niedziela, 20 września 2015

20. Dream brother, my killer, my lover


Teraźniejszość

Odrzucone siłą wybuchu ciało Vegety wirowało w przestrzeni, raz po raz przerzucając mu nogi nad głową i sprawiając, że posiłek jaki spożył przed walką z Kakarotto domagał się powrotu na wolność. Nawet z pomocą boskiej energii Vegeta nie potrafił przejąć kontroli nad kierunkiem lotu. Kręcił się dalej, wciąż to pod innym kątem, nie zwalniając i tracąc orientację w terenie. Mgławice planetarne połykały go, chroniąc przed nadciągającym z naprzeciwka niszczycielskim światłem i racząc niezapomnianymi widokami. Gdy przebijał się przez ich warstwy, wyczulony saiyański wzrok rejestrował fioletowy gaz i granatowy pył w miejscach, gdzie ludzkie oczy nie zobaczyłyby już nic. I mimo że gama kolorów wszechświata i jej rozmach zapierały dech w piersiach, Vegeta nie miał czasu na zachwyt. Resztką sił trzymał się transformacji i czuł gorzej niż podczas przejażdżki jedną z tych idiotycznych karuzel, na które dawał się czasem zaciągnąć Trunksowi.
Cisza wepchnęła mu palce w uszy. Dźwięk nie rozchodził się w próżni i mimo że Vegeta był właśnie naocznym świadkiem zagłady niezliczonych gwiazd i planet, wszystko rozgrywało się jak na niemym filmie, pozostawiając tragedię tysięcy bez komentarza. Przez chwilę Vegeta odczuwał potrzebę wrócenia do punktu wyjścia i odszukania ciała Ttuce. Rozsądek i doświadczenie podpowiedziały mu jednak, że nic z niego nie zostało. Przy takiej sile eksplozji i dawce ki skierowanej do wnętrza organizmu, Ttuce była w strzępach – jeśli choć i one się uchowały.
W końcu zaczął odzyskiwać panowanie nad ciałem. Obracał się wokół własnej osi, łapiąc równowagę i grację stąpającego w przestrzeni astronauty. Każdy ruch mięśni był teraz na wagę złota, a najmniejszy nawet błąd mógł wprowadzić Saiyanina w serię turbulencji i posłać w deszcz asteroidów lub śmiercionośne objęcia któregoś ze słońc. I wtedy nagle poczuł to – obcą ki, która pojawiła się znikąd i niespodziewanie wymieszała z jego własną.

- Chodzi o twoją siostrzyczkę. Jesteście bliźniętami, a przy takich ciążach często dochodzi do obumarcia jednego z płodów i wchłonięcia go przez drugi. I właśnie tak powinna wyglądać wasza historia. Ttuce miała się nigdy nie urodzić, a ty miałeś ją wchłonąć i przejąć jej moc. Nie doszło do tego jednak i zostałeś tylko z połową tego, co ci się należało. Kiedy zrozumiesz już, że nie warto ze mną walczyć, zabiję Ttuce, a ty w pełni rozwiniesz swój potencjał. Wtedy wrócisz na Vegetasei jako pełnoprawny król, a ja… – Kakarotto sięgnął za siebie. Dało się słyszeć dźwięk dartego materiału. Zaraz potem na wolność wydostał się złoty małpi ogon. – Ja zostanę bogiem.

