Powitał
swój stary pokój bez zbędnych sentymentów. Ściany pomieszczenia były tak
ciemne, że wpadały w granat, a szczelnie zaciągnięte kotary przesłaniające okna
nie wpuszczały do środka ani odrobiny światła, czy to pochodzącego od słońc czy
księżyca. Chłód bił od mrocznej kolorystyki i minimalistycznie urządzonej
komnaty. Nic nie zdradzało natury i obecności jej mieszkańca. Purpurowy dywan
połykał jego stopy i zachęcał do położenia się na nim po ciężkim dniu, gdy głowa
wypełniała się ołowiem. Materac łóżka nie należał do najmiększych. Był solidny
i pomagał utrzymać czujność wojownika, nie pozwalając na pełne rozluźnienie.
Czerwona pościel pachniała ostrym proszkiem i mydlinami, a śliski materiał
owijał się wokół ciała i przelewał między kończynami. Na tej planecie nawet sen
stanowił wyzwanie.
Mimo
to Vegeta oddał mu się z ulgą, zanurzając twarz w poduszce i wdychając woń
świeżego prania. Ku jego uciesze tej nocy nie nawiedziły go żadne koszmary. Sny
nigdy nie przynosiły mu ukojenia – gdy tylko stawiał stopę w świecie mary i
Morfeusza, przenosił się na arenę, a dzień zaczynał się na nowo; pełen walki o
przetrwanie, przeciwników i powtórnego przeżywania wszystkich porażek, które
poniósł w życiu. Wrogowie rośli w siłę, a on padał na kolana, coraz słabszy i
słabszy, czując duszący strach i obezwładniającą złość. Otoczony tymi, którzy
deptali saiyańską dumę i ze śmiechem zwiastowali mu upadek, nie potrafił się
stamtąd wydostać, dopóki ręka Bulmy nie znajdywała jego. Jej dotyk z siłą
tornada wyrywał go z koszmaru. Widok ich splecionych palców był dla niego
niczym koło ratunkowe rzucone tonącemu, a zarys sylwetki Bulmy w ciemnościach
sypialni, jak majacząca na horyzoncie obietnica suchego lądu.
Nie
wiedział jak długo spał. Był już wypoczęty, ale korzystał z okazji i dalej
leżał w swojej wygrzanej enklawie. Widział twarz Bulmy tak wyraźnie, że
wydawało mu się, że może jej dotknąć. Zamknięte oczy częściowo przesłaniała
błękitna grzywka, a usta rozchylały się w sennym westchnieniu. Większość jego
poranków rozpoczynała się tym widokiem i za każdym razem był rozerwany pomiędzy
chłonięciem go w niezmienionej postaci, a potrzebą, żeby interweniować –
odgarnąć włosy z jej twarzy i pocałować te miękkie usta, które potrafiły miotać
przekleństwa jak rosyjski moździerz pociski. Pocałować tę kobietę, która
uratowała więcej niż jego życie i która była kotwicą trzymającą go przy
zdrowych zmysłach. Czuł słabość w kolanach, gdy z każdym upływającym rokiem
pojedyncze włókna łączącej ich liny strzępiły się i puszczały, kierując
kochanków ku nieuniknionemu. Żadne z nich nie stało się nieśmiertelne.
Na
Ziemi dni poprzedzone seansem koszmarów zaczynał stosunkowo wcześnie, nie
marnując ani minuty, która mogła zostać poświęcona na ćwiczenia i samodoskonalenie.
Jeśli noc była spokojna, to od czasu do czasu pozwalał sobie zaspać. Wtedy
zazwyczaj budził go wrzask Bulmy sugerującej mu, że może zrobiłby jej raz
śniadanie do łóżka albo zabrał Brę na spacer do zoo. Takie poranki zawsze
zwiastowały wielką popołudniową kłótnię, podczas której dowiadywał się, gdzie i
w jaki sposób może sobie te swoje treningi wsadzić. Gdyby Bulma potrafiła bić z
takim zapałem, z jakim darła na niego paszczę, to Kakarotto byłby bezrobotny.
No
właśnie, Kakarotto! Vegeta zmarszczył brwi i poruszył nosem, wyłapując w
powietrzu znajomy zapach. Otworzył gwałtownie oczy. Goku wyszczerzył do niego
zęby, siedząc po turecku na łóżku.
-
TY?! – Vegeta również poderwał się do siadu i naciągnął kołdrę aż pod brodę. –
Co ja ci mówiłem?! Miałeś zostać na Ziemi!
-
No wiem. – Goku złapał go za ramiona i przyciągnął do siebie, uśmiechając się
jeszcze szerzej, o ile to w ogóle możliwe. – Bulma kazała mi cię uściskać!
-
To była przenośnia! – Z irytacją Vegeta wyrwał się z jego objęć. – I zachowaj
dystans, jestem nagi!
-
Serio, śpisz nago? – W ogóle niezawstydzony Goku uniósł brwi, oglądając jego
owiniętą kołdrą sylwetkę. – Dlaczego?
-
Bo lubię! Co to za idiotyczne pytanie!
-
Hmm. – Skrzyżował ręce na torsie, teatralnie urażony. – Wcale nie było idiotyczne…
-
Właśnie, że było! Taka już twoja cała natura – idiotyczna!
-
Czy ty mnie nadal nienawidzisz, ‘Geta?
-
Vegeta. Mam na imię Vegeta.
-
Dobra, ‘Geta.
Starszy
Saiyanin westchnął z frustracji i potarł skronie dłonią.
-
Naprawdę musimy się tym teraz zajmować? Z samego rana?
-
Południa. – Goku skinął głową ze stanowczą miną.
