W
swoich koszmarach ostatnio zawsze widziała go stojącego na brzegu jeziora o
zielonkawej wodzie. W tafli oprócz nieba w tej samej brawie odbijała się
sylwetka Vegety, ale nigdy nie jego twarz. Bulma podchodziła więc bliżej,
ostrożnie wyciągając rękę w kierunku księcia i czując, że ten mimo pozornej
stagnacji jest na skraju wielkiego wybuchu, który może jeszcze wstrząsnąć wszechświatem.
Kiedy
palce kobiety niemalże muskały już materiał kombinezonu bojowego, Saiyanin
odwracał się do niej ze zwierzęcym refleksem, a czerwień jego oczu momentalnie mieszała
się z krwią, którą pojedynczym uderzeniem w brzuch wyrywał jej z ust. Zaraz
potem odziana w materiał rękawicy dłoń wplątywała się we włosy Bulmy i brutalnym
szarpnięciem podrywała ją z ziemi tylko po to, by następnie zanurzyć głowę kobiety
w wodzie jeziora. Vegeta zastygał tak, na powrót opanowany, pokazując
pełnię profesjonalizmu seryjnego mordercy i nie pozwalając swojej ręce na
najmniejsze nawet drżenie. Mętna ciecz stopniowo wypełniała płuca Bulmy, a
kiedy ta zaczynała odczuwać związany z tym fizyczny ból – budziła się.
Teraz
też poderwała się do siadu. Ciemności sypialni zdawały się być gęste niczym
mgła, napierając na nią ze wszystkich stron, a święcące na pomarańczowo cyfry
budzika informowały, że właśnie dobiega czwarta czterdzieści osiem – godzina
samobójców. Kobieta wzięła głęboki oddech i przyłożyła dłoń do mokrej od potu
twarzy. Nigdy więcej nie będzie czytać przed snem twórczości Sarah Kane. W
pokoju szumiał wentylator, który miał zapobiec atakom klaustrofobii i kamuflować
fakt przebywania pod powierzchnią ziemi, a jednocześnie regularnie o tym
przypominał, wraz z powiewem powietrza przynosząc woń mokrej gleby. Koszula
nocna kleiła się Bulmie do pleców. Oczy kobiety znów były utkwione w stojącym na
stoliku nocnym budziku, zupełnie jakby czekała ze snem do wybicia pełnej
godziny.
Wtem
drzwi sypialni stanęły otworem, a Bulma zapomniała na chwilę jak się oddycha. Vegeta wraca do domu, powiedziała jej
Ttuce kilka dni wcześniej. Nie sądziła jednak, że ujrzy go tak szybko. Książę tkwił
wciąż w wejściu, tak samo dumnie wyprostowany, jak zawsze. W snopie padającego
z korytarza światła widziała zmęczenie wypisane na jego twarzy i zaciętą minę,
którą mimo wszystko starał się to zatuszować. Bulma nie wiedziała, jaką cenę
zapłacił za wyrwanie się z gardzieli piekieł, ale teraz wydawał się być tym zupełnie
wypalony.
-
Jesteś cała? – spytał sucho na powitanie. Nie czekając na odpowiedź, ściągnął z
dłoni szczątki rękawic i cisnął je na podłogę. Bulma skinęła głową z ociąganiem,
obserwując jego poczynania i nie do końca potrafiąc znaleźć odpowiednie do tej
sytuacji słowa. W końcu nie rozstali się w zgodzie.
Vegeta
wahał się przez chwilę, a potem podszedł wreszcie do łóżka i usiadł na materacu
obok Bulmy. Ten ugiął się pod jego ciężarem, a on sam zgarbił się i wgapił w
podłogę, opierając łokcie na kolanach. Kobieta oplotła nogi ramionami i spoglądała
na niego wyczekująco. Vegeta nie pachniał zbyt dobrze, a kombinezon, który miał
na sobie, brudził pościel. To, że książę unikał teraz patrzenia jej w oczy
świadczyło o tym, że ma wyrzuty sumienia i akurat to ją cieszyło. Wiedziała, że
innych przeprosin od niego nie otrzyma. Obojętna maska zniknęła w końcu z
twarzy kobiety i ta uśmiechnęła się widząc, jak Vegeta zaciska usta w wąską
linię.
-
Dobrze, że jesteś – oświadczyła, a on spojrzał na nią z ukosa.
-
Doprawdy? – mruknął z powątpiewaniem, a ona uśmiechnęła się nieco szerzej i z trudem
powstrzymała od objęcia go. – Zostawiłem ciebie i dzieci. Nie zachowałem się godnie…
– Z każdym słowem mówił coraz ciszej, więc przerwała mu nim zabrnął zbyt daleko
i znów obraził się na cały świat:
-
To nie byłeś ty, tylko Czarny Wojownik w swoim kolejnym wcieleniu. – Położyła
dłoń na jego przedramieniu i zacisnęła ją lekko, po raz pierwszy od miesięcy
odczuwając to znajome ciepło.
-
Hm. – Znów siedział do niej profilem i wpatrywał się w ścianę. – W takim
razie nie obwiniaj mnie też o swoją śmierć.
Bulmę
przeszedł dreszcz.
-
Co? – szepnęła, a wtedy Vegeta odwrócił się w jej stronę.
Tylko
że teraz to nie był już Vegeta, tylko martwy Supēsu, którego dłonie niczym
imadło zacisnęły się na szyi kobiety. Bulma opadła na plecy z niemym krzykiem,
a jej uszy momentalnie wypełnił rezonujący, metaliczny odgłos wystrzału. Ciepła
krew splamiła ręce i twarz, a ona wreszcie obudziła się naprawdę, z trudem
wyrywając z podwójnego koszmaru. Przypominało to przebicie się przez taflę
wody, po długim pobycie w głębinach.
Vegeta wraca do domu,
ale być może nie jest już sobą.
Gwałtownie
uniosła się do siadu i uderzyła głową w spód komory leczniczej. Zaklęła i
brudną od smaru rękawicą pomasowała czoło, na którym natychmiast zaczął
wykwitać sporych rozmiarów guz. Bulma znajdowała się w laboratorium, które tworzyło
nierozerwalną część jej podziemnego imperium. Leżała pod jedną z dwóch
saiyańskich maszyn, nad którymi w ostatnim czasie pracowała, w otoczeniu
śrubokrętów, młotków, notatek, kalkulatorów i narastającego
przekonania, że to wszystko na marne.
Na
plecach wysunęła się spod komory leczniczej i wstała chwiejnie. Czoło kobiety teraz
również nosiło ślady smaru. Oparła się dłońmi o blat zagraconego biurka i odetchnęła.
Na rękawicach zamiast czarnej mazi widziała wciąż krew zabitego przez siebie mężczyzny,
a odgłos wystrzału nadal niósł się echem w jej uszach, doprowadzając ją na
granicę wytrzymałości.
-
Idiotka – syknęła, łapiąc się nagle za głowę obiema rękami i zaciskając
powieki. – Weź się w garść!
Wielkie
krople spadły na zaścielające blat tabele i obliczenia. Płakała ze strachu? Z
powodu wyrzutów sumienia? Z tęsknoty za Vegetą? Z żalu za Trunksem? Nie
potrafiła już stwierdzić. Pozwalała sobie na to tylko wtedy, gdy była sama.
Nigdy przy pozostałych. Nie chciała, by rodzice czy Bra widzieli ją w takim
stanie. Nie chciała, żeby Ttuce miała ją za mięczaka. Kiedy otworzyła znów
oczy, wzrok kobiety spoczął na małym, nadpalonym sejfie, który uratowała z
gruzów Capsule Corporation.
Jeszcze
odzyska swoją rodzinę. Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką kiedykolwiek
zrobi. I żaden demon, bóg czy Saiyanin jej przed tym nie powstrzyma.
>*<
Korytarz
bunkra wypełniały przytłumione dźwięki Space
Oddity Davida Bowiego, sączące się z adaptera użyczonego wojownikom przez
Profesora Briefs. Ttuce unosiła się w powietrzu, lewitując na plecach pod samym
sufitem, i z tej perspektywy przyglądała siedzącym na kanapie osobom. Siedemnastka
trzymał Marron na kolanach i z nieprzekłamanym zachwytem zabawiał ją rozmową. Dziewczynka
chichotała co jakiś czas, a jej jasne kitki trzęsły się po same końce.
Korytarz był tak wąski, że Siedemnastce i
tkwiącemu obok niego Yamchy nie starczało miejsca na rozprostowanie nóg. Gdyby
ktoś chciałby się tamtędy przeprawić, musiałby się nieźle natrudzić. Zwłaszcza,
że mężczyzna mimo wszystko siedział w szerokim rozkroku, a Android podrygiwał
co jakiś czas, podrzucając swoją siostrzenicę na kolanach.
-
I wtedy wujaszek zrobił tak! – Siedemnastka nakreślił dłońmi znak kopuły, a w
tym samym miejscu w powietrzu pojawiła się mała bańka energii ki. – I
skurczybyki zrobiły BUM! – To powiedziawszy wydął policzki i ze świstem
wypuścił powietrze z ust, udając eksplozję. Marron roześmiała się zaraz i
wyciągnęła do niego rączki, a Android przybił jej piątkę. – Też tak kiedyś
będziesz robić! Wujek nauczy cię jak szybko i skutecznie rozczłonkować
przeciwnika!
-
Teraz rozumiem dlaczego Krillan nie był zachwycony tym, że zostawia ją pod
twoją opieką – mruknął Yamcha z przekąsem, podpierając głowę na łokciu, a
Siedemnastka tylko przygarnął Marron bardziej do siebie.
-
Nonsens! Robił to regularnie. Prawda, moja mała gwiazdeczko śmierci? –
Połaskotał siostrzenicę w bok, a ta zachichotała jeszcze głośniej. – Te
wszystkie przygody, które nas spotkały! Te wypady do parku, do lasu, na tereny
baz wojskowych, do aresztu… Dlaczego Krillan nie miałby być zadowolony?
-
Chociażby dlatego, że dochodzi piąta rano, a ona nadal nie śpi.
-
Sen jest dla słabych! – Android spojrzał na niego tak, jakby Yamcha właśnie
sprofanował święty sakrament, a dziewczynka skopiowała tę minę i warknęła na
mężczyznę ostrzegawczo. Yamcha tylko zasłonił oczy dłonią, a Ttuce roześmiała
się ochryple.
Unosiła
się dalej w powietrzu i z zamkniętymi oczami pozwalała, by płynące z adaptera
dźwięki gitary kołysały nią niczym fale na morzu. Rozpościerała ramiona na całą
szerokość korytarza i wyobrażała sobie, że jest z powrotem w kosmosie. Saiyanom
obca była idea muzyki i Ttuce musiała przyznać, że akurat ta jedna rzecz się
Ziemianom udała. Siedemnastka natomiast najwyraźniej cierpiał fizycznie i
psychicznie, gdy zbyt długo nie przebywał w centrum zainteresowania, także
teraz znów postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami z publicznością:
-
Nameczanie mają bardzo suche poczucie humoru, nie uważacie? Kryształowe kule
powołały Genialnego Żółwia i Oolonga na swoich strażaków…
-
STRAŻNIKÓW – poprawił go Yamcha, krzyżując wytatuowane ramiona na torsie.
-
Ta, ta. – Siedemnastka pozwolił by ziewająca Marron usadowiła się wygodniej na
jego kolanach i zaczął ją głaskać po włosach. – W każdym razie musiały być
nieźle zdesperowane, co?
-
Nie na tyle, by powołać Satana – mruknęła Ttuce, a Android ryknął śmiechem, za
który Yamcha momentalnie zgromił go wzrokiem.
-
Jesteście absolutnie niepoprawni!
W
głębi korytarza zaszumiały rozsuwane drzwi i oczom zebranych ukazała się Bulma
w laboratoryjnym kitlu. W przeciwieństwie do pozostałych, po niej było widać,
że ma za sobą kilka nieprzespanych nocy. Kobieta zbliżyła się szybkim krokiem i
wyciągnęła do Ttuce rękę ze znajomą, fioletową sakiewką.
-
To chyba twoje.
