Turban
i peleryna Piccolo opadły na ziemię. Ttuce zmrużyła oczy, uśmiechając się ze
zwierzęcą satysfakcją. Powietrze wokół niej drżało, gotując się w złotej aurze.
-
Więc w końcu zdecydowałeś się ze mną bić? Już się bałam, że jestem za mało
przekonująca. Albo że trafiłam na tchórza.
-
Tylko o to ci chodziło? – syknął Piccolo, stając naprzeciwko niej na ugiętych
nogach i z rękami uniesionymi w bojowym geście. – O walkę?
-
Ja żyję dla walki! – Ttuce napięła
mięśnie ramion, a płomień energii rozrósł się, grożąc kolejnym wybuchem. W jego
wnętrzu zaczęły pojawiać się wyładowania elektryczne i błyski, a ziemia
poruszyła się, pękając pod naporem siły.
-
Jak tak bardzo chciałaś, to trzeba było poprosić!
-
Królowa nigdy nie prosi!
Gdy
pierwsze skalne odłamki uniosły się w powietrze, Piccolo wzbił się do lotu i
ruszył prosto na nią, przygotowując ramię do zadania ciosu w szyję. W przeciągu
tych ułamków sekund, Ttuce oczekiwała go z uśmiechem na ustach i szaleństwem w
oczach. Źrenice zmniejszyły się do rozmiaru główki szpilki, a uwydatniające się
żyły świadczyły o stopniu zgromadzonej energii. Kiedy szponiasta dłoń miała już wejść w kontakt z jej szyją i ramieniem, Ttuce gwałtownie zgięła się
w pasie, odchylając w tył i mijając jego rękę o centymetry. Nameczanin warknął ze
złości i spojrzał w dół. Ich oczy się spotkały, a Piccolo poczuł jak wiązka
energii godzi go prosto w mostek. Uderzenie wyrzuciło go w powietrze, a swąd
przypiekanej skóry i płonącego ubrania wwiercił się w nozdrza.
Zapanował
nad swoim ciałem i odskoczył z linii ognia, w razie gdyby Ttuce chciała zaatakować
po raz drugi. Kiedy znów ją zobaczył, Saiyanka tkwiła w tym samym punkcie. Na
powrót wyprostowana, obserwowała go z dołu z rozbawieniem. Ogon tym razem
owinął się wokół jej uda.
-
Widzę, że jesteś szybka. – Piccolo postanowił zmienić taktykę. Opanował chęć
pomasowania obolałego miejsca na klatce piersiowej. – Ale to ci nie wystarczy,
żeby mnie pokonać!
-
Zdaję sobie z tego sprawę. Czekam tylko aż weźmiesz mnie na poważnie i pokażesz
na co naprawdę cię stać. Chyba, że boisz się co będzie, gdy ja pójdę na całość. – Perfidny uśmiech
nie opuszczał jej twarzy, a Nameczanin zaczął się pocić z frustracji.
Rzucił
okiem na teren zdemolowanego miasta. Tu i ówdzie w ruinach widział ruch. Nie
wszyscy zginęli. Powinien znaleźć sposób, żeby odciągnąć Ttuce od cywilów.
Zanim jednak zdążył choćby otworzyć usta, potężny kopniak w kark posłał go
łukiem w kierunku ziemi.
-
Nie śpimy! – wrzasnęła Ttuce, lecąc za nim i przymierzając się do kolejnego ciosu,
tym razem w plecy.
Piccolo
zdążył uskoczyć i zdzielić ją w żebra. Miał nadzieję, że zobaczy chociaż
skrzywioną z bólu twarz, ale jedynym rezultatem tego posunięcia był ogon, znienacka
owinięty wokół jego szyi. Zaczerpnął powietrza i złapał za pokrywającą go sierść.
Oczy powoli wychodziły mu z orbit, a małpia kończyna zaciskała się coraz bardziej, nie
poddając naciskom i chcąc pokruszyć mu kręgi. Ttuce triumfowała.
