środa, 15 kwietnia 2015

2. They used to shout my name, now they whisper it


Turban i peleryna Piccolo opadły na ziemię. Ttuce zmrużyła oczy, uśmiechając się ze zwierzęcą satysfakcją. Powietrze wokół niej drżało, gotując się w złotej aurze.
- Więc w końcu zdecydowałeś się ze mną bić? Już się bałam, że jestem za mało przekonująca. Albo że trafiłam na tchórza.
- Tylko o to ci chodziło? – syknął Piccolo, stając naprzeciwko niej na ugiętych nogach i z rękami uniesionymi w bojowym geście. – O walkę?
- Ja żyję dla walki! – Ttuce napięła mięśnie ramion, a płomień energii rozrósł się, grożąc kolejnym wybuchem. W jego wnętrzu zaczęły pojawiać się wyładowania elektryczne i błyski, a ziemia poruszyła się, pękając pod naporem siły.
- Jak tak bardzo chciałaś, to trzeba było poprosić!
- Królowa nigdy nie prosi!
Gdy pierwsze skalne odłamki uniosły się w powietrze, Piccolo wzbił się do lotu i ruszył prosto na nią, przygotowując ramię do zadania ciosu w szyję. W przeciągu tych ułamków sekund, Ttuce oczekiwała go z uśmiechem na ustach i szaleństwem w oczach. Źrenice zmniejszyły się do rozmiaru główki szpilki, a uwydatniające się żyły świadczyły o stopniu zgromadzonej energii. Kiedy szponiasta dłoń miała już wejść w kontakt z jej szyją i ramieniem, Ttuce gwałtownie zgięła się w pasie, odchylając w tył i mijając jego rękę o centymetry. Nameczanin warknął ze złości i spojrzał w dół. Ich oczy się spotkały, a Piccolo poczuł jak wiązka energii godzi go prosto w mostek. Uderzenie wyrzuciło go w powietrze, a swąd przypiekanej skóry i płonącego ubrania wwiercił się w nozdrza.
Zapanował nad swoim ciałem i odskoczył z linii ognia, w razie gdyby Ttuce chciała zaatakować po raz drugi. Kiedy znów ją zobaczył, Saiyanka tkwiła w tym samym punkcie. Na powrót wyprostowana, obserwowała go z dołu z rozbawieniem. Ogon tym razem owinął się wokół jej uda.
- Widzę, że jesteś szybka. – Piccolo postanowił zmienić taktykę. Opanował chęć pomasowania obolałego miejsca na klatce piersiowej. – Ale to ci nie wystarczy, żeby mnie pokonać!
- Zdaję sobie z tego sprawę. Czekam tylko aż weźmiesz mnie na poważnie i pokażesz na co naprawdę cię stać. Chyba, że boisz się co będzie, gdy ja pójdę na całość. – Perfidny uśmiech nie opuszczał jej twarzy, a Nameczanin zaczął się pocić z frustracji.
Rzucił okiem na teren zdemolowanego miasta. Tu i ówdzie w ruinach widział ruch. Nie wszyscy zginęli. Powinien znaleźć sposób, żeby odciągnąć Ttuce od cywilów. Zanim jednak zdążył choćby otworzyć usta, potężny kopniak w kark posłał go łukiem w kierunku ziemi.
- Nie śpimy! – wrzasnęła Ttuce, lecąc za nim i przymierzając się do kolejnego ciosu, tym razem w plecy.
Piccolo zdążył uskoczyć i zdzielić ją w żebra. Miał nadzieję, że zobaczy chociaż skrzywioną z bólu twarz, ale jedynym rezultatem tego posunięcia był ogon, znienacka owinięty wokół jego szyi. Zaczerpnął powietrza i złapał za pokrywającą go sierść. Oczy powoli wychodziły mu z orbit, a małpia kończyna zaciskała się coraz bardziej, nie poddając naciskom i chcąc pokruszyć mu kręgi. Ttuce triumfowała.
- Saiyanie od dziecka ćwiczą swoje ogony. Jeśli myślisz, że zachowałabym go gdyby nadal był moim słabym punktem, to jesteś w błędzie. Prędzej sama bym go sobie odgryzła. – Z tymi słowami zamachnęła się i za pomocą rzeczonej części ciała cisnęła Piccolo na ziemię.