Zmarszczywszy
brwi, Saiyanka opuściła się na podłogę i wzięła od Bulmy swoją własność, którą
przed miesiącami Vegeta ukrył w firmowym sejfie. Ttuce nic nie powiedziała,
więc kobieta posłała jej tylko twarde spojrzenie i odwróciła się na pięcie,
maszerując z powrotem do laboratorium.
-
Co ją ugryzło? – spytał Siedemnastka, a Ttuce wzruszyła ramionami i
przymocowała sakiewkę do krawędzi zbroi.
Bez
słowa przeskoczyła przez nogi Yamchy i udała się do wyjścia z bunkra. Po drodze
zgarnęła z jednego z regałów rolkę elastycznych bandaży i sportowy bidon. Weszła
do kuchni i dłonią pacnęła włącznik światła. Wszystkie jarzeniówki uruchomiły
się równocześnie, wyrywając niezadowolony jęk z drzemiącego na taborecie
Gohana. Chłopak
siedział z ramionami skrzyżowanymi na torsie i przytulał się do ściany.
-
Co tu robisz? Kłopoty w raju? – spytała Ttuce, po czym wypiła z bidonu resztkę wody.
-
Nie twój interes – mruknął, wciąż mrużąc oczy w ostrym świetle.
-
Mój. Jako zombie nie będziesz przydatny – odparła i otworzyła barek. Kucnęła
przy nim i zaczęła czytać etykiety kolejnych butelek. – Z tego co wiem…
-
Czyli z tego co wypaplał ci Siedemnastka…
-…
ożeniłeś się bardzo młodo i to z dziewczyną, która jest identyczna jak twoja
matka. – Ttuce zdecydowała się w końcu na butelkę brunatnej tequili i zębami
wyrwała z niej korek. Wypluła go, a następnie jeszcze raz rzuciła okiem na
etykietę. – Och, añejo. Cudownie. –
Przelała alkohol do bidonu, a to co się nie zmieściło wypiła jednym
duszkiem, zupełnie jak przed chwilą wodę.
-
Dokończysz swoją myśl zanim się nawalisz? – sarknął Gohan, który rozbudził się
już na tyle, by móc zacząć odczuwać irytację.
-
Od początku zakrawało to na katastrofę. – Otarła usta wierzchem dłoni i wstała,
po czym wrzuciła opróżnioną butelkę do zlewu. – W czasie wojny saiyańska natura
dochodzi do głosu, a jej się to nie podoba. Nie lubi twoich blizn, poszarpanych
ubrań i tego morderczego błysku w oku, który pojawia się, kiedy mnie widzisz. –
Uśmiechnęła się krzywo i zakręciła bidon. – Po prostu chciałaby z powrotem tego
lalusiowatego profesorka, którego miała zanim się pojawiłam.
-
Nie wiesz o czym mówisz. – Gohan wyprostował się pod ścianą. – Videl też kiedyś
walczyła. Ceni sobie takie życie.
-
I właśnie dlatego musisz spać na taborecie w kuchni.
-
To mój wybór – powiedział spokojnie, chociaż iskry, które igrały w jego oczach
świadczyły o tym, że Ttuce balansuje już na granicy tolerancji. Saiyanka
zacmokała i oparła wolną rękę na biodrze.
-
Uważaj chłoptasiu. Za bardzo zaczynasz przypominać mnie samą. Ty tego nie
widzisz, bo rzadko patrzysz w lustro, ale twoja żona to wyczuwa. A teraz idź
potrenować. Zrobi ci się lepiej. – Ruszyła do wyjścia z kuchni.
-
Jesteś niezmordowana – rzucił za nią. – I to wcale nie komplement.
-
Jestem Saiyanką. Ziemianie cierpią od nadmiaru wysiłku fizycznego, ja cierpię z
powodu jego braku. Poza tym! – Wychyliła się jeszcze zza framugi drzwi i
posłała mu ostatni, drwiący uśmieszek. – Powiedziałabym, że bijesz jak
dziewczyna, ale w moich ustach byłby to komplement.
Kiedy
Ttuce udała się w głąb lasu, na powierzchni wciąż panował półmrok. Szła spacerowym
krokiem tak długo, aż w końcu dotarła pod skalną ścianę, którą upatrzyła sobie
na cel kilka dni wcześniej. Przesunęła dłonią po jej chropowatej powierzchni i
uniosła głowę. Góra była potężna. Powinna przetrwać to, co dla niej
zaplanowała.
Ttuce
wypiła trochę tequili i odrzuciła bidon na bok, po czym dokładnie obandażowała
dłonie i rozruszała mięśnie karku. Kilka godzin w bezruchu i niemalże czuła,
jak zastyga w rozleniwieniu. Nie mogła na to pozwolić. Musiała się doskonalić.
Musiała rosnąć w siłę. Musiała… Wzrok Saiyanki spoczął na bransoletach Beerusa,
które wciąż więziły jej nadgarstki i pobrzękiwały drwiąco przy każdym,
najmniejszym nawet ruchu. Kiedy energia Ttuce była w spoczynku, te srebrne,
pokryte dziwnymi inskrypcjami obręcze zwisały niemal luźno, sprawiając wrażenie
łatwych do zdjęcia. Kiedy jednak Saiyanka przeprowadzała takową próbę lub
zaczynała używać swojej ki, boskie bransolety zaciskały się bezlitośnie,
przecinając skórę i tłumiąc jej najpotężniejszą transformację. Ttuce zgrzytnęła
zębami. Taka zniewaga…
Zamknęła oczy i przybrała dogodną pozycję do
wykonania kata. Przez chwilę wsłuchiwała się w otaczającą ją ciszę, skupiając
na tym co podszeptywał instynkt. Kiedy w końcu w jej umyśle zmaterializował się
pierwszy przeciwnik, Ttuce ruszyła do ataku. Walka z cieniem była
kilkunastominutową, bardzo intensywną praktyką, podczas której Saiyanka siekła
powietrze z absolutną koncentracją, nie pozwalając sobie na ani jedno
zachwianie, czy taktyczny chaos. Myślała wyłącznie o wrogu, który umykał przed pięściami
i kopniakami tak długo, aż w końcu dał się zaskoczyć i powalić uderzeniem z
wyskoku.
Piccolo
obserwował ją ze szczytu wzniesienia. Jej ćwiczeniom towarzyszyło dużo gracji.
Ruchy były płynne i skoordynowane. Stopy Ttuce zdawały się zaledwie muskać
powierzchnię ziemi i ani na chwilę nie stawać na niej w pełni. Saiyanka obracała
się wokół własnej osi, wykonywała pojedyncze salta, kopnięcia okrężne,
uderzenia łokciem i bloki – kiedy wyimaginowanemu przeciwnikowi udawało się za
bardzo do niej zbliżyć. Te czynności wprawiały w ruch powietrze i porywały do
tańca uschnięte liście i źdźbła traw. Ttuce nie zatrzymała się ani nie zwolniła
nawet na ułamek sekundy, w pełni wykorzystując potencjał i elastyczność swojego
ciała.
Gdy
Saiyanka założyła przeciwnikowi dźwignię i powaliła go na ziemię po raz trzeci,
ten rozpłynął się w zderzeniu z nią, tym samym kończąc walkę. Ttuce rozluźniła
się zaraz i wreszcie otworzyła oczy. Stała pochylona, a po jej czole spływała
właśnie pierwsza kropla potu. Mięśnie aż wibrowały; rozgrzane i rozruszane jak
należy. Wyprostowała się, odchylając głowę w tył i pozwalając, by uszy
wypełniło satysfakcjonujące chrupnięcie. Poruszyła ramionami i zderzyła
obandażowane pięści na wysokości klatki piersiowej, po czym podeszła do skalnej
ściany.
Przycisnęła
łokcie do boków i naprężyła się znów cała, stając na szeroko rozstawionych
nogach. A potem wysunęła pierwszy cios, napinając mięśnie ud i ramion w
skoordynowanym wysiłku. Piccolo poczuł, jak skała drży pod jego stopami. Saiyanka
nie uderzała na tyle mocno, by natychmiast ją zburzyć. Markowała swoje siły, a
poziom jej ki pozostawał na dużo niższym poziomie niż podczas walki z cieniem. Jak
wydedukował Nameczanin, sprawdzała swoją wytrzymałość na ból. Siła uderzenia
była wszak wystarczająco duża, by przecierać bandaże i wyżłabiać coraz to
większe wgłębienie w skale.
-
Więc w końcu postanowiłeś ze mną porozmawiać – rzuciła Ttuce, gdy niespodziewanie
zrobiła sobie przerwę. Piccolo nie
miał wątpliwości, że te słowa zostały skierowane właśnie do niego. Nie widząc
sensu w dalszym ukrywaniu się, zeskoczył ze wzgórza i wylądował w bezpiecznej
odległości od Saiyanki. Jego aureola zamigotała w ciemnościach.
-
Nie chciałem ci przeszkadzać.
-
No to się nie udało. O co chodzi? – Spojrzała na niego kątem oka i
przedramieniem odgarnęła włosy z czoła. Bandaże na jej knykciach były lekko
zakrwawione.
-
Musimy wyjaśnić kilka kwestii – odparł i skrzyżował ręce na torsie. Peleryna
jak zwykle jeszcze optycznie dodawała do jego i tak imponującej postury.
Saiyanka doskonale pamiętała jej ciężar.
-
Na przykład to, dlaczego uratowałeś mi wtedy życie? – Odwróciła się do niego
przodem. Jej nagie obojczyki nosiły ślady potu. – Po co to zrobiłeś?
Nameczanin
spodziewał się tego pytania.
-
Wiedziałem, że razem z Vegetą i Gohanem macie szansę w walce przeciwko
Kakarotto. Ja byłem bezużyteczny.
-
Nie udawaj skromnego – sarknęła i splunęła na ziemię, po czym sięgnęła po bidon.
– Mów prawdę.
Piccolo
nie uciekł przed jej świdrującym spojrzeniem. Wiedział, że to nie czas na
kiepskie kłamstwa, a jednak miał cichą nadzieję, że Ttuce je kupi. Mina
Saiyanki sugerowała, że jeśli rozważa jeszcze powrót do życia śmiertelnika, to nie
powinien dłużej ociągać się z odpowiedzią.
-
Miałem wyrzuty sumienia – powiedział w końcu niechętnie. – W sumie nadal je
mam. Gdy zabiłem Raditza… Cóż, wiem, że nie postradałaś wtedy wyłącznie
zmysłów.
Ttuce
wypuściła powietrze nosem i wyprostowała się, a jej ramiona nieco oklapły.
-
Dobry Kami, już się bałam, że zaczniesz mi wyznawać miłość – mruknęła i napiła
się tequili. Po raz kolejny w życiu (po życiu) Piccolo pożałował, że nie
posiada brwi. Właśnie bardzo by mu się przydały, by niewerbalnie podkreślić
jego zdumienie. – Widzę, że Goku jest równie wielką plotkarą co Siedemnastka. –
Ttuce odwróciła się do Nameczanina bokiem. – Nie obwiniaj się o rzeczy, o
których nie miałeś pojęcia. To po prostu głupie.
-
Z mojej winy straciłaś dziecko i oszalałaś.
-
Nie przypisuj sobie aż tyle zasług, oszalałam dużo wcześniej. – Uśmiechnęła się
do niego jadowicie. – Coś jeszcze?
-
Chciałem ci to wynagrodzić – wyjaśnił pośpiesznie i od razu zdał sobie sprawę z
tego, jak głupio to brzmi. Ttuce ryknęła śmiechem, po czym potrząsnęła głową.
-
Nameczanie to doprawdy ciekawa rasa! Posłuchaj mnie uważnie. – Podeszła do
niego, zadzierając głowę do góry, i znienacka dźgnęła go palcem wskazującym w
tors. – Nieświadomie spierdoliłeś parę rzeczy w moim życiu. Okej. Potem mi owo spaprane
życie uratowałeś. Jesteśmy kwita. Okej? Nie musisz się martwić, nie będę cię
ścigać ani żądać twojej zielonej głowy w zemście za dawne urazy.
