną rękę w talii.
- Kul? Nie. Nie zregenerowały się jeszcze po ostatnim użyciu, głupolu. Sam zobacz. – Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej idealnie kulisty kamień. Oczy Gotena jeszcze bardziej się rozszerzyły.
- Mai, skąd ją masz?!
- Ta akurat wylądowała tuż przy mnie, gdy została użyta poprzednim razem. Tylko dlatego ją rozpoznałam. – Uśmiechnęła się z dużym samozadowoleniem i odgarnęła pasmo czarnych włosów z ramienia na plecy. – Myślałam, że przetrzymam ją aż odzyska moc i dopiero wtedy odszukam resztę. – Znowu spoważniała i spojrzała na Gotena przenikliwie. – Hej, a gdzie Trunks? – spytała roszczeniowo. – Wy dwaj jesteście nierozłączni!
- Trunks… – Goten przełknął ślinę, spoglądając na nią bezradnie. – Daleko. Daleko stąd.
- Och. – Oczy Mai zwęziły się nieco. Zrozumiała. – W takim razie weź ją. Tobie przyda się bardziej. – Wręczyła mu kamienną kulę i na pięcie odwróciła się do odejścia.
- Mai? – Goten świdrował spojrzeniem jej wyświechtany płaszcz. – A gdzie są twoi przyjaciele?
- Daleko stąd – odparła sucho i zniknęła między drzewami.

