środa, 29 kwietnia 2015

6. The fire has found a home in me


- Możesz nas zostawić, Dodoria. Chcę pobyć z małpką sam na sam.
Drzwi z cichym kliknięciem zamknęły się za różowym kosmitą. Pomieszczenie było sterylnie czyste i puste. Lampy ukryte gdzieś w zakamarkach sufitu oświetlały stojącą na środku sali Ttuce z intensywnością godną scenicznych reflektorów. Freezer zbliżył się do niej, z rozbawieniem podziwiając podbite oko i rozciętą wargę dziewczynki – pamiątki z ich poprzedniego spotkania. Włosy które jeszcze jej zostały były skołtunione i brudne. Ttuce wpatrywała się w niego z obojętnością. Nie robiły na niej wrażenia ostre rogi, ani energia emanująca od kosmicznego tyrana.
- Mówiono mi, że saiyańskie dzieci dojrzewają wyjątkowo szybko, ale jak na czterolatkę to jesteś zdecydowanie zbyt poważna.
- Dojrzewamy szybciej, żeby od początku móc wypełniać funkcję naszego gatunku w kosmosie – wyrecytowała. Freezer zmarszczył nos słysząc, że głos dziecka nie drży. – Z tego samego powodu potem długo zachowujemy młodość. By móc walczyć i podbijać inne światy.
- Ale ty nie potrafisz walczyć. Nikt cię nie nauczył.
Cios był prosty, ale szybki i w zamiarze bolesny. Zdziwienie przyszło z chwilą, gdy Ttuce zablokowała go przedramieniem. Gdyby mogły, łuki brwiowe Freezera wystrzeliłyby teraz pod sufit.
- Masz złe informacje.
- Ale przecież twój ojciec zapewniał mnie, że trzyma cię w odosobnieniu i że nikt poza członkami rodziny nie ma do ciebie dostępu…
- To prawda. Mama przeczuwała, że ten dzień może nadejść. Dlatego sama zajęła się moim szkoleniem.
Freezer zrobił zdumioną minę, a potem zaczął się głośno śmiać. Tym razem zamachnął się szybciej i spoliczkował dziewczynkę. Jej głowa z trzaskiem odskoczyła w bok, ale Ttuce się nie zachwiała. Pierwsze kropelki krwi prysły na białą ścianę.
- W pałacu nie odstawiłaś takiego przedstawienia. Chciałaś mnie odciągnąć od swojej rodziny, prawda? Wolałaś nie ryzykować przedłużenia mojego pobytu na tej nędznej planecie. – Złapał za włosy i uniósł jej głowę. Mina Ttuce była teraz bardziej zacięta, a zęby obnażone w agresywnym grymasie. – Twój ojciec mówił mi, że to królowa Celeri próbowała cię przede mną ukryć. Teraz widzę, że była dużo mądrzejsza od swojego męża. Aż szkoda, że to z nim przyszło mi robić interesy.
- Moja matka nigdy nie zdecydowałaby się tobie służyć. Nienawidziła cię i wiedziała, że kiedyś nas zdradzisz!
- Tak jak mówiłem, mądra kobieta. – Z trzaskiem odrzucił Ttuce na ścianę, a ta od razu ześlizgnęła się po niej na podłogę. – Jeśli chcesz dożyć wieczora, to lepiej zwracaj się do mnie z szacunkiem. Nie jesteśmy sobie równi, ty brudna małpo.
- Ja jestem księżniczką i wojownikiem. – Uparcie podniosła się na drżących nogach. – Ty jesteś zwykłym mordercą.
 Freezer zacmokał i ponownie zaczął się do niej zbliżać.
- Ach, ta wasza saiyańska duma. Jeśli nie ja, to właśnie ona was zabije. Chociaż na razie jesteście całkiem przydatni. I tacy chętni do pracy… Kiedy twój ojciec cię wydał, kupił sobie rok życia. Zobaczymy ile tobie uda się wskórać.
Ttuce stanęła do niego przodem.
- Nie boję się ciebie. Ale ty powinieneś zacząć się bać. Mój brat nigdy ci nie daruje tego co zrobiłeś. – Zacisnęła pięści i uniosła je. – Kiedyś stanie się potężny. Dużo silniejszy od ciebie. I tego dnia pożałujesz, że się urodziłeś! Zginiesz z saiyańskiej ręki!