-
Tu nie chodzi o strach – podkreślił Piccolo, który nadal nie tracił zimnej krwi.
-
Wiem! – Wywróciła oczami. – O wyrzuty sumienia. Odpuść sobie, Nameku. Nie
zmienimy przeszłości. Poza tym, Raditz wrócił. Jestem teraz w nieco lepszym
humorze niż wtedy, kiedy dowiedziałam się, że to ty stoisz za jego śmiercią.
Możesz zapomnieć o całej sprawie.
-
Chodzi o to, że nie mogę – tłumaczył uparcie Nameczanin, a Ttuce powoli traciła
już cierpliwość.
-
Dobry Kami, niby dlaczego?! Nie wiem na czym polega martyrologia narodu
nameczańskiego, ani skąd dokładnie wziął się twój weltschmerz, ale to już
naprawdę zaczyna mnie nudzić! O czym jeszcze mi nie mówisz?
Piccolo
spojrzał na nią intensywnie.
-
Myślę, że nie powinnaś ufać Raditzowi – powiedział, a po jego słowach zapadła
dłuższa cisza.
-
Słucham?
Oczy
Saiyanki pociemniały nieco, kiedy już przetrawiła tę wiadomość, a następnie
pochwyciła Nameczanina za przód gi i pociągnęła w dół tak, że ich twarze znalazły
się wreszcie na tym samym poziomie.
-
Lepiej spróbuj rozwinąć tę myśl – wycedziła mu niemalże prosto w usta, ukazując
zbyt ostre jak na człowieka zęby w bardzo nieprzyjemnym grymasie.
Jej
oddech pachniał tequilą, ale Ttuce była trzeźwa jak nigdy.
>*<
-
Umiłowani w Beerusie! Czy poznamy wreszcie nowy plan działania? – Siedemnastka
objął Ttuce i Gohana ramionami, wciskając się miedzy nich niczym niecierpliwe
dziecko.
Wszyscy
wojownicy zgromadzili się już w Pałacu Wszechmogącego, a ta dwójka od dobrej
godziny pochylała się nad pojedynczą kartką papieru, na której starali się rzeczony
plan nakreślić. W tym momencie była ona już całkiem zapełniona – równym pismem i
przemyślanymi punktami Gohana, a także bazgrołami Ttuce, która ciągle się z
czymś nie zgadzała lub nie potrafiła ubrać swoich myśli w słowa i zamiast tego
rysowała jakieś krzywe grafy, które sens miały tylko i wyłącznie dla niej.
-
Ustalmy jedno. – Gohan zdjął z siebie rękę Siedemnastki i odepchnął go biodrem.
– W tym momencie priorytetem dla nas jest chronienie kryształowych kul.
-
Tu możemy się zgodzić. Jeśli Czarny Wojownik dowie się, że kule zaczęły się
regenerować, postanowi je zniszczyć.
-
Tylko że raczej nie ma jak się o tym dowiedzieć, prawda? Nie posiada radaru, a
sam tego nie wyczuje.
-
Hm. – Ttuce zmarszczyła nos. – Kto wie? Chyba tak. Ale mimo wszystko nie ryzykowałabym
sytuacji, w której zamiast siedmiu kul, będziemy mieć tylko sześć, a połowa
zespołu będzie wąchać kwiatki od spodu.
-
Racja – mruknął Gohan i dopisał coś do swojej dość nieczytelnej już listy. – Zamiast
patrolować Ziemię i rzucać się do akcji przy każdej kolejnej nadnaturalnej
aktywności, wszyscy musimy skorzystać z nowego radaru Bulmy i odnaleźć kule
zanim te wrócą do normalności…
-
Podzielimy się na dwie drużyny. – Ttuce oparła dłonie na blacie stołu, który
dostarczył im Dende, i rozsunęła je, żeby zwizualizować swój pomysł. – Jedną
przejmiesz ty, drugą ja. Ja wezmę maksymalnie dwie osoby, ty pozostałych. Jeśli
namierzymy już jakąś kulę, najpierw wyruszy moja grupa. Polecimy w przeciwnym
kierunku i zwrócimy na siebie uwagę Czarnego Wojownika. Jeśli będzie akurat w
nastroju do nasyłania na Ziemię kolejnych potworów, to uderzy właśnie w nas. Wy
w tym czasie odnajdziecie kulę i w spokoju rozejrzycie się za kolejnymi.
Gohan
spojrzał na nią z powątpiewaniem. Na nosie miał smugę niebieskiego tuszu z
długopisu.
-
Zapominasz o jednej rzeczy. Te potwory nie uderzają konkretnie w nas. Uderzają
obojętnie gdzie. Zanim wróciłaś na Ziemię, doszło na niej do wielu ataków i
każdy z nich ukierunkowany był na przypadkowe miejsca i osoby, nigdy nie na
Wojowników Z.
-
Co za debilna nazwa. – Ttuce wzniosła oczy do nieba i wyrwała mu długopis.
Wielkimi literami napisała w rogu kartki słowo PROWOKACJA. Stuknęła w nie dla podkreślenia swojej racji. – Właśnie
tego użyjemy. Czarny Wojownik ma bardzo wielkie mniemanie o sobie. Jeśli
zagramy mu na nosie, to na pewno na to zareaguje.
-
A nie przyszło ci do głowy, że to wzbudzi jego podejrzenia? – sarknął. –
Przecież się domyśli, że takie przedstawienie ma coś na celu.
-
Wielkie mniemanie o sobie niekoniecznie idzie w parze z wielką inteligencją.
-
Wiesz, Vegeta też zawsze miał tendencję do niedoceniania przeciwnika. I z
reguły bardzo źle się to dla niego kończyło – sparował Gohan, a Ttuce machnęła
dłonią w teatralnym geście.
-
Masz lepszy pomysł, Son? To się nim podziel!
-
Właściwie to podoba mi się twój tok myślenia, Czarodziejko z Vegetasei – rzucił
Siedemnastka, który nadal wisiał na ramieniu Ttuce. – Ja i wilkołak pójdziemy z
tobą. Zrobimy zadymę, a nasi dzielni bohaterowie odnajdą kule. – Uśmiechnął się
słodko do Gohana, który w odpowiedzi posłał mu bardzo cierpkie spojrzenie.
-
Niech będzie. Goten, Krillan, Chiaotzu, Tien i Pūar pójdą ze mną. – Zabrał
Ttuce długopis i złożył kartkę z planem w równą kostkę. – Tylko pamiętajcie o
scouterach. Musimy być w ciągłym kontakcie.
Ttuce
uznała rozmowę za skończoną i odwróciła się, od razu wpadając na stojącego za nią
Raditza. Saiyanin wyszczerzył zęby zadowolony, że udało mu się ją zaskoczyć i
korzystając z tej rzadko nadarzającej się okazji, zmierzwił jej czuprynę.
-
Zostań tu. Nawet nie myśl o tym, żeby mieszać się do akcji. Pogadamy jak wrócę
– oświadczyła Ttuce tonem nieznającym sprzeciwu, ignorując swoje
naelektryzowane włosy, a Raditz tylko się roześmiał, bagatelizując wiszącą w
powietrzu groźbę. Gohan tymczasem podszedł do Krillana.
-
Udało wam się odnaleźć Babę Gulę? – spytał, a buddysta pokręcił głową z marsową
miną.
-
Pytałem wszystkich starych znajomych. Nikt nie wie, gdzie może teraz być. Karin
i Żarłomir nie widzieli jej od kilku miesięcy. Mówią, że być może skryła się w
zaświatach.
-
Gdyby tam była, ojcu i Vegecie powinno udać się z nią skontaktować z piekła. –
Chłopak wypuścił powietrze z ust i przeczesał włosy dłonią. – Mam nadzieję, że
niedługo się stamtąd wydostaną.
>*<
Plan
wypalił. Ale tylko w części.
Po
namierzeniu trzeciej kuli, Yamcha, Siedemnastka i Ttuce udali się do Satan
City. Miasto znajdowało się w wystarczającej odległości od punktu spoczynku
magicznego obiektu, a jednak w razie konieczności Saiyanka i jej kompani mogli wyruszyć
z odsieczą, gdyby podczas poszukiwań doszło do jakichś zakłóceń.
Te
jednak zdawały się czekać na nich samych. Gdy tylko wkroczyli na teren miasta,
zostali zaatakowani przez samotnego bojownika o łaskę Czarnego Wojownika.
Mężczyzna napadł na nich z okrzykiem szaleńca, uzbrojony w sporych rozmiarów
kij baseballowy, który przy odpowiednim zamachu był w stanie rozłupać czaszkę
normalnego człowieka niczym kokos.
Na
swoje szczęście, Siedemnastka do takowej grupy społecznej nie przynależał.
Wyrwał kij napastnikowi, a następnie znokautował go uderzeniem z łokcia w kark
i pozostawił nieprzytomnego na środku ulicy. Rzeczony kij jednakowoż zabrał i,
przerzuciwszy go sobie przez ramiona, podążył za Yamchą i Ttuce. Trójka
wojowników zmierzała wprost na formujący się przed nimi oddział armii.
Żołnierze mieli gotowe do wystrzału bazuki, a wśród wykrzykiwanych bezustannie
rozkazów dało się słyszeć warkot nadjeżdżającego pojazdu. Po chwili zza rogu
bocznej ulicy wyłonił się opancerzony czołg, którego działo również momentalnie
zostało wycelowane w zbliżające się postaci.
Ttuce
zrzuciła z siebie skórzaną, pożyczoną od Bulmy kurtkę. Siedemnastka poprawił
ułożenie palców na kiju i zaczął pogwizdywać jakąś wesołą melodię. Yamchę otoczyły
obłoki przypominającej zorzę polarną aury, która zapowiadała nadejście
transformacji.
-
Jakieś instrukcje, Sailor Vegeta? – spytał Android, a Saiyanka posłała mu ostre
spojrzenie.
-
Nie daj się za szybko zabić.
-
Przecież to ledwo rozgrzewka! – żachnął się Siedemnastka.
-
Nie bądź taki pewien. – Yamcha pociągnął nosem z psią manierą, a jego źrenice
nieco się rozszerzyły. – To nie są ludzie. To żywe trupy.
Ttuce
i Siedemnastka przenieśli spojrzenie z niego na nadciągającą armię. Do nich też
zaczął docierać natrętny odór, przywołujący na myśl otwarty po miesiącach grób.
-
Czyli Czarny Wojownik posłał po posiłki z piekła – mruknął Android i wykrzywił
usta. To komplikowało sprawę. Opuścił kij, zaczynając rytmicznie uderzać jego
końcówką o swoją łydkę.
-
Miejmy nadzieję, że nie uda mu się zrekrutować Goku i Vegety. – Oczy Yamchy
zrobiły się całkiem żółte, a powietrze wokół niego wypełniło się drobnymi
wyładowaniami elektrycznymi. – Jak zabić inteligentne zombie?
-
Nie można ich zabić. Trzeba ich unicestwić – odparła Ttuce, zupełnie nie widząc
w tym problemu i bez cienia strachu ruszyła wprost na wycelowane w nią działo,
które chwilę później wypluło swój pocisk z hukiem wystarczającym, by w
okolicznych wieżowcach szyby wypadły z okien.
>*<
W
tym samym czasie radar zaprowadził pozostałych członków Satan Force do małej
wioski, położonej u stóp drzemiącego do tej pory wulkanu. Teraz jednak ziemia w
tym miejscu drżała, a w powietrzu unosiły się mikroskopijne płatki popiołu i
drażniący nozdrza zapach. Gohan obserwował majaczący nad nim stożkowy kształt i
czuł, że trzęsienie podłoża nasila się z minuty na minutę.
-
Musimy się pospieszyć. To wulkan eksplozywny. Jeśli dojdzie do erupcji, to
przebiegnie bardzo gwałtownie. Zagrożenie jest o tyle większe, że z tego co
wiem, ten od dawna nie przejawiał żadnej aktywności. – Gohan spojrzał jeszcze
raz na radar, który nadal twierdził, że kula powinna być w pobliżu, ale złośliwie nie chciał tego
doprecyzować.
