piątek, 10 lipca 2015

15. Blame it on my own sick pride


Ciało odmawiało Kakarotto posłuszeństwa. Oczy Saiyanina pozostawały utkwione w zwłokach Chi-Chi, nawet kiedy Gohan przedzierał się przez strugi deszczu i szarżował na niego z furią, raz po raz zadając mu potężne ciosy. Kakarotto napinał się, a jego mięśnie się blokowały, niezdatne do obrony i reakcji. Ttuce obserwowała to ze zdumieniem i odnosiła coraz większe wrażenie, że Goku, gdziekolwiek teraz był, zaczynał się przeciwstawiać swojemu ciemiężycielowi.
Kolejne uderzenie wreszcie zbiło go z nóg – kiedy otoczona białą poświatą pięść weszła w kontakt z jego brodą, Kakarotto nie tylko runął na plecy, pokonany przez moc, której źródło leżało daleko od saiyańskich korzeni. Równocześnie utracił też boską formę, a szkarłatne włosy na powrót stały się czarne. Gohan nawet tego nie zauważył. Jak błyskawica i z wrzaskiem, który zdawał się przeszywać przestrzeń niczym towarzyszące mu porykiwania burzy, mknął znów na przeciwnika z zamiarem pomszczenia matki. Jego oczy lśniły blaskiem, który nie zawitał w nich od czasu walki z Komórczakiem.
Kakarotto uniósł się na łokciach, ukazując zakrwawione zęby w bolesnym grymasie. Ttuce czuła, że Gohanowi jest teraz obojętne, czy zada śmiertelny cios uzurpatorowi, czy własnemu ojcu. Na oczach wszystkich zgromadzonych Gohan schwycił Kakarotto za szyję i uniósł go nad ziemię, a potem wraz z nim wzbił się w powietrze. Na wysokościach, z premedytacją i skupieniem, zaczął systematycznie uderzać pięścią w jego twarz, masakrując mu kości policzkowe. Zaciśnięte palce stopniowo pokrywały się warstwą lepkiej czerwieni, a Gohan przekraczał i przekreślał wszystkie granice, jakie kiedyś wyznaczały mu drogę.
Kiedy huk, towarzyszący ostatniemu uderzeniu wreszcie umilkł, za plecami Ttuce rozległ się głos Gine:
- Jeszcze trochę potrwa, zanim Goku wróci do normalności.
Ttuce obejrzała się, koniuszkami palców przytrzymując na ramionach pelerynę Piccolo. Gine wpatrywała się w walczących, a jej oczy nosiły pasję podobną do tej, którą widziała wcześniej na twarzy Gohana. Ttuce zmarszczyła brwi i w końcu podniosła się z ziemi. Nawet w szaleństwie burzy usłyszała, jak na błotniste podłoże upada fasolka Senzu. Podniosła ją zaraz i oczyściła kciukiem, jednocześnie zastanawiając się, gdzie i kiedy Nameczanin zdołał ją ukryć.
- Wiesz co musisz zrobić.
Głos Gine był cichy i przenikliwy, także Ttuce miała wrażenie, że słyszy go wyłącznie w swojej głowie. Utkwiła wzrok w Vegecie. Saiyanin nadal klęczał na ziemi, przyglądając się jak Kakarotto pokonuje opór Goku i odzyskuje kontrolę nad ciałem. Mimo że utracił już boską transformację, jego energia pozostawała wciąż na wysokim poziomie. Gohan z ofensywy stopniowo przechodził w defensywę, podczas gdy przeciwnik zaczynał zasypywać go gradem ciosów. Jeden z energetycznych pocisków uderzył swoją krawędzią w twarz Gohana, po skosie rozcinając mu skórę na czole i policzku, i tylko cudem pozostawiając oko nienaruszone. Krew spłynęła po rozgrzanym z wysiłku obliczu i czerwoną kurtyną przesłoniła wizję, a w odpowiedzi z gardła chłopaka wyrwał się warkot godny polującego zwierzęcia. Ugiął nogi w kolanach i w mgnieniu oka zaatakował ponownie, podjudzony do dalszej walki.
Gine wyminęła Ttuce i odbiła się od podłoża, wznosząc nad walczących. Deszcz smagał jej rozwichrzone włosy, gdy wśród chmur nadzorowała sytuację i czekała na odpowiedni moment do wkroczenia do akcji. Gdy tylko szala wygranej zaczęła się znów przechylać na stronę Kakarotto, Gine pojawiła się obok i uderzyła kantem dłoni o jego szyję. W tym samym momencie Saiyanin runął w dół jak worek kamieni.
- Co do diaska?! – Kakarotto zdawał się być na wpół sparaliżowany, gdy na ziemi próbował poruszyć rękami i się wyprostować.
Ttuce od razu zauważyła w skutkach ataku Gine podobieństwo do swojego Chaos Attack. Matka wylądowała naprzeciwko Kakarotto na jednej nodze, a z drugą ugiętą w kolanie i uniesioną jak do zadania kopniaka. Dłonie miała na wysokości klatki piersiowej, zwrócone krawędziami w stronę przeciwnika i w gotowości do wykonania kata. Nie mrugała, skupiając się i wyrównując oddech. Z chłodną kalkulacją obserwowała jak Kakarotto próbuje zdjąć z siebie blokadę, którą na niego nałożyła. Ttuce zmrużyła oczy. Od początku miała tę Saiyankę za słabeusza, ale teraz okazało się, że bardzo się w tym osądzie pomyliła. Skoro Gine znała techniki, których Ttuce w dzieciństwie uczyła królowa Celeri, to nie można jej było pod żadnym pozorem lekceważyć. Gine porzucała furię i pociski ki na rzecz tradycji, czyniąc swoje ruchy płynnymi niczym poruszenia gałęzi drzewa.
Kakarotto w końcu się rozruszał i podźwignął z kolan. Zaraz potem bez namysłu przymierzył się do odwetu na Gine. Saiyańska krew nie pozwalała mu złożyć broni i kazała walczyć do całkowitego wyczerpania organizmu i nieuchronnej śmierci, która czaiła się już za rogiem i machała na powitanie. Szarżował więc na Gine niczym rozzłoszczony przez torreadora byk, ale kobieta z łatwością uchyliła się przed jego pięścią i niemalże tanecznym krokiem wyprzedziła następne posunięcie. Jej cios po raz kolejny zdawał się być prosty i minimalny, choć tym razem wymierzony dokładnie pomiędzy żebra. Kakarotto ze skowytem runął na powrót na kolana. Gohan zbliżył się do walczących, a towarzysząca mu jasna energia płonęła w deszczu, ani na chwilę nie tracąc na intensywności. Jednak furia półkrwi Saiyanina znacznie zelżała, a w oczach znów pojawiło się opanowanie. Przedstawienie Gine nie tylko utrzymało Kakarotto w ryzach, ale i dało jego synowi czas na dojście do siebie i uniknięcie popełnienia niewybaczalnego błędu.