Vegeta spojrzał na swoje iskrzące się od pozyskanej energii dłonie. Drań miał rację. Moc, która wypełniała teraz każdą komórkę jego ciała była mu znajoma. Odrzut wybuchu zelżał wreszcie na tyle, by Vegeta zdołał wyhamować i zatrzymać się. Podniósł oczy na sukcesywnie doganiające go światło. Czerń kosmosu kurczyła się, a gwiazdy wybuchały w zetknięciu z bielą, która zdawała się posiadać rezerwy wystarczające do zniszczenia całego układu słonecznego. Nawet z ki, którą dostał w spadku po Ttuce i z wciąż trwającą boską transformacją, nie dałby rady przed nią umknąć. Zatkane niczym korkami uszy ogłupiały go, a on przebierał nogami, bardziej niż nadciągającą śmiercią wystraszony faktem, że przyjdzie mu umrzeć bez stałego gruntu pod stopami. Brak jakiegokolwiek oparcia zachwiał pozostałościami spokoju, a lęk przed próżnią wypełnił serce Saiyanina. Czuł się jak rozbitek na oceanie, który tłucze toń kończynami, rozpaczliwie szukając czegokolwiek, co mogłoby ocalić mu życie.
I wtedy czyjeś silne ramię schwyciło go w pasie. Vegeta miał ułamek sekundy na reakcję pomiędzy momentem, w którym dostrzegł zbliżające się ciało i momentem kulminacyjnym, w którym się z nim zderzył. Nie wiedział jak Goku udało się go odnaleźć. Może to połączona z Ttuce ki krzyczała do niego o ratunek, a może wyparowująca z niego boska moc poruszyła wrażliwą strunę w umyśle młodszego Saiyanina. Impet, z jakim Goku na niego wpadł, posłał obu Saiyanów rykoszetem na wskroś galaktyki. W wirującym świecie Vegeta wypatrzył, że Goku wstrzymuje oddech, a jego wypukłe od przetrzymywanego powietrza policzki czerwienieją z wysiłku.
Wraz z uciekającą szkarłatną ki, do ciała Saiyanina zaczynało docierać zimno. Wyczuwał, że Goku kostnieje, zmagając się z temperaturą mocno poniżej stu stopni. Jego wytrzeszczone i skupione oczy nieustannie szukały Vegety. Gdyby mógł, książę zapytałby go, dlaczego znowu zaryzykował dla niego życie. Zamiast tego po raz ostatni zaczerpnął oddechu, zanim boska energia opuściła go na dobre, porzucając na łaskę i niełaskę próżni. Palce pozostawały kurczowo przyciśnięte do czoła Goku, a on sam stopniowo poddawał się spowodowanej niedotlenieniem senności. W takim chaosie i pośpiechu namierzenie jakiejkolwiek zamieszkałej planety graniczyło z cudem. Ki Ttuce drżała w Vegecie jak zmagający się z wiatrem płomień świecy, zachęcając do walki o przetrwanie. Ale w miejscu, którego nie nakreśliły żadne mapy i gdzie Goku był o krok do przegrania z kretesem, Vegeta również składał broń. Rozerwany na kawałki i płonący niczym łzy słońca – nie tak chciał odejść. Kiedy jego umysł zalewała już ciemność, światło nagle zaczęło zwalniać, a czas wracać do poprawnego rytmu. Ich ciała wreszcie otoczył błysk charakterystyczny dla teleportacji, a powieki Vegety opadły same, gdy płuca skurczyły się z braku tlenu. Już teraz rozumiał jak czuje się usychający kwiat.

