niedziela, 25 października 2015

21. Know the water is sweet, but blood is thicker


Następne wydarzenia były niczym sen; zamazane, niewyraźne i zlewające się ze sobą, jak w dziecięcym kalejdoskopie. Pamiętał śpiewny nameczański głos, wznoszący się do nieba i widok Beerusa szepczącego coś Porundze konspiracyjnie na ucho. Kocie ślepia pozostawały niezmiennie utkwione w Vegecie, zupełnie jak w tłustym kanarku, na którego przychodził właśnie ostateczny kres. Energia ponownie kotłowała się w żyłach księcia, pozbawiając go równowagi i posyłając z hukiem na kolana. Skóra i kości bolały, lizane przez niewidzialne płomienie.
Kiedy świat zatracił już swój kształt, a wszelkie kontury zanikły, Vegeta znalazł się w jakiejś bezimiennej i wypełnionej półmrokiem przestrzeni, która nadała mu rolę widza. Pamiętał, że ciało Ttuce zmaterializowało się nagle gdzieś w powietrzu i Saiyanka runęła na ziemię przed nim, dopiero w ostatniej chwili odzyskując przytomność i lądując na ugiętych w kolanach nogach. Nie zwracając na niego najmniejszej nawet uwagi napięła się, jakby przeczuwając zagrożenie i przybierając gotową do ataku pozę. Jej odzianą w rozbitą zbroję sylwetkę od razu otoczył czarny płomień ki, ale nim doszło do przemiany, do Ttuce dołączył Beerus.
Metalowa bransoleta niewiadomego pochodzenia zatrzasnęła się na nadgarstku Saiyanki, a demoniczna czarna łuna momentalnie znikła. Rozzłoszczona Ttuce wrzasnęła i zamachnęła się pięścią na Boga, ale zamiast w jego twarz, uderzyła tylko w powietrze, gdy ten przemieścił się w mgnieniu oka za jej plecy. Druga bransoleta zacisnęła się na wolnej ręce Saiyanki, a mroczna aura całkiem znikła z otoczenia.
- Co robisz?! – warknęła wściekle Ttuce, odwracając się do niego na pięcie i walcząc z nowym ciężarem, który w jakiś magiczny sposób znacznie ograniczał jej wachlarz możliwości. Strumienie czerni wciąż starały się wydostać z oczu i ust Saiyanki, ale demoniczna natura zdawała się zostać okiełznana przez boskie kajdany. – Kim jesteś?!
- Jestem tym, którego powinnaś się bać. Jestem Bogiem Zniszczenia – odparł Beerus z uśmiechem, który ani przez chwilę nie obejmował oczu. Te pozostawały wciąż zimne i taksujące, a ich wzrok wbijał się w twarz Ttuce niczym promień rentgena – prześwietlając ją na wylot. Bransolety jak na zawołanie zacisnęły się jeszcze bardziej na zakrwawionych rękawicach, wyrywając z jej gardła bolesne syknięcie. – A to sprawi, że nie będziesz mieć dostępu do nowej transformacji. Ten świat nie jest na nią jeszcze gotowy. Nie chciałbym żebyś go zniszczyła, bo to przecież moja rola.
- Nie wierzę w żadnych bogów! – wycedziła, odzyskując na powrót rezon. Zacisnąwszy dłonie w pięści, zrobiła pewny krok w jego stronę. Jej włosy zjeżyły się, a zmarszczony jak u zwierzęcia nos drgał nerwowo. Na częściowo ukryte pod grzywką czoło wystąpiły pierwsze żyły, a Vegeta nawet w swoim opłakanym stanie wyczuwał emanującą od niej furię. – To tylko puste tytuły i moce, które każdy może sobie przywłaszczyć!
Oczy Beerusa zwęziły się, a uśmiech powiększył, stając jeszcze bardziej krwiożerczy i przerażający.
- Sprawię, że uwierzysz.
Ttuce rzuciła się na niego ze skowytem godnym armii potępionych, ale jeden pstryczek w czoło od Boga zbił ją z nóg i posłał wprost w ramiona ciemności. Obraz zaczął falować niczym wstrząśnięta tafla wody, a Vegeta złapał się za głowę, wplątując palce we włosy. Klęczał wciąż na ziemi, a świat wokół niego zmieniał się w tempie, za którym nie potrafił nadążyć. Kiedy uniósł znów powieki, Beerus stał tuż przed nim z fioletową sakiewką w garści. Na oczach księcia wysypał magiczne karty na dłoń i zaczął je przeglądać. Z tej znikomej odległości Vegeta widział doskonale, że są to idealnie białe prostokąty, pozbawione jakichkolwiek wzorów i ilustracji. Beerus zamruczał pod nosem i pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Pewnie się zastanawiasz, książę, co to oznacza. – Vegeta słyszał głos Boga, chociaż jego usta pozostawały nieporuszone. Obraz już dawno przestał zgrywać się z dźwiękiem. – Te karty działają tylko dla tej osoby, której zostaną oficjalnie podarowane. Nie zmusisz ich do współpracy, jeśli przejmiesz je siłą lub w wyniku śmierci poprzedniego właściciela. – Wsunął magiczne świstki z powrotem do sakiewki i rzucił ją w stronę Saiyanina. – Dla nas są całkiem bezużyteczne.