Ttuce nie miała wątpliwości, że Gine nie stanowiłaby dla Kakarotto przeszkody, gdyby ten pozostawał w boskiej transformacji lub chociażby przemienił się w Super Saiyanina. Przewidywała też, że Kakarotto niedługo sam się tego domyśli. Spojrzała jeszcze raz na fasolkę, którą cały czas trzymała w dłoni i ze złością zacisnęła na niej palce. Zarzuciła ciężką pelerynę na ciało Piccolo, zakrywając mu twarz, i ruszyła w stronę Vegety. Kakarotto był zbyt zajęty opędzaniem się od Gine i Gohana, by i tym razem zwrócić na nią uwagę. W końcu jednak z jego gardła wyrwał się wrzask, a ciało otoczyła energetyczna aura. Uśmiechnął się z triumfem, gdy włosy przemalowały mu się na złoto, a Gine zrobiła zdecydowany krok w tył.  Zanim jednak skorzystał ze swojej nagłej przewagi, snop niebieskiej ki ugodził go w twarz i posłał na łopatki. Kakarotto ponownie wypadł z transformacji i w rozpaczliwym geście złapał się za głowę.
- Dlaczego wszyscy celują w twarz?! – wrzasnął, oślepiony własną krwią.
- Bo z tym grymasem wyglądasz przebrzydle.
Bulma miała na sobie kalosze sięgające kolan, a na oczach laboratoryjne gogle o przyciemnionych szkłach. Na jej twarzy widniały czarne smugi, a napuszone włosy wiły się w nieładzie. Obie dłonie zaciskała na sporych rozmiarów metalicznym dziale, które uniosła ponownie, gdy tylko Kakarotto podźwignął się na nogi. Kolejny niebieski pocisk z precyzją ugodził go w tors i wyrzucił w powietrze jak balon, z którego ktoś gwałtownie spuścił powietrze.
- To spreparowana ki, nie lekceważ jej – powiedziała Bulma, po czym przysunęła twarz do broni i przymknęła jedno oko, drugie skupiając na celowniku. – Takie źródło szybko się nie wyczerpie.
Vegeta spoglądał na swoją żonę z niedowierzaniem i krzywił się za każdym razem, gdy Kakarotto próbował przeprowadzić na nią atak. Przez większość czasu Bulma radziła sobie sama i jego wysiłki nagradzała pociskami z najnowszej zabawki, która mogła jeszcze zyskać tytuł ostatniego produktu Capsule Corporation w historii. Kiedy jednak Kakarotto okazywał się być szybszy niż oko kobiety, Gohan i Gine byli tuż obok, by mu przeszkodzić i ściągnąć uwagę na siebie. Kakarotto odbijał się między trójką wojowników niczym piłka, przyjmując ciosy, których nie miał prawa przeżyć. W oczach Bulmy nie było już śladu po łzach. Widziała zwłoki Chi-Chi, leżące na skraju pobojowiska i to wystarczyło, by uzbroiła się w iście saiyańską determinację.
- Oddasz mi mojego przyjaciela, ty potworze – szepnęła, po raz kolejny naciskając spust broni. Wraz z odgłosem wystrzału jej głos przybrał na sile: – Oddasz mi mojego Goku i pójdziesz do diabła – tam gdzie twoje miejsce!
- No i co się tak krzywisz, bracie? Zazdrosny? – Ton Ttuce ociekał jadem, skumulowanym głównie w tym jednym specyficznie zaakcentowanym słowie. Kiedy nawiązali kontakt wzrokowy, wyciągnęła do Vegety dłoń z fasolką. – Załatwimy to razem. Ostatni raz.
Vegeta widział powagę czającą się w oparach złośliwości. Ttuce nie zamierzała zapomnieć i wybaczyć mu zdrady, ale godziła się na zawieszenie broni na czas walki z Kakarotto. Saiyanin nadludzkim wysiłkiem wziął od niej fasolkę i rozgryzł ją, czując jak cierpki smak rozchodzi mu się na języku.
- Dam ci część mojej ki – powiedziała Ttuce z ociąganiem.
- Nie potrzebujesz jej? – Vegeta odsunął dłoń od klatki piersiowej, z której wreszcie przestała lać się krew, a wnętrzności już nie groziły, że zaraz mu wypadną. Dziura po ataku Kakarotto zasklepiała się na jego oczach; kości wracały na miejsce, mięśnie sklejały się ze sobą, a skrawki skóry rozciągały i łatały nadprogramowy otwór.
- Już nie. Wstawaj, będzie zabawnie. – Na ustach Ttuce igrał chory uśmieszek, nieobejmujący oczu. Vegeta podźwignął się na nogi i wyprostował, zajmując pozycję obok niej i po raz pierwszy od dłuższego czasu oddychając pełną piersią. Za przykładem siostry przebiegł wzrokiem po walczących.
- Zajmijcie go na jakiś czas. A ja zrobię to, co wychodzi mi najlepiej – oznajmiła Ttuce i wyciągnęła do Vegety rękę.
- To znaczy? Jakoś nie zauważyłem, żebyś wykazywała specjalny talent w jakiejkolwiek dziedzinie poza graniem mi na nerwach. – Ze ściągniętymi brwiami spojrzał na jej dłoń i prychnął kpiąco. Ttuce również prychnęła.
- No dalej, bracie. Nie mamy całego dnia. Na tym etapie Kakarotto powinien już dawno nie żyć. Energia życiowa Goku spadła do minimum. To oczywiste, że teraz czerpie moc z Czwartego Wszechświata. Muszę mu odciąć dostęp do niej.
Strzępki rękawic opadły na ziemię, a Vegeta z sarknięciem złapał ją za dłoń. Palce Ttuce zacisnęły się na jego, a on momentalnie poczuł przenikającą przez ciało falę ciepła. Zaraz potem z łatwością i prawie bez namysłu wskoczył na pierwszy poziom Super Saiyanina. Ttuce pozostawała w normalnej formie, a jej złota aura przelewała się na Vegetę, przywierając do niego jak nowa skóra. Saiyanin przeszedł drugą transformację. Jego łuna wzmocniła się, włosy rozrosły niczym płomień, a z gardła wyrwał się bojowy ryk. Ttuce zacisnęła zęby i wzmocniła uścisk, przekazując mu jeszcze więcej energii. Nie było to przyjemne uczucie – zupełnie jakby ktoś spuszczał z niej krew.
Kakarotto przestał się miotać pomiędzy trójką swoich oponentów i spojrzał w stronę rodzeństwa. Z jego ust wyrwało się syknięcie, gdy zaobserwował jak włosy Vegety migoczą intensywnie, z każdą chwilą blednąc, wydłużając się i zalewając mu plecy. Otoczeni potężną łuną energii Vegeta i Ttuce nie zdali sobie sprawy, że Saiyanin jedną nogą jest już w trzeciej transformacji. Kakarotto spiął się więc i wystrzelił spomiędzy otaczających go wojowników, po czym z góry zamierzył się na Bulmę. To posunięcie miało przewidywalne konsekwencje. Vegeta momentalnie puścił rękę Ttuce, tracąc wszystkie poziomy przemiany i rzucił się na niego w swojej podstawowej formie.
- Nie muszę być Super Saiyaninem, żeby cię zniszczyć! – ryknął, uderzając go w splot słoneczny i wbijając w ziemię.
Ttuce osłoniła oczy przed intensywnym blaskiem, a potem zmrużyła je, między palcami obserwując jak czerwona aura zderza się z niebieską, gdy Kakarotto i Vegeta po raz kolejny starli się na niebie. Jej wzrok przez chwilę śledził tańczące kolory, a myśli nagle przywołały do niej zamierzchłe wspomnienie głosu matki:
Od początku istnienia dwie energie współgrały ze sobą we wszystkich wszechświatach. Żadna z nich nie była lepsza, czy silniejsza i żadna nigdy nie triumfowała w sposób ostateczny nad swoją towarzyszką. Przeciwnie, jedna ustępowała drugiej i nosiła w sobie jej zalążek, zapewniając ład i kontynuację cyklu życia…*
Ttuce poczuła nieprzyjemny dreszcz, gdy wykrzesane przez Saiyanów iskry opadły na ziemię. Wyciągnęła z sakiewki karty i zdecydowanym gestem uniosła je na wysokość oczu. Kakarotto zdawał się wychwycić ich zapach, bo odwrócił się do niej natychmiast i zamarł w tej pozycji. Uderzenie pioruna o podłoże oświetliło jego bladą skórę i oczy nieboszczyka. Kakarotto był wrakiem człowieka, spopielonym i zniszczonym przez ataki przyjaciół. Ręce Saiyanina zwisały ciężko po bokach, a zalewająca go krew z czerwonej stała się niemal czarna. Wszelkie maski opadły i odsłoniły twór mocy z innego świata, który podszywał się pod Kakarotto i skradł ciało Goku.
- To chyba musi być pierwszy raz w twoim życiu, kiedy walczysz dla kogoś innego niż siebie samej – szepnął, a jednak Ttuce usłyszała go doskonale.
To już nie był głos Goku ani nawet Kakarotto. Teraz był to głos Czarnego Wojownika, który rozpoznałaby w każdych okolicznościach. Ciało Saiyanina przestało zwracać uwagę na swoich oponentów, a jego oczy zalśniły, wwiercając się w ściskane przez Ttuce karty. Marionetka została uszkodzona, a jej sznurki zerwane. Przedstawienie dobiegało końca.
- Przyjemność po mojej stronie – odparła Ttuce równie cicho, po czym poderwała karty w powietrze.
Zerwał się ostry powiew wiatru, ze strug deszczu tworzący wodne tornado. Niebo rozstąpiło się w fioletowym świetle niczym morze, przedzierając w pół i ukazując konstelacje, których nigdy przedtem nie było widać z Ziemi. Ciało Ttuce znów otoczyły purpurowe płomienie. Kakarotto chwiał się i pochylał, wpatrując w nią jak zombie, z wygłodniałymi oczami i rozchylonymi ustami. Z gardła Saiyanina wyrywały się jedynie gardłowe pomruki, a mimo to Ttuce nadal słyszała ten sam przemawiający do niej głos:
- Powiedz mi, Ttuce… Boisz się spotkania z Raditzem, bo zabiłaś jego dziecko?
Saiyanka uśmiechnęła się drwiąco, a dwadzieścia dwie karty wystrzeliły z jej dłoni, rozkładając się nad głową i drżąc w gotowości do użycia.
- Nie rozpraszaj mnie. Za późno na te sztuczki. Tym razem powróżę ci z pełnego układu.
Oczy Kakarotto rozszerzyły się ze zdumienia, a w tej samej chwili Vegeta, Gine, Gohan i Bulma przeprowadzili skoordynowany atak. Cała czwórka wystrzeliła w niego wiązki energii, łapiąc go w krzyżowy ogień. Ttuce krzyknęła coś w pramowie, a karty otoczyły ciało Kakarotto i przywarły do niego ciasno. Saiyanka zmaterializowała się tuż przy nim i przytknęła palec do jego czoła.
- To za Piccolo.
Wybuch fioletowego światła pochłonął wszystko, a purpurowe snopy energii powędrowały od dwójki Saiyanów aż do ziemi i po chwili przebiły ją na powrót, wystrzeliwując w powietrze w innych miejscach pobojowiska. Czyjś wrzask zmieszał się z hukiem eksplozji, a niebo Czwartego Wszechświata jeszcze rozszerzyło swoje wpływy, rozciągając się i dominując na nie swoim terenie. Chór głosów rozbrzmiał w przestrzeni, skandując w pramowie i opowiadając o czasach, których Ziemianom nigdy nie dane było zaznać.
A potem wszystko ustało.
Ciało Goku opadło na ziemię, a Ttuce odskoczyła od niego na bezpieczną odległość. Pokonany Saiyanin zastygł wreszcie w bezruchu, a deszcz i nawałnica ustały, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miejsce bitwy wypełniła absolutna cisza, jak w sercu tornada. Czas zdawał się zatrzymać i przywołać na swoje miejsce stan nieważkości. Pojedyncze kamyki uniosły się w powietrzu, a stłamszona trawa tu i ówdzie podniosła swe ramiona. Ttuce tkwiła wciąż w tym samym miejscu, wprost pod niebem Czwartego Wszechświata, wpatrując się pusto w przestrzeń. W tym samym czasie powaleni w walce wojownicy zaczęli stawać na nogi. Bulma odszukała Trunksa i Vegetę, a Goten przylgnął do Gohana. Tien, Yamcha i Krillan podeszli do Gine, podczas gdy za ich plecami zaczęła się zbierać i formować różowa breja – znak, że Buu postanowił złożyć się do kupy.
Czując na sobie ręce rodziny, Vegeta nie odrywał wzroku od Ttuce. Wiedział, że to jeszcze nie koniec atrakcji na ten dzień. I nie pomylił się. Jego siostra tak jak stała, nagle runęła na ziemię i znów otoczyła ją fioletowa poświata. Saiyanka odchyliła głowę w tył, a gdy otworzyła usta, wydostał się z nich snop światła, który uniósł się wprost do otwartego na niebie portalu. Oczy Ttuce przybrały na jadowicie żółtej barwie, a jej ciało zaczęło się pokrywać łuskami.
- Co do diabła?! – warknął Vegeta, puszczając ramię Bulmy i robiąc krok w stronę siostry.
Wisząca nad nimi cisza była nienaturalna i przytłaczająca, powietrze zdawało się rzednąć, a uczucie duszności dopadało stopniowo wszystkich wojowników.
- Kobieta zostanie zjedzona, a moja przemiana dobiegnie końca. Wtedy na pewno spotkamy się twarzą w twarz, Królu Wszystkich Saiyanów. – Męski głos uniósł się w przestrzeni. Tym razem nikt nie miał wątpliwości, że dobiega z innego świata.
Gohan trzymał Gotena kurczowo przy sobie, wzrokiem mierząc obce mu gwiazdy, które mrugały do wojowników z wnętrzności nieba. Błysnęło fioletowe światło i znów zerwał się wiatr, a z ust Ttuce wreszcie wydobył się krzyk. Purpurowa aura otoczyła ją niczym trujący gaz, a ona skuliła się na ziemi, pokonana i spętana niewidzialnymi więzami jak ofiara dla bogów. Ubranie i pozostałości zbroi na jej plecach zaczęły pękać – coś zdawało się wyrywać spod skóry Saiyanki. Owym czymś był czarny dym, który wkrótce uniósł się nad skurczoną sylwetką i przybrał kształt węża, wijącego się w powietrzu niczym Shenron.
Niemalże całkiem zrezygnowana Ttuce czuła, że opuszczają ją wszystkie siły, a jej tok myślowy zamiera. Ociężałe powieki zamknęły się same. Teraz wypełniał ją już tylko ogłupiający ból, gdy płomienie lizały skórę, a ta pękała wraz z kośćmi, poddając się woli silniejszego przeciwnika. Nagle na ramieniu Saiyanki zacisnęła się widmowa dłoń.
Liczę na ciebie, wariatko.
Znajomy impuls przeszył jej ciało. Oczy Ttuce otworzyły się gwałtownie, gadzie źrenice jeszcze się zwęziły, a z gardła wyrwał okrzyk, który nie miał nic wspólnego z bólem. Teraz był to wrzask wydobywający się z wnętrza wojownika, który wpadł w berserk i nie cofnie się przed niczym. W fioletowym blasku poddane transformacji oblicze Saiyanki wyglądało upiornie, z kącikami ust rozsuniętymi aż po uszy i wąskim językiem. Wężowa paszcza zdeformowała się jednak i wróciła do normalności, gdy Ttuce uniosła się na kolanach i skrzyżowawszy uprzednio ręce przed twarzą, z impetem rozsunęła je na boki, odpychając od siebie purpurowe płomienie. Zaraz potem czerwona energia eksplodowała z nową siłą, przeganiając magiczną konkurencję i niemal sięgając nieba.
- Jestem królową Saiyanów, z rodu Vegeta i Ichoke! – Ochrypły głos Ttuce wypełnił pustkę, a jej energia przybrała na sile, walcząc z fioletową łuną. Ziemia wokół niej wybuchła, tworząc nierówny krater, a kamieniste odłamki po raz kolejny uniosły się w powietrzu. – Jestem potomkinią Ive i Unice, założycieli saiyańskiej rasy! Jestem Ttuce, jestem Kosmicznym Wojownikiem, posłańcem śmierci i ogniwem, którego nigdy nie złamiesz! – Jej oczy wypełniły się czerwonym światłem, a zaciśnięte dłonie wbiły w glebę. Mięśnie pleców i ramion napinały się, jakby dźwigała na nich ogromny ciężar, a mimo to dawała radę się podnieść. – W tej chwili wyzywam ciebie i wszystkich pozostałych bogów, których jeszcze kryje Czwarty Wszechświat! Wyzywam was na wojnę i przysięgam, że nie dam się zniszczyć! Możecie mnie zabić, ale nigdy nie dostaniecie mojej dumy! I na pewno żadne z was mnie nie zje!
Czerwona energia przeszyła powietrze w kolejnym podmuchu tornada, a fioletowa łuna ulotniła się wraz z wrzaskiem tysięcy istnień do drugiego świata. Wąż zniknął, rozwiany na niebie niczym złe wspomnienie. Saiyanka stała już wyprostowana, a jej oczy nadal wypełniało światło. Łuski stopniowo odpadały od ciała, jak spopielone przez wybuch energii fragmenty skóry. Włosy Saiyanina trzeciej transformacji przybrały kształt błyskawicy, poruszając się na ziemskim wietrze, uwolnionym z zastoju przez moc Ttuce. Niebo Czwartego Wszechświata zadrżało, a jego gwiazdy zaczęły spadać i znikać. Głos dobiegający z wnętrza portalu brzmiał jak zasłyszany przez szybę:
Może i wygrałaś tę jedną bitwę, ale to dopiero początek. Nie miej co do tego żadnych wątpliwości.
Ttuce uniosła dłoń i przesunęła palcami po wąskim szlaczku czarnych łusek, który pozostał na jej szyi, wijąc się przez nią jak fantazyjny tatuaż. Karty wylądowały znów na wyciągniętej dłoni, a portal zamknął się, przywołując do normalności brunatne niebo i pozwalając ulewie na kontynuację.
- Wygrałam – szepnęła Ttuce sama do siebie, głosem ciężkim od niedowierzania. Nogi uginały się pod nią w błagalnej prośbie, a oczy łzawiły ze zmęczenia, ale ten dzień wciąż jeszcze nie dobiegł końca. Vegeta i Gohan już byli przy niej i naprawdę nie potrafiła stwierdzić, który wygląda na bardziej rozjuszonego tym występem. Zgodnie ze swoim charakterem, starszy Saiyanin zaatakował jako pierwszy:
- Co to było, do kurwy nędzy?!
Powolnym gestem Ttuce schowała karty do sakiewki. Jej odkryte plecy zadrżały ze śmiechu, a jego wydźwięk stał się niepokojący – czerpiący źródło z rzeczy, których inni na pewno nie uznaliby za powód do wesołości. Ttuce spojrzała na brata z ukosa i pozwoliła sobie na swój firmowy drwiący uśmiech. Blada skóra kontrastowała z zaschniętymi na niej strużkami krwi, a oczy błyszczały jak w gorączce.
- Czarny Wojownik. Przedstawiciel Czwartego Wszechświata – wymruczała z jakąś perwersyjną przyjemnością.
- To on cię ściga? – Ten tytuł nic Vegecie nie mówił, ale Saiyanin nie kwestionował mocy, której doświadczył na własnej skórze. – To jest ten przeciwnik?! I co takiego mądrego zrobiłaś, żeby go wkurwić?!
- Dlaczego od razu zakładasz, że musiałam coś zrobić? – Nadal obnosiła się z tym samym uśmieszkiem, a jej głos pozostawał pretensjonalny i obojętny. – Freezera nie obchodziło wyłącznie podbijanie Galaktyki Północnej, rozumiesz. Można o nim wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że nie był ambitny. Jego plany sięgały daleko poza nasz świat. Więc pracowaliśmy nad przedostaniem się do sąsiednich. Wykorzystaliśmy badania Tsufulian i na krótki czas udało nam się otworzyć przejście do Czwartego Wszechświata. Dowodziłam oddziałem, który się do niego przeniósł.
- I co dalej? – Kły Vegety znów ujrzały światło dzienne.
- Wylądowaliśmy na planecie Urtle. Zamieszkuje ją rasa magików, którzy prowadzą kult tamtejszego Boga Śmierci – powiedziała i przymknęła leniwie oczy. – Mogło się tak zdarzyć, że zabiłam ich kapłankę.
Z gardła Vegety i Gohana wyrwał się symultaniczny warkot.
- I teraz ów bóg próbuje się na tobie zemścić.
- Myślę, że to nie bóg, tylko ktoś, kto chce przywłaszczyć sobie jego moc. I jest bardzo blisko sukcesu. Właściwie gdyby nie ja, to już dawno by mu się to udało. – Niedbałym gestem odrzuciła wydłużone transformacją pasmo włosów na plecy.
- A możesz mi łaskawie wyjaśnić dlaczego zabiłaś tę kapłankę? Miałaś u Freezera za mało emocji? – syknął Vegeta, robiąc krok w jej stronę. Ttuce wyszła mu zaraz naprzeciw i stanęli oko w oko.
- Bo się o to prosiła. Tak samo jak ty teraz, bracie – wycedziła. – Kim jesteś, żeby prawić mi morały i rozliczać mnie z moich grzechów? Nie straszny mi Bóg Śmierci i tym bardziej ty! Nie wyobrażaj sobie, że jesteś lepszy ode mnie – morderca i zbrodniarz, który ma na rękach krew tysięcy, jeśli nie milionów! To że twoi tak zwani przyjaciele, bardzo wygodnie postanowili o tym zapomnieć, nie zmienia faktów! Jesteś kosmicznym śmieciem. Pogódź się z tym.
Vegeta już miał coś odszczeknąć, ale wtedy wepchnął się przed niego Gohan.
- Przez ciebie bohater tego świata zabił swoją żonę, a moją i Gotena matkę! – Zmierzył ją wzrokiem, w którym niewiele pozostało ze starego Gohana. Jego pięści zacisnęły się, a zaogniona rana napięła, przecinając twarz i nadając mu groźniejszego wyglądu. – Przez ciebie zamordował naszych przyjaciół! Powinienem rozerwać cię teraz na strzępy, zanim sprowadzisz nieszczęście na kogoś jeszcze!
- Ależ, nie krępuj się. Spróbuj – syknęła Ttuce, rozkładając ręce w zapraszającym geście, a potem zachichotała, rozbawiona nie wiadomo czym.
Teraz między Saiyanów wtargnął Tien Shinhan. Położył obie dłonie na ramionach Gohana, nim ten zdążył położyć swoje na szyi Ttuce i zacząć ją dusić.
- Odpuść. To nie jest dobry moment – szepnął, a Saiyanka tym razem roześmiała się już w głos.
- I kto to mówi? Pan przeleżałem nieprzytomny przez całe starcie? – Obrzuciła drwiącym spojrzeniem Yamchę i Krillana. – Po co tu w ogóle przyszliście? Żeby robić za sztuczny tłum? Pieprzone ofermy. Bez Goku jesteście nikim! Wasza ukochana planetka już dawno przestałaby istnieć, gdyby nie jego obecność. Powinniście nosić go na rękach.
- Teraz to nosić na rękach? A kto pozwolił, żeby został opętany?! – wrzasnął Gohan i wystartował do Ttuce, ale Tien znowu go przytrzymał. – I czemu to właściwie miało służyć?!
- Jesteśmy Saiyaninami, chłopcze! – Poturbowane ramiona Ttuce drżały od niemal histerycznego śmiechu, a twarz wykrzywiał szalony grymas. – My nie uciekamy przed wyzwaniem, tylko stawiamy mu czoła! Jeśli twój ojciec nie dał rady cię tego nauczyć, to już chyba nikt nie podoła.
Gohan wyrwał się Tienowi i wycofał, biorąc głęboki oddech. Był więcej niż pewny, że Ttuce postradała resztki zdrowego rozsądku i zwariowała. Odszukał Gotena i przygarnął go do siebie czując, że serce pęka mu na pół na widok mokrej od łez twarzy chłopca.
- Miałeś w tym swój udział. Zawiodłem się na tobie. – Ciężki od wyrzutów głos Gohana powędrował do Vegety, a ten skrzywił się mimowolnie. – Oboje nie jesteście warci mojej złości.
W tle rozległo się jękniecie i wzrok wszystkich zgromadzonych zwrócił się zaraz w stronę Goku. Bulma szepnęła jego imię i przycisnęła palce do ust. Saiyanin poruszył się na ziemi i po chwili podźwignął do siadu, a potem na nogi. Z dezorientacją spoglądał na swoje zakrwawione ręce i weryfikował uszkodzenia, których doznało ciało. Czarne oczy rozszerzały się z przerażenia i szoku, fundujących mu zastrzyk adrenaliny, niezbędny do zmuszenia obitych płuc do dalszej pracy. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, Ttuce podeszła do niego i spoliczkowała go solidnie. Głowa Goku z trzaskiem odskoczyła w bok, a z ust pociekła kolejna strużka krwi.
- Skup się. – Ttuce złapała go za brodę i szarpnięciem odwróciła twarzą w swoją stronę. Spojrzała mu w oczy i zaśmiała się już bez śladu wesołości. – Jesteś skupiony? Dobrze. To teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie – nie rób sobie tego. To nie ty. To moce, nad którymi nie miałeś prawa mieć kontroli.
Puściła go i odsunęła się o krok, a Goku wpatrywał się w nią dalej, oszołomiony i zbity z tropu. A potem jego wzrok zaczął wędrować po ruinach miasta. Ttuce westchnęła z irytacją.
- I teraz gorzkim żalom nie będzie końca…
Goku zobaczył poturbowanych wojowników i ciała na rozmokłym gruncie. Kiedy dotarł do Chi-Chi, kolana natychmiast się pod nim ugięły i upadł z powrotem na ziemię. To wszystko było jego dziełem. To zniszczenie, przelana krew i śmierć – wszystko znalazło początek w jego własnych dłoniach. Tęczówki Goku drżały, nie potrafiąc wykrzesać ani jednej łzy, a usta na przemian otwierały się i zamykały, wyrażając żal, którego nie umiał ubrać w słowa. Nie podszedł do Chi-Chi, ani jej nie dotknął. Było więcej niż jasne, że czuje się niegodny.
- Kak… Goku! – Vegeta poczuł, że energia rywala spada niemal do zera, a potem znika wraz z nim, gdy ten teleportował się w bliżej nieokreślonym kierunku. – Idiota postanowił się zabić!
Bulma wybuchła płaczem, w którym zmęczenie mieszało się z rozpaczą nad losem przyjaciela, a Gohan pozwolił sobie na przekleństwo i przycisnął niezrozumiale cichego Gotena bardziej do siebie. Chłopiec zdawał się myśleć, że to wszystko to tylko koszmarny sen, który minie kiedy wreszcie wstanie słońce. Ttuce prychnęła i odgarnęła mokrą grzywkę z oczu. Deszcz nadal padał rzęsiście na ich głowy, ale burza zdawała się nieco uspokoić.
- To stawia was wszystkich na przegranej pozycji – oświadczyła.
Głowa Vegety odwróciła się z impetem w stronę Ttuce, a ona pozwoliła, by energia Super Saiyanina trzeciego poziomu utworzyła wokół jej sylwetki pojedyncze wyładowania elektryczne. Długie włosy zaczęły się skrzyć. Siostra pokazywała Vegecie to, czego on sam nigdy nie osiągnął.

- Kabina supresji? A cóż to takiego?
- Pomieszczenie do ćwiczeń. Jak pewnie zauważyłaś, na Ziemi mamy słabą grawitację. Jeśli chcę potrenować, to muszę to robić w specjalnie do tego przygotowanych miejscach. Na szczęście moja partnerka jest naukowcem.
- Aż żałuję, że jej nie poznałam.

- Przyjmuję do wiadomości twoją abdykację, bracie. – Głos Ttuce znowu ociekał jadem, który tylko przybierał na intensywności w takt tego, jak Vegeta do niej podchodził. – Książę Vegeto z planety Ziemia. Ja, królowa Ttuce, zwierzchniczka tronu saiyańskiej rasy oświadczam ci, że od dnia dzisiejszego jesteśmy w stanie wojny. Jeśli choć spróbujesz zbliżyć się do orbity Vegetasei, czeka cię egzekucja. Wyrok śmierci dosięgnie też każdego z twoich kompanów, których odważysz się ze sobą zabrać.
Jej wzrok był twardy i niebezpieczny jak świeżo naostrzona katana. Ttuce zdawała się w ogóle nie zauważać Trunksa, który przez cały czas czaił się przy boku Vegety i wyglądał jakby bardzo chciał coś powiedzieć – i tym samym zwrócić na siebie uwagę. Słowa go jednak zawodziły, podczas gdy Ttuce radośnie kontynuowała swoją tyradę:
- Moje wojska jeszcze dzisiaj obiorą kurs na tę planetę. I przysięgam ci, dopilnuję, żeby w efekcie końcowym nie został po niej choćby ślad w Galaktyce Północnej. A jeszcze wcześniej sprawię, że tutejsze owady pełzając po ziemi będą mi słać podziękowania za żer, który im urządzę z waszych ciał.**
- Niech i tak będzie – warknął Vegeta, patrząc jej prosto w oczy i marszcząc nos jak szykujący się do ataku pies. – Ziemia nie pozostanie ci dłużna!
Temperatura między nimi zdawała się spaść poniżej zera. Ttuce pokazała zęby w szalonym uśmiechu.
- Narodziliśmy się dla wojny, więc to w niej rozstrzygnijmy nasze różnice. Do zobaczenia, mój bracie. Następnym razem spotkamy się dopiero na froncie. Niech wygra najbezwzględniejszy.
To powiedziawszy teleportowała się, a wtedy Vegeta wreszcie stracił panowanie nad sobą. Wrzasnął z frustracji i puścił w eter wiązankę soczystych przekleństw.
- Pierdolona natychmiastowa teleportacja! Jak ja nienawidzę tej techniki!
Tupnął raz i drugi, rozpryskując wokoło błoto i zawartość kałuży. Bulma podeszła bliżej i po raz pierwszy w życiu przylgnęła do niego przy świadkach. Vegeta znieruchomiał czując, jak oplata go ramionami w torsie i przyciska twarz do dziury w jego zbroi. Miotające ki działo i laboratoryjne gogle leżały zapomniane gdzieś w tle, a jej łzy moczyły materiał saiyańskiego kombinezonu. Vegeta położył dłoń na drżących plecach żony i odetchnął. Deszcz zaczął zacinać jeszcze mocniej, podczas gdy para czerwonych ślepi wpatrywała się w małżeństwo z ukrycia.
Teraz wasza kolej.

*Trochę taoizmu. Jak położę znowu łapkę na książce, z której mam te informacje i na której bazuje ten fragment, to dodam tytuł i autora (w chwili obecnej dysponuję tylko moimi notatkami).
**Mała wariacja na temat piosenki Only a Chilling Elegy z DB Kai, czyli muzycznego tematu Freezera (Ttuce taka zła).

Bardzo dziękuję za te wszystkie polecenia w Google+, które się ostatnio posypały. Są anonimowe i niestety nie wiem do kogo powinnam się uśmiechnąć, więc uśmiecham się do wszystkich. x) I wreszcie mamy Dragon Ball Super! Moja radość nie zna granic! Edit: Vegeta na rodzinnych wakacjach. Nie sądziłam, że tak bardzo potrzebuję tego w swoim życiu, ale jednak!


16 komentarzy:

  1. Znakomity rozdział!!! Czuję się po nim zmiażdżona jak Tico po gradobiciu! XD A te opisy walk - rewelacja!
    Martwi mnie tylko zachowanie Ttuce. Skoro wypowiedziała wojnę Vegecie, to nie może się to dobrze skończyć. :/
    Ttuce zabiła swoje dziecko?! No tak, pewnie nie miała wyboru. W końcu Freezer nie wysłałby jej na urlop macierzyński. :P
    Co do Dragon Ball Super, to ja jestem strasznie podjarana 2 odcinkiem. Vegeta w parku rozrywki = beka. :D
    P.S. Bardzo Ci dziękuję za tyle pochlebnych słów w komentarzu na moim blogu. Nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać. ;) Wydawało mi się, że rozdział jest taki sobie, a tu proszę. :) Cieszę się, że się spodobał.
    Ściskam!
    G.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej... na prawdę świetny rozdział. Szkoda mi Goku, podobała mi się reakcja Vegety na końcu rozdziału.
    Co do Ttuce co jej się stało? Wariatka a opisy walk wow ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczuła się oszukana i zagrożona, więc zareagowała w najgorszy możliwy sposób. Jeśli chodzi o dumę, to w przypadku Ttuce i Vegety trafił swój na swego. :D Veggie miał rację, że kazał Bulmie pracować nad kabiną supresji. Taka klatka mogłaby utrzymać Ttuce w ryzach, a z widmem nadchodzącej wojny jej użycie może okazać się jedynym wyjściem z sytuacji. Złośliwy i przebrzydły Kakarotto, że wszystko wypaplał!

      Usuń
  3. No no, nieźle się dzieje, a czarny wojownik znowu coś planuje, tym razem z rodziną Vegety omg. Przecież oni mu nic nie zrobili, tylko to wina TTuce, niech ją zabiję i wszystko wróci do normy, a on wróci do swojego wymiaru, a nie chcę szargać nerwy innych wojowników no :C. Ogólnie super, czekam na więcej i pozdrawiam
    Z poważaniem
    Kenzuran Blade River

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, no próbował ją zabić, próbował, ale mu nie wyszło. :D To nie jest takie proste!

      Usuń
  4. DBS oglądałaś 2 odcinek? :D Vegeta i ośmiornica boskie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem absolutnie zachwycona! Akira ukuł Vegetę we wszystkie najwrażliwsze punkty, a mimo to i tak nikt nie może wątpić, że to ta sama badassowa postać. :D Ośmiornica była cudowna; ta cała sytuacja w restauracji i przymilanie się Bulmy. Ale naj-najbardziej podobało mi się to, że Vegeta dotrzymał danego Trunksowi słowa. Z jego strony to naprawdę wiele mówi.

      Usuń
  5. Dokładnie fajnie wyszło to dokuczanie Vegecie :D Widać że ciężko przyszło mu trzymanie nerwów na wodzy ale i tak długo wytrzymał :D
    Lubię postać Vegety i też podobało mi się że dotrzymał obietnicy synowi po tym co zrobił w kapsule treningowej :D
    Już nie mogę sie doczekać następnego odcinka :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem tak samo antyspołeczna i introwertyczna jak Vegeta, więc totalnie go rozumiem. :D Co prawda sama jeszcze nie specjalizuję się w masowych mordach i mam życie towarzyskie, ale jak go widziałam w tym podrygującym tłumie, to jakbym właśnie siebie widziała, wypisz wymaluj. Ludzie! Brr!
      Swoją drogą, jestem ciekawa w jak dużym stopniu seria odbiegnie od wydarzeń z filmu BoG. Wydaje mi się, że pewne nieścisłości już się pojawiły, ale może tylko tak mi się wydaje. Powinnam sobie odświeżyć ten film, bo już niewiele z niego pamiętam. ;d

      Usuń
    2. Heh to witaj w klubie :D
      A tak po za tym też jestem ciekawa jak potoczy się fabuła i czy ja bardzo zmienili, dlatego nie mogę się doczekać kolejnych odcinków :D
      A co myślisz o kresce w nowej serii? Ja osobiście wolę tę z sagi Cell niż nową ale nie narzekam ;)

      Usuń
    3. Ja też zdecydowanie jestem zwolenniczką starej kreski. Ta jest taka... no cóż, bardzo nowoczesna i cukierkowa (i równocześnie też chyba nieco mniej dokładna - mam wrażenie, że teraz jest mniejsza dbałość o szczegóły). I te kolory też mnie jakoś nie uwiodły. Ogólnie nie mogę powiedzieć, że jest źle, bo źle na pewno nie jest, ale nadal mam ogromny sentyment do starego stylu. Czasy Namek, ach. <3 Ale nie, generalnie też nie narzekam, cieszę się z tego co jest. :D
      Przez tę zapowiedź Vegety, że z czasem ma zamiar nie tylko prześcignąć Goku, ale i resztę wszechświata, nabrałam nadziei na to, że seria nie tylko dokładnie przedstawi jak osiągnął ten pierwszy boski poziom, ale że też tym razem to on pokona jakiegoś wroga, a nie Goku. No ten jeden jedyny raz się chłopakowi należy, no. I mam nadzieję na bardziej rozbudowaną rolę Piccolo. :D Jego prychanie na Gohana i Videl w pierwszym epizodzie było urocze.

      Usuń
    4. I jeszcze jedno! Te owoce: https://scontent-fra3-1.xx.fbcdn.net/hphotos-xap1/v/t1.0-9/11223806_995386967140237_8944562536241580712_n.jpg?oh=616cf0b4af35c7accd7973836c83633c&oe=56275396 to Zarbon i Dodoria! Świetny smaczek, naprawdę ukłony.

      Usuń
    5. Stara kreska najlepsza :D I też mi się wydaje że mniej szczegółowo narysowana.
      Może w końcu się doczekamy większej roli Vegiego w DBS i może w tej serii zmieni sie w SSJ3 :D A co do Piccolo racja im więcej Piccolo tym lepiej :D

      Usuń
    6. Heh a co do owoców i tej sceny :D
      Vegeta też musiał wykazać się cierpliwością :D

      Usuń
  6. Wydaje mi sie, ze prawie nigdy nie spotkalam sie z opowiadaniem z DBZ xD Mile zaskoczenie. Przez to, ze Goku zostal opetany, ucierpiala ChiChi. Sayianin sobie zapewne tego nie wybaczy, a Gohanowi nie bedzie mogl spojrzec w oczy. Lecz dokad on sie teleportowal?
    Ttuce wydaje sie byc bardzo silna i odwazna wojowniczka. Czyzby byla lepsza od Vegety?
    Intryguje mnie rowniez ta para czerwonych oczu, o ktorych byla wzmianka na samym koncu.
    Czekam na kolejny rozdzial, pozdrawiam!

    P.S zapraszam na freedom-is-paradise.blogspot.de

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana.
    W końcu komentuje odcinek... Co ja będę tutaj pisać? Chyba to samo co zawsze, bo jak zawsze jest bosko! Opisy i wszystko! Ale Ttuc się wkurwiła... Teraz brata chce zabić i głupia twierdzi, że to nie jej wina, że Goku został opentany, a całej reszty. Nie ma co. Ciesze się, że Vegi pozostał wierny Ziemi i woli być Ziemianin niż Saiyanin. :D Faaaaaajnie! :P
    Pierdyle wiem i brzydko, ale musisz mi wybaczyc jestem po 2 dniach libacji :P
    Czekam na nowość! I w końcu masz nagłówek ;)
    ps. Obrazek na końcu <3 <3

    OdpowiedzUsuń