czwartek, 6 kwietnia 2017

Epilog


     Dzięki ostrzeżeniu z przyszłości udało się zapobiec rezurekcji Freezera. Dla Ziemi nastały więc wreszcie czasy upragnionego pokoju, a ludziom dane było skupić się na odbudowaniu tego, co uległo zniszczeniu podczas wojny z Czarnym Wojownikiem. Era Zamętu, jak zwykli ją teraz nazywać, pozostawiła ich społeczeństwo na skraju wyniszczenia; zarówno gospodarczego, jak i ekonomicznego. Ci, którym Shenron zwrócił życie, przebudzili się nagle w świecie niemalże całkiem pozbawionym infrastruktury, miast, a nawet granic krajów. I o ile smok zadbał o to, by ziemska fauna i flora odrodziły się w pełni rozkwitu, tak całą resztę pozostawił w rękach ludzkości.
Kolejne dni i miesiące mijały pod znakiem ciężkiej pracy, a gdy w końcu upłynął pełen rok, kryształowe kule raz jeszcze obudziły się ze swojego snu.
Jednakże…
- Nie działa?! – Piccolo obnażył kły i solidnie potrząsnął smoczym radarem. Nadaremno. Jego wyświetlacz pozostał pusty, zupełnie jakby zabrakło mu sygnału.
- Och, wręcz przeciwnie. – Profesor Briefs wsunął do ust wykałaczkę. – Sprzęt jest w pełni sprawny. To kule lepiej się kryją.
- Kryją? Przecież to absurdalne! To przedmioty, nie decydują o sobie.
- Podejrzewam, że wraz z pojawieniem się Smoczych Strażników znacznie zyskały na sile. To oni mogą być odpowiedzialni na powstanie barier, które blokują radar. Dende mówił, że ich zadaniem jest chronienie kul przed niepowołanymi osobami.
Nameczanin zmarszczył nos i ścisnął urządzenie w szponiastych dłoniach. Mężczyzna miał rację, wiedział o tym, ale wciąż jeszcze żywił nadzieję, że wynalazek Briefsów jakimś cudem wysłucha jego próśb. Bo przecież…
- Przecież my nie jesteśmy niepowołanymi osobami. Oni to wiedzą.
Profesor westchnął i zaczął grzebać po kieszeniach fartucha w poszukiwaniu papierosów.
- Piccolo… Musisz wziąć pod rozwagę to, że ci, o których mówisz, odeszli. Myślę – nie, jestem pewien – że to już nie są nasi bliscy i przyjaciele. To tylko ich projekcje.
Znużony głos Briefsa rozbrzmiewał mu w uszach jeszcze długie godziny po spotkaniu. Dende też go przed tym przestrzegał. Mimo że Smoczy Strażnicy posiedli ciała poległych, nic nie wskazywało na to, by poza wyglądem mieli z nimi cokolwiek wspólnego. Składając swe życia w szpony Shenrona, Gohan i pozostali wyrzekli się zarówno prawa do pobytu w zaświatach, reinkarnacji, jak i wspomnień z ludzkiego życia. Tak uważał młodszy Nameczanin. Ale ten starszy ciągle jeszcze nie mógł się z tym pogodzić.
Po nocy spędzonej pod rozgwieżdżonym niebem, Piccolo powitał chłodny świt. Siedząc po turecku na ziemi, owinął się ciaśniej peleryną i z tej perspektywy obserwował jak górską kotlinę zalewają pierwsze promienie słoneczne. Medytacja nie przyniosła mu ani spokoju, ani pomysłu na to, jak najszybciej wytropić kule. Profesor Briefs obiecał wznowienie prac nad nowym modelem radaru, ale…
- Pogódź się z tym, że kryształowe kule ujawnią się dopiero wtedy, gdy same uznają to za stosowne, chłopcze.
Piccolo zgrzytnął zębami na słowa Kamiego, ale nie odpyskował mu. Wiedział, że starzec ma dużo racji. Wizja wyprawy na Nową Namek przybierała coraz realniejszy kształt w jego głowie. Porunga na pewno przywróciłby ład w piekle, a może także przedstawił mu sposób odnalezienia ziemskich kul. Nameczanin zacisnął pięść i wstał gwałtownie. Musiał odszukać Goku i zmusić go do wycieczki w kosmos.
Wtem, niczym wywołany z lasu wilk, Saiyanin pojawił się tuż przed nim. Piccolo zdążył tylko wytrzeszczyć oczy, nim palce Goku zacisnęły się na jego nadgarstku.
- Chodź, muszę ci coś pokazać!
Gwałtowny błysk światła przeniósł ich w góry Paozu. Nameczanin wzdrygnął się i otrząsnął po nieplanowej teleportacji; w jej trakcie żołądek jak zwykle podszedł mu do gardła. Wylądowali dokładnie przed domem Sona, ale ten bez słowa wyjaśnienia pociągnął go w przeciwnym kierunku – wprost do szumiącego cicho lasu. Tam do uszu Piccolo zaczął dobiegać śpiewny, dziecięcy głosik, wypływający spomiędzy drzew, które grodziły im drogę. Na jednym z nich, kątem oka, Nameczanin dostrzegł tabliczkę ze znakiem wojownik.
Gdy w końcu przedostali się przez labirynt zieleni, trafili na siedzącą na ziemi Pan, którą oprócz nucenia absorbowało także układanie świeżo zerwanych kwiatków w jakiejś zmyślnej konfiguracji. Tuż przy niej, na zwalonym pniu drzewa, znajdował się ktoś jeszcze.
Piccolo stanął jak wryty.
- Gohan?
- Pojawił się już wczoraj, ale Pan dopiero dzisiaj nam o tym powiedziała. – Goku uśmiechnął się lekko i wreszcie puścił Nameczanina wolno. – Chyba chciała go mieć przez chwilę tylko dla siebie.