Świat zawirował po raz kolejny, a czas zaczął przeciekać Vegecie przez palce. Jego ciało cierpło, powoli wyzbywając się z organizmu energii, którą dopiero co pokochało. Teraz była mu ona niczym trucizna, która nie pozwalała obudzić się z nocnego koszmaru. Kiedy ponownie otworzył oczy, miał przed sobą twarz Mirai Ttuce. Spoglądała na niego z niepokojem i Vegeta zrozumiał, że jej pobyt w tym świecie dobiega końca.
- Skąd ta ręka? Co ci się przytrafiło? – spytał, sam nie do końca wiedząc czemu. Chyba próbował łapać się krawędzi rzeczywistości niczym tonący brzytwy. Mirai Ttuce uśmiechnęła się.
- Wypadek przy pracy – odparła spokojnie. – Zaatakowała mnie grupa rebeliantów na planecie Sands. Zanim się zorientowałam, nie było już czego ratować. Moja kapsuła rozbiła się po wszystkim na Nowej Namek. To jej mieszkańcy uratowali mi życie.
- Byłaś w Czwartym Wszechświecie? – zapytał zaraz potem, z trudem przypominając sobie rzeczy, które wcześniej nie opuszczały jego myśli ani na chwilę.
- W Czwartym Wszechświecie? – Przechyliła głowę na bok, ulegając tym zachciankom niczym matka, która obserwuje swoje dziecko w ciężkiej gorączce. – Nie. Freezer miał takie plany swego czasu, ale nic z nich nie wyszło…
Vegeta nie wiedział już, czy to wszystko rzeczywiście ma miejsce, czy jest wynikiem delirium i nadpobudliwej wyobraźni. Nie wiedział też, czy wraz z rezurekcją Ttuce on sam zapadł w sen, który jak zwykle w jego przypadku przeistaczał się w koszmar. Miał wrażenie, że siostra wciąż do niego mówi, ale on wyłapywał jedynie pojedyncze słowa z całego wieńca ostrzeżeń.
- Freezer żyje? – wychrypiał nagle, czując że usta mu wysychają, a ich skóra pęka.
- Jeszcze nie. – Ttuce pokręciła głową i przeczesała włosy dłonią w znajomym geście. Jej głos brzmiał coraz bardziej z oddali, niemal z głębi studni, a twarz rozmazywała się i znikała, pozostawiając Vegecie sam dźwięk. – Ale to kwestia czasu. Z tego co mi powiedział Trunks wnioskuję, że po jego ostatniej podróży w czasie wasi przeciwnicy okazali się być dużo potężniejsi od tych, z którymi on musiał się zmierzyć w swoich czasach. Z Freezerem też tak może być. Uważaj, braciszku, bo te boskie transformacje mogą wam już nie wystarczyć…
Mirai Ttuce odeszła, a sekwencja obrazów wreszcie ustała, ustępując miejsca czerni. Vegeta rozejrzał się w ciemnościach. Czuł, że nie jest tu sam, choć w żaden sposób nie potrafił zlokalizować swoich towarzyszy. Pocierał uparcie oczy knykciami, ale wciąż pozostawał ślepy niczym nietoperz.
- Gohan… Zaopiekuj się Ziemią podczas mojej nieobecności. – Głos Goku był cichy i przesiąknięty zmęczeniem i mimo, że Vegeta go nie widział, to doskonale wyobrażał sobie teraz jego twarz. – Nie mogę tam wrócić. Nie kiedy okazało się, że moja moc jest takim zagrożeniem dla wszystkich i wszystkiego, co kocham. Dopóki istnieją istoty, które za jej sprawą mogą wam zagrozić… Moja noga tam nie postanie.
Śmiech Gohana był tak zimny, że przez chwilę Vegeta zapomniał o oddychaniu. To musiał być sen.
- Oczywiście. Bo czego mógłbym spodziewać się po człowieku, który już wcześniej porzucił swoją rodzinę na siedem lat? – Vegeta miał pewność, że w tej chwili Gohan nienawidzi swojego ojca. Ten dzień zdawał się pokazywać wszystkich z ich najgorszej strony. – Możesz spać spokojnie. Ziemia będzie bezpieczna na mojej służbie, nawet z Ttuce na pokładzie. Jak zwykle ktoś znajdzie się w pobliżu, żeby po tobie posprzątać i wziąć odpowiedzialność za twoje decyzje. – Vegeta czuł, że jad, który skapywał z języka Gohana, wypalał w sercu Goku kolejne dziury. – Powiedz mi, ojcze, nadal winisz mnie za to fiasko z Komórczakiem? Jakoś nigdy nie mieliśmy okazji o tym porozmawiać. – Głos Gohana przybierał na coraz mroczniejszym tonie. – Jeśli chcesz wiedzieć, to ja obwiniam się każdego dnia. Po prostu nie mogę zapomnieć, że to przeze mnie umarłeś. Wiesz, że mogłem go wtedy z łatwością zabić i zakończyć walkę, ale zamiast tego głupio ją przeciągnąłem, a ty zapłaciłeś za to ostateczną cenę… Nie masz pojęcia co czułem, kiedy po tym wszystkim odmówiłeś powrotu na Ziemię. Nie mogłem spojrzeć w oczy ani mamie, ani Gotenowi. To nie była kara, ojcze. To była najgorsza tortura, jaką mogłeś mi zgotować. Dlatego odejdź teraz spokojnie. Nie ma już nic, co możesz zrobić, żeby mnie zranić.

