sobota, 22 sierpnia 2015

18. Space monkey in a place to be


Przyszłość, timeline Mirai Trunksa

Samotny gołąb szybował ponad zabudowaniami West City, żeby w końcu obniżyć swój lot i z lekkością przysiąść na kopule Capsule Corporation. Otrząsnął skrzydła i dzióbkiem zaczął stroszyć i poprawiać pojedyncze piórka, doprowadzając się do porządku po męczącej podróży. Budynek, który wybrał na miejsce postoju, nie posiadał dachu przystosowanego do tego typu gości. Niemal płaska na czubku, a zaokrąglona po bokach powierzchnia nie miała wystarczająco dużej przyczepności, ale mimo to gołąb upatrzył sobie właśnie ją. Biały kolor przyciągał promienie słońca, a panująca wokoło cisza zachęcała do drzemki. Ptak przymknął więc oczy i zagruchał z błogością, ułożywszy się wreszcie do odpoczynku pod błękitnym niebem.
- POŚPIESZ SIĘ!
Capsule Corporation zadrżało w posadach. Ten wrzask wydobył się z części mieszkalnej budynku, ale bez trudu obiegł także piwniczne laboratoria, gabinety i hall wejściowy, a na końcu doprowadził do tego, że biedny gołąb runął z dachu na ziemię, skrzecząc w panice. Popijająca w recepcji kawę panna Pixiewixles zakrztusiła się i zaniosła kaszlem, gdy dotarł do niej nie tylko ów okrzyk, godny istoty stokroć potępionej, ale dodatkowo za oknem jakieś nieboskie stworzenie wpadło z trzaskiem w krzaki. Towarzyszący recepcjonistce ochroniarz Timmy odstawił filigranową filiżankę na stół z takim impetem, że część napoju automatycznie znalazła się na jego spodniach. Panna Pixiewixles otarła kąciki ust serwetką i obrzuciła go spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Marnowanie kawy to przestępstwo, ale igranie z jej chińską porcelaną to już grzech śmiertelny! Jako że kobieta była mistrzynią w kwestii nagany niewerbalnej, Timmy spuścił zaraz wzrok, wielce zawstydzony. Panna Pixiewixles okiem fachowca zlustrowała stan sufitu nad ich głowami. Kolejne pęknięcie do kolekcji – Bulma Briefs miała płuca silniejsze i wytrzymalsze niż materiał, z jakiego wybudowała sobie dom. Panna Pixiewixles zacmokała pod nosem, kręcąc głową, i w swoim dzienniczku skrupulatnie zanotowała, by przypomnieć pracodawczyni o tym drobnym problemie.
Bulma wklepała krem w rysujące się na czole zmarszczki i spojrzała po sobie krytycznie, oceniając postęp prób doprowadzenia się do ładu po zamierzchłej już epoce Androidów. Nie zamierzała mówić tego na głos, ale nie widziała też powodu, by się okłamywać: najlepsze lata były dawno za nią, spędzone na życiu w stresie, ukryciu i bez kosmetyków. Vegeta nawet by jej nie poznał. Powieka zaczęła drgać Bulmie nerwowo w charakterystycznej dla niedoszłego mężna manierze. Nie oznaczało to, że się teraz podda i pójdzie do trumny rozkudłana i pomarszczona. Co to, to nie! Jak kraść to miliony, jak wyglądać – to jak księżniczka!
- TRUNKS! NA SKARPETY KAITO! Muszę jeszcze dzisiaj trochę popracować, a zakupy nie mogą dłużej czekać!
Piętro i jedną oranżerię niżej, jej dwudziestokilkuletni syn westchnął i uniósł się do siadu na kanapie, na której do tej pory się wylegiwał. Wcisnął palcem przycisk interkomu, umieszczonego na ścianie tuż obok i wykrzesał z siebie esencję spokoju, jaki posiadł podczas długich godzin medytacji.
- Mamo, ja już od dawna jestem gotowy. Czekam na ciebie na…
- DLACZEGO DOPIERO TERAZ MI TO MÓWISZ?! NIE WIESZ, ŻE KOBIETA POTRZEBUJE CZASU, ŻEBY…
- Mamo? Pamiętasz, że założyliśmy interkom właśnie po to, żebyś nie musiała do mnie krzyczeć z ostatniego piętra? – spytał ostrożnie, marszcząc brwi i spoglądając na głośniczek tak, jakby bał się, że jego matka zaraz z niego wyskoczy.