Uderzenie było bolesne i na moment wyrwało mu oddech z piersi, ale Nameczanin prawie od razu uniósł się na rękach. Udało mu się ją sprowokować, choć Ttuce nadal nie walczyła na serio. Wiedział, że z jakiegoś powodu powstrzymuje się przed użyciem pełnej siły i poprzysiągł sobie, że zmusi ją do pokazania prawdziwego oblicza. Pieprzyć cywilów! Musiał znać jej tajemnicę, nawet jeśli zapłatą za to będą ocalali do tej pory mieszkańcy miasteczka. Spojrzał na unoszącą się nad nim postać i splunął odrobiną krwi. Ttuce już się nie uśmiechała. Była zirytowana.
- Dlaczego ja mam walczyć na serio, skoro ty tego nie robisz? – Piccolo wstał i wyprostował się, jakby przed chwilą wcale nie został podduszony. Rozruszał mięśnie szyi. – Wiesz, że Saiyanie, którzy mieszkają na tej planecie, osiągnęli już poziom Super Saiyanina, prawda? Oczywiście, że wiesz. Nie przyleciałaś tutaj w ciemno. Ale może właśnie dlatego ociągasz się w walce ze mną? Może ty jeszcze nie dałaś rady się przemienić i nie chcesz, żebyśmy się o tym dowiedzieli!
- Co ty mi tu sugerujesz? – Prawie wypluła te słowa, zaciskając pięści.
- Sugeruję, że jesteś słabsza od pozostałych przedstawicieli swojej rasy! Durna pało!
Ttuce parsknęła pustym śmiechem, a gdy znowu na niego spojrzała, Piccolo poczuł, że właśnie wbił łopatę w miejsce gdzie stanie jego grób. W następnej chwili wokół Ttuce wybuchł kolejny płomień energii, raptownie przybierający na sile i krwistoczerwonej barwie, podczas gdy z jej ust wyrwał się bojowy wrzask. Jasne włosy uniosły się do góry, przemalowując na złoto. Piccolo uśmiechnął się pod nosem. Oto miał przed sobą Super Saiyanina pierwszego poziomu. Zastanawiał się, czy Ttuce może przejść dalej, ale nie musiał długo czekać na odpowiedź. Włosy wojowniczki rozrosły się, a buchająca od niej energia powaliła szkielet konstrukcji, który jeszcze majaczył w tle. O dziwo scouter pozostał nietknięty.
- Boisz się, Nameczaninie? – syknęła, osiągnąwszy drugi poziom i wpatrując się w niego oczami pełnymi światła. Jej ogon był bojowo uniesiony i równie iskrzący, co reszta ciała. Włosy kształtem przypominały teraz błyskawicę. Piccolo zaśmiał się w duchu. Jego prowokacja przebiegła doskonale. Znacznie lepiej walczyło mu się, gdy wiedział z kim naprawdę ma do czynienia. Dzięki temu da jej radę bez pomocy Goku. – Och, nie ciesz się przedwcześnie. To nie jest wszystko na co mnie stać!
Uśmiech spełzł z ust Piccolo.
- Co? – warknął.
Ttuce wyrwał się ochrypły chichot.
- O tak. To nie jest moja… Ostatnia… FORMA! – Napięła się, a Piccolo został zbity z nóg kolejnym uderzeniem energii.
Upadł na plecy, a czerwony błysk całkiem go oślepił. Nie, to niemożliwe. Piccolo poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Osłonił oczy ramieniem. Przecież tylko Goku…! Ściana światła straciła nieco na intensywności i ujrzał znów twarz Ttuce – wykrzywioną w przerażającym uśmiechu i pozbawioną brwi. Włosy sięgały jej pasa, a niewidoczne w pierwotnej formie mięśnie wreszcie dały o sobie znać. Zdawało się, że stoi w ogniu.
- Drżyj, nędzny Nameku. Właśnie spotkałeś swoje przeznaczenie.