- No proszę, proszę, przepowiadamy przyszłość! – Kopnął dziewczynkę w żołądek i obserwował jak w bólu osuwa się z powrotem na ziemię. Złapał ją za szyję i podniósł na wysokość swoich oczu. – Słuchaj, ty wyszczekana gówniaro. Nie obchodzi mnie jak dojrzałe są saiyańskie dzieci i czego zdążyła cię nauczyć matka. W obliczu mojej potęgi jesteś kolejną głupią małpą, która będzie mi służyć tak jak reszta jej gatunku. – Zacisnął dłoń bardziej na gardle Ttuce. – Będziesz mordować w moje imię i będziesz mi dziękować za każdy kolejny oddech, który pozwolę ci wziąć.
- Nie – wydusiła, palcami próbując oswobodzić szyję z jego uścisku. – Nigdy. Nie będę taka jak ty!
- Ależ, już taka jesteś. W końcu urodziłaś się Saiyanką. Chęć do zabijania wysysacie z mlekiem matki. A jeśli chodzi o twojego ukochanego braciszka, księcia Vegetę, to na twoim miejscu nie liczyłbym na jego pomoc. – Ttuce po raz kolejny wylądowała na posadzce, rozpaczliwie łapiąc oddech. Tym razem nie miała siły się podnieść. – On już dla mnie pracuje. Właśnie wyleciał na swoją pierwszą misję. I zgadnij co! Ani razu o ciebie nie zapytał. Widzisz, minęło kilka dni, a ty już jesteś martwa dla swojej rodziny. – Uśmiechnął się paskudnie i nadepnął na ciało dziewczynki, przytrzymując ją przy podłodze. – Będziesz moim żołnierzem tak samo jak on. Może i nie urodziłaś się Super Saiyaninem, ale kiedy z tobą skończę, to narodzisz się na nowo, jako moja osobista maszyna do zabijania.
- Nie! Nie dla ciebie!
Twarz Freezera wykrzywiła się ze złości, gdy usłyszał stanowczość w głosie dziewczynki. Przycisnął ją bardziej do podłogi, stopą gruchocząc jej żebra.
- To się dopiero okaże. – Złapał za ogon Ttuce i wyrwał go z taką łatwością, jakby zrywał kwiat na łące.
Kiedy wreszcie przestała krzyczeć i oprzytomniała na tyle, by rozeznać się w sytuacji, była już na powrót zamknięta w celi. Klaustrofobicznie małe pomieszczenie nie pozwalało jej na więcej niż jeden krok w każdą ze stron. Brak okien sprawiał, że Ttuce tonęła w egipskich ciemnościach, co do których wiedziała, że jeśli w końcu odejdą to tylko dlatego, że Freezer znowu postanowi się z nią pobawić. Skuliła się w kącie i objęła nogi ramionami, przyciskając je do piersi. Czuła zaschniętą krew na ubraniu w miejscu, gdzie wcześniej wyłaniał się ogon. Cała odwaga ją opuściła i łzy gromadziły się w jej oczach, ale jakoś żadna nie miała czelności spłynąć po policzku. Przerażenie zaczynało ją paraliżować i pojawiały się trudności z oddychaniem.
Saiyanie nie wyznawali żadnych bogów, ale w tej chwili dziewczynka bardzo chciała, żeby było inaczej. Potrzebowała osoby, do której mogłaby się zwrócić o pomoc, nawet jeśli ta miała nigdy nie nadejść. Chciała zaszczepić w sobie głupią nadzieję, że może jednak będzie inaczej. Wtuliła twarz w kolana.
- Vegeta… Vegeta, proszę… Nie zapominaj o mnie.
Jej brat. Jej piękny brat. Na samą myśl o tym, że Freezer trzymał go teraz w garści, żołądek podchodził Ttuce do gardła. Czuła, że lord ma dla niego nieco inne plany niż dla niej, ale ta świadomość nie przynosiła spokoju. W każdej chwili mógł go skrzywdzić. Tarble był na razie bezpieczny, ale to też wkrótce miało ulec zmianie. W końcu król potrzebował tylko jednego dziedzica… Nagle w jej myślach twarz brata została zastąpiona przez twarz matki. Ttuce zacisnęła zęby i przypomniała sobie ostatnią rozmowę, którą odbyła z królową na kilka godzin przed feralnym porodem.