Bulma wypuściła z ust strużkę pachnącego wanilią dymu i oparła łokcie na barierce balkonu. Koszula Vegety, którą miała na sobie, podwinęła się, ukazując więcej zgrabnych ud niż potrzeba było, by Saiyanin nie mógł się skupić na dalszym robieniu pompek. Bulma westchnęła i pochyliła się, wpatrując w nocne niebo, a on podłożył ręce pod głowę, leżąc na dywanie sypialni i delektując się chwilą ciszy, która w towarzystwie jego żony nigdy nie trwała zbyt długo. Brzoskwiniowy sufit majaczył nad nim, a on uśmiechał się pod nosem, ciesząc z rzeczy, obok których kiedyś przeszedłby obojętnie.
- Ach! Vegeta, spójrz! – Pełen entuzjazmu głos wyrwał go ze stanu błogości. Zmarszczył nos i uniósł się niechętnie do siadu, z nutą sceptyczności obserwując stojącą na palcach i wskazującą na niebo Bulmę. – Spadająca gwiazda! Szybko, pomyśl jakieś życzenie!
- Że co? – prychnął, unosząc jedną brew.
- Życzenie, ciołku! – Obejrzała się na niego przez ramię. Oparła dłoń na biodrze i pomachała papierosem w powietrzu, jak za każdym razem, gdy przymierzała się do udzielenia mu wykładu. – Na Ziemi wierzymy w to, że gdy ktoś zaobserwuje spadającą gwiazdę, ta może spełnić jedno…
- Przecież to idiotyczne! – Mieszkał na tej planecie już kilka dobrych lat, a jednak co i rusz trafiał mu się jakiś strzęp informacji, który wprawiał go w osłupienie swoją niedorzecznością. – To tylko pierdolony meteoroid i jego gazy. Wpadnij na takiego w kosmosie, to zrobi z ciebie miazgę, a nie spełni twoje życzenie! Wariatka.
- Cicho! – fuknęła i skrzyżowała ramiona na piersi, tylko podkreślając swój zgrabny dekolt. Odwróciła się do niego przodem. – Jak zwykle wykazujesz absolutny brak romantyzmu. Moim zdaniem to piękna tradycja.
- Naprawdę? Tylko po co wymadlać sobie jedno życzonko u przypadkowych meteoroidów, skoro są kryształowe kule? – Spojrzał na nią ironicznie i wreszcie wstał z podłogi. – Myślałem, że jesteś mądrzejsza, kobieto.
- Ach, kiedyś moim największym marzeniem był dożywotni zapas truskawek. – Niezrażona jego kpiną Bulma uśmiechnęła się do wspomnień. Vegeta wydawał się zażenowany tym wyznaniem. Wpatrywał się w nią przez chwilę ze ściągniętymi brwiami i miną, która sugerowała, że rozważa rozwód.
- Mogłaś prosić o wszystko… I poprosiłaś o truskawki?
- Oczywiście, że nie! – żachnęła się i znowu machnęła papierosem, strząsając drobinki popiołu na swoje bose stopy. – Zanim do tego doszło uznałam, że bardziej przyda mi się idealny chłopak i kandydat na męża.
- I to o niego poprosiłaś Shenrona?
- A co? Zdziwiłbyś się, gdybyś się dowiedział, że to z jego powodu przyleciałeś na Ziemię, mój książę z bajki?
Uśmiechnęła się psotnie sprawiając, że Vegeta nie wiedział już, czy powinien brać jej słowa na poważnie. Wesoły błysk niebieskich oczu i szczerość czająca się pod maską dowcipu sprawiły, że niespodziewanie poczuł, że od środka wypełnia go słodkie ciepło, do którego nigdy by się nie przyznał – nawet przed samym sobą. Bulma podeszła i kucnęła, przesuwając koniuszkami paznokci po jego poznaczonym bliznami torsie. Dotyk miękkich warg był wszystkim czego potrzebował, by ocknąć się z zamyślenia i pochwycić ją w żelazny uścisk. Smak tych warg był wszystkim czego potrzebował, żeby przypomnieć sobie, dlaczego wciąż chciał żyć.