>*<

Powitały go promienie słońca, ślizgające się po jego twarzy i odbijające od brzoskwiniowych ścian pomieszczenia. Złota kula lśniła już wysoko na niebie, wkradając się cichaczem przez wszystkie okna do sypialni. Vegeta odetchnął, na powrót witając się z rzeczywistością i spojrzał na tarczę elektronicznego zegara, stojącego na stoliku nocnym przy łóżku. Miał wrażenie, że przespał pełną dobę. Odetchnął chrapliwie i pomasował palcami nasadę nosa, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że coś uparcie leży mu na karku i uniemożliwia przewrócenie się na plecy.
Miarowe mruczenie wlało się do jego uszu i na nowo przyprawiło go o senność. Drobne łapki zaczęły ugniatać skórę szyi i skubać ją końcówkami pazurków, a giętkie wąsy połaskotały go w policzek i Vegeta nie mógł się nie uśmiechnąć. Z zamkniętymi na powrót oczami wyciągnął rękę i pogłaskał Scratcha, który zaraz wyprężył się w łuk i nagrodził go jeszcze donośniejszym mruczeniem. Czarna kulka szczęścia grzała przyjemnie, nie ruszając się z jego karku, a Vegeta stopniowo rejestrował to, co działo się wokoło i przywoływał do siebie wspomnienia ostatnich chwil na Namek.
Więc… przeżyli.
Z przytłumionych odgłosów, które dobiegały go z podwórka wywnioskował, że nadal trwa rozbiór ruin Capsule Corporation – Bulma ustawiła mniejszy kapsułkowy dom w rogu zniszczonego ogrodu i osobiście doglądała wszelkich prac, które miały miejsce na terenie jej rodzinnej posiadłości. Oprócz cennego sprzętu co jakiś czas spod gruzów wydobywano ciała pracowników, do których rodzin po nocach musiała pisać listy kondolencyjne. Kryształowe kule po raz kolejny zbyt długo kazały na siebie czekać. Duża część West City pozostawała w absolutnej rozsypce, a zrujnowany szałem Kakarotto krajobraz straszył zza okna.
- Długo zamierzasz tak jeszcze leżeć? Rusz tyłek. – Odporny na wszelkie potrzeby śmiertelników Piccolo skrzyżował ręce na torsie, patrząc na niego z góry potępiająco, zupełnie jakby Vegeta popełniał najgorszy grzech, marnując taki piękny dzień na sen. Saiyanin sarknął i zdjął z siebie głośno protestującego kota, dźwigając się wreszcie do siadu. Posłał niespodziewanemu gościowi cierpkie spojrzenie. – Ttuce się obudziła.
- Idź zgrywać anioła stróża gdzie indziej. – Vegeta ziewnął ostentacyjnie i przeciągnął się, rozprostowując wszystkie kości.
- Ttuce się obudziła – powtórzył z naciskiem Piccolo, a Saiyanin zerwał się na równe nogi.
- Wiem, czuję! – W istocie każda komórka jego ciała zdawała sobie z tego sprawę. Dom aż drżał w posadach od wzburzonej energii Ttuce. – Może złóż jej wizytę, skoro jesteś taki przejęty!
- To nie jest najlepszy moment – odparł Piccolo ciszej i bardzo wymijająco, a Vegeta pozwolił sobie na drwiące parsknięcie.
- Jasne, więc poślij mnie w paszczę bestii, tak jest najwygodniej! – Schwycił fioletową sakiewkę ze stolika nocnego i wymaszerował z pokoju, pozostawiając Nameczanina samemu sobie. Szedł boso korytarzem zastępczego domu i zaglądał do wszystkich pokoi, kolejno lokalizując jego mieszkańców.