Wojownicy
rozdzielili się i zaczęli chodzić od jednej opuszczonej chatki do drugiej, stąpając
po ich drewnianych podłogach, klepiskach i zaglądając pod strzechy z liści
bambusa. Wojownikom towarzyszyło nieprzyjemne uczucie, że zachowują się jak
hieny cmentarne, które przeszukują własność umarłych. Co prawda nigdzie nie
znaleźli ciał mieszkańców i wszystko wskazywało na to, że ci sami opuścili
swoje domy, gdy tylko wulkan wrócił do życia, ale mimo to nie mogli pozbyć się
wrażenia, że miało tu miejsce coś niedobrego.
Po
zakończeniu oględzin, Chiaotzu wyszedł z jednego z domków, ocierając powieki z
potu. Nie dość, że Czarny Wojownik każdego dnia dosłownie i w przenośni
podnosił im temperaturę, to teraz jeszcze doszło do tego to nieznośne ciepło,
które emitował wulkan.
-
Hej, mały. Tego szukasz?
Na
dźwięk dziwnego, skrzypiącego głosu, Chiaotzu poderwał głowę do góry. Tuż przed
sobą ujrzał zastęp demonicznych istot. Zdawały się nie mieć prawdziwych ciał, a
raczej konsystencję czarnego dymu. Nie posiadały ludzkiego kształtu, aczkolwiek
dało się rozróżnić ich kończyny, w których dzierżyły widmowe włócznie. Postać,
która przemówiła, trzymała też w dłoni kamienną kulę. Na widok przerażenia,
które pojawiło się na twarzy Chiaotzu, potwór wyszczerzył zęby w dzikim
grymasie, a jego czerwone oczy zalśniły.
-
Będziesz musiał o nią walczyć.
>*<
Ttuce
zastygła na ziemi z jedna nogą podkurczoną, a drugą wyciągniętą w bok. Prawą
rękę uniosła w identycznej manierze, a palec wskazujący złączyła ze środkowym.
-
CHAOS ATTACK!
Kiedy
runął na nią grad pocisków z broni maszynowej, Ttuce stała się szybsza od
promienia światła. Pomknęła przed siebie, uchylając się przed wrogimi kulami i
każdą próbą zamachu na jej życie. Kolejne salwy i wystrzały zdawały się
niemalże nadawać Saiyance rytm i tempo. Dopadała swoich przeciwników jednego po
drugim i wbijała w ich ciała paraliżujące dawki ki.
Na
powrót wytracając prędkość, zaryła w końcu obiema stopami w asfalt i zatrzymała
się. Obejrzała się szybko przez ramię, podziwiając skutki swojej pracy. Ku jej
wściekłości sylwetki nieżywych postaci zastygły w bezruchu tylko na chwilę, a
następnie znów zaczęły się poruszać. Złota ki wyparowywała w powietrze, zupełnie
bezużyteczna.
-
Do diaska! Czemu to na nich nie działa?!
-
Z tego co zrozumiałem, twoja technika ma na celu zaatakowanie układu nerwowego.
Trupy takiego raczej nie posiadają! – Siedemnastka już dawno zapomniał o kiju
baseballowym i teraz pozbawiał przeciwników głów za pomocą kolejnych energetycznych
pocisków. Jednakże ci po chwili dźwigali się znów na nogi i niewzruszenie
kontynuowali swoją krucjatę. – Przynajmniej jemu dobrze idzie…
Wielki
wilk przedzierał się przez ruiny miasta i konsekwentnie łapał kolejne ofiary w
swoje szczęki, a następnie przeżuwał je i pożerał żywcem. Wyglądał niemalże jak
pies, który po raz pierwszy wyszedł na dwór i został zaatakowany przez rój much.
-
Ależ będzie miał po tym zgagę! – Siedemnastka podparł się pod boki, z
wdzięcznością korzystając z przerwy, którą Yamcha właśnie mu zafundował. Ulica
została chwilowo oczyszczona z przeciwników, a wilk nagle skurczył się i wrócił
do ludzkiej postaci.
-
Czujecie to? – spytał Yamcha, otrząsając się jak z wody i odgarniając włosy z
twarzy. – Zostali zaatakowani!
Ttuce
spojrzała na horyzont i zaklęła z wrażenia. Tak się wciągnęła w walkę, że
zupełnie zignorowała napływające z oddali impulsy energii.
-
My mieliśmy odwrócić jego uwagę, a to on odwrócił naszą! – Siedemnastka machnął
rękami. – Niech go szlag! Czemu nie zadzwonili?!
-
Może nie mieli czasu. – Yamcha wydawał się być coraz bardziej zaniepokojony
tym, co wyczuwał. – Walka jest zażarta…
-
Dość tego pierdolenia się w tańcu – warknęła Ttuce i zdarła zniszczone bandaże
z dłoni. W międzyczasie znowu zostali otoczeni przez oddział zombie. Czarny
Wojownik najwyraźniej zamierzał opróżnić całe piekło. – Spieprzajcie stąd,
znajdźcie pozostałych i pomóżcie im. Ja się rozprawię z tymi truchłami i wtedy
do was dołączę.
-
Jesteś pewna? – Yamcha przeczesał wzrokiem tłum przeciwników. – We trójkę nie
daliśmy im rady. Masz jakiś pomysł?
-
Jak najbardziej. – Jej dłoń zacisnęła się na fioletowej sakiewce, zwisającej
wiernie u boku, a mężczyzna westchnął ze zniecierpliwieniem.
-
Ostatnio nam nie pomogły. Jesteś pewna, że dobrze ich używasz?
-
Nikt nie dał mi instrukcji obsługi, to instynkt – prychnęła.
-
W takim razie na pewno źle ich
używasz.
-
Poszedł precz!
Siedemnastka
odciągnął Yamchę i razem wzbili się w powietrze, czym prędzej opuszczając teren
miasta. Ttuce upewniła się, że lecą we właściwym kierunku, po czym skupiła się
znów na przeciwnikach, którzy otaczali ją coraz to gęstszą grupą.
- Mamy dla ciebie wiadomość od Czarnego
Wojownika, Saiyanko – przemówiła niespodziewanie któraś z ofiar ataku
Siedemnastki. Mężczyzna stracił pół głowy i teraz w Ttuce wwiercało się tylko
jedno oko, a jego po części bezzębny uśmiech był równie nieprzyjemny, co
wydobywający mu się z ust odór śmierci. – Postanowił cię ułaskawić. Jeśli tylko
oddasz to, co ukradłaś… – Wskazał na sakiewkę. – Pozwoli ci opuścić tę planetę
i wasze drogi już nigdy się nie przetną. Poddaj się teraz i odejdź w pokoju.
-
Mam się poddać? – O ile do tej pory Ttuce
słuchała go z teatralnym zainteresowaniem, tak teraz poczuła zastrzyk złości. –
Co za niefortunny dobór słów…
-
Bóg Śmierci jest na tyle łaskawy, że zapomni ci wszystkie dawne urazy. W ramach
zadośćuczynienia oczekuje jedynie, że oddasz mu pamiątkę po siostrze. Wtedy to
na pewien czas otwarty zostanie portal między Ziemią i resztą wszechświata, z
którego będziesz mogła skorzystać. – Trup rozłożył ramiona w zapraszającym
geście. – Przecież nie zależy ci na tej planecie. Nie czujesz żadnej lojalności
wobec niej, czy jej mieszkańców. Pozwolono ci odejść i…
-
A skoczcie mi wszyscy! – warknęła. Jedno ramię podkurczyła do boku, a drugie
uniosła przed sobą, w gotowości do ataku. Jej twarz rozjaśnił upiorny uśmiech.
– Mniejsza o moje intencje i motywy. Saiyanin nigdy nie ucieka z pola walki.
Przekaż Saku, że będzie musiał wyrwać te karty z moich połamanych rąk!
-
Wedle życzenia. – Piekielny posłaniec złożył dłonie jak do modlitwy. W tym
samym momencie grupa przeciwników rzuciła się na Ttuce jednocześnie,
przykrywając ją pancerzem swoich ciał.
>*<
Błyszcząca
bańka unosiła się w powietrzu, ukazując wydarzenia rozgrywające się na Ziemi.
Beerus i Whis z kamiennymi twarzami obserwowali eksplozję ki, która odrzuciła
żywe trupy na boki i pozwoliła Ttuce wydostać się z potrzasku. Saiyanka złapała
na nowo równowagę i zaraz zaczęła gromadzić w sobie energię niezbędną do
przeprowadzenia kolejnego ataku.
-
Może jednak nastał czas, abyśmy się wtrącili? – spytał Whis, krzyżując ręce za
plecami. Beerus pokręcił głową. – Na pewno? W końcu Saku dość mocno narusza ład
naszego wszechświata.
-
Porządek dao został zaburzony. – Twarz Beerusa wyrażała wyłącznie chłodną
kalkulację, a on kontynuował pretensjonalnym tonem: – Jako Bóg Zniszczenia mam
prawo interweniować i przegonić Saku do jego własnego świata. Jednakże nie
zrobię tego. Chcę, aby ludzie czegoś się wreszcie nauczyli. Pojawienie się
Czarnego Wojownika może być właśnie taką lekcją, której z ich pamięci nie wymarzą
nawet kryształowe kule.
-
Obaj wiemy jak ta historia się skończy.
-
A mimo to będziemy tylko obserwować, tak jak inni bogowie robili to od stuleci.
Nie pozwolę, by ludzie egzystowali w świecie pozbawionym konsekwencji. Taka
jest kolej życia. Nazwij to naturalną selekcją, jeśli chcesz. – Beerus spojrzał
na Whisa surowo. – Ale pamiętaj też o naszej umowie. Goku i Vegeta nie mogą się
o niczym dowiedzieć.
-
Masz na myśli to, że mogliśmy wszystkiemu zapobiec, a mimo to skazaliśmy ich
przyjaciół na zagładę? – Uśmiechnął się wesoło, a Beerus zgrzytnął zębami. –
Spokojnie, pamiętam. Swoją drogą, chyba już pora pozwolić im na opuszczenie
piekła. Dość długo ich zwodzimy. Stało się już to, co nieuniknione. Ich
obecność w żaden sposób nie zmieni teraz biegu wydarzeń.
-
Ci dwaj muszą przeżyć. Potrzebuję ich ja i cały ten wszechświat. To oni na nowo
nadadzą mu równowagę.
Bóg
Zniszczenia podszedł do bańki i przesunął po niej pazurem, przybliżając obraz
tak, by mógł dojrzeć bransolety na nadgarstkach Saiyanki. Whis od razu wyczuł,
że coś go mocno poruszyło, więc bez pytania pochylił się nad jego ramieniem i
spojrzał w tym samym kierunku.
-
Och – szepnął. – Tego nie przewidzieliśmy…
Ttuce
poderwała obie ręce nad głowę, a z jej dłoni wyłoniła się potężna kula pomarańczowej
energii, która niemalże wyglądała jak zerwane z nieboskłonu słońce. Tym jednak
co zwróciło uwagę Beerusa, a następnie Whisa wcale nie był popis saiyańskiej
siły, a oświetlone i doskonale teraz widoczne pęknięcia, które przeszywały
powierzchnię obu boskich bransolet.
Whis
i Beerus spojrzeli po sobie w milczeniu, a ten drugi znów przesunął pazurem po
bańce, tym razem oddalając obraz tak, by ukazywał jedynie kulę planety na tle
czarnego wszechświata. Zaraz potem atak Ttuce wywołał wybuch, który widoczny
był nawet z kosmosu i który do złudzenia przypominał skutki uderzenia
meteorytu.
-
Jeśli uda jej się uwolnić z bransolet… Czy to coś zmieni?
-
Właściwie… – Beerus uśmiechnął się łakomie. – To może przysłużyć się naszej
sprawie.
-
Ttuce jest nieprzewidywalna. – Whis ujął w dłonie swoje berło i obrócił je w
palcach, jak zawsze gdy był zaintrygowany. – Może jeszcze przeważyć szalę
zwycięstwa na stronę, której byśmy nie zaaprobowali.
-
Jest Saiyanką – powiedział Beerus twardo. – I postąpi tak, jak każdy inny
Saiyanin. Będzie walczyć do końca i albo zwycięży sama, albo zdechnie próbując.