>*<

Ttuce westchnęła z zadowoleniem i rozsiadła się wygodnie przy barze opustoszałego lokalu. Przyciągnęła do siebie kolejno kilka butelek alkoholi, które to planowała tego wieczoru wypróbować, i przez okno spojrzała z teatralnym rozrzewnieniem na konstrukcję hotelu po drugiej stronie ulicy. Mimo deszczu budynek trawiły płomienie. Nic też nie wskazywało na to, żeby w promieniu kilku kilometrów przebywał choć jeden człowiek skłonny je ugasić.
Knajpa była mała i całkiem zdemolowana. Ttuce nie wiedziała czy to z powodu ataku jakiegoś potwora, czy może szału wywołanego przemówieniem Czarnego Wojownika, ale ktoś powywracał wszystkie stoliki i roztrzaskał lampy, pogrążając lokal w ciemnościach, które teraz rozświetlały jedynie płomienie za oknem.
- Na szczęście nie ruszyli barku. Zachowali choć tyle szacunku – mruknęła, odkręcając pierwszą butelkę whisky.
Ttuce była już w trakcie zawierania bliższej znajomości z Jimem Beamem, gdy nagle drzwi knajpy skrzypnęły przy otwieraniu.
- Cholibka, już myślałem, że tu nie trafię. – Ledwo unikając potknięcia się o własne nogi w panującym w pomieszczeniu półmroku, Raditz klapnął na miejsce obok niej. Ttuce spojrzała jednym okiem na jego mokrą i zmierzwioną grzywę.
- Masz?
- Masz. – Podał jej również nieco namokniętą paczkę papierosów. Saiyanka podziękowała niewyraźnym mruknięciem i wystrzeliwując z koniuszka palca iskrę energii, zapaliła pierwszego z nich. Raditz rozejrzał się na boki i rozpiął kurtkę, którą wcześniej wmusił mu Gohan.
Teraz nie powinniśmy rzucać się w oczy. A ty jesteś aż nadto charakterystyczny.
Raditz prychnął z niedowierzaniem nad argumentem bratanka.
- Co to za dziura? I co tu robimy?
- Chciałeś randkę, to masz randkę – powiedziała Ttuce i zapiła smak papierosa kolejną porcją whisky.
- Co?! To?! Dobry Kami, przypominaj mi czasem, że zupełnie nie nadajesz się do organizowania jakichkolwiek spotkań. – Raditz odebrał jej butelkę. – Mogłabyś też korzystać ze szklanek. Kaito, a to ponoć ja jestem niewychowany… – Idąc za przykładem Saiyanki, napił się z gwinta i zaraz potem oczy zaszły mu łzami. Z trudem przełknął palący mu gardło trunek i bez słowa oddał whisky Ttuce. Ta tylko zaśmiała się dziko i znowu zaciągnęła dymem z papierosa, po czym strzepnęła popiół z niego wprost do wyszczerbionej popielniczki, którą to wcześniej znalazła na podłodze.
- Jesteś słaby.
- O w mordę – sapnął i pokręcił głową, a woda z jego włosów spadła na Ttuce. Saiyanka warknęła i przesunęła się o jedno miejsce dalej. Raditz automatycznie przesunął się o jedno miejsce bliżej.
- Więc. Co się robi na randkach? – spytała.
- Huh?
- Nie patrz na mnie z psim zdumieniem. To ty gadałeś na ten temat z Siedemnastką. Ja się nie znam na tych głupich ludzkich zwyczajach – sarknęła i jednym haustem opróżniła resztę butelki.
 - Pomyślmy. – Raditz postukał się palcem w brodę. – Na pewno się ze sobą rozmawia. Prawi komplementy…
- Komplementy? – Ttuce spojrzała na niego tak, jakby właśnie jej zakomunikował, że Freezer w tajemnicy uczęszczał na balet. – W takim razie przyszedłeś do niewłaściwej osoby.
- Ależ! – Raditz obrócił się na krześle tak, żeby siedzieć przodem do niej. Uśmiechnął się nonszalancko. – Uwielbiam sposób w jaki krew odbija się w twoich oczach. I wyraz twarzy jaki przybierasz, gdy rozrywasz kogoś na strzępy. Uwielbiam twój krzyk, kiedy się przemieniasz i ten mały pieprzyk, który masz pod lewą łopatką.
Ttuce nie wytrzymała i parsknęła ochrypłym śmiechem.
- Dobra. To ci się udało. – Wreszcie odstawiła opróżnioną butelkę i sięgnęła po następną.
- Teraz twoja kolej. – Raditz oparł się łokciem o blat baru i spojrzał na nią wyczekująco. – To wcale nie jest takie trudne.
- Zapomnij – odparła stanowczo i pomogła sobie zębami przy zdzieraniu zabezpieczenia z szyjki butelki.
- Nie bój się swoich uczuć! – To zaraz zaskarbiło mu jej morderczą uwagę.
- Ja się niczego nie boję.
- Udowodnij. – Uśmiechnął się cwanie. Ttuce zgrzytnęła zębami i odsunęła od siebie alkohol. Odetchnęła głęboko, wysilając resztki swojej i tak bardzo nikłej cierpliwości.
- No dobrze. – Przesunęła językiem po dolnej wardze i w poszukiwaniu natchnienia utkwiła wzrok w suficie. – Uwielbiam… Nie. – Uniosła palec wskazujący i pokręciła nim. – Uwielbiam to zbyt mocne słowo. Lubię… Lubię gdy… Lubię w tobie… – Westchnęła z irytacją i spojrzała na Raditza, nie zamierzając się poddać. – Lubię twoje włosy.
Saiyanin wyszczerzył zęby w nieco głupkowatym uśmiechu, ale jego oczy pozostały poważne i skupione na Ttuce. Wpatrywali się w siebie przez chwilę w milczeniu, które zdawało się mieć ciężar całego wszechświata.
Jej twarz była pusta, a jego wyrażała cały wachlarz emocji.
- Kochałaś mnie wtedy naprawdę? – spytał w końcu Raditz, a Ttuce jak na komendę odwróciła się do niego bokiem i znów wzięła butelkę do ręki. Przygarbiona, przesunęła palcem po naklejce i spróbowała zdrapać ją paznokciem. Czas płynął nieubłaganie dalej i kiedy Saiyanin myślał już, że nie uzyska odpowiedzi i chciał zmienić temat, do jego uszu dobiegły ciche słowa, wypowiedziane w przestrzeń:
- Kochałam cię tak bardzo, że teraz mogę już tylko nienawidzić.