Jedną oranżerię i piętro wyżej, Bulma poprawiła obcięte na boba włosy i obdarzyła rzeczony interkom obok toaletki takim spojrzeniem, że ten gdyby tylko mógł, to właśnie dokonałby samozapłonu ze wstydu. Pochyliła się do niego i palcem wskazującym nadusiła na przycisk, a następnie zbliżyła wymalowane na czerwono usta do transmitera.
- ODBIERZESZ MATCE OSTATNIĄ PRZYJEMNOŚĆ, NIEWDZIĘCZNIKU?!
Tym razem jej głos obiegł sąsiadujące z Capsule Corporation dzielnice, a następnie opuścił obszar West City i zaczął się odbijać echem w okolicznych górach. Bulma puściła przycisk interkomu i uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy piętro i jedną oranżerię niżej rozległ się łomot, najprawdopodobniej towarzyszący Trunksowi przy sturlaniu się z kanapy. Bulma cieszyła się, że jej saiyańskiej półkrwi dziecię jest takie wytrzymałe. Gdyby ten sam los spotkał zwykłego śmiertelnika, to na pewno zaowocowałoby to trwałym uszkodzeniem słuchu.
Kiedy zeszła wreszcie na dół, Trunks siedział po turecku na dywanie przed kanapą, ale jego nietęga mina, jak i częściowo wysunięte z kitki włosy zdradzały dopiero co przeżytą traumę. Bulma położyła dłonie na biodrach i zaczęła z niecierpliwością uderzać stopą o wypastowaną na błysk podłogę.
- I jak? – spytała znacząco, a Trunks poderwał głowę i przyjrzał jej się pośpiesznie.
- Wyglądasz przepięknie! – zakrzyknął, a Bulma żachnęła się teatralnie.
- Marny z ciebie aktor, synu drogi.
Przejrzała się w kolejnym lustrze, tym razem podłużnym, obejmującym całą jej sylwetkę, i jednocześnie zdobiącym jedną ze ścian salonu. Wygładziła niewidzialne zagniecenia na swoim kombinezonie w krateczkę i palcami zaczęła mierzyć obwód bioder. Trunks pozbierał się w końcu z podłogi i stanął za nią. Górował nad matką zarówno wzdłuż, jak i wszerz. Ona z biegiem lat robiła się coraz bardziej drobna, a on wciąż rósł w masę i siłę. Jego oczy lśniły tym samym błękitem co i jej, a fioletowe włosy stanowiły kolejne z drobnych odstępstw od wizerunku nie takiej świętej pamięci jeszcze mniej świętego ojca. Odbicie Trunksa spoglądało na nią z czułością, a Bulma uśmiechała się pod nosem. Nie byłaby jednak sobą, gdyby pozwoliła tej tkliwej chwili trwać zbyt długo.
- Naprawdę nie wiem, po kim jesteś taki wysoki. Bo na pewno nie po tym kurduplu Vegecie! – Wydęła wargi, a Trunks roześmiał się pogodnie. – To wcale nie jest zabawne! Przez dużą część naszej znajomości to ja byłam wyższa. Nienawidził, gdy nosiłam przy nim koturny albo szpilki! Uch, zawsze miał kompleks niższości. Zupełnie jak Napoleon i twój wuj cioteczny, Unterwäsche. – Odwróciła się do Trunksa przodem i stając na palcach, odgarnęła mu przydługie włosy z twarzy. – Spójrz jak ty wyglądasz! Musisz iść do fryzjera. Jak jeszcze trochę się zapuścisz, to zacznę widywać twoją buzię rzadziej niż Chi-Chi, a w końcu mieszkamy pod jednym dachem!
Trunks pokiwał ugodowo głową, nie przestając się uśmiechać. Od czasu podróży w czasie i spotkania z Wojownikami Z, rozmowy z Bulmą na temat jego ojca stały się dużo łatwiejsze – zarówno dla niego, jak i dla niej. On miał okazję poznać Vegetę osobiście, a ona nie żyła już z żalem i poczuciem winy, że nigdy nie było mu to dane. Trunks złożył na skroniach matki delikatny pocałunek, a ona z hardością poklepała go po umięśnionym i twardym jak skała ramieniu.