>*<
Ttuce
opadła na kolana i zacisnęła dłonie na zaściełającym ziemię gruzie. Sapała
ciężko, bicie serca odczuwając w gardle, i nie miała siły podźwignąć się na
nogi. Ciało drżało, niemalże wpadając w konwulsje, a płuca protestowały, nie
chcąc współpracować i czyniąc każdy oddech bolesnym. Meteor Strike… Jej
najnowsza technika.*
Już
gdy ją tworzyła z myślą o Gohanie wiedziała, że użycie jej będzie bardzo
ryzykownym posunięciem. W końcu zmuszało ją ono do skumulowania całej energii,
łącznie z życiową w tym jednym ataku, a także do skrzętnego ukrywania tego
faktu do momentu, gdy pocisk ki nie będzie gotowy. Teraz została więc wyczerpana
i całkiem odsłonięta. Mimo, że przecież i tak chciała przetestować Meteor
Strike przed prawdziwą walką i ten moment wydał się być odpowiedni, teraz
żałowała. Jęknęła głucho i przekręciła się na plecy.
Czuła
wciąż naglące ją impulsy, napływające z drugiego pola bitwy. Słuchała uderzeń
swojego serca i błagała zdrętwiałe ciało, by regenerowało się szybciej. Leżała
w powstałym po ataku kraterze, nie do końca zdając sobie jeszcze sprawę z tego,
że z miasta nie pozostał nawet kamień na kamieniu. W przeciwieństwie do
obserwujących ją z planety Beerusa istot nie zauważyła też jeszcze, jak bardzo
zbliżyła się do przełamania bariery pomiędzy Saiyaninem i demonem.
>*<
Wstrząs
wywołany eksplozją gdzieś na północ od miejsca, w którym się znajdowali, zachęcił
wulkan do ostatecznego przebudzenia. Zatykająca go skorupa zastygniętej magmy eksplodowała
wreszcie, wyrzucając w powietrze fontannę trujących gazów i kamieni.
-
Cokolwiek ona tam zrobiła, chcę żeby tu wreszcie przylazła i to powtórzyła –
sapnął Yamcha i uchylił się przed ciśniętą w niego widmową włócznią, a
następnie rzucił do Krillana niedawno odzyskaną kulę.
Buddysta
przechwycił ją zwinnie, po czym poderwał wolną rękę do góry i uformował w
powietrzu Destructo Disc. Posłał go w przeciwników, a ten z morderczą precyzją przeciął
dwóch z nich na pół. Jak już jednak wojownicy mieli okazję się wcześniej przekonać,
tego typu fizyczne ataki nie robiły na wrogach wrażenia. Ciemny dym, z którego
się składali, nie dawał się zniszczyć. Także i teraz ofiary Krillana posklejały
na nowo swoje ciała i z przypominającym hieny śmiechem wycelowały w niego swoje
włócznie. Buddysta wiedział, że to działa tylko w jedną stronę – oni widm nie
mogli zranić, ale widma mogły zranić ich.
Odskoczył
przed nimi, ale jedna z ciśniętych włóczni ugodziła w nogę Gotena, który w
międzyczasie postanowił ruszyć mu z pomocą. Chłopiec ze skowytem runął na
ziemię i wbił się w nią z hukiem. Demoniczna dzida przedziurawiła mu udo, a
następnie zmieniła stan na ciekły i wsiąknęła w ranę, przenikając w głąb jego
organizmu. Oszołomiony Goten spoglądał na to zarówno z obrzydzeniem, jak i
przerażeniem, nie wiedząc co się dzieje i jakie będzie to miało dla niego
konsekwencje.
-
Niech to szlag! – Krillan wylądował tuż przy nim i próbował pomóc mu wstać, ale
ból rozsadzający kończynę chłopca był tak potężny, że ten nie mógł nawet myśleć
o podniesieniu się z ziemi. – Zabiorę cię do Dendego!
-
KRILLAN, UWAŻAJ! – wrzasnął Tien, który dopiero co przedarł się przez oddział
przeciwników i z odległości zauważył na co się zanosi. Krillan obejrzał się
przez ramię i dostrzegł, że w jego stronę nadlatuje kolejna włócznia. W tym
samym momencie gdzieś z boku wystrzeliła wiązka niebieskiej energii, która rozproszyła
dzidę w powietrzu i tym samym udaremniła atak.
-
To już naprawdę do tego doszło, że muszę wam ratować tyłki? – spytała
retorycznie Bulma, która właśnie pojawiła się na polu bitwy. Gdzieś w tle
Krillanowi zamajaczył jej porzucony motocykl. Nie czekając na żadne pytania czy
odpowiedzi, kobieta poprawiła na ramieniu ułożenie swojego działa, którego to
użyła już do walki z Kakarotto, po czym naciągnęła na oczy laboratoryjnego
gogle i pomknęła na pomoc innym wojownikom.
Krillan
spojrzał jeszcze raz na coraz to bledszą twarz Gotena.
-
Gohan! – Wypatrzył chłopaka na niebie i cisnął mu kamienną kulę. – Nie mogę
tego zabrać, będą mnie ścigać! A on potrzebuje natychmiastowej pomocy!
-
LEĆ! – ryknął Gohan, chwytając kulę w locie i z tylko jedną wolną ręką wracając
do walki z przeciwnikami, którzy rzucali się na niego niczym stado
wygłodniałych psów. Starał się nie myśleć o tym, że życie Gotena jest
zagrożone. Starał się myśleć o tym, że jeśli pokona te potwory, to jego brat ma
dużo większe szanse na przetrwanie.
-
Pūar, osłaniaj nas! – krzyknął Krillan i wzbił się w powietrze z półprzytomnym
chłopcem w ramionach. Kotek nieco zbyt dosłownie wziął sobie do serca jego
polecenie i zaraz przemienił się w latającą tarczę, która wiernie pofrunęła za
oddalającym się buddystą.
W
panującym zamieszaniu nikt nawet nie zauważył, że z wnętrza wulkanu zaczęło
wydobywać się coś, na co Gohana nie przygotowała żadna z naukowych publikacji,
jaką kiedykolwiek w życiu przeczytał. Potężne, płomieniste tornado wyłoniło się
ze skalistych trzewi i runęło na wojowników z brutalnym impetem. Wszystkie demoniczne
istoty rozpłynęły się w powietrzu, pozostawiając ich samym sobie.
- WIEJCIE! – wrzasnęła Bulma, która jako jedyna znajdowała się w bezpiecznej
odległości od epicentrum kataklizmu.
Członkowie
Satan Force rzucili się do ucieczki, lecz tornado było szybsze i momentalnie
porwało ich w swoje ramiona. Gdzieś w samym sercu inferno Siedemnastka
zaskomlał z bólu, a Gohan poczuł, że gorący podmuch wyrywa mu kulę z rąk.
Wrzasnął z wściekłości i próbował odwrócić tor swojego lotu, aby dogonić
umykający mu obiekt, ale morze płomieni smagało nim jak kukiełką. Ta
nadprzyrodzona siła natury sprawiała, że teraz widział już tylko wirującą ścianę
ognia, która najwyraźniej postanowiła go zmiażdżyć.
-
Mam ją! – Chiaotzu udało się przekrzyczeć żywioł. Pochwycił kulę siłą
telekinezy i za wszelką cenę próbował ją do siebie przyciągnąć. Tornado
uderzyło jednak o ziemię, skutecznie wybijając go z równowagi i rykoszetem posyłając
magiczny obiekt w kierunku wulkanu.
Po
zderzeniu z powierzchnią płomienie zaczęły niespodziewanie wytracać swoją ssącą
siłę, dzięki czemu Chiaotzu wyrwał się spomiędzy nich i bez wahania pomknął za
kulą, również za nią rzucając się wprost do wnętrza wulkanu. Tien Shinhan
ryknął coś w proteście, ale Yamcha w ostatniej chwili powstrzymał go przed
interwencją.
-
Nie możecie obaj zginąć! – krzyknął z przejęciem, przytrzymując przyjaciela za
ramię. Ich ubrania tliły się jeszcze, a osmalone i wykrzywione bólem twarze
przypominały te należące do demonicznych istot, z którymi jeszcze przed chwilą
walczyli. Obaj kasłali od napełnionego sadzą powietrza, a Tien wciąż wpatrywał się
w bryłę wulkanu i wciąż miał nadzieję, że to jeszcze nie koniec.
I
rzeczywiście, po chwili Chiaotzu, cały i zdrowy, aczkolwiek mocno spanikowany,
wyłonił się znów na powierzchnię. W dłoni, którą uniósł w geście zwycięzcy,
ściskał magiczną kulę. Na ten widok Gohan poczuł, że olbrzymi kamień spada mu z
serca. Uśmiechnął się pod nosem i za pomocą wiązki ki zlikwidował dogorywające
już tornado.
-
Niewiele brakowało. – Bulma odetchnęła i użyła swojego działa niczym laski,
opierając się na nim całym ciężarem ciała. Nigdy nie powiedziałaby tego na
głos, ale była już na to wszystko zdecydowanie za stara. W tym samym momencie
tuż obok niej zmaterializowała się Ttuce. Na widok kobiety, Saiyanka wytrzeszczyła
oczy ze zdumienia.
-
A ty co tu robisz?!
-
Ktoś mi powiedział, że jeśli potrzebuję bohatera, to sama mam się nim stać –
odparła Bulma szorstko.
-
Co nie znaczy, że masz się przy tym zabić! – Ttuce zamachała rękami z niedowierzaniem
i ruszyła w stronę pozostałych wojowników. – Kurwa, Vegeta mnie zabije, jeśli
coś ci się stanie!
Bulma
prychnęła niczym urażona kotka. Zauważyła też od razu, że Ttuce porusza się
dużo bardziej ociężale niż zazwyczaj. Wydawała się być zupełnie wypompowana,
jakby teraz napędzała ją jedynie siła woli. Nim Saiyanka zdążyła zamienić choć
słowo z Gohanem, ziemia zatrzęsła się po raz kolejny i tym razem pękła w kilku
miejscach z upiornym jękiem. Z wyrw wydostały się opary gorącego gazu i jeden z
nich trafił Ttuce prosto w twarz. Ta wrzasnęła z bólu, a zaraz potem na nowo
rozpętało się piekło.
-
TTUCE! – ryknął Gohan. – TTUCE, UCIEKAJ STAMTĄD! TELEPORTUJ SIĘ!
Saiyanka
była jednak na tyle ogłupiała z bólu, że kompletnie go zignorowała. Obróciła
się po omacku wokół własnej osi, a gdzieś za nią zaryczał wulkan. Ttuce
zamarła. Od tego odgłosu zjeżyły jej się wszystkie włosy na karku, a gdy
częściowo odzyskała wzrok, jak przez mgłę dostrzegła, że prosto na nią sunie potężna
fala czerwonej cieczy. W tym momencie ktoś chwycił ją w pół i odciągnął na bok,
jednocześnie osłaniając własnym ciałem.
-
Raditz? – sapnęła. – Mówiłam ci, że masz…!
-
Cicho. Już raz cię zostawiłem – szepnął i wtulił twarz w jej włosy. – Jeśli
idziemy na dno, to razem.
Dopiero
wtedy Ttuce zrozumiała, że spowolniony dodatkowym ciężarem Saiyanin nie da rady
ich uratować. W dziwnym odruchu objęła go za szyję, a zaraz potem w powietrzu
dosięgła ich i zalała monstrualna fala lawy. Ttuce usłyszała jeszcze ostrzegawczy
krzyk Gohana, a potem zapadła cisza, która wepchnęła jej palce w uszy.
Nie
minęło więcej niż kilka minut, a Saiyanka uznała, że pokrywająca ją ciecz
zastyga, rzeczywiście dość dotkliwie parząc przy tym skórę, ale jednak nie uśmierca. Ttuce zamrugała, rozrywając
sklejającą jej powieki skorupę i wyostrzając wzrok. Pierwszą rzeczą jaką
zobaczyła były oczy Radtiza, rozszerzone i równie zdziwione co ona sama, że
nadal żyją. Leżeli na ziemi, powaleni siłą uderzenia.