-
Myślałem, że już to przerabialiśmy, Kakarotto! Nie, nie nienawidzę cię –
wycedził tak jadowicie, że nawet jemu trudno było w to uwierzyć. – I nie jestem
twoim wrogiem. – Oczy Goku aż się zaświeciły. – Tylko czasem doprowadzasz mnie
do szału!
-
To znaczy, że cię obchodzę! To takie miłe… A właśnie, przecież zostałeś królem!
Wspaniała wiadomość, chciałem ci osobiście pogratulować! Jestem z ciebie dumny.
Vegeta
patrzył na niego, jakby Goku właśnie wyhodował sobie drugą głowę.
-
Ty jesteś ze mnie dumny?
-
Oczywiście! Należało ci się!
-
Hm. W takim razie dziękuję. Doceniam twoje słowa – stwierdził dyplomatycznie,
po czym wstał, owijając się ciasno prześcieradłem w pasie. – Nie podglądaj mnie
z łaski swojej, muszę się przebrać.
-
Jasne. – Goku automatycznie rzucił na niego jeszcze raz okiem. – Hej, masz
ogon!
-
Miałeś się nie gapić! – Vegeta obejrzał się przez ramię na swój tył, gdzie spod
prześcieradła rzeczywiście wyłaniał się wspomniany małpi ogon, kołyszący
leniwie w powietrzu. – Ttuce mówiła, że odrośnie w przeciągu miesiąca…
-
Więc wziąłeś tę tabletkę!
-
A ty nadal uwielbiasz stwierdzać oczywiste fakty.
Goku
poderwał się z łóżka i bezceremonialnie złapał go za nowo nabytą kończynę.
-
Jaki mięciutki! Zazdroszczę.
-
K-Kakarotto! – Zszokowany Vegeta trzasnął go zaraz po łapach i się odsunął,
ledwo unikając potknięcia o krawędź prześcieradła i upadku na plecy. – To
intymne miejsce! W czasie walki to też jest cios poniżej pasa!
-
Huh, serio?
-
Tak, ty matole! Za szybko straciłeś swój, żeby cokolwiek o tym wiedzieć!
Goku
zrobił smutną minę i ponownie skrzyżował ręce na torsie.
-
Też chcę taki. Myślisz, że Ttuce podzieli się ze mną tymi kapsułkami?
-
Szczerze w to wątpię – burknął i boso ruszył w stronę garderoby. Kątem oka z
fascynacją nadal obserwował ogon, który podrygiwał za nim żywiołowo. Jak nad tym zapanować?! To nie działa! – Nie jest twoją
największą fanką.
Rozległo
się pukanie do drzwi komnaty i zaraz potem stanęły one otworem, a do środka
wsunęło się dwóch strażników.
-
Czy wy naprawdę nie pojmujecie jak to działa?! Wy pukacie, ja udzielam zgody i
dopiero wtedy wchodzicie! – wrzasnął Vegeta. Mimo groźnej miny nie wyglądał
imponująco. Częściowa nagość, prześcieradło i napuszony jak u wystraszonego
kota ogon odbierały mu powagę.
-
Wasza wysokość wybaczy, ale słyszeliśmy głosy i… Kto to jest? – Jeden ze
strażników zlustrował Goku podejrzliwie. Jego wzrok skupił się zwłaszcza na
specyficznym pomarańczowym stroju. – Czy to intruz?!
-
Intruz? – Goku się oburzył. – Co za nonsens!
-
A więc kto? – Pytanie ponownie zostało skierowane do Vegety.
-
Jestem jego ochroniarzem!
-
Że co? – Vegeta spojrzał na Goku z powątpiewaniem. – Niby na co miałby mi być
ochroniarz?
-
No wiesz, do ochrony. Dla króla. – Podrapał się po karku z konsternacją.
-
Ja się doskonale potrafię sam obronić!
-
Wasza wysokość, z całym szacunkiem, ale na królewskiego ochroniarza należy
zorganizować oficjalny konkurs! Tylko najsilniejszy wojownik może dostąpić tego
zaszczytu! – Drugi ze strażników zacisnął pięści i pochylił się w przód,
patrząc na Goku wyzywająco. – Poza tym, to bardzo dobrze opłacane stanowisko i
każdy z nas chętnie spróbuje swoich sił.
-
Ha! – Goku podparł się pod boki. – Proszę bardzo. Jeszcze dzisiaj.
-
To nie jest najlepszy pomysł, Kakarotto. – Vegeta znowu potarł twarz dłonią.
-
Kakarotto? – Strażnicy spojrzeli po sobie.
-
Czy nie tak miał na imię najmłodszy syn Bardocka? – Przyjrzeli się Goku z
większą uwagą i nagle doznali olśnienia.
-
Właśnie… Bardock!
Vegeta
zgrzytnął zębami. Ten dureń zaraz wpędzi ich w kłopoty! Goku nastawił uszu i
wyłapał te informacje z dużym zainteresowaniem. Słyszał już kiedyś o swoim ojcu
od Kaito, ale teraz po raz pierwszy spotkał kogoś, kto znał go bezpośrednio.
-
WON!