Pierwsza była Bra. Stała w łóżeczku, ubrana w kolejne z serii różowe śpioszki i małymi piąstkami trzymała się szczebelków, uśmiechając do niego bezzębnym uśmiechem, pełnym bezgranicznego oddania. Vegeta wykrzywił kąciki ust w grymasie, który również miał być uśmiechem, ale nie do końca mu to wyszło. Bra zdawała się jednak nie oczekiwać od niego niczego więcej, bo wreszcie puściła się i wylądowała na pupie, wydając z siebie zadowolony kwik. Vegeta pochylił się nad łóżeczkiem i podał jej smoczek, za którym wyraźnie się rozglądała, a potem przesunął koniuszkami palców po niebieskich włoskach dziewczynki. Spojrzała na niego zadziornie w odpowiedzi i Vegeta z ulgą uznał, że mimo wszelkich fizycznych podobieństw nigdy nie będzie taka jak Bulma.
Drugi był Goten. Po śmierci Chi-Chi i po tym jak Goku zdecydował się pozostać na Nowej Namek, Vegeta przeczuwał, że najmłodszy członek rodziny Son będzie stałą obecnością w Capsule Corporation. I oczywiście nie pomylił się w najmniejszym nawet stopniu. Dzieciak leżał teraz wyciągnięty na kanapie w salonie, z rękami i nogami rozrzuconymi na wszystkie strony, a z jego gardła wydobywały się dźwięki świadczące o tym, że na starość będzie chrapał tak samo donośnie, jak Goku. Vegeta mruknął coś pod nosem i podniósł koc walający się na podłodze, po czym niedbałym gestem narzucił go na gówniarza.
Szczyt wszystkiego.
- Tato? – Nieziemsko rozkudłany Trunks wyłonił się z łazienki w szlafroku i puchatych kapciach, w które Bulma namiętnie go wyposażała. – Prawie zapomniałem, że jakiś czas temu Ttuce kazała ci to dać. Nie wiem dlaczego nie zniknął razem z planetą… – Ku dobrze ukrytemu zdziwieniu ojca, Trunks wydobył z kieszeni medalion, który zgodnie z tradycją Vegeta miał nosić jako król. Wziął go od niego ostrożnie, ważąc jego ciężar w dłoni.
- Powiedziano mi kiedyś, że jest magiczny – mruknął pod nosem, marszcząc brwi na czubku nosa i znów udając się w myślach do tych cienistych miejsc, w których nigdy nie znajdywał niczego dobrego. – A poza tym, zawiera w sobie kryształ z księżyca Vegetasei i tam też powstał. Żaden z księżycy nie został oryginalnie zniszczony przez Freezera. Może przez to moc życzenia na niego nie zadziałała.
Trunks podrapał się po karku, a następnie pokiwał sennie głową i bez dalszego gadania wgramolił się na kanapę obok chrapiącego Gotena. Vegeta pozostawił ich w spokoju i udał się do dużo mniejszego niż zwykle gabinetu Bulmy. Mimo braku miejsca i tak zdołała wcisnąć do niego różową wykładzinę i sporych rozmiarów mahoniowe biurko, które głównie służyło jej do przechowywania słodyczy – tak aby nie padły ofiarą Trunksa przed obiadem. Tak jak to też miało miejsce w ich prawdziwym domu, w rogu pomieszczenia stał marmurowy sejf zawierający cenną dokumentację i jeszcze cenniejsze kapsułki. Vegeta uważnie i bez pośpiechu przeczytał ich opisy, umieszone na opakowaniach, po czym wybrał jedną, a na to miejsce do skrytki wepchnął sakiewkę Ttuce i otrzymany od Trunksa medalion. Zatrzasnął drzwiczki sejfu i westchnął czując, że najcięższe zadanie dopiero przed nim.
Znowu byli połączeni. On i Ttuce. Czuł emocje, złość i cierpienie siostry – wiedział, że od dłuższej chwili celowo zadawała sobie fizyczny ból, a jej energia w tym czasie szalała niczym wzburzone morze, emanując na całe domostwo. Ciało księcia odbierało to wszystko niczym fale radiowe, rozstrajając go i wprawiając w fatalny nastrój. Tęsknił za swoim poczuciem prywatności i zastanawiał się jakim cudem Ttuce potrafiła normalnie funkcjonować, skoro sama zawsze odczytywała jego humory. Chociaż, przypomniał sobie, w kontekście Ttuce słowo normalnie pasowało przecież jak pięść do nosa.