Siedząca obok dziewczynki istota podniosła się powoli i skinęła im głową na powitanie. Jej ciało bezsprzecznie należało do Gohana, chociaż po śmierci zaszły w nim pewne utrudniające rozpoznanie zmiany. Twarz chłopaka nosiła teraz ostrzejsze rysy, zupełnie jakby ktoś wyciosał je w kamieniu. Smoczy Strażnik miał na sobie czarno-białe hanfu, przewiązane pasem i o szerokich rękawach, które kryły dłonie. Z pokrowca na jego plecach wystawał kij bojowy, identyczny temu, którym Goku posługiwał się w dzieciństwie.
Aura otaczająca Gohana była zupełnie różna od tej, która towarzyszyła mu za życia.
- Przez wzgląd na naszą wspólną historię, ten jeden raz Shenron pozwolił mi zachować wspomnienia. Ojcze. – Wzrok chłopaka przesunął się z Goku na Piccolo. – Mistrzu. Witajcie ponownie.
- Jesteś… – Nameczanin odkrył, że brakuje mu słów.
- Inny? To prawda. Dalej mi teraz do człowieka niż wtedy, gdy byłem pół-kosmitą. – Gohan uśmiechnął się delikatnie. – Mój stan można porównać do bodhisattwy, jako że opuściłem już śmiertelne ciało, ale nigdy nie dotarłem w zaświaty.
- Ale przecież ty nie troszczysz się o ludzi. Troszczysz się o kryształowe kule – wytknął mu zaraz Piccolo, a chłopak ponownie skinął głową i wskazał na kij na swoich plecach.
- Mam obowiązek dopilnować, by spoczywały w pokoju. Nikt, kto okaże się niegodzien, nie ma prawa położyć na nich ręki. I nie zrobi tego, jeśli nie pokona mnie w boju. W tym momencie kula jest częścią mnie. Ale gdy zgodzę się ją przekazać, to ja znajdę się w jej wnętrzu.
- To dlatego radar nie jest w stanie ich wykryć!
O ile dla Piccolo wszystko stało się nagle jasne, o tyle Goku wciąż próbował nadążyć za napływającymi do niego informacjami i złożyć je w całość. Poddał się w końcu, ale podszedł do syna i zacisnął dłoń na jego ramieniu.
- Przepraszam, że nie było mnie przy tobie, gdy najbardziej tego potrzebowałeś – powiedział ze skruchą. – Tak jak przewidziałeś, kolejny raz podjąłem pochopną decyzję i zrzuciłem wszystko na twoje barki. I w efekcie tego…
Gohan potrząsnął głową i też umieścił dłoń na jego ramieniu.
- To ja powinienem cię przeprosić, ojcze. Za to co powiedziałem na Nowej Namek… Dopiero niedawno zdałem sobie sprawę z tego, jak niesłusznie cię oceniłem. Zarówno twoja obecność, jak i nieobecność, pozwalały mi się kształtować. To one uczyniły mnie tym, kim byłem na końcu.
- Ale…
- W tej wojnie udało mi się przekroczyć kolejny limit. Zaszedłem dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Gdybym mógł teraz cofnąć czas, to nie zmieniłbym nic. Spełniłem własne ambicje i wreszcie odnalazłem w sobie to, czego wcześniej nie dostrzegałem. Więc nie przepraszaj mnie, ojcze. To była moja walka i stoczyłem ją tak, jak uznałem za słuszne.
- On ma rację, Son. – Piccolo uśmiechnął się krzywo i skrzyżował ręce na torsie. – Nie obwiniaj się za jego sukces.
Goku bił się jeszcze przez chwilę z myślami, ale gdy w końcu przemówił, głos Saiyanina był pewny:
- Nie mógłbym być z ciebie bardziej dumny, Gohanie. Tam, gdzie my potrzebowaliśmy rytuałów i cudzych ki, tobie wystarczył twój własny potencjał.
- Zawdzięczam to wam obu. – Chłopak odwzajemnił uśmiech Piccolo, po czym zwrócił się do zajętej kwiatkami córki. – Prawda, Pan? Zostawiam cię w dobrych rękach.
 Dziewczynka uniosła głowę i obdarzyła go bezzębnym grymasem aprobaty. Gohan wyciągnął rękę w przód, a w jego dłoni zmaterializowała się kryształowa kula. W momencie, w którym się pojawiła, chłopak zaczął się robić przezroczysty. Piccolo przyjął ten podarek z dużym wahaniem.
- Smoczy radar nie będzie już więcej pomocny. Aby ułatwić wam zadanie, poprosiłem Shenrona, by tym razem pozwolił nam pojawić się w miejscach, z którymi byliśmy związani za życia. Pozostali również zachowali wspomnienia.
- A co jeśli ktoś nie miał takiego miejsca? – spytał Nameczanin.
- Obserwujcie gwiazdy. – Niknący Gohan odwrócił się do odejścia i wolnym krokiem ruszył przed siebie. Pan wstała z ziemi i pomachała mu na pożegnanie. Zupełnie jakby doskonale rozumiała co się dzieje. – Gdy spotkamy się następnym razem, nie będziemy już posiadać wspomnień. Nie będziemy już tymi osobami, które znaliście. I nie zawahamy się zabić.
To powiedziawszy, Gohan po prostu rozpłynął się na tle lasu.
Goku wziął wnuczkę na ręce. Dziewczynka zaczęła upychać pojedyncze kwiatki w jego włosach, a Saiyanin pozwolił na to z sentymentalnym uśmiechem, po czym zwrócił się do Piccolo:
- Mogę iść z tobą?
- Masz jakieś życzenie do spełnienia?
- Nie. Ale chcę się pożegnać.