Saiyanom
nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Na dźwięk podniesionego głosu króla,
który jeszcze został wzmocniony poprzez szybką transformację w Super Saiyanina
pierwszego poziomu, czmychnęli stamtąd czym prędzej, kulturalnie zamykając za
sobą drzwi. Vegeta odetchnął, nakazując sobie wewnętrzny zen i pozwolił by jego
włosy na powrót stały się czarne. Jestem
oazą spokoju, cholernym kwiatem lotosu na tafli jeziora…
-
Nie może się wydać, że jesteś silniejszy ode mnie, ty skończony matole! W
saiyańskim społeczeństwie król MUSI być najpotężniejszy. Inaczej zostanie
zdetronizowany! A tego już na pewno nie przeżyję, Kakarotto! Będziesz miał mnie
na sumieniu i nawet Shenron ci nie pomoże! – Vegeta wreszcie przestał krzyczeć,
ale dalej stał przy Goku tak, jakby czuł się od niego wyższy i dyszał ciężko,
zaciskając dłonie w pięści w pobliżu jego szyi.
-
Ależ, nie martw się tym! Nie będę szpanować. Zrobię tylko to co muszę, żeby ich
wszystkich rozłożyć na łopatki. – Niezrażony niczym Goku aż zatarł dłonie. – To
będzie miła rozgrzewka. Odkąd opuściłeś Ziemię nie miałem z kim trenować!
-
Hm. Nie było mnie dwa dni, a twoi synowie już się do niczego nie nadają? –
Nieco udobruchany Vegeta zniknął w przylegającej do komnaty garderobie. –
Zawsze wiedziałem, że są cieniasami. – Dał się słyszeć odgłos puszczanej w
prysznicu wody. Krople zaczęły się odbijać od kamiennych płytek podłogi.
-
To nie tak… – Goku trochę się zmieszał. – Chi-Chi by mnie zabiła, gdybym zrobił
im przez przypadek jakąś krzywdę. Gohanowi zaraz urodzi się dziecko, a Goten ma
szkołę… Poza tym każdą wolną chwilę spędza z Trunksem. Piccolo już mnie
pogonił, a przy tobie mogę trenować na trzecim poziomie.
-
Ha. Niech ta harpia nie zapomina, że jest tylko jedna osoba w tym
wszechświecie, która ma prawo cię unicestwić. I tą osobą jestem ja!
-
Tak bardzo się cieszę, że już mnie nie nienawidzisz! – upomniał go z pretensją
w głosie.
-
Kakarotto, nie maż się w obecności swojego króla. Zachowaj trochę godności.
Vegeta
wyłonił się zza parawanu już w granatowym kostiumie, choć jeszcze bez zbroi.
Sierść na jego ogonie była wilgotna. Musiał zrobić dziurę w spodniach, żeby
wypuścić go na wolność. Saiyanin zaczął się przechadzać po komnacie i zbierać
części garderoby, które poprzedniego wieczora porzucił w nieładzie. Nagle
uśmiechnął się pod nosem.
-
Wiesz, przeczytałem kiedyś taką ciekawą rzecz – powiedział miękko, a Goku
nastawił uszu. – Mieć wroga w życiu to nie przekleństwo. Wręcz przeciwnie, może
ci to wyjść na dobre. Mądry człowiek nauczy się więcej od swojej nemezis niż
głupiec od przyjaciół.*
Goku
wyglądał bardzo myśląco. Przez chwilę Vegeta obawiał się, że wybór słowa nemezis mógł być nietrafiony. Ten klaun
miał dość ograniczony słownik. To też stawiało pod znakiem zapytania ich
relacje i teorię, którą Vegeta ambitnie próbował do nich przypisać. Ku jego
uldze jednak, uśmiech zrozumienia w końcu rozjaśnił twarz młodszego Saiyanina.
-
Masz rację. Spójrz tylko na nas! Kto by pomyślał, że razem dotrzemy tak daleko?
– spytał, a Vegeta mruknął potwierdzająco i wyłowił swoje buty spod łóżka. – Już
na Namek wiedziałem, że nasze spotkanie wiele mi dało. Poszerzyłeś moje
horyzonty. – Goku pogładził się w zamyśleniu palcem po brodzie. – Twoja duma,
technika, saiyańskie korzenie… Bez tego doświadczenia byłbym dzisiaj zupełnie
innym człowiekiem.
-
Nie słódź mi, bo i tak się na to nie nabiorę – sarknął drwiąco. – Nie wyobrażaj
sobie, że się zgodzę żebyś był moim ochroniarzem.
Co za absurdalny pomysł! Jestem Vegeta! Książę – to znaczy król wszystkich
Saiyanów! Nie potrzebuję twojej ochrony.
-
Ale ‘Geta, to może być takie zabawne! – Goku zaczął marudzić i zrobił
zawiedzioną minę. – Pomyśl tylko…
-
Chyba dla ciebie! Będziesz za mną wszędzie łazić, wsadzać nos w nieswoje
sprawy, truć mi dupę i jeszcze na dodatek na pewno zjesz moje okonomiyaki.
-
Uuu, macie to tutaj? – Oczy Goku ponownie rozbłysły, a Vegeta westchnął i
usiadł na łóżku w kłębowisku pościeli. Zaburczało mu w brzuchu.
-
Jak tak o tym teraz myślę, to nie. Ale mamy mięso. Dużo mięsa…
-
Więc przy okazji jedzenia mięsa będziesz mógł nauczyć mnie wszystkiego, co
wiesz o saiyańskiej kuchni… Kulturze! Saiyańskiej kulturze.
Vegeta
zamrugał szybko, przerywając ubieranie butów w połowie. Podniósł głowę i
spojrzał na niego sceptycznie.
-
Poczekaj. Przecież ty nigdy nie byłeś zainteresowany kulturą i stylem życia
naszych przodków. Co teraz w ciebie wstąpiło? Ziemia ci się znudziła?
-
Po prostu wreszcie mogę doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze! – Goku
wyszczerzył zęby w promiennym uśmiechu i usiadł obok. – Przedtem… Przedtem
byliśmy praktycznie wymarłym gatunkiem, dlatego się tym nie interesowałem. Ale
teraz Saiyanie wrócili i chcę poznać ich zwyczaje. Moje zwyczaje.