Bulmę znalazł jako ostatnią. Wyszedł przed dom już w pełnym kombinezonie bojowym i z pojedynczą książką pod pachą, po czym skierował swoje kroki wprost do ruin Capsule Corporation. Robotnikom i robotom udało się już odgrzebać wejście do piwnicy, stanowiące obecnie jedynie dziurę w ziemi, z której wypływały fale energii świadczące o szale osoby w niej uwięzionej. Wciąż czuł ten ogłupiający ból, wściekłość i tłamszone wyrzuty sumienia, mimo że od samego początku nie należały one do niego. Spomiędzy trzasków i huków dochodzących z czeluści, przebił się wreszcie błagalny głos jego żony:
- Proszę cię, proszę, nie złość się już! – Bulma nie bała się ani trochę, wiedział to, ale była poważnie zaaferowana. – Wypuszczę cię, tylko już przestań! – Po tych słowach hałasy na chwilę ustały, ale zaraz potem ciszę wypełnił przeszywający niczym syknięcie węża głos Ttuce:
- Nie radzę. Naprawdę nie ręczę teraz za siebie, Bulmo.
Zszedł bezszelestnie po zaprószonych tynkiem stopniach i stanął w kłębowisku pozrywanych kabli i walających się w nieładzie rur. Kabina supresji miała kształt sześcianu, a jej ściany zbudowano z pancernego szkła, które przy sile ssącej urządzenia pozostawały nieczułe nawet na te z najsilniejszych uderzeń Ttuce. Klatka była pod napięciem i każde zetknięcie z jakąkolwiek powierzchnią poza podłogą, skutkowało natychmiastowym porażeniem prądem. Saiyanka była zziajana i poobijana, co oczywiście świadczyło o tym, że próbowała wydostać się ze swojego więzienia siłą.
Jej przykurczona sylwetka aż skrzyła, a smugi czarnej ki pojawiały się przy ściskających nadgarstki bransoletach, które dostała w prezencie pożegnalnym od Beerusa. Vegeta przyjrzał im się i dostrzegł zarysy jakichś inkantacji, najpewniej spisanych w ojczystym języku Boga Zniszczenia. Jego wzrok powędrował powoli do spoconej i ściągniętej gniewem twarzy Ttuce. Siostra wpatrywała się w niego szeroko otwartymi i zaczerwionymi oczami, a mięśnie szczęki napinały się, gdy zgrzytała zębami. Była niczym lis w potrzasku – gotowa odgryźć własną łapę, byle wydostać się na wolność. Nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu, kiedy zdał sobie sprawę, że Ttuce, podobnie zresztą jak i on, wcale nie cieszy się na ich odnowione i wzmocnione połączenie.
- Wyjdź – rzucił krótko do Bulmy, stając naprzeciwko kabiny. Jego żona do tej pory trzymała się na uboczu, ale gdy tylko usłyszała to polecenie, wzięła w niej górę przekorna natura.
- Jak ty się do mnie odnosisz? – Uniosła dumnie podbródek. – Najpierw urządzasz mi chlew w sypialni, następnie śpisz przez bite dwadzieścia cztery godziny bez słowa wyjaśnienia i zostawiasz mnie samą z tym całym chaosem, a potem…! – Już brała oddech, żeby kontynuować swoją tyradę, ale Vegeta posłał jej spojrzenie o temperaturze ciekłego lodu.
- Wyjdź – powtórzył chłodno, a Bulma nie wydobyła z siebie kolejnego słowa. Posłuchała i, zerkając na Ttuce po raz ostatni, wróciła na powierzchnię. Vegeta wbił znowu wzrok w siostrę, a ta odwdzięczyła mu się tym samym. Tym razem czytał w niej jak w otwartej księdze. Nie było już nic, co mogłaby przed nim ukryć. Nawet żal i wyrzuty sumienia, jakie nawiedzały ją z powodu tego, co stało się z mieszkańcami Vegetasei, nie uszły jego uwadze. A może zwłaszcza one. Bo przecież oboje zabawili się okrutnie kosztem swoich poddanych i oboje zawiedli ich zaufanie, skazując na powtórną zagładę wszystko to, co stanowiło znany im świat.