>*<

Genialny Żółw czekał na nich na swojej wyspie. Oolonga odnaleźli w pobliżu wioski Aru. Poproszony o pomoc Yamcha zaprowadził ich w góry, do ulubionego miejsca treningów Tien Shinhana i Chiaotzu. W kwestii Bulmy, Piccolo i Goku zwrócili się z zapytaniem do członków jej rodziny.
Podążając za brykającą niczym pasikonik Brą i znacznie spokojniejszym Trunksem, wojownicy dotarli do podmiejskiego lasu i skrytego między kwitnącymi wiśniami jeziorka. Królujący w tej enklawie słodki zapach wwiercał się w ich nozdrza i przyprawiał o zawrót głowy.
- Mama uwielbiała przyjeżdżać tu na weekendy – wyjaśnił chłopiec. – Telefony nie mają tu zasięgu i nikt z firmy nie mógł jej przeszkadzać!
Mijając jedno z drzew, Piccolo zauważył na nim drewnianą tabliczkę opatrzoną znakiem mędrzec.
- Jesteśmy blisko – mruknął do Goku i pokazał mu swoje znalezisko.
- Ech? Bulma by się obraziła. To do niej nie pasuje.
- Widać smok jest staroświecki.
Stanęli nad taflą jeziora i zaczęli się rozglądać w tej iście malowniczej scenerii, w której zieleń mieszała się z bielą i różem. Bra przytrzymała się nogawki Goku i przygryzłszy koniuszek języka, usilnie próbowała przysunąć do siebie nogą wystający z wody kamień. Trunks podparł się pod boki.
- I co teraz?
- Dobre pytanie. Powinna tu być. – Goku podrapał się w kark. – Wszyscy inni pokazali nam się bez proszenia… Ale w końcu to kobieta, na pewno się spóźnia!
- Co ty mi tu sugerujesz?! – Coś poruszyło się w koronie górującej nad nim wiśni, a zaraz potem Saiyanin oberwał pięścią w głowę. Krzyknąwszy z wyrzutem, Goku obrócił się raptownie.
- Bulma!
- A któżby inny? – burknęła, otrzepując się z różowych płatków.
Podobnie jak w przypadku pozostałych Smoczych Strażników, wygląd kobiety uległ zmianie. Chociaż znajoma twarz nadal sprawiała wrażenie łagodnej, po głębszym przyjrzeniu się można było w niej dostrzec pewną surowość, a nawet i dzikość. Coś chochliczego kryło się w uśmiechu i oczach Bulmy, a na dokładkę u jej boku zwisał złowrogi fu. Ostrze topora lśniło w przedzierającym się przez korony drzew słońcu. Broń sprawiała wrażenie ciężkiej, ale kobieta obchodziła się z nią jak z piórkiem.
- Mama!
Bra podbiegła do Bulmy, w ogóle nie zważając na dziwaczny ubiór i topór rodzicielki. Kobieta kucnęła zaraz na ziemi i pochwyciła ją w serdeczny uścisk. Trunks zbliżył się nieco ostrożniej, z obawą wypisaną na twarzy. Kiedy jednak matka uniosła na niego wzrok, chłopiec wybuchł płaczem i rzucił się jej na szyję.
- Tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy – wyszeptała Bulma i pocałowała go w czoło. Goku uśmiechnął się na ten widok i przekrzywił głowę.
- Dobrze cię znowu widzieć.
- Was również. A zwłaszcza moje szkraby. – Bulma pogładziła dzieci po włosach, po czym wstała. Jej hanfu było tego samego koloru co tafla jeziora, a przy każdym ruchu jego materiał szumiał, niemalże imitując dźwięk płynącej wody. – Przyszliście po moją kulę?
Do gąszczu wdarł się podmuch wiatru, który strącił z gałęzi więcej różowych płatków i zaraz porwał je do tańca. Wzrok kobiety spoczął na Vegecie, który dotąd jako jedyny nie podszedł bliżej. Saiyanin stał oparty o pień drzewa w głębi lasu, z ramionami założonymi na torsie i nogami skrzyżowanymi przed sobą. Wpatrywał się w Bulmę mrocznie i intensywnie, ale nic nie wskazywało na to, że zamierza zamienić z nią choć słowo. Kobieta uśmiechnęła się lekko i na powrót kucnęła przy dzieciach.
- Masz się teraz opiekować swoją siostrzyczką, Trunks. A ty masz pilnować tego urwisa. Może i jest od ciebie starszy, ale to nie znaczy, że mądrzejszy. A już szczególnie oboje musicie uważać na tatę. On potrzebuje najwięcej uwagi i troski…
Vegeta prychnął na te słowa i ostentacyjnie spojrzał w przeciwnym kierunku. Bulma wsunęła dłoń w rękaw hanfu i wyjęła z niego swoją kryształową kulę. Podała ją Brze i jeszcze przez chwilę obie zaciskały na niej palce, dzieląc spojrzenia nieprzeznaczone dla nikogo innego.
- Do zobaczenia za jakiś czas – szepnęła Bulma.
Zaraz potem wstała i uniosła rękę w geście pożegnania. Vegeta zacisnął zęby i gdy znów na nią spojrzał, ciało kobiety momentalnie zmieniło się w wodę, a ta z głośnym pluskiem opadła na dno jeziora. Saiyanin wykonał gwałtowny krok w przód, po którym jego but zarył się głęboko w ziemię. Trunks wypuścił ze świstem powietrze z ust. Bra natomiast uśmiechnęła się wesoło i przycisnęła do siebie kryształową kulę – zupełnie jakby w ten sposób trzymała się obietnicy, którą złożyła jej matka.
Ryk zaczął się dopiero wtedy, gdy Piccolo musiał dziewczynce rzeczoną kulę odebrać. Kiedy to się w końcu udało, a on cudem umknął przed morderczym spojrzeniem Vegety i jeszcze bardziej morderczym spojrzeniem zasmarkanej panienki, Nameczanin oficjalnie stał się właścicielem sześciu z siedmiu magicznych przedmiotów.