>*<

Wszystkie kręgi piekielne spowite były w półmroku i pogrążone w chaosie. Czas płynął tu inaczej, jakby na odwrót, a Vegeta i Goku szli wciąż naprzód, przemierzając niekończące się kamienne korytarze i jamy, w których to szaleli tutejsi mieszkańcy. W nozdrza Saiyanów wwiercał się wywołujący mdłości odór, zbliżony do zapachu siarki.
- O co tu chodzi? – mruknął Goku.
- Nie tak to sobie przypominam – powiedział Vegeta i zmarszczył brwi.
Podczas jego ostatniego pobytu w tym przeklętym miejscu, piekło było, cóż, wciąż piekłem, ale jednak panowały w nim pewne niespisane zasady i swego rodzaju logiczny porządek. Teraz, obserwując ganiających się wokół stalagmitów potępieńców, książę miał dziwne wrażenie, że w tej krainie wydarzyło się coś złego.
- Enma Daiō zawsze robił na mnie wrażenie bardzo konkretnego i poważnego faceta. – Goku podparł się pod boki. – To chyba nie w jego stylu, dopuścić do takiego zamieszania? Myślałem, że lubi porządek.
- Hmpf. Może urządził im święto lasu. – Vegeta zobaczył jak jakiś kretyn z rozpędu rozbija się o stalagnat i poczuł zastrzyk irytacji. – Jak go spotkamy, to będziesz miał okazję zapytać. A teraz ruchy!
- Właśnie, to mi o czymś przypomina! – Goku go dogonił i klepnął w ramię. – Powinniśmy skontaktować się z naszymi przyjaciółmi i uprzedzić ich, że wracamy.
- I niby jak chcesz to zrobić?
- Pomyślałem, że mógłbyś użyć więzi z Ttuce.
- Słucham?! – Vegeta stanął jak wryty, przez co Goku potknął się o jakiś głaz na drodze i wpadł na niego z całym impetem.
- Oj! – Pomasował obolałą głowę, którą uderzył w jego osłonięty zbroją kark. – Jesteście bliźniętami, macie specjalną więź. Użyj jej!
- Nie wiesz o czym mówisz – wycedził Vegeta z niemalże przekrwionymi oczami i zamachał rękami w geście niedowierzania, który swego czasu podpatrzył u Bulmy. – Zdajesz sobie sprawę o co mnie prosisz?! Mam wejść do jej głowy?! To prywatne miejsce!
- Co się tak dziwisz? – Goku wzruszył ramionami z miną niewiniątka. – Przeżywasz jak mrówka okupację. To nasza jedyna szansa, ‘Geta. Jeśli dowiedzą się, że tu jesteśmy, to może pomogą nam się stąd wydostać. Przecież Ttuce cię nie zje…
- I właśnie tego nie byłbym taki pewien.

*Angielski dubbing wskazuje na to, że Pūar jest płci żeńskiej, ale o ile dobrze pamiętam Akira miał na ten temat inne zdanie. :P



Ten rozdział chciałabym zadedykować Anonimowej. ;)
Anonimowych komentarzy pojawia się tu od groma, ale jako że po stylu pisania potrafię odróżnić ich autorów, to tę dedykację kieruję do jednej konkretnej osoby. :D Jesteś tu od samego początku i nie przegapiłaś chyba żadnego rozdziału, a Twoje słowa zawsze przywołują uśmiech na moją twarz. Bardzo Ci dziękuję za czas, który poświęcasz temu opowiadaniu i mam nadzieję, że nadchodzący wielkimi krokami finał Cię nie zawiedzie! 
A teraz z innej beczki. Gdybyście mieli wpływ na wybór aktorów, którzy mieliby zagrać Goku, Vegetę i resztę ferajny w dobrej ekranizacji DBZ, to na kogo byście się zdecydowali? Macie jakieś swoje typy i fan-castingi? Ja na pewno chciałabym zobaczyć Scarlett Johansson w roli Bulmy, Jasona Momoę jako Raditza i Johnny'ego Deppa w interpretacji Siedemnastki. ;P Ostatnio rozważałam stworzenie podstrony z realistycznymi wizerunkami moich postaci, ale do tego brakuje mi jeszcze kilku pomysłów. Jakieś sugestie? :)

23 komentarze:

  1. o, w końcu! Czekam na Twoje kolejne odcinki bardziej niż na DBS (nie dziwne chyba...), a nawet kolejne strony DBMultiverse.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DBS jest praktycznie niestrawne. :( Miałam nadzieję, że saga z Mirai Trunksem i Goku Black rozkręci całą serię, ale na razie tak się nie dzieje (chociaż i tak jest lepsza od tych dotychczasowych).

