sobota, 27 czerwca 2015

14. Nothing ever lasts forever


- Legendarny Super Saiyanin!
Oczy Raditza rozszerzały się ze zdumienia, gdy obserwował falujące od energii złote włosy Ttuce. Saiyanka po raz pierwszy pokazała komuś to, czego nauczyła się przed laty na tej anonimowej planecie, którą przyszło jej zniszczyć na żądanie lorda.
- Taka potęga… – Raditz podszedł i uniósł rękę, opuszkami palców muskając płomienistą aurę, otaczającą jej ciało. – Teraz nie mam już żadnych wątpliwości! Powinniśmy przeciwstawić się Freezerowi. Razem wymażemy jego imię z kart historii.
Ttuce wpatrywała się w niego z dozą niepewności.
- Przecież nie wiesz, co potrafię. Sama tego nie wiem. To wszystko… – Wskazała na swoje włosy i wibrującą wokół niej łunę. – To tylko efekty specjalne. Czuję, że jestem silniejsza, ale jeszcze nigdy nie sprawdziłam tej wiedzy w praktyce. Freezer nawet w swojej podstawowej formie to potęga, a przecież w zanadrzu ma jeszcze trzy transformacje. Moja jedna nie mogłaby im dorównać.
- I tu się mylisz! – Złapał ją za ramiona. – Osiągnęłaś pułap, którego przed tobą nie osiągnął nikt inny. Jesteś księżniczką swojej rasy i wojownikiem, o którym mówiły legendy! O Freezerze jeszcze nikt legend nie opowiada.
- Nie, o nim krążą wyłącznie historie z dreszczykiem. – Ttuce uśmiechnęła się sardonicznie. – A te z reguły zawierają w sobie dużo więcej prawdy niż jakieś podania z zamierzchłych czasów.
Raditz zacmokał i połaskotał ją końcówką ogona w policzek.
- Jaka poważna. Uwierz trochę w swoje siły!
- Uwierz a przeceń, to dwie różne rzeczy.
- Czy wolność nie jest warta odrobiny szaleństwa? – Oczy Raditza śmiały się do niej dużo intensywniej, niż wymagała tego sytuacja. On sam był szalony. – Ty i Vegeta stanowicie elitę, śmietankę tego co najlepsze i najcenniejsze w saiyańskiej rasie. Nasi rodacy mogą spoczywać w pokoju wiedząc, że to wy zostaliście wśród żywych, by ich reprezentować. W gwiazdach zapisano wam wielkość i potęgę, Ttuce. Kiedy zostałaś Super Saiyaninem, zdobyłaś obie te rzeczy. Nie pozwól, by sztuczki Freezera przeszkodziły ci to dostrzec. Mogę być twoimi oczami, jeśli twoje cię zawodzą.
Ttuce słuchała go, na przemian otwierając i zamykając usta. Wciąż nie powiedziała Raditzowi, że to Freezer zniszczył Vegetasei. Czuła, że na te słowa Saiyanin mógłby porzucić resztki rozsądku i zaatakować jaszczura bez planu B w zanadrzu. Był wystarczająco porywczy i rozchwiany, by przypłacić to życiem, a ta myśl przyprawiała ją o uczucie ciężkości w głowie i na sercu. Nie, z taką wieścią musiała poczekać aż oboje będą bezpieczni, daleko od imperium Freezera i jego pomagierów.
Pozwoliła, by jej ogon oplótł się wokół ogona Raditza i zacisnął na nim, wyrażając solenną obietnicę. Dla Saiyanów było to coś więcej niż ucisk dłoni. Srebrzyste tęczówki Ttuce lśniły w świetle jarzeniówek, a głos drżał:
- Będę cię chronić. Was wszystkich. Ale pod warunkiem, że mnie tu nie zostawisz. Jeśli odejdziemy, to oboje. Odnajdziemy Vegetę i kogo jeszcze chcesz, i dopiero wtedy wypowiemy Freezerowi wojnę – razem. Obiecaj, że nie pójdziesz beze mnie!
Raditz przyciągnął Ttuce do siebie tak, że aż musiała stanąć na palcach. Objął ją w niedźwiedzi uścisk, chowając twarz w złotych włosach. Ttuce czuła, że serce wali jej w piersi jak dziecku, które po raz pierwszy zostało samo w ciemnościach. Nie była przyzwyczajona do wyrażania uczuć. Nie była nawet przyzwyczajona do posiadania kogoś, o kogo musiała się martwić. Od lat jedyną taką osobą w jej życiu pozostawał Vegeta, który po upływie czasu stał się reliktem przeszłości – umownym terminem, na który reagowała jak pies Pawłowa. Teraz niepokój i troska, pogrzebane w zgliszczach dzieciństwa, wracały do niej na nowo. I przerażało ją to dużo bardziej niż wizja walki z Freezerem.
- Obiecuję. Nie zostawię cię.
Ttuce zacisnęła powieki, czując dławiące uczucie w gardle. Nie wydała żadnego dźwięku i nie objęła go. Stała dalej nieruchomo i dała się przytulać, jednocześnie prosząc jakieś nadprzyrodzone istoty o to, by użyczyły jej siły i nie pozwoliły się załamać. Oparła głowę na ramieniu Raditza, a odpowiedzialność za życie Saiyanina opadła na nią z ciężarem całego wszechświata. Jeśli tak smakowała miłość, to Ttuce już żałowała, że dała się w nią wplątać – a mimo to wciąż nie potrafiła oderwać się od tego szelmy. Nie wiedziała jak, ani nie wiedziała kiedy, ale wydarzyło się coś, przez co nie była w stanie wyobrazić sobie następnego dnia bez jego obecności u swego boku.