- Dobrze, dobrze. Wystarczy tych czułości. Nie myśl sobie, że udało ci się mi podlizać i że tym samym oszczędzę ci wizyty w obuwniczym! – Pogroziła mu palcem, a pobladły na nowo Trunks przełknął ślinę czując, że właśnie umiera odrobinę gdzieś w środku.
Kupowanie butów z jego matką mogło stanowić większe wyzwanie, niż walka z Komórczakiem w perfekcyjnej formie. Gdyby tylko stało się coś, co odciągnęłoby ją od tego pomysłu… Łup! Iskra energii tak intensywna, że aż nie z tego świata sprawiła, że serce Trunksa na chwilę wstrzymało swój bieg. Poderwał głowę, w mig zauważając, że we wszystkich lampach na ułamek sekundy zapala się światło. Zaraz potem rozległ się trzask, gdy żarówki uległy przepaleniu. Bulma sapnęła, bardziej zdziwiona niż wystraszona, a Trunks zacisnął palce na jej ramieniu, gotów zabrać ją w bezpieczniejsze miejsce, jeśli tylko pojawi się taka potrzeba. Czas zdawał się zatrzymać, zostawiając ich na łasce i niełasce suspensu. Nawet pieczołowicie hodowane i doglądane przez Bulmę arekowce i eukaliptusy wydawały się odczuć ten tajemniczy impuls, drżąc w donicach pod jakimś niewidzialnym ciężarem. Trunks przebiegł jeszcze raz wzrokiem po jasnym i przytulnym do tej pory pomieszczeniu, które nagle sprawiało wrażenie, jakby poszarzało wraz z gęstniejącym z napięcia powietrzem. Zmarszczył brwi i pociągnął nosem, próbując zwęszyć to, co zaburzyło ich spokój i sprawiło, że ramiona zagrożenia rozpostarły się wokół nich, czekając na odpowiedni moment, by schwycić za gardło.
- Co się stało? – szepnęła w końcu Bulma, przerywając ciszę. – Co poczułeś?
- Nie mam pojęcia. – Trunks odetchnął, a serce podeszło mu do gardła. – Ale to potworna moc. Nie czułem czegoś takiego od… od bardzo dawna.
Bulma pokiwała głową, nie musząc usłyszeć prawdy, by wyczytać ją z aury swojego jedynego syna. Westchnęła, a jej ramiona oklapły w udawanym zawodzie.
- Czyli jednak zakupy muszą poczekać. Ale twoje kombinezony bojowe są w praniu…
- Nie szkodzi. Może to tylko fałszywy alarm. – Próbował okłamać samego siebie. Bulma wiedziała lepiej. – A raczej na pewno tylko fałszywy alarm. W końcu nie ma już nikogo, kto…
- Weź miecz. – Trunks spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona uśmiechnęła się, nie przestając go zaskakiwać. Zawsze potrafiła wykrzesać z siebie pogodę ducha w najmniej oczekiwanym momencie. – Lubię myśleć, że przynosi ci szczęście.
Chwilę później Bulma wyszła na taras, obejmując się ramionami i obserwując jego znikającą na horyzoncie sylwetkę. Nigdy nie pogodziła się z żadną z sytuacji, w których Trunks narażał życie dla dobra świata. Wiedziała natomiast, że ta planeta nie ma już nikogo innego, do kogo mogłaby się zwrócić o pomoc i ratunek. W całym egoizmie nabytym w czasach, w których Androidy nie rozpoczęły jeszcze tournee po Ziemi, Bulma nie potrafiła zatrzymać Trunksa dla siebie i skazać ludzkości na zagładę. Chowała niepokój i rozpacz bardzo głęboko, pod warstwą sarkazmu i smaru z pracowni, i sama gorąco namawiała go do tego, by wykorzystywał swoje talenty najlepiej, jak potrafił. Do licha, przecież nawet zbudowała mu wehikuł czasu, aby mógł uratować Goku w innej rzeczywistości… Ale w żadnym wypadku nie była gotowa na cios utraty ostatniej bliskiej jej osoby i na samotność, która spadłaby na nią wraz ze śmiercią Trunksa.
Świat bez kryształowych kul był doprawdy przerażający.