Mimo dobrych intencji, nikt nie potrafił dać mu wskazówek odnośnie miejsca spoczynku ostatniej kuli. Piccolo postanowił zatem skorzystać z rady Gohana i wybrawszy się w odpowiednio odludne miejsce, kolejną noc spędził na obserwacji nieboskłonu. Nameczanin nie wiedział jakiej podpowiedzi lub znaku może się spodziewać, więc musiał pozostać wyczulony na każdą okoliczność. Gwiazdy zdawały się go przedrzeźniać, mrugając do niego leniwie ze swojego królestwa.
Pierwsza noc nie przyniosła żadnych rezultatów. Podobnie druga. Dlaczego baby zawsze się spóźniają? Dopiero tej trzeciej wydarzyło się coś, przez co Piccolo poderwał się na równe nogi. Co prawda słyszał kiedyś o wędrujących konstelacjach od Dendego, ale był przekonany, że tego typu zjawiska nie są widoczne z Ziemi.
A jednak, oto na jego oczach niektóre z gwiazd zaczęły się poruszać, stopniowo tworząc efekt fali. Droga Mleczna wyglądała jakby ożyła. Piccolo wzbił się zaraz w powietrze i podążał za tym niesamowitym astronomicznym tsunami aż do świtu. Gdy gwiazdy znikły wreszcie z nieba, zastąpione przez promienie słońca, Nameczanin wylądował u stóp Heng Shan. Uniósłszy wzrok, dostrzegł kilku mnichów, którzy zamiatali drewniane pomosty prowadzące do świątyni.
To zdecydowanie zbyt blisko ludzi, jak na jej gust.
Piccolo ponownie wzbił się do lotu i skierował na sam szczyt góry – a tam, na tle wschodzącego słońca i wśród podmuchów silnego wiatru, znalazł dokładnie to, czego szukał.
Przybita do skały tabliczka nosiła napis królowa małp. Stojąca nieopodal Ttuce odwróciła się do Nameczanina przez ramię. Wyglądała dokładnie tak samo, jak podczas ich pierwszego spotkania. Jej prawa ręka nie była już mechaniczna, a spod szat Saiyanki wyłaniał się jasny ogon.
Ttuce odgarnęła z twarzy trzy dłuższe kosmyki włosów, które na nowo miała zapuszczone tuż przy karku, i uśmiechnęła się dziko. Dłoń położyła na rękojeści miecza, wystającego z pokrowca na jej plecach.
- No wreszcie. Wiesz, że musisz ze mną walczyć?

>*<

Upłynęło trochę czasu nim urządzono kolejny Tenka-ichi Budōkai. W następnych latach sytuacja na Ziemi została już jednak opanowana do tego stopnia, że turniej mógł się odbywać regularnie. Ludzie zdawali się na nowo odnaleźć w sobie pasję do sztuk walki. Zupełnie jakby incydent z Czarnym Wojownikiem zaszczepił w nich wolę do kształcenia się w kwestii samoobrony.
Tego pamiętnego dnia Vegeta stał w drzwiach szatni i spoglądał na arenę, na którą do dźwięków trąbki i okrzyków zachwyconych fanów wkraczała Bra. Panienka Briefs zdążyła już wyrosnąć i spoważnieć, chociaż nie była jeszcze nawet nastolatką.
Ubrana w elastyczny strój i z wysoko upiętymi włosami, dziewczynka uniosła ręce w geście zwycięzcy. Tłum na trybunach zarżał, niemalże zagłuszając prowadzącego imprezę komentatora:
- A oto i ona! Wywodząca się z dōjō Briefs, wyczekiwania i niepokonana, ulubienica i pogromczyni tysięcy – BRA BRIEFS!
Dziewczynka opuściła ręce i zacisnęła pięści. Na jej twarzy odmalował się chłodny uśmiech, a oczy zaskrzyły z pobłażliwego rozbawienia. Pozbawiona matczynej obecności, Bra wdała się w jedynego rodzica, jaki przy niej pozostał – swojego ojca.
- Już niedługo rozpocznie się ostatnia walka z serii młodzików. Zawodniczka, która się do niej zakwalifikowała, stawi czoła naszej idolce! Przypominamy, że jak co roku, nagrodą za zwycięstwo nad Brą jest możliwość bezpłatnego dołączenia do dōjō Briefs! Jak dotąd nikt nie zaskarbił sobie tego zaszczytu w boju, ale może właśnie ten turniej okaże się być przełomowym?! Jak sądzisz, czempionie? – Komentator pochylił się do Bry z mikrofonem. – Młoda Futawari dość ostro nawywijała w kwalifikacjach! Czy ma szansę cię pokonać?
Bra zacisnęła pięści tak mocno, że jej pozbawione palców rękawice aż zatrzeszczały.
- Po moim trupie.
Vegeta uśmiechnął się pod nosem, słuchając jak komentator obraca te słowa w żart. Nie byłoby mu do śmiechu, gdyby Bra użyła w starciu pełnej mocy i obróciła zapełnione trybuny w pył. Książę spędził długie godziny na tym, by nauczyć ją samokontroli, ale ta pozostawała wciąż jedyną rzeczą, z jaką dziewczynka miała problem.
- Goku siedzi jak na szpilkach. – Piccolo oparł się o ramę drzwi i skrzyżował ręce na torsie. – Jeśli ten chłopiec rzeczywiście tu jest…
Vegeta nawet nie spojrzał na Nameczanina, podobnie jak na wzburzoną Osiemnastkę, która właśnie do nich dołączyła.
- Powinieneś zaniżyć wymagany próg umiejętności. Przecież to oczywiste, że żaden Ziemianin nie pokona Bry – oświadczyła oskarżycielskim tonem. – Przez ciebie tracimy klientów!