„Pamiętaj, Ttuce. Kiedy Saiyanin wymknie się śmierci, jego siła wzrasta. Za każdym razem, gdy otrze się o tę granicę pomiędzy życiem i nicością, staje się dużo potężniejszy. Nie wszyscy o tym wiedzą, a już na pewno nie Freezer. Możliwe, że wkrótce po ciebie przyjdzie. Nie zdradź mu wtedy tej tajemnicy.”
Ttuce uniosła twarz w ciemnościach. W jej oczach nie było już łez, a jedynie saiyańska determinacja.

>*<

Gdy tylko wycelowała rękę w te ziemskie miernoty, od razu wychwyciła ich strach. Ekscytacja dudniła jej w uszach, a ona czuła się o kilka kilogramów lżejsza – jak za każdym razem, gdy sekundy dzieliły ją od zadania śmiertelnego ciosu. Oderwała oczy od ściągniętej gniewem twarzy Goku i zwróciła się do swoich przyszłych ofiar. Chciała widzieć jak giną.
Wszyscy byli na miejscu. Trzyoki łysy paker, który wyglądał jakby nadal rozważał przeprowadzenie ataku i czarnowłosy imbecyl, którego nawet blizny, które miał na twarzy, chyba jeszcze nie nauczyły, żeby nie zadzierać z kim popadnie. Zaraz obok stał kurdupel w pomarańczowym wdzianku i ten nowy chłopak w okularach na nosie. Od razu poznała, że to syn Goku. Energia, którą pachniał, była imponująca. Ttuce mierzyła go chwilę wzrokiem. Gohan w tym czasie nawet nie mrugnął, wytrzymując pojedynek na spojrzenia. Spodobał jej się. Możliwe, że miał w sobie więcej z saiyańskiego wojownika niż jego ojciec – pajac. Już chciała to skomentować, ale wtedy zaobserwowała coś innego.
Zza postaci Gohana wyłaniała się dwójka chłopców, która musiała pojawić się na miejscu bitwy w czasie, gdy Ttuce oddawała się kłótni z jego ojcem. Jeden z dzieciaków był idealną kopią Kakarotto; od czubka włosów, do podeszew butów. Drugi natomiast…
Opuściła rękę.
- Czy to…?
- Trunks. Syn Vegety – odpowiedział Goku, który cały czas śledził jej reakcje. – Jeśli chcesz wiedzieć, to gdy odratowaliście Freezera po walce ze mną, a ten wybrał się w podróż na Ziemię z zamiarem zabicia nas wszystkich, to właśnie Trunks go pokonał. – Ttuce spojrzała na niego wielkimi oczami. – Nie ja zlikwidowałem Colda. To ten chłopak przybył do nas z przyszłości i rozprawił się z nimi obydwoma, zanim ja miałem szansę wejść do akcji. Możesz więc być spokojna. Freezera zabił ktoś z twojej rodziny.
Ttuce warknęła.
- Prawidłowo. A teraz odpierdol się od moich myśli.
Ruszyła w stronę Wojowników Z, po drodze omijając Piccolo szerokim łukiem. Nameczanin sztyletował ją spojrzeniem, ale – po raz kolejny tego dnia – został zignorowany. W miarę jak się zbliżała, na twarzach oczekujących pojawiał się cały wachlarz emocji, od strachu do furii. Gohan przybrał bojową pozę widząc, że Ttuce idzie prosto na niego. Jednak Saiyanka nie okazywała wrogich zamiarów i nie zwracała uwagi na kumulującą się w wojownikach energię. Trunks wytrzeszczył oczy, gdy nagle kucnęła przed nim i wyciągnęła do niego rękę.
- Cześć, Trunks. Jestem twoją ciocią. Na imię mi Ttuce.
Chłopiec wahał się i ociągał z reakcją, zerkając w stronę Vegety w poszukiwaniu zezwolenia. W końcu chyba je uzyskał, bo zacisnął dłoń na zakrwawionej rękawicy. Ttuce uśmiechnęła się do niego niezobowiązująco i obejrzała go centymetr po centymetrze, jakby ucząc się na pamięć. Na chwilę wszelkie oznaki złośliwości i zgorzknienia zniknęły z jej twarzy. Saiyanka wyglądała jak zupełnie inna osoba.