>*<

Wcześniej

Szli ramię w ramię, ręka w rękę. Cios za ciosem, kopniak za kopniakiem. Każdy idealnie sparowany, odbity i oddany z nawiązką. Powietrze stawiało znikomy opór, prute raz za razem jak płótno, gdy godzili w siebie pociskami energii. Nie była to prawdziwa walka. Mimo skupienia, wybuchów i iskier krzesanych z każdego uderzenia, nie bili się tak, jak na Kosmicznych Wojowników przystało. A nawet gdyby tego dnia rzeczywiście chcieli się na sobie wyżyć, temperatura odbierała im większość sił.
Son Goku westchnął i przeczesał niepokorne włosy dłonią, zanim wreszcie wygramolił się z dziury powstałej w jednym z górskich zboczy. Obejrzał ją i zaśmiał się widząc, że jest dokładnie w jego kształcie. Złożył ręce nad głową i przeciągnął się, rozprostowując obolałe mięśnie. Nie ociągał się dlatego, że nie lubił treningów z Vegetą – chociaż ten był rozgrzewką w porównaniu do tego, na co zazwyczaj wystawiali swoje ciała. Po prostu przez tę pogodę kręciło mu się w głowie.
Vegeta był już na ziemi. Ściągał rękawice i wycierał nimi czoło. Goku dołączył do niego w porę, żeby zaobserwować jak świeżo usunięte krople potu powracają na skronie starszego Saiyanina, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dobry Kami, jak tak dalej pójdzie, to przysięgam, przywołam Shenrona i poproszę go, żeby coś zrobił z tą pogodą! Jeśli o mnie chodzi to może nawet przywrócić epokę lodowcową, przywitam ją z radością.
Vegeta spojrzał na niego z ukosa i pozwolił sobie na krótki, zbliżony do warknięcia śmiech.
- Tak, jasne. Już to widzę. Zaraz potem zostałbyś rozszarpany na strzępy przez swoją domową zmorę. Na pewno by się ucieszyła, gdybyś jej wymroził wszystkie grządki i inne pierdoły.
- Vegeta, prosiłem cię, żebyś nie mówił tak o Chi-Chi!
- Zamknij się już, Kakarotto. Marnujesz tlen. Poza tym ta temperatura jest niczym w porównaniu do tego, co doświadczyłem na planecie Tarcoal. – To powiedziawszy Vegeta jeszcze raz przetarł twarz rękawicą. Kolejne krople potu pojawiły się zanim zdążył choćby mrugnąć. – Weź się w garść, bo urągasz imieniu naszej rasy.
- Planeta Tarcoal? Nigdy o takiej nie słyszałem.
- Bo już nie istnieje. Zniszczyłem ją – poinformował go Vegeta takim tonem, jakby zdawał mu mało interesującą relację z wyścigu Formuły 1.
- Zniszczyłeś ją… – Goku nie był nawet zaskoczony. – A dlaczego?
- Zadajesz strasznie głupie pytania, Kakarotto! Bo tamtejszy klimat mnie wkurwił! – Vegeta kucnął na jednej nodze i zaczął rozprostowywać drugą. – A poza tym miałem ją podbić dla Freezera, więc koniec końców wyświadczyłem tamtejszym przysługę. Lepiej być martwym, niż służyć takiemu psycholowi.
- Rozumiem… To znaczy nie rozumiem. Chyba musisz jeszcze raz przemyśleć swoje priorytety.
- A ty chyba musisz zrobić UNIK! – Vegeta poderwał się z ziemi i błyskawicznie przymierzył do zadania ciosu.
Goku usłyszał świst rozdzieranego powietrza i zobaczył błysk, gdy dłoń na powrót ubrana w białą rękawicę niebezpiecznie zbliżyła się do jego twarzy. Z ust wyrwał mu się skowyt i zacisnął powieki, oczekując pulsującego bólu i smaku krwi na języku. Miał nadzieję, że tym razem Vegeta nie złamie mu nosa. Jak Chi-Chi znowu go zobaczy tak poobijanego, wyjdzie z siebie, stanie obok i zacznie rzucać kapciami! A co gorsze nie da mu obiadu! I kolacji!
Chociaż chyba została mu jeszcze jakaś Senzu… Będzie musiał później złożyć wizytę Karinowi i  Żarłomirowi, i odebrać nowy zapas. Uff, jak dobrze, że potrafi się teleportować. Nie wyobrażał sobie, żeby w tej temperaturze wzbić się w powietrze na wysokość, gdzie rezydowała ta dwójka. Chociaż Senzu były warte każdego cierpienia… No właśnie, co z tym cierpieniem? Dlaczego Vegeta nie uderzał?
Goku ostrożnie rozchylił powieki. No tak, oto zaciśnięta pięść Vegety – tuż przed jego nosem. Nieruchoma.
- ‘Geta? – Goku uniósł wzrok i spojrzał w twarz swojego kompana. – Coś się stało?
Mina Vegety mówiła, że i owszem. Był blady, a w jego oczach krył się jeśli nie strach, to przynajmniej spory szok. Goku już raz widział u niego to spojrzenie. Było to na Namek i nie zwiastowało niczego przyjemnego.
I wtedy go uderzyło – wybuch energii. Tak potężny, że jego własny poziom ki podskoczył w odpowiedzi. Zanim zdążył się otrząsnąć, odebrał kolejny równie silny impuls.
- Wow! Co to mogło być? – Podrapał się po głowie. – A raczej kto to mógł być! Ta ki nie pachnie znajomo. – Nie miał pojęcia dlaczego Vegeta wciąż tkwił nieruchomo w powietrzu i dlaczego właściwie ledwo dyszał. – Powinniśmy to sprawdzić! Może właśnie znaleźliśmy sobie zajęcie na rozbudzenie apetytu! Co ty na to, Vegeta? Druga runda na mieście przed obiadem? – zażartował, cały promienny i podekscytowany na myśl o szukaniu właściciela tak dużej energii. Oczywiście nie przewyższała ona w żaden sposób jego własnej, ale Goku i tak był zaintrygowany.
Vegeta zamrugał i jakby wreszcie wrócił do rzeczywistości. Posłał Goku wściekłe spojrzenie numer trzy i skorzystał z okazji, że jego dłoń nadal pałętała się w pobliżu twarzy młodszego Saiyanina, żeby złapać go za koszulę i nim potrząsnąć.
- Przenieś nas tam w tej chwili!
- Ale…
- POWIEDZIAŁEM W TEJ CHWILI! – Vegeta unosił się, pochylając nad nim i miotając pioruny z oczu.
- Dobrze, już dobrze! Przy okazji chyba wyczułem energię Piccolo. Już tam jest!
- CO ZASKAKUJĄCE, MY NADAL JESTEŚMY TUTAJ!
Goku postanowił bardziej nie ryzykować i teleportował ich zanim Vegeta miał szansę złapać go za gardło, i wycisnąć mu mózg przez nos. Zupełnie jak starożytni Egipcjanie! Czy jakoś tak. Po oślepiającym błysku światła nastąpiła zmiana scenerii. Znaleźli się w Pepper Town, a raczej tym, co z niego zostało. Goku porzucił uśmiech i promyczkowe nastawienie w momencie, gdy zdał sobie sprawę z ogromu zniszczenia. Asfalt sfałdował się i popękał, wszelka roślinność znikła, a dym całkiem przesłonił słońce. Szare, w części spopielone ludzkie ciała leżały pomiędzy wrakami budynków, a powietrze przesiąknięte było zapachem śmierci.
 W miejscu, które musiało być epicentrum wybuchu, Goku dostrzegł Piccolo. Z ramionami rozrzuconymi na boki i głową przekrzywioną pod dziwnym kątem, Nameczanin sprawiał wrażenie martwego. Goku przełknął krzyk, który cisnął mu się na usta i powoli podniósł wzrok na niebo, na którym jak latarnia płonęła aura przeciwnika. Jasny ogon poruszał się leniwie, kiwając końcówką w jego stronę. Zapraszając do ataku.


5 komentarzy:

  1. Serdecznie witam w gronie nowych! Jezu, jak ja się cieszę, że piszesz, że jest o czym czytać i w ogóle (jak to u każdego kto pisze), że będzie nowy czytelnik. Jak dobrze, że są te fora i że jeszcze coś tam można znaleźć ;) Teraz akurat mam 2 zminy, idę się kąpać więc może uda mi się jeszcze dziś przeczytać cokolwiek, jeśli tak wspomnę o tym komentarzem :) Jeśli nie, na pewno odrobię się w weekend. Wiem, niestety Ty nie masz takiej możliwości. Moje opowiadanie jest już bardzo stare, więc i ilość wydaje się przerażająca :P
    Pozdrawiam i oczywiście mam nadzieję, że zabawisz tutaj jeszcze długi czas :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Pod 1 notką dałam komentarz :)
    Btw, dziękuję za ocenę u mnie. Miło z Twojej strony za tak wysoką ocenę 1 sagi. Póki co tylko 2-3 odcinki poprawiłam do tej pory a reszty nie ogarnęłam, bo wciąż się boję do nich wrócić xD Hah, logika może i tak, całe życie z DB daje swoje. Jednak treściwie nie jest i mało w nich opisów, a dialogi jakieś sztywne, ale cóż, od czegoś trzeba było zacząć :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nocebo!
    O mój boże! To było rewelacyjne! Dawno nie czytałam tak pięknej walki ;) No jest jeszcze jedna pani, ale ona aktualnie nie pisze... Jestem niebowzięta ;) Jeśli już taki rozmach masz w 2 pierwszych notkach, to co będzie dalej ;) I aż głupio, ze moje nie są takie od początku :P To tak jakbym musiała zacząć swoją opowieść od nowa.
    W każdym bądź razie moje 1 trafienie było słuszne. Vegeta zna ów pannicę, w dodatku silniejszą od niego samego, a to Ci nowina (zabieg podobny do mojego) Tylko jestem pewna, że Twoja bohaterka jest dużo starsza :D
    Nie mam niestety weny do komentowania, mam znowu 2 zmianę, a obudziłam się godzinę temu.... DOPIERO!
    Ps. Wszystko cudne, czekam na nowość! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero drugi rozdział a od pierwszego trzyma w napięciu :)
    Super opisana walka i to będzie siostra Vegety mam rację? :D
    Na pewno będę wpadać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za przemiły komentarz! Cieszę się, że się podobało! A tajemnica "siostry" wyjaśnia się w trzecim rozdziale. :D A skoro już jest na blogu, to mogę powiedzieć - bingo!

      Usuń