Otworzył gwałtownie oczy. Czerń wypluła ich z rozmachem i następną rzeczą, jaką zobaczył, była szybko zbliżająca się powierzchnia Nowej Namek. Runął na nią głową w przód, a Goku wylądował na klęczkach tuż obok. Powiew świeżego powietrza uderzył w ich twarze i wdarł się do płuc. Vegeta jęknął, zaciskając dłonie na niebieskiej trawie i wyrywając jej kępki w próbie utrzymania się na czworaka. Goku dyszał ciężko i drżał z zimna, z którym musiał zmierzyć się w przestrzeni. Jego dłonie i ramiona nosiły ślady rozległych odmrożeń. Vegeta poderwał się na równe nogi – zdecydowanie zbyt szybko, przez co głowę ścisnęło mu zaraz imadło bólu, a on zatoczył się jak pijany. W całym ciele odczuwał mrowienie, gdy energia Ttuce mościła się leniwie, pobudzając wszystkie zmysły i czyniąc go wrażliwym na każdy szelest. Vegeta miał wrażenie, że ktoś wlał mu do krwioobiegu puszkę napoju gazowanego.
Goku podźwignął się na kolana i spojrzał na Vegetę najpierw ze zdziwieniem, a potem ze zrozumieniem. Źródło i powód przyrostu mocy Vegety nie stanowiły dla niego żadnej tajemnicy. Mógł nie być sobą, gdy Kakarotto rozprawiał się z księciem na Ziemi, ale jego słowa zapadły mu głęboko w pamięć. Wciąż szczękając zębami z zimna, zaczął rozmasowywać skostniałe ramiona. Zamrugał, próbując zmusić do pracy wszystkie mięśnie twarzy.
- Nic ci nie jest?
- Nie twój zasrany interes – warknął Vegeta. Bardziej od idiotycznego pytania Goku rozwścieczyło go drżenie jego własnego głosu. Był osłabiony jak kocię. Jeszcze tylko tego teraz brakowało, żeby zemdlał w obecności tego imbecyla. – Szkoda fatygi. Nie potrzebowałem twojej pomocy!
Goku zamrugał i podjął jeszcze jedną próbę:
- Ale…
- Udław się tymi swoimi teoriami! Nie, nie byłeś mi potrzebny! Zapamiętaj to sobie i następnym razem nie zgrywaj bohatera dla tych, którzy doskonale potrafią radzić sobie sami.
Goku zrobił jeszcze bardziej zdumioną minę. Vegeta był na niego zły, to nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości. Po tym co stało się na Ziemi, Goku oczywiście oczekiwał przejawów wrogości i nieufności ze strony swoich przyjaciół, ale zakładał, że akurat Vegeta będzie tym, który oszczędzi sobie robienia mu wyrzutów, jako że poniekąd miał z narodzinami Kakarotto dużo wspólnego.
- Tato!
Vegeta dopiero teraz otrząsnął się na tyle, by zauważyć, że wylądowali na obrzeżach nameczańskiej wioski i że właśnie otacza ich grupa ciekawskich, zielonoskórych istot. Nad ich głowami niebo planety pozostawało czarne jak smoła, bez wątpienia zdradzając obecność Porungi. Goten, Trunks i reszta uratowanych przez Goku wojowników przepchnęła się przez zgromadzony wokół nich tłum.
- Nic ci nie jest? – Son Gohan dopadł do ojca i pomógł mu wstać. Aż syknął w zetknięciu z lodowatą skórą i na widok nabytych w przestrzeni obrażeń. Goku pokręcił głową, uśmiechając się pod nosem i uciekł wzrokiem w bok. Nameczanie otoczyli go znowu, radośnie witając swojego wybawiciela z dawnych lat. Vegetę rozważnie pozostawili w spokoju, biorąc jego wściekłą minę za wyznacznik odległości, w jakiej powinni się trzymać. Jedynie Trunks i Mirai Trunks nie przejęli się tym tradycyjnym pokazem nienawiści do świata i wszystkich zamieszkujących go stworzeń.
- Gdzie jest Ttuce? – Mirai Trunks rozejrzał się wokoło, podczas gdy jego młodszy odpowiednik skakał wokół Vegety w choreografii, która miała wyrażać absolutne szczęście z powodu powrotu ojca w jednym kawałku.
- Nie żyje. Inwazja na Ziemię została powstrzymana. Możecie sobie pogratulować. – W nerwowym geście Vegeta naciągnął materiał rękawic i zacisnął pięści. Nadal wszędzie odczuwał to niespokojne mrowienie. Zamieszanie wokół jego osoby nie pozwalało mu skupić się na nowo nabytej mocy. Jedyne co chciał teraz zrobić, to zamknąć się na nieokreślony czas w komorze grawitacyjnej i przetestować swoje limity, z dala od natrętnych gapiów i maminsynków. Ale niestety, czas go gonił, a maminsynki wkurzały.