- Zwróciłem ci życie, bo twierdzisz, że poprzednie zmarnowałaś, chroniąc moje – powiedział Vegeta, ubiegając jej pytanie i przerywając wreszcie pełną napięcia ciszę. Jego głos był tak samo stanowczy i wyprany z emocji, jak wtedy, gdy wyganiał Bulmę. W ogóle nie mrugał, podobnie zresztą jak i Ttuce. Siostra wpatrywała się w niego z czymś co nie było wyłącznie chęcią podgryzienia mu gardła. Teraz widział tam też zaskoczenie. – Oto twoja druga szansa. Nie zmarnuj jej, bo trzeciej na pewno nie dostaniesz. Jesteśmy kwita.
- Moja druga szansa? – zakpiła, przykładając obie dłonie do szklanej ściany, naprzeciwko której stała. Zaraz kopnął ją prąd, ale ani drgnęła. Pokręciła tylko głową z ironicznym rozbawieniem. – To ma być moja druga szansa, bracie? – syknęła i obnażyła zęby, zapominając o zaskoczeniu na rzecz złości. – To jest więzienie!
- Do twarzy ci w nim. – Podszedł do kabiny i otworzył wąską metalową klapkę, która umożliwiała wsunięcie do środka tacy z jedzeniem. Rzucił pod nogi Ttuce książkę o szarej okładce, którą przyniósł ze sobą z domu. – Prezent dla ciebie.
- Wzruszenie ściska serce me. – Schyliła się po nią łaskawie i przesunęła wzrokiem po tytule. – Jesteś pewien, że to lektura odpowiednia dla mnie?
- Nie zaufałbym ci z niczym innym.
Ttuce uśmiechnęła się drwiąco i przerzuciła kilka stron niewielkiego tomiku, zmierzając do miejsca zaznaczonego obszarpaną serwetką. Vegeta skrzyżował ręce na torsie i stanął znów tuż przed nią tak, że teraz dzieliło ich tylko szkło kabiny i odrobina powietrza. Czekał cierpliwie, a Ttuce wreszcie znalazła to, co dla niej zaznaczył. Odchrząknęła i odczytała z teatralną powagą:
- Nie wchodź łagodnie do tej dobrej nocy! Buntuj się, buntuj, gdy światło się mroczy…* – Zawiesiła głos i przez dłuższą chwilę nie podnosiła wzroku, wciąż trzymając książkę otwartą na dłoni. – Co to ma znaczyć?
- Nigdy nie chciałem, żebyś umarła – wyjaśnił neutralnym tonem, a ona wreszcie na niego spojrzała.
- Czy to pożegnanie? – Gniew nagle całkiem gdzieś wyparował, a zastąpiła go ostrożność, przemieszana z niepewnością, której nigdy dotąd po sobie nie pokazywała. Teraz była ona wypisana na twarzy Saiyanki niemalże drukowanymi literami, które nadawały jej wygląd wystraszonego dziecka. Vegeta nie odpowiedział, ale zdecydowany sposób, w jaki zwrócił się do wyjścia z piwnicy, momentalnie rozwiał wszelkie wątpliwości Ttuce. Jednak udało mu się ją zaskoczyć. Odetchnęła ciężko i zamknęła książkę z trzaskiem. – Więc żegnaj, bracie.
Gdy tylko postawił stopę na powierzchni podwórka, Bulma objęła go ramionami w pasie i przytuliła twarz do jego osłoniętej zbroją piersi. Wypuszczając powietrze z ust, uśmiechnęła się i zacisnęła powieki, a rumieniec szczęścia wlał się na jej policzki. Czuła, że teraz wszystko będzie dobrze. Przetrwali. Kolejne zagrożenie minęło, pozostawiając ich przy życiu. Gorzki posmak i ból w końcu zelżeją, a gdy kryształowe kule się zregenerują, życie znowu wróci do normy. Objęła go ciaśniej, czując ulgę i z trudem powstrzymując się do wybuchnięcia śmiechem. Przetrwali. Razem.