Wiatr smagał jego twarz i szarpał stójką kurtki, gdy leciał ponad budynkami West City, klucząc pomiędzy wieżami i uciekając przed samolotami, kiedy wznosił się zbyt wysoko i wchodził im w trajektorię. Świat dopiero co zdążył się odbudować po terrorze Androidów. Stłamszona ludzkość stawała na nogi, chociaż jej liczba nadal nie równała się temu, co reprezentowała sobą kiedyś.
Gdybyśmy tylko mieli Smocze Kule…
Trunks westchnął z irytacją i wyminął jakiegoś śmiesznie zjeżonego gołębia, który wyraźnie dokładał wszelkich starań, by opuścić teren miasta. Kryształowe kule odeszły razem z Piccolo, a wraz z nimi nadzieja na przywrócenie do życia tych, którzy zapłacili najwyższą cenę za szaleństwo Doktora Gero. Vegeta, Gohan… Spotkanie ich w alternatywnej rzeczywistości przyniosło Trunksowi dużą ulgę, ale nie wypełniło nieprawdopodobnej pustki, która wciąż prześladowała go za każdym razem, gdy spoglądał w lustro.
Gdybym tylko miał te cholerne kule…!
Trunks wyhamował w powietrzu i aż przetarł oczy ze zdumienia. Wbrew temu co powiedział matce, nie wątpił w to, że alarm jest prawdziwy. Od chwili, w której poczuł obecność tej monstrualnej ki wiedział, że tego dnia stoczy walkę o istnienie Ziemi. Teraz jednak nie mógł uwierzyć w to, co zgotował mu los. Tuż poza miastem, na gładkiej polanie, wylądował sporych rozmiarów statek kosmiczny, którego to brata bliźniaka miał już okazję kiedyś zobaczyć.
Biały i spłaszczony na górze – kształtem przypominający kleszcza albinosa – międzygalaktyczny pojazd Freezera osiadł na pokrytej dywanem zieleni glebie, zatapiając w niej swoje odnóża. Trunks obniżył lot i wylądował naprzeciwko maszyny. Miecz nagle zaczął mu ciążyć na plecach, a ręka swędzić i ponaglać, by jak najszybciej za niego schwycił. Nie wiedział czego może się spodziewać po takim obrocie sytuacji, ale rosnąca z każdą chwilą siła, kryjąca się gdzieś na pokładzie, zaczynała go przerażać. Czuł, że gdy właz zostanie wreszcie otwarty, na Ziemię nie zstąpi nic dobrego.
Statek zdawał się przywrzeć do powierzchni planety niczym pasożyt, wwiercając w Trunksa czarne ślepia okien pokładowych. Kiedy w końcu rozwarł paszczę, wysunął się z niej szary język pomostu. Nim dotknął ziemi, Trunks był już gotów do stawienia czoła temu, co czekało na niego w środku. Z początku powitały go odgłosy zamieszania, a następnie pisk i jęknięcie metalu, gdy jakaś mała postać wypadła na łącznik i sturlała się po nim na ziemię. Trunks wytrzeszczył oczy, obserwując jak ubrany w zbroję kosmita z czułkami łapie się za głowę i dźwiga na krótkie nóżki. Stworzonko, w jakiś sposób przypominające mu biedronkę, ze zbolałą miną obejrzało się przez ramię i gdy go dostrzegło, od razu podniosło krzyk.
Trunks wyciągnął rękę w jego stronę w uspokajającym geście, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, z pokładu statku wystrzeliła wiązka energii, która usmażyła kosmitę na miejscu. Trunks cofnął się o krok i zacisnął zęby, poruszony bezsensowną brutalnością tego zajścia. Ciałko klapnęło na ziemię bez życia, w okręgu wypalonej trawy.
- Popsułeś mi wejście.
Trunksa przeszył dreszcz niepokoju, a jego oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej na dźwięk głosu, który już kiedyś słyszał. Kolejna postać wyłoniła się z panującego we wnętrzu statku cienia i powolnym krokiem zeszła po podeście. Chłopak od początku miał wrażenie, że ta ki jest mu dziwnie znajoma.
Lord Freezer stanął na polanie wśród kwiatów i płynących z nieba promieni słonecznych. Motyle wzbiły się do lotu, uciekając przed takim towarzystwem, a wiatr zdawał się wstrzymać swoje harce. Freezer odetchnął pełną piersią, naprężając smukłe i białe niczym kość słoniowa ciało. Jego skóra skrzyła się w ziemskim świetle, a gruby ogon przesuwał pośród kępek trawy. Trunks stał z otwartymi ze zdumienia ustami, stopniowo rejestrując to, co miał przed sobą. Kosmiczny lord ukazał mu się w swojej czwartej formie – dokładnie tej samej, w której Trunks pokonał go po podróży w czasie. Tym razem jednak ciało kosmity nie nosiło śladu po mechanicznych częściach, a było zregenerowane i w pełni sił.
W pełni sił to niedopowiedzenie…
Moc Freezera, mimo że jeszcze w stanie spoczynku, już teraz wielokrotnie przekraczała poziom, który reprezentował podczas ich starcia na Ziemi. Otworzył oczy, a purpurowe tęczówki wwierciły się w postać Trunksa. Chłopak wreszcie złapał oddech i zamknął usta, podczas gdy Freezer przekrzywił głowę na bok, przyglądając mu się z zaciekawieniem i uśmiechem dziecka, które chce się pobawić w wyrywanie muchom skrzydełek.
- Powiedz mi, młodzieńcze – przemówił głosem miękkim jak aksamit i, robiąc stosowną pauzę, oblizał wygłodniale wargi. – Czy to prawda, że ten którego zwą Son Goku nie żyje?
Serce Trunksa biło coraz szybciej. No tak, w tym świecie to Goku był odpowiedzialny za zniszczenie Freezera. I, bez wątpienia, to właśnie po niego przybył ten kosmiczny psychopata. Trunks zamierzał grać na zwłokę.
- Czego tu chcesz? – syknął, zdecydowanym gestem wyciągając miecz z pokrowca na plecach. Czuł, że nawet jeśli go nie sprowokuje, to Freezer i tak nie odejdzie w pokoju. – Przecież Goku cię zabił!
- Czyżbyśmy się znali? – Freezer przymrużył oczy jak kot. – Czy to moja sława wyprzedza mnie o dwa kroki? Chociaż jak tak teraz na ciebie patrzę, to nie mogę wyzbyć się wrażenia, że rzeczywiście jesteś mi znajomy…
- Ty mnie nie znasz. Natomiast ja ciebie doskonale. – Trawa zaszeleściła pod stopami Trunksa, gdy zaczął się zbliżać do Freezera. Klinga jego miecza błyszczała ostrzegawczo w słońcu. Kosmita natomiast przysłuchiwał mu się z uprzejmym zainteresowaniem, z rękami skrzyżowanymi za plecami.
- Bardzo ciekawe. Skoro już to ustaliliśmy, to może udzielisz mi odpowiedzi na moje poprzednie pytanie? Czy to prawda, że Goku nie żyje? – spytał, głosem ociekającym słodyczą.
Żołądek Trunksa zrobił fikołka. Już sama aura towarzysząca kosmicznemu lordowi sprawiała, że zbierało mu się na wymioty.
- Nie żyje. – Jego głos był niewiele głośniejszy od podmuchu wiatru. Podszedł do kosmity na tyle, że doskonale czuł emanujący od niego oślizgły zapach. – A teraz odejdź, zanim zrobisz coś, czego będziesz gorzko żałować.
Freezer wytrzeszczył na niego oczy, a potem przysunął dłoń do ust i zachichotał niemal kokieteryjnie. Ogon poruszył się w trawie niczym rozpieszczony wąż boa, wyrażając pobłażanie. Trunks zacisnął zęby i ściągnął brwi, a jego twarz wykrzywiła się na ten jawny pokaz drwiny.
- Proszę, proszę. Wiedziałem, że kogoś mi przypominasz. Mianowicie pewnego księcia, który nigdy nie wiedział, kiedy należy się zamknąć. Nie jesteś z nim czasem spokrewniony?
Poruszone oddechem wiatru włosy łaskotały Trunksa w policzki, ale nie zwracał na to uwagi. Jego serce nadal wygrywało ten sam rytm, który posiadało stado galopujących koni, a saiyańska natura biła w nim na alarm, wzywając do boju.
- Owszem. Był moim ojcem – odparł zimno, a Freezer roześmiał się, na powrót osłaniając usta ręką, jak podekscytowana nastolatka.
- Doprawdy? Nie wierzę! Mój mały Vegetka ojcem? Nie sądziłem, że ma w sobie instynkt opiekuńczy. Nie tak go wychowywałem. – Opuścił dłoń, a jego wargi wykrzywiły się w okrutnym uśmiechu. – Więc jesteś saiyańsko-ziemską hybrydą. Fascynujące. Nie mogę nie zauważyć, że użyłeś wobec Vegety czasu przeszłego. Czyżby i on raczył wreszcie rozstać się z tym światem? – Mięśnie twarzy Trunksa stężały, a Freezer westchnął pogodnie i pokiwał głową. – Co za szkoda. Był moim ulubionym podwładnym i maskotką armii. Może nawet pozwolę ci teraz zająć jego miejsce, co ty na to?
- Po co tu jesteś, Freezer? – wycedził, zaciskając dłoń bardziej na rękojeści miecza.
Obosieczna głownia sprawiała wrażenie spragnionej krwi, a twarz Freezera, odbijająca się w zadbanym ostrzu zdawała się sygnalizować, że tylko jeden rodzaj krwi jest w stanie to pragnienie zaspokoić. Miecz reagował na każde poruszenie mięśni Trunksa, wysyłając uspokajające wibracje wprost do jego serca. Freezer spoglądał na niego spode łba, ale przebiegły uśmiech nie opuszczał go ani na chwilę.
- Chciałem zemścić się na Super Saiyaninie, który przyczynił się do mojego upadku. Kiedy przywrócono mnie do życia, rozpocząłem trening, by zmierzyć się z nim na nowym poziomie i odpłacić mu za moje upodlenie… Ale po dwóch miesiącach dobiegła mnie wieść o tym, że Goku umarł i że nie ma już żadnego Super Saiyanina, któremu musiałbym stawić czoła. Przerwałem więc trening i postanowiłem sprawdzić, czy to prawda. Teraz widzę, że i owszem. Wraz z Goku odeszła jedyna moc, która była w stanie mi zagrozić.
- I tu bardzo się mylisz – syknął Trunks.
- Doprawdy? A niby kto miałby rzucić mi wyzwanie? Może ty? Skoro jesteś synem Vegety, to tłumaczy tę pewność siebie – prychnął kpiąco. – Uwierz mi, twój ojciec miał odrobinę talentu i wielkie ego. Nawet jeśli te wątpliwej jakości zdolności odziedziczyłeś, to i tak nie dorastasz mi do pięt. Vegeta zdechł na kolanach przede mną. A teraz ty pójdziesz prosto w jego ślady.
Trunks obnażył zęby pozwalając, by z gardła wyrwał mu się zwierzęcy warkot. Ziemia pod stopami chłopaka zaczęła drżeć, a ubranie zatrzeszczało, gdy mięśnie się napięły. Freezer zrobił krok w tył, zachowując ostrożność, a Trunks odchylił głowę i wrzasnął w stronę niebios. Podmuch złotej energii wstrząsnął polaną i przemienił go w Super Saiyanina.
- Co do…?!
Freezer aż się zapowietrzył, a Trunks ruszył w jego stronę z furią godną swojego ojca. Z rykiem wzbił się w powietrze, zamierzając mieczem na głowę Freezera, tak jak poprzednim razem. Teraz jednak kosmiczny lord zdążył odskoczyć, rozmijając się ze śmiercionośnym ostrzem o centymetry. Mimo że siła i szybkość Trunksa robiły na nim wrażenie, nie zamierzał poddać się bez walki.
- Trzeba było dokończyć swój trening! – krzyknął Trunks i zaatakował ponownie.
- To pewność siebie zabiła Vegetę. A teraz zabije i ciebie! – warknął Freezer i otoczył się fioletową aurą ki.
Starli się w powietrzu, a trzypalczasta stopa zacisnęła się na nadgarstku Trunksa niczym imadło. Miecz w brzdękiem wbił się w ziemię pod nimi, a łokieć Trunksa w szczękę kosmity. Głowa Freezera odskoczyła, a jego szyja wygięła się pod dziwnym kątem. Kosmita w bólach wypluł czarną krew i wykrzywił się w grymasie rozbudzonej na nowo furii.
- Kiedy z tobą skończę, będziesz mnie błagać o śmierć! – Energia Freezera wybuchła na nowo, a Trunks został odrzucony przez jej podmuch.
Nim zdołał odzyskać kontrolę nad ciałem i kierunkiem lotu, Freezer pojawił się za nim i kopnął go w lędźwie. Trunks zgiął się, mając wrażenie, że już ten jeden cios łamie mu kości i uszkadza kręgosłup. Freezer nie próżnował. Kolejne uderzenie kolanem wyrwało chłopakowi powietrze z ust, a kiedy całkiem zatopiło się w jego brzuchu, Trunks zobaczył gwiazdy. Złota aura rozbłysła w proteście, a włosy wróciły do fioletowej barwy. Trunks runął na ziemię jak szmaciana lalka i znieruchomiał pośród opadającego kurzu. Ciało chłopaka było sparaliżowane z bólu, a płuca odmawiały mu posłuszeństwa. Jednak jeszcze bardziej we znaki dawała mu się świadomość o potworności siły Freezera. Skoro już dwa miesiące ćwiczeń przyniosły takie efekty, to co by się stało, gdyby trenował dalej…?
- Powiedz mi, która z kończyn jest ci najmniej potrzebna? – Głos Freezera znów był delikatny jak aksamit. – Czy hybryda może żyć bez głowy?
Uniósł dłoń, stając nad Trunksem. Chłopak próbował podźwignąć się na kolana, ale ręce nie chciały z nim współpracować i raz za razem padał na twarz, pokonany i ośmieszony jak dziecko. Przerażenie zaczęło zbierać się w jego gardle. Co teraz będzie ze światem? Co z Bulmą? Freezer zabije ich wszystkich! Musiał wziąć się w garść, po prostu musiał! Syczał z cierpienia i w mozole przebierał palcami w trawie, wciąż usiłując przekonać obolałe ciało do zadowalającej reakcji.
No dalej, Trunks, no dalej!
W końcu udało mu się podeprzeć na łokciach, ale w tej samej chwili Freezer schwycił go za włosy i brutalnie poderwał jego głowę do góry. Trunks stłumił okrzyk bólu, gdy kręgi szyjne trzasnęły nieprzyjemnie. Kosmiczny lord wypuścił powietrze z ust tuż przy uchu Trunksa – tak, aby ten poczuł je na szyi i policzku.
- To dobry pomysł. Zaczniemy od twoich łapek.
W dłoni Freezera rozbłysła krwistoczerwona kula energii. Nie większa niż piłka do golfa, ale wystarczająca, by Trunksowi włosy zjeżyły się na karku. Syknął, próbując się odsunąć, a Freezer nadepnął na jego splot słoneczny i przyszpilił go do podłoża, jednocześnie wciąż trzymając za włosy i wyginając w nienaturalnej pozycji. Trzy paluchy wbiły się pomiędzy żebra chłopaka, a ten wrzasnął.
- Leż spokojnie, kosmiczna małpko. Będę delikatny…
Oczy Trunksa rozszerzyły się ze strachu, gdy bezskutecznie próbował dosięgnąć miecza, który okrutnym zrządzeniem losu cały czas majaczył mu tuż przed nosem – niczym fatamorgana wodopoju w samym sercu pustyni. Usłyszał świst powietrza, kiedy ręka Freezera uniosła się, a następnie opadła, posyłając pocisk energii prosto w zgięcie jego łokcia.
Wybuch oślepił go i ogłuszył, ale wcześniej Trunks zdążył zauważyć, że z naprzeciwka w ich kierunku nadlatuje inna ki. Wiązka była jeszcze mniejsza od tej wystrzelonej przez Freezera, ale silna na tyle, by przy zderzeniu zepchnąć ją z trajektorii i posłać z powrotem – prosto w głowę kosmicznego lorda. Trunksowi zaczęło dzwonić w uszach, a Freezer zawył, puszczając go i łapiąc się za osmaloną twarz. Trunks zarył nosem o ziemię, ale mimo to znalazł w sobie tyle siły, by przezwyciężyć szumy w uszach i osłabione światłem oczy, i odczołgać się od swojego kata.
- Co do diabła?! Co to było?! – skowyczał Freezer, miotając się na środku polany. Niegdyś biała skóra wokół jego oczu stała się teraz czarna, a białka nabiegły krwią.