Vegeta
zmrużył oczy i przekrzywił głowę, węsząc spisek.
-
Kim jesteś i co zrobiłeś z Kakarotto?
Goku
parsknął śmiechem i machnął na niego ręką.
-
Vegeta, mówię szczerze. Chcę się dowiedzieć więcej o naszych ludziach. Przecież
będę tu czasem wpadać! Nie bądź taki wstrząśnięty. Przemawia przeze mnie czysta
ciekawość – powiedział, kładąc rękę na sercu dla podkreślenia swych pokojowych
zamiarów, a król wywrócił oczami.
-
Dobra, dobra. Niech stracę. Ale musisz pokonać tych wszystkich pretendentów do
stanowiska mojego ochroniarza – burknął i wciągnął rękawice na dłonie. Wstał z
łóżka. – Nie zamierzam ci tego ułatwiać. A poza tym lubię jak o mnie walczą.
Tylko żadnych transformacji, jasne?! – Goku wyszczerzył się ponownie, a poziom
jego radości podskoczył o kilka stopni. Vegeta zaczął się obawiać, że zaraz
przebije sufit. – Jest jeszcze jeden warunek. Gdy opuścimy tę komnatę i
będziemy w towarzystwie, zaczniesz okazywać mi szacunek. W końcu teraz
oficjalnie jestem twoim królem, nawet
jeśli dalej udajesz Ziemianina. Saiyanie szanują swoją elitę. Dlatego nie chcę,
żeby twoje nieobycie i brak kultury doprowadziły do wybuchu powstania. Masz się
zachowywać jak na sługę przystało!
-
A czy kiedy pokonam tych wszystkich wojowników, to mój status podskoczy z
trzeciej kategorii do elity? – Cwany uśmiech pojawił się na twarzy Goku, a
Vegeta zakrztusił się własną śliną. Nie spodziewał się po nim takiego toku
myślenia.
-
Nie! – zagrzmiał stanowczo i cisnął w niego poduszką. – Elitę stanowię ja i
Ttuce! Zapamiętaj to sobie! Wcześniej należał do niej jeszcze tylko nasz
ojciec.
-
Ale to nie fair! – Goku złapał rzeczoną poduszkę, zanim ta trzepnęła go w
twarz. – Przecież jestem silniejszy od waszej trójki razem wziętej.
-
Nie rozwalaj mi królestwa, Kakarotto! Wylądujesz w tej samej kategorii siłowej,
co Nappa i Raditz. Koniec tematu! – Tym razem Vegeta schwycił za stojącą przy
łóżku lampę i uniósł ją w ostrzegawczym geście, gotów do mordu w najgorszym
tego słowa znaczeniu. Goku wyglądał na zszokowanego.
-
To… To chyba trochę obraźliwe.
-
Do licha, jak na tamte czasy to byli silni! – Vegeta zostawił już meble w
spokoju i teraz wzniósł tylko obie ręce do góry, prosząc niebiosa o
cierpliwość. – No dobrze, przynajmniej Nappa był. Saiyanie z tej planety od pół
wieku smażyli się w piekle, a nie doskonalili tak jak my. Nikt oprócz nas nie
ma tu poziomu Super Saiyanina.
- Czyli z rozgrzewki nici. – Goku westchnął
i spuścił wzrok, całą swoją postawą podkreślając zawód, którego właśnie
doświadczył. – To będzie okrutne z mojej strony w ogóle stawać z nimi do walki.
Dlaczego nie ćwiczyli w Zaświatach?
-
Bo nie są tobą, Kakarotto. Inni
zmarli z reguły zajmują się… W sumie nie wiem czym się zajmują… Na pewno
jakimiś bardziej duchowymi sprawami! Tylko ty trenujesz z aureolą nad głową!
-
Hej! Przecież ty też byłeś martwy! Co
robiłeś w tym czasie? – spytał, a twarz Vegety momentalnie zrobiła się
czerwona.
-
Najpierw się wkurwiałem, że dałem się zabić Freezerowi. Potem wkurwiałem się
jeszcze bardziej, bo wysadziłem się w powietrze na darmo, a ta cholerna kupa
gumy do żucia nie dała się nawet zadrasnąć! A na dodatek dowiedziałem się, że
ukryłeś przede mną fakt, że osiągnąłeś poziom trzeciej transformacji! – Zrobił
krok w jego stronę, a Goku zaczął się nerwowo śmiać i uniósł ręce w
uspokajającym geście.
-
Chyba powinniśmy zejść z tego tematu. Widzę, że nadal jest drażliwy.
-
Żebyś kurwa wiedział!
-
Hej, mam pomysł!
-
Coś mi mówi, że zaraz znowu się wkurwię!
-
Skoro nie mogę być elitą, to może pokażę im moje boskie oblicze, co ty na to? – Mrugnął do niego znacząco i
wyciągnął się wygodnie na łóżku, zaczynając snuć swoją wizję: – Wzniesiesz dla
mnie świątynię i zarządzisz daniny z jedzenia. Nadal będziesz królem i wszyscy
będą cię uwielbiać, bo dam ci moje błogosławieństwo! A jak dojdzie do fuzji…
-
Jeśli za chwilę zacznie mi lecieć krew z nosa to wiedz, że to przez ciebie.
-
Mówiłeś mi kiedyś, że Saiyanie nie wyznawali bogów…
-
No więc właśnie!
-
Może to zmienię!