- To koniec. – Usłyszała te słowa z opóźnieniem. Uniosła głowę i spojrzała na niego, zdziwiona i nie do końca wiedząc jak to zinterpretować. Vegeta wpatrywał się w nią twardo, a jego twarz stanowiła czystą kartkę. Nie zapisał na niej żadnych emocji, które mogłyby przygotować ją na następne oświadczenie: – Odchodzę.
Prostota i obojętność z jaką wypowiedział te słowa zabolały, jak z umysłem wymierzony policzek. Oderwała się od niego i zrobiła krok w tył, chociaż koniuszkami palców nadal dotykała materiału jego rękawic. Usta Vegety wykrzywiły się w drwiącym uśmiechu, którym nie raczył jej już od lat i który widywała ostatnio wyłącznie u Ttuce. Oczy Bulmy rozszerzały się z każdą chwilą coraz bardziej, a usta pozostawały rozchylone, przymierzając się do sformułowania myśli, których jeszcze nie potrafiła ubrać w słowa.
- Chodzi ci o trening, prawda? – spytała, nawet nie do końca zdając sobie z tego sprawę. – Lecisz trenować? Tak jak zwykle…
- Nie. Zostawiam cię. – Kolejny cios, zaserwowany z precyzją, na jaką stać było tylko i wyłącznie księcia Saiyanów.
- Dlaczego? – zapytała teraz zduszonym głosem. Brzmiała jak mała dziewczynka, której właśnie zawalił się cały świat. Vegeta prychnął, zniecierpliwiony i poczęstował ją ostrym jak katana spojrzeniem, które wbiło się prosto w jej serce. Słowa, które po nim padły, przekręciły ostrze, jątrząc ranę:
- Skoro rzeczywiście musisz o to pytać, to znaczy, że nigdy mnie tak naprawdę nie znałaś.
Bulma otworzyła znów usta w proteście przed tak niesprawiedliwym osądem, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Z twarzy Vegety wyczytała już wystarczająco dużo. Podjął decyzję i nie było od niej odwrotu. Żadne słowa i żadne gesty nie nakłoniłby go do zmiany zdania. Po latach gróźb i dogryzania, które zbywała machnięciem ręki, tym razem zamierzał wcielić swoje słowa w życie. Dla pełnokrwistego Saiyanina, który dopiero co rozwijał swój potencjał i miał przed sobą kolejne dekady życia, lata spędzone z Bulmą musiały stanowić jedynie krótki jak oddech epizod, który należało wreszcie zakończyć, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Vegeta rozpoczynał nowy etap – z dala od Ziemi. I jak zwykle z całych sił zatrzaskiwał drzwi i palił za sobą wszystkie mosty.
Zmarszczył brwi, obserwując targające nią emocje i skrzyżował ręce na torsie. Był zniesmaczony jej postawą.
- Twoja bajka się skończyła. Żegnaj, Bulmo. – Wyminął ją zdecydowanym krokiem.
Bulma stała nieruchomo w tym samym miejscu. Trunks zdążył jej już powiedzieć, że Vegeta wcześniej szukał czegoś w zbiorze kapsułek. Nie zdziwiła się więc w ogóle, gdy w końcu gdzieś za nią rozległ się huk, a następnie dźwięk towarzyszący unoszeniu się włazu kosmicznego pojazdu, który kiedyś osobiście zbudowała. Nie wiedziała ile minęło czasu. W uszach jej szumiało, a ona uparcie wygłuszała się na zewnętrzny świat. Nie słyszała nawet jak wielka kula metalu startuje i wzbija się do nieba. Dopiero gdy uderzył w nią podmuch ostrego powietrza zrozumiała, że stało się nieuniknione. Ręce kobiety zadrżały niekontrolowanie, smagane deszczem gorących łez. Z gardła wciąż nie wydobywał się żaden dźwięk, ale mokra od płaczu twarz była wykrzywiona żalem. We wnętrzu poczucie zdrady walczyło z niedowierzaniem. W końcu objęła się w pasie, zdesperowana by dotknąć czegokolwiek stałego. Czegoś, co nie wymknie jej się zaraz z palców i nie uleci w powietrze.