Ze względu na wzmożoną aktywność Freezera w Galaktyce Północnej, Ttuce i Raditz odłożyli bunt w czasie. Przez następne tygodnie gromadzili informacje i układali plan działania, a Saiyanin namierzał Vegetę i Nappę. Ttuce skrycie cieszyła się z tego, że ciągle zwlekają z działaniem. Po raz pierwszy w życiu nie rwała się na pole bitwy i również po raz pierwszy w życiu nachodziły ją myśli o tym, by w przyszłości – i tym lepszym świecie, bez Freezera – porzucić walkę na zawsze. Jej saiyańska natura mruczała jak uśpiony kot, ugłaskana obecnością i ręką Raditza. Wszelkie alarmy ucichły, a czujność zamilkła wraz z dumą, zostawiając ją odsłoniętą na cios, który wcześniej czy później musiał zostać zadany.
Minęły trzy miesiące, w czasie których Ttuce nauczyła się odnajdywać spokój i wyciszenie w ramionach Raditza. Te trzy miesiące przeznaczyła na złamanie wszystkich swoich zasad i wędrowanie za głosem serca, które przez dwadzieścia osiem lat nie zabiło dla nikogo innego. Ttuce czuła się szczęśliwa, nawet jeśli ich życia wciąż wisiały na włosku, a więzy niewolnictwa nie pozwalały na pełną swobodę. Mimo że odnaleźli miłość w szeregach armii i na splamionej krwią niewinnych planecie, wciąż było to dużo więcej, niż kiedykolwiek oczekiwała od życia.
Gdy tylko zobaczyła go tego feralnego wieczora wiedziała, że coś jest nie tak. Dawno zapomniany alarm rozbrzmiał w jej głowie, wysyłając ostrzegawcze dreszcze na spacer wzdłuż kręgosłupa. Raditz podpierał plecami ścianę magazynu i wpatrywał się w usłane gwiazdami niebo nad płytą lotniska. Jego sylwetka była przykurczona, a mięśnie twarzy napięte. Nie musiał na nią patrzeć, ani otwierać ust. Scouter przyczepiony do ucha zdradzał wszystko.
- Odchodzisz – powiedziała tak cicho, że sama ledwo się usłyszała.
Lotnisko było całkiem puste, a kosmiczna cisza wwiercała się w ich uszy. Raditz wyglądał jakby coś go bolało. Jakby ktoś wbił mu nóż w serce i przekręcił, ryjąc w nim symbol nie do usunięcia. W pierwszym odruchu Ttuce chciała podbiec i sprawdzić co mu dolega, ale potem ukłucie złości pokrzyżowało jej plany.
Dobrze, niech cierpi.
- Połączyłem się z Vegetą. Są z Nappą na jakieś planecie, na drugim końcu kwadrantu. Nie mogą sobie poradzić z tamtejszą ludnością i mam rozkaz dołączenia do nich, jak tylko moja kapsuła przejdzie ostatnie testy. Czyli muszę wyruszyć jeszcze dzisiaj… – Raditz z każdym słowem wahał się coraz bardziej i sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę wymierzyć sobie kopniaka. W końcu oderwał się od ściany i podszedł do Ttuce, wyciągając do niej rękę. – Posłuchaj, nawet nie wiem jak mam zacząć się przepraszać…
- Więc nie zaczynaj – warknęła, a potem zacisnęła zęby i wzięła głęboki oddech. Już nie potrafiła się na niego gniewać. – Nie mogę z tobą teraz lecieć. Freezer będzie tu lada dzień. Nie zdążymy oddalić się na bezpieczną odległość – powiedziała dużo spokojniej.
- Nie chcę cię zostawiać! – zaprotestował z nutą paniki w głosie.
- Poradzę sobie. Całe życie sobie radziłam, te kilka miesięcy nic nie zmieni. – Wymusiła na sobie uśmiech i spojrzała mu w oczy już bez żalu, łapiąc go za dłoń. Ścisnęła ją lekko. – Będzie dobrze.
- Po drodze mam zatrzymać się na Ziemi i odszukać Kakarotto. Przekonam go do naszego planu… – Nastawienie Ttuce wyraźnie nieco podniosło Raditza na duchu. – A kiedy już spotkam się z Vegetą, opowiem mu o wszystkim i zaczniemy działać. To nie potrwa długo, przysięgam! Przylecimy po ciebie razem.
Ttuce skinęła głową i znowu pozwoliła, by ich ogony się splątały.
- Nie martw się o mnie. Nie zrobię niczego głupiego. Będę czekać.
I czekała. Poranne mdłości, które zaczęły ją z czasem nękać, początkowo odebrała jako oznakę jakiejś kosmicznej choroby, o którą nietrudno było w bazie służącej za rzeźnię niewiniątek. Dopiero później zorientowała się, co tak naprawdę dzieje się z jej ciałem. Dotykając placami lekko wypukłego brzucha, Ttuce zastanawiała się, czy ta ciąża będzie błogosławieństwem czy przekleństwem.