      Usuń
    2. "Niestrawne" to dobre słowo... A co do wyboru aktorów w hipotetycznej, porządnej ekranizacji DBZ (nie jestem pewien czy to w ogóle możliwe), to nie wiem czy w ogóle da się dobrać jakichś sensownych, zwłaszcza wśród tych z Hollywood. Jason Momoa jakoś mi nie pasuje na Raditza (pewnie dlatego, że patrzę na niego głównie przez pryzmat pozytywnego bohatera jakiego grał w SG: Atlantis). Za Scarlett akurat jakoś nie przepadam, a Johnny Depp jako C17? Za stary i zbyt ekscentryczny! Akurat dobranie aktorów do cyborgów (pod względem wizualnym) podobało mi się w DBZ: Light of hope. Gohan mi za to tam w ogóle nie pasował. Na pewno w jakiejś roli w DBZ chciałbym zobaczyć młodego Bolo Yeunga (Vegeta?).

      Usuń
    3. Od czasu tej porażki "Evolution" uważałam, że większość obsady filmu bazującego na DB powinna jak najdalej odbiegać od amerykańskiego czy europejskiego typu urody. Ale jak teraz dochodzi co do czego, to moja wiedza na temat chociażby kina azjatyckiego okazuje się niestety zbyt znikoma, żebym mogła zaproponować odpowiednie osoby i czuć się w tych propozycjach wystarczająco pewnie. (Okej, mój Yamcha, ten z warkoczykami, koralikami i tak dalej, to akurat ukłon w stronę Changa Chena i jego roli w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku". On by mi pasował.)
      Bolo, Bolo, ta twarz brzmi i wygląda znajomo. W czym mogłam go oglądać?
      Jeśli chodzi o moje typy powyżej, to bazują one głównie na wizualnych aspektach - czyli czymś co "Evolution" tak drastycznie położyło na glebę. O Deppa też chodziło mi młodszego. :D Moją własną inspiracją dla C17 jest jego rola w "Once Upon a Time in Mexico"- stąd też Siedemnastka stał się swoistym comic relief.
      Z tego co wiem to ten aktor, który wcielał się w Gohana w pierwszym epizodzie LoH poszedł siedzieć i dlatego teraz musieli go zastąpić kimś innym. Zobaczymy co pokaże. :)

      Usuń
  2. Nooo.... nareszcie :D Trochę się spóźniłam bo dodałaś kilka dni temu ale jaka niespodzianka dla mnie że rozdział sie pojawił :D
    Bulma na Ziemi Goku i Vegeta w piekle... chciało by sie powiedzieć gdzie Ci mężczyźni i co tak długo się obijają :D
    Rozdział świetny i tyle akcjiii! Wow :D
    Czekam na nastepny rozdział z niecierpliwościa :D
    Ps.Anonimowa jest na pewno zadowolona z tej dedykacji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja mam nadzieję, że jesteś. ;D

      Usuń
    2. Oj i to bardzo :D
      Mała rzecz a cieszy ;)
      Dziękuję ;)

      Usuń
    3. To ja dziękuję. :)
      A masz jakieś swoje aktorskie typy? :D Kogo lubisz?

      Usuń
    4. Nie ma za co ;) Sama prawda :D
      W roli 17 widziałabym tak jak Ty Deppa ale dla innych nie mam wizji :D

      Usuń
    5. Kilka lat wcześniej Depp mógłby tę rolę naprawdę zaorać. :D Zresztą teraz też by mógł, Siedemnastka musiałby mieć po prostu wejście na zasadzie "Po wczorajszej imprezie czuję się o piętnaście lat starszy!".

      Usuń
  3. o ile do ról drugoplanowych wielu internautów ciekawie typuje aktorów (np. Patrick Stewart jako Kami), to co do Goku to widać poważny problem. Kto w ogóle mógłby być w stanie oddać sensownie postać wielkiego koksa przemawiającego głosem starszej kobiety ? To już łatwiej wybierać na której, co bardziej w realistycznym stylu, grafice Goku wygląda sensownie. Niektóre nawet zabawne są, np.

    http://img14.deviantart.net/d302/i/2013/297/3/a/goku_by_thelateman-d6rmsv8.jpg

    OdpowiedzUsuń
  4. Patrick Stewart, wow, w życiu bym o nim nie pomyślała. A jednak, pasuje dość dobrze.
    Ten wzrok Goku mnie zabił. xD Wygląda jakoś złośliwie. Ale poza tym bardzo zacna praca. Obawiam się, że na dłuższą metę każda próba dokładnego odwzorowania takich "niecodziennych" postaci zakończyłaby się sromotną porażką. Może zamiast tego potencjalny reżyser powinien raczej skupiać się tylko na pewnych charakterystycznych dla każdego osobnika szczegółach (chociaż taki Goku, jak wiadomo, cały jest charakterystyczny). A jak się zapatrujesz na obsadę "The Fall of Men"? Z Goku jeszcze wiele nie pokazali, ale całe jestestwo aktora można wygooglać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oprócz Patricka Stewarta na Kamiego to by nawet lepiej pasował Morgan Freeman ;), chociaż Patrick miał już w Star Trek: Nemesis (2002 rok) swoją złą, młodszą wersję, którą grał Tom Hardy (Hardy jako Piccolo?).

      Wcześniej nie znałem "The Fall of Man", więc obejrzałem przed chwilą i tamtejszy Trunks nawet mi pasuje (mimo raczej niespodziewanych rysów twarzy, ale już np. głos i gra aktorska ok), jak również reszta Briefsów. Vegeta raczej nieudany, bo zdawał się już całkiem przejść przemianę wewnętrzną i utracił charakter. Goku... cóż... jak wygooglałem zdjęcia tego gościa to dochodzę do wniosku, że jakby odpowiednio zagrał (wzbudzając sympatię) a scenarzyści wpletliby w jego rolę trochę typowych dla bohatera gagów sytuacyjnych to mogłoby coś z tego być.

      Usuń
    2. Przyszło mi dziś na myśl, że dobrym Bardockiem mógłby być Russel Crowe (i to nie dlatego, że grał już Braddocka w "Cinderella Man" ;) ), zapewne dlatego, że zapadła mi w pamięć postać Jor-Ela w "Man of Steel" - skoro Toriyama wzorował się na postaci Supermana, to Bardock jest ewidentną zżynką z ojca Człowieka ze Stali.

      Usuń
    3. Tom Hardy! <3 Ja bym chciała, żeby Piccolo zagrał jakiś czarnoskóry aktor. Może Mike Colter albo Idris Elba.

      Profesor Briefs w "Fall of Men" wyszedł im genialnie. Vegeta nie był zły. Był inny, ale mogłabym go zaakceptować. Fun fact jest taki, że grał jeden aktor, a głos podkładał inny. Kiedyś w czasie surfowania po DeviantArt zauważyłam, że wiele osób widzi w roli Vegety Karla Urbana. Muszę przyznać, że miny robi odpowiednie, ale poza tym nie czuję takiego castingu. Moim ulubionym aktorem jest Daniel Brühl i na upartego mogę powiedzieć, że jego mocne brwi i intensywne spojrzenie również pasują do postaci Vegety, ale chyba nic poza tym. :D Może jeszcze to, że nie jest zbyt wysoki.

      Aktor do roli Goku miałby ciężkie zadanie, bo oprócz oczywistej tężyzny fizycznej musiałby też posiadać duży talent komediowy. Ale nie taki na miarę DB Super, gdzie robią z niego ostatniego kretyna, tylko taki na miarę DBZ właśnie, gdzie w odpowiednich momentach jednak potrafił zachować powagę. Chris Hemsworth ma na przykład i odpowiednią muskulaturę i odpowiedni uśmiech do tego typu roli, no ale jest zbyt blond. :) Może tutaj Hardy? Chociaż chyba nigdy nie widziałam go w żadnej "wesołej" roli.

      Usuń
    4. Chris Hemsworth od razu na starcie miałby Super Saiyanina ;) I to mógłby być dobry wybór. "Czarnoskórzy" Nameczanie - świetny pomysł, byle by tylko zbyt gangsta nie byli.

      Mój nowy typ na Vegetę to Manu Bennett (grał m.in. Deathstroke'a w "Arrow"), ewentualnie Rutger Hauer, chociaż tutaj też od razu Super Saiyanin w pakiecie ;)
      Przyszło mi też na myśl, że młody John Travolta mógłby być wystarczająco psychopatycznym C17. Dolph Lundgren dałby radę jako C16.

      Totalnie nie mam pomysłu kto mógłby zagrać Nappę... Nie wystarczy być do tego tylko dużym i łysym, poza tym Team Four Star naprawdę wysoką poprzeczkę narzuciło tej postaci, żeby jej interpretacja była dla mnie satysfakcjonująca.

      Poza tym fajnie by było jakby chociaż za część soundtracku odpowiadał francuski zespół Rise Of The Northstar na czele z piosenką "demostrating my saiya style". Bardziej mi to pasuje niż "Frieza" Maximum Hormone (chociaż sam numer bardzo lubię - ma klimat, ale cały czas mówimy o zachodnich aktorach, to i stylistyka musiałaby być bardziej "nasza").

      A tak poza tym to DBS (jak już o tym wspominamy) jest straszne po prostu... Ani to dobrze wygląda, ani nie wzbudza emocji, pod wieloma względami nawet nie sprawia wrażenie, że jest kontynuacją DBZ. Myślę także, że jest robione po prostu za późno, bo nie ma tam nic co już lepiej nie zostałoby zrealizowane w wielu fanfickach. Np. motyw Blacka i nowego poziomu SSJ świetnie został wyeksploatowany (powstało to kiedy jeszcze nie było do końca wiadomo o co chodzi z tą postacią) w you tubowej serii "Goku VS Saitama" autorstwa MaSTAR Media.

      Usuń
    5. Chris Super Saiyan! Czemu nie wpadłam na to wcześniej. :D Piękna wizja.

      Nie oglądałam "Arrow", ale ten Bennett rzeczywiście ma coś w sobie. Myślę, że mógłby się sprawdzić. Jeśli natomiast chodzi o Nappę, to nie będzie lepszego niż ten, którego zaserwowało TFS. Po prostu nie ma takiej opcji, trzeba się z tym pogodzić. Co do łysych aktorów to oczywiście jest Jason Statham, jest Vin Diesel, ale ja chyba wolałabym ogolić na glacę Petera Stormare. Ten facet ma i wzrost i talent i ogromną smykałkę do grania psychopatów. :P

      Czemu ja tego wcześniej nie słyszałam! Idealne do scen walki. Sama na takim soundtracku na pewno chciałabym usłyszeć coś od Zacka Hemsey'a - już może w nieco spokojniejszych momentach. No i oczywiście nie obyłoby się bez Disturbed.

      Ach, chciałam sobie teraz popsioczyć na DBS, a tu co? Dzisiejszy odcinek był zaskakująco dobry. Nie dam się nabrać na to, że twórcy nagle się nawrócili i zrobią z tego dziwadła coś na miarę DBZ, ale mimo wszystko muszę przyznać, że to był po prostu fajny epizod. Rozwaliło mnie Kamitube - jeden z niewielu gagów, jaki im do tej pory wyszedł.

      Jeśli chodzi o całą serię, to pokazuje ona świat zupełnie pozbawiony jakichkolwiek konsekwencji - i w związku z tym emocji ze strony widza (przynajmniej tak to u mnie wygląda). Twórcy chyba też już zdali sobie z tego sprawę i dlatego przynajmniej w części postanowili przenieść wydarzenia do świata Mirai Trunksa. W końcu tylko tam na chwilę obecną niemożliwe jest wręcz natychmiastowe wskrzeszenie za pomocą kryształowych kul (np. sytuacja z Piccolo) i tylko tam można wywołać w widzach jakiekolwiek uczucia poza znudzeniem.

      Nie będę się na razie wypowiadać na temat zeszmacenia postaci, bo o tym można esej napisać. Fajnie, że chociaż dzisiaj niektórzy mieli okazję pokazać jaja. ;)
      PS. Jutro wieczorem nowy rozdział.

      Usuń
    6. Obawiam się, że DBS tak zaniżyło standardy i oczekiwania, że jak wrzucą coś, co jest co najwyżej przyzwoite (jak dzisiejszy odcinek, BTW na Twój fanfick natknąłem się przez podpis w którymś z Twoich postów na DBPolska, więc oglądamy z tego samego źródła ;) ), to wzbudza to powszechne podziw i radość, mimo że obiektywną reakcją powinno być co najwyżej "aha, ok".

      Co do soundtracku... Ja czytałem Twoje pierwsze 26 rozdziałów piłując w kółko (czasem tak mam) muzykę w stylu L'ham de Foc "Angels de Menta"... to dopiero dodało specyficznego klimatu, zwłaszcza w co bardziej kontrowersyjnych, mrocznych fragmentach.

      co do nowego rozdziału jutro: Yay!

      Usuń
    7. Bardzo klimatyczna, hipnotyzująca muzyka. Chyba już wiem czego będę słuchać w nocy. :D

      Mnie bardzo często inspirują ścieżki dźwiękowe do różnych filmów - im dziwniejsze, tym lepsze. Potrafię słuchać danego kawałka godzinami, dopóki nie napiszę tego, co mi chodzi po głowie. Co do bardziej dekadenckich i hipnotyzujących utworów, to uwielbiam twórczość Jozefa van Wissema.

      Natomiast główną piosenką przewodnią do moich obecnych rozdziałów jest "Become the Beast" Karliene - swoją drogą, jest to fanowski kawałek do "Hannibala" NBC, którego również szczerze uwielbiam. Tak samo dużym sentymentem darzę "Love Crime" Siouxsie Sioux i "Sweet Dreams" w wykonaniu Emily Browning (ta wersja, która pojawiła się w "Sucker Punch"). Pomyślałby kto, że do pisania mrocznych fragmentów potrzebuję heavy metalu, ale jest wręcz przeciwnie. Jako że mój mrok i psychoza w dużej części kumulują się w postaci Ttuce, to w utworach-inspiracjach również potrzebuję damskiego głosu i narracji.

      Usuń
    8. Ach, i jeszcze koniecznie "Cat People"! W wykonaniu zarówno Davida Bowiego (moja ulubiona piosenka ever), jak i Marilyna Mansona. Straszne mi pasuje do ogółu wszystkiego. ;)

      Usuń
  5. Droga Nocebo!
    Cóż za akcja na dzień dobry! Jestem pełna podziwu dla Bulmy! W końcu zaczęła myśleć jak wojownicy i samą siebie ochroniła zakładając zbroję, które osobieście tworzy swoim przyjaciołom. Brawo dla niej! Szok, który przerabiała po zabiciu na pewno nie był prosty, część istot nie potrafi się po tym otrząsnąć, jednak nie ktoś taki jak wielka Bulma :D W obronie świata, wszak zabijają Saiyanie z Ziemi i ich towarzysze.
    Uśmierciłaś Satana! Cudnie :P Moja Sara dałaby Ci gromkie owacje na stojąco kąśliwie uśmiechając się w stronę znienawidzonej Videl ;)
    Sama walka Gohana z Ttuce, jak mnie mam była specjalnie dla mnie :D W końcu kiedyś He, słaby jest, to wiadome, jednak jego wola ducha nie umarła i oczywiście nadzieja, że ludzie są dobrzy, nawet kiedy chcą go zabić, mimo iż szansy nie mają.
    Ogólnie jak zawsze rozdział jest dopięty na ostatni guzik i niczego w nim nie brakuje! Brawo Ty!
    Czekam na kolejną część :*
    Ps. Mam nadzieję, że w końcu ukończę swój rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziękuję, za jak zawsze miły komentarz. Cieszę się, że nie był wyprany ten rozdział i, że podołałam wpleć w kanon swoją postać. Owszem, Sarze nie jest łatwo i tym razem, ale zdaje się, że prywatna vendetta daje jej jakąś moc napędową. Zamiast użalać się nad śmiercią brata postanawia spełnić jego życzenie i bezpiecznie odstawić maluchy, choć jak sama nie ukrywa, ma ochotę wrócić na pole walki i spróbować dokopać różowej galarecie :D
    Dziękuję za troskę! Tak, byłam w szpitalu przez tydzień. Teraz chyba wszystko jest ok, w każdym bądź razie nie miewam ekscesów z pierwszego tc. Miejmy nadzieję, że już będzie tylko lepiej! Wszak została jeszcze połowa.
    Ps. Czy nudno mi się pisało? Nie, ale ciężko było :D Zwłaszcza dojść do wielkiego bum Vegety ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. No no, jednak Bulma przeżyła, nie strasz tak ludzi do cholery. W ogóle Żona VEgety w jego zbroi, ciekawe, w sumie idealne jak Kevlar, to fakt, dobrze że nie strzelił w jej głowę. Hmmm, opętani ludzie pracujący dla Saku, to też ciekawe, u mnie to była rzeź jak pamiętasz, ale każdy piszę inaczej :). Nadrobiłem swoje zaległości, jeszcze tylko 31 i będzie okej :D Ja prawdopodobnie już dzisiaj 7.09 - wstawie swój 60 rozdział : )

    OdpowiedzUsuń