Raditz
przesunął powoli językiem po swoich wargach.
-
Krew. To krew – szepnął z dziecięcą fascynacją i z identyczną miną z rozpędu
zlizał trochę cieczy z policzka Ttuce. Saiyanka warknęła zaraz z dezaprobatą i
usiadła, spychając go z siebie. Spojrzała na swoje ręce, a potem na szczyt
wulkanu. Fontanna mazi strzelała aż po same niebo, teraz opadając na nich pod
postacią krwistego deszczu.
-
Czarny Wojownik próbował napędzić nam stracha. – Podźwignęła się z ziemi i
podała rękę Raditzowi, pomagając mu z tą samą czynnością. Rozejrzała się wokoło
i zobaczyła pozostałych wojowników, tak samo jak oni skąpanych we krwi. Wszyscy
przetrwali.
Umorusany
Gohan spojrzał na nią pytająco, więc tylko skinęła głową potwierdzając, że nic
jej nie jest. Yamcha podtrzymywał w pionie Siedemnastkę, którego ręce i dłonie
pokryte były poparzeniami i wciąż powiększającymi się bąblami. Android miał
zaciętą minę, ale cierpiał katusze.
-
Gdzie kula? – spytała Bulma, która jako jedyna w miarę uchowała się przed
deszczem krwi, dzięki parasolce, którą w odpowiedniej chwili rozpostarła nad
głową. Chiaotzu pokazał jej kamienny obiekt i całej grupie wyrwało się zbiorowe
westchnienie ulgi. Gohan spojrzał znów na Ttuce.
-
On wiedział. Znał nasz plan – powiedział.
-
Tak. Wiedział.
Ten
głos nie należał do nikogo z zebranych. Wszyscy w popłochu rozejrzeli się na
boki i zaraz przybrali pozycje gotowe do obrony. Jak zwykle, Czarny Wojownik
zdawał się przemawiać ze wszystkich kierunków świata, skutecznie kamuflując
swoją pozycję.
-
Głupcy, czy wy naprawdę niczego się nie
uczycie? Ile razy mam wam pokazywać, że wasze starania są na nic? Te sztuki
walki, głupie sztuczki, energia ki! Nędznicy, przecież to na mnie w ogóle nie
działa! Czy naprawdę sądzicie, że
ziemski smok jest w stanie wam pomóc? Te żałosne kule nie stanowią dla mnie
żadnego zagrożenia! – Zaśmiał się, choć bez cienia wesołości. Ton jego
głosu nadal ociekał jadem, który mógł zabić. – Jestem ponad to. Jestem istotą doskonałą, której idei nigdy nie
będziecie w stanie pojąć…
- Moglibyśmy,
gdybyś choć raz stanął z nami twarzą w twarz, zamiast chować się za swoimi
pomagierami jak ostatni tchórz! – wrzasnął Gohan. Chłopak wysunął się przed
pozostałych i uniósł do nieba zaciśniętą pięść. W tym samym kierunku kierował
swoje słowa: – Bo tym właśnie jesteś! Nie istotą doskonałą, tylko tchórzem! I
właśnie dlatego dalej walczymy. Bo wiemy,
że takich jak ty da się pokonać!
Fioletowe
chmury zaczęły się szybciej przesuwać po nieboskłonie, a gdzieś spomiędzy nich
wydobył się niepokojący pomruk. Gohan wyprostował się, patrząc wciąż hardo w tę
samą stronę i szykując na każdy odwet, jaki Czarny Wojownik zamierzał
przeprowadzić w obliczu takiej zniewagi.
-
UWAGA! – krzyknęła Ttuce, choć chłopak nie zauważył ani nie wyczuł żadnego
ruchu. Ułamek sekundy później coś niewidzialnego musnęło policzek Gohana, a za
jego plecami rozległ się bolesny jęk.
Bulma
wrzasnęła, a chłopak obrócił się na pięcie i zobaczył konsekwencje swojego
czynu. Widmowa włócznia przebiła głowę Tien Shinhana dokładnie w tym miejscu, w
którym widniało jego trzecie oko. Mężczyzna poruszył bezgłośnie ustami, stojąc
jeszcze przez chwilę na chwiejnych nogach, a następnie runął w tył. Ostrze
włóczni wbiło się ziemię, a wygięty pod nienaturalnym kątem Tien przez moment
balansował na ugiętych w kolanach kończynach, po czym upadł wreszcie na plecy,
nadziewając się na włócznię do samego końca. Ręce mężczyzny zadrżały w
konwulsjach, a pozostałe oczy błysnęły białkami, przypieczętowując śmierć.
Gohan
zmartwiał, a Ttuce zacisnęła powieki i odwróciła głowę w innym kierunku. Yamcha
poczuł, że krew odpływa mu z twarzy i jak w letargu osunął się na kolana obok
ciała długoletniego przyjaciela. Natomiast oniemiały z rozpaczy Chiaotzu
spoglądał na kamienną do tej pory kulę, która właśnie przebudzała się do życia
i odzyskiwała bursztynową barwę.
-
Proszę. Za swoją widowiskową śmierć Tien Shinhan uzyskał pięć gwiazdek! – Saku
roześmiał się gdzieś w przestworzach, pozwalając by jego kpiący głos niósł się
po Ziemi jeszcze długie godziny później.
Tego
dnia Gohan ustalił dwa fakty: po pierwsze, Ttuce jako jedyna była w stanie
dostrzec atak Czarnego Wojownika. To oznaczało, że po raz kolejny przesunęła
granicę swoich możliwości i wyprzedziła go o dodatkowy krok.
Po
drugie, w ich drużynie był zdrajca.
Mędrcy,
choć wiedzą, że ciemność w nich wkroczy -
Bo
nie rozszczepią słowami błyskawic -
Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy.**
Nie wchodzą cicho do tej dobrej nocy.**
>*<
-
To będzie ciekawe…
-
Co znowu?!
-
Mieć brata. – Goku założył ręce za głową. Maszerował niestrudzenie za Vegetą,
który na tym etapie wkurwienia mógł już spokojnie pretendować do miana nowego
pana piekieł. Podziemny labirynt ostatecznie wykończył wszystkie pokłady
cierpliwości, jakie książę był w stanie z siebie wykrzesać. – Nigdy nie
sądziłem, że jeszcze Raditza spotkam… Zauważyłem też pewną dziwną rzecz!
-
Mianowicie?!
-
Przestałeś nazywać mnie Kakarotto…
-
A dziwisz mi się?! – Vegeta prychnął z niedowierzaniem i posłał mu spojrzenie
przekrwionych z wściekłości oczu. – Poza tym, pajac bardziej do ciebie pasuje!
-
Eeej, nie bądź taki! Teraz będziemy rodziną! – jęknął Goku z pretensją w
głosie, ale Vegeta w ogóle go już nie słuchał. Zamiast tego zaczaił się i błyskawicznym
ruchem wygłodniałego drapieżnika pochwycił jednego z rogatych mieszkańców
piekieł, który właśnie miał czelność obok nich przebiegać.
-
Co do…?! – Ofiara zamachała nogami i jaszczurzym ogonem w proteście, a Vegeta
ujął ją za szyję i przycisnął do skalistej ściany. Rogaty stwór wytrzeszczył
oczy i próbował rozluźnić uchwyt jego palców, ale książę tylko uśmiechnął się
przerażająco i nie odpuścił mu ani odrobinę.
-
A teraz, zapchlony kundlu, zaprowadzisz nas prosto do Enmy Daiō – wycedził, trzymając
go dalej bez najmniejszego wysiłku. – Ino szybko, bo straciłem cierpliwość
gdzieś po urodzeniu!
-
Enma Daiō? – Stwór nagle znieruchomiał, po czym roześmiał się drwiąco. – Więc
to wy jesteście tymi dwoma nieumarłymi głupcami, którzy szlajają się tu w jego
poszukiwaniu! Co za debile!
-
JAK JA CIĘ ZARAZ… TY SZMACIARZU!
-
VEGETA! Przestań, udusisz go! – Goku schwycił księcia w pasie i próbował
odciągnąć.
Włożył
w to przedsięwzięcie prawie wszystkie siły. Zaowocowało to jednak jedynie tym,
że podniósł Vegetę i, owszem, przesunął kawałek w tył, ale ten nadal trzymał spanikowaną
ofiarę w szponach i ani myślał puścić. Co więcej, zaciskał swoją dłoń coraz
bardziej i bardziej, stopniowo gniotąc opierające jej się kręgi. Podduszony
stwór tymczasem chyba zrozumiał już, że jego nędzne życie po śmierci chyli się
ku końcowi, bo w końcu zaczął zeznawać:
-
Enma Daiō nie żyje! – wykrzyknął, tym samym natychmiast zaskarbiając sobie ich
uwagę. – Nie widzicie panującego tu chaosu?!
-
Jak to nie żyje? – spytał Vegeta grobowym tonem.
-
Pewnego razu przybył tu ten… ten byt. Uśmiercił Enmę, a następnie Babę Gulę. UNICESTWIŁ
ICH! Puff! I po wszystkim! Ich dusze, ich ciała, ich moce… Chciał mieć pewność,
że nikt nie wydostanie się stąd bez jego zgody!
-
Kim był?! Jak wyglądał?! – Książę wyszarpnął się Goku z rąk i potrząsnął
przesłuchiwanym stworem.
-
Nie wyglądał, nie miał ciała! – Dziwadło prawie załkało, a Goku i Vegeta
spojrzeli po sobie równocześnie. Książę rozluźnił uchwyt, a stwór zaraz to
wykorzystał i próbował umknąć, lecz potknął się i runął na twarz kawałek dalej.
-
Saku… – szepnął Goku.
-
To była czysta energia… Czyste zło… – wymamrotał stwór płaczliwym głosem, wciąż
leżąc na ziemi w dramatycznej pozie.
-
Szukał tu czegoś jeszcze? – Młodszy Saiyanin podszedł do niego i zaraz uniósł
ręce w uspokajającym geście, bo dziwadło skuliło się w sobie ze strachu i
zatrzęsło jak najprawdziwsza kupka nieszczęścia.
-
O tak… Szukał pojemnika na swoją nienawiść!
-
Mówże po ludzku! – Vegeta tupnął, a stwór podskoczył z piskiem na równe nogi.
-
Ukradł ciało! Ukradł cudze ciało… Unicestwił duszę i zabrał śmiertelne ciało –
wydyszał i załamał ręce, a następnie złapał się za głowę i jeszcze bardziej
wytrzeszczył swoje i tak nienaturalnie duże oczy. – W nowej postaci zstąpił na
Ziemię!
Goku
i Vegeta znowu spojrzeli na siebie równocześnie. Werdykt mógł być tylko jeden.
-
Raditz.
*Może
niektórzy pamiętają, że wcześniej tej techniki użyła Mirai Ttuce podczas walki
z Freezerem.
**Ponownie
fragment z wiersza Dylana Thomasa (Nie
wchodź łagodnie do tej dobrej nocy).
Umiłowani w Beerusie! ;)
Bardzo dziękuję za wytrwałość. Jestem chyba najmniej punktualną osobą w całym Siódmym Wszechświecie, ale przynajmniej wynagradzam to długością rozdziału (pobiłam swój dotychczasowy rekord).
Jakie przemyślenia? Kto jeszcze zginie? Kto przeżyje? A kto powinien przeżyć - według Ciebie? Pisz, może wezmę to pod uwagę. Chociaż szczerze powiedziawszy szanse na to są marne, bo żeruję na emocjach. ;P Ale przynajmniej lojalnie o tym uprzedzam. A co z Raditzem? Czy rzeczywiście jest TYM złym? Czy to może jednak zbyt proste? ;)
Szkoda mi Tiena, zawsze uważałem go za przekoksa i gościa o największym potencjale wśród Ziemian. Ciekawe jak Piccolo wyczuł, że z Raditzem jest coś nie tak. Czy to może po prostu zwykła zazdrość kazała mu nie ufać Raditzowi? Po cichu liczę na interwencję Beerusa, że wejdzie po zaciętej bitwie, w nieoczekiwanym momencie i zanihiluje jednym strzałem Saku, tak jak Zamasu w DBS.