>*<

- Co? – Ttuce zmrużyła oczy.
Zerwała pozostałości scoutera z twarzy i cisnęła je na ziemię. Ramię bolało jak świeżo rozjątrzona rana, ale uwaga Kakarotto ubodła ją bardziej. Do tej pory była przekonana, że to Goku stoi za śmiercią swojego brata. Jako obrońca wszechświata i okolic wydawał się być najlepszym kandydatem do tej roli, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że Raditz miał tendencję do rozpoczynania znajomości od rozjuszenia drugiej osoby.
Teraz Ttuce zrozumiała, że prawda leżała gdzieindziej. Tylko kto…? Wzrokiem pobiegła w stronę Piccolo, który z jakiegoś powodu wydawał się być nagle bardziej szary niż zielony. Saiyanka poczuła, że rzeczywistość wylewa jej na głowę kubeł zimnej wody.
To po prostu niesprawiedliwe.
Nameczanin wpatrywał się w nią z czymś, w czym rozpoznała nie strach, a żal. Emocje Ttuce zaczęły ewoluować i tańczyć w głowie, podczas gdy Piccolo nadal sprawiał wrażenie przytłoczonego, jeśli nie zdruzgotanego tym, czego sam zdążył się już domyślić.
- Ja…
- Ani słowa.
- Ale…
- Powiedziałam ani słowa! – wrzasnęła i posłała mu rozjuszone spojrzenie. – Kiedy skończę z Kakarotto, ty jesteś następny! Nie łudź się, że ci to daruję, skurwielu! – Drżąc ze wściekłości, odwróciła się do Piccolo plecami. Kakarotto uśmiechał się niezmiennie tak, jakby właśnie przechodził najlepszy okres swojego życia. – Jeśli pracujesz nad tym, żeby nas wszystkich ze sobą skłócić, to świetnie ci idzie. Ale to nie wystarczy, żeby uratować twój zawszony tyłek!
Z tymi słowami wyciągnęła z sakiewki talię podłużnych kart i uniosła je na wysokość twarzy. Jej sylwetkę od razu otoczyła fioletowa poświata. Kakarotto parsknął drwiąco, stając naprzeciwko niej na szeroko rozstawionych nogach. Wierzchem dłoni potarł uszkodzony wcześniej przez Vegetę nos, który dzięki boskiej mocy stopniowo się regenerował. Jego szkarłatne oczy wwiercały się w postać Ttuce, a ogon poruszał zachęcająco w powietrzu. Napięte mięśnie zdradzały chęć do kontrataku.
- Kiedy tylko będziesz gotowa, dziewuszko – zagruchał.
- Kogo nazywasz dziewuszką?! – Ttuce poderwała talię nad głowę, a kłęby fioletowej energii jeszcze przybrały na intensywności.
Zerwał się wiatr, który swoją siłą odepchnął Piccolo i zmusił go do wycofania się bardziej w cień Ttuce. Nameczanin miał coraz mniejsze pojęcie o tym co się dzieje, a dwa głosy w jego głowie, zwykle takie chętne do udzielania rad, milczały jak zaklęte. Nie podobał mu się śmiech Kakarotto – cichy i niepokojący, jak warczenie psa. Rozum kazał Piccolo zapomnieć o konfrontacji z Ttuce i roli Raditza w jej życiu. Na razie musieli jakoś stawić czoła przeciwnikowi o sile boga. Jeśli przetrwają, będzie mógł się martwić resztą.
Ttuce zaczęła unosić się nad ziemią, chociaż w ogóle nie używała do tego swojej ki. Jej ciało zdawało się przybrać zarówno na sile, jak i delikatności, poruszając się na wietrze jak smagane nim piórko. Fioletowa energia kłębiła się wokół ciała Saiyanki niczym morska piana. Ttuce otworzyła dłoń i wypuściła karty na wolność, a te zaczęły wirować w powietrzu i otaczać ją, rozkładając się jak w z góry ustalonej kolejności. Ttuce wyłowiła jedną z nich i przycisnęła do ust. Szepnęła coś w kartę, nie odrywając wzroku od Kakarotto, a tego otoczyły purpurowe płomienie.
Kakarotto warknął i próbował się poruszyć, ale magiczny ogień zdawał się nie tylko ograniczać jego pole manewru, ale i unieruchamiać go w jednym miejscu. Fioletowa aura wzmocniła się i dołączyło do niej niewiadomego pochodzenia światło, które zmieniało i wzmacniało rysy twarzy Ttuce. Piccolo odniósł wrażenie, że ma przed sobą jakąś obcą osobę.
Saiyanka w końcu oderwała kartę od ust i spojrzała na nią, a ostrze nienawistnego uśmiechu przecięło skorupę jej twarzy. Teleportowała się i pojawiła tuż przy Kakarotto. Jednym ruchem przytknęła mu kartę do czoła. Saiyanin krzyknął, a fioletowe płomienie wystrzeliły w górę, całkiem zakrywając ich oboje. Snop purpurowego światła sięgnął nieba i przyćmił drugie ze słońc Vegetasei, na chwilę pogrążając planetę w półmroku. Zaraz potem światło zaczęło się wić i poruszać tak, że Piccolo miał wrażenie, iż w końcu przybierze kształt Shenrona. Zamiast tego rozbłysło po raz ostatni, jeszcze intensywniej niż do tej pory, i rozprysło się, mieszając z blaskiem obcych Saiyanom gwiazd. Uszy Nameczanina wypełniły głosy, a wiatr jeszcze przybrał na sile. Słyszał krzyki ludzi, których na pewno nie było w pobliżu i które zdawały się pochodzić z innego wymiaru. Nie zrozumiał ani słowa, ale zdał sobie sprawę, że czerpią one z pramowy, obcej wszystkim w Siódmym Wszechświecie.
W końcu głosy ucichły, a fioletowe płomienie opadły, gasnąc w zetknięciu z ziemią. Kakarotto i Ttuce nadal znajdowali się w tym samym miejscu. Saiyanin ledwo dotykał stopami podłoża, wygięty w tył, a Saiyanka wznosiła się nad nim jak anioł śmierci, z zamkniętymi oczami i ręką wyciągniętą w jego stronę.
 Ttuce wreszcie uniosła powieki i spojrzała na swoje dzieło, a wtedy na ułamek sekundy na jej twarzy ukazał się wyraz czystego przerażenia. W następnej chwili Kakarotto uderzył ją pięścią w podstawę szczęki, w efekcie czego Saiyanka z impetem i hukiem wryła się w ziemię tuż u stóp Piccolo, przy okazji prawie tracąc świadomość. Fioletowa aura zniknęła, a karty opadły na ziemię niczym liście z uschniętego drzewa. Kakarotto ze złością zdarł tę, którą wciąż miał na czole i odczytał jej znaczenie.
- Wisielec… Równie dobrze mogłaś wypróbować na mnie ofuda. Niby starsza od nas obu, a taka głupia! – Kakarotto spojrzał na zastygłego w bezruchu Piccolo. – Zapraszam was na Ziemię. Tam stoczymy ostateczną walkę. To znaczy, jeśli coś z niej jeszcze będzie. – Wskazał podbródkiem na Ttuce i uśmiechnął się, gniotąc kartę w palcach. – Chyba nie powiedziała wam o wielu rzeczach. Jeśli się obudzi, to przekaż jej pozdrowienia od Czarnego Wojownika.
Gdy tylko Kakarotto się teleportował, Ttuce ocknęła się, a z jej gardła wyrwał przeszywający wrzask, który poniósł się echem po stolicy. Piccolo dopadł do niej w porę, by zobaczyć, że oczy Saiyanki są intensywnie żółte i wyłupiaste jak u węża, a na szyi pojawiają się widmowe łuski. Nameczanin sapnął z niedowierzaniem, gdy Saiyanka odepchnęła go od siebie i zaczęła szarpać swoją skórę, drąc ją paznokciami i wciąż krzycząc w niebogłosy. Szamotała się na ziemi jak w amoku, próbując zedrzeć z siebie to, co do niej nie należało. Piccolo pochwycił ją za nadgarstki i powstrzymał, zanim zrobiła sobie prawdziwą krzywdę. Łuski uwydatniały się jeszcze przez chwilę pod strużkami krwi, ale w końcu wchłonęły się prawie bez śladu. Ttuce dyszała, klęcząc na ziemi i szeroko otwartymi oczami wpatrując się w przestrzeń.
- Coś ty zrobiła, Ttuce? – szepnął Piccolo, z trudem powstrzymując się od odgarnięcia naelektryzowanych włosów z jej twarzy. – W co się wpakowałaś?
Ttuce wbiła w niego szklisty wzrok, który na powrót odzyskał szarą barwę. Nadal nie mrugała i wyglądała na tak wystraszoną, że Piccolo pomyślał, że ma do czynienia z dzieckiem. Jakąkolwiek moc posiadały użyte przez nią karty, zawiodły na całej linii. Ten tajemniczy Czarny Wojownik, który najwyraźniej stał za szaleństwem Kakarotto, okazał się być dużo sprytniejszy i potężniejszy, niż Saiyanka zakładała. Piccolo zaczął się zastanawiać, gdzie już wcześniej słyszał taki tytuł. Nie miał wątpliwości, że zetknął się z nim w przeszłości. Czarny Wojownik… Nagle spłynęło na niego olśnienie, a jego oczy rozszerzyły się tak samo jak te Ttuce. Poderwał się na równe nogi i odsunął, przerażony swoim odkryciem.
- Byłaś w Czwartym Wszechświecie!
- Panie Piccolo! – Głos Gotena rozległ się między budynkami. Zaraz potem obaj chłopcy wylądowali przy Nameczaninie. Goten schwycił go za poły peleryny. Jego policzki były mokre od łez. – Co się stało z moim tatą?
Tak zaczęła się jedna z tych rzadkich chwil w życiu Piccolo, gdy brakowało mu słów. Z reguły Nameczanin mówił niewiele, ale zawsze do rzeczy – krótko i na temat. Jeśli uważał dyskusję za niegodną jego udziału milczał, ale w głowie zawsze miał przygotowaną odpowiedź na każdą uwagę i zaczepkę. Niestety nie tym razem.
- Wracamy na Ziemię. – Z odrętwienia wyrwał go głos Ttuce.
Była już na nogach i otrzepywała się z kurzu. Trunks spoglądał na nią wielkimi oczami, stojąc blisko, ale jednak jej nie dotykając. Za bardzo przypominała mu Vegetę, żeby ryzykować czułości.
Piccolo odchrząknął, na nowo uzbrajając się w stalowe nerwy.
- Chłopcy powinni zostać tutaj – zasugerował.
- Nie. Teraz przyda nam się każda pomoc. – Głos Ttuce był zimny, ale nawet na niego nie spojrzała. Wyciągnęła przed siebie rękę, a karty poderwały się z ziemi i ze świstem wylądowały na jej dłoni. Palce Saiyanki drżały, gdy rozprostowywała tę uszkodzoną przez Kakarotto, i chowała je z powrotem do sakiewki. – Lecimy wszyscy.
Nikt nie odważył się zaprotestować.
Gdy wylądowali na Ziemi, wylądowali też w samym oku cyklonu. Ttuce nie była w stanie rozpoznać ogrodu Bulmy. Został zrównany z ziemią, a następnie przemielony i wypluty, pod postacią pełnego błota i wyrw pola. Nie został nawet ślad po ogrodzeniu i kamień na kamieniu po sąsiednich zabudowaniach, w powietrzu unosił się dym i kurz, a ruiny Capsule Corporation straszyły w tle swoim wyglądem i możliwością zawalenia. Ttuce większość życia spędziła na froncie, ale teraz nawet i ona wyglądała na zdumioną ogromem zniszczenia.
Wojownicy Z otoczyli Kakarotto na niebie i ostrzeliwali go ze wszystkich stron równocześnie, posyłając w niego swoje najlepsze energetyczne ataki i nie dając mu czasu na przeprowadzenie kontry. Powietrze świszczało i mieniło się kolorami, a Ttuce spoglądała na to z rosnącą irytacją.
- Co ci słabeusze właściwie próbują osiągnąć? – syknęła sama do siebie.
- Kupują nam wszystkim czas. – Piccolo stanął przy niej. – Transformacja Goku nie będzie trwać w nieskończoność. Niedługo się odmieni. Sugeruję, żebyśmy do nich dołączyli. – To powiedziawszy skinął głową na chłopców i w trójkę wzbili się w powietrze.
- Hmpf! – Ttuce obserwowała jak dołączają do reszty towarzystwa i przeprowadzają kolejny atak. – Żałosne popisy.
Ciało Kakarotto zniknęło w chmurze dymu i świetlistych kul ki, które godziły w niego nieprzerwanie. Ttuce rozejrzała się wokoło i w piaskowej zamieci wypatrzyła Vegetę. Zerknąwszy jeszcze raz kontrolnie na Kakarotto, ruszyła w stronę brata. Jedną ręką trzymała się za żebra i zaczynała żałować, że nie przyjęła zaoferowanej jej Senzu. Przy Piccolo zgrywała twardzielkę, ale na osobności pozwalała sobie na odrobinę słabości. Kakarotto porządnie ją sponiewierał.
Zanim dotarła do Vegety, Saiyankę na kolana powaliła potężna eksplozja energii. Ten zabłąkany pocisk całkiem ją ogłuszył. Ttuce uniosła głowę dopiero po dłuższej chwili, krztusząc się dymem i próbując oczyścić oczy z piasku. Wizja dwoiła się i troiła, gdy próbowała nadążyć za rozgrywającymi się nad nią wydarzeniami. Dźwięki docierały do niej tak, jakby tkwiła pod wodą. W głowie jej się kręciło i nie mogła przestać kaszleć. Pierwsze krople krwi, które wylądowały na dłoniach tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że nie powinna była odrzucić pomocy Piccolo. Wytarła ręce w materiał spodni i znowu spróbowała skupić rozbiegany wzrok na trwającej w powietrzu bitwie. Teraz miała wrażenie, że wszystko widzi jak w zwolnionym tempie. Świat drżał, a niebo waliło się i zlewało z ziemią.
Kakarotto w końcu zdołał odepchnąć atakujących, wyzwalając z siebie wystarczająco dużo mocy, by wszystkich ich strącić na ziemię. Jego szkarłatna aura wyróżniała się na tle brunatnego nieba, a oczy utkwione były w Ttuce.
- Gdzieś się wybierasz? – spytał z uśmiechem.
Nim przypomniała sobie do czego tak właściwie służy aparat mowy, na niebie pojawił się ktoś jeszcze. Była to jedna z najdziwniejszych istot, jakie Saiyanka kiedykolwiek widziała i w obecnym stanie, który zbliżał ją do delirium, Ttuce odniosła wrażenie, że po prostu ma omamy. Różowy stwór wydawał się posiadać konsystencję i kształt budyniu, a jednak równocześnie także ręce i nogi – i bardzo bojowe zamiary. Ruszył na Kakarotto z donośnym okrzykiem, strzelając do niego promieniami z czubka głowy. O dziwo Saiyanin umykał przed nimi jak panienka przed kroplami deszczu, zamiast odbijać je tak, jak poprzednie ataki.
- Co to kurwa jest? – wybełkotała Ttuce.
 Rzadko gadała sama do siebie, ale tym razem nie mogła się powstrzymać. Uznała, że i tak niżej już nie upadnie. Znowu zaczęła kaszleć i pozbywać się płuc z organizmu. Jej wizja zamiast się wyostrzać, robiła się coraz bardziej rozmyta i rozmazana. Ttuce zdołała jednak zarejestrować, że Kakarotto obnażył zęby we wściekłym grymasie. Wyraźnie miał dość tej zabawy w kotka i myszkę. Zatrzymał się gwałtownie, uniósł rękę i wycelował ją w nadlatującą istotę. Nieomylny pocisk boskiej ki rozerwał ją na strzępy, a jej krzyk wwiercił się w uszy wojowników. Kakarotto przeprowadził zaraz kolejny atak, bezlitośnie usuwając resztki istnienia swojego przeciwnika.
- Buu! – krzyknął ktoś z zebranych. – Zabił Buu!
- Niech go szlag! – Tym razem rozległ się kobiecy głos. – Jest mój!
Ttuce zaparła się dłońmi o podłoże i odetchnęła głęboko. Musiała wziąć się w garść. Wytężyła wzrok. Spomiędzy kłębów dymu jak torpeda wyłoniła się jasnowłosa kobieta, w której Ttuce rozpoznała Androidkę, o której wcześniej opowiadał Vegeta. Wiedziała, że swego czasu sprawiła ona sporo kłopotów Wojownikom Z i że od tej pory była uważana za najsilniejszą przedstawicielkę Ziemi. Jednak nawet pomimo swojego stanu Ttuce nie potrzebowała wiele, by stwierdzić, że jej starcie z Saiyańskim Bogiem nie miało prawa bytu. Kolejny celny pocisk Kakarotto i Osiemnastka runęła na ziemię jak zabity insekt, pozbawiona głowy.
Wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Krillan krzyczał, Gohan powstrzymywał go przed atakiem na Kakarotto i próbą pomszczenia żony, a reszta towarzystwa szykowała się do przeprowadzenia kolejnego wspólnego ostrzału. Ttuce podźwignęła się na nogi i stłumiła odruch wymiotny, gdy z bliska zobaczyła okaleczony korpus Osiemnastki. Samo ciało nie zrobiłoby na niej wrażenia, ale tego dnia obity żołądek nie potrzebował więcej zachęt do zwrócenia swojej zawartości. Gdzieś w tle Goten i Trunks wykonali coś na kształt dziwnego tańca. Ttuce przetarła umęczone piaskiem oczy i już chciała zapytać, czy całkiem im odbiło, ale zamiast chłopców na ich miejscu zobaczyła już tylko jednego – o czarno-fioletowych włosach, które zmieniły się wraz z jego transformacją w Super Saiyanina trzeciego poziomu.
- Co się dzieje na tej planecie? – wymamrotała Ttuce, która z każdą chwilą rozumiała coraz mniej. – Co to wszystko ma znaczyć? Co to jest? Mam zbyt wiele pytań!
Przez jakiś czas Gotenks dawał Kakarotto solidny wycisk, ale Saiyański Bóg wyraźnie nastawił się na wykończenie towarzystwa, zanim ponownie dadzą radę zapędzić go w kozi róg. Chłopcy nawet w czasie trwania fuzji i tej formie nie mieli z nim szans, chociaż Ttuce zauważyła u Kakarotto pierwsze oznaki zmęczenia. Jego aura zaczynała drżeć, słabnąc. Krillan w końcu wyrwał się z uścisku Gohana i zaatakował, ale ten ruch zakończył się tym, że boski kopniak posłał go w lecącego za nim Yamchę i obaj mężczyźni runęli na ziemię, wbijając się w nią i tworząc kolejny krater. Ttuce nie miała wątpliwości, że już się nie podniosą. Gotenks zarył w podłoże kawałek dalej i momentalnie utracił swoją transformację, a jego złote włosy zniknęły.
- Może spróbuj jednak z kimś swojego pokroju, zamiast wyżywać się na dzieciach?
Gdzieś w zamieszaniu Vegeta podźwignął się na kolana. Rękę przyciskał do krwawiącej rany na piersi, a jednego oka w ogóle nie mógł otworzyć, ale jego mina była tak samo zacięta jak wcześniej. Ttuce wyszczerzyła do niego zęby, czując zalewającą ją falę ulgi. Wiedziała, że jej brat tak łatwo się nie podda. Uśmiech spełzł jednak z twarzy Saiyanki, gdy wyczuła, że Vegeta przez dłuższy czas nic innego nie zrobi. Był zbyt wyczerpany, by drgnąć. Wystawiał się tylko jako łatwy cel.
- Och, rodzinne spotkanie. – Kakarotto przeleciał tuż nad głową Vegety, strasząc i palcami muskając jego włosy. – Jak uroczo. Pozwól Ttuce, że uprzedzę cię, że twój brat nie miał wobec ciebie dobrych zamiarów. Pamiętasz kabinę supresji, o której wspominał zanim polecieliście w kosmos? Powstała właśnie dla ciebie. Jako cela, z której nie ma ucieczki. Vegeta planował cię w niej umieścić, gdybyś tylko zaczęła wchodzić mu w paradę. Jak myślisz, gdyby musiał wybierać między waszą planetą, a Ziemią, to co by wybrał? Chyba pora przestać się łudzić…
Jedno spojrzenie na Vegetę wystarczyło, by Ttuce stwierdziła, że przynajmniej część rzeczy, o których mówił Kakarotto, opierała się na faktach. Może i próbował ich skłócić i tym samym przechylić szalę wygranej na swoją stronę, ale jego plotki miały w sobie więcej niż ziarenko prawdy. Twarz Vegety była jak z kamienia, lecz nie potrafił okłamać kogoś, kto myślał dokładnie tak samo jak on. Ttuce poczuła kolejny zastrzyk wściekłości, wbijający się w jej ciało i rozpuszczający truciznę na organizm. Nagle odzyskała jasność myślenia.
- Oddałam ci twoje królestwo! – wycedziła, przybierając bojową pozę i tłukąc ogonem o ziemię. W oczach Vegety błyszczał lód.
- Nie prosiłem o nie – wychrypiał.