Vegeta
spojrzał na niego, sprawdzając czy aby na pewno wie do czego to wszystko
zmierza. Kiedy z postawy drugiego Saiyanina wyczytał, że i owszem, policzek i
jedno oko zaczęły mu nerwowo drgać.
-
Znowu robisz tę śmieszną rzecz. – Goku wskazał palcem na jego twarz. – Zawsze
jak jesteś zirytowany…
-
Dobry Kami, czy ty właśnie próbujesz mnie przekonać, że religia może
naprostować kręgosłup moralny saiyańskiej rasy?
-
Taak?
-
Kakarotto, czy według ciebie religie wniosły coś dobrego do życia na Ziemi?
-
Taak!
-
Na przykład?
-
Ludzie przestali się zjadać!
-
Za to zaczęli się nabijać na pale! – wrzasnął.
-
Och, przesadzasz. Naoglądałeś się za dużo telewizji! – Posłał mu kolejny
szeroki uśmiech, a Vegetę zaczęła swędzić pięść, żeby zetrzeć mu go z twarzy.
Jednak Goku był w tym wszystkim tak dziecięco szczery i naiwny, że jakoś się
powstrzymał.
-
Chodź na śniadanie.
To
jedno proste zdanie skutecznie zdjęło uwagę Goku z religijnych tematów i
pozwoliło jego wyobraźni zacząć pracować nad wizją saiyańskiego menu. Vegeta
założył zbroję z peleryną i rzucił na siebie ostatni raz okiem w lustrze.
Powoli zaczynał się przekonywać do tego wizerunku, chociaż ogon wyraźnie nie
był zadowolony z takiego obrotu sprawy i krępującego mu ruchy materiału. Vegeta
opuścił pomieszczenie z młodszym Saiyaninem drepczącym za nim, jak dziecko na
wycieczce do lunaparku. Żaden z nich nie zauważył, że odbicie Goku pozostało
nieruchome i zatopione w tafli lustra. Wpatrywało się mściwie w pustą
przestrzeń królewskiej komnaty i po chwili identyczny uśmiech wykrzywił jego
twarz.
O tak, będę bogiem.
>*<
Królewska
jadalnia była odosobnionym pomieszczeniem z prostym stołem pozbawionym ozdób,
przy którym stały trzy krzesła wyściełane aksamitnym materiałem. W
przeciwieństwie do sali biesiadnej, do której przy każdej okazji wnoszono
długie ławy, mogące pomieścić wszystkich mieszkańców stolicy i tony jedzenia,
to miejsce jawiło się jako bardzo kameralne. Na głównej ścianie znajdował się
wygrawerowany symbol i logo rodziny królewskiej, przypominające o standardzie
miejsca. Cały zamek został utrzymany w chłodnym i pozbawionym zbędnych wygód
stylu. Rasa mężnych Kosmicznych Wojowników nie troszczyła się o takie
drobnostki.
Podczas
posiłku obsługiwał ich jeden Saiyanin, który zarówno przynosił nowe potrawy,
jak i bez słowa wynosił sterty brudnych naczyń z powrotem do kuchni. Goku bujał
się na tylnych nogach krzesła, wrzucając do buzi wszystko, co było w zasięgu
jego rąk. Niektórych rzeczy nawet nie żuł, tylko połykał, wygłodniały po
teleportacji przez pół kosmosu. Vegeta w zamyśleniu poruszał dłonią, w której
dzierżył kieliszek z winem. Ciemny płyn falował, leniwie przelewając się od
jednej ścianki do drugiej. Goku zaobserwował, że Vegeta nie je i już chciał
zapytać o co chodzi, ale najpierw dla bezpieczeństwa pożarł jeszcze półmisek
żeberek. Wolał nie ryzykować, że Vegeta nagle się na nie połasi.
-
Co jest, nie smakuje ci?
-
Już się najadłem. – Napił się wina i wykrzywił lekko. Saiyański alkohol był
dużo mocniejszy od ziemskiego. Nie powinien zaczynać dnia od takiego trunku,
ale od tak dawna nie czuł tego cierpkiego smaku na języku, że aż nie mógł się
powstrzymać. – Ty się nie krępuj. Jak jesz, to przynajmniej nie pieprzysz po
próżnicy.
-
A wystarczyło powiedzieć „smacznego”.
-
Pfff. – Vegeta dolał sobie wina.
-
Saiyanie zawsze jedzą mięso na śniadanie? – spytał Goku z niekrytą nadzieją w
głosie.
-
Saiyanie jedzą mięso na wszystkie posiłki.
Goku
wyglądał na bardzo ucieszonego tą informacją. Miał jeszcze co prawda nadzieję
na jakiś adekwatny deser, ale to mogło na razie poczekać.
-
A co z Ttuce? Jak sobie radzi? – zapytał między kęsami. – Nie widziałem jej
nigdzie.
Vegeta
spojrzał na niego kątem oka.
-
Nie radzi sobie. – Pytanie Goku o czymś mu przypomniało i odstawił kieliszek na
blat stołu. – Powiedz mi, Kakarotto… Podczas fuzji wymieniliśmy się częścią
wspomnień, prawda?
Młodszy
Saiyanin przerwał jedzenie i niezgrabnie otarł usta serwetką, której wcześniej
pod groźbą kary śmierci Vegeta przykazał mu używać.
-
Nie wiem – odparł wymijająco. – Naprawdę starałem się wtedy nie naruszyć twojej
prywatności. Poza tym, miałem inne rzeczy na głowie i skupiłem się na walce.