Miłość to nie zwycięski marsz.**

Gohan obserwował lot kapsuły z górzystych wzniesień na obrzeżach West City. Przerwał swój trening, gdy poczuł, że energia Vegety opuszcza Ziemię. Z jakiegoś powodu taki rozwój sytuacji wcale go nie zdziwił. Jego ojciec i książę nigdy nie potrafili wytrzymać zbyt długo bez nowego wyzwania. A przecież dla Vegety Goku zawsze stanowił to największe.
Chłopak odbił się od ziemi i poleciał w głąb kotliny tylko po to, by wylądować przy ukrytym w niej strumieniu. Przyjrzał się swojemu odbiciu. Stare pomarańczowe gi ojca leżało na nim jak ulał, a wygojona już blizna na twarzy nadawała mu groźniejszego wyglądu. Zanim wrócił do przyszłości, Mirai Trunks powiedział mu, że wygląda teraz dokładnie tak jak jego mistrz, zanim został zabity przez Androidy. Młodzieniec powtarzał i analizował te słowa w myślach każdego dnia i obiecywał sobie, że kiedyś dorówna temu Gohanowi z innego świata. Doskonale pamiętał jakim szacunkiem Mirai Trunks darzył zmarłego opiekuna i przyjaciela. Chciał, żeby za kilka lat ktoś z takim samym odniósł się do niego.
Bez Goku i Vegety dla Ziemi zaczynała się nowa era, a Gohan był gotów stawić jej czoła.


*Fragment wiersza Dylana Thomasa, w przekładzie Stanisława Barańczaka.
** Hallelujah, najlepiej w tej wersji.

Dziękuję za wytrwałość! Żeby nie było, w ostatnim czasie wcale nie próżnowałam. Poddałam korekcie poprzednie rozdziały - za pomoc i betę bardzo dziękuję Oleńskiej! <3 Na chwilę obecną poprawione zostały rozdziały od 1 do 11 włącznie, ciąg dalszy nastąpi. 



7 komentarzy:

  1. Biedni wszyscy, chciałem się popłakać jak Vegeta zranił Bulme, nie wiem czy kiedyś coś by takiego zrobił, ale sądzę że nie. Naprawdę wszyscy odeszli, a TTuce została uwięziona w klatce niczym kanarek, który nic nie może zrobić. Nie zrozumiałem początku tego rozdziału, ale pewnie to był sen, jak opisałaś. Ometedo i czekam na więcej ^^
    Kenzuran Blade River

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że następny rozdział będzie weselszy. x)

      Usuń
  2. Rozdział bardzo smutny, takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Jak Vegeta mógł tak postąpić?! Zostawił rodzinę bez słowa wyjaśnienia i tak po prostu odleciał! Szkoda mi Bulmy, zwłaszcza, że nie wiadomo co się stanie gdy Ttuce wydostanie się ze swojego "więzienia" i czy Gohan w razie czego zdoła obronić Ziemię. No ale tego dowiem się później. ;)
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. rozdział piękny <3 Myślałam ze się popłacze jak napisałaś że Vegeta odchodzi... dlaczego to zrobiłaś!? :D Nie no żartuję ;) świetny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zła, ale bardzo się cieszę, że wzbudziło to takie emocje. xD
      A czemu to zrobiłam... "Find out on the next episode of Dragon Ball Z!" ;)

      Usuń
  4. Nocebo!
    Wiem, wiem... Wygląda to bardzo krótko, ale to pewno dlatego, że nie ma tam zadnej akcji, ale ona bedzie moge Ci to obiecac, z reszta turniej powoli dobiegnie konca i zaczna sie dziac te kanoniczne podstawowe rzeczy. Oczywiscie beda odbiegac od kanonu, bo jakze by inaczej! Co do samej tresci mojego opo... naprawde ma 8 pelnych stron i kawalek dziewiatej, amimo to nie widac. Coz... Niebawem zabiore sie za kolejna czesc poniewaz mam nowego czytelnika, takze bedzie mi suszyl glowe osobiscie xD Haha
    Pozdrawiam
    Ps. Postaram sie szybko nadrobic zaleglosci!!

    OdpowiedzUsuń
  5. dość enigmatycznie poprowadziłaś ścieżki wszystkich bohaterów...
    to, że Vegeta zostawił Bulmę, ugodziło we mnie prawie tak mocno, jak w nią. A ja myślałam, że jak Saiyanin kocha, to już tak naprawdę na zawsze...
    ciekawam, co ich wszystkich teraz czeka :D

    OdpowiedzUsuń