-
Saiyanie od dziecka ćwiczą swoje ogony. Jeśli myślisz, że zachowałabym go gdyby
nadal był moim słabym punktem, to jesteś w błędzie. Prędzej sama bym go sobie
odgryzła. – Z tymi słowami zamachnęła się i za pomocą rzeczonej części ciała
cisnęła Piccolo na ziemię.
Uderzenie
było bolesne i na moment wyrwało mu oddech z piersi, ale Nameczanin prawie od razu
uniósł się na rękach. Udało mu się ją sprowokować, choć Ttuce nadal nie
walczyła na serio. Wiedział, że z jakiegoś powodu powstrzymuje się przed
użyciem pełnej siły i poprzysiągł sobie, że zmusi ją do pokazania prawdziwego
oblicza. Pieprzyć cywilów! Musiał znać jej tajemnicę, nawet jeśli zapłatą za to
będą ocalali do tej pory mieszkańcy miasteczka. Spojrzał na unoszącą się nad
nim postać i splunął odrobiną krwi. Ttuce już się nie uśmiechała. Była
zirytowana.
-
Dlaczego ja mam walczyć na serio, skoro ty tego nie robisz? – Piccolo wstał i
wyprostował się, jakby przed chwilą wcale nie został podduszony. Rozruszał
mięśnie szyi. – Wiesz, że Saiyanie, którzy mieszkają na tej planecie, osiągnęli
już poziom Super Saiyanina, prawda? Oczywiście, że wiesz. Nie przyleciałaś
tutaj w ciemno. Ale może właśnie dlatego ociągasz się w walce ze mną? Może ty
jeszcze nie dałaś rady się przemienić i nie chcesz, żebyśmy się o tym
dowiedzieli!
-
Co ty mi tu sugerujesz? – Prawie wypluła te słowa, zaciskając pięści.
-
Sugeruję, że jesteś słabsza od pozostałych przedstawicieli swojej rasy! Durna
pało!
Ttuce
parsknęła pustym śmiechem, a gdy znowu na niego spojrzała, Piccolo poczuł, że
właśnie wbił łopatę w miejsce gdzie stanie jego grób. W następnej chwili wokół
Ttuce wybuchł kolejny płomień energii, raptownie przybierający na sile i krwistoczerwonej
barwie, podczas gdy z jej ust wyrwał się bojowy wrzask. Jasne włosy uniosły się
do góry, przemalowując na złoto. Piccolo uśmiechnął się pod nosem. Oto miał
przed sobą Super Saiyanina pierwszego poziomu. Zastanawiał się, czy Ttuce może
przejść dalej, ale nie musiał długo czekać na odpowiedź. Włosy wojowniczki rozrosły
się, a buchająca od niej energia powaliła szkielet konstrukcji, który jeszcze
majaczył w tle. O dziwo scouter pozostał nietknięty.
-
Boisz się, Nameczaninie? – syknęła, osiągnąwszy drugi poziom i wpatrując się w
niego oczami pełnymi światła. Jej ogon był bojowo uniesiony i równie iskrzący,
co reszta ciała. Włosy kształtem przypominały teraz błyskawicę. Piccolo zaśmiał
się w duchu. Jego prowokacja przebiegła doskonale. Znacznie lepiej walczyło mu
się, gdy wiedział z kim naprawdę ma do czynienia. Dzięki temu da jej radę bez
pomocy Goku. – Och, nie ciesz się przedwcześnie. To nie jest wszystko na co
mnie stać!
Uśmiech
spełzł z ust Piccolo.
-
Co? – warknął.
Ttuce
wyrwał się ochrypły chichot.
-
O tak. To nie jest moja… Ostatnia… FORMA! – Napięła się, a Piccolo został zbity
z nóg kolejnym uderzeniem energii.