-
Pieprzenie. Ja mimowolnie odczytałem twoje wspomnienia, nie musiałem się wcale
starać. Ty tak samo miałeś dostęp do moich. – Uparte milczenie Goku utwierdziło
go w tym przekonaniu. – Nie będę się o to teraz wściekać. Chcę tylko wiedzieć,
czy to co zobaczyłeś podczas naszej fuzji tak bardzo różni się od tego, co
widziałeś w głowie Ttuce.
Goku
milczał dalej, przygryzając dolną wargę i wpatrując się w depresyjnie pusty
talerz przed swoim nosem. W końcu potrząsnął głową.
-
Freezer dręczył was oboje.
Vegeta
odetchnął i odwrócił wzrok.
-
Różnica między mną i Ttuce jest taka, że ja zostawiłem to w przeszłości. Ja
umiem z tym dalej żyć. Ona nie.
-
Ty miałeś Bulmę i Trunksa – przypomniał mu.
-
I ciebie. – Prychnął, widząc jego zdumioną minę. – Nie patrz tak na mnie,
Kakarotto. Każdy ci powie, że moja przemiana zaczęła się od naszego spotkania.
To ty tak wpływasz na ludzi. Bulma i Trunks byli po prostu następnym etapem…
Ttuce nigdy nie spotkała nikogo, kto mógłby ją naprostować.
-
Najwyraźniej. – Goku zaczął grzebać widelcem w kolejnym półmisku, a Vegeta
oparł łokcie na krawędzi stołu i złączył palce dłoni w piramidkę na wysokości
swojej twarzy.
-
Freezer nie tylko nauczył ją zabijać. Nauczył ją jak pokochać zabijanie. Ja też
to uwielbiałem. Był to rodzaj władzy, który dawał mi iluzję wolności. Decydowałem
o życiu i śmierci, mogłem kogoś zniszczyć albo niespodziewanie okazać łaskę…
Strach, który wzbudzałem w innych dawał mi siłę, by iść dalej. Teraz nie jest
mi to potrzebne, ale Ttuce wciąż jest od tego uzależniona jak od narkotyku.
Żyła w tym świecie dłużej ode mnie… Co ja mówię, ona nadal w nim żyje. Jest
prawie tak, jakby Freezer nigdy nie zginął! – Ze złością uderzył pięścią w blat
stołu. – Jej nie obchodzi kogo ani dla kogo zabija. Dopóki może to robić,
dostaje zastrzyk adrenaliny i znajduje sposób na wyładowanie się. Jeśli ktoś ją
od tego odetnie…
Zapadła
cisza. Goku zamknął oczy, przesuwając serwetkę między opuszkami palców. Nie
podobało mu się to, co miał Vegecie do przekazania, ale nie potrafił z tym
bardziej zwlekać.
-
Zdajesz sobie sprawę, że może być dla niej za późno? Może nie można jej już
pomóc. Może można ją tylko
unieszkodliwić.
Vegeta
skinął głową czując, jak lodowata kula niepokoju opada na dno jego żołądka.
Skoro wielkoduszny Kakaratto doszedł do takich wniosków po wizycie w głowie
Ttuce, to nie mógł się mylić.
-
Chcę, żebyś pamiętał, że masz we mnie przyjaciela. – Goku spojrzał mu w oczy.
Był to jeden z tych niewielu momentów w jego życiu, w których był całkowicie
poważny. – Zrobię co w mojej mocy, żeby ci pomóc. Jeśli jest sposób, żeby
przywrócić Ttuce normalność, to znajdziemy go razem…
-
Zamknij się, pajacu! Nie potrzebuję twojej pomocy! – padła automatyczna
odpowiedź. Goku uśmiechnął się, nie spodziewając niczego innego.
-
Wiem. Ale ja często potrzebuję twojej. Dlatego muszę mieć pewność, że nic cię
nie dręczy.
>*<
Godziny
płynęły, a jego wciąż nie wzywano na żadną naradę ani nie zmuszano do
udzielenia audiencji stęsknionemu ludowi. Być może poprzedni dzień wystarczył,
żeby członkowie rady poznali trudny charakter Vegety i zdecydowali, że trzeba z
nim postępować ostrożnie, krok po kroku. Vegeta zamierzał zadbać o swoje
królestwo, ale z drugiej strony nie zamierzał dopuścić, żeby ktoś wszedł mu na
głowę. Wychowawczyni i dyrektor z podstawówki Trunksa kiedyś próbowali go tak
podejść, ale po jednej wizycie Vegety w ich skromnych progach dość szybko
porzucili ten pomysł. Spotkanie skończyło się tym, że oboje wypełnili
formularze o urlopy zdrowotne, a Trunks już nigdy nie przyniósł żadnej uwagi ze
szkoły. Vegeta uśmiechnął się do wspomnień. Bulma nie odzywała się do niego
przez tydzień po tym, jak na następnej wywiadówce nauczyciel geografii zapytał
się jej, gdzie dokładnie leży księstwo saiyańskie.
Promienie
słoneczne zalewały uliczki stolicy. Vegeta i Goku szli w stronę sali treningowej,
a młodszy Saiyanin rozglądał się wokoło jak w sklepie ze słodyczami. Centrum
zapełnione było wysokimi budynkami, zakończonymi iglicami. Białe gmachy
charakteryzowała zaawansowana technologia i rozwiązania, o których na Ziemi
nikt jeszcze nie zdążył pomyśleć. Wszystko było zautomatyzowane. Im dalej od
pałacu, tym zabudowania traciły jednak na rozmiarze i świetności, przemieniając
się w domy i drobne zakłady. Goku zastanawiał się jak wygląda życie poza murami
stolicy. Część ziem nietknięta techniką sprawiała wrażenie pustkowi o
warunkach, w których trudno było o przetrwanie. Jednak cała planeta nie mogła
tak wyglądać. W końcu Saiyanie polowali na zwierzynę i uprawiali warzywa. Goku
podejrzewał, że gdzieś dalej musi być jakaś sieć wiosek, która pracuje na to,
by w stolicy mieli co jeść.