- Jesteś bardzo podobny do swojego taty, gdy był mały. Tylko włosy masz fajniejsze.
- Nie wiedziałem, że ojciec ma siostrę…
- Dawno się nie widzieliśmy. Nic dziwnego, że o mnie nie mówił.
- Jesteś tu żeby zniszczyć Ziemię? – Spojrzał na nią spod fioletowych kosmyków, a Ttuce parsknęła.
- Ja? Skądże znowu. To bardzo przyjemna planeta i nic do niej nie mam. Poza tym, to teraz dom Vegety i twój. Nie mogłabym mu celowo zagrozić.
- To dlaczego walczyłaś z tatą i panem Goku? – spytał z lekkim wyrzutem.
- Dla zabawy. – Wzruszyła ramionami. – Tam skąd pochodzę lubimy takie bijatyki.
Trunks odetchnął i nieco się rozluźnił. Odważył się nawet na lekki uśmiech, a Ttuce zaraz go odwzajemniła. Chłopiec uniósł rękę i wskazał urządzenie na jej twarzy.
- Co to takiego?
- Scouter. – Zdjęła go z ucha i podsunęła mu pod sam nos. – Przenośna baza danych, ale pełni też kilka innych przydatnych funkcji. Na pewno macie na Ziemi coś podobnego.
- Jak komputer! – szepnął znienacka młodszy syn Goku, wciąż czający się w bezpiecznej odległości. Ttuce spojrzała na niego z ukosa.
- Jak ci na imię?
- Goten.
- Cóż, Goten, na pewno masz rację. Ziemska technologia nie jest mi zbyt dobrze znana, ale taki bystrzak jak ty nie może się mylić – odparła łagodnie, a twarz chłopca rozjaśnił uśmiech. Trunks trzymał teraz za duży na siebie scouter przy uchu i uczył się go obsługiwać.
- Wow, Goten, tutaj jest radar na kryształowe kule! I tłumacz!
- Myślę, że jak w nim pogrzebiesz, to znajdziesz jeszcze inne bajery. Możesz go zatrzymać. – Ttuce wydawała się być nieco rozbawiona jego reakcjami.
- Naprawdę? – Trunks spojrzał na nią ze zdumieniem, a ona tylko skinęła głową. – Nie potrzebujesz go?
- Nie. Potraktuj to jako prezent z okazji naszego spotkania. – Wstała i położyła mu rękę na głowie. – Bardzo się cieszę, że mogłam cię poznać. Ciebie również, Goten. Dobrze wiedzieć, że saiyańska krew nadal krąży gdzieś w kosmosie.
- Ale… Idziesz już?
- Niestety muszę. Nadużyłam już ziemskiej gościnności. Ale coś mi mówi, że niedługo znowu się spotkamy. Może twój tata weźmie cię na wycieczkę.
- Czy Goten też może się zabrać?
- Oczywiście. Tam gdzie się wybieram, każdy Saiyanin jest mile widziany. Ale tymczasem bądź cierpliwy, mój książę. Będę o tobie myśleć. – Odwróciła się do odejścia i ukradkiem puściła oko do skołowanego Gohana, który zdążył już sobie uświadomić, że niespodziewana wizyta dzieci ocaliła tego dnia kilka żyć. Powolnym krokiem Ttuce wróciła do Goku, Vegety i Piccolo. Po drodze wyciągnęła zza napierśnika płaski pilot i wystukała na nim jakiś kod.
- Rzeczywiście się zbierasz. – Vegeta bardziej stwierdził niż zapytał, podchodząc do niej od razu. Mógł już utrzymać równowagę i demonstrował to jak potrafił.
- Mam nadzieję, że polecisz ze mną.
- Twoja kapsuła jest jednoosobowa.
- Nie polecimy kapsułą. Teleportuję nas na mój statek, zostawiłam go w pobliżu Saturna.
- To dlaczego zawracasz sobie głowę tym gruchotem? – spytał, gdy wyżej wspomniany pojazd kosmiczny, który wcześniej rozbił się w centrum Pepper Town, spadł z nieba kilka metrów dalej.