- To że ty godzisz się uczyć miernoty nie znaczy, że ja muszę pójść w twoje ślady – odgryzł się zaraz, a Osiemnastka zmrużyła oczy.
- Gdybym nie godziła się trenować tych miernot, to nasze dōjō świeciłoby pustkami! Nie taka jest jego idea!
- Przecież są jeszcze Trunks, Goten, Pan i Marron…
- Sztuczny tłum! Na nich nie zarobimy!
- I tak masz pięćdziesiąt procent od całego biznesu, więc nie jęcz mi tu, kobieto! – Vegeta zadarł brodę i ostentacyjnie przestał poświęcać Androidce uwagę. Ta zjeżyła się jeszcze, syknęła coś o podwyżce za straty moralne i odmaszerowała. Książę odetchnął z ulgą. Osiemnastka zawsze potrafiła wprowadzić go w nerwowy nastrój. Mimowolnie pomasował złamane przez nią niegdyś ramię.
Zaobserwował jak Androidka zajmuje miejsce na trybunach obok Marron, Krillana i Chi-Chi, a z głębi korytarza dobiegł go odgłos kroków. Wystrojona w damski garnitur Videl pojawiła się w towarzystwie Pan, która zwisała jej z ramienia i zanosiła błagalne prośby wprost do matczynego ucha:
- Ale w przyszłym roku też mogę wziąć udział w turnieju, prawda? Praaawda? Maaamooo. Może ja pokonam Brę!
- Tak, jeśli tylko najpierw poprawisz swoje oceny – odparła Videl ku zgrozie córki, po czym uśmiechnęła się serdecznie na widok Piccolo i Vegety. – Spotkamy się po ceremonii wręczenia nagród. Muszę jeszcze pomóc ojcu w formalnościach. Ciągle o czymś zapomina… A właśnie, kwiaty. – Westchnąwszy, klepnęła się w czoło i udała dalej, zostawiając Pan w szatni.
- Widziałaś gdzieś Siedemnastkę i Yamchę? – spytał Nameczanin, a dziewczynka wskazała kciukiem na korytarz.
- Rozdają autografy na parkingu. Ich fanklub przyjechał z zagranicy!
- Co za divy – burknął Vegeta.
- Mama mówi, że obaj przechodzą kryzys wieku średniego. – Pan wyszczerzyła łobuzersko zęby, a Piccolo uśmiechnął się pod nosem. Zaskakujące, że dziewczynka zdawała się być absolutnym przeciwieństwem Gohana, a jednocześnie z dnia na dzień stawała do niego coraz bardziej podobna.
Tymczasem po zupełnie przeciwnej stronie kompleksu, w którym odbywał się turniej, pewien bardzo zdenerwowany chłopiec przestępował z nogi na nogę i czuł, że zaraz chyba zemdleje. Po jego ciemnej skórze spływały kropelki potu, które nie miały nic wspólnego z panującą tego dnia temperaturą. Z miejsca, w którym stał, doskonale było widać arenę i część trybun. Tylko jedna walka dzieliła uczestników od zakończenia konkursu młodzików. Wtedy to miały rozegrać się finałowe pojedynki starszych zawodników.
Chłopiec wziął kilka uspokajających oddechów. Po raz kolejny tego dnia zaczął się zastanawiać, czy też nie powinien walczyć z dziećmi. W końcu nie był jeszcze pełnoletni, o czym oczywiście nie raczył poinformować organizatorów przy zapisach… Nie. Musiał wziąć się w garść. W końcu przyjechał tu po pieniądze.
- Dla ciebie!
Chłopiec aż się wzdrygnął. Spojrzał w bok, a potem znacznie niżej, aż wreszcie jego wzrok spoczął na dziewczynce, która wyciągała ku niemu błyszczący kamyk.
- Dla… Dla mnie?
- Na szczęście! Żebyś się tak nie bał.
- Nie boję się! – obruszył się natychmiast i zmarszczył brwi. Niezrażona dziewczynka uśmiechała się do niego przyjaźnie i wyraźnie nie zamierzała odpuścić. Chłopiec wziął kamyk z wahaniem i zacisnął na nim palce. – Dziękuję… chyba.
- Nie ma za co! – ćwierknęła i kucnęła na trawie, zaczynając szukać kolejnego. – Będziesz walczył z dorosłymi, prawda? Jak masz na imię?
- Jestem Uub. A ty?
- Tonda! Tonda Futawari. Mam trochę ponad sześć lat, prawie dziesięć!
- Chyba siedem – burknął, jeszcze bardziej marszcząc brwi. – I to ty jesteś tą dziewczynką, która ma walczyć z Brą Briefs?
Tonda pokiwała głową z entuzjazmem.
- Nie mogę się doczekać! Słyszałam, że jest silna!
- Okej, gdzie są twoi rodzice? – Uub rozejrzał się na boki. – Oni chyba nie wiedzą co robią… Przecież Bra cię zmiażdży.
W tym momencie pojawił się komentator i poprosił Tondę za sobą, a dziewczynka życzyła Uubowi powodzenia i w podskokach udała się w kierunku areny. Chłopiec spojrzał za nią z powątpiewaniem.
- Mam nadzieję, że przeżyjesz…
Vegeta wyprostował się, gdy komentator zaanonsował drugą zawodniczkę.
- Aj, aj, wygląda na to, że jesteśmy w samą porę! – wykrzyknął Siedemnastka, wkraczając do szatni w okularach przeciwsłonecznych na nosie i z rozmazanym śladem szminki na policzku. Tuż za nim podążał wytatuowany Yamcha, a następnie kilka kolejnych osób, którym książę nie chciał teraz poświęcać ani odrobiny uwagi.
- Nie powinniśmy iść na trybuny? – spytał Goten, ściągając koszulkę i zaglądając do swojej sportowej torby w poszukiwaniu gi. – Będzie lepszy widok.
Chłopak wyraźnie oczekiwał poparcia ze strony Trunksa, ale ten był zbyt zajęty suszeniem zębów do Mai, żeby w ogóle usłyszeć jego słowa. Dziewczyna natomiast miała na twarzy wypisaną żywą niechęć do dzieci i zaraz podparła ścianę plecami, zaczynając poprawiać makijaż.
- Nie rób takiej miny, bo ojciec się za ciebie wstydzi – powiedziała sucho, koniuszkiem palca nanosząc błyszczyk na usta, a Trunks roześmiał się nieco bezradnie i odruchowo zmierzwił swoje długie włosy. Goten wywrócił oczami, a dziewczyna zamknęła z trzaskiem lusterko i podparła się po boki. – Nie zalecaj się, tylko przebieraj, drogi panie! Chyba nie zamierzasz walczyć w tym stroju?
- Proszę państwa, TONDA FUTAWARI! – zagrzmiał komentator.
Vegeta zacisnął dłoń na framudze drzwi.
Dziewczynka, która weszła na arenę, miała jasne włosy swojej matki i czarne oczy ojca. Stanąwszy naprzeciwko Bry, ukłoniła jej się, składając ręce przed klatką piersiową. Panienka Briefs zareagowała na to kpiącym wykrzywieniem ust. Ani myślała odpowiedzieć na pozdrowienie.
- Oto i ona. Jest Saiyanką? Ziemianką? Czy czymś zupełnie innym? – szepnął Piccolo.
Przed laty Shenron spełnił jego życzenia dotyczące równowagi w piekle i przywrócił do życia Enmę Daiō. Wtedy Nameczaninowi pozostała ostatnia prośba, która była chyba jedną z najdziwniejszych, jakie smok usłyszał w całej swojej karierze:
Chcę żebyś dał życie dziecku, które z mojej winy nigdy się nie urodziło.
- Serce na pewno ma saiyańskie. – Na twarzy Vegety pojawił się cień uśmiechu, gdy dziewczynki przybrały już bojowe pozy, a komentator zaczął odliczanie do walki. – Co do reszty… Zaraz się przekonamy.

>*<

- FUTAWARI!
Tonda poderwała głowę z ławki i rozejrzała się półprzytomnie wokoło. Zamrugała, a rozmyte plamy, które dotychczas widziała, zmieniły się w zwrócone w jej stronę twarze uczniów. Zmarszczyła nos. To znaczyło, że jest w tarapatach. Plastikowa linijka opadła z trzaskiem na drewniany blat, a dziewczyna aż się wzdrygnęła i wreszcie uniosła wzrok. 
- Zadałem ci pytanie, Futawari! – ryknął nauczyciel, który górował nad nią niczym kat nad ofiarą. – Długo mam jeszcze czekać na odpowiedź?!
- Um… – Tonda odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się przepraszająco. – Spaghetti?
Zbiorowe westchnienie przetoczyło się przez klasę, a nauczyciel eksplodował:
- TO JUŻ TRZECI RAZ W TYM TYGODNIU, FUTAWARI! NIE BĘDĘ TOLEROWAŁ SPANIA NA MOICH LEKCJACH!
Rozbrzmiał dzwonek wieńczący zajęcia, a Tonda z westchnieniem ukryła twarz w dłoniach. Wiedziała czego może się teraz spodziewać.
- Ugh.
- Dobra robota, gwiazdo. Jak kiedyś stąd wyjdziesz, to daj znać – mruknął jeden z uczniów i przed wyjściem z klasy rzucił w nią papierową kulką. Dziewczyna schwyciła ją właściwie bez patrzenia i rozwinęła.
Wyścig – 03:00. Poniedziałek. Spotkanie tam gdzie zwykle.
- I niby jak mam się wysypiać?! – rzuciła za nim ochryple, a chłopak odwrócił się do niej w drzwiach i skłonił teatralnie.
- Godzina szatana! Nie spóźnij się!
- FUTAWARI! – zagrzmiał ponownie nauczyciel, tym razem ze swojego kantorka, a chłopak zniknął pośpiesznie na korytarzu. – WIESZ CO MASZ ROBIĆ!
Tonda spędziła następną godzinę na zapisywaniu tablicy jednym, powtarzającym się zdaniem: Nie będę spać na lekcjach.
Kiedy nauczyciel uznał karę za odbytą, dziewczyna pognała do łazienki, w której przebrała się z mundurka w dużo bardziej wygodne szorty i koszulkę z wizerunkiem Nikiego Laudy. Upchnąwszy szkolne wdzianko do plecaka, poprawiła jeszcze ostrzyżone na boba włosy, po czym ruszyła korytarzem do wyjścia na podwórze. Po drodze jej uwagę jak zwykle przykuła uczniowska gazetka umieszczona na ścianie głównego hallu. W tym tygodniu poświęcono ją Erze Zamętu, a konkretnie bohaterom, dzięki którym ludzkość przetrwała.
Z biegiem lat coraz trudniej było ustalić, co dokładnie wydarzyło się podczas wojny, która ogarnęła Ziemię. Oficjalna wersja wydarzeń mówiła o wrogiej rasie kosmicznych najeźdźców, którzy za pomocą hipnozy przejęli kontrolę nad ludźmi i zmusili ich do stopniowej autodestrukcji.
Tonda podeszła bliżej gazetki i utkwiła wzrok w zdjęciu, które widziała już wcześniej kilka razy. Był to bardzo niewyraźny kadr, pochodzący z przerwanej transmisji telewizyjnej, w czasie której niegdysiejszy mistrz sztuk walki – Satan – przedstawiał swoich towarzyszy i obrońców planety.
Na tym ujęciu rozpoznanie twarzy zgromadzonych było niemalże niemożliwe, mimo tego, że przecież kilku z nich zostało celebrytami. Tonda potrafiła przywołać w pamięci imię Yamcha, czy dziwny pseudonim – C-17. Zaangażowanie Capsule Corporation w to przedsięwzięcie również nie stanowiło żadnej tajemnicy. Wszyscy wiedzieli, że podczas jednej z walk życie straciła ówczesna prezes korporacji – Bulma Briefs. Jej rodzina od lat zgodnie odmawiała komentarzy na ten temat i niczemu nie zaprzeczała, ale też niczego nie potwierdzała.
Dziewczyna wbiła wzrok w jedną z drobniejszych i wyraźnie kobiecych postaci, która stała całkiem na pograniczu sceny, zwrócona bokiem do kamery. Tuż przy niej znajdował się potężny mężczyzna o długich włosach. Futawari nie była pewna, ale wydawało jej się, że tożsamość tych dwóch wojowników nigdy nie została ustalona. Wszystko wskazywało na to, że oboje zginęli.
Tonda w końcu opuściła budynek liceum. Na placu przed szkołą znajdowało się kolejne przypomnienie o czasach, w których jeszcze nie żyła – pomnik młodego mężczyzny, patrona ich placówki. Tabliczka umiejscowiona u jego stóp głosiła:
W tym miejscu poległ i na czas wojny został pochowany Son Gohan.
Ciemność jest niezbędna, aby gwiazdy mogły świecić.
Córka Satana, Videl, była fundatorką szkoły. To ona zadbała o to, by pamięć jej męża została uczczona w taki, a nie inny sposób. Tonda wyczytała kiedyś w encyklopedii, że przed wybuchem wojny Son Gohan zaczął pracę jako wykładowca na jednym z uniwersytetów państwowych i że to właśnie edukacji zamierzał poświęcić swoje życie.
Sprawdziwszy godzinę na zegarku, Futawari uznała, że ma jeszcze dużo czasu do obiadu. Czym prędzej pobiegła więc do szkolnego sklepiku, gdzie wydała ostatnie pieniądze na przekąski. Zapełniwszy pusty dotąd brzuch, spacerowym krokiem udała się w kierunku zoo. Przyjemna pogoda zachęcała do pozostania na świeżym powietrzu.
Po dotarciu na miejsce, Tonda miała już wejść na teren ogrodu zoologicznego, gdy nagle uświadomiła sobie, że przecież dopiero co się spłukała. Przeklinając w duchu swój żołądek bez dna, a także ceny biletów, wycofała się z powrotem na ulicę. Spojrzała na otaczający zoo mur, a następnie rozejrzała się na boki. Stwierdziwszy, że nikt się nie zbliża ani nie patrzy, jednym susem przedostała się na drugą stronę ogrodzenia.
Wylądowała w kuckach w krzakach i zamarła tak na chwilę, z dłońmi przyciśniętymi do ziemi – nasłuchując. Jedyne dźwięki jakie do niej docierały, pochodziły z pobliskiego pawilonu dla słoni. Gdy upłynęła kolejna minuta i nikt nie podniósł rabanu, Futawari uznała, że droga wolna. Wyprostowała się i wydostała ze swojej kryjówki. I wtedy stanęła oko w oko z mężczyzną, którego włosy układały się niczym płomień zapałki, zupełnie przecząc prawom grawitacji.
- Ojej.
- Widziałem co zrobiłaś – poinformował ją, w razie gdyby mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości.
Tonda przyjęła jedyną możliwą w tym momencie taktykę – granie głupa. Korzystając z tego, że alejka, w której się znajdowali była całkiem wyludniona, dziewczyna wyśmiała nieznajomego i otrzepawszy się z liści, wyszła na chodnik.
- Nie wiem o czym pan mówi.
- Przeskoczyłaś przez mur.
- Przez mur? Może ten trzymetrowy? – Wskazała na ogrodzenie zoo i poprawiła plecak na ramieniu. – Chyba coś się panu przywidziało. Żegnam!
Wyminęła go zdecydowanym krokiem.
- Nie potrafisz latać, prawda? – padło pytanie, a Tonda stanęła jak wryta. – To dlatego Bra Briefs cię pokonała. Widziałem waszą walkę.
Futawari odwróciła się do mężczyzny przodem. Ten spoglądał na nią chłodno, z twarzą niezdatną do odczytania. Tonda nie potrafiła nawet określić ile nieznajomy ma lat. Coś w jego oczach mówiło, że dużo więcej niż można by się spodziewać.
- Czy ja pana znam?
- Nieoficjalnie. – Mężczyzna zbliżył się do niej i skrzyżował ramiona na torsie. – Prowadzę dōjō Briefs.
Oczy Tondy rozszerzyły się, a ona poczuła jak po karku spływa jej kropla potu.
- Ach, Vegeta-san! To zaszczyt…
- Nie pieprz – parsknął i zmierzył ją nieprzychylnym spojrzeniem. – Zaniedbałaś treningi. Nie wystartowałaś w żadnym kolejnym turnieju. Dlaczego?
- Nie zaniedbałam… Po porostu zaniechałam. – Wzruszyła ramionami. – Już nie walczę.
- Dlaczego?
Tondę szybko zaczynał irytować ten jego opryskliwy ton.
- Bo się nie sprawdziłam. Zresztą, to idiotyczne! Miałam sześć lat, nie wiem co moim rodzicom przyszło do głowy, że w ogóle pozwolili mi na…
- Chcę cię trenować.
- C-co? Pan mnie chyba nie słucha. Powiedziałam, że skończyłam z walką. Już się w to nie bawię.
- No to zaczniesz od nowa. To ostatni dzwonek. Jeszcze kilka lat leżenia odłogiem i już nic z ciebie nie będzie.
- Hej! – oburzyła się i zrzuciła plecak na chodnik. Wycelowała w Vegetę palec wskazujący. – Tak się składa, że wcale nie leżę odłogiem, tylko się ścigam! Tak, dobrze pan usłyszał! Zamierzam zostać kierowcą Formuły 1!
- Ścigasz się… – powtórzył książę z powątpiewaniem i w ten sam sposób spojrzał na jej t-shirt. – Cudownie. Niby gdzie? Chyba nie słyszałem o tobie w wiadomościach sportowych.
- Ale na pewno słyszał pan o nocnych wyścigach w zachodniej dzielnicy! – triumfowała. – Tuż przy sieci transportowej. Ostatni był wczoraj, a ta cysterna…
- Aha. Czyli chodzi ci o nielegalne rajdy pomyleńców, którzy myślą, że są na planie jakiegoś idiotycznego filmu z Vinem Dieslem? Zdajesz sobie sprawę, że mogę to zgłosić na policję? Tak się składa, że mam znajomego na komendzie.
Mina Tondy nieco zrzedła.
- Ale nie zrobi pan tego… Prawda?
- Następnym razem nie odsłaniaj tak łatwo wszystkich kart – prychnął z dezaprobatą. – Beerusie, zupełnie jak matka… – wyrwało mu się, a Futawari od razu to podchwyciła i w niemałej panice zaczęła wymachiwać rękami.
- Pan zna moją mamę? O nie, jej tym bardziej proszę nie mówić! To już wolę policję!
- Po cholerę się tym w ogóle zajmujesz? – zmienił temat, chcąc jak najszybciej zamaskować swoją wpadkę. Futawari oczywiście połknęła przynętę.
- Bo jestem świetna za kółkiem! Bo to lubię!
Vegeta wywrócił oczami, w duchu prosząc niebiosa o cierpliwość.
- Dobrze, zawrzyjmy umowę. Jeśli wytrzymasz rok treningów ze mną, to sam kupię ci bolid wyścigowy. Zgoda? Będziesz mogła nawet wybrać pieprzony kolor.
Dziewczyna sprawiała wrażenie całkiem skołowanej.
- Ale… Ale… Dlaczego?
- Ten świat potrzebuje nowych bohaterów. Nowego pokolenia. Nadchodzi kolejna wojna i musimy być na nią gotowi.
- Wojna?! Jaka wojna, o czym pan…
- Zadajesz zbyt wiele idiotycznych pytań – warknął Saiyanin, a Tonda umilkła. Na chwilę. – Jest pewien chłopak, z którym chcę, żebyś się zmierzyła. Pamiętasz Uuba? Mój rywal go trenuje.
- Uub? Ale on…
- Może żyjesz zbyt krótko, by zdawać sobie z tego sprawę, ale ludzkość ma tendencję do zataczania kręgów. Prędzej czy później popełni te same błędy, co wcześniej. Każda kolejna wojna jest zawsze straszniejsza od poprzedniej. – Wyciągnął coś z kieszeni spodni i rzucił to w kierunku Futawari, gdy najmniej się tego spodziewała.
Przedmiot zamigotał w słońcu, a dziewczyna pochwyciła go z dużą zwinnością. Kiedy uniosła go do oczu, zobaczyła coś, przez co jej serce na chwilę przestało bić.
W swoich dłoniach trzymała królewski medalion. W samym środku ozdoby znajdował się przepiękny srebrny kryształ, od którego odchodziło dwanaście identycznych promieni. Gdy Futawari obróciła błyskotkę w palcach, jej oczom ukazał się wygrawerowany czerwony symbol, swym wyglądem mgliście przypominający kotwicę.
- Trenuj ze mną, a powiem ci, dlaczego widujesz go w snach.
Tonda uniosła wzrok na Vegetę, a ten uśmiechnął się cwanie.
Rzucając wyzwanie.

Koniec


I tak oto po dwóch latach dotarliśmy do końca historii. Muszę przyznać, że jestem szalenie dumna z tego, że udało mi się wytrwać w moich założeniach i że losy Ttuce ani na chwilę mnie nie znudziły. Jeśli ktoś twierdzi, że pisze wyłącznie dla swoich czytelników – kłamie. :P Pisanie jest w przynajmniej pięćdziesięciu procentach przeznaczone dla samego autora. To autor ma się w swoim tekście spełniać (jak również spełniać swoje zachcianki); bo przecież to on ma historię, którą chce, czy wręcz musi się podzielić ze światem. Jeśli dana opowieść przestaje go interesować i poruszać, dalsze pisanie jest niemożliwe, a przynajmniej w dużej mierze bez sensu (jeśli tobie się nie podoba, to komu ma?). Także w tym podniosłym momencie chciałabym życzyć koleżankom i kolegom po fachu, żeby nigdy nie zatracili pasji do tego, co robią.
Wszystkim komentującym, czytającym i odwiedzającym gorąco dziękuję za poświęcony Ttuce czas. Zostawiliście po sobie mnóstwo ciepłych i niezwykle motywujących słów, które zabieram teraz ze sobą – na podbój kolejnych projektów! Jak widzicie historia kończy się momencie, w którym… zaczyna się nowa historia. Tonda zrodziła się z mocy smoka, podobnie jak Uub, także zadaniem Vegety jest teraz odkrycie jej prawdziwej natury. Czy mu się to uda? Kto wie. Czy ktoś połasi się i postanowi zebrać kryształowe kule, bez względu na zagrożenie, jakie jest z tym związane? Bez wątpienia. I coś mówi mi, że tym kimś będzie Bra.
Przemyślałam wydarzenia, które mogłyby mieć miejsce po epilogu, także gdybyście chcieli o coś zapytać lub podzielić się swoimi przewidywaniami, to oczywiście walcie w komentarzach. Na razie nigdzie się stąd nie ruszam; muszę dokończyć kilka działów, jak i samą korektę tekstu. Poza tym każdy komentarz trafia na mojego maila, a zatem żadnego nie przegapię – nawet i za kilka lat. ;)
A tymczasem żegnam się z Wami oficjalnie i – cóż – do przeczytania!