Trunks uniósł twarz z trawy w porę, by zaobserwować jak tuż przed nim zatrzymuje się para butów. Mgła stopniowo odpływała z wizji, a nieznajoma postać wyłaniała się z niej niczym figura z dziobu okrętu. Trunks ze zdumieniem zarejestrował jasny ogon i specyficzną zbroję. Nim zdążył spojrzeć na oblicze swojego wybawiciela, za plecami usłyszał zdławiony zdumieniem głos Freezera:
- Ttuce!
- We własnej osobie. – Saiyanka uśmiechnęła się drwiąco. – Tęskniłeś?


Okej, odwołuję alarm, historia uległa przedłużeniu. Sami tego chcieliście! ;] Dzisiaj taki mały filler, ale Mirai Trunks jest moją drugą ulubioną postacią w całej serii, więc nie mogłam przejść obok niego obojętnie. Te wydarzenia, mimo że w przyszłości, mają oczywiście miejsce przed rozdziałem szesnastym i siedemnastym. Aczkolwiek zakładam, że już o tym doskonale wiecie.
Ps. Dziękuję za 10 000 odsłon!

7 komentarzy:

  1. Jak zwykle TTuce się spóźnia. Ale nie rozumiem tego Freezera, czyżby to ten z najnowszego filmu, ten co potrafi wejść na swoją swag złotą wersję? Tylko w tym filmie przez 4 miesiące trenował, po to by się zemścić na Goku, a tak to nic a nic. No cóż, fajnie się czytało, Bulma się nie zachowywała jak Bulma, a Trunks tak samo. Oni się bardzo dobrze dogadywali, a nie się kłócili -,-. Pozdrawiam i czekam na dalsze rozdziały
    Kenzuran(Blade) River

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była prawdziwa kłótnia, to było przekomarzanie się. ;p Bulma lubi sobie pokrzyczeć. A ten Freezer to nie jest ten sam Freezer. Jak zauważyłeś, nie trenował czterech miesięcy, przez co jest znacznie słabszy od tego, który pojawia się w filmie. No i nie osiągnął "złotej formy" (przynajmniej na razie).

      Usuń
  2. Fajny rozdział, przyjemnie się czytało ;)
    Lubie w opowiadaniach kłótnie-przekomarzanie się :D
    Czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczymy dokąd mnie te kłótnie zaprowadzą. xD

      Usuń
  3. Wspaniały rozdział! Jak ja uwielbiam to opowiadanie!!! ;)
    Timeline Mirai Trunksa i jego spotkanie z Freezerem było ciekawe, jak i również "kłótnia" z Bulmą, która jak zwykle była tak samo naturalna, nie ważne czy to przyszłość czy teraźniejszość. :)

    Mam nadzieję, że w kolejnym chapterze dowiem się w końcu, czy TT z teraźniejszości umarła. Liczę, że przeżyła, bo bez niej ten ff po prostu nie może istnieć! ;)

    Ściskam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga Nocebo.
    Na wstępie muszę przeprosić Cię a tak długą nieobecność na Twoim blogu. Jakoś tak wyszło, że nie miałam czasu i chęci czytać cokolwiek... Tak to bywa kiedy całe życie wywraca się do góry nogami, ale to nie pora by pisać o mnie, a o Twoim opowiadaniu!
    Muszę przyznać, ze pomysł jest bardzo dobry i oczywiście oryginalny, ale wiadomo, że nie można było tego pominąć gdyż w ostatnich wydarzeniach Twojej opowieści właśnie oba Mirai pojawili się w ostatnim starciu z demoniczną Ttuce! :D
    I urwałaś w takim momencie... No wiesz? Ja mam się tyle dobrze, że wciąż mam co czytać gdyż jestem trochę w plecy z Twoim opowiadankiem, jak zawsze na wysokim, w sumie bardzo wysokim poziomie!
    Nie wiem... zanudzam chyba pora iść dalej ;D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. wuj cioteczny Unterwäsche.
    pomyślałam sobie, że z takich dalszych wpisów nie będę komentować każdego, ale musiałam :D
    na wspomnienie wuja parsknęłam śmiechem na całe mieszkanie xD

    OdpowiedzUsuń