- Zostawiłam w nim drugie śniadanie. Chodź, mamy jeszcze dużo do zrobienia, a teraz biorą mnie wyrzuty sumienia, że tak cię porywam Trunksowi.
- Nie sądzę, żeby w twoim oprogramowaniu znalazła się aplikacja z wyrzutami sumienia. A Trunks to duży chłopak, poradzi sobie beze mnie przez kilka dni.
- To był sarkazm. – Oboje ruszyli w stronę kapsuły, a Goku i Piccolo wymienili szybkie spojrzenia.
- Vegeta! – Goku zrobił krok w ich stronę. – Pamiętasz co się stało, gdy ostatnim razem odwiedzili cię byli poddani i zaprosili w kosmos?
- Mówisz o tym fiasku z Brolym? – Ttuce umieściła dłoń na ramieniu Vegety, a ten oparł jedną na kapsule. – Ma rację, braciszku. Dałeś się wtedy wrobić jak dziecko.
- Zamknij się. Oboje się zamknijcie! Nie wsadzaj nosa w nieswoje sprawy, Kakarotto. I tym razem nie leź za mną, to rozkaz. Spróbuj go złamać, to poczujesz gniew księcia Saiyanów na własnej skórze.
- Cholerny książę tych wszystkich siedmiu Saiyanów! – sarknął Piccolo. – Dziewięciu, jeśli policzyć ciążę Videl i Trunksa z przyszłości.
- Te statystyki nie są dłużej aktualne, Nameku. – Ttuce przystawiła dwa palce do skroni. – Kakarotto na pewno ci to wyjaśni.
- Trunks! – Chłopiec natychmiast pojawił się przy Vegecie. – Wracaj do domu i powiedz Bulmie, że teraz jest dobry moment, żeby znowu zajęła się pracą nad kabiną supresji. Oczekuję, że jak wrócę z kosmosu, to będzie już gotowa. Jasne?
Trunks pokiwał gorliwie głową, ale wzrokiem uciekł znowu w stronę Ttuce. Ciotka uśmiechnęła się do niego z sympatią i po chwili zniknęła, razem z jego ojcem i kosmiczną kapsułą.

>*<

- Kabina supresji? A cóż to takiego?
- Pomieszczenie do ćwiczeń. Jak pewnie zauważyłaś, na Ziemi mamy słabą grawitację. Jeśli chcę potrenować, to muszę to robić w specjalnie do tego przygotowanych miejscach. Na szczęście moja partnerka jest naukowcem.
- Aż żałuję, że jej nie poznałam.
Vegeta szedł za Ttuce korytarzem statku, a ich kroki odbijały się echem od metalicznych ścian. Mijali kolejne pełne sprzętu i migających lampek pomieszczenia, które doskonale kojarzył. Ttuce używała jednego z kosmicznych pojazdów uprzednio należących do Freezera. Wszystkie one były budowane i urządzane na tę samą modłę, tak więc Vegeta nie musiał nawet pytać o to, gdzie jest toaleta. Już mieli wejść do centrum dowodzenia, gdy drzwi otworzyły się same, a w nich stanął wysoki mężczyzna o błękitnej skórze i długich lawendowych włosach, związanych na karku.
- Pani kapitan. – Frutanin skinął Ttuce głową i zwrócił się w stronę Vegety. – Książę.
- Teraz już król, Greip. – Skrzyżowała ręce na piersi, zatrzymując się. Rodak Zarbona blokował jej przejście.
- Rozumiem, że plan się powiódł. Gratuluję. Zanim jednak pani kapitan uda się do swoich obowiązków, chciałem przypomnieć o grupie Antsektów. Sprowadziłem ich tutaj godzinę temu. – Uśmiechnął się lekko i przymknął oczy, prezentując długie rzęsy, a Ttuce westchnęła z irytacją.
- Tak, tak, nie było lepszego czasu do zawracania mi tym głowy. Prowadź do nich czym prędzej.
Vegeta mimowolnie skopiował swoją siostrę i również skrzyżował ręce na torsie. Szedł za nią i za Greipem, krzywiąc się pod nosem. Statek śmierdział Freezerem, nawet jeśli ten nigdy nie postawił stopy na jego pokładzie. Nie podobało mu się, że Ttuce nadal obraca się w tym środowisku. Wskazujący drogę Frutanin poruszał się z dużą jak na swoje rozmiary gracją, a granatowa peleryna powiewała za nim jak sztandar. Im dalej zagłębiali się w labirynt niekończących się korytarzy i pomieszczeń, tym więcej załogantów wychodziło z ukrycia. Vegeta rozpoznawał rasy, z którymi miał już wcześniej do czynienia. Wszyscy kłaniali im się w pas.