Upadł
na plecy, a czerwony błysk całkiem go oślepił. Nie, to niemożliwe. Piccolo
poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Osłonił oczy ramieniem. Przecież tylko
Goku…! Ściana światła straciła nieco na intensywności i ujrzał znów twarz Ttuce
– wykrzywioną w przerażającym uśmiechu i pozbawioną brwi. Włosy sięgały jej
pasa, a niewidoczne w pierwotnej formie mięśnie wreszcie dały o sobie znać.
Zdawało się, że stoi w ogniu.
-
Drżyj, nędzny Nameku. Właśnie spotkałeś swoje przeznaczenie.
>*<
Wcześniej
Szli
ramię w ramię, ręka w rękę. Cios za ciosem, kopniak za kopniakiem. Każdy
idealnie sparowany, odbity i oddany z nawiązką. Powietrze stawiało znikomy
opór, prute raz za razem jak płótno, gdy godzili w siebie pociskami energii.
Nie była to prawdziwa walka. Mimo skupienia, wybuchów i iskier krzesanych z
każdego uderzenia, nie bili się tak, jak na Kosmicznych Wojowników przystało. A
nawet gdyby tego dnia rzeczywiście chcieli się na sobie wyżyć, temperatura
odbierała im większość sił.
Son
Goku westchnął i przeczesał niepokorne włosy dłonią, zanim wreszcie wygramolił
się z dziury powstałej w jednym z górskich zboczy. Obejrzał ją i zaśmiał się
widząc, że jest dokładnie w jego kształcie. Złożył ręce nad głową i przeciągnął
się, rozprostowując obolałe mięśnie. Nie ociągał się dlatego, że nie lubił
treningów z Vegetą – chociaż ten był rozgrzewką w porównaniu do tego, na co
zazwyczaj wystawiali swoje ciała. Po prostu przez tę pogodę kręciło mu się w
głowie.
Vegeta
był już na ziemi. Ściągał rękawice i wycierał nimi czoło. Goku dołączył do
niego w porę, żeby zaobserwować jak świeżo usunięte krople potu powracają na
skronie starszego Saiyanina, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
-
Dobry Kami, jak tak dalej pójdzie, to przysięgam, przywołam Shenrona i poproszę
go, żeby coś zrobił z tą pogodą! Jeśli o mnie chodzi to może nawet przywrócić
epokę lodowcową, przywitam ją z radością.
Vegeta
spojrzał na niego z ukosa i pozwolił sobie na krótki, zbliżony do warknięcia
śmiech.
-
Tak, jasne. Już to widzę. Zaraz potem zostałbyś rozszarpany na strzępy przez
swoją domową zmorę. Na pewno by się ucieszyła, gdybyś jej wymroził wszystkie
grządki i inne pierdoły.
-
Vegeta, prosiłem cię, żebyś nie mówił tak o Chi-Chi!
-
Zamknij się już, Kakarotto. Marnujesz tlen. Poza tym ta temperatura jest niczym
w porównaniu do tego, co doświadczyłem na planecie Tarcoal. – To powiedziawszy
Vegeta jeszcze raz przetarł twarz rękawicą. Kolejne krople potu pojawiły się
zanim zdążył choćby mrugnąć. – Weź się w garść, bo urągasz imieniu naszej rasy.
-
Planeta Tarcoal? Nigdy o takiej nie słyszałem.
-
Bo już nie istnieje. Zniszczyłem ją – poinformował go Vegeta takim tonem, jakby
zdawał mu mało interesującą relację z wyścigu Formuły 1.
-
Zniszczyłeś ją… – Goku nie był nawet zaskoczony. – A dlaczego?
-
Zadajesz strasznie głupie pytania, Kakarotto! Bo tamtejszy klimat mnie wkurwił!
– Vegeta kucnął na jednej nodze i zaczął rozprostowywać drugą. – A poza tym
miałem ją podbić dla Freezera, więc koniec końców wyświadczyłem tamtejszym
przysługę. Lepiej być martwym, niż służyć takiemu psycholowi.
-
Rozumiem… To znaczy nie rozumiem. Chyba musisz jeszcze raz przemyśleć swoje
priorytety.
-
A ty chyba musisz zrobić UNIK! – Vegeta poderwał się z ziemi i błyskawicznie
przymierzył do zadania ciosu.
Goku
usłyszał świst rozdzieranego powietrza i zobaczył błysk, gdy dłoń na powrót
ubrana w białą rękawicę niebezpiecznie zbliżyła się do jego twarzy. Z ust
wyrwał mu się skowyt i zacisnął powieki, oczekując pulsującego bólu i smaku
krwi na języku. Miał nadzieję, że tym razem Vegeta nie złamie mu nosa. Jak Chi-Chi
znowu go zobaczy tak poobijanego, wyjdzie z siebie, stanie obok i zacznie
rzucać kapciami! A co gorsze nie da mu obiadu! I kolacji!
Chociaż
chyba została mu jeszcze jakaś Senzu… Będzie musiał później złożyć wizytę
Karinowi i Żarłomirowi, i odebrać nowy
zapas. Uff, jak dobrze, że potrafi się teleportować. Nie wyobrażał sobie, żeby
w tej temperaturze wzbić się w powietrze na wysokość, gdzie rezydowała ta
dwójka. Chociaż Senzu były warte każdego cierpienia… No właśnie, co z tym
cierpieniem? Dlaczego Vegeta nie uderzał?
Goku
ostrożnie rozchylił powieki. No tak, oto zaciśnięta pięść Vegety – tuż przed
jego nosem. Nieruchoma.
-
‘Geta? – Goku uniósł wzrok i spojrzał w twarz swojego kompana. – Coś się stało?
Mina
Vegety mówiła, że i owszem. Był blady, a w jego oczach krył się jeśli nie
strach, to przynajmniej spory szok. Goku już raz widział u niego to spojrzenie.
Było to na Namek i nie zwiastowało niczego przyjemnego.
I
wtedy go uderzyło – wybuch energii. Tak potężny, że jego własny poziom ki
podskoczył w odpowiedzi. Zanim zdążył się otrząsnąć, odebrał kolejny równie
silny impuls.
-
Wow! Co to mogło być? – Podrapał się po głowie. – A raczej kto to mógł być! Ta ki nie pachnie znajomo. – Nie miał pojęcia
dlaczego Vegeta wciąż tkwił nieruchomo w powietrzu i dlaczego właściwie ledwo
dyszał. – Powinniśmy to sprawdzić! Może właśnie znaleźliśmy sobie zajęcie na
rozbudzenie apetytu! Co ty na to, Vegeta? Druga runda na mieście przed obiadem?
– zażartował, cały promienny i podekscytowany na myśl o szukaniu właściciela
tak dużej energii. Oczywiście nie przewyższała ona w żaden sposób jego własnej,
ale Goku i tak był zaintrygowany.
Vegeta
zamrugał i jakby wreszcie wrócił do rzeczywistości. Posłał Goku wściekłe
spojrzenie numer trzy i skorzystał z okazji, że jego dłoń nadal pałętała się w
pobliżu twarzy młodszego Saiyanina, żeby złapać go za koszulę i nim potrząsnąć.
-
Przenieś nas tam w tej chwili!
-
Ale…
-
POWIEDZIAŁEM W TEJ CHWILI! – Vegeta
unosił się, pochylając nad nim i miotając pioruny z oczu.
-
Dobrze, już dobrze! Przy okazji chyba wyczułem energię Piccolo. Już tam jest!
-
CO ZASKAKUJĄCE, MY NADAL JESTEŚMY TUTAJ!
Goku
postanowił bardziej nie ryzykować i teleportował ich zanim Vegeta miał szansę
złapać go za gardło, i wycisnąć mu mózg przez nos. Zupełnie jak starożytni
Egipcjanie! Czy jakoś tak. Po oślepiającym błysku światła nastąpiła zmiana
scenerii. Znaleźli się w Pepper Town, a raczej tym, co z niego zostało. Goku
porzucił uśmiech i promyczkowe nastawienie w momencie, gdy zdał sobie sprawę z
ogromu zniszczenia. Asfalt sfałdował się i popękał, wszelka roślinność znikła,
a dym całkiem przesłonił słońce. Szare, w części spopielone ludzkie ciała
leżały pomiędzy wrakami budynków, a powietrze przesiąknięte było zapachem
śmierci.
W miejscu, które musiało być epicentrum
wybuchu, Goku dostrzegł Piccolo. Z ramionami rozrzuconymi na boki i głową
przekrzywioną pod dziwnym kątem, Nameczanin sprawiał wrażenie martwego. Goku
przełknął krzyk, który cisnął mu się na usta i powoli podniósł wzrok na niebo,
na którym jak latarnia płonęła aura przeciwnika. Jasny ogon poruszał się
leniwie, kiwając końcówką w jego stronę. Zapraszając do ataku.
Serdecznie witam w gronie nowych! Jezu, jak ja się cieszę, że piszesz, że jest o czym czytać i w ogóle (jak to u każdego kto pisze), że będzie nowy czytelnik. Jak dobrze, że są te fora i że jeszcze coś tam można znaleźć ;) Teraz akurat mam 2 zminy, idę się kąpać więc może uda mi się jeszcze dziś przeczytać cokolwiek, jeśli tak wspomnę o tym komentarzem :) Jeśli nie, na pewno odrobię się w weekend. Wiem, niestety Ty nie masz takiej możliwości. Moje opowiadanie jest już bardzo stare, więc i ilość wydaje się przerażająca :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i oczywiście mam nadzieję, że zabawisz tutaj jeszcze długi czas :D
Pod 1 notką dałam komentarz :)
OdpowiedzUsuńBtw, dziękuję za ocenę u mnie. Miło z Twojej strony za tak wysoką ocenę 1 sagi. Póki co tylko 2-3 odcinki poprawiłam do tej pory a reszty nie ogarnęłam, bo wciąż się boję do nich wrócić xD Hah, logika może i tak, całe życie z DB daje swoje. Jednak treściwie nie jest i mało w nich opisów, a dialogi jakieś sztywne, ale cóż, od czegoś trzeba było zacząć :D
Nocebo!
OdpowiedzUsuńO mój boże! To było rewelacyjne! Dawno nie czytałam tak pięknej walki ;) No jest jeszcze jedna pani, ale ona aktualnie nie pisze... Jestem niebowzięta ;) Jeśli już taki rozmach masz w 2 pierwszych notkach, to co będzie dalej ;) I aż głupio, ze moje nie są takie od początku :P To tak jakbym musiała zacząć swoją opowieść od nowa.
W każdym bądź razie moje 1 trafienie było słuszne. Vegeta zna ów pannicę, w dodatku silniejszą od niego samego, a to Ci nowina (zabieg podobny do mojego) Tylko jestem pewna, że Twoja bohaterka jest dużo starsza :D
Nie mam niestety weny do komentowania, mam znowu 2 zmianę, a obudziłam się godzinę temu.... DOPIERO!
Ps. Wszystko cudne, czekam na nowość! <3
Dopiero drugi rozdział a od pierwszego trzyma w napięciu :)
OdpowiedzUsuńSuper opisana walka i to będzie siostra Vegety mam rację? :D
Na pewno będę wpadać ;)
Bardzo dziękuję za przemiły komentarz! Cieszę się, że się podobało! A tajemnica "siostry" wyjaśnia się w trzecim rozdziale. :D A skoro już jest na blogu, to mogę powiedzieć - bingo!
Usuń