OdpowiedzUsuńPS. Pisz tak dalej! Czekam na każdy kolejny epizod z niecierpliwością. :)
Też mi go szkoda. Siłą rzeczy przywiązałam się do każdej z moich postaci trochę bardziej niż w serii, nawet jeśli jej rola w opowiadaniu nie była jakaś szczególna. Akurat Tiena ceniłam za jego zdrowy rozsądek i konkretne podejście do tematu. :)
UsuńO motywach Piccolo będzie szerzej w następnym rozdziale. Na razie nic nie zdradzę, żeby nie psuć zabawy. Co do Beerusa - jeśli w DB Super jest cokolwiek "super", to jest to właśnie ta scena unicestwienia Zamasu. :D Nie chciałabym jej odwzorować, ale pożyjemy i zobaczymy, co szacowny Bóg Zniszczenia ma jeszcze w planach.
Dziękuję za komentarz!
Absolutnie się zgadzam, że nie ma co powielać. Masz swój pomysł i moim zdaniem absolutnie przerasta on DBS. Choć postać Beerusa jest prawdziwym badassem, trochę sparodiowaną niepotrzebnie, ale kiedy trzeba, to robi się klimat jak za starej, dobrej Z-tki. :) No, skoro już napisałem (w końcu) swój pierwszy post, to się wypowiem na temat całej Twojej opowieści.
Usuń1. Yamcha - no coś niesamowitego jak z takiej pierdoły i niemoty zabitej przez Saibamana dałaś radę zrobić takiego przekoksa i ważnego członka ekipy. Pomysł z wilkiem genialny!
2. Tien - o nim już mówiłem. Uważam, że miał wielki potencjał, niestety niewykorzystany chyba nigdzie poza DBM.
3. Ale żeś zrobiła masowy grób z bohaterów opowieści! :D
4. Goku - nie zdzierżę tego śmieszka z porażeniem mózgowym w DBS, więc Twoja wersja znaaacznie bardziej mi się podoba.
5. Brakuje mi Gotenksa, ale do tego potrzebny byłby Trunks. ;) Mimo wszystko to niesamowity wojownik i może by dojrzał pod wpływem tych wszystkich wydarzeń.
6. Dobrze, że Gohan wziął się za siebie i zaczyna przypominać Mistica/Future Gohana. Zawsze lubiłem jego postać.
7. Mimo że Piccolo jest jedną z głównych postaci w opowieści, to mam wrażenie, że w każdej serii po Z jest bezlitośnie okładany jak Yamcha. No błagam, dumny wojownik Namek, syn "demona". :P Po cichu liczę, że odegra jeszcze jakąś ważną rolę w opowieści i nie będzie to ostateczna śmierć... zmarłego już Piccolo. ;)
Siedzę na wykładzie o jakichś humanistycznych dywagacjach i już mam mętlik w głowie, czy składnie wszystko piszę i co najważniejsze - czy do właściwego okienka. :D Jak coś mi się jeszcze przypomni - dopiszę.
Podsumowując - wielkie ukłony dla Autorki! :) :) :)
A! Właśnie sobie przypomniałem - motyw z Raditzem jako tym opętanym szpiegiem... Świetny! Serio nie przypuszczałem, że może w tym wszystkim maczać palce. No, no, no, może zabrzmi to jakbym Ci kadził, ale serio - super budujesz napięcie w tej historii. :)
UsuńOooch... :D Nawet nie wiesz jak miło mi się to dzisiaj w pracy czytało. Niezmiernie się cieszę, że zechciałeś się odnieść do prawie że każdej postaci. Taka analiza jest dla mnie zawsze bardzo pomocna i energetyzująca.
UsuńZ Yamchy jestem niezwykle dumna - i to nie tylko z (kreacji) postaci, ale i z człowieka ogólnie. Jego przemiana charakteru i postawa są naprawdę imponujące, podobnie jak u Gohana. Muszę też przyznać, że w trakcie pisania Yamcha wyrósł na jednego z moich największych ulubieńców (co w takim DBZ było raczej nie do pomyślenia).
Obiecuję, że Piccolo będzie jeszcze miał swój badassowy moment! Na początku w sumie nieźle mu szło, ale po śmierci rzeczywiście jakoś zmiękł. :D Chyba jest to zaakcentowane głównie dlatego, że nie udziela się w walce i trzyma ustaleń Gohana - w związku z czym przeważnie pilnuje Dendego. Jednakże nie powoływałam go z powrotem do życia z takiego błahego powodu. Jego pięć minut niedługo nadejdzie!
Raditz to moja kolejna perełka. Zamierzam go jeszcze niecnie wykorzystać do różnych celów. Zawsze żałowałam, że nie dostał kolejnej szansy w DBZ i teraz muszę to sobie jakoś odbić. No o Gotenksa będzie już trudniej – Trunks martwy, Goten… Ciężko na razie stwierdzić co mu dolega, ale raczej dobrze nie jest. :P Gotenksa udało mi się wprowadzić tylko raz, podczas walki z Kakarotto, ale była to niewielka wzmianka… Ale kto wie, może jeszcze będzie jakaś inna fuzja. ;)
Co do DBS, to chyba wszystkich nas zawiodło. A przynajmniej tych, którzy oczekiwali czegoś na miarę Zetki. W sumie dobrze się stało, że zaczęłam pisać to opowiadanie zaledwie kilka tygodni przed ogłoszeniem kontynuacji serii, bo dzięki temu nie mam teraz aż tak dużej traumy. Chociaż hej, momentami uderzyłam w podobne klimaty: "zły" Goku, "Black" przeciwnik, niecny bóg, powrót Mirai Trunksa, ruina, zawieja, beznadzieja, śmierć Chi-Chi, sałata (lettuce). xD
W każdym razie bardzo się cieszę, że moja wizja bardziej przypadła Ci do gustu. :D Domo arigato!
Ależ proszę bardzo. :) Trzymaj się i powodzenia w pisaniu kolejnych rozdziałów. Oby jak najwięcej! :)
UsuńA może Saku się po prostu w Ttuce zabujał i cała intryga polegała na tym, żeby się do niej dobrać, a że gość w sumie jest dość aspołeczny (delikatnie mówiąc) to musiał się aż do takich środków uciec ;)
OdpowiedzUsuńA tak na poważnie, to moja reakcja na to przejęcie ciała Raditza wyglądała jak "Oh my!" Georga Takei :)
Cóż za ciekawa interpretacja! :D Widzę, że mimowolnie stworzyłam tu wiele dwuznacznych wątków. Myślę, że Saku się nie zabujał, ale na pewno chciał Ttuce zdominować. A czy mu się udało... hm. :D Though question.
UsuńNo no tego sie nie spodziewalam 😊
OdpowiedzUsuńPodwojny koszmar Bulmy, smierc Tiena I Raditz super! Swietny rozdzial 😊 czekam jak zawsze z niecierpliwoscia na nastepny 😁
Bardzo się cieszę, że jeszcze udaje mi się Was zaskakiwać. :D A największego asa z rękawa wyciągnę dopiero za jakiś czas!
UsuńNo I to jak 😀a jak mnie zaskoczy rozdzial w pracy😁 przerwe uwazam za udana 😀 a tak po za tym ile rozwazasz rozdzialow jeszcze napisac ? Bo mam takie w razenie ze zblizamy sie do konca co nie bardzo mi sie podoba 😀
UsuńJeszcze jakieś 4-5 rozdziałów + epilog. Oczywiście istnieje szansa, że się za bardzo rozwinę z treścią i będę musiała zweryfikować ten plan, ale na razie wszystko idzie w tym kierunku. :)
UsuńNo to zblizamy sie do konca ... szkoda ale wszystko co dobre kiedys sie konczy 😉
UsuńA pozniej planujesz cos napisac jeszcze w temacie Db? :)
Koniec każdej historii to początek kolejnej. :D
UsuńJak zobaczycie po epilogu, zakończenie historii Ttuce będzie dość "otwarte". Zostawię sobie fajną możliwość na kontynuowanie w tym samym universum, ale możliwości tej w najbliższym czasie raczej nie wykorzystam. Pomysł oczywiście mam, ale jak to z sequelami bywa, często są słabsze od oryginału, a ja nie chcę zawieść Waszych oczekiwań. :D
Zamiast tego planuję bardziej skupić się na moim własnym projecie, który co prawda z DB zbyt wiele wspólnego nie ma, ale i tak zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Kto wie, może nawet kiedyś na nim zarobię. :D Let the girl dream!
Nawet nie zwiazane z db cos Twojego bym poczytala 😉 Twoje opowiadanie wciaga 😀 to zycze powodzenia 😉
UsuńW takim razie na pewno będę Cię informować na bieżąco o moich poczynaniach. :D <3
UsuńNo ja mysle 😀
UsuńDroga Nocebo!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem jak mam zacząć cię przepraszać i tłumaczyć się, że od tak dawna nie zostawiłam tu żadnego komentarza...
Nie będę ściemniać - przez długi czas nie miałam dostępu do internetu ze względu na awarię, a gdy już się z nią uporałam, to albo nie miałam czasu, albo byłam zbyt leniwa, by zająć się napisaniem tych paru słów... Tak więc przepraszam i jednocześnie dziękuję za twój komentarz na moim blogu, który w końcu sprawił, że pokonałam to przeklęte lenistwo.
A tak btw, to cieszy mnie bardzo, że są jeszcze jakieś osoby czekające na dalsze rozdziały. Co prawda na ten moment nie wydaje mi się, że będę jeszcze kontynuować to opowiadanie (brak weny wciąż doskwiera :(), ale żywię nadzieję, że to się zmieni i już wkrótce pojawi się nowy chapter.
Przejdę teraz do najfajniejszej kwestii, jaką chcę poruszyć - czyli twoje najnowsze rozdziały. :D Właściwie sama nie wiem co mam napisać, bo wszystko jak tak zajebiste, że nie mam pojęcia od czego zacząć. A że jestem naprawdę kiepska w pisaniu komentarzy, to powiem tylko: WOW! Jak ja uwielbiam twojego ff! Fabuła jak zawsze jest tak wciągająca, że nie potrafię oderwać oczu od monitora. :D Ze względu na to często wracam sobie do wcześniejszych rozdziałów i mogę z całą pewnością stwierdzić, że mogłabym czytać je po milion razy, a i tak nadal tak samo by mnie wciągały. :) Gratuluję talentu, Nocebo; nie każdy (czyli na przykład ja xD) potrafi tak pisać. ;)
No dobra, dosyć tego słodzenia; nie chcę żebyś dostała przeze mnie cukrzycy. xD
Pozdrawiam!
Kochana Gine! Jak tylko będę przy komputerze, to odpiszę u Ciebie, bo z telefonu bardzo ciężko mi to idzie. Ale chcę Ci tylko przekazać, że strasznie się cieszę, że Cię tu ponownie widzę. :D Bardzo mi brakowało Twojej osoby. Dziękuję za jak zwykle przemiłe słowa!!
UsuńCała przyjemność po mojej stronie. :D
UsuńKochana V!
OdpowiedzUsuńW końcu wzięłam się za przeczytanie rozdziału, o którym w tym tyg poinformował mnie Blade xD Bo nawet nie weszłam na szanowny swój blog. Cóż, ślub, bóle podbrzusza i ogólne zmęczenie sprawiło, że nie robiłam praktycznie nic poza jedzeniem, piciem, spaniem i oglądaniem filmów. Z drugiej strony mój, już mąż miał w końcu tydzień urlopu (wakacyjnego nie miał wcześniej). W końcu wypadałoby przeczytać, co też uczyniłam, swoją ulubioną historię nowej DB ;) i ją porządnie skomentować.
Jestem nieco rozproszona od czego mam zacząć i boję się, że o czymś po prostu zapomnę! Więc może od końca...
Tien?! Kurna, a myślałam, że Chaoz umrze, z resztą tak to wyglądało, poza tym był słabym ogniwem w tej drużynie, a Tenshin, no cóż, jeśli nie mały kinetyk to musiał być jego przyjaciel, ale jakże spektakularnie zginął, od tak puf włócznia cyknęła go prosto w trzecie oko i bum, padł. Także, rozumiem dlaczego właśnie jego wybrałaś.
Następnie pojawia się śmierć Enmy. Więc i wszystko staje się jasne kiedy dwaj wojownicy nie mogą nic zdziałać, a Gula pewno była w polu "rażenia" i także jej się dostało. Ale skoro Raditzowi udało się wyjść z otchłani śmierci, to tym panom także nie powinno to sprawić większego problemu, chyba że w tym maczał palce i sam Berus, bo coś sknocił, choć twierdzi, że nie kiwnął palcem i tego nie zrobi. Jednak coś uczynił, sam to potwierdził w rozmowie z Wishem! Sam Raditz, czy czarny wojownik, ma to nie mały sens. Zniszczyć księżniczkę od podstaw, najpierw wzbudzić w niej emocje, które tak dobrze pogrzebała dawno temu, a potem... zniszczyć. Gdzieś ktoś napisał, że mogłby się zakochać, dla mnie to nonsens. Dobrym przykładem jest "chęć" ocalenia dziewczyny w chwili zagrożenia. Erupcja, któa miałaby ją zniszczyć. Cóż ja to widzę w ten sposób, że zrozumiał iż jeśli ją zabije w ten sposób zniszczy coś co ma dla niego największe znaczenie - sakiewka. Spaliłaby się, przepadła, a zasłaniając ją sobą i zmieniając lawę w krew, bo tak to wygląda, ocalił nie ją, a właśnie ważny dla niego relikt. Co prawda nie wiem, czy moja teza jest poprawna, ale tak to właśnie widzę. Piccolo odkrywa coś niezłomnie złego w tym umarłym i ja się nie dziwię. Raz, że przebywa z nim w świętym miejscu, a dwa jednak ma w sobie coś z Wszechmogącego ;)
Zastanawiam się jeszcze czy Goten umrze, w końcu dziwna substancja przedostała się do jego ciała, no chyba, ze Saku ma zamiar zniewolić kolejnego wojownika, tym razem dzieciaka. Jeśli to by nastąpiło Gohan rozpętałby ostatnią wojnę światową xD
Podobał mi się opis jaki przedstawiła Ttuce pomiędzy Videl i synem Goku. Wiesz jak ja jej nie znoszę i wiesz, że mi się to podobało :D Wszak jak gdzieś było przez Ciebie napisane, w jakimś stopniu uważała, że jej ojciec zginął przez niego, z drugiej strony tak samo jak Chi-Chi ubezwłasnowolniła go. Tak, może i kochała walczyć, ale później przestała to robić, Gohan zapomniał do czego służą mięśnie i jedynie pracował nad swoim geniuszem, który wpajany był mu z mlekiem matki. Aż przypomniało mi się jak Chi-Chi zastanawiała się nad imieniem Einsteina dla niego xD
Co jeszcze przyniosą nam kolejne odcinki Twojego opowiadania? Mam nadzieję, że się wkrótce dowiem i wcale, ale to wcale Cię nie poganiam! :)
Ps. Faktycznie chyba najdłuższy rozdział ze wszystkich.
Mój pomysł na to, że Saku mógł się zakochać w Ttuce był tylko i wyłącznie żartem i do tego równie dobrze, także w formie żartu, mógłbym dopisać możliwość zadziałania tego także w drugą stronę jeśli "Raditz" dał radę w łóżku... Ale to byłoby już co najmniej wulgarne ;)
UsuńW razie gdyby ktoś się zastanawiał potwierdzam, że "Raditz" daje radę w łóżku. xD Ttuce już dość się nacierpiała, niech chociaż tę jedną rzecz ma od życia.
Usuńteraz tez mam nowość :)
UsuńNo no, ciekawie to wszystko wygląda i jeszcze lepiej zapowiada, ale nie rozumiem ostatniego, że ktoś tam użył techniki mirai Trunksa na Mecha Freezera, chodzi ci o Burning Attack, to jak machał rękoma, tworząc jakieś dziwne znaki na powietrzu i potem łącząc kciuki i palce wskazujące, ta? W sumie to było takie pomarańczowe, więc to pewnie to, ja mogę cię poinformować, że 61 rozdział już jest i 62 w drodze, wreszcie miałem trochę czasu, weny trochę powróciło i tworzy się sztuka, a na pewno jeszcze pojawi się TTuce i Sara, o to się nie martw. Jeśli chodzi o ziemian, to fakt, zawsze uważałem Tiena za najsilniejszego ze wszystkich, jeśli chodzi o wojowników Z. Jeśli podkreślając koniec Z, to można powiedzieć, że jednak to Krilin go przerastał siłą, bo trenował zawsze, a Tien podróżował z Chaotzu. No i ciekawe jest to, że Raditz zachowuję się jak Raditz, mimo tego iż jest to Czarny Wojownik, czyli można powiedzieć w skrócie: Jeśli w poprzednim rozdziale On spał z TTuce, to znaczy że jeśli teraz znów będzie w ciąży, to urodzi dziecko Czarnego Wojownika, to będzie niezły twist faburalny, ale sama mi niegdyś pisałaś, że jeszcze kilka rozdziałów i będzie koniec, choć odczuwam wrażenie, że jeśli najdzie cie wena, dodasz jeszcze kilka, może coś wyjdzie z tego ciekawego. No nic, miło się czytało jak zwykle przy własnej muzyce, pozdrawiam ci Wercia i czekam aż dasz mi znać na FB, tęsknie. Pozdrawiam i czekam aż ty zaczniesz czytać moje rozdziały :P
OdpowiedzUsuńNope, przeczytaj jeszcze raz. Chodzi o technikę użytą przez Mirai Ttuce w walce przeciwko Mirai Freezerowi. :D Mój wymysł, użyty w rozdziale 19 bodajże. To ta co Ci ją kiedyś wysyłałam na maila, bo potrzebowałeś u siebie.
UsuńCiekawa teoria z ciążą. To by mogło wywołać naprawdę niezłe zamieszanie. Ale biedna Ttuce, mam nadzieję, że jej to nie spotka. Zostało jeszcze ok. 5 rozdziałów, ale naprawdę wiele jeszcze może się w ich trakcie wydarzyć. ;) Wena ma się doskonale.
Raczej unikam Fb, to straszny pożeracz czasu, który mogę poświęcić na pisanie. :D Ale odezwę się (mam nadzieję) jakoś w weekend.
No tak, wreszcie przecież zrobiłaś trochę taki spoiler z tym, że piekielnik wygadał o tym, że ktoś podpierdzielił czyjeś zaświatowe ciałko. Teraz Saku w postaci Raditza zapłodni TTuce, potem ona straci znowu drugie dziecko(albo dwojaczki), to już jak ty sobie tam zaplanujesz i całkowicie albo się załamie, albo będzie niszczyć wszystko na swojej drodze, a jako cel, będzie Czarny Wojownik. Oki, czyli jeszcze pięć rozdziałów, ale wiesz, świat Dragon Balla stoi przed tobą otworem, jestem ciekaw czy zrobiłabyś jeszcze kilka dodatkowych rozdziałów, jakieś specjalne na przykład że podróż w czasie, spotykasz Sarę albo mnie, to bym naprawdę się tym jarał. Oczywiście to jest twoje opowiadanie, a ja tylko proponuje kilka sugestii, które kiedyś może wykorzystasz, albo i nie, to będzie twoja decyzja. Rozumiem, FB to jest Zuo, wiesz równie dobrze z chęcią bym się spotkał twarzą w twarz, ale mamy do siebie niemały kawałek, ale mam nadzieję że jakoś dasz radę się odezwać. Pozdrawiam i czekam na odpowiedź :P
OdpowiedzUsuńJa generalnie dzieci bardzo nie lubię (rzec można, że mam alergię) i mimo, że Ttuce jest pod tym względem moim absolutnym przeciwieństwem (jak wiemy ma dość silne instynkty macierzyńskie), dwojaczkami na pewno bym jej nie pokarała. :P No i drugie poronienie... Nie, zdecydowanie nie. Wydaje mi się, że jedno to trauma wystarczająca na całe, nawet saiyańskie życie - szczególnie jak się weźmie pod uwagę okoliczności i to, co potem usłyszała od Freezera.
UsuńPożyjemy, zobaczymy. ;) Albo raczej "popijemy, zobaczymy", jak mawia piracka brać. Na razie nie planuję żadnych fanfickowych odskoczni w tym stylu.
Ahh, no chyba że tak. Ale przecież każdy kiedyś na pewno jakieś będzie planować, co nie ? No wiesz, wiadomo że przecież ona na pewno nie będzie chciała urodzić dziecka Czarnego Wojownika jak się dowie, bo przecież coś będzie musiał z tym zrobić, prawda? No tak, w sumie może kiedyś uda nam się czegoś wspólnie napić, jeśli będzie taka możliwość, ja teraz właśnie przez ciebie trochę przedłużę Sagę z Czarnym Wojownikiem, ale na pewno mogę rzec, że muszę to przeciągać, bo jeszcze nie wiem wszystkiego co potrafi Black itp.
UsuńCo ja bym dał żeby w niedziele oglądać Dragon Ball Ttuce zamiast Dragon Ball Super...
OdpowiedzUsuńJesteś geniuszem
xx
Aaawww. :) Dzięki!
UsuńOptowałabym za "Dragon Ball T" albo "Dragon Ball π". :D Zawsze jak robię odręczne notatki, to imię Ttuce zapisuję w skrócie za pomocą symbolu liczby pi (bo wyglądem przypomina podwójne t). To właśnie ten znaczek mam też jako moją favikonę przed polem adresowym bloga. Taka mała dygresja. :D
Kochana Nocebo!
OdpowiedzUsuńDziękuję za oba cudne komentarze! Także z miłe słowa prywatne, jak i te odniesione do opowiadania!
Czyli jednak instynkt dobrze mi podpowiadał o śmierci Chaoza i jakże trafnie wszystko wywnioskowałam. Jednak umiem coś czytać ze zrozumieniem ;P Hehehe Ciesze się, że za każdym razem myśliś "o mnie" kiedy w Twojej treści pojawia się Videl :D To takie budujące, a zwłaszcza, ze nie lukrujesz tej dziewczyny, w końcu nie była taka, a na załączonym obrazku ewidentnie było widać, że manipulowała tym młodzieńcem :P W międzyczasie się zakochała, ale i tak zkapciła nam najsilniejszego wojownika na świecie, a tego nie umiem i nie chcę przeboleć :P
A wiesz, nie wiemy co za saiyańskie maleństwo się tam rozwija ;P Jest owiane to tajemnicą, zwłaszcza, że na ost. usg śpiąc tak złączyło nogi, że nie było opcji, a tata tak bardzo chciał wiedzieć. Cóż, teraz jest obrażony xD I już nie chce wiedzieć kim będzie nasz potomek :D I dobrze, niespodzianka, to niespodzianka ;) Ważne by zdrowe było.
Co do samego kolejnego rozdziału jeszcze nie wiem co zrobię, w sumie to także w zależności od humoru i widzi mi się teraz i tu wybieram tor opowieści xD Jakoś tak ciężko mi się teraz zdecydować, jest tyle opcji! Też myślę, że Sara nie zostawi tego samopas, jst w końcu ostatnimi czasy w gorącej wodzie kąpana, a kiedy Videl plącze się jej pod nogami wiedząc niemal wszystko, ta jest jeszcze bardziej agresywna. Jedynie śmierć Vegety ją nieco ukryszyła tymczasowo. W końcu ma prawo do swojej żałoby ;) Fuzja z Kenzuranem? Osz w mordę! To by paskudnie wyglądało! Taka "konczita"!!! A feee, bo to że dziewczyna jest bezwstydna, to już wiemy, ale żeby z facetem w 1 ciało? OMG, aż pobladłam xD
Niebawem seta, to fakt, ale i w przyszłym miesiącu obchodzę 10 rocznicę opowiadania, czyli od 1 publikacji w internecie!!! :D Więc coś by wypadalo stworzyć, tego dnia i z tym numerem plus jedno zero :)
Pozdrawiam gorąco!!