- Pani kapitan! Co się stało? – Podbiegła do nich jakaś żółta, przypominająca jaszczurkę istota.
- Ujmując to słowami mojego brata, urządziłam sobie sparring towarzyski. Przygotuj dla nas maszyny lecznicze i nowe kombinezony bitewne. Najpierw muszę się rozprawić z Antsektami, ale potem z przyjemnością zażyję kąpieli. Aha, potrzebny jest mi też nowy scouter. Stary przełącz na inny numer seryjny, zmienił właściciela.
- Tak jest! – Istota popędziła w bliżej nieokreślonym kierunku.
Vegeta zmarszczył brwi. Podobał mu się taki posłuch. Ttuce nie musiała podnosić głosu ani używać gróźb. Załoga była na jej każde skinienie. W końcu dotarli do luku umieszczonego na samym spodzie statku, w którym zwykle przewożono jeńców. I tym razem takowi się tam znajdowali. Szare stworzenia przypominające ziemskie mrówki, ale jednak dużo większe i utrzymujące się na tylnych kończynach, stały w równym rzędzie pod jedną z obwieszonych rurami ścian. Pilnowało ich dwóch uzbrojonych po zęby Kosmicznych Piratów, którzy na widok Ttuce zaczęli prawie uderzać czołami o podłogę, tak się kłaniali.
- Skończcie tę szopkę. – Ttuce położyła dłonie na biodrach i stanęła naprzeciwko jeńców. Biorąc przykład z Greipa, Vegeta nie podchodził bliżej. Oparł się plecami o przeciwną ścianę, czekając na rozwój wydarzeń. Nawet z tej odległości wyczuł, że Ttuce podskakuje ciśnienie. – Czy to jest jakiś cholerny żart? Kobiety i dzieci? Na co mi kobiety i dzieci?!
- Bardzo mi przykro, pani kapitan. Nie potrafiliśmy odróżnić męskich osobników od żeńskich…
- Idioci – warknęła i wycelowała dłoń w jedną z drżących istot, ściskającą na rękach swoją mniejszą kopię.
Uderzyła w nie pociskiem energii, smażąc je żywcem. Gdy zwłoki opadły już bezwładnie na podłogę, inne ze stworzeń z piskliwym krzykiem skoczyło Ttuce do gardła. Saiyanka trzasnęła je dłonią w miejsce, gdzie szyja łączyła się z ramieniem i skręciła mu kark. Pozostałe istoty zamarły ze strachu, a Ttuce kolejno zabiła kilkanaście z nich. Bez mrugnięcia okiem, jak karabin maszynowy posyłając świetliste kule we wszystkie osobniki, które uznała za niegodne swojej uwagi. Szum upadających ciał i odór przypiekanej skóry wypełnił cały luk. Vegeta był znudzony.
W oczach bezbronnych kosmitów Ttuce musiała wyglądać jak demon wojny; zakrwawiona, poszarpana, w rozbitej zbroi i otoczona morzem dziwnych świateł, przeprowadziła egzekucję do końca. Kiedy podłoga zasłana była ciałami zabitych, a na nogach pozostali tylko ci, którzy sprawiali wrażenie silniejszych osobników, Saiyanka splunęła na posadzkę i skinęła na jednego z Piratów.
- Bierz te truchła i zanieś do kuchni, może jeszcze na coś się przydadzą. A jeśli chodzi o was… – Wbiła wzrok w tych, których oszczędziła. – Przejdziecie trening i dołączycie do oddziału Kosmicznych Piratów. Jeśli się spiszecie i przyniesiecie nam korzyści, to gratuluję, wasz gatunek nie wyginie. Jeśli nawalicie, okażecie się mięczakami albo – co lepsze – spróbujecie się na mnie odegrać, wszyscy skończycie jako moja kolacja. Jasne?!
Istoty wpatrywały się w nią z przerażeniem, trzęsąc na długich nogach i obejmując nawzajem patykowatymi ramionami. Drugi z Piratów odchrząknął.
- Pani kapitan, obawiam się, że nie rozumieją.
- To skorzystaj z tego pieprzonego scoutera i im przetłumacz! – To powiedziawszy uznała spotkanie za zakończone i ruszyła do wyjścia, z Vegetą i Greipem ponownie podążającymi w ciszy za nią. Wrócili do centrum dowodzenia.
- Kapitan na pokładzie – obwieścił Frutanin, wchodząc jako pierwszy.
Vegeta obserwował jak kolejni kosmici z szacunkiem witają jego siostrę. Teraz jednak wiedział już, że ten szacunek jest bardziej podszyty strachem niż rzeczywistym uznaniem – tak jak to miało miejsce w załodze Freezera. Ttuce wskoczyła na fotel kapitański i przewiesiła nogi przez poręcz. Vegeta oparł ręce na zagłówku.
- Co teraz?
- Teraz? – Ttuce uśmiechnęła się beztrosko pod nosem.  – Kierunek planeta Vegeta!
Załoga zaraz podchwyciła jej komendę i monitory urządzeń wypełniające okrągłe pomieszczenie zaczęły błyskać, podczas gdy przedstawiciele najróżniejszych kosmicznych ras ustawiali nowy kurs i przygotowali maszynę do startu. Przed Vegetą i Ttuce zmaterializował się ekran projektora, na którym wyświetliła się czerwono-różowa kula, w towarzystwie dwóch słońc. Vegecie opadła szczęka. Nie tęsknił za swoją planetą ani ludźmi, którzy na niej zginęli. Ale teraz, gdy po latach ponownie zobaczył ją na własne oczy, poczuł w sobie coś dziwnego. Coś, czego dawno tam nie było.
- Jak się czuje nowy król? – Ttuce spojrzała na niego z dołu. – Pod wrażeniem, jak widzę.
- Z-zamknij się.
- Aye, aye.

>*<

- Mogę spełnić twoje trzy życzenia.
- Czy to prawda, że potrafisz wskrzesić tych, którzy nie umarli z przyczyn naturalnych?
- Tak. Ale jeśli liczba zabitych jest duża, możesz wypowiedzieć o jedno życzenie mniej.
- Nic nie szkodzi, dwa wystarczą mi w zupełności.
- Zatem słucham. Jakie jest twoje pierwsze życzenie?
- Ponad czterdzieści lat temu, w odległej części Galaktyki Północnej, kosmiczny lord imieniem Freezer zniszczył planetę Vegeta. Chcę, abyś ją odtworzył do stanu w jakim była, zanim uległa destrukcji.
- Twoje życzenie zostało spełnione. Jakie jest następne?
- Chcę abyś przywrócił do życia wszystkich mieszkańców Vegetasei, którzy zginęli na niej w dniu zniszczenia jej przez Freezera.

>*<

- Więc nie spotkamy się z ojcem?
- Nie. On został zabity na statku Freezera, jeszcze zanim planeta wyleciała w powietrze. Starałam się być precyzyjna. – Znajdowali się w pomieszczeniu z maszynami leczniczymi. Ttuce się rozbierała i szykowała do wejścia do jednej z nich. Kosmita, który miał je uruchomić, czekał na korytarzu aż będą gotowi.
- Ttuce, kto cię ściga? – spytał Vegeta ze zmarszczonymi brwiami, wpatrując się w jej pokryte bliznami plecy.
- Hm? – Obejrzała się na niego przez ramię. – Skąd ten pomysł?
- Nie wierzę, że zwróciłaś życie mieszkańcom naszej planety z czystej sympatii. Ich los jest ci tak samo obojętny, jak mi. Myślę, że potrzebujesz nowych żołnierzy. Na przykładzie Antsektów widziałem, że wręcz desperacko. A kto nadałby się do tego lepiej niż wyszkolona Saiyańska Armia? Co prawda jej dowódcą był Nappa, ale nietrudno będzie go zastąpić. Nie wydaje mi się też, że to wszystko na potrzeby ochrony interesów Kosmicznej Organizacji Handlu. – Uśmiechnął się krzywo. – Więc musisz przed kimś uciekać. Tylko przed kim? Kto okazał się być potężniejszy od wielkiej Ttuce?