- Nie żyje… Tak nie może być! – Mirai Trunks schwycił Vegetę za ramiona i potrząsnął nim, ostatecznie przekraczając wszystkie granice przestrzeni osobistej, na jakich przekroczenie Vegeta mógł się zgodzić. Obnażył zaraz zęby, spoglądając na syna nienawistnie. Czego od niego oczekiwali? Że będzie w żałobie? – Przywróćcie ją do życia, proszę! W moim świecie ocaliła Ziemię! Jest bohaterką!
- Rany, dzieciaku, wyluzuj – mruknęła Mirai Ttuce, siadając po turecku na ziemi, podczas gdy Vegeta nadal opędzał się od swoich synów niczym od roju much. Mirai Ttuce wydobyła z kieszeni spodni fajkę i pojemniczek z nameczańskim opium i zapaliła. – Wiem, co mówiłam, ale wbrew pozorom ona to nie ja. Jesteśmy zupełnie różnymi jednostkami.
- Wiedziałem, że musi coś ćpać, żeby być taka spokojna – wycedził Vegeta obserwując, jak Mirai Ttuce wydmuchuje w powietrze zielony dym. Saiyanka roześmiała się, a chrypa w jej głosie uległa pogłębieniu.
- Dobrze wyglądasz, bracie. Chociaż te czerwone włosy były bardziej z jajem. – Przekrzywiła głowę, spoglądając na niego intensywnie spod grzywki. – Jeśli chcesz jeszcze zrobić jakiś użytek z tutejszego smoka, to lepiej się pośpiesz. – Wymownie wskazała palcem na niebo. Vegeta zmarszczył nos, na chwilę pogrążając się w swoich rozważaniach. Sprawa była prosta. Wóz albo przewóz. W następnym odruchu schwycił pierwszego z brzegu Nameczanina za ramię i wystrzelił z nim w powietrze, odlatując w stronę horyzontu, na którym majaczył Porunga.
- Nie! – Przez ostatnie lata ich znajomości, Gohan zdążył rozpracować mechanizm myślenia Vegety na tyle dobrze, by móc odtworzyć go w każdej chwili. Dlatego jego następny krok nie był dla niego żadnym zaskoczeniem. Zgadzając się bez słowa i przewidując kłopoty, Gohan wystartował wraz ze swoim dziwnie poważnym ojcem w pogoń za księciem.
Przypominająca aligatora istota rosła w oczach w takt tego, jak Vegeta się do niej zbliżał. Postura Porungi była imponująca – magiczna bestia zdawała się przybierać na masie z każdym kolejnym zebraniem kryształowych kul. Dobroduszna natura Nameczan udzielała się jej i ta nawet z daleka uśmiechała się na widok znajomych twarzy. Po szaleńczym locie poprzez kłęby czarnych chmur, Vegeta wylądował prawie bez hamowania u stóp smoka i cisnął swojego pasażera brutalnie na ziemię. Porunga zareagował na to niezadowolonym mruknięciem, ale nic nie powiedział. Nawet on wiedział już, że z Vegetą nie warto wdawać się w  pyskówki.
- Teraz przetłumaczysz moje życzenia – poinformował Vegeta nieszczęsnego Nameczanina tonem nieznającym sprzeciwu, a ten pozbierał się w pośpiechu i stanął na drżących nogach. – Powiesz Porundze, że chcę aby…
- Nie. – Twarz Gohana była jak skała, gdy po gwałtownym lądowaniu zasłonił Nameczanina własnym ciałem. – Jest wielu innych ludzi, którzy zasługują na wskrzeszenie. Wszyscy ci, którzy zginęli z winy Ttuce! Moja matka…
- Gówno mnie obchodzi twoja rodzina! – Vegeta zadarł głowę do góry, stając tuż przy nim i sztyletując go rozjuszonym spojrzeniem. – Troszczę się o moją.
Gohan musiał ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć mu teraz czegoś bardzo przykrego i bardzo od serca.
- Zmieniłeś się na gorsze od czasu, gdy pojawiła się Ttuce.
- Jeśli masz z tym jakiś problem, to możemy rozwiązać go od razu! – Zaciśnięta w pięść dłoń Vegety wystrzeliła w brzuch Gohana, ale Goku schwycił ją w locie i przytrzymał stanowczo.
- Odpuść – poprosił syna, a ten sapnął z niedowierzeniem.
- Ja mam odpuścić? Czy wy obaj upadliście na głowy? – Gohan tracił cierpliwość, a na jego twarz wlewał się rumieniec złości. – Ttuce jest ludobójczynią! Słyszycie? Niezrównoważoną ludobójczynią! Sprowadziła niebezpieczeństwo na Ziemię, a potem sama postanowiła ją zniszczyć! Nie możecie poważnie myśleć o tym, by teraz przywrócić ją do życia! Chciała zabić nas wszystkich! – Na te słowa Vegeta z warknięciem jamnika ponownie wystartował w stronę chłopaka, ale Goku po raz kolejny wszedł mu w drogę i spojrzał Gohanowi głęboko w oczy.
- Odpuść – powtórzył miękko.
- To moje życzenia, gówniarzu! – krzyknął Vegeta zza pleców Goku i aż tupnął. Furia w jego głosie została nieco stłumiona faktem, że Gohan w ogóle go nie widział. – Należą mi się! To ja wpadłem na pomysł użycia nameczańskich kul i to ja zdecyduję na co użyte zostaną!