Ttuce wrzasnęła, a jej sylwetkę otoczyła czerwona aura, do złudzenia przypominająca płomienie. Chwilę później zerwała się z ziemi i starła w powietrzu z Kakarotto, tym razem wcześniej osiągając poziom trzeciej transformacji. Kakarotto odbił cios przedramieniem i z łatwością odrzucił ją od siebie na znaczną odległość. Obnażył zęby w niebezpiecznym uśmiechu.
- Przemiana w takim stanie może cię kosztować życie, ty natrętna mucho.
- Bardzo możliwe. – Ttuce zaczęła znów szarżować w jego stronę. – Ale jeśli pójdę dzisiaj do piekła, to zabiorę cię razem ze mną! – W wyskoku wygięła się w łuk i z obu dłoni posłała w niego potężną dawkę Shadow Blast.
Kakarotto postanowił przyjąć uderzenie i odbić je, odsyłając z powrotem w stronę źródła. Przeliczył się jednak, a energetyczny pocisk ugodził w niego z całą mocą, wybuchając i zostawiając go z osmaloną twarzą. Kakarotto wrzasnął z bólu, łapiąc się za policzek. Skóra piekła w proteście i drętwiała od otrzymanych obrażeń. Długie włosy Ttuce poruszały się na wietrze, który zerwał się chwilę wcześniej, a jej nieosłonięte brwiami oczy jaśniały wewnętrznym blaskiem. Gdzieś w tle przetoczył się grzmot, jak ryknięcie ukrytej w głębi niebios bestii, przebudzonej w obliczu rozgrywającej się na Ziemi bitwy. Zaraz potem pierwsza błyskawica rozłupała nieboskłon na pół, przedzierając się przez kłębowisko czarnych chmur i godząc w pozostałości West City.
Zaczął padać deszcz. Grube, ciężkie krople lądowały na głowach wojowników, którzy trwali w bezruchu na szybko przemieniającym się w bajoro gruncie i czekali na ostateczną rozgrywkę pomiędzy Kakarotto i Ttuce. Woda zmywała z twarzy Saiyanki brud i krew, ale nie miała najmniejszego wpływu na ogień płonący w jej wnętrzu i na nienawiść sączącą się z oczu. Teraz nie chciała rozszarpać wyłącznie Kakarotto. Teraz była gotowa zabić każdego, kto odważyłby się podejść zbyt blisko. Zdrada Vegety zabolała ją do żywego.
- Nie podoba ci się to, do czego doprowadziłaś? – Kakarotto rozłożył ręce z kpiną. – Przecież to ty wpadłaś na to, żeby pozwolić mi w spokoju przejąć to ciało. Vegeta po prostu był zbyt głupi, żeby wiedzieć lepiej. Mogliście temu zapobiec, ale zamiast tego po raz kolejny wybraliście drogę pod górę. A może raczej powinienem powiedzieć po trupach do celu?
Ttuce zdawała sobie sprawę z licznych oskarżycielskich spojrzeń, wwiercających się w jej plecy. Vegeta tkwił dalej nieruchomo na ziemi, a jego kolana zapadały się w coraz bardziej grząskim podłożu.
- To, że udało ci się nastawić nas przeciwko sobie, wcale nie zwiększa twoich szans. – Ugięte w łokciach ręce przycisnęła do boków. – Po prostu najpierw zabiję ciebie, a dopiero potem wszystkich pozostałych!
Kolejny piorun uderzył o ziemię, tym razem bliżej walczących. Przy zderzeniu z podłożem oświetlił twarz Ttuce i wykrzywione w okrutnym grymasie rysy. Rzuciła się na Kakarotto jak wygłodniały wilk, a jej pięść ugrzęzła w jego brzuchu. Saiyanin cofnął się o krok, tracąc oddech, a boska aura zadrżała. Ttuce była teraz na tyle blisko, by zobaczyć, że na chwilę Kakarotto stracił kontrolę nad transformacją, a energia zaczęła przeciekać mu przez palce.
- Nie wiesz, że nienawiść jest najlepszym paliwem? – Korzystając z okazji, że Kakarotto jeszcze się nie otrząsnął, przycisnęła dłoń do jego klatki piersiowej, nagradzając go kolejną dawką ki. – A zwycięzcy zawsze atakują pierwsi!
Młodszy Saiyanin odleciał w tył, padając na plecy i pozostawiając po sobie koleinę w ziemi. Ttuce uśmiechnęła się i zawisła nad nim w powietrzu, spoglądając na niego z całą bezwzględnością, jakiej nauczyło ją życie. Czuła, że zwycięstwo jest już w zasięgu ręki. Kakarotto słabł, nie doceniał przeciwnika i popełniał coraz więcej błędów. Wystarczyło tylko, by jeszcze wrócił do swojej pierwotnej formy… Saiyanin otworzył oczy, a jego boska energia eksplodowała z nową siłą. Zmaterializował się przy Ttuce i rozbroił ją uderzeniem z główki w czoło. Ttuce miała wrażenie, że ten cios jest właśnie tym śmiertelnym. Przechyliła się w tył i bezwładnie runęła w dół, momentalnie tracąc trzeci poziom Super Saiyanina. Energia wyparowała w powietrze, a ona opadła na rozmokły grunt. To zdecydowanie nie był jej dzień i nie jej walka.
Zanim odzyskała ostrość widzenia, Kakarotto złapał ją za rękę i podrzucił w powietrze jak kukiełkę. Wystosował szybką jak z karabinu serię pocisków ki, torturując ciało Saiyanki w wysokiej temperaturze i buchających płomieniach. Ttuce nie mogła złapać oddechu w drżące z bólu płuca. Myślała, że śmierć jest tuż za rogiem, ale Kakarotto miał dla niej inne plany. Pochwycił ją za gardło i jednym uściskiem pogruchotał jej kilka kręgów szyjnych, razem z krtanią, przełykiem i tchawicą.
Zaraz potem cisnął ją na ziemię, głową na przód. Trochę to trwało, ale Ttuce podźwignęła się i po tym upadku. Wbiła palce w rozmokły grunt, zaciskając je na błocie i charcząc rozpaczliwie przy żałosnej próbie złapania oddechu. Oczy Saiyanki momentalnie nabiegły krwią, a jej strużki zamiast łez pociekły po policzkach. Otwierała usta jak ryba, próbując wciągnąć powietrze, ale z gardła wydobywały się tylko na wpół gulgoczące odgłosy. 
Wyczuła energię Kakarotto, gdy spacerowym krokiem zbliżał się do niej od tyłu. Nadepnął na ogon Saiyanki, przytrzymując ją w miejscu, a jego dłonie ustawiły się w pozycji do wykonania Kamehameha – i egzekucji.
- Kakarotto! – Rozległ się głos Vegety.
Król Saiyanów wciąż tkwił w tym samym miejscu, niezdatny do przesunięcia się choćby o centymetr. Jego mięśnie się zablokowały, zdjęte bólem, a energia była na poziomie, który pozwalał mu jedynie na płytkie oddychanie. Mimo to twarz Vegety wykrzywiała wściekłość i szczera chęć wydrapania Kakarotto oczu. Młodszy Saiyanin posłał mu kpiący uśmiech.
- Nic nie poradzisz, Vegetko. To już koniec zabawy.
Niebieska energia rozbłysła między złożonymi dłońmi, ale nim zdążyła się wydostać, cudza ki ugodziła Kakarotto w twarz i powaliła na plecy. Tym razem Ttuce nawet jeśli chciała, to nie mogła protestować, gdy Piccolo uniósł jej ciało do siadu. Przechyliwszy ją tak, by głowa była wyżej od reszty, przystawił Saiyance do ust fasolkę Senzu.
- Połknij. Trochę to potrwa, ale jeszcze dasz radę. – Wsunął jej lekarstwo między wargi.
Ttuce spoglądała na niego oczami wypełnionymi krwią i drżąc jak konający ptak. Z piersi Saiyanki wyrywały się świszczące dźwięki, coraz cichsze i cichsze. Piccolo uśmiechnął się do niej.
- Nie poddawaj się teraz, wariatko. Nawet jeśli karty zawiodły, znajdziesz inny sposób. Liczę na ciebie. – Zdjął pelerynę i zarzucił ją jej na ramiona, opatulając w kokon i przykrywając powykręcane kończyny.
Ciężar materiału był znikomy w porównaniu z obrażeniami, a nawet zapewniał nieco komfortu. Ttuce oparła głowę na ziemi, mając wrażenie, że przełyka rozżarzone węgle. Leżąc na boku i siłując się z ciałem, nad którym nie miała kontroli obserwowała, jak dumnie wyprostowany Piccolo rzuca Kakarotto wyzwanie.
Jej wzrok rozmywał się coraz bardziej, a zmiażdżone gardło zaciskało konwulsyjnie, gdy Nameczanin przyjmował cios za ciosem od Saiyanina, który niesprawiedliwym zrządzeniem losu wciąż pozostawał w boskiej formie. Ta walka od początku nie była wyrównana, a motywacje Piccolo dodały mu tylko trochę siły. Ttuce czuła, że życie ucieka z niego w takt tego, jak ona siłą woli przepycha fasolkę przez okaleczony przełyk. Krew ciągle moczyła policzki Saiyanki, gdy Nameczanin z trzaskiem i skręconym karkiem wylądował obok niej. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a Piccolo wydał ostatni oddech w momencie, gdy Ttuce poczuła pierwsze magiczne nici, zszywające jej ciało na powrót w jedną całość. Leżeli twarzą w twarz, a powieki Nameczanina pozostawały rozchylone, mimo że tęczówki dawno uciekły w głąb głowy. Czując powracające siły, Ttuce wyciągnęła ostrożnie rękę w jego stronę i zamknęła je.
W tej samej chwili Kakarotto postawił stopę na klatce piersiowej Piccolo i przycisnął go do ziemi. Ttuce zaczęła się podnosić. Senzu nie uleczyła jej jeszcze w pełni i obolałe ciało protestowało, ale to było silniejsze od niej. Twarz Saiyanina rozjaśnił uśmiech. Dyszał ciężko, podekscytowany, jego włosy naelektryzowały się, a tors nosił ślady okrutnych ciosów, ale wciąż wydawał się bardzo z siebie zadowolony.
- Czy teraz przypominam ci Raditza? – spytał, spoglądając na nią z góry.
Wrzask wypełnił pole bitwy, gdy Gohan zdał sobie sprawę do czego doszło. Kakarotto nie zdążył się zorientować, kiedy chłopak dopadł do niego i celnym uderzeniem w szczękę powalił go na ziemię. Gohan był już na pierwszym poziomie Super Saiyanina i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar się teraz zatrzymać. Mimo poszkodowanej dłoni, zasypywał Kakarotto gradem ciosów, które u normalnego człowieka zmiażdżyłyby każdą z kości. Saiyanin ryknął ze złości i w końcu przerwał tę szaloną szarżę, nokautując Gohana i posyłając go w ruiny Capsule Corporation. Kolejna ze ścian zawaliła się i częściowo przysypała chłopaka swoimi szczątkami.
- Mam tego dość! – Energia Kakarotto płonęła w deszczu jak pochodnia, której nie można zgasić. Ciągłe ataki ze strony nowych przeciwników wybijały z rytmu i utrudniały koncentrację. – Głupcy, umrzecie wszyscy!
Tym razem nikt nie był w stanie go powstrzymać. Nie wciąż nie w pełni sprawna Ttuce, nie skatowany Vegeta, ani oszołomiony jednym z wcześniejszych wybuchów Tien. Nie chłopcy, których fuzja dobiegła już końca i nie Krillan ani Yamcha, którzy leżeli nieprzytomni w jednej z wyrw w ziemi. Kamehameha rozbłysło wśród strumieni deszczu, gdy Kakarotto posłał śmiertelny pocisk prosto w swojego syna. Oczy Gohana otworzyły się tylko po to, by na chwilę wypełnić się niebieskim blaskiem, gdy ki ojca sunęła w jego stronę, oświetlając i niszcząc wszystko na swojej drodze.
Uderzenie i wybuch wzbiły w powietrze kolejne tumany dymu i kurzu. Deszcz zwalczał je, przemieniając w błoto i stopniowo odsłaniając sylwetkę Chi-Chi, która wskoczyła przed Gohana w ostatniej chwili, by ocalić mu życie. Tkwiła tak w bezruchu, z szeroko rozłożonymi ramionami, a ulewa smagała jej włosy, które rozwiązały się w wyniku zderzenia z energią. Kakarotto wpatrywał się w nią jak skamieniały, obserwując każde drgnięcie mięśni w ciele i wykwitające na ubraniu smugi krwi. Oczy kobiety wwiercały się w jego, zamglone i pozbawione wyrazu. Nogi w końcu ugięły się pod nią, a ona runęła w ramiona syna, jak kwiat, któremu ktoś przedwcześnie przeciął łodygę. W tej samej chwili twarz Kakarotto wykrzywił spazm bólu.
- Idiotka! – syknęła Ttuce, która zdążyła już odzyskać głos i teraz dłonią rozmasowywała ścierpnięte gardło. – Co za bezsensowna śmierć!
Gohan spojrzał w zakrwawioną twarz matki. Pod dywanem czerwieni jej skóra była biała jak kreda, a mimo to oczy zdołały się jeszcze do niego uśmiechnąć. Chi-Chi rozstawała się z tym światem bez żalu.
- Bądź dzielny – szepnęła na pożegnanie, a zrujnowane ciało wreszcie przestało więzić duszę.
Z gardła Gohana wyrwał się krzyk, który ostatecznie mu je zdarł. Jego ciało otoczył biały podmuch, a włosy na powrót stały się czarne. Masa mięśniowa półkrwi Saiyanina zwiększyła się, a moc zdawała się rosnąć i rosnąć, teraz czerpiąc ze źródła, którego nie można było opróżnić. Kakarotto cofnął się o krok, zarazem zdumiony, jak i prawie zbity z nóg poziomem ki, emanującym z ciała chłopaka. Ta siła przeganiała deszcz i tworzyła zamieszanie w atmosferze. Ciało Chi-Chi spoczęło pośród kamieni, a Mistyczny Super Saiyanin powstał z kolan, by położyć kres szaleństwu swojego ojca.


Nie wiem czy ktoś z Was kiedykolwiek korzystał z tego małego playera umieszczonego na samej górze bloga, ale w każdym razie ja tam co jakiś czas coś dorzucam i coś wyrzucam, bo jestem nim nieustannie zachwycona. I tak ostatnio dodałam trzy melodie, które nic wspólnego z DBZ nie mają i którym zmieniłam tytuły. Pierwsza z nich to "What Shall We Die For" (Za co powinniśmy umrzeć?), druga "Ttuce Regrets" (Ttuce żałuje), a trzecia to "Vegeta and Bulma Forget Each Other" (Vegeta i Bulma zapominają o sobie). Tytuły i linki do oryginałów są oczywiście umieszczone w dziale z info. Nazwy tych melodii możecie traktować jako małe spoilery na przyszłość (ale nie musicie). Cheers!

18 komentarzy:

  1. No no, miłość iskrzy a TTuce i Raditz będą rodzicami :D. No nie powiem, Czarny Wojownik, ciekawy który to będzie demon, czy tam bóg >D. Piccolo i TTuce forever razem, a Gohan to od kiedy się przemieniał w ssj2, przecież mistic już mu zostaje na stałe. Nie potrzebował słabszych form do używania transformacji, ale no mniejsza, ty tak piszesz :) No ciekawie to wszystko wyszło, Goku zabiję wszystkich i się skończy :C

    OdpowiedzUsuń
  2. Aaaa!!! Wreszcie nowy rozdział! Już nie mogłam się doczekać! :)
    T+R jak zawsze najlepsi. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że Ttuce potrafi tak pokochać Raditza.
    OMG! i na dodatek była w ciąży! :D Strasznie jestem ciekawa, co się stało z tym dzieckiem. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale pojawi się coś więcej na ten temat.

    Postawa Chi-Chi godna szacunku. Sama dała się zabić, by uchronić syna.
    Ale z tego Kakarotto szmaciarz! Nawet go to nie ruszyło! Cham!
    Liczę, że w kolejnym rozdziale Czarny Wojownik dostanie tęgie baty!
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Droga Nocebo.
    Jestem zachwycona opowiadaniem od początku do samego końca. I ten koniec! <3 Dla mnie :D
    Memory Ttuce są urocze, jej nauka nowych uczuć, przywiązanie, obietnice! Takie naturalne wszystko, nic nie było na siłę i tu masz u mnie mega plusa! A ten dzieciak... Och i tylko czemu wiem, że zabił je Freezer? :(
    Akcja z Kakarotto na najwyższym poziomie! Te zwroty akcji, ta siła! Karty? Ona przy dupie nosi karty? To ta sakiewka? Hmmm nie spodziewałam się akurat kart :D Czegoś zupełnie innego :P Ale dobre to było, nie ma co, a jaką one moc posiadają. Widać od razu było, że to inna bajka :P Że musi mieć to skąd indziej, a Piccolo tylko to potwierdził.
    Więc kim jest Czarnuch Wojownik... Hmm.. Ten ktoś musiał się uwolnić z tamtego wszechświata, albo nawet wymusić to na tej dziewczynie, ale po co i dlaczego? Na tą odpowiedź muszę jeszcze zaczekać niestety.
    No i zabiłaś tyle osób na raz i to w jednym rozdziale! No wiesz co? Nawet Buu poszedł na hita, o dziwo.
    Na koniec śmierć Chi-Chi! Spodziewałam się, że to ona właśnie umrze, ale prędzej z konfrontacją z byłym mężem a nie w obronie syna! Tego się nie spodziewałam, ale jak czytałam ten kawałek, ten właśnie moment, to wtedy uświadomiłam sobie rolę matki i dlaczego pobiegła wtedy na posiadłość CC.
    Hm. czekam na nowość u mnie póki co zero słów. Niestety :D
    Ps. Możliwe, że zapomniałam o czymś napisać xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy to nowy odcinek twojego ulubionego anime....,czy to gwiazdkowy prezent w maju... , nie! To nowy spis nazwany: W Przestworzach M&A, w którym chcemy zebrać w jedno miejsce wszystkie blogi o tematyce podanej w nazwie. Pomóż nam i zgłoś swojego bloga! To nic nie kosztuje, a nawet więcej! Nic nie płacisz. Zapraszamy!
    I wybczacz spam XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie potrafię Was znaleźć. xD

      Edit: Dobra, jednak się udało!

      Usuń
    2. Wybacz, moje gapiostwo XD
      Z przyjemnością informuję, że Twój blog Nocebo został dodany do naszego spisu ^^
      Życzę miłej współpracy z nami oraz weny i czasu na pisanie nowych rozdziałów, które mogłabyś zgłaszać do naszego spisu ^^

      Usuń
  5. spoko spoko, jak to pisalam nie mialam a dzis mam juz....3506 :D Jeśli Cię to raduje. I tak czeka mnie spora korekta, i jeszcze nie zakończyłam stosunkowo rozdzialu. Moze zmieszcze sie w 8 stronie, bo chya ze polece nieco dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. everybody wants to rule the world :D hue hue, ale nie wiem co jest w niedzielę ;/ czyżby kinówka? jestem nie w temacie, ta praca :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapraszam na nowy, długo wyczekiwany rozdział. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow boski rozdział :D Na prawdę jeden z lepszych. Ach uwielbiam końcówke ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Popłakałam się ((´д`))

    OdpowiedzUsuń
  10. więc tutaj też Piccolo miał zginąć... na koniec pokazał to, co w nim najlepsze.
    bardzo podoba mi się ten motyw z Raditzem i miłością, o której nie da się zapomnieć (taka jakaś moja słabość).
    Nie ma wątpliwości, że coś strasznego opętało Goku, ciekawa jestem co wniesie ze sobą dalej wzmianka o Czarnym Wojowniku...

    OdpowiedzUsuń
  11. Poczatkowe rzodziały wzbudziły moją nadzieję ale teraz mogę stwierdzić z czystym sumieniem: ten fanfick jest po prostu niesamowity. Robi to co powinien robić czyli wzbudzać emocje. W końcu saiyanśka głupota przezentowana przez Vegetę i Ttuce została ukarana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yay!! :D Skoro takie są Twoje odczucia, to niniejszym mogę uznać moją misję za wykonaną. "Im wyżej mierzysz, tym boleśniejszy jest twój upadek" - jeśli chodzi o rozbuchane ego, to Vegeta i Ttuce wyjątkowo dobrze odczuli to na własnej skórze. Pytanie tylko, czy będzie to dla nich dobra nauczka na przyszłość. ;)
      Dziękuję za miły komentarz!

      Usuń