- Spieprzaj – warknęła, tylko potwierdzając jego przeczucia. – To chyba oczywiste, że przy moim trybie życia narobiłam sobie wrogów. Nie trzeba być geniuszem, żeby na to wpaść. Ale przed nikim nie uciekam. Owszem, nieszczególnie obchodzą mnie nasi dawno wymarli rodacy, ale dobra armia zawsze się przyda.
- Nie kupuję tego. Wiem, że ktoś cię wystraszył. Kogoś się boisz.
- Myśl co chcesz. Lepiej mi powiedz, dlaczego dzisiaj na Ziemi nie walczyłeś na poważnie. Sam goniłeś za to Kakarotto, a potem się markowałeś. O co chodzi, Vegeta? Myślisz, że tego nie wyczułam?
- Nie chciałem cię zabić.
- Bardzo zabawne. – Wskoczyła do maszyny, moszcząc się wygodnie w jej wnętrzu. – Mówię teraz szczerze, chociaż w ogóle mi się to nie podoba: Kakarotto jest niezwykle potężny. Myślę, że gdyby od razu zaatakował mnie z pełną mocą, to zostałyby ze mnie wióry. Ale ty… – Przechyliła głowę, patrząc na niego uważnie. – Zaskoczyłeś mnie. Wiedziałam, że będziesz silny i wieść kosmiczna niosła, że Kakarotto jest jeszcze o krok przed tobą, ale… Po dzisiejszym dniu wcale nie jestem o tym przekonana. Tylko dlaczego ukryłeś postęp? Powinieneś się chwalić. Ja bym się chwaliła.
Vegeta wywrócił oczami i wreszcie zaczął się rozbierać.
- Widać miałem w tym jakiś cel. Nie jestem skromny z natury. A tak nawiasem mówiąc, Kakarotto w swojej karierze osiągnął już poziom Saiyańskiego Boga, więc…
- Saiyańskiego czego? – prychnęła i uniosła brwi. – Pierwsze słyszę. Takie stadium w ogóle istnieje?
- Tak, chociaż nikt z nas nigdy się do niego nie modlił. Dowiedzieliśmy się o tym całkiem przypadkiem, gdy Ziemię odwiedził Beerus Niszczyciel.
- Beerus? – Ttuce wyraźnie zbladła. – Bóg Zniszczenia? Chcesz mi powiedzieć, że Kakarotto z nim walczył i przeżył? – Vegeta pokiwał głową, wchodząc do drugiej maszyny. – Więc dodatkowo chcesz mi powiedzieć, że ja wyzwałam na pojedynek faceta, który osiągnął boską formę? – Kolejne skinienie. – I NAPRAWDĘ NIE UZNAŁEŚ ZA STOSOWNE, ŻEBY MNIE O TYM UPRZEDZIĆ?!
Vegeta wzruszył ramionami.
- A niby co by to zmieniło?
- Bardziej bym się starała. – Skrzyżowała ramiona na nagiej piersi i w zamyśleniu przygryzła dolną wargę. – Kakarotto bogiem… Ciekawe. Musisz mi o tym więcej opowiedzieć. 



Czy wszyscy uczcili już newsa o Dragon Ball Super? ;)

3 komentarze:

  1. Ta wieść została uczczona :D
    A co opowiadania w końcu dowiedzieliśmy sie o życzeniach Ttuce :D
    Bardzo fajny rozdział i więcej dialogów ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziś krótko i skromnie. Wiesz chora jestem i zaraz pędę na autobus... A katar mi doskwiera ;(
    Nocia na poziomie, genialnie. Cieszy mnie fakt, że okazała serce i tę lepszą naturę Saiyana wobec dzieci ;) Moje przekonania o życzeniu były trafne ;) Jaaa, jestem dobra w te klocki xD
    Ttuce się boi i prawidłowo, zawsze jest ktoś silniejszy. Sam fakt, że Goku ma boską forme też nią wzdrygnął, ale się póki co nie przyzna, bo po co? PRzed Vegeta? :D
    Tak, tak... Ttuce jest jak nowy Freezer, tylko ładniejsza xD Tak samo trzęsą portkami jak przy nim.
    Uciekam! Bye, ja niebawem dodam swój, tylko go dopracuje.

    OdpowiedzUsuń