Gohan zacisnął zęby i spojrzał po pozostałych wojownikach, którzy w międzyczasie zdążyli ich dogonić. Szukał w nich poparcia, odrobiny zdrowego rozsądku i racjonalnego podejścia do tematu, ale ku swojemu zdumieniu nie znajdywał żadnego z tych elementów. Jego przyjaciele nie uczyli się na błędach i nadal hołdowali zasadzie, że każdemu należy się druga szansa. Mirai Trunks uśmiechnął się do niego z prośbą wypisaną na twarzy, a Mirai Ttuce pyknęła fajką i westchnęła.
- Chciałabym się z nią kiedyś zmierzyć – oświadczyła łaskawie.
- Proszę? – Mały Trunks wytrzeszczył na niego oczy Bulmy – coś, dzięki czemu jego matce wszystko uchodziło na sucho. Gohan potarł twarz dłońmi, a ramiona opadły mu w rezygnacji.
- Moglibyście z tym chociaż trochę zaczekać – szepnął. – To naprawdę nie skończy się dobrze…
- Ja mogę jeszcze chwilę poczekać – przemówił Porunga w ziemskim języku i z nutą rozbawienia, a jego potężne cielsko, tak różne od postaci Shenrona, poruszyło się na niebie. – Ale śmiem twierdzić, że troszkę marnujecie mój czas.
- Mają taką tendencję. – Pretensjonalny głos dobiegł niewiadomo skąd, a zaraz potem pośród zgromadzonych pojawiły się dwie kolejne postacie. Widok humanoidalnego kota sfinksa i jego wiernego towarzysza wywołał spore zamieszanie, zarówno pośród wojowników, jak i spokojnych mieszkańców Namek, których bolesne doświadczenie nauczyło, że przybysze z kosmosu prawie zawsze oznaczają kłopoty.
- Lord Beerus! – wykrzyknął Goku i przywdział na twarz aż nazbyt szeroki uśmiech, równocześnie drapiąc się po głowie w geście zakłopotania. – Cóż za niespodzianka!
- Daruj sobie. – Bóg Zniszczenia ściągnął usta w wąską linię i założył ręce na plecach. Wyminął Goku powolnym krokiem i zatrzymał się przy Vegecie. Jego naszyjnik i bransolety, do złudzenia przypominające te, które książę kojarzył z programów historycznych o faraonach i innych ziemskich dziwadłach, pobrzękiwały przy każdym ruchu, dodając Beerusowi animuszu i niewymuszonej klasy. Bóg zlustrował Vegetę spojrzeniem znawcy gatunku i uśmiechnął się drwiąco. – Jesteś pewien, że tego chcesz? Twoja nowa moc skrywa jeszcze wiele sekretów. Szkoda by było, gdybyś się z nią tak szybko pożegnał.
- Ta decyzja należy do mnie – odparł sucho i bez mrugnięcia okiem. Minęły czasy, kiedy był gotów płaszczyć się przed Beerusem w żałosnej próbie ocalenia rodziny i wszechświata. Teraz prędzej pociągnąłby go za ten łysy ogon. Bóg roześmiał się i machnął od niechcenia ręką.
- Widzę, że nasz książę przybrał na temperamencie. Stałeś się jeszcze bardziej buńczuczny. Siostra rzeczywiście ma na ciebie zły wpływ. – Przymrużył oczy na widok coraz bardziej wściekłej miny Vegety. – Widzę, że to nie z żalu chcesz wrócić jej życie. Twoje uczucia do niej są takie same jak do reszty świata, czyli znikome. Ale znowuż te prawdziwe pobudki, którymi się kierujesz, wydają mi się być na tyle zabawne, że jestem gotów wyrazić na ten cyrk zgodę.
- Naprawdę uważasz, że masz cokolwiek do powiedzenia w tej kwestii?! – szczeknął Vegeta i strzepnął z siebie rękę Goku, który od dłuższej chwili z marnym skutkiem próbował go uspokoić.
- Owszem, książę. Nie wolno ci w to wątpić. – Beerus z lekkością wzbił się w powietrze, a Vegeta podążył za nim wzrokiem. Dopiero teraz zauważył, że zwykle pogodny i przyjaźnie do wszystkich nastawiony Porunga, teraz poszarzał i skurczył się w sobie na widok Boga Zniszczenia, który uniósł się dokładnie na wysokość jego twarzy.
- Kolejny tchórz. – Vegeta obnażył kły ze złości. Oprócz Gohana i Goku nikt nie odważył się podejść bliżej Beerusa i trwającego w milczeniu Whisa. Nawet Mirai Ttuce trzymała się na uboczu, obserwując przerośniętego kota czujnie i z widoczną jak na dłoni ostrożnością. Beerus spojrzał na Vegetę z góry i uśmiechnął się uśmiechem osoby, która widzi człowieka stojącego na skraju przepaści i chce go popchnąć.
- Możesz zaczynać, mój drogi książę.
Vegeta nie potrzebował więcej zachęt. Zwrócił się do wcześniej upolowanego Nameczanina:
- Każ Porundze sprowadzić duszę mojej siostry na Namek. Niech przywróci ją do życia.