Saiyanie
rozstępowali się przed nimi, spoglądając na króla z fascynacją. Wciąż pamiętali
go jako dziecko, a jego dorosła wersja była dla nich wielce egzotyczna. Goku
nigdy nie uważał Vegety za kogoś gorszego od siebie. Nigdy też nie uważał go za
kogoś lepszego od siebie. Wierzył, że są równi i nie pochwalał tego, gdy Vegeta
patrzył na kogokolwiek z góry. Teraz jednak miał okazję zaobserwować, jak
saiyańscy poddani z nabożną czcią traktują swojego nowego przywdócę i zaczynał
rozumieć skąd wzięła się jego zarozumiałość. Uznał, że trudno będzie mu się
przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy. Vegeta od lat był mu kompanem, na którego
mógł liczyć nawet w najczarniejszej godzinie, a teraz zmieniał się w poważanego
monarchę. Goku martwił się, że z czasem Vegeta poczuje powołanie i zdecyduje
się porzucić Ziemię na stałe.
Odganiając
od siebie ponure myśli, wrócił do obserwacji otoczenia. Pierwszy raz widział
tylu Saiyanów w jednym miejscu. Zwłaszcza przedstawicielki płci pięknej były
dla niego intrygującym zjawiskiem. Nie licząc Ttuce, nigdy nie spotkał żadnej
kobiety z małpim ogonem i wojowniczymi zamiarami wypisanymi na twarzy. Coś mu
mówiło, że Chi-Chi bardzo dobrze wpisałaby się w to środowisko. Myśl o jego
żonie osiągającej poziom Super Saiyanina wywołała u niego nieprzyjemne
dreszcze, które truchcikiem pobiegły wzdłuż kręgosłupa.
-
Bardock! – Na dźwięk tego imienia stanął jak wryty i odwrócił się w stronę
kobiety, która je krzyknęła. Saiyanka wpatrywała się w niego wielkimi oczami,
stopniowo odnotowując jego strój i brak charakterystycznych blizn na twarzy.
Uniosła dłonie i zasłoniła nimi usta. Goku przełknął ślinę.
-
Mama?
>*<
Ttuce
wyskoczyła z kapsuły kosmicznej i stanęła na piaszczystym podłożu. Planeta
Sands wyglądała na wymarłą. Zrujnowane budynki i zniszczona przyroda stanowiły
oznaki bitwy, która musiała się tu niedawno rozegrać. Ttuce uruchomiła scouter
i przeskanowała teren pod kątem jakichś oznak życia. Wyłapała ki tych Piratów,
których wysłała wcześniej na podbój tego świata, a także kilka obcych. Czyżby nowi jeńcy? Wszystkie energie
były zgromadzone w jednym miejscu i wyraźnie na coś czekały. Ttuce zmarszczyła
nos i nie ruszyła się, dopóki za jej plecami nie wylądowało sześć kolejnych
kapsuł. Ze środka wyłonili się saiyańscy wojownicy, którzy zaraz ustawili się w
równym szeregu i oczekiwali na rozkazy.
-
Panowie, wezwano mnie tutaj, ponieważ mój oddział nadał informację o
komplikacjach, które napotkali na tej planecie… Jednak teraz wszystko wskazuje
na to, że zostaliśmy wciągnięci w pułapkę. Przygotujcie się do odparcia ataku.
– Jej głos był spokojny i wyprany ze wszelkich emocji, a gdy wypowiedziała
ostatnie słowo energie, których do tej pory pilnowała, zaczęły się poruszać i
zbliżać w ich kierunku.
Ttuce
skrzyżowała ręce na piersi, obserwując lądujące przed nią stworzenia. Piraci
uzbrojeni w scoutery i dokładnie ten sam rodzaj zbroi, który sama nosiła, byli
w towarzystwie wojowników o pociągłych żabich twarzach i muskularnych zielonych
ciałach. Istota, która wysunęła się na przód, miała przewiązaną białą bandanę
na czole, a wzrok, którym świdrowała Ttuce, mógł zamrozić krew w żyłach.
-
No co? Naprawdę sądziliście, że przylecę tu sama? – Ttuce zaobserwowała
ukradkowe spojrzenia buntowników, które rzucali Saiyanom. Ich niespodziewana
obecność nie była jej przeciwnikom na rękę. – O ile dobrze się orientuję,
jesteście Ranidami. – Wskazała podbródkiem na kosmitę stojącego na czele. – Ty,
nie wyglądasz znajomo. Skopałam ci już kiedyś tyłek?
-
Zniszczyłaś moją planetę – syknął, napinając mięśnie ramion. – Wymordowałaś
starszyznę i dzieci, a pozostałych wzięłaś w niewolę. Kosmos wreszcie wydał na
ciebie wyrok, Ttuce! Zapłacisz za wszystkie życia, które odebrałaś i wszelkie
niegodziwości przeciwko mieszkańcom czterech galaktyk! Jesteś ścigana. Nawet
twoi ludzie się do nas przyłączyli.
-
Właśnie widzę. Wszystkich pięciu z nich. – Uśmiechnęła się jadowicie, patrząc
na zdradzieckich Piratów z rozbawieniem. Ich miny mówiły same za siebie, że już
żałują tego na co się porwali.
-
Myślisz, że to zabawne? Jest cena za twoją głowę, a chętnych na odebranie
nagrody nie brakuje. Od tej pory nigdzie nie zaznasz spokoju!
-
Staram się nie tracić poczucia humoru niezależnie od sytuacji.
Mężczyźni
za plecami Ttuce zaczęli zacierać dłonie i strzelać kostkami palców,
przygotowując pięści do walki. Przywódca Ranidów obnażył zęby i wziął głęboki
oddech. Wypuścił go z ust pod postacią białej mgły, która zaraz otoczyła
jednego z Saiyanów i przywarła do jego ciała jak druga skóra. Ttuce ze
zdumieniem obserwowała jak wojownik sztywnieje, a mgła przemienia się w lśniącą
powłokę lodu, zamrażając go na miejscu.
-
Widzisz to, Ttuce? – wyszeptał kosmita, napawając się każdą kolejną sekundą ich
spotkania. – Taki właśnie los czeka ciebie i wszystkich tych, którzy chcieliby
cię pomścić. To co krąży, zawsze wraca. Dzisiaj położę kres twojej tyrani i
oswobodzę wszechświat z więzów, które na niego narzuciłaś. Ranidowie dostaną
swoją zemstę!
-
Strasznie dużo gadasz jak na kogoś, kto chce zdążyć z zabiciem mnie i moich
żołnierzy przed kolacją. – Ttuce zwróciła się do niego z tym samym paskudnym
uśmiechem na ustach. Jej oko za krwistoczerwoną szybką scoutera błysnęło
niebezpiecznie. – Zatańczymy?
*Oryginale
słowa pochodzą od Baltasara Graciána, ale ja po raz pierwszy natknęłam się na
nie w jednym z moich trzech ukochanych filmów. Mowa o tytule Wyścig (2013, w reżyserii Rona Howarda).
To właśnie nim jest inspirowana ta scena i dalsze przemyślenia Goku.
Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńGoku poważny? chyba pierwszy raz :D
Zdarza mu się bardzo sporadycznie!
UsuńHej hej. Żyję, jestem trochę śpiąca, po 1 mianie. W prawdzie wcześnie, ale chyba padnę o 7 jak kamień.
OdpowiedzUsuńCo do opowiadania, proszę, proszę! Goku przybył n Vegetę, ze swoim nowym "kolegą na gapę" i zachowuje się ni to normalnie ni to absurdalnie, ale wciąż nie mogę pojąć jak uporał się (częściowo), a raczej uśpił w sobie nieproszonego gościa, który nim manipuluje. I Ty nic o tym w sumie tu nie wspomniałaś! Samo wspomnienie o jego boskości było takie, nie a'la Son Goku.
Sytuacja w której znalazła się Ttu jest bardzo ciekawa. Sądzę, że lepiej nie dało się tego wykreować! Zdrajcy, zasadzka, możliwość nowego, wolnego życia Taka walka z wiatrakami ze strony innych ras, ale zaraz, zaraz? Co to za technika, bardzo mi się podoba :D Zamrażanie istot za pomocą oddechu, zajebioza :D
Nie umiem nic dziś sklecić, bo japa mi się już drze, a tu muszę na siłę do tej 19 siedzieć.W sumie to już zaczynam spać na siedząco... A to peszek.
ps.Wspomnienie o urodzinach Pan mnie przyprawiają o ciary, jak ja nie znoszę tej małej pindzi :D Brrr, fe!
ps2. Nie wiem co u mnie, kiedy co będzie.
ahah, dziecko Sary i Gohana xD w mojej wyobraźni nawet do tego nie doszło, a czy bedą plany, się okaże xD W każdym bądź razie podtrzymując temat, jestem tego samego zdania :D W szak wyszłoby z tego dużo % Saiyana! Nie dość, że silne to jeszcze ligicznie myślące xD Normalnie ideał haha. No, nuszę się w końcu zabrać, bo mam chyba jedną, może 2 stronki? Nie pamiętam, nie zaglądałam tam odkąd wciepałam 90 odcinek o.O A już mnie się męczy, chyba musze kawe pyknąć po dziś padnę na gębę wcześniej.... Do tego ten przeklęty deszcz!
OdpowiedzUsuńps. Ja chcę wątek z T+R :D
No no. Powiem ,że coraz ciekawiej to wygląda. Trunks i Goku u siebie, to też jest w sumie ciekawe. No i oczywiście Gine, matka Goku który mogła go pomylić z Bardockiem, mam nadzieję że jego też opiszesz jak żyję i będzie mógł wreszcie spotkać się z synem, to będzie piękne. No czekam na dalsze rozdziały, ja tym czasem teraz tylko wyczekuje trzech dni wolnych pod rząd, ponieważ zabiorę się wreszcie na skończenie Namek Sagi :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kenzuran Blade River
Aj, chyba u mnie takiego szczęśliwego rodzinnego spotkania niestety nie będzie. :(
UsuńChcesz, aby więcej osób dowiedziało się o tym, że opublikowałeś/aś nową notkę?
OdpowiedzUsuńChcesz, aby więcej osób dowiedziało się o istnieniu Twojego bloga?
Jeśli tak, zgłoś się już teraz! Ministerstwo Mangowe ogłasza, że podstrona Nowe Rozdziały została oficjalnie otwarta, dzięki czemu możesz poinformować innych o czymś, co opublikowałeś/aś. Jednak pamiętaj, zanim dodasz zgłoszenie do Nowych Rozdziałów przeczytaj uważnie regulamin!
Pozdrawiam i życzę miłego dnia,
Hanamiya.
link do Ministerstwa Mangowego: http://ministerstwo-mangowe.blogspot.com/
Cześć!
OdpowiedzUsuńTwój blog został dodany do spisu.
Pozdrawiam :)
Smoczy Katalog