Ten rozdział wyszedł mi tak niemiłosiernie długi, że musiałam rozbić go na dwa. Ten drugi jest już generalnie gotowy, więc zakładam, że pojawi się dużo szybciej od tego.



12 komentarzy:

  1. yaay, wskrzeszona TTuce, ale co potem. No dobra, wskrzesi ją itp, ale przecież co będzie jak będzie chciała znowu coś zniszczyć, albo wrócić do swoich ludzi z federacji handlowej i także coś zniszczyć? Jest wiele sugestii co może zrobić, albo ożeni się z Piccolo i będą mieli wspaniałe dzieci :P. No nic, czekam na tą drugą część, a ta nie była zbyt długa, przesadzasz ;p
    Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały
    Kenzuran Blade River

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to podzielasz obiekcje Gohana. xD Uważam, że to dobry znak.

      Usuń
  2. Długi? Jak doszłam do końca to powiedziałam ,,To już?" :D
    Jestem ciekawa dlaczego Vegeta chce przywrócić Ttuce do życia ale to przekonam się potem :P
    A Vegeta co taki drażliwy? ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam wyciąć część treści i przerzucić do następnego rozdziału, bo naprawdę nikt by tego nie utargał na jednym 'poczytaniu'. :D A Vegeta... Cóż, Vegeta ewoluuje i rozpoczyna nowy etap w swoim życiu (wbrew pozorom nie przechodzi menopauzy). Ale o tym również w następnym rozdziale. xD

      Usuń
  3. No nareszcie! Już nie mogłam się doczekać tego rozdziału! ;)
    Ach, Vegeta jak zwykle był miły i uprzejmy w stosunku do Goku i reszty xd. I cieszę się, że wskrzesi Ttuce, bo bez niej nie byłoby już tak ciekawie. :)
    Pozdrawiam & czekam na nowy, dłuższy rozdział.
    G.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zmień listę na music player bo zwrócę na klawiaturę kolację, obiad i śniadanie

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha Vegeta i Beerus.Zdziwiłem się, że Vegeta zdecydowal się na wrócenie Ttuce do życia. Myslałem, że nie odda tej mocy tak łatwo. Ale wychodzi na to, że ma jakieś niecne plany. Ciekawe co knuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie planuję odejście od tego, co Vegeta reprezentuje sobą obecnie w DBS. Więc będzie duuużo knucia w starym stylu. To tylko wierzchołek góry lodowej. ;)

      Usuń
  6. Nowy rozdział plissss :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana Nocebo.
    Cieszę się, że znalazłam czas na przeczytanie kolejnego rozdziału!!
    Jestem zachwycona barwą opisów jakie tu zamieściłaś! Po prostu bajka!! Cudo, cudo, cudo!
    Wszystko pięknie rozegrałaś, a Vegeta jak zwykle nie stracił swojego fasonu. Ha. Oczywiście nie potrafił podziękować przyjacielowi za uratowanie mu życia, to takie typowe.
    Bardzo szybko wchłonęłam ten rozdział i szczerze powiem, że nie zauważyłam by był długi ;) Ale to tak na marginesie.
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń